Na początku weekendu majowego byłem na spacerze z żoną (niestety przejażdżka rowerowa odpadła z powodu błogosławionego stanu żony) i w związku z moim „zboczeniem rowerowym”, obserwowałem zachowanie ludzi na biegnącej obok chodnika ścieżce rowerowej. W skrócie można to określić jednym słowem: dramat. Zauważone zdarzenia skłoniły mnie do spisania kilku podstawowych zasad, których każdy rowerzysta powinien przestrzegać, aby nie utrudniać życia nie tylko innym użytkownikom dróg, ale również sobie. Dodatkowo zmotywowała mnie informacja, którą usłyszałem w radiu: liczba wypadków z udziałem rowerzystów rośnie – w 2012 roku było ich około 12.000. Pamiętajmy, że statystyki obejmują tylko zgłoszone wypadki, które miały najczęściej poważne skutki. Zaczynamy:
– korzystanie ze ścieżek rowerowych przez właścicieli wszelkiej maści „pojazdów kołowych” niekoniecznie będących rowerem. Rolki, hulajnogi, deskorolki, wózki dziecięce (!!!), czy nawet biegacze (w końcu sportowe buty bardziej lubią taki równiutki, chropowaty asfalt niż kostkę chodnikową) albo chodziarze z kijkami – chociaż to akurat przykład urządzenia bez kół 🙂 Powiem szczerze: skoro ścieżka rowerowa nazywa się ROWEROWA, to nie jest to dobre miejsce dla matek z wózkami ani dla rolkarzy *. Jeśli ktoś przyczepi kółka do rakiety z napędem atomowym i siądzie na niej okrakiem, to też czulibyście się bezpiecznie, kiedy minąłby Was na ścieżce rowerowej? Tu nie chodzi o jakieś abstrakcyjne uprzywilejowanie na zasadzie „ja mam rower, a Ty deskorolkę – zjeżdżaj więc na chodnik”. Chodzi o inne prędkości, inny rodzaj (trajektorię?) ruchu, o nieprzewidywalność tego, co druga strona może nagle zrobić, i związane z tym wszystkim zagrożenie – zarówno dla rowerzystów, jak i „pasażerów na gapę”.
– nauka jazdy na rowerze (rolkach?) na uczęszczanej ścieżce rowerowej. Rozumiem, że gdzieś trzeba nauczyć się korzystać ze sprzętu. Ale jak 1-ego maja widzę młodych tatusiów pędzących za swoimi pociechami jadącymi wężykiem, a całe tabuny rowerzystów wyczyniają wprost cyrkowe akrobacje, żeby ominąć „naukę jazdy”, to myślę sobie „co ci ludzie mają w głowie”. Narażanie siebie, swoich dzieci i Bogu winnych „przejażdżkowiczów” naokoło nie jest zbyt mądrym pomysłem. Znalezienie jakiegoś bezpieczniejszego terenu jest przy odrobinie chęci wykonalne!
– jazda obok siebie. Jasne – znacznie przyjemniej jest jechać „koło w koło”, obok swojej drugiej połówki. I czy to nie zrządzenie losu, że ścieżka jest akurat takiej szerokości, że oba Wasze rowery mogą się zmieścić jeden obok drugiego? NIE! Ścieżka ma taką szerokość, żeby rowerzysta jadący z naprzeciwka bez problemu Was minął. A ten jadący szybciej bezpiecznie wyprzedził. Blokując całą szerokość ścieżki pokazujesz brak szacunku pozostałym użytkownikom drogi i o ile nie jesteś zupełnie sam na ścieżce i widzisz do przodu i tyłu na pół kilometra, to nie powinieneś tego robić.
– kask to nie „obciachowy dodatek”, którego nie warto zakładać, bo przecież można popsuć sobie fryzurę. O ile uważasz, że masz w głowie cokolwiek, co warto chronić, zakładaj go zawsze. Sytuację można porównać do zapinania pasów w samochodzie. To powinno być odruchem bezwarunkowym i żadne wymówki Cię nie usprawiedliwiają. Współczesne kaski są tak lekkie i przewiewne, że dyskomfort związany z ich noszeniem jest praktycznie żaden.
