Wróg publiczny

Czasami się zastanawiam, czy jestem wrogiem budżetu, banków i wzrostu gospodarczego. Czy tak jak Joker na zdjęciu – palący całą górę pieniędzy – przyczyniam się do pewnej destabilizacji systemu, a przynajmniej hamuję jego wzrost. No bo tak:
nie palę
– mało piję
jeżdżę przeważnie rowerem (70%), komunikacją publiczną (20%), dopiero na końcu samochodem (10%)
nie biorę kredytów konsumenckich
– nigdy nie mam debetu na koncie
– jeżdżę przepisowo i od dobrych kilku lat nie zapłaciłem mandatu
– zawsze spłacam zadłużenie kart kredytowych w okresie bezodsetkowym
– na zaczepne telefony bankowców typu „na pewno marzy Pan o kupnie czegoś, na co niestety nie starcza pieniążków” odpowiadam – zgodnie z prawdą – „NIE”
– korzystam z biblioteki, a więc nie kupuję książek / czasopism
wydaję tylko część pensji, odprowadzając tym samym mniejszy VAT i nie nakręcając gospodarki
– planując zakup jakiegoś sprzętu najpierw rozglądam się za przedmiotami używanymi
– mając w planach jakikolwiek „projekt” (czy to malowanie mieszkania, wymiana opon w samochodzie, a ostatnio własnoręczne wykonanie szafki – wpis o tym niedługo!), staram się zawsze być głównym wykonawcą, a więc nie daję zarobić przedsiębiorcom
– nie marnuję prądu, wody i jedzenia
korzystam z IKE (być może trochę naiwnie w związku z ostatnimi zakusami rządzących)
– podejmując wszelkie decyzje finansowe nie korzystam z pomocy sprzedawców (zwanych 'doradcami inwestycyjnymi’), nie podpisuję niczego, czego nie rozumiem, a także zwracam uwagę na wszelkie opłaty
nie mam zamiaru pracować tak długo, jak oczekuje tego rząd

Ostatnio nawet skorzystałem z oferty mBanku (karta kredytowa Miles&More na grouponie), dzięki której niedługo otrzymam darmowy czytnik e-booków Kindle 5. Wszystko w zamian za podpisanie umowy o kartę kredytową, która przy odpowiednim traktowaniu będzie praktycznie całkowicie darmowa (pomijając opłatę 5zł za groupon + 10zł za pierwszy rok używania karty), zawiera darmowe, zagraniczne ubezpieczenie podróżne (i to całkiem sensowne), a po roku jej używania mogę bez problemu z niej zrezygnować. Na większości wydanych kart kredytowych mBank na pewno ładnie zarobi mimo poniesienia kosztów czytnika, ale na mnie nie – więc znowu wykorzystuję kolejną instytucję na swoją korzyść.

bank1

Mimo tych wszystkich działań, wciąż widzę jak dużo pieniędzy idzie do gardła wiecznie nienasyconego worka bez dna zwanego budżetemz mojej pensji brutto, z wszelkich zakupów których dokonuję, praktycznie z każdej rzeczy czy usługi z której korzystam chcąc lub będąc do tego zmuszonym. W teorii Państwo powinno zapewniać nam wiele praw: socjalnych, społecznych, gwarantować nam bezpieczeństwo, dbać o infrastrukturę itp. W końcu nie tylko my mamy obowiązki wobec Państwa, ale również Państwo wobec nas – obywateli. Tyle że teoria swoje, a praktyka swoje.

Wróćmy jednak do tematu – czy swoją postawą godzę w interesy budżetu, instytucji finansowych i społeczeństwa w ogólności? Można przecież argumentować, że gdyby wszyscy zachowywali się w ten sposób, to:
– stalibyśmy w miejscu, ludzie traciliby pracę i świat szybko pogrążyłby się w chaosie
– banki nie zarabiałyby na kredytach, firmy by nie prosperowały, a część z nich w ogólnie nie miała by racji bytu.
– akcje firm, których akcje posiadamy, nie miałyby 'paliwa’ do wzrostu, a więc ich cena stałaby w miejscu i inwestowanie nie miałoby większego sensu

Czy aby na pewno? Zastanówmy się przez chwilę, jak firmy rosną. Z jednej strony, potrzebny jest popyt na ich produkty lub usługi. Ale to w późniejszym czasie – początki są trudne i zanim firma zacznie przynosić zyski, należy w nią zainwestować. A zatem potrzebny jest kapitał, którego źródłem mogą być właśnie takie podmioty jak ja – które nie przejedzą swoich dochodów, a zamiast tego zainwestują je z nadzieją na przyszłe zyski. Albo zdeponują w bankach czy innych instytucjach, które mogą dzięki temu wspierać nowe inicjatywy.

kwitnie

Nie zaprzeczę, że w początkowej fazie takiej rewolucji byłby bałagan, niepewność i frustracja. Tąpnęłaby produkcja, spadłby eksport i import, a zmiany odbiłyby się negatywnie na naszych zarobkach, drastycznie spadłaby konsumpcja. Nasze zakupy byłyby efektem potrzeb a nie zachcianek, nie gonilibyśmy bez ustanku za nowym samochodem, smartfonem i kolejnymi zerami na koncie w banku. Pracowalibyśmy mniej niż do tej pory – skoro całe społeczeństwo zdecyduje, że chce mniej, to nie potrzeba produkować tyle ile do tej pory.  To wszystko skutkowałoby koniecznością nagłej asymilacji do warunków, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni, których nie rozumiemy i których się w związku z tym boimy.  Ale kiedy ten proces by się zakończył, mielibyśmy w końcu czas, żeby pomyśleć o sprawach naprawdę istotnych, żeby odbudować więzi ze znajomymi i rodziną. Odżywialibyśmy się lepiej i zdrowiej, bylibyśmy aktywni fizycznie, a w konsekwencji zdrowsi i mający większą szansę na długie życie. Być może dopiero takie przymusowe przystanięcie i wejrzenie wgłąb siebie otworzyłoby oczy rzeszom konsumentów którzy obecnie pędzą zbyt szybko żeby nawet wiedzieć za czym. Spójrzcie na przykład Islandii, gdzie w 2008 roku rozpoczął się największy w historii tego kraju kryzys. Skutkiem były bankructwa, pociągnięcie do odpowiedzialności rządzących, zubożenie społeczeństwa. A gdzie teraz – kilka lat później – jest Islandia? Coraz więcej pisze się o tym, że ten kraj nie jest i już nigdy nie będzie wylęgarnią milionerów – że ludzie już nie chcą pędzić jak szaleni w imię zysku, że przewartościowali swój system wartości. Że zwolnili tempo życia i są po prostu szczęśliwsi, mimo że mają mniej niż wcześniej.

Nakreślona przeze mnie wizja nie spodobałaby się rządzącym. Wartka rzeka pieniędzy która płynie do budżetu (a po drodze rozlewa się w nieskończoną ilość odpływów i nieszczelności) zamieniłaby się w strumień. Umarłyby skostniałe struktury, wyszłaby na jaw nieefektywność i wielokrotnie zbyt duże zastępy urzędników. Po chaosie, zmianie władzy, tąpnięciu giełd i trwających przez jakiś czas niepokojach… wszystko wróciłoby do normy. I byłoby tak pięknie 🙂

wrog_publiczny_1

Zaznaczam, że absolutnie nie chodzi mi o rozłożenie koca w parku i siedzenie bezczynnie cały dzień. Ludzie nadal byliby zmotywowani do rozwoju, tworzenia i odkrywania nowych technologii. Świat poruszałby się i rozwijał nadal, ale społeczeństwo wyznawałoby inny system wartości; ceniłoby inne rzeczy. Przykład? Skoro coraz więcej osób decydowałoby się na korzystanie z energii odnawialnej z powodów światopoglądowych, ta gałąź biznesu by kwitła.

Kolejną zaletą byłby stopniowy powrót środowiska do stanu równowagi – obecnie tak mocno je wykorzystujemy, tak silnie na nie wpływamy, że aż boję się pomyśleć, w jakim świecie będą żyły moje dzieci i wnuki. Przez mniejszą konsumpcję zużywalibyśmy znacznie mniej surowców nieodnawialnych, w znacznie lepszy sposób zarządzalibyśmy śmieciami (recykling), wiele przedmiotów otrzymałoby drugą (a nawet trzecią i kolejne) młodość po przejściu z rąk do rąk.

