Reklama – złodziej zdolności poznawczych!

Czy też macie wrażenie, że ilość i nachalność reklam zwiększa się z roku na rok? Osobiście nie potrafię obojętnie przejść obok tego, że:

– film w telewizji trwa 3,5 godziny (mimo że to nie Titanic), a wieczorynka dla dzieci trwa krócej niż blok reklamowy nadawany przed nią. Jakim cudem tak łatwo przełknęliśmy takie praktyki, mimo że płacimy przecież co miesiąc za możliwość odbioru prywatnych kanałów telewizyjnych. Naprawdę wystarczył ten najprostszy chwyt, w którym wydłużanie bloków reklamowych odbywało się stopniowo, usypiając naszą czujność drobnymi zmianami co jakiś czas?

– co się porobiło z kinem – czemu wszyscy bez szemrania przełknęli to, że jesteśmy skazani nawet na 30 i więcej minut oglądania reklam przed seansem? Skoro kilkaset osób w sali kinowej nabyło bilety po 20-kilka złotych każdy, a więc jeden seans potrafi zarobić dobre kilka tysięcy złotych, to czy dodatkowe wpływy z reklam nie są przegięciem? Dla mnie zasada: „płacę, więc nie muszę już oglądać reklam” była zawsze ważna i ostatnio coraz mniej chętnie chodzę do kina bo czuję się po prostu oszukiwany.

reklamy_2

– jak żyją Ci wszyscy ludzie, których okna są 24h/dobę zasłonięte płachtą nadrukowaną reklamami? Jak można dopuścić do tego, że całe kamienice w centrach miast pozbawia się dostępu do promieni słonecznych, a ludzie tam mieszkający czują się jakby byli zamknięci w puszce?

– jak można posuwać się do tak perfidnych, uderzających w podstawowe wartości reklam jak ta. Dzicy posiłki popijają wodą… wodą? biieeeeedni – mówią dzieci. Nóż mi się w kieszeni otwiera jak tylko to sobie przypomnę. Woda to przecież życie, podstawa naszego istnienia (ostatnio pisałem o jej oszczędzaniu). Jak można sprzedawać taki światopogląd jak znienawidzona przeze mnie firma na T, i to celując w najbardziej podatną i kształtującą dopiero swój system wartości grupę – dzieci. Reklamą zajęła się Komisja Etyki Reklamy – może więcej nie wyskoczą z tego typu pomysłem.

– czemu co chwilę otrzymujemy telefony z różnych instytucji, z którymi nie mieliśmy nic wspólnego? Kto handluje naszymi danymi i czemu są one wykorzystywane bez naszej wiedzy?

– czy wszystkie drukowane magazyny też przejęły już politykę kin? Czy płacąc za magazyn muszę dostawać w gratisie dziesiątki reklam, które wypełniają nieraz połowę całego wydania?

– po co lekarze ginekolodzy na pierwszej wizycie „ciążowej” dają przyszłej mamie stos ulotek reklamowych, nazywając je „poradnikami” przygotowującymi do macierzyństwa? Gdzie jest granica żerowania na ludzkich emocjach?

reklamy_3No dobrze – reklam jest cała masa, ale czy to coś złego? Czy my jako konsumenci nie korzystamy na tym, że pokazuje nam się nowe produkty i możliwe rozwiązania? Że wiemy, jakie produkty są akurat w promocji w supermarketach i ile kosztuje podstawowa wersja nowego modelu samochodu? Uważam że absolutnie nie – reklama wtłacza nam do głowy ogrom niepotrzebnych informacji. Tak zwanych informacji fałszywych – wytworzonych w celu przysporzenia korzyści ich autorom. Ostatnio gdzieś wyczytałem, że w średniowieczu człowiek przez całe swoje życie przyswajał tyle informacji, ile w dzisiejszych czasach znajduje się w jednym numerze magazynu popularnonaukowego! Nie twierdzę, że to optymalna ilość informacji na całe życie, ale to, czego jesteśmy uczestnikami dzisiaj, jest zdecydowaną przesadą. Żyjemy w czasach wysokiej specjalizacji i już nie sposób znać się na wszystkim, a każdy umysł ma granicę poznawczą – ma swoje maksimum przyswajania informacji, po którym następuje syndrom przeładowania informacją, skutkujący między innymi spadkiem produktywności czy skłonnością do pomijania informacji kluczowych. Sam coraz częściej uciekam się do notowania różnych rzeczy, żeby nie uciekły z głowy – a zapewniam, że nie jestem jeszcze w wieku, w którym powinienem się martwić problemami z pamięcią.

Ponadto reklama próbuje wywołać w nas określone wzorce zachowań, sprawić że wszyscy chcemy tego samego i po prostu 'musimy’ to mieć, mimo że jeszcze przed chwilą byliśmy szczęśliwi nawet nie wiedząc o istnieniu danego produktu. Co gorsze, reklama próbuje nam wmówić, że mamy znacznie większe potrzeby niż te, które podpowiada rozsądek. Reklama zakrzywia obraz świata, który zawsze jest kolorowy, uśmiechnięty, wypełniony młodymi, bogatymi i szczupłymi ludźmi bez zmartwień, którzy w jakiś magiczny sposób spełniają wszystkie swoje marzenia. Wyobraźcie sobie, że grający w reklamie aktorzy potrafią się nawet uśmiechnąć do Pani z Providenta przy podpisywaniu umowy! Chyba tylko dlatego, że wiedzą Pani z Providenta też jest aktorką w tej reklamie…

Sprawdźmy, co można z tym wszystkim zrobić – czy mamy szansę uwolnić się od reklam i odfiltrować cały ten szum który one powodują? Chyba dopóki nie zamkniemy się w szałasie gdzieś w Puszczy Białowieskiej, na całkowite odcięcie nie mamy szans. Na szczęście jest możliwość ograniczenia kontaktu z reklamą, lub przynajmniej przekonania umysłu do odrzucenia koncepcji, które są nam sprzedawane. Poniżej propozycje:

świadomie korzystaj z mediów – przede wszystkim ogranicz telewizję (a docelowo całkiem z niej zrezygnuj – będzie o tym post!). To medium zabiera nam najwięcej czasu – średnio 4 godziny dziennie – swoją drogą to szokujące dane!

reklamy_4

nie kupuj kolorowych gazet. Nie dość, że możesz to wszystko przeczytać w Internecie, to jeszcze oszczędzisz pieniądze i środowisko naturalne. Ostatnio – czekając na wizytę u lekarza, przejrzałem jedno z kolorowych pism. Połowę magazynu stanowiły reklamy – wątpię, że był to wyjątek. Płacąc za pismo oczekuję treści a nie powodzi reklam!

nie gódź się na używanie Twoich danych w celach marketingowych – oznacza to między innymi odznaczanie checkbox-ów w różnych sytuacjach. Bezpośredni telefon od dobrego marketingowca to nierówna walka i możemy łatwo dać się namówić na coś 'dla świętego spokoju’.

masa reklam na stronach internetowych potrafi zniechęcić do czytania wybranego tekstu – wiem coś o tym. Z tym typem reklam spotykam się najczęściej i to on czasami odbiera mi ochotę na korzystanie z mojego ulubionego źródła informacji. Sposób? Bardzo prosty, a zależny tylko od stosowanej przeglądarki. Wbudowany w Safari „Reader” i jego klony: „Readability” dla Firefoxa i „iReader” dla Chrome. Jedno kliknięcie i zamiast strony pełnej reklam mamy białą kartkę z czarnym tekstem (i ewentualnie załączonymi przez autora zdjęciami), który chcemy przeczytać – wygląd jak strona książki – prosta, minimalistyczna, przejrzysta. Zamiast mozolnej próby odnalezienia treści na takiej stronie:

reklama_przed

Po jednym kliknięciu mamy coś takiego:

reklama_poZdecydowanie polecam!

Po pewnym czasie takie świadome odcinanie się od reklam przynosi dobre rezultaty – przede wszystkim jesteśmy spokojniejsi, nasz mózg może skupić się na konkretnych rzeczach. Uniezależniamy się też od zachcianek i nagle odkrywamy, że potrzebujemy coraz mniej kiedy znikają bodźce próbujące nakłonić nas do skorzystania z kolejnej 'niesamowitej oferty’. Mamy też trochę więcej czasu na to co naprawdę ważne – a czy właśnie czas nie jest w dzisiejszych czasach dobrem deficytowym?

Zauważcie, jaki wniosek można wysnuć kierując się reklamami emitowanymi w naszym kraju: największe problemy naszego społeczeństwa to prostata, nietrzymanie moczu, kłopoty z trawieniem i zgaga! Mnóstwo leków, które jedynie łagodzą skutki niezdrowego trybu życia, pośpiechu, braku ruchu i stresu – w skrócie: coraz bardziej chorego narodu…

Poniżej dowód na to, że reklama może być oryginalna, ciekawa i jednocześnie naturalnie wtapiać się w otoczenie:

reklama

Byliśmy pod wielkim wrażeniem tego co powyżej – zwłaszcza, że kolejnego dnia mieliśmy wspinać się na szczyt…

15 komentarzy do “Reklama – złodziej zdolności poznawczych!

  1. Maciej Odpowiedz

    Bardzo dobry artykuł! Polecam też książkę „No logo” Naomi Klein, gdzie opisuje ona, głównie na przykładzie USA i Kanady, jak ekspansywna potrafi być reklama w dzisiejszych czasach. Obraz jest przerażający. Tam reklama i marketing zmieniły już mózgi całych pokoleń. U nas nie ma jeszcze tego syfu tak jak jest to za oceanem, ale jest coraz gorzej!!! A to, że płacąc 25 złotych za bilet do kina, dostaje się jeszcze pół godziny reklam, to już wielki skandal. Nie godzę się na takie okradanie z mojego czasu i reklamy, zapłaciłem za film. Takie kino powinno nie tylko nie pobierać opłat za bilety, ale płacić wynagrodzenie widzom za oglądanie tych reklam. Dlatego raczej nie chodzę do multipleksów. W Poznaniu jest ich zatrzęsienie i bardzo się dziwie, że żadno multikino jeszcze nie upadło. Nie do końca zgadzam się z „nie kupuj kolorowych gazet”, gdyż informacje można znaleźć w necie. Tak naprawdę w internecie nie ma wartościowych artykułów pisanych przez zawodowych dziennikarzy. W Portalach typu Onet, Interia są pseudoartykuły napisane przez darmowych praktykantów w 15 minut, z wymyślonymi historiami, językiem pensjonarki, albo rozbite na slajdy – 20 slajdów z jednym, dwoma zdaniami, które trzeba klikać, klikać, klikać. Za dobry artykuł napisany przez dziennikarza trzeba zapłacić. Dlatego kupuję dobre tygodniki opinii: „Sieci”, „Polityka” i piątkowy „Dziennik gazeta prawna”, gdzie jest mało reklam. Walczmy z zalewem reklamy !!!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      dzięki za komentarz – cieszę się, że artykuł przypadł Ci do gustu. Masz sporo racji jeśli chodzi o serwisy Internetowe – te najpopularniejsze oferują ciężką do przełknięcia papkę bez grama wartościowej treści. A wspomniane przez Ciebie „klik klik klik” po każdych kilku zdaniach doprowadza do obłędu. Dlatego sam unikam dużych portali i raczej koncentruję się na tych mniejszych (branżowych), gdzie zainteresuje mnie co drugi (a nie co dwudziesty) artykuł. Do tego czytam blogi – często tworzone są przez pasjonatów, którzy naprawdę mają coś ciekawego do przekazania. Jeśli chodzi o magazyny, to trzeba uważać, żeby nie podchodzić do nich jako do wyroczni: czasami myślimy, że skoro artykuł jest wydrukowany w „poważnym” magazynie to musi być „prawdziwy”, przedstawiający rzeczywistość bez jej ubarwiania, bez próby przemycenia przekonań i opinii samego autora. Pamiętajmy, że mamy własny rozum i nie dajmy się wyręczać w myśleniu – ale to tylko na marginesie, bo odchodzę od tematu 🙂

      Skoro decydujesz się na płacenie za informację, rozważ prenumeratę wydań elektronicznych. Na samą Politykę wydajesz około 250 zł rocznie (e-prenumerata 169 zł), Sieci to następne 200 zł (e-prenumerata 140 zł), piątkowy „Dziennik Gazeta Prawna” – 150 zł. Całość: 600 zł rocznie za dostęp do lepszej jakościowo informacji niż ta dostępna w Internecie. Dla mnie sporo, chociaż sam przed chwilą sprawdziłem, że w Polityce reklam jest jak na lekarstwo – jeśli idzie to w parze z jakością tekstów, to przynajmniej widać, za co się płaci.

      • Maciej Odpowiedz

        Głównym źródłem internetowej wartościowej treści są dla mnie minimalistyczno-dobrowolnoprostotowe blogi 🙂 Prenumerata się nie opłaci, nie kupuję wszystkich egzemplarzy, mam też czytnik Kindle, ale tego typu gazetki wolę na papierze, choć np. eWydanie Polityki jest tańsze 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Aaaa – w takim razie bardzo mi miło, że tutaj też zaglądasz 🙂
          A to, że e-wydania są tańsze – i to dużo tańsze – powinno być standardem! Odpada taka masa kosztów, że sprzedawanie e-wydania o 10-20% taniej niż papierowego jest dla mnie jakąś kpiną. Ale wpis między innymi o tym jest już przygotowany i dzisiaj/jutro się ukaże, więc nie uprzedzam faktów. pozdrawiam serdecznie.

  2. Tomek Odpowiedz

    Zgadzam się „No Logo” to wspaniała książka (aż wezmę ją z półki do pociągu aby przeczytać jeszcze raz). Co do internetu i reklam polecam też wtyczkę AdBlock oraz zachęcanie autorów wpisów o możliwość płacenia tzw. tipów i dawania ich (jest kilka systemów do tego, szkoda że żaden nie przebił się na rynku) i generalnie wynagradzania chociażby wartościowym komentarzem czy osobistym emailem dobrych materiałów. Niekiedy jest to wartościowsze dla autora niż pieniądze.

    Generalnie zgadzam się ze stwierdzeniem że wartościowych tekstów jest w Internecie jak na lekarstwo, dlatego wybieram książki (teraz coraz częściej elektroniczne), koniecznie sygnowane przez jakieś wydawnictwo (gwarancja choć wstępnej, czasem niedoskonałej ale jednak selekcji) a jak wybieram self-publisherów to z wydawniczym dorobkiem. Magazyny rzadko prezentują pogłębioną opinię, zauważalna jest tendencja do tabloizacji, internetyzacji gazet co mnie osobiście martwi, ale takie są realia rynku i efekt wpływu internetu i nadmiaru bodźców na nasz mózg. Po prostu większość nie potrafi się skupić na dłuższym tekście a będzie jeszcze gorzej 🙁 co powoduje, że takie dinozaury jak ja będą miały ciężej.

    Pozdrawiam
    Tomek

  3. Michał Odpowiedz

    Reklama dźwignią handlu jak to mawiają. Jest jedna grono firm (czy też ludzi), którzy niestety nie rozumieją, że dużo nie znaczy dobrze.
    Miałem kiedyś nieprzyjemność, będąc na stażu, wykonywać polecenia przełożonej. Była ona organizatorką niskiej jakości kursów dla nauczycieli. Tłumaczę jej, że ordynarny spam (bo wysyłała pliki po 30 MB do listy szkół z tabelki z exela – a tą miała zerżniętą ze stron www tych szkół), da efekt całkowicie odwrotny. Niestety była betonem nie do ruszenia w temacie. Skoro nie było klientów, to musiałem wysłać w/w pliki jeszcze ze 2-3 razy dla pewności, że doszły.

    Reklama była i jest potrzebna. Sam jestem dużym zwolennikiem tej dobrze zrobionej. Dla mnie reklama ma być przydatna i podsuwać mi to co potrzebuję (jak np. pozycjonowanie). A i tak najlepszą formą reklamy pozostanie zwykła rekomendacja.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dokładnie – dobra, nienachalna, niebanalna reklama jest czymś, co można nawet z przyjemnością obejrzeć – niech przykładem będzie choćby ostatnie zdjęcie z mojego posta – jak dla mnie mistrzostwo świata – wtopienie reklamy w naturalny krajobraz w bardzo ciekawy sposób. Ale żyjemy w świecie tak opanowanym przez reklamę, że niestety sam już nawet nie mam ochoty dokonywać rozróżnienia na reklamy „dobre” czy „złe” – bo to oznaczałoby, że je wszystkie musiałbym obejrzeć i dopiero sklasyfikować. Czuję się wręcz atakowany przez reklamę i w takiej sytuacji nie widzę innego podejścia, jak próba całkowitego odcięcia się od niej, nawet za cenę jakichś straconych okazji czy pozytywnych wrażeń. Co innego rekomendacje z niezależnych, bezstronnych źródeł – tylko tu natrafiamy na kolejną przeszkodę – jak takie źródło sprawdzić 🙂
      pozdrawiam!

      • Michał Odpowiedz

        A to już jest kwestia zaufania do źródła 🙂 Jak mi daną rzecz rekomenduje dobry przyjaciel, to nie mam podstaw aby mu nie wierzyć.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciężko odnieść mi się do definicji w wikipedii. Widuję natomiast reklamy, które można zakwalifikować jako społeczne – na przykład ostatnio na przystanku zauważyłem duży plakat namawiający do oszczędzania wody. Mam jednak wrażenie, że ten rodzaj reklam to margines i takie przekazy przegrywają z bogatymi reklamodawcami, mimo że starają się przekazać słuszne idee.

  4. Tambylec Odpowiedz

    Wprawdzie jestem osobą raczej niepodatną na reklamy na stronach www (po prostu jakoś ich nie zauważam, jak trzeba to wyłączam, ale na 99% po 10 sekundach nawet nie pamiętam o czym była) ale zaciekawiła mnie ta wtyczka do FF – chętnie zaraz wypróbuję.
    Jest jeszcze jedno rozwiązanie. Jedną z moich głównych bram do internetu jest czytnik rss. Mam zasubskrybowanych hm… chyba to już z ponad 200 kanałów. Dlatego od dawna nie wchodzę na strony główne a interesujące mnie informacje z wszystkich źródeł lądują w jednym miejscu. Plusem jest to, że są to same artykuły, czasami nawet bez zdjęć zamieszczonych w treści oryginalnych. Doszło nawet do tego że na niektóre strony po prostu nie wchodzę, ponieważ całą treść czytam w czytniku – tak jest np. w przypadku tego i większości innych blogów. Pewnie jakoś to wpływa na wynik czytelności ale co tam.
    Oczywiście da się to obejść – wiele stron zamieszcza tylko wstępniaki albo tylko część treści a całość udostępnia we właściwym artykule. Do tego gazeta.pl nawet w kanale rss zaczyna zamieszczać reklamy. Ale póki co cały czas jest to dość niszowe i ciekawe rozwiązanie na łatwiejsze filtrowanie ogromnych ilości treści.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Sam nie używam zbyt często rss – i szczerze powiem sam nie wiem czemu – wiem przecież że to wygodniejsze, bardziej przejrzyste, no i nie trzeba co chwilę zaglądać na interesujące mnie blogi. Chyba muszę się przełamać. A wynikami czytelności się nie przejmuj – dla mnie liczy się każdy, kto w jakikolwiek sposób przyswoi treść wpisu i poświęci chwilę na jej przemyślenie – to już bardzo dużo. Daj znać, czy wtyczka do FF przypadnie Ci do gustu. pozdrawiam.

  5. Jurek Odpowiedz

    Artykuł generalnie ciekawy (wiem, ma refleks ;)), ale… oglądanie go z wyłączonym AdBlockiem jest ciekawym przeżyciem, linki do artykułów w sekcji Korzystam i Polecam też mają formę reklam – na tyle, że chwilę trwało zanim zrozumiałem dlaczego ABP mi tego z automatu nie zablokował etc. Trochę to dziwnie wygląda w artykule generalnie potępiającym reklamy.

  6. Katarzyna Odpowiedz

    Spóźniony komentarz, bo dopiero dziś trafiłam na tę stronę, jednak nie mogę zmilczeć, właśnie dlatego, że teoretycznie zachęcasz do obiektywizmu. A mimo to – po scenie przemyka się ukradkiem Pan Marionetkarz w czapce-niewidce. Na Twoim blogu też są reklamy. To nie jest hipokryzja? O, rozumiem, tu reklama nie jest tak agresywna jak w tv, prawda? Jednak ja na tę stronę trafiłam poprzez reklamę właśnie. Co do czasopism – zniechęcasz do nich ze względu na dużą liczbę reklam i artykułów sponsorowanych – ale dlaczego jednym pociągnięciem pióra skreślasz całą ich zawartość merytoryczną? „To samo można przeczytać w Internecie?” Po pierwsze: większość czasopism nie udostępnia za darmo w całości tekstów autorskich (tak, są takie, nie wszystko pochodzi od Reutera), w końcu dziennikarze to nie buddyjscy mnisi, im też trzeba płacić za pracę, a przynajmniej paru wykonuje ją dobrze. Po drugie: jeśli zależy mi na pogłębieniu jakiejkolwiek informacji, to muszę poświęcić sporo czasu na odsiewanie plew, na selekcjonowanie źródeł itd. W czasopismach, gazetach znajdę analizy, wywiady, szerszy kontekst, ponadto znając profil i opcję polityczną danego wydawnictwa od razu mogę porządkować dane. Internet jest większy, oczywiście, ale przez to pochłania więcej czasu – tym bardziej, że naprawdę szerszy kontekst zyskuję dopiero czytając strony obcojęzyczne. Nie zawsze temat jest wart tego czasu. Po trzecie… Nie wiem, skąd to się bierze, może panuje już trwały podział cywilizacyjny między użytkownikami netu i użytkownikami papieru, bo ci pierwsi chyba nie wiedzą o istnieniu bibliotek. Takich normalnych, naziemnych, analogowych. Do których można wejść i ZA DARMO poczytać, pożyczyć czasopismo, gazetę do domu. Uwierz mi, czytanie czasopism nie czyni nieumiejętnym w zakresie samodzielnego, niezależnego myślenia. Od reklamy na papierze jest łatwiej się odciąć niż w necie, wystarczy przewrócić kartkę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *