Dzisiaj rozważania o bogactwie w znaczeniu stricte materialnym – postarajcie się chwilowo odrzucić wszelkie inne (niematerialne) znaczenia tego słowa i ograniczyć się do tego związanego z ogólnie rozumianym majątkiem.
„Skoro zarabiasz dużo, jesteś bogaty” – co powiecie na taką tezę? Jeśli potrzebujesz konkretnej kwoty – pomyśl, ile to dla Ciebie dużo i podstaw ją w miejsce słowa „dużo”. Teraz się zgodzisz? To dość naturalne – myśleć o dobrze zarabiających specjalistach, dyrektorach i lekarzach „bogacze”. Jeśli dodatkowo jest to poparte wysokiej klasy samochodem czy okazałym domem, wizerunek jest ugruntowany – powszechna opinia „on ma kasy jak lodu” krąży w otoczeniu. Dzisiaj postaram się zaproponować inne podejście – według mnie równie dobre. Czemu bowiem – nie mając przecież wglądu w sytuację majątkową nieznanej osoby – nie pomyślimy „ten to ma długów”? Jaką bowiem mamy gwarancję, że te wszystkie błyskotki są jego, a nie banku, który za ich sfinansowanie pobiera sowite opłaty? Kiedyś było dużo prościej – jeśli ktoś był właścicielem kilku zakładów produkcyjnych czy miał swoją kopalnię miedzi, był bogaty – chociaż u nas działało to nieco inaczej – w końcu wszyscy byli równi… 🙂 A dziś? Wystarczy zarabiać 2-3 średnie krajowe, co już wystarcza do zadłużenia się po uszy i stworzenia wokół siebie otoczki bogacza…
Mało jest ekstremalnych przykładów, gdzie ogromne zarobki były równoważone jeszcze większymi wydatkami, a olbrzymie majątki zostały unicestwione? Skoro zarówno polscy, jak i zagraniczni sportowcy mają ten sam problem, a taki Mike Tyson roztrwonił kwotę porównywalną z rocznym budżetem Częstochowy (1 miliard złotych!) i skończył z milionami długów, to czy zwykli, nawet dobrze zarabiający ludzie, działający zgodnie z tym samym mechanizmem „należy mi się”, nie mają jeszcze większych „szans” na bankructwo? Gwiazdy i celebryci mają przynajmniej zdywersyfikowane źródła przychodów – a to koncert, a to płyta, udział w reklamie czy wywiad w tygodniku. Większość z „bogaczy” których widzimy naokoło nie ma tak dobrze – ich pozycja opiera się na jednej firmie (często ich własnej), dlatego po odcięciu tego źródła dochodów nie pozostaje nic – poza szybką licytacją majątku za ułamek wartości i częstymi wizytami komornika – bynajmniej nie towarzyskimi.
W Polsce kwestia zarobków jest jedną z najlepiej strzeżonych tajemnic każdej rodziny i każdego pracodawcy – to nie przypadek, że na zachodzie otwarcie podaje się proponowane wynagrodzenie już przy publikowaniu ogłoszenia o pracę, a u nas jest magiczne, zawsze powtarzające się pytanie „jaki poziom zarobków byłby dla Pana/Pani satysfakcjonujący?”. Klauzula o niejawności zarobków to kolejne potwierdzenie takiego stanu rzeczy. Skoro informacje o zarobkach są ściśle tajne, to wyrobiliśmy sobie inny sposób na zaglądanie ludziom do portfeli (co jest jednym z ulubionych sportów niektórych). „Ona jest lekarzem – pracuje w 3 prywatnych klinikach”, „On jest kierownikiem w tej znanej korporacji”, „Słyszałem, że pracuje w tartaku” – te określenia zastąpiły konkretne kwoty. Nadal jednak znamy mniej więcej tylko jedną stronę medalu: zarobki.
Twierdzę, że to mniej ważny fragment informacji. W określeniu Twojego poziomu „bogactwa” najważniejsze bowiem nie jest to, ile zarabiasz, ale ile oszczędzasz! Cała „kultura” konsumpcjonizmu, inflacja stylu życia, wychowywanie nas na reklamach, życie na kredyt i ciągłe kreowanie fałszywych potrzeb opiera się na jednej podstawowej zasadzie: najlepiej, jeśli wydasz wszystko, co zarobisz. W idealnej sytuacji jeszcze więcej (oczywiście na kredyt). Wtedy odprowadzasz odpowiednio dużo podatków, jesteś pokornym, bojaźliwym pracownikiem, a także stymulujesz całą gospodarkę do wzrostu. Żyjąc zgodnie z tymi zasadami, Twoje zarobki schodzą na dalszy plan – i nieważne, czy pracujesz za pensję minimalną, czy 10 średnich krajowych.
Słowniki (*) jasno definiują bogactwo: jest to posiadanie nadmiernych zasobów – to sprawa drugorzędna, czy będą to pieniądze czy inne dobra. Czy w takim razie człowiek mający okazały dom z kredytem rzędu 1 mln zł i jeżdżący samochodem za 300 tysięcy wziętym na kredyt jest bogaty? Absolutnie nie – gdyż jego standard życia jest na tyle wysoki, że nie ma on nadmiernych zasobów – wszystko co ma, jest mu potrzebne do utrzymania wybranego przez siebie stylu życia. Powiedziałbym co najwyżej, że prowadzi nadmuchany tryb życia. Jak więc można nazwać bogaczem kogoś, kto stąpa po tak cienkim lodzie, że jedna wypłata (a dokładnie jej brak) może przesądzić o załamaniu tej trzeszczącej przy każdym kroku tafli? W słowniku takiej osoby nie ma takich definicji jak oszczędzanie, inwestowanie, czy dochód pasywny. Jest za to ciągły proces myślowy, generujący kolejne zachcianki i planujący ich spełnienie.
Dlatego następnym razem nie ulegajcie stereotypom, i kiedy zobaczycie dobrze ubranego pana, który w zwyczajowych godzinach pracy wjeżdża swoim nowym SUVem na 19-calowych alufelgach do galerii, niech po pierwszej myśli „ale on musi mieć kasy” przyjdzie refleksja „przecież on może być bliski bankructwa, zadłużony po uszy – praktycznie nic o nim nie wiem„. A rowerzysta, który Was minie, niech nie wzbudza litości, bo absolutnie nie zawsze jest tak, że nie stać go na samochód – czasami wręcz mógłby pojechać (oczywiście na rowerze!) do salonu i wyjechać tym samym SUVem co wcześniej przytoczony bywalec galerii – i wcale nie mówię tu o jeździe próbnej 🙂 Miejmy świadomość, że wyglądanie bogato wcale nie czyni nas bogatymi.
Często widzę jeszcze inną definicję bogactwa – niektórzy twierdzą, że jest to prowadzenie „dobrego” czy „wygodnego” życia – posiadanie domu pod miastem, samochodu ze średniej półki wymienianemu co kilka lat, coroczne wyjazdy na wakacje i nie zastanawianie się za każdym razem, czy stać nas na wyjście do restauracji czy kupno czegoś do ubrania. Nie potępiam tej definicji – chcę tylko zwrócić uwagę na to, czym są wymienione wyżej rzeczy. To pewien standard, który Ty w tym właśnie momencie swojego życia uważasz za odpowiedni dla siebie – ale przecież bogaty Szwajcar może czuć się stłamszony takim stylem życia, a Hindus może nawet nie malować takich obrazów przed oczami, ponieważ są one dla niego zbyt abstrakcyjne. Ba – nawet dla mnie bogactwo (rozumiane w aspektach finansowych) może być czymś zupełnie innym i to, co wymieniłem wyżej mogę rozumieć jako definicję zbędnego przepychu, a nie bogactwa. Dlatego właśnie precyzyjne definicje z konkretnymi kwotami i zasadami ich liczenia nie są uniwersalne i miarodajne – nie od dzisiaj wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Więcej mówiącym czynnikiem jest wartość netto każdego z nas, ale o tym szerzej w innym wpisie…
Abstrahując od finansowej definicji bogactwa, po raz kolejny zachęcam wszystkich do poczucia się bogatymi już teraz i uwierzenia, że zaspakajając tylko podstawowe potrzeby, możemy śmiało czuć się znacznie szczęśliwsi od wszystkich celebrytów sztucznie uśmiechających się z okładek pism, którym tak lubimy zazdrościć.
* Przynajmniej tak mówią słowniki zagraniczne o słowie wealth – nasze polskie bogactwo jest tłumaczone w słownikach dość oględnie i ze zdziwieniem odkryłem, że w sposób mocno przybliżony – na przykład tak: „wielka ilość, różnorodność czegoś„.
Po przeczytaniu wpisu doszłam do wniosku,że jeśli niektórzy z nas nie mają kredytu, żyją skromnie nie ponad stan i coś tam jeszcze odłożą miesięcznie(nawet drobną sume) to mogą się czuć o wiele bogatsi,bo są na plusie niż zadłużene gwiazdki i prezesi,którzy tu i teraz są na minusie ze względu na zaciągnięte zobowiązania. Uważam,że pokolenie naszych rodziców pod względem finansów było genialne-mam na myśli nawyk kupowania po odłożeniu całości kwoty na produkt. Posiadanie długu było źle widziane i uważane jako niezaradność. Mam nadzieje,że historia zatoczy koło,może nie odzwierciedlając sytuacji w 100%,ale przypomnienie o tych dobrych wartościach nie zaszkodziłoby.
No i wspaniały wniosek – chociaż może niekoniecznie dotyczy prezesów banków, ale na pewno pasuje do bardzo wielu „ludzi na stanowiskach”. Niestety model „opóźnionej gratyfikacji” (np. kupowanie po zebraniu pieniędzy) odszedł wraz z tanim kredytem i wszechobecną nagonką „możesz to mieć już dzisiaj! po co czekać?!” i marne są szansę na jego ożywienie :/ Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby – nie oglądając się na boki – samemu właśnie tak podchodzić do wszelkich zakupów – do czego serdecznie zachęcam. Pozdrawiam!
Bogacze lekarze, niestety miałem z nimi ostatnio styczność, z tymi tak zwanymi najlepszymi z Polski i muszę napisać, że to najgorsza grupa społeczna jaką miałem okazję poznać. Tak się składa, że bogaty chce jeszcze bardziej być bogatszym i zrobi wszystko, na prawdę wszystko. Gotówka uderza im do głowy.
Moja żona z „okazji” ciąży ma ostatnio sporo wizyt u prywatnych lekarzy i niestety zaczynam odnosić wrażenie, że trochę grają na uczuciach i strachu przyszłych rodziców, żeby zarobić więcej. Jestem laikiem więc mogę się mylić (oby!), ale trochę tak to wygląda. Całej grupy społecznej bym nie demonizował – przynajmniej w teorii Ci ludzie mają misję i kto zajmowałby się naszym zdrowiem gdyby nie oni.
No nie… To jest przerzucanie odpowiedzialności za własne zdrowie na lekarzy… Mądry człowiek powinien wiedzieć, że zdrowie jest jego najcenniejszą własnością i powinien uczyć się, jak sam może leczyć swoje choroby.” Polecam tę stronę: http://portal.bioslone.pl/istota-chorob-infekcyjnych/leczenie-chorob-infekcyjnych
Lekarze wykorzystują niewiedzę ludzi. A strach rodzi się z niewiedzy. I stąd to wspaniałe źródełko dochodów lekarzy.
A sam artykuł bardzo mi się podoba. Pozdrawiam.
Nie przerzucam odpowiedzialności – uważam, że warto i trzeba dbać o swoje zdrowie i bieganie po lekarzach z każdą infekcją jest całkowicie zbędne.
Po prostu nie lubię generalizowania – o ile zgadzam się, że jest sporo przypadków negatywnych zachowań tej grupy, to wielu lekarzy to wspaniali specjaliści z misją. Zawód lekarza docenia się chyba dopiero wtedy, kiedy u kogoś z najbliższego otoczenia stanie się coś zdecydowanie zbyt poważnego do samodzielnego leczenia (tfu tfu).
Uważam też, że dobrze się stało, że polscy lekarze przestali zarabiać grosze – zawsze się zastanawiałem jak to jest, że ja – robiąc coś tak mało ważnego jak praca przy komputerze zarabiam znacznie więcej niż ktoś, kto ratuje ludzkie życia. A to, że te pieniądze idą głównie z naszych podatków i dostajemy za nie tyle ile dostajemy, to już zupełnie inna historia…
Tak własnie jest, piękni lekarze w stukajacych bucikach polecają to i tamto i jeszcze to oczywiście za wszsytko sie płaci. To co polecają w wiekszosci przypadków jest niepotrzebne. Z moich doświadczeń wynika ze publiczna służba zdrowia nie ustepuje prywatnym przychodniom w kwestii ciązy. Słysze wiele złego o publicznych jednak my mamy zupełnie inne odczucia, w małym miasteczku czesto jest lepiej w tej kwestii niz w warszawie i to dużo lepiej.
No i tym wpisem przypomniałeś mi dlaczego zrezygnowałem z pracy w „korpo” 🙂
Jakoś tak nie pasowałem do zasady: „będziesz miał wieeelki dom, wieelkiego SUV-a, wakacje na końcu świata tylko oddaj sie nam w niewolę”.
Dom mam taki jaki chcę (wcale nie wielki), samochód taki jaki potrzebuję (wcale nie SUV), a wakacje takie jakie lubię (wcale nie na końcu świata).
No, nie było to łatwe…
Trzeba było mieć „stępiony mocno słuch” by nie słyszeć wszystkich tych „ał-torytetów” wieszczących mi życie pod mostem i jedzenie resztek ze śmietnika…
ciekawy komentarz – podzielisz się Twoim sposobem na odejście z korpo? A raczej jaką wybrałeś alternatywę, czy początki były trudne i najważniejsze – czy było warto? Wiem wiem – dużo chcę, ale nawet kilka zdań będzie przydatne – dobrze wiedzieć, że są też inni, którym miękkie, wygodne korporacyjne kajdany uwierają. pozdrawiam!
Fundametem była świadomość, że wcale nie muszę wykonywać zawodu prawnika, że mam (dosłownie) dziesiątki umiejętności które mogę spieniężyć 🙂
Więc jak mi przestało być po drodze z „renomowaną europejską kancelarią” to powiedziałem „żegnam” i z prawnika stałem sie żaglomistrzem. Dzięki temu, ze zyliśmy z rodzinką bardzo oszczędnie (co było, nie wiedzieć czemu, solą w oku wielu moich współpracowników) zbudowały się niemałe oszczędności i brak jakichkolwiek kredytów (a może to było ich solą w oku…) a co by nie mówić to bardzo ułatwiło podjecie decyzji :)))
super decyzja, gratulacje za odwagę i cieszę się, że poradziliście sobie – takie „namacalne” dowody na to, że naprawdę można są nieocenione!
Sukces kolegi, solą w oku… kolegi. Zatem to nie tylko specjalność lekarzy 🙂
BTW.
Co ciekawe, jakem ja ongiś zwalniał się z firmy, od kolegów (swoją drogą, sprzyjających mi dobrych ludzi) usłyszałem gremialne: A CO Z KREDYTEM? …. Jak to co? Nie mam kredytu. I cisza.
Domyślam się, że po odejściu z pracy nie utrzymywaliście zbyt długo kontaktów? W końcu okazałeś się odszczepieńcem, który to ma w życiu z górki.
@ wolny
No nie. Kolegów z zespołu (w 99%) wspominam bardzo dobrze. Ale kontaktów nie utrzymujemy W OGÓLE. Nie wiem dlaczego… Po prostu nie interesuje mnie.
Wiedzieli, że np. buduję dom, inwestuję, ale nikt nie pytał „za co?”. Nie spytał (co ciekawe, poza tym pozostałym 1%), bo przecież „jasnym jest”, że z kredytu a nie uczciwie odłożonych/pomnożonych oszczędności. Nie zauważyłem jednak, aby „wieść” o braku moich kredytowych zobowiązań kogoś „zabolała”. Raczej zdziwiła w tym sensie, że „to nienormalne”. A jeśli „zabolała”, to raczej tak w stylu amerykańskim – „dyskretnie podziwiam”, „też tak bym chciał”, „jak to możliwe”. Stąd ta cisza 🙂 A zdawało się, że wszyscy w zespole czytaliśmy Kiyosakiego 😉
Natomiast z racji faktu, że z pracownika najemnego (w ich ocenie – NAGLE) stałem się przedsiębiorcą, z wiedzą w jakim faktycznie syfie przyszło nam prowadzić DG, to tak. Taka wiedza o realiach powoduje, że pracownik najemny patrzy na przedsiębiorcę jak na szalonego odszczepieńca. Bo przecież w tefałen mówili, że… płacę 19% a nie 52% podatku. Itd. 😉
Widzę tutaj świetne nawiązanie to mojego wcześniejszego komentarza. Że posiadając milion na koncie nie mamy tego wypisanego na czole 🙂 Kto wie ilu milionerów mijamy codziennie na ulicach 🙂
Oj na pewno – a co najlepsze, widząc niektórych z nich na ulicy nie postawilibyśmy nawet złotówki, że to milionerzy 🙂 I odwrotnie – sporo moglibyśmy przegrać obstawiając „pewniaków”.
Jeszcze raz przypomnę, bo zrozumienie tego daje naprawdę dużo: to, że wyglądasz bogato, nie czyni Cię bogatym!
@wolny
” WIDZĄC niektórych z nich na ulicy nie postawilibyśmy nawet złotówki, że to…”
Ach te nasze „wygląda na” 😉
Któregoś razu urządziłem sobie pogadankę z ochroną pewnej Biedronki. Ochroniarz miał takie same spostrzeżenia, co do niektórych klientów: panie, reguły generalnie nie ma. Jakich ja panie eleganckich demaskowałem złodziei 😉
Niestety taka jest prawda, że lekarze i ogólnie firmy robiące leki dominują w przepływie gotówki przez ich ręce. Ile faktycznie zarabiają lekarze to trudno powiedzieć, bo wiele wizyt prywatnych jest nierejestrowanych a dodatkowo nieetyczne układy z firmami jakie produkują leki też są dość częste. Taki ciekawy materiał jak to lekarze stali się miliarderami http://www.open-youweb.com/nieprzyzwoicie-bogaci-polscy-lekarze/ dodatkowo zaczęli jeszcze prowadzić firmę jaka tworzy pigułki.