Osobiście wyznaję zasadę „więcej nie zawsze znaczy lepiej”. Czy są wśród Was którzy również podzielają tą regułę i potrafiliby się szybko odnaleźć w scenariuszu który opisałem? Pytam z ciekawości – nie jest moim celem wszczynanie rewolucji 🙂

18 komentarzy do “Wróg publiczny

  1. Edyta Odpowiedz

    Bardzo wyczerpujący wpis. Cóż należysz do mniejszości, większość ludzi konsumuje i wydaje pieniądze do ostatniego grosza.
    Gdyby większa liczba ludzi podchodziła poważnie do swoich finansów, to nie byłoby tyle biednych i radzących sobie w systemie ludzi.
    Idąc dalej nie MOPS nie musiałby pomagać tak szerokiej grupie ludzi, więc gminy byłyby bogatsze.
    Oczywiście mniejszy popyt to zahamowanie gospodarki, ale czy na pewno?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      dzięki za komentarz. Jeszcze MOPS jak MOPS, ale zobacz ile jest pozarządowych organizacji, które właściwie wyręczają państwo z jego obowiązków, tylko dzięki dobrowolnemu wsparciu społeczeństwa. To w pewnym sensie kolejny przykład podatku, który płacimy w trosce o biednych/chorych/potrzebujących. Bo skoro państwo 'nie wyrabia’, to kto inny pomoże jak nie my.

      • Janusz Odpowiedz

        Do obowiązków państwa należy m.in. obronność, sądownictwo, administracja, itp., ewent. minimum ale naprawdę minimum zabezpieczenia socjalnego. Uważam, że każdy kto przyczynia się do ograniczenia tzw. wpływów budżetowych zasługuje na uznanie. Dziwi mnie jak bardzo ludzie pozwolili się wpędzić w tak wielkie obciążenia fiskalne i parafiskalne. Jeśli komuś się wydaje, że ma lepiej niż chłop pańszczyźniany to przypominam, że np. w takiej Galicji dzień wolności podatkowej chłopa przypadał w lutym tymczasem nasz w okolicach lipca. Czy ktoś uzmysławia sobie, że VAT 23% to JEDNA CZWARTA ceny nominalnej. A przecież wcześniej zapłaciliśmy 19% podatku dochodowego, opłaciliśmy Fundusz Pracy, FGŚP, składki chorobowe, rentowe, emerytalne i zdrowotne. Nie licząc takiej np. akcyzy w paliwie, itd. itd. Ale to jeszcze nic. System pieniądza nie opartego na żadnym kruszcu pozwala państwu systematycznie nas okradać poprzez pełzającą inflację. W normalnym systemie rosnąca podaż towarów musi spowodować spadek cen. Tak się jednak nie dzieje gdyż stale trwa dodruk pieniądza i to powyżej przyrostu „masy” towarów i usług. A żeby tego było jeszcze mało to dominuje – zwłaszcza w Europie – keynsizm pełną gębą czyli kreowanie wydatków państwa by przesunąć krzywą popytu globalnego i w ten sztuczny sposób zwiększyć dochód. Nikt jednak nie pyta o celowość tych wydaktów i ich efektywność oraz konieczność spłaty obligacji na pokrycie deficytu budżetowego. Mógłbym tak jeszcze długo… Przestań się martwić o swój wkład w chore struktury, które prędzej czy później legną w gruzach, co ja piszę? – JUŻ padają jedna po drugiej co widać gołym okiem: Grecja, Cypr, Hiszpania, Portugalia, Włochy a w kolejce jeszcze Francja, itd. itd.

  2. Jacek Odpowiedz

    Hehe, mój profil w większości pokrywa się z Twoim. Najmocniej identyfikuję się z punktem ostatnim: nie mam zamiaru pracować tak długo, jak chce tego rząd:)

  3. Łukasz Górka Odpowiedz

    Rozwój gospodarki to nie wzrost PKB i innych tego typu wskaźników. Przy czym PKB jest chyba najgorszym wskaźnikiem stosowanym do opisu rozwoju gospodarki.

    Rozwój gospodarki jest to stan, kiedy potrzeby coraz większej liczby ludzi są coraz bardziej zaspokajane.

    Rozwój gospodarki nie bierze się więc ze wzrostu popytu, tylko ze wzrostu podaży, czyli też z oszczędności.

  4. pomagam.zzl.org Odpowiedz

    I jak z tym Kindlem? Zrezygnowałeś już z karty bez żadnych problemów?(Minął prawie rok od wpisu.)
    Szkoda, że się na tą promocję nie załapałem, czytałbym twojego bloga z Kindla oszczędzając oczy i energię elektryczną 🙂 Dodatkowo karta kredytowa to już historia kredytowa, której nie mam, a przy ewentualnej hipotece będzie bardzo potrzebna.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Bodajże za 2 dni minie rok od aktywacji karty i będziemy działali w celu rezygnacji. Liczba transakcji zrobiona, więc nie powinno być problemów. Kindle nadal działa i używamy go niemal codziennie. Super sprawa!

  5. Adam Odpowiedz

    Tak, Wolny – jesteś owym wrogiem publicznym 😉
    Masz tu zresztą swoją szajkę wspomożycieli i „wyznawców”!
    Nawet i ja, zaawansowany w procederze, uczyniłem ostatnio coś, czego nie praktykowałem dotąd z takim nastawieniem: otóż kupiłem naprawdę dobry, a używany rower dla dziecka z zamiarem sprzedania go później za podobną (pewnie kapkę niższą) cenę.
    A po pół roku użytkowania rzeczy, to choćbym nawet chciał być superlojalny wobec US, to i tak jest już po ptakach – bo można sobie taką rzecz bez żadnych podatków spieniężyć.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kupuję akcję spółek dywidendowych. O pokonanie rynku się nie martwię, ponieważ – zgodnie z założeniami IKE, ważna będzie wartość papierów za kilkadziesiąt lat. Nie reaguję więc za bardzo na cenę – no, może staram się kupować jak cena spada, ale to tylko ze względu na lepsze samopoczucie wynikające z takiego podejścia 🙂

      • Przemek Odpowiedz

        Dywidenda to trochę szczegół techniczny, dostajesz kasę (ostatnio trafiłem na informację, że jest obłożona podatkiem od dywidendy – 15%), ale cena akcji jest pomniejszana o dywidendę, którą … i tak przeznaczasz automatycznie na zakup nowych jednostek 🙂 wychodzi na to samo.

        Inna opinia, na którą jakiś czas temu trafiłem: jeśli ktoś wypłaca dywidendę, to (pomijając ideę dzielenia się zyskiem) nie ma pomysłu co zrobić z kasą (nie ma pola na dalszy rozrost spółki).

        A teraz przejdę do czego, o co tak naprawdę mi chodzi 🙂
        Kiedyś w rozważaniach o IKE odrzuciłem je z prostej przyczyny: pieniądze bez podatku od zysków wyjmę dopiero jak będę niezależny finansowo, czyli z grubsza jak już nie robi 😉 Sam fakt pomnażania pieniędzy jak już nie są potrzebne nie przeszkadza, natomiast teraz są potrzebne bardziej do tego, żeby tą niezależność osiągnąć.

        Rozwiązanie, skorzystać z konta IKE rodziców (starszych 20+ lat) 🙂
        Nie trafiłem jednak na nikogo, kto opisywałby to rozwiązanie w sieci, co o tym sądzisz?

        [Założenie jest takie, że żaden rodzic nie ma swojego IKE w tej chwili]
        [Marcin I. na swoim blogu wspominał, że używa swojego IKE aby gromadzić środki na przyszłość dzieci, sytuacja podobna, ale kto inny jest decydentem].

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Co do dywidendy, nie mogę się całkiem zgodzić – rzeczywiście, w dniu „odcięcia” cena akcji spada w przybliżeniu o wartość dywidendy, ale najczęściej szybko dobija do wcześniejszego poziomu. Jest zbyt dużo graczy, żeby każdy choćby wiedział o dywidendzie i trzymał się żelaznej reguły, że „już tyle dać nie warto, bo dywidenda wypłacona”. W praktyce działa to całkiem dobrze w ostatnim czasie. Spółki, które wypłacają dywidendę to standard na zachodzie – u nas jest ich mało i może stąd takie opinie, że „nie wiedzą co robić z kasą”. Zresztą popatrz na zdrowe firmy spoza giełdy – czy nie wypłacają „dywidendy” (w postaci premii, bonusów, bonów itp) swoim pracownikom, jeśli dobrze im się wiedzie? I wreszcie – wolę zainwestować w firmę, w której nadmiar kasy (z zysku) jest widoczny – nawet, jeśli to oznacza mniejsze inwestycje.

          Co do korzystania z cudzego IKE – w pierwszej chwili pomyślałem, że to całkiem ciekawe. Ale chyba jednak mało praktyczne… trzeba pamiętać, że i tak mówimy o wypłatach bez podatku w dalszym horyzoncie czasowym, a do tego pozostają kwestie podatkowe. Pieniądze to temat, który może podzielić rodzinę, a w wypadku śmierci (tfu tfu) osoby, na którą jest IKE, całość przechodzi w majątek spadkowy – i tylko od dobrej woli spadkobierców zależy, czy dadzą ci więcej, bo „tak się kiedyś dogadałeś”. Chyba, że załatwić to jakimś testamentem… ale to trochę zachodu tak samo jak w przypadku kwestii podatkowych. Jeśli chcesz co roku wpłacać maksymalną (a nawet mniejszą) kwotę na IKE, a później korzystać z wypłat, to dochodzi do przelewów pomiędzy kontem Twoim a osoby, z którą nie masz wspólnoty majątkowej. I w związku z tym dochodzą kwestie podatków, darowizn itp. Pewnie jest jeszcze trochę problemów, które na szybko mi nie przychodzą do głowy. W każdym razie sam nie podjąłbym się takich zagrywek, mimo że mogą się finalnie opłacać.

          Natomiast interesujące jest to, że IKE mogą założyć (i korzystać z jego zalet) również osoby na emeryturze… nigdy o tym nie myślałem (pewnie dlatego, że wiek emerytalny to dla mnie jeszcze odległa przyszłość)… jestem ciekawy, czy starsi inwestorzy korzystają z tego rozwiązania, czy standardem jest raczej wypłata środków kiedy już jest to możliwe.

          Pozdrawiam i dzięki za ciekawe komentarze 🙂

  6. Specjals Odpowiedz

    Nie jesteśmy mentalnie Skandynawią i zapewne nigdy nie będziemy – w DNA mamy zapisany feudalizm. A na okład ten specyficzny, chyba nie spotykany gdzie indziej rys mentalny a’la polak polakowi polakiem.

    Powiało utopią…

  7. Ola Odpowiedz

    jestem w trakcie pierwszej lektury bloga. do tej pory było WOW, WOW, WOW i pełna ekscytacja. tak! i ja też będę jeść obiady za 5 zł. i będę budżetować. i wydawać mniej na ubrania! i na kosmetyki! i spróbuję sama z mężem wyremontować mieszkanie-inwestycję na wynajem… Ale Wolny, jak to nie kupujesz książek?rozumiem biblioteka, ale nie kupujesz nawet twoich ulubionych książek? tych, które przeczytasz i myślisz, że to jedna z najlepszych pozycji, które przeczytałeś w życiu? i sama niedawno napisałam komentarz, że kto powiedział, że niezależność finansową dostaniemy za darmo, że wyrzeczenia są potrzebne i radykalizm też. ale naprawdę nie kupujesz książek? a twoim dzieciakom też nie kupujesz? nie chodzisz nigdy do empiku i nie przeglądasz sobie różnych pozycji, a kiedy jakaś nadzwyczajnie ci się spodoba i cię wciągnie, to nie myślisz „nie wytrzymam z biblioteką, chrzanić oszczędzanie, książka jest genialna, biorę nawet tę w papierowej okładce, ale muszę ją dziś dokończyć!”……………………???? NIGDY w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby aż tak oszczędzać.muszę przyznać, że jestem w szoku. wiem, że są ebooki i audiobooki i sama z nich korzystam często, ale jak żyć bez papierowych książek. nie zastanawiałeś się nigdy co będzie, kiedy wybuchnie słońce i nie będzie prądu na ziemi, żeby sobie ściągnąć ukochaną książkę z internetu? albo będzie pożar w bibliotece i spalą się wszystkie książki? co z domową biblioteczką??? muszę to przetrawić.

  8. Sabcia Odpowiedz

    Ludzie zapominają, że Państwo nie musi mieć ogromnych pieniędzy w budżecie. Jeżeli zmaleją podatki, zmniejszy się liczba urzędników i sprywatyzuje się szkoły wyższe, przychodnie, ZUS etc. to wierzę, że nagle jakość życia w Polsce się poprawi.

    Nie każdy będzie w stanie żyć tak jak Wolny, bo ludzie znajdują frajdę w posiadaniu, ale zdecydowanie popieram taki tryb życia. Sama częściowo go kopiuję.

    Dzięki za Twoją pracę Wolny.

  9. Yerbogadacz Odpowiedz

    Fajnie się to czyta 20 marca 2020 roku, kiedy jesteśmy chyba w momencie, kiedy zaczął się upadek naszego systemu. Są tu w sumie jakby wskazówki, jak możnaby teraz wychodzić z nadchodzącego kryzysu. Czy zwiększyć pręskość w chomiczym kułeczku czy może zmienić azymut? Wróciłem specjalnie do tego artykułu po latach i przyznam – jest dziś ciekawszy niż kiedyś, choć bardziej straszny 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *