Zarówno ja, jak i moja żona zostaliśmy wychowani w rodzinach, gdzie – mimo że brakowało odpowiedniej edukacji finansowej – wpojono nam szacunek do pieniądza. Oboje jesteśmy z natury oszczędni i we wspólnym życiu to niesamowicie procentuje, zwłaszcza że nasze podejście do życia ewoluuje w tym samym kierunku. Mieliśmy niesamowite szczęście, że wcześniej nie sprawdzając tego w żaden sposób, tak zupełnie przypadkowo zgadzamy się w tym jakże ważnym – finansowym – aspekcie życia. I wierzcie lub nie, ale „oszczędna żona” nie jest dla mnie oksymoronem! Co jednak, kiedy nie do końca zgadzasz się z Twoją drugą połówką w kwestiach domowego budżetu? W moich poprzednich związkach, praktycznie za każdym razem druga strona miała typowo konsumpcyjne podejście do życia. I mimo że wtedy sam nawet nie wiedziałem, że istnieje jakaś alternatywa do tej właśnie drogi, którą uważałem za oczywistą i jedyną, to podświadomie czułem, że z jakiegoś powodu nie pasujemy do siebie w 100%. Mimo braku dochodów (czasy szkoły średniej, studiów), niewiedzy o minimalizmie, wolności finansowej i jakichkolwiek podstawach finansów osobistych czułem, że już wtedy wydatki moje i moich partnerek wyglądały inaczej. Po imprezach zamiast taksówek wybierałem transport publiczny albo własne nogi, a ze wspólnych studenckich „wakacji” – kiedy pracowaliśmy w Wielkiej Brytanii w restauracji – przywoziłem okrągłe sumy, co mocno kontrastowało z brakiem oszczędności mojej drugiej połówki i jej potrzebą „odpoczęcia po ciężkiej harówce” – w efekcie jej rodzice finansowali egzotyczne wakacje all-inclusive, dumni że ich córka poznała już smak ciężkiej pracy i należy jej się nagroda. Dowodem mojej ówczesnej nieświadomości w kwestii finansów był samochód, który kupiłem po drugich „wakacjach” w UK. Był to mój cel tych wyjazdów – coś, co mobilizowało mnie do naprawdę ciężkiej pracy i oszczędzania – to tyle w kwestii usprawiedliwienia się. Niestety, wydanie wszystkich zarobionych pieniędzy (pamiętam, że rodzice jeszcze się dorzucili!) na samochód, kiedy byłem studentem bez żadnych dochodów nie było najlepszym pomysłem. Dzięki temu jednak wiem, jak wygląda druga strona medalu i nie piszę czysto teoretycznie o tym, że minimalizm jest cool a konsumpcja be 🙂 No cóż – każdy popełnia błędy, zwłaszcza kiedy jest jak nieświadome dziecko próbujące się odnaleźć w gęstej mgle.
Tak mniej więcej musiałem wyglądać 🙂
Wracając do tematu, w moim przypadku zadziałał jakiś podświadomy mechanizm, przez który moje nastawienie do płci przeciwnej było w jakimś stopniu zależne od podejścia do rozrywki, sposobów spędzania wolnego czasu, oszczędności – a więc tematów nierozerwalnie związanych z pieniędzmi. Aspekt finansowy jest niezmiernie ważny w związku i w przypadku dużych rozbieżności, może być przyczyną późniejszych nieporozumień. W sytuacji idealnej – a więc osoby młodej, wolnej i kroczącej świadomą ścieżką pod prąd konsumpcjonizmowi (jest w ogóle ktoś taki?), zalecałbym sprawdzenie nowej znajomości pod kątem podejścia do finansów i w razie bardzo dużych rozbieżności – zastanowienie się nad tym, czy umiesz wyobrazić sobie późniejsze życie z tą osobą.
Wszyscy inni są w najróżniejszych sytuacjach życiowych, mają własne podejście do finansów, które też przecież ewoluuje, a do tego ich druga połówka jest osobną jednostką, również mającą swoje poglądy i zwyczaje. Co więc zrobić, jeśli sam jesteś minimalistą, a Twoja partnerka co tydzień idzie na „łowy” do galerii i w ogóle chciałaby duży dom z basenem i prywatny odrzutowiec, a na razie – z braku środków – rekompensuje sobie te braki markowymi ubraniami, drogimi restauracjami i zaciąganiem kolejnych kredytów konsumenckich, niekoniecznie z Twoją aprobatą lub nawet wiedzą? Sytuacja nie należy do najprostszych, bo to przecież Twoja druga połówka, której nie chcesz zranić; bez sensu też przekonywać na siłę do swoich racji, zwłaszcza że większość ludzi jest tak przyzwyczajona do swojego rozdmuchanego stylu życia, że absolutnie nie jest otwarta na zmiany i jakiekolwiek próby deflacji stylu życia. Mimo to warto próbować:
– bądź delikatny w kwestii przekonywania drugiej połówki – a więc przekazuj swoje dobre nowiny (takie jak „zamierzam być wolny!”) stopniowo i miej świadomość, że niekoniecznie będą one pozytywnie odebrane. Udowodnienie, że cały styl życia oparty na konsumpcji i coraz bardziej rozdmuchanych zachciankach nie daje szczęścia, może zająć dużo czasu. Najważniejsze, żebyście nadal byli razem – rozmawiajcie o tej sytuacji, znajduj jak najwięcej przykładów popierających Twoje tezy i pamiętaj: nic na siłę. Przekaz musi być łagodny i dawkowany stopniowo – nic nie osiągniesz krzykiem czy groźbami!
– naszkicuj swoją wizję. Ważny jest cel do którego dążysz i wolność, którą osiągniesz – skoro sam masz zdefiniowany, dobrze określony plan na to, jak i kiedy osiągniesz niezależność finansową i NIE BĘDZIESZ MUSIAŁ PRACOWAĆ, opowiedz o nim w szczegółach Twojemu partnerowi. Kto by nie chciał być w sytuacji, kiedy praca jest zupełnie opcjonalna? Nawet jeśli Twój plan nie dotyczy niezależności finansowej, ale lepszego zabezpieczenia się na przyszłość, zniwelowania poziomu stresu i obaw o to, „co będzie jak mnie zwolnią”, to również są to konkretne wartości do których jak najbardziej warto dążyć. Pamiętaj, że większość ludzi po prostu „płynie z prądem”, nie ma określonego celu w życiu, albo jest on tak niejasno zdefiniowany jak stwierdzenie „chcę mieć dobre życie, cieszyć się nim”. Wtedy Wasze zadanie jest o niebo łatwiejsze, bo pokazując drugiej osobie o co tak naprawdę walczycie może dać jej wystarczająco dużo motywacji do przewartościowania aktualnych poglądów. Wspólna wizja przyszłości i te same cele będą łączyły Was lepiej niż kredyt hipoteczny!
– wspominaj sytuacje, kiedy byliście razem i nic więcej Wam do szczęścia nie było potrzebne – tylko Wy i czas. Czy o to nie warto walczyć? Zastanówcie się wspólnie, jakie momenty dały Wam najwięcej radości, jakie zdarzenia z ostatniego roku wywołują u Was natychmiastowy uśmiech. Jeśli tylko robicie coś razem i jesteście nadal blisko siebie, najprawdopodobniej wspomnienia nie będą związane z wydawaniem pieniędzy. A jeśli już, to w sposób scalający Waszą rodzinę – i tak dochodzimy do kolejnego punktu:
– ponieważ natychmiastowa rezygnacja z wydawania na zachcianki przez Twoją drugą połówkę jest niewykonalna, postaraj się najpierw zmienić nieco bieg tego strumienia pieniędzy. Wystarczy udowodnić coś oczywistego – że wspólny wypad za miasto czy rodzinna wycieczka do parku linowego daje znacznie więcej niż nowe ubrania czy gadżety. Zorganizuj pierwszą wyprawę (pokaż, że można!), a później zamieńcie się rolami.
– kiedy już wydawanie pieniędzy nie będzie warunkiem koniecznym do ciekawego spędzania czasu, organizujcie na zmianę „dzień bez wydawania”, o którym ostatnio już pisałem. Wystarczy w jakiś ciekawy (a zarazem darmowy!) sposób zorganizować wspólny czas tak, żebyście później na samo wspomnienie tych chwil się uśmiechali. Na początek jedna sobota w miesiącu (najlepiej pierwsza po otrzymaniu pensji!) będzie w sam raz żeby wejść w ten temat spokojnie, bez ryzykowania szoku jeszcze bardziej przekonującego, że istnieje tylko konsumpcjonizm.
– użyj dzieci jako „karty przetargowej”. Na szczęście świat nie zwariował jeszcze na tyle, żeby nawet największy konsument zapomniał, jak ważny jest czas poświęcany dziecku. Wspólne zabawy, czytanie, poznawanie świata i dokonywane przez Waszą pociechę postępy – to wszystko wymaga Waszego czasu, którego nie zastąpicie zabawkami czy wynajęciem opiekunki.
– odpuszczaj. Ciężko mi pisać ten punkt, ale zbyt ważne jest to, żebyście byli naprawdę partnerami, potrafili dojść do porozumienia, i żeby z żadnej strony nie było poczucia jakiegoś niezdrowego nacisku i próby nagięcia siłą do swoich przekonań. Dlatego czasami postaraj się odpuścić, kiedy w domu nieoczekiwanie pojawi się jakiś nowy, lśniący, wspaniały, a jednocześnie drogi i kompletnie niepotrzebny przedmiot.
– pokaż, że pieniądze są bardziej użyteczne, kiedy ich nie wydajesz. Że potrafią pracować ciężej niż Ty, i to w czasie, w którym sam nie wykonujesz żadnej pracy! Pokaż, że każdy zainwestowany tysiąc złotych potrafi wygenerować dodatkowe 50 zł co roku – bezterminowo, automatycznie, bez wysiłku! Przekaz powinien być jasny: nie pracuj dla pieniędzy, niech pieniądze pracują dla Ciebie!
– udowodnij, jak bardzo styl życia determinuje to, ile pieniędzy potrzebujesz co miesiąc i spróbuj policzyć, ile będziesz potrzebował na emeryturze do utrzymania standardu życia. Od razu podpowiem, że wielokrotnie więcej niż dostaniesz od państwa. Wróć pamięcią wstecz o kilka lat i policzcie wspólnie, ile kosztowały Was duże, niepotrzebne wydatki, które mogły być znacznie zredukowane – czy to na rozmaite sprzęty RTV czy nowy samochód. Zsumuj je i policz, ile już mielibyście dzisiaj i jak duże odsetki te pieniądze już by dla Was zarabiały.
– umówcie się, że będziecie przynajmniej konsultowali między sobą każdy zakup powyżej jakiejś kwoty. Jeśli szybko dojdziecie do porozumienia – nie ma problemu. Rozmowa o większych zakupach ma też tą zaletę, że ta druga osoba – która nie inicjowała zakupu – potrafi spojrzeć na Twoją „potrzebę” obiektywnie, bez zbędnych emocji. Co jednak, jeśli po prostu nie zgodzi się ona na planowany zakup? Tym lepiej – będziecie nieco bliżej celu, do którego przecież dążycie. Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi o odmawianie wszystkiego drugiej połówce, która jest zakupoholiczką. Ale skoro się kochacie i szanujecie, to znacie też swoje potrzeby, wiecie jak często „szalejecie” z pieniędzmi i potraficie rozróżnić zachciankę partnera, na którą możecie sobie pozwolić i która sprawi mu masę radości od takiej, która jest relatywnie droga i po chwilowej fascynacji zostanie odłożona w kąt.
Co myślicie o powyższych radach? A może sami jesteście w sytuacji, w której mocno różnicie się z partnerem podejściem do finansów i macie swoje własne przemyślenia? Jeśli udało Wam się w jakiś sposób zmienić jego nastawienie na bardziej racjonalne, serdecznie zachęcam do podzielenia się w komentarzu, jak to zrobiliście!
Całe szczęście, że ja uzgadniam wszystkie wydatki, nawet te najmniejsze. Polecam również aplikację Cash Droid – wszystkie transakcje można wpisywać do telefonu i na bieżąco kontrolować budżet.
Budżetowanie i jakiś sposób na zapisywanie wydatków jest konieczny – jeszcze będzie o tym wpis. Cash Droid zniechęcił mnie przy pierwszym użyciu i nie korzystam z niego – poza tym widzę pewną wadę takich aplikacji: jeśli jedna osoba (ta oszczędna) kontroluje wydatki tylko na swoim smartfonie, a ta rozrzutna nawet nie widzi potrzeby budżetowania, to całość nie spełni swoich założeń. pozdrawiam.
W moim przypadku proces „nawracania”drugiej połówki jest procesem żmudnym, długotrwałym i wymagającym cierpliwości. To trud,który przynosi skromne owoce w postaci refleksji lubego na temat wydatków, gdzie wcześniej przeważał impuls. Bardzo fajny pomysł z tym konsultowaniem się powyżej wyznaczonej kwoty.Badania mówią,że 1/3 małżeństw rozpada się z powodu kłótni o pieniądze. Myśle,że jakby te małżeństwa skorzystały z rady o której wspomniałam to byłoby tych rozwodów na tle finansowym o wiele mniej 😉 Małżeństwo to jedność w każdym tego słowa znaczeniu, pieniądze nie są jego lub jej-są wspólne.
Wielkie dzięki za komentarz w którym pokazujesz, jak to wygląda w praktyce. Muszę przyznać rację, że małżeństwo powinno być jednością także w kwestii finansów – znam przykłady par które rozdzieliły swoje finanse – tyle że to są małżeństwa bardziej na papierze niż w codziennym życiu. Dlatego warto walczyć i dążyć do osiągnięcia kompromisów!
A ta statystyka o rozwodach mogłaby być kolejnym punktem w moim wpisie – tak zatrważające dane powinny motywować oboje małżonków do znalezienia wspólnej drogi.
pozdrawiam.
Czytuję od dawna.
Jestem „na początku drogi”.
I właśnie ostatnio zastanawiałam się w jaki sposób pewne idee przekazać mojemu mężowi… Ciężka kwestia, szczególnie z osobą, która wychowana była w rodzinie, która wyznawała (i wyznaje) zasadę „zastaw się, a postaw się”, a ulubionym temat rozmów jest wielkość telewizora i ilość kanałów telewizyjnych…
Dzięki za ten artykuł! Chyba tylko cierpliwość jest w stanie mnie uratować 🙂
wielkie dzięki za komentarz i powodzenia w „nawracaniu” męża 🙂
„w kwestii przekonywania drugiej połówki – a więc przekazuj swoje dobre nowiny (takie jak „zamierzam być wolny!”) ”
no juz widze „druga polowke” jak sie cieszy po komunikacie;
– Kochanie, zamierzam być wolny! 😉
reakcja ?
– marzy Ci sie wolnosc kanalio ! co przytylam ? juz pewnie kogos masz!
chcesz wolnosci? to s*****j
i tu scena z lecacymi przez okno rzeczami
( oczywiscie w slow motion)
dobre 🙂 rzeczywiście dobór mój słów („zamierzam być wolny!”) można interpretować dwuznacznie.
a tak serio…
rozdzielnosc majatkowa.
To sposób bardzo praktyczny, tyle że od rozdzielności majątkowej już blisko do rozdzielności też w innych aspektach wspólnego życia. Znasz dobrze funkcjonujące małżeństwa praktykujące rozdzielność majątkową? Ja nie – chociaż nie twierdzę, że takich nie ma.
Nie zgodzę się z tobą. Rozdzielność majątkowa jest „demonizowana” przez osoby, które nie miały z tym styczności. Także przy wspólności majątkowej małżonków mamy osobiste majątki i nie wywołuje to zdziwienia u ludzi, więc podejrzewam że to raczej kwestia braku mentalnego przyzwyczajenia i wzorów wokół.
Wspólność majątkowa jak i rozdzielność majątkowa służą konkretnym celom, przede wszystkim prawnym i podatkowym. Prowadzę firmę i nie wyobrażam sobie np. narażania rodziny na utratę nie tylko wspólnego, ale i osobistego majątku przez to że fiskus lub nieuczciwy klient postanowi pewnego pięknego dnia puścić mnie z torbami. Absolutnie nie wyłącza to wspólnych spraw, czy oddalania się małżonków, wręcz przeciwnie – większą świadomość finansową i prawną małżonków i zaangażowanie we wspólne i drugiej strony sprawy.
Niestety przez wiele lat w świadomości Polaków rozdzielność majątkowa jest widziana z podobnego punktu widzenia, który opisujesz – jako nieufność, odgraniczanie, i bliski punkt do rozdzielności w „innych aspektach wspólnego życia”. Być może gdybyś znał więcej przedsiębiorców lub inne zapobiegliwe osoby, które ze względu np na swój zawód, mogą puścić rodzinę z torbami, poznałbyś parę 🙂
I to bardzo konkretny argument – nigdy nie prowadziłem przedsiębiorstwa i za oczywiste wydawało mi się, że majątek „firmowy” i osobisty to dwie różne sprawy. Jeśli rzeczywiście są realne przypadki, kiedy problemy finansowe firmy mogą wpłynąć w niekorzystny sposób na finanse osobiste, to takie rozwiązanie które opisałeś jak najbardziej ma sens.
Przyznaję, że na temat rozdzielności majątkowej patrzę w sposób nieco stereotypowy – nie przez pryzmat użyteczności prawnej, ale raczej przez obserwacje małżeństw, które zastosowały rozdzielność (w sensie PRAKTYCZNYM, nie prawnym) majątkową i przekładało się to w negatywny sposób na relacje osobiste.
Dzięki za komentarz i naświetlenie problemów, których nie dostrzegałem 🙂
Ja też mam z mężem rozdzielność majątkową i zgadzam się z Krecikiem-jakieś demoniczne znaczenie jest temu przypisywane.Obije prowadzimy działalności gospodarcze i wyszliśmy z założenia ,że takie podejście jest po protsu bezpieczniejsze.Nadal wkładamy pieniądze do „wspólnego portfela”.Ale w razie katastrofy nie odpowiadamy majątkiem osobistym-w skrócie :zawsze jedna pensja zpstaje;-)
Podpiszę się pod tym co powiedział @wolny: „tyle że to są małżeństwa bardziej na papierze niż w codziennym życiu”. Jaki jest cel zawierania małżeństwa, jeżeli już przy zawarciu „kontraktu” zakładamy, że będziemy bardzo istotną sferę codziennego życia przeżywać osobno?
@wolny: kolejny raz widzę nawiązanie do http://www.mrmoneymustache.com (wątpliwości straciłem po poście o „cewniku i basenie”) – wychodzi tak przypadkowo, czy faktycznie się inspirujesz? 🙂 Jeśli tak, to oczywiście nie widze w tym nic złego, zwłaszcza, że jest naprawdę dobry merytorycznie i napisany świetnym językiem 🙂
Nie zaprzeczam – jak najbardziej się inspiruję. Zresztą nie tylko tym blogiem – od dłuższego czasu czytam kilka dobrych zagranicznych blogów, ale dopiero mrmoneymustache.com otworzył mi oczy na to, jakie to wszystko może być proste i jak niewiele trzeba do osiągnięcia ambitnych celów (niezależność finansowa, wolność, szczęście). I że nawet taki ktoś jak ja może przenieść niektóre pomysły zza oceanu na nasz grunt i również tu walczyć z tym zwariowanym światem. Od kiedy przeczytałem wszystkie posty na wspomnianym blogu, czuję misję i potrzebę uświadamiania pewnych spraw innym – gdyby nie to, żyłbym sobie jak do tej pory i nie afiszował ze swoimi poglądami – dość mocno zainspirowanymi przez minimalistów/frugalistów/rentierów ze stanów. Tam rozdmuchany konsumpcjonizm przybiera wręcz absurdalne formy, a więc realia są nieco inne niż tutaj – chociaż spora część pasuje „jak ulał”.
Nigdy nie twierdziłem, że odkrywam coś na nowo – tematyka tego bloga jest tak prosta, że inni już dawno to wymyślili i opisali. Moim zadaniem jest zebranie tego „do kupy”, przefiltrowanie przez własne spostrzeżenia, dostosowanie do naszych realiów, dorzucenie swoich pięciu groszy i staranie się, żeby jak najszersza grupa odbiorców to przeczytała. Żałuję tylko, że język którym się posługuję nie jest tak ostry jak ten, którego używa mrmoneymustache.com – ale staram się – może z czasem będzie lepiej 🙂
pozdrawiam!
A tekst o cewniku i basenie tak mi się spodobał i tak zapadł w pamięć, że teraz myśląc o jakimkolwiek udogodnieniu codziennego życia zastanawiam się, czy to nie tego rodzaju „ułatwienie”. Od kilku miesięcy już nawet nie widzę potrzeby wymiany zużytych baterii w pilocie od telewizor, skoro używam TV raz na tydzień i to po to, żeby podłączyć go do laptopa (a więc nawet nie zmieniam kanałów).
A dlaczego osobno? Bardzo stereotypowe podejście. Rozdzielność majątkowa służy ochronie prawnej i podatkowej, nie wyłączaniu współmałżonka z własnego życia i finansów 🙂 Tak naprawdę w codziennym życiu mało co się to odczuwa, może za wyjątkiem większej świadomości finansowej wspólnych i osobistych finansów – występujących ZAWSZE bez względu na czy mamy wspólność czy rozdzielność majątkową.
Ha, zabawne, pisząc wpis zasugerowałeś, że to my kobiety częściej jesteśmy zakupoholiczkami, tymczasem odezwały się w komentarzach partnerki zakupoholików. 😉 Nie mogę narzekać na mojego męża – jest oszczędny i nie ma wielkich potrzeb, jednak zarabia sporo więcej ode mnie i czasem ma potrzebę (zachciankę?) kupić coś droższego (nie mówię o niepotrzebnym luksusie, chodzi mi np. o sprzęt foto). Zwykle jednak nad takim wydatkiem myśli kilka miesięcy, odkłada odpowiednią sumę. Gdy nie wpływa to na poziom domowych finansów, nie mam nic przeciwko temu, zwłaszcza że są to wydatki, które potrafią też na siebie zarobić. 😉
Przyznam się, że myślałem nad wydźwiękiem tytułu wpisu – zwłaszcza, że mam świadomość, że częściej zaglądają tu (a przynajmniej komentują) kobiety. Ale pokutuje taki stereotyp, że to kobieta jest zakupoholiczką – facet co najwyżej gadżeciarzem 🙂 Sam też potrafię miesiącami zastanawiać się nad większym zakupem – czasami chęć posiadania zupełnie przechodzi 🙂
Czytając Twojego bloga mam nieodparte wrażenie, że największa Twoją wygraną życiową jest Wolna bez niej nic by nie było. Jest twoją Partnerką w 100%pod każdym względem i to widać w twoich działaniach i twoim szacunku z jakim o Niej piszesz. Wpis fajny i owszem i stąd może to co powyżej napisałem, gdyż próby nakreślania rozsądnego podejścia do życia i budżetu domowego spotkała się z agresją mojej żony delikatnie mówiąc przez co jest obecnie moją byłą żoną dostała kopa w d… i została bez męża, domu, córki i ma spotkania z komornikiem który jest dla niej właściwym partnerem w kwestiach finansowych. Cóż czasem trzeba odciąć straty w porę.