Deflacja stylu życia

Niedawno pisałem o inflacji stylu życia. Wszystko pięknie, ale co, jeśli zdałeś sobie z niej sprawę po całej serii podwyżek pensji i związanego z tym nieświadomego podnoszenia standardu życia? Wcześniej wyjaśniłem, w jaki sposób możesz wyhamować to zjawisko, ale istnieje cała masa ludzi, którzy zabrnęli w konsumpcjonizmie zbyt daleko i przy obecnych zwyczajach i poziomie życia nie mają większych szans na niezależność finansową bez naprawdę znacznego wzrostu przychodów. Dla tych wszystkich, którzy przebudzili się gdzieś na ścieżce konsumpcjonizmu i chcą z niej zejść, dzisiaj będzie o zjawisku przeciwstawnym do inflacji stylu życia – mianowicie o jego deflacji.

Musimy sobie zdać sprawę, że wzrost zarobków może działać na naszą niekorzyść. Jeśli użyjemy go w całości do podniesienie standardu życia, jeśli skorzystamy z większej zdolności kredytowej i zaczniemy realizować wszystkie zachcianki, nagle możemy się znaleźć w trudnej sytuacji – w której przyzwyczaimy się do tego wszystkiego, a nasze źródło przychodu nagle wyschnie. Albo kiedy zaczniemy liczyć, ile potrzebujemy do osiągnięcia niezależności finansowej i ze zdumieniem stwierdzimy, że mimo wzrostów dochodów, cel jest dalej niż wcześniej. Nic dziwnego – skoro 'potrzebujemy’ więcej, wolność się oddala.

Zasada nr 1: mniej rzeczy = mniej zmartwień = więcej wolności.

Czy czasami rozglądasz się wokoło i zauważasz ze zdziwieniem, jak wiele niepotrzebnych przedmiotów Cię otacza? Czy próbowałeś kiedyś podsumować, ile one wszystkie Cię kosztowały? Każda posiadana przez Ciebie rzecz wymaga od Ciebie mniejszej lub większej uwagi, wpływa na Ciebie w jakiś – często negatywny – sposób. Zapłaciłeś za nią, dbasz o nią, może spłacasz za nią kredyt, zapewniłeś jej miejsce, utrzymujesz ją w odpowiednim stanie (w najprostszym przypadku sprzątasz, w bardziej skomplikowanym – serwisujesz), zwykle traci ona na wartości, często kusi złodzieja. Nie demonizuję posiadania przedmiotów w ogólności – większość z nich ułatwia nam życie, czyni je przyjemnym. Ale każdy z nas ma MNÓSTWO przedmiotów, których nie używaliśmy powyżej roku. Zastanówmy się, czy są nam one potrzebne – a jeśli nie, sprzedajmy je lub oddajmy – dzięki temu zyskają nowe życie, a my będziemy mieli więcej miejsca. To ćwiczenie będzie miało jeszcze jeden pozytywny aspekt – będziemy uczyli się nie przywiązywać do posiadanych rzeczy; nie wiązać się z nimi emocjonalne, przez co tak ciężko jest nam czasem pozbyć się staroci. Zacznij małymi kroczkami i nie myśl za dużo o utracie wartości danego przedmiotu – skoro jest Ci on niepotrzebny, to jego sprzedaż nawet za 30% ceny zakupu zwróci Ci część kosztów, a co ważniejsze – wygospodarujesz trochę miejsca i pozbędziesz się nieużywanej rzeczy, z której ktoś może mieć pożytek.

deflation1

Zasada nr 2: prowadź budżet i się go trzymaj!

Jeśli zabrnąłeś w konsumpcjonizmie zbyt daleko, zacznij prowadzić budżet (sprawdza się on też w wielu innych sytuacjach – ale to temat na osobny post). Zacznij prowadzić rejestr wydatków – możesz do tego użyć zwykłego arkusza kalkulacyjnego, a jeśli nie chcesz o niczym zapomnieć, ściągnij jedną z wielu aplikacji na smartfona i wprowadzaj wydatki na bieżąco. Nieważne jakiego narzędzia używasz – ważne, żeby nie pomijać żadnych wydatków, a także żeby każdy z nich zaliczać do jednej z kategorii. Kategorii nie powinno być zbyt dużo, ale nie możesz zapomnieć o jednej z ważniejszych w tym przypadku: zachcianki/opcjonalne/przyjemności – bez względu jak ją nazwiesz, kwalifikuj tu to, co podnosi lub pozwala Ci utrzymać wysoki styl życia. Na początku może być trudno, bo przecież przyzwyczaiłeś się do pewnych wydatków i konieczność ich zakupu jest przez Ciebie oceniana subiektywnie. Nie martw się – z czasem będzie lepiej, a zapewniam Cię, że nawet to, co na początku będziesz w stanie zakwalifikować jako wydatki opcjonalne zsumuje się do takiej sumy, że będziesz zdziwiony. Po miesiącu postaraj się ograniczyć wydatki – na przykład o 5-10%. Staraj się tego trzymać, miej to ograniczenie z tyłu głowy dokonując zakupów. Co jakiś czas stopniowo zmniejszaj wydatki o kolejne kilka procent – nie podam tu żadnego wzorca, bo tą część musisz ustalić sam – najważniejsze, żebyś czuł się z tym dobrze i trzymał założonego budżetu. Zacznij zmniejszać konsumpcję w obszarach, które nie spowodują spadku satysfakcji z życia. Wcale nie muszą to być największe wydatki – ważne, żebyś zrobił pierwszy krok i nie zraził się po utracie czegoś ważnego dla Ciebie.

Nie bagatelizuj budżetowania – ze sporym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć, że bez skonstruowania i trzymania się budżetu będzie Ci bardzo ciężko odejść od dotychczasowych przyzwyczajeń.

deflation2

Zasada nr 3: nie korzystaj z kredytów.

Pomijając kredyt mieszkaniowy i inne bardzo nisko oprocentowane (na przykład ten, który proponowałem przy końcu tego wpisu), spłać wszystkie posiadane kredyty i nie bierz nowych. Kredyty generują dodatkowe koszty, a także – i to być może jest nawet ważniejsze – dają Ci złudne poczucie, że stać Cię na wszystko, czego zapragniesz, i to natychmiast, bez żadnego odkładania.

Zasada nr 4: traktuj swoje nawyki jak uzależnienie.

Bo czymże innym są regularne wizyty w modnej kawiarni, bez których nie wyobrażasz sobie rozpoczęcia dnia pracy? Albo przyzwyczajenie do coweekendowego „odchudzania portfela” w galerii handlowej? Jak z każdym nałogiem, z tymi również możesz walczyć. Zacznij od uświadomienia sobie jego istnienia, spróbuj go ograniczyć (być może wybierając jakąś tańszą alternatywę), aż w końcu będziesz mógł zupełnie z niego zrezygnować. Także w uzależnieniu od konsumpcji ważne jest wsparcie. Porozmawiaj z bliskimi, przedstaw im swoją wizję i powody dla których chcesz coś w Waszym życiu zmienić. Mając wsparcie najbliższej rodziny będziesz miał nieporównanie łatwiej niż ktoś, kogo partner nie podziela chęci zmian – i to mimo wspólnego budżetu domowego.

Na koniec zostawiłem coś, co absolutnie nie jest mniej ważne. Powiem więcej – jest niezbędne do obniżenia aktualnego stylu życia. MUSISZ MIEĆ MOTYWACJĘ. Bez niej nie będziesz widział sensu w tym, co robisz. Ale skoro wykiełkowała w Tobie chęć zmiany, to jakiś cel zapewne masz. Pamiętaj, żeby na początku nie był on bardzo odległy – nie planuj od razu osiągnięcia niezależności finansowej za 30 lat, lepszym celem będzie na przykład „uzbieranie równowartości 3 pensji w funduszu awaryjnym w ciągu najbliższych 2 lat” czy „ograniczenie wydatków na przyjemności o 50% w ciągu 3 miesięcy”. Tylko ustalając sobie w głowie priorytety (wolność, rodzina, przyjaciele, czas, a dopiero później wszystko co związane z wydatkami) i pamiętając o nich, możesz bez poczucia dokonywania wyrzeczeń odmówić sobie wielu rzeczy. I być równie usatysfakcjonowanym jak wcześniej, kiedy wychodziłeś z marketu z nowym gadżetem. Zapamiętaj: to, że Cię na coś stać, nie oznacza jeszcze, że musisz to kupić!

12 komentarzy do “Deflacja stylu życia

  1. Nika Odpowiedz

    Te cztery zasady to rzeczywiście kwintesencja tego ku czemu dążę od paru lat. Nie powiem, ze to syzyfowa praca, bo efekty są i to spore (np nie mam absolutnie żadnego kredytu, nawet mieszkaniowego). Natomiast nie ma możliwości „spoczęcia na laurach”, bo to codzienna praca nad sobą. Tyle, ze idzie coraz łatwiej 🙂 i motywacje łatwiej znaleźć :))

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Super że potwierdzasz, że te zasady się sprawdzają – to tylko udowadnia że będą działały u każdego!

      I w 100% zgadzam się, że im dalej, tym łatwiej – kiedy widzi się rezultaty wprowadzanych w życie planów, człowiek ma coraz więcej energii żeby brnąć dalej, i coraz więcej satysfakcji z tego, że to działa! Najtrudniejszy jest ten pierwszy krok – do którego zachęcam wszystkich czytelników.

  2. milionerV Odpowiedz

    Wszystkie te zasady są doskonale znane większej części społeczeństwa. Wiele osób chętnie by je stosowało. No ale właśnie…. Każdy sobie jakoś wytłumaczy swoje dotychczasowe zachowanie i brnie dalej.
    Z innej strony co to za wolność żyjąc z „ołówkiem w ręku” i robiąc wyłącznie racjonalne zakupy. Ja mam taką uniwersalną zasadę „wszystko tylko bez fanatyzmu” bo jest on szkodliwy pod każdą postacią.
    W sumie może było by fajnie kiedyś w nowoczesnej Polsce mieć historyczną deflację 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wcale nie jestem pewien, czy większa część społeczeństwa rzeczywiście wie, że kredyty są złe – gdyby tak było, statystyki udzielanych przez banki i inne instytucje pożyczek wyglądałyby chyba trochę inaczej. Wydaje mi się, że większość społeczeństwa ma w głowie obrazek kredytu jako magicznej różdżki spełniającej życzenia – ale może to tylko moje obserwacje.

      Zauważ, że post jest o próbie wyrwania się z „nałogu”, powrócenia do „normalności” – piszę dla tych, którzy przyzwyczaili się do zbyt rozdmuchanego trybu życia i chcą to zmienić. A więc jeśli ktoś zauważył, że zabrnął zbyt daleko, to czasami potrzebne są nieco bardziej radykalne metody – na przykład – jak to określiłeś – życie „z ołówkiem w ręku”, aż po traktowanie braku umiaru jako nałogu. Jeśli uda się zrobić postępy i osiągnąć poziom stylu życia który jest odpowiedni (z jednej strony nie wydając całej pensji, a z drugiej nie odmawiając sobie każdej przyjemności), można sprawdzić, czy bez ołówka w ręku też potrafimy to utrzymać.

  3. Wojciech Głąbiński Odpowiedz

    Świetny artykuł. Dodam tylko, że wiele osób bezwiednie wpada w pułapkę zawartą w tym krótkim zdaniu: „czym więcej zarabiamy, tym więcej wydajemy”. Rosną przychody, rosną potrzeby, często wyimaginowane i zupełnie niepotrzebne. A oszczędności jak nie było, tak nie ma. Powodów takiego stanu rzeczy jest cała masa. Za część można obwiniać naszą psychikę i ograniczoną zdolność rozumienia rzeczywistości (błędy poznawcze: http://pl.wikipedia.org/wiki/Lista_b%C5%82%C4%99d%C3%B3w_poznawczych), a także tzw. ekspertów, którzy są przekonani o swojej nieomylności, a my zbytnio im ufamy, podejmując ważne dla nas decyzje finansowe (http://ekonomiaprzetrwania.pl/czy-mozna-wierzyc-ekspertom-ekonomicznym/).
    Pozdrawiam i gratuluję bloga!

  4. Tofalaria Odpowiedz

    Nigdy nie prowadziłam żadnych kalkulacji, ale nie miałam też kredytów. Zawsze starałam się żyć na takim poziomie, na jaki mnie stać lub nawet niższym. Wydaje mi się, że do tego nie są potrzebne tabelki tylko trochę zdrowego rozsądku. 😉
    Ale jeśli komuś ma pomóc tabelka, to czemu nie? Tylko właśnie czas poświęcony na jej wypełnianie może być trochę zniechęcający.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Do prowadzenia budżetu przekonała mnie żona, która stosowała tą metodę na studiach – żeby budżet miał szansę się zamknąć nad kreską. Po kilku latach jesteśmy już do tego tak przyzwyczajeni, że zajmuje to dosłownie 2 minuty dziennie. Jedna osoba wpisuje wydatki, pyta się drugiej „wydałaś coś?”, kilka liczb wpisanych w arkusz i tyle. A na koniec każdego miesiąca podsumowanie i zwykle poczucie satysfakcji z kolejnego wzrostu wartości. Po kilku latach zaczynają się z tego wyłaniać bardzo fajne statystyki, z których można naprawdę wiele wyczytać.

  5. Paweł Odpowiedz

    Co do kredytów to trzeba zaznaczyć że kupowanie na raty (jest to również swego rodzaju kredyt) może być dla nas korzystne. Na tej zasadzie że istnieją raty 0% i o ile nie damy się naciągnąć na rzekome „obowiązkowe ubezpieczenie kredytu” albo „wie pan co, bez ubezpieczenia raczej nie przejdzie przez system” to możemy kupić coś za tyle ile kosztuje, bez dodatkowych kosztów w ratach. Jest to dobra opcja nawet jeśli posiadamy gotówkę bo w razie niespodziewanego zdarzenia mamy dostęp do środków.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      jasne – dlatego też napisałem, że zasada nr 3 nie dotyczy pewnych bardzo nisko oprocentowanych kredytów. Ale słuszna uwaga – jeśli wiemy jak mądrze korzystać z kredytu i nie stracimy na tym, to czemu nie. Tylko wszystko w umiarze – przestrzegam przed kredytowym syndromem „stać mnie na wszystko”.

  6. Ola Odpowiedz

    Nie mam kredytów. Mam tylko kartę kredytową. Ale ja spłacam nim muszę oddać cokolwiek więcej. Jedyny koszt to 8 zł jeśli nie przekroczę 500 zł transakcji. Karty używam do płacenia np za granicą ( podpięta pod paypal ).
    Mam limit, chciano mi go podnieść. nawet to zrobiono bez pytania ( a nie prosiłam ) kazałam natychmiast obniżyć by nie kusiło. Kiedyś dzwonili z banku czy chce kredyt, mówię nie mam kartę. pan ale przecież jest wysoko oprocentowana. Nie proszę Pana jak się oddaje w terminie 🙂 i tak robię. Nie płaciłam jeszcze nigdy odsetek a kartę mam od 10 lat 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Mi raz się zapomniało i ze 2 zł za odsetki mi pociągnęli 🙂 Ale cóż- jakoś przeżyłem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *