Zrównoważony transport po raz kolejny

Starając się zmotywować Was do zmiany nawyków z zakresu szeroko rozumianego transportu, przekonywałem już do roweru, a także do idei carpoolingu. Ponieważ tego tematu nie można przecenić, a bardzo często jest on jednym z pierwszych kroków do całej lawiny zmian, dzięki której niezależność finansowa zaczyna się materializować i stawać realnym celem, dzisiaj będę kontynuował moją krucjatę. Przy okazji, uchylę mały fragment swojego własnego budżetu domowego…

Samochód… no właśnie – dla wielu z Was „samochód” i „mały fragment budżetu” nie idą w parze  – przecież właśnie ten punkt budżetu stanowi nawet kilkadziesiąt procent comiesięcznych wydatków. Nic dziwnego – jak już pisałem w jednym z pierwszych postów, zamiłowanie do motoryzacji może sporo kosztować. Wydając 400 zł miesięcznie na benzynę, oraz uśredniając pojedyncze, okresowe wydatki takie jak ubezpieczenie czy rozmaite naprawy, wizyty na myjni, przeglądy serwisowe i przeglądy techniczne, wymianę płynów, opon czy wycieraczek, miesięczny koszt utrzymania samochodu może z łatwością osiągnąć 800 zł. Nie uwzględniam nawet kosztu samego auta (i ewentualnego kredytu), bo wtedy tą sumę przynajmniej podwoimy. Łatwo ją podnieść jeszcze bardziej, uwzględniając utratę wartości pojazdu – choć wtedy możemy nabawić się napadów lękowych, więc może tak daleko nie brnijmy. Ale zapewniam Was, że wcale nie musi tak być!

Zapraszam do mojego zestawienia obejmującego całkowite koszty użytkowania auta od początku tego roku:

[table id=6 /]

520 zł na benzynę przez 5 miesięcy, czyli 104 zł miesięcznie wydawane na paliwo. Licząc średnie spalanie na poziomie 7 litrów na 100 km i cenę benzyny na poziomie 5,40 zł/litr, przejechałem około 1400 km przez pierwsze 5 miesięcy tego roku. Z tego 780 km na 3 wyjazdy do domu rodzinnego mojej żony, a kolejne 300 km na 2 wyjazdy na wieś. Zostaje 320 km, które samochód przejechał w mieście – średnio 64 km miesięcznie. 2 kilometry dziennie. Aż się uśmiecham dokonując tych obliczeń, zwłaszcza mając w pamięci kilkukrotnie wyższe koszty jeszcze kilka lat temu. Kto by nie chciał wydawać tyle na samochód? Chyba tylko Ci, którzy w zupełności dają radę bez tego zbędnego luksusu – być może kiedyś uda mi się do Was dołączyć!

Inne wydatki to obowiązkowe ubezpieczenie OC: składka za cały rok wyniosła 430 zł. Plus sprawdzenie i czyszczenie hamulca, za które mechanik wziął 30 zł mówiąc, że nic poważnego się nie dzieje i jeśli ktoś będzie mi wmawiał, że trzeba już wymienić klocki czy tarcze, będzie zwykłym złodziejem. W tym roku jedynym wydatkiem, który jestem w stanie przewidzieć mogą być wycieraczki, za które zapłacę ok 60-70 zł. Wymiana płynów była pod koniec zeszłego roku, a ponieważ jeżdżę ile jeżdżę, to spokojnie można ją powtórzyć po 1,5 roku. Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to w tym roku moje całkowite koszty na użytkowanie samochodu wyniosą:

Dotychczasowe 1080 zł + 70 zł wycieraczki + pozostałe 7 miesięcy roku * 104 zł/m-ąc za paliwo = 1878 zł. Średnio 156,5 zł m/ąc.

Doliczając utratę wartości pojazdu (na podstawie ostatnich lat): 1500 zł / rok, czyli dodatkowe 125 zł miesięcznie za sam fakt posiadania przedmiotu…

Ile_tracisz_swoim_aucie

Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że w porównaniu ze standardowym posiadaczem samochodu to śmiesznie mało, a z drugiej gdzieś z tyłu głowy siedzi myśl, że wydaję prawie 2000 zł rocznie (3500 zł uwzględniając utratę wartości) za możliwość wygodnego przewiezienia naszych czterech liter… Gdyby nie wyjazdy do rodziny oddalonej o 130 km i na wieś, gdzie mam aż 75 km w jedną stronę, znacznie taniej byłoby nawet dzwonić po taksówkę zamiast podróżować własnym samochodem po mieście. No cóż – wygoda kosztuje i po wieloletnim użytkowaniu samochodu, ciężko zrezygnować z tego luksusu – nawet po drastycznych zmianach zwyczajów i środków codziennego transportu, jakie zaszły u nas w ciągu ostatnich kilku lat.

Zastanawiasz się, jak to możliwe, że sam wydajesz na paliwo więcej niż ja na wszystkie koszty związane z samochodem? Kluczową rolę odgrywa poniższa zasada dotycząca używanych środków transportu:

  • odległość poniżej 5 km w jedną stronę: pieszo lub rower
  • odległość poniżej 10 km w jedną stronę: rower
  • większa odległość: kombinujemy. Tu mam na myśli szybkie przeanalizowanie alternatyw: komunikacja publiczna, wspólny dojazd ze znajomymi, skorzystanie z oferty carpoolingu jako pasażer. Jeśli z jakichś powodów żadna z tych możliwości nie będzie optymalna, pozostaje samochód.

To proste rozgraniczenie może być Twoim największym sprzymierzeńcem w walce o redukcję kosztów transportu! Oczywiście jak od każdej reguły, i tutaj są wyjątki. Jeśli mam 4 km do szkoły rodzenia, a ciężarna żona jest już tak spuchnięta, że ciężko Jej nałożyć buty, wybieram samochód. Jeśli leje, wieje powyżej 100 km/h lub błyskają pioruny z częstotliwością powyżej jednego na minutę, również wygrywa auto. Ale zwykłe zmęczenie po pracy, argument o wygodzie – ba, nawet brak czasu – nie są wystarczającym usprawiedliwieniem. Wiem już, że nie będzie nim również odwożenie dzieci do przedszkola, szkoły czy lekarza: po to są doskonale sprawdzające się przyczepki lub siodełka na rower, żeby z nich korzystać. Zalet tych urządzeń jest zresztą znacznie więcej – być może za jakiś czas je opiszę po dłuższych testach na własnym przykładzie.

rower_1295904315

W ogólności chodzi o jedną, bardzo prostą zasadę: niech samochód będzie Twoim ostatnim wyborem ze wszystkich środków transportów. Dopiero solidne, obiektywne argumenty powinny usprawiedliwić jego użycie, a i tak wtedy powinieneś mieć z tego powodu poczucie winy 🙂 Wiecie, jakie jeszcze zalety ma to podejście? Oprócz zdrowotnych i finansowych, pozwala niemal zapomnieć, co to jest korek! Sam – żyjąc w dużym, ponad 500-tysięcznym mieście – autentycznie od kilku lat nie stoję już w korkach. I chociaż jeszcze pamiętam, jak bezsensowna i denerwująca wydawała mi się ta strata czasu na poruszanie się żółwim tempem w oparach spalin do i z pracy, to już przeszłość i wszelkie negatywne emocje z tym związane są już tylko mglistym wspomnieniem. Dla Ciebie również mogą się nim stać!

I nawet jeśli w końcu i tak wybierzesz samochód, to mając do pokonania dłuższą trasę daj szansę innym na dołączenie – wystawienie ogłoszenia zajmuje chwilę, a wygranym jest każdy z Was.

Co jeszcze wspiera mnie w ograniczaniu wydatków? Otóż jeżdżę niezawodnym, japońskim, 10-letnim autem. Żadna długonoga piękność o blond włosach się za nim nie obejrzy – nie ma w nim krztyny polotu, a standardowe dziecięce obrazki przedstawiające samochód są wiernym odwzorowaniem auta, którym jeżdżę. Wcześniejszym właścicielem był mój ojciec, dzięki czemu znam historię i autentyczny przebieg auta, a także wiem, jakie naprawy były wykonywane. Wyposażenie nie porywa – z ekstrawagancji tylko klimatyzacja manualna, która niestety nieco zwiększa koszty obsługi. Ale poza tym prawie że „golas” – a więc prawie nie ma się co zepsuć. W porównaniu do wcześniej posiadanego „francuza”, aktualny samochód to wręcz bezobsługowy pojazd spełniający zasadę „tankuj i jedź”. Ma jeszcze jedną przewagę nad poprzednim modelem: mimo że stoi zaparkowany czasami nawet tydzień czy dwa, wbrew wszelkim prawom mówiącym o tym, że nieużywany samochód zaczyna się psuć, wcale tak nie jest. Myślę, że akurat w tym przypadku wiele zależy od marki samochodu – a może wręcz od egzemplarza?

Oprócz tego, staram się łączyć konieczne do wykonania przejazdy. Ostatnio miałem do oddania kilka rzeczy do marketu budowlanego – niestety były zbyt duże, żebym przewiózł je rowerem. Prosta, automatyczna kalkulacja podpowiedziała mi, że nie ma sensu nabijać specjalnie kilometrów samochodem, bo co z tego, że oddam resztki materiałów za ok 30 zł, jeśli 10 zł zapłacę za paliwo. Skoro zbędne materiały nie wołają jeść, a pieniędzy ze zwrotu nie potrzebuję na wczoraj, spokojnie poczekałem ponad tydzień, przez który zebrały się 2 inne sprawy do załatwienia, i dopiero wtedy odpaliłem silnik. Gorąco zachęcam do zadania sobie tego trudu i rozwiązania pojawiającego się od czasu do czasu dylematu odnalezienia najbardziej optymalnego sposobu załatwiania bieżących kwestii. Takie ćwiczenie będzie skutkowało nie tylko rzadszymi wizytami na stacji benzynowej (oczywiście również 'przy okazji’ załatwiania czegoś innego!), ale również oszczędzi Twój czas i pobudzi mózg do kreatywnej pracy, dzięki której optymalizacja zadań, z którą również możesz stykać się w pracy zawodowej, będzie przychodziła Ci z łatwością. Zaznaczam, że nie chodzi o jakieś fanatyczne optymalizacje – wczoraj byliśmy odwiedzić znajomych, nic innego nie mieliśmy do załatwienia 'przy okazji’, ale i tak samochód był najbardziej optymalnym rozwiązaniem, więc bez marudzenia z niego skorzystaliśmy (może tylko z lekkim poczuciem winy :)).

bike-vs-car

Inne czynniki już tak bardzo nie wpływają na koszty – ekonomiczna jazda (którą staram się stosować) przy przebiegach które robię ma niewielkie znaczenie – ale w Twoim przypadku może być o co walczyć, więc zachęcam do zapoznania się z informacjami na ten temat. Do tematu ubezpieczeń komunikacyjnych podchodzę tak, jak już pisałem – na razie jest za wcześnie żeby stwierdzić, czy to się opłaci. Przyznaję się, że mój samochód nie jest rozpieszczany na myjniach (bardzo prawdopodobne, że nigdy na żadnej nawet nie był…), a mimo że ostatnio usłyszałem, że klocki hamulcowe wystarczą już TYLKO na 5000 km, to wiem że jeszcze 2-3 lata będą mi służyły.

