Mija pierwszy dzień eksperymentu, o którym ostatnio pisałem: tydzień inny niż wszystkie.
Co dzisiaj zmieniłem w swoim życiu? Wychodzi na to, że w samym sposobie spędzania wolnego czasu niewiele – ale nie jest to powód do smutku, a wręcz przeciwnie! Tematem przewodnim było bowiem ograniczanie konsumpcji. Widać, że organizatorzy dobrze znają zwyczaje polskich rodzin – niedzielne zakupy w galeriach to przecież nasz narodowy, weekendowy sport!
Zaznaczam, że w ograniczaniu konsumpcji nie chodzi o artykuły żywnościowe, a o wszystko, czego zjeść/wypić nie można.
Ale żeby nie było tak łatwo, zadań było kilka:
1. stworzenie listy planowanych zakupów na cały tydzień i odfiltrowanie tego, co nie jest niezbędne (przynajmniej przez tydzień), oraz przemyślenie, czy pozostałe rzeczy mogłyby zostać pożyczone, zrobione samodzielnie albo kupione jako używane. Nasza lista zawiera kilka pozycji – więcej o tym później.
2. zwracanie uwagi na to, co wyrzucamy do śmieci (dokładniej – odkładanie wszystkiego do 1 worka przez cały dzień). Przez dłuższą chwilę nie rozumiałem tego punktu, ale organizatorzy obiecują, że będzie potrzebny w następnym dniu, a poza tym w końcu doszedłem do wniosku, że tak naprawdę nie zastanawiam się nad tym, ile i jakie rzeczy wyrzucam, jak dużo generuję śmieci, ani jak mógłbym ponownie użyć niektóre z odpadów. A powinienem.
3. powstrzymanie się od kupna nowych produktów PRZEZ CAŁY TYDZIEŃ. Na dzisiaj cel został osiągnięty, zobaczymy jak będzie dalej. Obym wytrzymał jak najdłużej – czasami wydaje mi się, że nasze życie upływa według schematu:
Pomyślmy przez chwilę, jak mogłyby wyglądać niedzielne wydatki 3-osobowej, lubiącej to, co „modne” polskiej rodziny, mieszkającej w dużym mieście:
– galeria handlowa: dojazd (10km w jedną stronę) 20 zł, zakupy 200 zł
– ponieważ przedpołudnie spędziliśmy w galerii, na gotowanie nie było czasu. Doliczmy więc „rodzinny, niedzielny” obiad: 100 zł.
– ponieważ przed kolejnym ciężkim tygodniem „należy nam się” trochę rozrywki, idziemy do kina – w wersji bardziej pro-zdrowotnej na basen. Każda z tych opcji to koszt około 60-80 zł + dojazd (20zł), kino dodatkowo „wymusi” 30 zł na przekąski – nie można przecież oglądać filmu bez zagryzania popcornem i popijania z litrowego kubła coli…
Suma wydatków: około 400 zł.
I nawet jeśli teraz sobie myślisz „statystycznej rodziny nie stać na takie cotygodniowe wypady”, to faktycznie ta rodzina straciła dużo więcej niż 400 zł (czy 100, 200 czy jakąkolwiek sumę by wydała w ten dzień). Straciła mianowicie szansę spotkania z bliskimi. Straciła szansę zżycia się (nikt mnie nie przekona, że w kinie czy galerii handlowej można się zżyć), zrobienia czegoś NAPRAWDĘ razem. Ci, którzy wybrali kino zamiast basenu dodatkowo stracili możliwość zadbania o swoje ciało. Cała rodzina wchłonęła standardowe (a więc zbyt duże!) restauracyjne posiłki, jeszcze bardziej przyzwyczajając swój organizm do mnóstwa sztucznych, niepotrzebnych dodatków i niezdrowo przyrządzanych potraw. Z ostatniej opowieści żony po wizycie w galerii handlowej (ja takie przybytki omijam szerokim łukiem) wynikało, że kolejka w jednej z „restauracji” (tak lubią się u nas tytułować różnego rodzaju fast foody) wyglądała mniej więcej tak:
Jakie były alternatywy? Przecież mamy wiosnę – i nawet jeśli za oknem tego do końca nie widać, to naprawdę nie widzę powodu, żeby bać się wystawić swój organizm na kilkustopniowe, dodatnie przecież temperatury. Można było skorzystać z tylu darmowych sposobów spędzania czasu: spacer, rolki, rower. Można było przecież wydać te kilkadziesiąt złotych i pojechać na basen, siłownię, trening, odwiedzić jakieś muzeum i nauczyć czegoś naszą pociechę albo zainteresować ją czymś nowym. Wreszcie, można było wspólnie przygotować niedzielny obiad, albo chociaż upiec ciasto i pojechać z nim odwiedzić rodzinę czy bliskich znajomych. Jeśli miałeś ochotę się po prostu wyciszyć i „naładować akumulatory”, wystarczyło przejść się do biblioteki i pożyczyć jakąś interesującą Cię pozycje, albo zająć się swoim hobby. Były wprost nieograniczone alternatywy na spędzenie tego dnia.
Rozważmy jeszcze jeden argument: NAPRAWDĘ POTRZEBOWAŁEŚ czegoś z galerii handlowej. Twoje dziecko musi mieć plecak na wyjazd, a pasta do zębów i patyczki do uszu nie wystarczą na kolejny tydzień. W takim wypadku dobre rady przekazują inicjatorzy tygodnia innego niż wszystkie: upewnij się, że naprawdę potrzebujesz, a nie CHCESZ daną rzecz. Sprawdź, czy nie możesz jej zrobić sam, pożyczyć albo kupić używanej. Dopiero wtedy powinieneś ZAPLANOWAĆ kupno przedmiotu, i jeśli rzeczywiście jest potrzeby „na już” – pójść do sklepu. A w międzyczasie zastanów się, czy nie lepiej dać zarobić jakiemuś lokalnemu sklepikowi niż wielkiej, zachodniej sieci z galerii. Brzmi skomplikowanie, jakbym nakłaniał Cię do utrudniania sobie i tak już niełatwego życia? Wcale tak nie jest – weźmy ten przykładowy plecak. Czy mój syn go potrzebuje? Tak – ma wyjazd z klasą za 2 tygodnie. Mam więc trochę czasu, przedzwonię jutro do szwagra i kolegi z pracy – może będą mieli pożyczyć jakiś większy plecak. Jak nie, zerknę w Internecie na plecaki jakichś polskich producentów i zamówię – będzie jeszcze czas na dotarcie przesyłki. Koniec planowania. Cały proces trwał może minutę. Inny przykład – pasta do zębów. Kończy się – może być potrzebna już na jutro. Po co mam jechać do wielkiej galerii, jak mogę się przejść do drogerii oddalonej o pół kilometra i kupić. Ubieram się i wychodzę – proste 🙂 Zresztą jak wszystko, o czym piszę – nie chodzi przecież o komplikowanie sobie życia. Chodzi o prostotę, nie stwarzanie sztucznych problemów, szukanie szybkich, efektywnych i skutecznych rozwiązań.
No dobrze – a co ja zmieniłem w ciągu tego jednego dnia? Dwie rzeczy:
– zrobiliśmy listę zakupów na ten tydzień i wyciągnęliśmy z tego parę wniosków. Na liście było:
– łóżeczko dziecięce – nawet jeśli to nie zakup na najbliższy tydzień, to na najbliższy miesiąc na pewno. Postanowiliśmy, że zamiast kupować nowe łóżeczko, zobaczymy co jest dostępne z „drugiej ręki”. Już się odezwałem w sprawie kilku ogłoszeń, i nawet jeśli oszczędność nie będzie wielka (100-130zł), to „uratowane” materiały użyte do jego wykonania to konkretny argument do podjęcia tego kroku
– zabawka na prezent dla 4-letniego dziecka. Mieliśmy w planach kupno jakiegoś pluszaka, ale olśniło nas, kiedy odkryliśmy Hektorka 🙂 w szafie (zdjęcie poniżej). Żona – w ramach realizacji własnych pasji – wykonała go własnoręcznie z materiałów które mieliśmy pod ręką. Myślę, że będzie to świetny prezent i pozwoli nam zaoszczędzić przynajmniej 50 zł.
– płyn do płukania ubrań. Temat od zawsze dla nas prosty – wybrać przyjemny zapach i wrzucić do koszyka na zakupy. Niestety, z tego co się orientuję – skład takiego płynu to istna tablica mendelejewa. Dlatego tym razem postanowiliśmy zastąpić go olejkiem lawendowym lub z drzewa herbacianego. Tak więc pozycja na liście zakupów zmieniona na zdecydowanie bardziej „eko”, a w kieszeni pozostanie kolejne kilka-kilkanaście złotych.
– mini-projekt z zeszłego tygodnia – poszerzane spodnie dla ciężarnej, coraz bardziej rosnącej małżonki 🙂 Również Jej własnoręczny wyrób, który pozwolił uniknąć kupowania przynajmniej jednej pary spodni (policzmy 100 zł) – a ponieważ jest zrobiony w taki sposób, że można go łatwo „zdemontować”, to spodnie będą mogły być w przyszłości nadal używane.
– posprzątaliśmy dużą szafę. Oj działo się, działo – całość trwała dobre kilka godzin i była poprzecinana małymi zgrzytami i próbami przekonania mojej sentymentalnej żony, że list od koleżanki z kolonii naprawdę nie musi leżeć u nas kolejnych kilkunastu lat. Co to ma wspólnego z tematem dzisiejszego dnia? Ano ma dużo – w szafie znaleźliśmy sporo ciuchów, które planujemy oddać (*), kilka rzeczy do wystawienia na sprzedaż lub oddania znajomym – a więc być może zyskają one nowe życie i ktoś inny powstrzyma się od zakupu nowego przedmiotu. No i znaleźliśmy Hektorka 🙂
Dzisiejsze oszczędności dość ciężko wyliczyć. Wahają się w przedziale od 100 nawet do 700 zł – w zależności od wybranego sposobu spędzania wolnego czasu i innych decyzji w obszarze najbliższych zakupów. Część z nich to oszczędność jednorazowa, inne mogłyby być regularnymi oszczędnościami, a także początkiem zmiany stylu życia (po raz kolejny polecam rower). Ciekawy jestem, ile Wy wydajecie w weekend – u mnie to znacznie więcej niż w pozostałe dni tygodnia i to nie tylko z powodu nadrabiania braków w lodówce.
Zauważcie, że powstrzymując się od konsumpcji, „oszczędzamy” również zasoby naszej planety – i to niejako przy okazji, bez większego wysiłku. Łóżeczko dziecięce to wycięte drzewo, do tego transport, obróbka maszynami (zasobochłonnymi w wytworzeniu i działaniu), a także sporo chemikaliów użytych do wykończenia. To samo z pożyczeniem jakiegoś przedmiotu zamiast kupna, czy z powstrzymaniem się od kupna zachcianki. Nawet jeśli wydaje Ci się to mało znaczące, bo „torebka którą kupiłam i tak została już wyprodukowana”, a restauracja, w której jedliście i tak była przygotowana na przyrządzenie zamówionych przez Was posiłków. Od czegoś trzeba zacząć – takie małe kroczki, powielane przez wiele osób skłonią producenta do ograniczenia produkcji, a restaurację do zamawiania mniejszych dostaw kosztownych w produkcji mięs. A wszystko wyłącznie przez racjonalizację wydatków, ograniczenie konsumpcji – bez wymachiwania transparentami „Stop uboju świń” czy rozdawania ulotek pod tytułem „Świat zmierza ku zagładzie”.
Po raz kolejny zaznaczam, że zasadniczym pytaniem było „co mogę zrobić dla siebie?”. Proponuję również zadać sobie te pytania, a dopiero po znalezieniu odpowiedzi przeanalizować, w jaki sposób Twoje alternatywne wybory wpłyną na użycie zasobów planety.
* jeśli ktoś chciałby oddać niepotrzebną odzież wrzucając je do kontenerów oznaczonych logo PCK, zachęcam najpierw do zapoznania się z faktami.