– nie jesteś u siebie, nie kozacz! Ścieżką rowerową nie dojedziemy wszędzie. Czasami kończy się niespodziewanie albo skręca w inną stronę, niż byśmy sobie tego życzyli. Wtedy schodzimy z roweru i grzecznie go prowadzimy… jaaaaasne 🙂 Nie ma się co oszukiwać – jedziemy wtedy dalej, czy to po chodniku, czy ulicy. Cóż – zdarza się, przy braku infrastruktury to jedyne rozwiązanie. Jak należy się wtedy zachować? Jak w gościach – grzecznie jeść ciasto i prawić komplementy, nawet jak nie smakuje 🙂 A przekładając na nomenklaturę rowerową: jedźmy wolno (żeby nie przestraszyć i nie wkurzyć przechodniów), ustępujmy, nie używajmy dzwonka (po raz kolejny: jesteś w gościach! Więc nie krzycz na innych!). I nie dziwmy się niechętnym spojrzeniom czy nawet komentarzom przechodniów kiedy wkraczamy na ich teren – sam bardzo niechętnie patrzę, jak oni korzystają ze ścieżki rowerowej. Znowu nie chodzi o ambicje czy przywileje, ale o bezpieczeństwo.
– większy ma rację. Co z tego, że od kilku lat rowerzysta ma pierwszeństwo, kiedy jedzie po ścieżce rowerowej, którą przecina ulica podporządkowana? Poinformuj takiego dobrze zbudowanego pana albo spróbuj dotrzeć do staruszka, który przyswajał ostatnio przepisy 50 lat temu, że powinien się zatrzymać i Cię przepuścić. Może jeśli wpadniesz najpierw na jego maskę to odniesie to jakiś skutek, ale… właśnie – większy ma rację. Najzwyczajniej na świecie nie masz szans w takim starciu, więc miej oczy naokoło głowy, i jeśli widzisz samochód próbujący włączyć się do ruchu i mogący przeciąć ścieżkę rowerową, zwolnij, upewnij się że kierowca Cię widzi i ma zamiar przepuścić. Nie masz takiej pewności, nie nawiązaliście kontaktu wzrokowego? To zatrzymaj swojego demona prędkości i ustąp – tak po prostu. Łatwo powiedzieć, co? Sam przeżyłem już tyle sytuacji, kiedy od maski czy innej części auta dzieliły mnie centymetry, a nadal czasami nie odpuszczam i chcę udowodnić, że „mam rację”. No cóż – też jestem tylko człowiekiem. Coś na obronę kierowców aut? Cóż – czasami nawet nie mają szansy dostrzec pędzącego 30 km/h rowerzysty, który nagle pojawia się znienacka parę metrów od samochodu. Ale tych, którzy wjeżdżają nonszalancko na środek ścieżki rowerowej i stoją, czekając na możliwość włączenia się do ruchu bym %#@^%^
– przed podjęciem jakiegokolwiek manewru skontroluj sytuację nie tylko przed Tobą, ale również z tyłu. To powinien być odruch, który kiedyś może uratować Ci zdrowie, jeśli nie życie. Jeśli jest to możliwe, staraj się sygnalizować wszelkie manewry, korzystając ze swoich rąk jako kierunkowskazów – co nie znaczy, że masz nimi „migać”, ale wystawić jedną z nich w stronę, w którą zamierzasz skręcić.
– używaj dzwonka rowerowego przy manewrach wyprzedzania czy kiedy na ścieżce rowerowej znajduje się pieszy. Nigdy nie wiesz, jak zachowa się druga osoba kiedy będziesz wykonywał manewr – a jeśli masz dobrze nasmarowany łańcuch rowerowy i Twój rower nie wydaje nieprzyjemnych odgłosów, to usłyszy Cię dopiero na sekundę czy dwie wcześniej. Nie przewidzisz, co zrobi przez ten czas, dlatego ostrzeż ją odpowiednio wcześniej. Wystarczy jedno użycie – wielokrotne częściej wkurza niż informuje 🙂
– odblaski. Miej ich jak najwięcej – krótko i na temat. Osobiście nie mam nic przeciwko wyglądaniu jak bożonarodzeniowa choinka, o ile zwiększy to moje bezpieczeństwo na drodze. To punkt szczególnie ważny, jeśli jeździmy po ulicach lub po zmroku – wtedy dodatkowe oświetlenie również można uznać za wyposażenie obowiązkowe!
– proszę, BŁAGAM mamy i tatusiów: nigdy nie wjeżdżajcie wózkami dziecięcymi na ścieżki rowerowe. Ilekroć widzę takie maleństwo śpiące spokojnie na rowerowej „autostradzie”, mam przed oczami takie sceny, które nadawałyby się na scenariusz filmu katastroficznego dla widzów z bardzo mocnymi nerwami. A pod siedzeniami w sali kinowej i tak musiałyby znajdować się torebki na wymioty…
– jadąc ulicą nie wyprzedzaj (ani nawet nie wymijaj) dużych pojazdów typu autobusy czy ciężarówki z ich prawej strony – przez tzw. martwe pole mogą Cię nie zauważyć i przy ruszeniu z jednoczesnym skrętem w prawo może być słabo.
– muzyka… sam nie wyobrażam sobie nawet dnia bez muzyki, ale jestem zdecydowanym przeciwnikiem słuchania jej na rowerze. Jeżdżenie z przytłumionym albo całkowicie wyłączonym zmysłem słuchu to proszenie się o kłopoty. Co z tego, że wtedy droga leci szybciej, wszystko naokoło jest kolorowe i przyjemne, jeśli wypadek będzie bolał tak samo mocno, a jego skutki będą równie dotkliwe.
– to zrozumiałe, że czasami musisz się zatrzymać – choćby po to, żeby się napić, „poprawić” kurtkę albo sprawdzić, czemu ten łańcuch tak piszczy. Ale nie rób tego na środku drogi rowerowej – zjedź na bok, nie blokuj drogi innym!
Pewnie jeszcze kilka przydatnych rad by się znalazło – jeśli sami macie jakieś propozycje, zapraszam do komentowania. Generalnie pamiętajmy, że nie jesteśmy na drodze sami, oraz że zwykły uśmiech i przepraszający gest mogą szybko naprawić większość błędów. I mają dodatkowo tą zaletę, że łagodzą niepotrzebne uprzedzenia pieszych i kierowców wobec rowerzystów.
* I tu pewien wyjątek: są już pilotażowe projekty, gdzie ze ścieżki rowerowej mogą legalnie korzystać rolkarze – ale taka ścieżka zawsze jest znacznie szersza niż standardowo, żeby zwiększyć bezpieczeństwo uczestników ruchu. Niestety takich ścieżek jest jak na lekarstwo i osobiście rozumiem argumenty rolkarzy, że po prostu nie mają gdzie jeździć. Decydując się na wkroczenie na ścieżkę rowerową, zachowajcie szczególną uwagę i miejcie świadomość, że nawet jeśli rower wjedzie w Was z premedytacją, to Wy jesteście winni – niestety przepisy są takie, że jesteście traktowani na równi z pieszym, który wtargnął na drogę nie przeznaczoną dla Was.
[ Edytowany 06.05.2013] Przed chwilą – zupełnie przypadkowo – usłyszałem jedną ze śmieszniejszych wymówek na to, że ktoś nie jeździ w kasku rowerowym. Kolega, który od pewnego czasu również odkrywa uroki dojeżdżania rowerem do pracy powiedział – cytuję: „nie jeżdżę w kasku, bo pod nim nie mieszczą mi się słuchawki na uszy”. „Witki” mi opadły i tak mnie zamurowało, że nie wiedziałem nawet jak odpowiedzieć 🙂
Słusznie. Szczególnie mocno chciałbym zaakcentować niebezpieczeństwo wyprzedzania dużych samochodów z prawej strony. Sam tego doświadczyłem, na szczęście nic się nie stało ale było groźnie. Z pozoru wygląda to na niewinny i bezpieczny manewr bo te samochody stoją albo jadą powoli – najczęściej dojeżdżając do skrzyżowania.
Skoro już tematyka rowerowa to gorąco Cię zachęcam do podejmowania tego tematu od czasu do czasu. Mam 15 km w jedną stronę do pracy i dojeżdżam rowerem gdy pogoda pozwala ale chciałbym rozszerzyć ten okres na: od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Więc takie artykuły to byłoby coś w sam raz „ku pokrzepieniu serc” 🙂
wielkie dzięki za komentarz akurat w tym wpisie. Tematykę rowerową mam zamiar kontynuować od czasu do czasu – i to mimo tego, że te wpisy cieszą się mniejszą popularnością niż inne. widocznie wiele osób nie docenia znaczenia roweru, który jest zarówno środkiem komunikacji, wydłuża życie (dzięki pozytywnemu wpływowi na zdrowie i kondyncję), a także mocno skraca czas potrzebny na osiągnięcie niezależności finansowej. nie mówiąc o tym, że może być sposobem na życie-naprawdę ciężko znaleźć mi ważniejszy temat na tego bloga-rower to kwintesencja tego, co chcę tutaj przekazać. i może o tym będzie kolejny rowerowy wpis ? 🙂
15km w 1 stronę to sporo – gratuluję ambitnego podejścia do tematu i życzę uniezależnienia się od pogody i sezonowości tego sportu – ja z każdym rokiem jestem bliżej tego stanu i zaczynam wierzyć, że to naprawdę możliwe!
Chętnie dowiem się jak sobie radzisz z deszczem. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że problem pocenia się jest do opanowania wystarczy nie szaleć i wybrać „umiarkowane” tempo i można w miarę sucho dojechać. Chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o tym jak się ubierać w zimne dni. Wiem, że jest bielizna oddychająca, odpowiednie kurtki itd. ale przydałby się „praktyczny” opis.
Szczerze powiem że nie czuję się jakimś wybitnym ekspertem od stroju rowerowego – z racji minimalistycznego podejścia nie używam tych wszystkich kosmicznych strojów, które coraz częściej ubierają rowerzyści. Mój wpis dotyczyłby jednego z bardzo wielu możliwych podejść do tematu – i to takiego dość „domowego”, który profesjonaliści by pewnie wyśmiali. Możliwe, że dokładniejszy opis mimo wszystko zrobię, a na razie ograniczę się do tematu deszczu: sposoby mam dwa. Pierwszy i najważniejszy, to uświadomienie sobie, że nie jestem z cukru i oprócz sporej dawki brudu jaką otrzymuję ja i rower, absolutnie nic nie może mi się stać (prowadzenie jest praktycznie identyczne, przyczepność też) – no, mogę co najwyżej zebrać cięgi od żony za wchodzenie do domu wyglądając jak prosiak (to mógłby być punkt 1.5: nie bać się żony :). Punkt 2: lekkie spodnie z nieprzepuszczalnego materiału (jak pada mocno) + ponczo (chyba tak to się nazywa) kupione w Decathlonie za ok 30 zł, które zwija się do postaci lekkiego, poręcznego pakunku ważącego z 200 gram. W zasadzie mogłoby być najzwyklejsze (nie rowerowe), chociaż to, które mam ma dodatkową zaletę – jest nieco dłuższe z przodu i krótsze z tyłu – dzięki temu chronione są również uda (jazda z mokrymi udami nie należy do przyjemności), a krótszy tył nie zahacza o tylne koło i dzięki temu nie przeszkadza. I jest tak żarówiaste, że mimo deszczu jestem bardziej bezpieczny niż w słoneczną pogodę 🙂 Podsumowując – jazda w deszczu jest naprawdę bardziej kwestią psychicznego przełamania i pozytywnego podejścia niż jakichś szczególnych przygotowań. pozdrawiam!
Ja jeżdżę cały rok. Jeżdżenie zimą nie stanowi żadnego problemu.
Nogi – zakładam kalesony dopiero przy -10. Tak to po prostu jeansy.
Góra:
gdy jest ponad 3 stopnie jeżdże w krótkim rękawku i porządnej kurtce membranowej (chroni przed wiatrem)
od 3 do -5 dochodzi polar
poniżej -5 dodatkowa warstwa w postaci np. koszuli flanelowej
Do tego rękawiczki cienkie większość zimy i przy mrozie dodatkowe grube – nie znalazłem jeszcze idealnych, ale pewnie będę musiał zainwestować w membranowe.
Czapka – też zwykła bawełniana, a do tego przez całą zimę używam kaptura (który doskonale chroni przed wiatrem i jest bardzo obszerny, nawet zmieszczę kask).
Generalnie zimno jest może przez chwilę na początku.
Pewnym problemem jest świerzy śnieg, jedzie się przy tym ciężko. Najgorszy jest taki lekko przedeptany, gdzie jest wąską ścieżka ubita, a obok śnieg kopny. Na buty i nogi przydają się wtedy ochraniacze albo stuptuty.
Jeśli chodzi o deszcz to w praktyce trafiam na niego bardzo rzadko. Faktem jest, że jeżdżę czasami samochodem, a także gdy rano pada mocno to nie jadę na siłę. Ponczo u mnie się nie sprawdziło. Tak się podwija, że leci akurat na buty. Górna połowa jest dobrze zabezpieczona kurtką – ona nie przemoknie. Na dół mam pomysł na wykorzystanie spodni roboczych ze sklepów typu BHP – są takie całkowicie wodoodporne i obszerne, że można je założyć na normalne. Tylko że jeszcze ich nie kupiłem. Za mała motywacja bo moknę tylko kilka razy w roku. Na buty mam specjalne ochraniacze. Jak narazie przydają się przy śniegu.
Pozdrawiam 🙂
Dzięki za wyczerpującą odpowiedź. Chyba sobie to przekleję do własnych notatek 🙂
Wspaniały komentarz! To kolejny dowód na to, że można, i że podejść do tego tematu są naprawdę setki. W temacie ubioru zimowego sam mam lekko inne podejście, ale kurtka membranowa również jest podstawą (zresztą u mnie prawie przez cały rok). Rękawiczki – już poniżej 5 stopni używam 2 par – ale to dlatego, że moje dłonie bardzo źle reagują na zimno (pękanie). Podpowiem jeden patent, który zaczerpnąłem z innego sportu: http://hydrosfera.pl/towar-20273-Opaska_neoprenowa_Mystic_2013_Headband.html – coś takiego jest po prostu idealne zamiast czapki. Chroni większą część głowy (w tym uszy), nie ma zbytniego problemu z potem, pasuje bez problemu pod kask, a do tego ma otwory na uszy, dzięki czemu słychać, co się dzieje naokoło.
Przeczytałem jeszcze raz i mimo innych materiałów, u mnie warstwy i ich dobór na różne temperatury wygląda podobnie. Jedyną 'specjalistyczną odzieżą jest komplet bielizny termoaktywnej (góra z długim rękawem + kalesony), fajnie odprowadzającej pot. Praktycznie do zera stopni tylko jeansy + góra termoaktywna + kurtka membranowa. Wysiłek, jaki wkładasz w jazdę w zupełności wystarczy do utrzymania ciepła i komfortu większego, niż ktoś ubrany na „cebulkę” stojący nieruchomo na przystanku. 0 do -5: dochodzi jakaś bluza pod kurtkę (dla ciepła i wchłonięcia potu z pierwszej warstwy). -5 do -10 dodatkowo kalesony i druga para skarpetek. Poniżej -10 chyba tej zimy często nie jeździłem – dopiero ten sezon nie będzie miał końca wraz z nadejściem mrozów 🙂
A ponczo rzeczywiście idealne nie jest – po półgodzinnej przejażdżce w deszczu buty i dół spodni wyglądają mało reprezentacyjnie. Ale właśnie dlatego wtedy jeżdżę w nieprzemakalnych spodniach (chociaż wtedy odprowadzanie potu to jakaś masakra – pewnie dlatego że to zwykły ortalion…), a dopiero w pracy je przebieram. I to samo z butami – standardowo w pracy mam buty, w których chodzę tylko tam – i je również przebieram po przemoczeniu i ubłoceniu tych rowerowych.
O super. Dzięki za informacje. Interesuje mnie również (kolejny temat?) w jaki sposób dojeżdżanie do pracy przekształcić w trening. Zauważyłem, że rozpoczynając sezon przez pierwsze dwa, trzy dni dojeżdżam ok. 10-15 minut dłużej niż zwykle. Potem zaczyna pojawiać się kondycja i jest coraz lepiej.
Pomyślę nad wpisem, ale odpowiedź na szybko: nie kończyć sezonu 🙂 albo znaleźć jakieś zastępstwo dla roweru w zimę, dzięki czemu utrzymamy kondycję również poza sezonem.
Dobry wpis. Ze względu na trafnie przytoczone przez Ciebie zachowania pieszych, rolkarzy itp. na ścieżkach rowerowych nienawidzę po nich jeździć i unikam jeżdżenia do miasta rowerem (najgorsze są według mnie okolice przystanków). Na szczęście na co dzień jeżdżę w terenie wiejskim, szosami, gdzie wystarczy znać przepisy ruchu drogowego i ubrać się w coś żarówiastego – to dość dobra metoda na gapiostwo kierowców. Rower na szosie ma takie same prawa jak inny pojazd i warto o tym pamiętać, zarówno będąc kierowcą jedno-, jak i wieloślada.
Ehhh – zazdroszczę, że masz taką możliwość. Ja – i pewnie większość czytelników – jesteśmy skazani (oczywiście przez własne wybory!) na codzienne dojazdy gdzieś do centrum dużych miast i niestety wszystkie wady tej sytuacji. Trzeba zagryźć zęby i mimo wszystko odnaleźć się w betonowej dżungli.
Może napiszę trochę kontrowersyjnie ale u wielu ludzi brak po prostu „inteligencji”. Żeby nie napisać że najczęściej spotykamy na swojej drodze głupków? Oj chyba napisałem 😛 Ludzie NIE MYŚLĄ, w dodatku swoją bezmyślność popierają słowami. Kiedyś miałem taką sytuacje: ścieżka w centrum miasta, dwa pasy oddzielone pasem zieleni, jeden dla rowerów i jeden dla pieszych, na rowerową nie szło wjechać, rodziny z dziećmi, wózki,masa pieszych, za to na pieszej było luźno, wjechałem i co druga „baba” do mnie że co ja sobie wyobrażam że rowerem jadę. Grzecznie odparłem: jak pani przegoni wszystkich z tamtej strony to ja nie będę jeździć tą. Już nie wspomnę że umiejętność jazdy niektórych przedstawia wiele do życzenia. Poza tym niesprawne hamulce, i się takie młode dziewczę rozpędzi i potem zdziwienie że hamuje a rower jedzie… można by wymieniać w kółko.
Przed chwilą wróciłem z pracy i na podstawie tej jednej 20-minutowej przejażdżki mógłbym napisać parę ciekawych przykładów. 2 razy ktoś chciał mnie przejechać, a sympatyczna para rozstawiła sobie chyba jakiś mini-biwak na środku ścieżki rowerowej. Z roku na rok widzę coraz więcej rowerzystów i na ścieżkach zaczyna robić się gęsto – co tylko zwiększa prawdopodobieństwo niebezpiecznych sytuacji – również między samymi rowerzystami. Żeby tak nie narzekać tylko na innych przyznam się, że dzisiaj rano sam mając nieco za mało miejsca wepchnąłem się „na trzeciego” – nic się nie stało, ale było blisko – przeprosiłem rowerzystę jadącego z naprzeciwka i było mi tym bardziej głupio, że to „weteran” którego mijam niemal codziennie. pozdrawiam.
Generalnie bardzo dobry wpis, ale uważam że jeden temat jest nie do końca przemyślany – chodzi o „Większy ma rację” i zdanie „To zatrzymaj swojego demona prędkości i ustąp – tak po prostu.”
W moim odczuciu przepuszczenie auta tylko pogarsza naszą sytuację – taki kierowca wyniesie z tego wniosek że „w razie czego” rowerzysta się zatrzyma. Uważam to za bardzo nie przyszłościowe podejście.
Kierowcy muszą się nauczyć że rowerzysta na przejściu ma bezwzględne pierwszeństwo i trzeba im w tym pomóc. Ja osobiście zawsze zwalniam tylko na tyle aby z piskiem zatrzymać się tuż przed autem. Zwykle kończy się to bardzo wystraszoną miną kierowcy i przeprosinami z jego strony.