Mam nadzieję, że choć trochę zachęciłem Cię do bardziej racjonalnego używania auta. I nawet jeśli nie porwiesz się od razu na codzienne dojazdy rowerem do pracy, to spróbuj zrobić choć jeden krok do przodu – już nawet kilka decyzji o rezygnacji z odpalenia silnika w miesiącu stanowi różnicę. Nie mówiąc o tym, że zaczynasz wyrabiać w sobie dobre nawyki, a być może zdecydujesz się na kolejne zmiany po dostrzeżeniu pozytywnych aspektów zostawienia auta w garażu. Miej świadomość, że samochód jest najdroższym dobrem konsumpcyjnym, na które możesz sobie pozwolić. Uważam, że w większości przypadków jeden, rzadko używany samochód w rodzinie w zupełności wystarczy do spełnienia potrzeb domowników, a jego rozsądne użytkowanie niesamowicie ograniczy Twoje comiesięczne rachunki. Zaryzykuję tezę, że dwa samochody w rodzinie do dojazdów do pracy są szczytem luksusu i najczęściej wynikiem nieoptymalnych decyzji mieszkaniowych.

31 komentarzy do “Zrównoważony transport po raz kolejny

  1. stock Odpowiedz

    Kolejny świetny wpis.

    Sam od niedawna staram się wdrażać podobne metody, jak na razie z bardzo dobrym skutkiem. Samochodu używam do wyjazdów do rodziny (około 200km w jedną stronę), w mieście stoi praktycznie cały czas nieużywany na parkingu. Nawet przy tak rzadkim użyciu mam świadomość, że to droga przyjemność.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję za komentarz potwierdzający, że jest nas więcej i moje sposoby nie są czymś abstrakcyjnym, ale niemal każdy może je u siebie wdrożyć. pozdrawiam!

  2. Roman Odpowiedz

    U mnie jest odrobinę inaczej… O rodzaju transportu (nogi/rower/motocykl lub samochód) decyduję nie na podstawie dystansu tylko czasu potrzebnego na dotarcie do określonego miejsca (wieki temu przyjąłem, że „przełamanie” będzie po 30 minutach po czym… od znajomego socjologa dowiedziałem się, że jest to właśnie naukowo uzasadnione)

    Mamy dwa samochody, jeden rodzinno-firmowy, drugi dla żony (nazwijmy go zakupowym), dwa motocykle (w sumie trzy, ale jeden to zabytek jeżdzony bardzo sporadycznie), motorower córki i rowery…
    Przy tej ilości pojazdów musiałem zacząc optymalizować koszty utrzymania, bo inaczej one „zoptymalizowały” by mnie 😉

    Obydwa samochody (modele jak u Ciebie: „tankuję i jadę”) są „zgazowane” i tak wyregulowane, że przy normalnej spokojnej jeździe spalają tylko 10% wiecej gazu niż benzyny.
    Ubezpieczenie OC kupuję przez internet z założeniem, że ma byc najtańsze i bez znaczenia w jakiej firmie, bo w razie szkody to nie ja bedę występował o rekompensatę…
    Elementy eksploatacyjne w miarę możliwości staram sie wymieniać sam w czym z resztą dzielnie sekunduje mi najstarsza córka (ma do tego smykałkę). Jeśli nie, robię to z bratem, w ostateczności w zaprzyjaźnionym warsztacie…
    Carpoolingu nie stosuję. JEżdzę może często ale na tyle nieregularnie i „nieporzewidywalnie”, że byłoby to (Chyba) nie do zrealizowania natomiast bardzo często zabieram autostopowiczów (jeśli mi dobrze z oczu patrzy hehehe)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Aż ciężko mi się odnieść do Twojego komentarza… Bo z jednej strony masz prawdziwy park maszynowy, a z drugiej również stosujesz pewne zasady ograniczające przebieg aut, starasz się je sam serwisować, na auto firmowe też można nieco przymknąć oko, no i zabierasz autostopowiczów, co również można podciągnąć pod carpooling 🙂 ciekawy jestem, czy wiesz ile wydajesz rocznie na te wszystkie pojazdy i czy myślałeś kiedyś o ograniczeniu tej 'floty’?

      • Roman Odpowiedz

        Nawet dokładnie wiem…
        W minionym roku było to 13149,15 zł z czego paliwo (benzyna i gaz) 9217,82 zł, ubezpieczenie (OC + Zielona karta) 993 zł, przegląd techniczny 508 zł reszta to wymiany eksploatacyjne i jedna (mała awaria).

        A co do zmniejszania parku maszynowego to nie za bardzo…
        Może jeden motocykl (nie zabytek) bo żona przebąkuje ostatnio, że woli być wożona i motorower córki…
        Mieszkanie w małej miejscowości ma niestety również swoje przykre strony (nie wszystko jest na wyciągnięcie ręki).

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Pomijając już same kwoty (które i tak są względnie niskie jak na tyle pojazdów), czy to nie kolejny dowód na to, że budżetowanie daje niezwykle istotną wiedzę? Chyba niewielu czytelników potrafiłoby tak szybko i dokładnie określić swój poziom wydatków motoryzacyjnych. I nawet tylko za to należą się brawa dla Romana 🙂

  3. Kass Odpowiedz

    Ciekawe zestawienie, na pewno przydatne do „otwarcia oczu”. W naszym przypadku koszt paliwa to 500-600 zł miesięcznie – pomimo mieszkania w aglomeracji śląskiej dojazd męża do pracy jest mocno utrudniony – wina niefortunnej lokalizacji domu i firmy. Niby 20 km, ale różnica ogromna – samochodem to około 30 minut, komunikacją miejską minimum 1,5h – w jedną stronę. Za to w weekend rządzą rowery – przy 2,5 latku to najlepszy środek transportu 🙂 Każda decyzja finansowa powinna być efektem obiektywnych rozważań – w naszym przypadku wybraliśmy więcej czasu razem kosztem rozrywek typu kino czy restauracja:)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Rozdźwięk pomiędzy naszymi wydatkami na transport jest rzeczywiście bardzo duży, chociaż raczej z tego powodu, że moje koszty są zdecydowanie niższe niż standard, za jaki można uznać Twoje wydatki. Ważne, żeby uświadomić sobie że te koszty wynikają z wcześniej podjętych decyzji – o ile są one celowe i przemyślane to nie ma problemu – gorzej, jeśli nieświadomie po prostu „jakoś” znajdziemy się w takiej sytuacji. Bardzo dziękuję za komentarz – zmotywował mnie on do zabrania się za nowy wpis, który od jakiegoś czasu chodził mi po głowie, a który ciągle odkładałem. Pozdrawiam!

  4. młody125 Odpowiedz

    Ja należę do tej grupy, która nie posiada auta. Nie mam, też telewizora. Jeżdżę PKP, komunikacją miejską. Auta na pewno przed 30 nie kupię mimo, że prawko mam od 17 roku życia.
    Ja to w ogóle dziwny jestem. 60% wydatków to podróże, 18% zakupy, 15 rachunki, 7 % komunikacja i rozrywka.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      I dobrze robisz. Wspomnień nikt Ci nie odbierze, a co przeżyjesz to Twoje. Do tego ciężko znaleźć lepszy sposób na szybkie gromadzenie kapitału niż dobrowolna rezygnacja z samochodu. To, że jesteś 'dziwny’ nie jest niczym złym, a wręcz przeciwnie: wystarczy się rozejrzeć i zobaczyć, jak żyją ludzie naokoło. Skoro czytasz mojego bloga regularnie, domyślam się, że takie 'normalne’ życie Cię nie kręci. pozdrawiam!

      • młody125 Odpowiedz

        Nie mam po prostu sił i ochoty pracować jeszcze jakieś 40 lat. Wolę, żyć inaczej i podejmować decyzje, które faktycznie dają radość.

