Wbrew pozorom, nie mam zamiaru zbierać od Was numerków do gry w lotto – płacę już wystarczająco dużo podatków, więc kolejny – od „złudnej iluzji szczęścia” nie jest mi do szczęścia potrzebny. „Twoja liczba” to wynik bardzo ważnej kalkulacji, którą każdy, kto chce przejść na wcześniejszą emeryturę, powinien wykonać. To kwota, po osiągnięciu której nie będziesz musiał przepracować ani jednego dnia w swoim życiu. Każdy by chciał tyle mieć, ale większość z góry zakłada, że „nie da się”. Osobom z tym podejściem zostaje wywieszenie białej flagi i praca do końca życia – cała reszta (oj, niewielu nas jak na razie) zakłada hełm i idzie do boju. Ale zanim się za to zabierzemy, trzeba wiedzieć, co jest naszym celem. Zaczynamy:
Zakładam, że prowadzisz budżet (zachęcałem do tego we wpisie o deflacji stylu życia), albo przynajmniej wiesz, ile średnio wydajesz miesięcznie. Jeśli nie, musisz odrobić lekcję domową, a na razie oszacuj tą kwotę i dodaj do niej 30% na wydatki, których nie zauważasz (olbrzymia ilość małych wydatków które składają się na znaczne sumy). Teraz – mając kwotę miesięcznych wydatków – pomnóż ją przez 300.
I już. Koniec. Żadnych skomplikowanych wzorów, wykresów, obliczeń, żadnych dodatkowych założeń. To kwota, do której dążysz i która dzisiaj pozwoliłaby Ci na przejście na emeryturę wypłacaną z własnych środków, utrzymując dotychczasowy poziom życia. Zaraz wyjaśnię, skąd się ona wzięła – a na razie zobacz, jak bardzo ta kwota jest związana ze stylem życia, do którego się przyzwyczaiłeś, a z drugiej strony jak bardzo odbiega od wypowiedzi wszelkiej maści doradców i ekspertów, według których „bez 5 dużych baniek na koncie nawet o tym nie myśl”. Próbując za ich namową przewidzieć każdy możliwy scenariusz i „zbrojąc” się na przeżycie kolejnych 200 lat, nigdy nie powiesz sobie DOŚĆ – ciągle będziesz chciał więcej. Pomyśl tylko – jeśli nie popłyniesz z prądem i będziesz trzymał w ryzach inflację stylu życia, potrafiąc utrzymać rodzinę za 3000 zł miesięcznie, to dzisiejsze 900.000 złotych (nawet nie milion!) w zupełności starczy Ci do „rzucenia kwitami”.
Teraz kilka faktów, wyników badań i obliczeń – inaczej nie zrozumiesz i nie zaakceptujesz „reguły 300”. Zauważ, że liczba 300 podzielona przez 12 (liczba miesięcy w roku) to 25 – a więc nakłaniam Cię do zebrania sumy pozwalającej na przeżycie 25 lat z takim poziomem wydatków, jak masz dzisiaj. Czemu? Najprostsze możliwe tłumaczenie mówi: powinieneś mieć tyle, żeby zyski z inwestycji pokryły zarówno comiesięczne wydatki, jak i inflację. Załóżmy inwestycję oprocentowaną na 7% w skali roku – podzielimy ją tak, że 4% przeznaczymy na na bieżącą konsumpcję, a 3% dodamy do inwestowanego kapitału, żeby w następnym roku mieć nieco wyższy zysk, który zamortyzuje inflację. Policzmy w takim razie, czy przy takich założeniach 300-krotność miesięcznych wydatków nam wystarczy:
3000 zł * 300 * 0,07 = 900.000 zł * 0,07 = 63.000 zł zysku.
Z tego „przejemy” 3000 zł * 12 miesięcy = 36.000 zł.
Zostaje 27.000 zł zysku (63.000 – 36.000), który wykorzystamy na zwiększenie kapitału – a więc w drugim roku własnej emerytury będzie pracowało nie 900.000 zł, a 927.000 zł, co wygeneruje odpowiednio większy zysk, potrzebny do utrzymania dotychczasowego standardu życia, nawet jeśli inflacja podniesie wszystkie ceny o kilka procent. Policzmy dla porządku zyski i koszty w kolejnym roku (zakładam inflację na poziomie 3%):
927.000 zł * 0,07 = 64.890 zł zysku.
Z tego „przejemy” 3000 zł * 1,03 * 12 miesięcy = 37.080 zł – widać już, że przez inflację wydamy ponad 1000 zł więcej w drugim roku. Ale nie zrobi nam to żadnej krzywdy, bo zostało nam 64.890 zł – 37.080 zł = 27.810 zł zysku do dorzucenia do kapitału – a więc nawet nieco więcej rok wcześniej – i to mimo większych wydatków!
Czyli mnożąc sumę miesięcznych wydatków przez 300, tak naprawdę otrzymujemy kwotę, z której zysk (7% w skali roku) pokryje zarówno wydatki, jak i 3% inflację.
Ok – ale co z niestabilnością rynku, brakiem gwarancji zarobienia tych 7% (przyznaję – to dość ambitny plan, nawet jeśli będziemy inwestować przynajmniej częściowo unikając podatku od zysku), wreszcie z możliwością utraty części z tych 900.000 przez nietrafione inwestycje? Przecież stawiamy wszystko na jedną kartę zakładając coś, czego nie możemy być pewni. Ponadto przyjmujemy 3% inflację, która nagle może okazać się wyższa (chociaż Rada Polityki Pieniężnej teoretycznie tego pilnuje) i zamiast wydawać to, co zarobimy, zaczniemy powoli zjadać środki przeznaczone na inwestycje. Zamiast gdybać co będzie, wesprzyjmy się twardymi faktami. W roku 1998 grupa profesorów z Uniwersytetu Trinity opublikowała pracę znaną jako Trinity Study, która później była aktualizowana przez niezależnych naukowców. Praca ta brała pod uwagę prawie 100 lat historii (od roku 1925), w czasie których nastąpiły takie katastrofy ekonomiczne jak Wielka Recesja czy druga Wojna Światowa (nie mówiąc nawet o tysiącach pomniejszych zdarzeń, które również znacznie wpłynęły na gospodarkę). Udowodniono w niej, że stosując umiarkowane podejście do inwestowania (50% akcje, 50% obligacje), człowiek nie zbankrutuje przejadając rocznie 4% swoich oszczędności. Są to dane oparte na rzeczywistych danych o inflacji czy ruchach indeksów giełdowych.
Co więcej, badanie miało kilka założeń, których wcale nie musimy się trzymać, co tylko zwiększy nasze – już i tak duże – szanse powodzenia:
– badacze założyli, że po przejściu na emeryturę, już nigdy w życiu nie zarobisz ani grosza – czy to pracując, czy otrzymując jakiekolwiek świadczenia. A więc wystarczy mieć jakiś pasywny dochód, dorobić od czasu do czasu robiąc to, co lubisz, albo otrzymywać jakieś dodatkowe świadczenia w postaci dodatków czy choćby ulg – a automatycznie zaczynasz potrzebować mniej niż 4% Twojej „fortuny”.
– stwierdzili również, że nigdy nie obniżysz swoich wydatków – będą one na tym samym realnym poziomie (co roku indeksowane o inflację). Skoro mieliśmy w przeszłości ogromne, ogólnoświatowe kryzysy, które dotykały praktycznie każdego, to według mnie naturalnym jest, że jeśli dzieje się coś takiego, to mimo wszystko przejrzę swoje wydatki i być może tymczasowo zrezygnuję z kilku nadmiarowych.
– badacze wykluczyli otrzymanie jakiegokolwiek spadku w całym okresie niezależności finansowej. To dość kontrowersyjny punkt – sam również nie „planuję” otrzymania spadku w kontekście wcześniejszej emerytury, chociaż odkładając emocje na bok i myśląc czysto zdroworozsądkowo, należałoby się spodziewać jakichś dodatkowych przychodów z tego tytułu.
– i w końcu, nikt w badaniach nie uwzględnił tego, co potwierdzają praktycznie wszystkie przeprowadzone badania: starsi ludzie wydają po prostu mniej. I nie mówię tu o naszych biednych emerytach, którzy co miesiąc zastanawiają się, które leki kupić a z których muszą zrezygnować. Mowa o Europie Zachodniej i o Stanach Zjednoczonych, a więc o gospodarkach, w których mniejsze wydawanie jest po prostu wynikiem mniejszych potrzeb.
Jeśli nie przekonują Cię badania amerykańskich naukowców – nieco przecież oderwanych od polskich realiów – pomyśl o samej koncepcji. Idea posiadania środków, które „pracują” i generują zysk jest chyba oczywista dla każdego z nas. Dlaczego w takim razie trudno nam przyjąć, że wystarczy 4% zysku, który możemy „przejeść”, i kolejne 3%, żeby skutecznie odeprzeć inflację? I nawet jeśli 7% zysku rocznie wydaje Ci się zbyt optymistyczne, wystarczy popracować kilka miesięcy – rok dłużej – już po osiągnięciu 300-krotności miesięcznych wydatków. Wystarczy założyć, że po osiągnięciu niezależności finansowej, będziesz od czasu do czasu podejmował się dodatkowo płatnych zleceń czy otrzymasz jakieś dodatkowe świadczenia. To naprawdę jest aż tak proste!
Jeszcze jedna ważna uwaga – niestety już nie tak optymistyczna jak całe przesłanie tego wpisu – magiczny wzór mówi o wymaganej kwocie do przejścia na emeryturę DZISIAJ. Niestety, inflacja zjada część naszych oszczędności i co roku musimy uzbierać nieco więcej do utrzymania tego samego stylu życia co dzisiaj. Przyjmując wskaźnik inflacji na poziomie 3% rocznie, zamiast dzisiejszych 900.000 będziesz potrzebował milion z małym hakiem za 5 lat, lub 1,2 mln za 10 lat. Im dłużej „zwlekasz” z przejściem na emeryturę, tym więcej będziesz potrzebował. W uproszczeniu – każdego roku potrzebujesz 3% więcej niż rok wcześniej. Ale to i tak nic przy stopniowym zwiększaniu standardu życia, przy którym z potrzebnych Ci 3.000 złotych dzisiaj może zrobić się 6.000 za 3 lata – a wszystko przez jakże interesujące zjawisko „należy mi się”.
Ponieważ kwoty rzędu miliona złotych są nadal dość abstrakcyjne dla wielu z nas, to uzbieranie takiego kapitału nie jest jedynym sposobem na niezależność finansową. Możemy ZNACZNIE obniżyć potrzebną kwotę, uzyskując dochód z jakiegoś źródła poza pracą. Może to być wynajem mieszkania, projekt internetowy, a nawet odpłatne usługi remontowe świadczone od czasu do czasu (na przykład szafki na zamówienie :)). Nikt nie mówi, że po osiągnięciu niezależności finansowej dalsze życie nie będzie „skalane” pracą – raczej chodzi o to, żeby była ona satysfakcjonująca i dobrowolna. Najlepiej, jeśli dodatkowy dochód jest uzyskany w sposób pasywny (nie wymagający wkładu pracy) – wtedy możemy bez reszty poświęcić się naszym pasjom i realizacji planów.
Teraz już możesz założyć hełm i odważnie kroczyć do celu, który już znasz.
Fajny artykuł, fajne liczby. Problem w tym, że to są jednak tylko liczby…
A co, jeśli pojawi się hiperinflacja?
A co, jeśli bank ukradnie nasze pieniądze?
A co, jeśli będzie wojna i państwo zabierze część naszych pieniędzy lub całość?
A co, jeśli pojawią się jakieś nowe idiotyczne podatki?
A co, jeśli pojawi się choroba?
Generalnie pytań można mnożyć. Tak więc liczby są tylko liczbami.
Inna sprawa, że jakiś cel w życiu trzeba mieć i chce się dążyć do jego realizacji, więc choćby dla tych liczb warto oszczędzać, pracować, starać się.
Pytań – jak sam napisałeś – mogą być tysiące. Nie zabezpieczysz się przed każdą ewentualnością – to nierealne. Mój plan to dążyć do realizacji planu w dającym się przewidzieć scenariuszu, a jednocześnie zdobywać jak najwięcej umiejętności i doświadczeń, które w podbramkowej sytuacji pozwolą mi się łatwo przystosować – taki „nowoczesny survival”, o którym pisał Rafał: http://kariera-rentiera.pl/rozne/nowoczesny-survival-jak-byc-przygotowanym-na-wszystko/
Oprócz tego dbanie o własne ciało (zdrowie), dywersyfikacja, minimalizm – coś jeszcze by się znalazło, ale z takim podejściem mam sporą szansę na osiągnięcie obranego celu, nawet jeśli pojawią się przeszkody. Gwarancji nigdy nie ma. Ale – jak zauważyłeś – planować i dążyć do czegoś trzeba.
A czy minimalizm nie kłóci Ci się z wolnością finansową?
Z drugiej strony będąc minimalistą, wolność finansową można osiągnąć wcześniej, czyż nie?
Świetne pytanie – aż podsunąłeś mi pomysł na nowy wpis 🙂 W wielkim skrócie: mój minimalizm wynika z pobudek egoistycznych. Moim celem NIE jest ograniczenie się do 100 przedmiotów czy spełnianie jakichś ideologii rodem z buddyjskich świątyń. Ja po prostu nie wierzę w konsumpcjonizm, dostrzegam obłudę i wszechobecną manipulację, której celem jest każdy z nas, a której konsekwencją może być bezcelowy wyścig szczurów do końca naszych dni. Ponadto, nie czuję potrzeby posiadania nowych gadżetów, samochodów itp – jestem bardzo szczęśliwy bez tego. To, że ograniczam zużycie zasobów naturalnych i można mnie „zaszufladkować” jako umiarkowanego minimalistę, jest EFEKTEM mojego podejścia, a nie CELEM, do którego usilnie dążę.
Równocześnie, jestem dobrze opłacanym specjalistą, który z roku na rok jest coraz bardziej zmęczony rodzajem wykonywanej pracy (8h za biurkiem, niewielkie poczucie satysfakcji, korporacyjna otoczka). Skoro potrzebuję mało, a otrzymuję dużo (w sensie finansowym), naturalne jest, że pojawiają się spore nadwyżki. A ponieważ mogą one posłużyć do budowania poczucia bezpieczeństwa, niezależności finansowej i wolności od wszelkich zewnętrznych czynników, naturalną konsekwencją jest dążenie do tego stanu. Zwłaszcza, jeśli dodamy do tego taką „błahostkę” jak zapewnienie bezpieczeństwa swojej rodzinie w tych trudnych czasach.
Wszystko sprowadza się do prostego wyboru: czy wolę „świecić błyskotkami” dzisiaj, czy być wolny „jutro”. Decyzja – przynajmniej jak dla mnie – oczywista. Większość osób jednak nie ma świadomości, że tak to działa i to pytanie jest na tyle nierealne, że nawet nie pojawia się w głowie. Zwłaszcza, że znakomita większość ludzi ma problem z planowaniem czegokolwiek na następny miesiąc – wtedy 20-30 lat wydaje się terminem wręcz abstrakcyjnym.
Pozdrawiam serdecznie.
Ciekawe wyliczenia, podoba mi się uwzględnienie inflacji. Swoją drogą u kresu życia już nie trzeba korzystać z odsetek. Można z samego kapitału, ale wiadomo trzeba coś zostawić dzieciakom 🙂
U kresu życia (chociaż możesz nie wiedzieć, że to już ten czas?) możesz trochę kapitału przejeść, a poza tym najprawdopodobniej jakąś (głodową) emeryturę dostaniesz. Ale z praktyki zachodnich „rentierów” wynika, że jeśli ktoś ma podejście jak moje (przedstawione w kolejnym wpisie: http://www.wolnymbyc.pl/o-co-mu-chodzi-z-ta-emerytura/), to nie tylko nie przejada kapitału, ale wręcz – nie pracując zawodowo – jeszcze go pomnaża. A więc kolejny raz przekonuję, że nie trzeba mieć pięciu dużych baniek i nie należy zbroić się (finansowo) na najgorszy scenariusz. Oby te pozytywne założenia spełniły się na moim przypadku 🙂
Bardzo podoba mi się Twój post. Sama idea przemawia do mnie w 100%. Przeczytałem o niej pierwszy raz na blogu „jak oszczędzać pieniądze”. Twoje przemyślenia podały mi pomysł na kolejny wpis na moim blogu http://www.jakbycminimalista.blogspot.com . Wcześniejsza emerytura pozwoliła by mi na rozwinięcie swoich hobby i oddanie się temu co naprawdę lubię. A przecież -tak jak pisałeś – nie muszę całkowite odcinać się od dochodów z pracy. Trzeba jeszcze zwrócić odwagę na to żeby zacząć odkładać trzeba pozbyć się długów. I o tym będzie pierwszy wpis o tematyce finansów na moim blogu.
Liczyłem trochę w temacie inflacji i niestety muszę powiedzieć, choć wiem że to brzmi jak teoria spiskowa, to jest ona wyższa niż podają i to jest podstawowy problem dla trzymania pieniędzy w obligacjach.
Bardzo mi się podoba twoje podejście o dążeniu do zebrania kwoty pozwalającej przeżyć 25 lat nie przez zebranie milionów, a dzięki zmniejszaniu wydatków. Wydaje się to takie oczywiste, ale praktyka pokazuje inaczej 🙂
Sama idea przemawia do mnie i byloby super byc wolnym… Ale jak mozna uzbierac milion???? Przeciez to nie mozliwe, chyba ze sie nie je nie mieszka nie zyje…