Wolnym Byc

Inny tydzień: dzień 3. Transport

Z żadnym z pozostałych zadań z „tygodnia innego niż wszystkie” nie czuję się tak pewnym, jak z dzisiejszym. Przez ostatnie 5-6 lat dochodziłem do aktualnego stanu, który jest już dość bliski mojemu ideału. A jednocześnie jest tak prosty, że większość z Was mogłaby go stosować.

Przeszedłem przez 3 kolejne etapy wtajemniczenia:
1. Zmiana miejsca zamieszkania. Kiedy szukałem aktualnego mieszkania, byłem dość mocno sfrustrowany wiecznym staniem w korkach i koniecznością używania samochodu praktycznie na każdym kroku. Mieszkałem nieco ponad 20 kilometrów od miejsca pracy i ta sytuacja bardzo mnie męczyła. W przebłyskach eko-świadomości próbowałem dojazdów komunikacją miejską, a nawet rowerem, ale niezależnie od wybranego wariantu, spędzałem dziennie co najmniej 2 godziny na dojazdy w obie strony (wciąż pamiętam, jak zmęczony byłem po takiej „wycieczce” rowerowej). O kosztach wtedy raczej nie myślałem – chciałem po prostu zyskać godzinę dziennie wolnego czasu i pozbyć się frustracji związanych z poruszaniem się w ślimaczym tempie (przyznaję – jestem na to szczególne podatny i czasami za kółkiem wychodzi ze mnie człowiek, którego specjalnie nie lubię).
Aktualne mieszkanie jest o kilka metrów mniejsze niż to, na które mógłbym sobie pozwolić wybierając dalszą lokalizację, ale z radością stwierdzam, że zalety przeważają i dodatkowa godzina dziennie, a także spokój wewnętrzny są tego warte. Biorąc pod uwagę, że ta zmiana nie była jakoś szczególnie zaplanowana i przeanalizowana pod kątem oszczędzania i minimalizmu, miałem sporo szczęścia. Myślę, że gdybym nadal mieszkał tam gdzie wcześniej, prędzej czy później nastąpiłoby „zmęczenie materiału” i kupilibyśmy drugi samochód (brrr…).

Policzmy w bardzo uproszczony sposób oszczędność z rezygnacji z drugiego samochodu: przyjmując kupno używanego samochodu co 7 lat (20.000 zł rozłożone na miesięczne raty to 240 zł), dodając miesięczne koszty jego utrzymania na poziomie 100 zł, plus 330 zł na paliwo (40 km dziennie, 21 dni roboczych, spalanie 7l/100km i cena benzyny 5,6 zł/litr) wychodzi 670 zł MIESIĘCZNIE w kieszeni. Po stronie kosztów znalazł się bilet miesięczny za ok 100 zł, pozwalający żonie dość sprawnie dotrzeć do pracy z dużo lepiej skomunikowanej lokalizacji.
Miesięczny zysk: 570 zł. Dużo – i to zakładając kupno bardzo taniego i niedrogiego w utrzymaniu samochodu. Ceną jest albo mniejszy metraż mieszkania (to wybraliśmy), albo nieco większa rata.

No – może nie dokładnie o takie gabaryty chodziło 🙂

Do tego dochodzi zmniejszenie dystansu do praktycznie każdego odwiedzanego przez nas miejsca o dobre kilka – kilkanaście kilometrów. A to dodatkowy czas i oszczędności.

2. Rower. Kolejny krok był spowodowany dwoma czynnikami:
– stopniowo wzrastającą świadomością, że jesteśmy w stanie w racjonalnym czasie osiągnąć niezależność finansową. A więc trzeba oszczędzać 🙂
– odkryciem, że moje ciało domaga się ruchu, sportu, zmiany. Siedząc za biurkiem prawie cały dzień, nie dbając za bardzo o swoje zdrowie, zacząłem odczuwać negatywne skutki takiego trybu życia.
Szybka decyzja: kupuję rower i zaczynam dojeżdżać do pracy. Najpierw było… ciężko. Te 7,5 kilometra (aktualna odległość do pracy – po przeprowadzce) w jedną stronę pokonywałem z trudem, jeżdżąc tylko w środku sezonu (w praktyce: 5 miesięcy w roku), 2-3 razy w tygodniu. W te dni samochód stał pod domem, a ja robiłem coś pozytywnego dla swojego ciała (i pośrednio – dla środowiska).

Ile na tym zaoszczędziłem? Dojeżdżanie 5 miesięcy w roku, średnio 2,5 dnia w tygodniu (10 dni w miesiącu), 18 km w obie strony (rowerem do pracy mam 7,5 km, ale samochodem już 9 km przez rozmaite drogowe nakazy i zakazy). 5 miesięcy * 10 dni w miesiącu * 18 km = 900 km rocznie. Około 350 zł na samym paliwie (nie licząc mniejszego zużycia części, bo 900 km rocznie mniej niewiele zmienia), czyli 30 złotych miesięcznie. Niezbyt dużo – ale to był etap przejściowy mający mnie przybliżyć do fazy beta 🙂 Którą było…

3. Złapanie bakcyla. Organizm się przystosował, kondycja poszła w górę, poziom satysfakcji również. Nagle dojazdy rowerem dzień po dniu przestały fizycznie męczyć, a do tego odkryłem, że nie jestem z cukru i odrobina deszczu mi nie zaszkodzi! I po chwili kolejne objawienie: śnieg nie oznacza końca sezonu rowerowego, a w ujemnych temperaturach czuję znacznie większy komfort cieplny (po odpowiednim doborze ubrań) na rowerze niż czekając na autobus na przystanku. I zgadnijcie co jeszcze – rower hamuje nawet na śniegu (i to bez opon z kolcami), a ścieżki rowerowe są (lepiej lub gorzej) odśnieżane zimą! To wszystko pozwoliło mi rozszerzyć sezon rowerowy do 9 miesięcy w roku i 5 dojazdów w tygodniu. I nawet tegoroczna – wyjątkowo długa – zima nie pokrzyżowała mi planów. Powiem więcej – właśnie dzięki niej zacząłem jeździć po śniegu – stwierdziłem, że jeśli mamy wiosnę (co prawda kalendarzową, ale zawsze), to nie ma wymówek i sezon rowerowy trzeba zacząć! W efekcie przez ostatnie 3 tygodnie czuję się jak bohater – jedyny, który się nie przestraszył i nie szukał wymówek. Poniższy widok codziennie rano napawa mnie radością i daje siłę na kolejne godziny siedzenia za biurkiem:

Tak – to mój! 🙂 Inni wymiękli!

Przeciągając sezon do 9 miesięcy, uda mi się zaoszczędzić przejechanie: 9 miesięcy * 21 dni * 18 km = 3402 km. Odpowiada to 1333 zł za samo paliwo. 111 zł miesięcznie. Mógłbym jeszcze śmiało dodać co najmniej 50 zł / miesiąc zaoszczędzone na mniejszym zużyciu auta – wtedy oszczędności wynosiłyby 161 zł miesięcznie.

Podsumowując – dzięki procesowi, przez który przeszedłem w ciągu ostatnich kilku lat, udało mi się zaoszczędzić co najmniej 570 zł (rezygnacja z drugiego samochodu) + 111 zł = 681 zł miesięcznie. Doliczając oszczędności na częściach zamiennych do auta – nawet 731 zł miesięcznie. Szczerze mówiąc, dopiero teraz zdałem sobie sprawę z wielkości tej kwoty i jestem nią naprawdę zaskoczony. Jeśli podążałbym „ścieżką złudnego szczęścia” (oczywiście stosując podejście „należy mi się”), oszczędziłbym jeszcze więcej: klik.

Taki jest stan na dziś – mam nadzieję (jestem wręcz tego pewien!), że aktualny sezon będzie trwał jeszcze dłużej niż poprzedni i przynajmniej 10 miesięcy w roku uda mi się spędzić na siodełku.

Odkąd rower stał się moim sposobem na życie, prawie całkowicie zrezygnowaliśmy z samochodu. Owszem – mamy go, ale:

– nie jest wiele wart (poniżej 20.000 zł) i nie mamy absolutnie żadnej presji żeby zrobić „wrażenie” na sąsiadach lub na samym sobie kupując coś lepszego.

– nie traktujemy go jako coś ważnego, w związku z czym nie „rozpieszczamy” go garażem (drogim w zakupie i utrzymaniu), pełnym pakietem ubezpieczeń ani regularnymi wizytami w myjni.

– robimy nim około 160 km miesięcznie. Gdyby nie wizyty w rodzinnym mieście żony, spotkania ze znajomymi mieszkającymi na obrzeżach i wizyty lekarskie o dziwnych porach, całkowicie byśmy się go pozbyli. A na razie – dopóki nie generuje zbyt dużych kosztów (nie psuje się) i od czasu do czasu rzeczywiście mocno ułatwia życie, to stoi sobie biedak pod chmurką i czeka na nieliczne okazje do odpalenia silnika.

Całość miała również inne zalety. Dzięki kondycji „zbudowanej” na rowerze, z wielką chęcią zabrałem się za drugi sport, i mogę dzisiaj powiedzieć, że dzięki temu jestem znacznie sprawniejszy, lepiej się czuję i jestem bardziej zadowolony z życia.

Pamiętaj, że moje obliczenia zakładają mieszkanie w odległości zaledwie 9 km od miejsca pracy. Dla większych odległości oszczędności będą odpowiednio większe – zachęcam do przeprowadzenia własnych kalkulacji.

Zauważ, że cały proces trwał u mnie dobre kilka lat. Nie obudziłem się pewnego pięknego poranka i nie stwierdziłem „nie potrzebuję drugiego samochodu, a pierwszy też niech stoi nieużywany, bo będę codziennie przez większą część roku dojeżdżał do pracy rowerem”. Kilka lat temu sam bym nie pomyślał, że kiedyś dojdę do etapu, na którym jestem dziś. I tak samo dzisiaj – nie wiem gdzie będę i co osiągnę za kilka lat – być może jeszcze bardziej usprawnię komunikację w mojej rodzinie? Ważne, żeby zrobić pierwszy krok i nie dopuszczać do siebie myśli „nie dam rady”. Nie planuj zbyt długofalowo, rób drobne kroczki, a niebawem to, co dzisiaj wydaje Ci się niemożliwe, niedługo będzie w zasięgu ręki.

Wpis dobiega końca, a ja nawet nie wspomniałem o pozytywnym wpływie moich decyzji na środowisko; o ratowaniu świata. I powiem Wam, że wcale nie mam zamiaru rozwijać tego tematu, bo ratowanie planety sposobem zaproponowanym przez noimpactproject.org jest tylko dodatkiem; dzieje się tylko jako konsekwencja wyborów, których dokonujesz robiąc coś dla siebie, podnosząc jakość swojego życia (w moim przypadku: postawienie na zdrowie i oszczędności). A to, że nieco przypadkowo wyemitujesz znacznie mniej szkodliwych substancji do środowiska i nie skonsumujesz olbrzymich ilości rozmaitych surowców potrzebnych do wyprodukowania regularnie kupowanych samochodów jest tylko przysłowiową wisienką na torcie 🙂

Skoro już jesteśmy przy tematach transportu, a więc w standardowym, polskim podejściu myślimy głównie o posiadaniu samochodu, który będzie wyznacznikiem naszego statusu (to podejście nie przestaje mnie dziwić…), po raz kolejny zapraszam do moich postów w temacie motoryzacji:

Samochod – nowy vs używany
Samochod ciąg dalszy – Ubezpieczenia

Exit mobile version