        • Roman Odpowiedz

          Jakie to młodsze pokolenie słabe 😉
          Przed trzydziestką „siły i ochoty” nie mają 😉
          Strach się bać co bedzie z Wami przed czterdziestką 😉
          Thorau pisał, że: „niktórzy umierają przed trzydziestką czekając na pochówek kolejne czterdzieści lat” 😉

          A tak na serio…
          Tak sobie myślę, że ważne jest to, by w swoim życiu znaleźć równowagę, by nie „przeginać” w żadną stronę…
          Podróżowaniem też można „zanudzić się na śmierć” 🙂

          • młody125

            Ja jestem jednostką, więc nie ma co mieszać całego pokolenia. Zawsze byłem leniwy i wiedzą o tym wszyscy moi dyrektorowie. Ja lenistwa nie uważam, za złą cechę. Nikomu przykrości staram się nie robić, nie okradam innych. Mimo lenistwa uważam, że odniosę sukces w życiu. Co do podróży to już czasami odczuwam rutynę wyjazdów, ale nigdzie nie napisałem, że całe życie będę podróżować. Może przerzucę się na rajdy samochodowe. Tamte informacje to stan na teraz, za 2 lata może być inaczej.

            ps. Też mam na imię Roman. 🙂

        • D. Odpowiedz

          Cóż, „nikt nie popełnia fatalniejszych pomyłek aniżeli ten, kto poświęca większość życia zarabianiu na nie” – też Thoreau 🙂

          • Roman

            Zaraz tam większość… takich co większość to nie ma… 🙂
            Niemożliwe do zrealizowania po prostu 🙂
            Jśli przyjąć, że przykładowy „Polak-szarak” będzie zył 75 lat daje nam to w przybliżeniu 657 tys. godzin (zaniżyłem) 🙂
            I jeśli przyjąć, że pracuje 40 godzin/tydzień, przez 48 tygodni w roku, przez 45 lat (od 22 roku do 67 bez przerw na bezrobocie) to w sumie w ciągu życia przepracuje cos ok. 129 tys. godzin (zawyżyłem) czyli w ujęciu procentowym ok. 19% całości zycia…
            Do rzeczonej większości jeszcze długa droga 😉

          • wolny Autor wpisu

            tymi obliczeniami całkowicie zmieniłeś moje podejście do świata i od teraz będę traktował pracę jako pomijalny czynnik, którego nie warto ograniczać, skoro już jest tak mało absorbujący 🙂 a same obliczenia niczego sobie-aż nie ma się do czego przyczepić 🙂

          • Roman

            A widzisz…
            Zupełnie serio powiem, że ja to wyliczenie (odrobinę inne założenia wówczas przyjąłem) zrobiłem sobie 21 lat temu i naprawdę „przeorało mi łepetynę” jeśli chodzi o podejście do zycia 🙂
            Przestałem zwracac jakąś sczególną uwagę na pracę (zawodową zaznaczam), w ramach „wdzięczności” praca przestała zwracać szczególną uwagę na mnie i ctak sobie żyjemy razem do dziś 🙂
            A juz tak serio, serio…
            Uważam że praca zarobkowa w jakimś ograniczonym wiemarze i będąca realizacją talentu i zainteresowań jest niezbędnym elementem rozwoju człowieka 🙂
            Osobiście wolę być „tak-robem” niż „nie-robem” 😀

          • Przemek

            Do czasu poświęconego na pracę dodalbym sen i jedzenie potrzebne na zdobycie wymaganej energii 😛

          • wolny Autor wpisu

            A jeśli można wiedzieć to w jakich proporcjach, bo przecież jemy i odpoczywamy nie tylko po to, żeby mieć energię na pracę 🙂

          • Roman

            Jak sie przestaniesz zbytnio przejmować pracą, to w ramach rewanżu praca przestanie się zbytnio przejmować Tobą i wówczas jest szansa na osiągnięcie równowagi 🙂
            Mój minimalizm zaczłą sie z górą dwadziścia lat temu właśnie od tego wyliczenia (przyjąłem odrobinę inne wskaźniki).

          • Janusz

            Wybaczcie ale tego typu wyliczenia są moim zdaniem całkowicie bezsensu 😉 Autor wyliczeń nie wziął pod uwagę snu które pochłania ok. 1/3 naszego życia? Pracujemy (najczęściej) w dzień a więc praca już pochłania znacznie więcej bo 30+19 = 49% całości życia a pomijam tutaj dojazdy do pracy o których autor bloga często wspomina oraz nadgodziny i wyjazdy służbowe.

            Ja dopinguję chłopaka bo nie jest to łatwe ale życzę wytrwałości w dążeniu do tego celu bo najlepiej jest gdy praca staje się przyjemnością a nie obowiązkiem 🙂

          • wolny Autor wpisu

            W wyliczeniach Romana bardziej chodziło podejście do tematu – jeśli będziesz potrafił przekonać sam siebie (i w to uwierzyć!) że 'jest dobrze, a praca wcale tak bardzo nie pochłania’ to będziesz po prostu bardziej szczęśliwym człowiekiem – i o to chodzi 🙂 A że to lekkie oszustwo na swoim własnym umyśle – no cóż, jeśli jest ono wykonane z pełną świadomością i w dobrej wierze, to chyba nic złego.

  5. Piotrek Odpowiedz

    Romku, skoro nie przejmujesz się pracą to, wybacz bezpośredniość, jak zarabiasz na życie? Minimalizm minimalizmem, ale jeść coś trzeba.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Romkowi chyba chodzi o coś innego – o samo podejście: pozytywne, bez 'ciśnienia’, z odpowiednio ustalonymi priorytetami (gdzie np. rodzina stoi zawsze wyżej niż praca), bez zbędnych nerwów i ogólnie na zasadzie „pracuję żeby żyć, a nie żyję żeby pracować”. Przy takim podejściu emanujesz pewną wewnętrzną energią, pewnością siebie i inni to widzą, więc generalnie im mniej się przejmujesz, tym bardziej inni Cię doceniają 🙂 To możliwe, kiedy jesteś pozytywnie nastawiony, pewny swoich kompetencji czy stabilności rozkręconego biznesu, a do tego jesteś tak zabezpieczony finansowo, że po ewentualnym zwolnieniu bardziej myślisz o dłuższym urlopie żeby w końcu porządnie wypocząć, niż o gorączkowym szukaniu nowej pracy.
      Romku – z góry przepraszam jeśli nadinterpretuję 🙂 I oczywiście z chęcią poznam Twoją 'wersję’, bo Twoje ostatnie komentarze mocno mnie zaintrygowały – zarówno one, jak i Twój 'staż’ jako minimalista podpowiadają mi, że na pewno mógłbym się czegoś od sporo nauczyć.

    • Roman Odpowiedz

      Nie przejmuję sie „zbytnio” 🙂
      Pracuję we własnym warsztacie szyjąc żagle. Bardzo w dzisiejszych czasach specyficzne i w bardzo specyficzny sposób…
      Uśredniając pracuję 10 godzin tygodniowo. Oczywiście są miesiace, gdy nie pracuję wcale, a są takie gdy pracuję po 10-14 godzin na dobę. Zasadniczo zależy to od tego ile mi sie chce, bo akurat chętnych na moją pracę jest zdecydowanie więcej niż mam ochotę i potrzebę obsłużyć.
      Ale pracą zarobkową jako taką nigdy specjalnie sie nie przejmowałem. Zawsze wychodziłem z założenia, że jak nie będę robił czegoś to będę robił coś innego (do żagli poszedłęm gdy mi sie „znudziło” bycie radcą prawnym), byle było by to w miarę unikalne zajęcie, bo wówczas można stawiać warunki 🙂 Jeśli kiedyś żagle się skończą (jak na razie nie zanosi sie na to) to mam kilka planów „ratunkowych”.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          O jakich alternatywach piszesz? Komunikacja publiczna, carpooling itp? Przyznam się, że w 95% i tak zawsze wygrywa u mnie rower, a teraz – przy małym dziecku w tych pozostałych 5% szala przechyla się w stronę samochodu. Ale moje koszty utrzymania auta i tak są śmiesznie małe.

  6. matimateo89 Odpowiedz

    Dobry wpis. Jako wieloletni miłośnik motoryzacji, a jednocześnie ekonomista-samouk, mam bardzo ambiwalentny stosunek do posiadania samochodu. Jeśli jednak skupimy się na wyłącznie zimnej kalkulacji, mało jest wydatków tak idiotycznych jak właśnie samochód. Szczerze powiedziawszy nie chce mi się wierzyć w tak optymistyczne koszta jakie podałeś w tabelce, nawet jeśli rzadko korzystasz z samochodu. Auta mają to do siebie, że potrafią uderzyć po kieszeni w najmniej spodziewanym momencie. Nagle może paść jakaś część, koszt wymiany razem z robocizną 800-1000 zł. Płać i płacz. Zmiana opon na zimowe (plus ich ewentualne kupno) razem z robocizną. Wymiana oleju. Zdezynfekowanie klimatyzacji. Przepalony reflektor. Przebita opona. Chwilowe zamyślenie (zdarza się nawet najlepszym) i przy cofaniu wgnieciemy tylny zderzak. Jakiś idiota zaryskuje nam maskę gwoździem. Są tysiące różnych wydatków których nie sposób przewidzieć, a które nadejdą. W ramach ciekawostki dodam, że mój szef (mieszkam w Londynie), z którym jestem w dość przyjacielskich relacjach, a który posiada wielomilionowy majątek… nie ma samochodu! Kiedyś zapytałem go jak to możliwe. Wzruszył ramionami i odpowiedział: „Całe moje dotychczasowe życie zawodowe składało się z wyszukiwania dobrych inwestycji i unikania złych. Jeśli więc podejmuję racjonalne decyzje w skali makro, to dlaczego miałbym trwonić pieniądze w skali mikro? Londyn to nie jest miasto przyjazne kierowcom (opłaty za wjazd do centrum, podatek ekologiczny, buspasy, kuriozalnie niskie ograniczenia prękości etc.), a jednocześnie posiadający doskonałą komunikację publiczną. Posiadanie samochodu byłoby po prostu nieracjonalne”. I ja się z nim w całej rozciągłości zgadzam. Aczkolwiek z drugiej strony to trochę jak z posiadaniem dzieci – finansowo nie opłaca się to kompletnie, ale jeśli komuś dzieci dają radość i sens życia, to na pewno inwestycja się „zwróci”. Jeśli ktoś jest zapalonym fanem Ferrari, to choćby miał pracować po 12 godzin dziennie, w końcu dopnie swego i kupi swoją wymarzoną furę (wprawdzie 15-letnią, ale co z tego…) i będzie się nią cieszył przez kolejne lata. Choć oczywiście ani na jotę nie zmienia to faktu że obiektywnie rzecz biorąc kupno 15-letniego sportowego auta to ekonomiczny nonsens. Kwestia priorytetów.

  7. Panc Odpowiedz

    Mała uszczypliwość z mojej strony: „optymalny” jest sam w sobie wyważony do perfekcji, więc sformułowanie „najbardziej optymalny” nie ma sensu

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To nie upierdliwość, już kiedyś zwrócono mi na to uwagę. Staram się o tym pamiętać, widocznie tym gdzieś się mimo wszystko wkradło. Poprawię niedługo. Pozdrawiam i dziękuję za uwagę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *