Starając się zmotywować Was do zmiany nawyków z zakresu szeroko rozumianego transportu, przekonywałem już do roweru, a także do idei carpoolingu. Ponieważ tego tematu nie można przecenić, a bardzo często jest on jednym z pierwszych kroków do całej lawiny zmian, dzięki której niezależność finansowa zaczyna się materializować i stawać realnym celem, dzisiaj będę kontynuował moją krucjatę. Przy okazji, uchylę mały fragment swojego własnego budżetu domowego…
Samochód… no właśnie – dla wielu z Was „samochód” i „mały fragment budżetu” nie idą w parze – przecież właśnie ten punkt budżetu stanowi nawet kilkadziesiąt procent comiesięcznych wydatków. Nic dziwnego – jak już pisałem w jednym z pierwszych postów, zamiłowanie do motoryzacji może sporo kosztować. Wydając 400 zł miesięcznie na benzynę, oraz uśredniając pojedyncze, okresowe wydatki takie jak ubezpieczenie czy rozmaite naprawy, wizyty na myjni, przeglądy serwisowe i przeglądy techniczne, wymianę płynów, opon czy wycieraczek, miesięczny koszt utrzymania samochodu może z łatwością osiągnąć 800 zł. Nie uwzględniam nawet kosztu samego auta (i ewentualnego kredytu), bo wtedy tą sumę przynajmniej podwoimy. Łatwo ją podnieść jeszcze bardziej, uwzględniając utratę wartości pojazdu – choć wtedy możemy nabawić się napadów lękowych, więc może tak daleko nie brnijmy. Ale zapewniam Was, że wcale nie musi tak być!
Zapraszam do mojego zestawienia obejmującego całkowite koszty użytkowania auta od początku tego roku:
[table id=6 /]
520 zł na benzynę przez 5 miesięcy, czyli 104 zł miesięcznie wydawane na paliwo. Licząc średnie spalanie na poziomie 7 litrów na 100 km i cenę benzyny na poziomie 5,40 zł/litr, przejechałem około 1400 km przez pierwsze 5 miesięcy tego roku. Z tego 780 km na 3 wyjazdy do domu rodzinnego mojej żony, a kolejne 300 km na 2 wyjazdy na wieś. Zostaje 320 km, które samochód przejechał w mieście – średnio 64 km miesięcznie. 2 kilometry dziennie. Aż się uśmiecham dokonując tych obliczeń, zwłaszcza mając w pamięci kilkukrotnie wyższe koszty jeszcze kilka lat temu. Kto by nie chciał wydawać tyle na samochód? Chyba tylko Ci, którzy w zupełności dają radę bez tego zbędnego luksusu – być może kiedyś uda mi się do Was dołączyć!
Inne wydatki to obowiązkowe ubezpieczenie OC: składka za cały rok wyniosła 430 zł. Plus sprawdzenie i czyszczenie hamulca, za które mechanik wziął 30 zł mówiąc, że nic poważnego się nie dzieje i jeśli ktoś będzie mi wmawiał, że trzeba już wymienić klocki czy tarcze, będzie zwykłym złodziejem. W tym roku jedynym wydatkiem, który jestem w stanie przewidzieć mogą być wycieraczki, za które zapłacę ok 60-70 zł. Wymiana płynów była pod koniec zeszłego roku, a ponieważ jeżdżę ile jeżdżę, to spokojnie można ją powtórzyć po 1,5 roku. Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to w tym roku moje całkowite koszty na użytkowanie samochodu wyniosą:
Dotychczasowe 1080 zł + 70 zł wycieraczki + pozostałe 7 miesięcy roku * 104 zł/m-ąc za paliwo = 1878 zł. Średnio 156,5 zł m/ąc.
Doliczając utratę wartości pojazdu (na podstawie ostatnich lat): 1500 zł / rok, czyli dodatkowe 125 zł miesięcznie za sam fakt posiadania przedmiotu…
Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że w porównaniu ze standardowym posiadaczem samochodu to śmiesznie mało, a z drugiej gdzieś z tyłu głowy siedzi myśl, że wydaję prawie 2000 zł rocznie (3500 zł uwzględniając utratę wartości) za możliwość wygodnego przewiezienia naszych czterech liter… Gdyby nie wyjazdy do rodziny oddalonej o 130 km i na wieś, gdzie mam aż 75 km w jedną stronę, znacznie taniej byłoby nawet dzwonić po taksówkę zamiast podróżować własnym samochodem po mieście. No cóż – wygoda kosztuje i po wieloletnim użytkowaniu samochodu, ciężko zrezygnować z tego luksusu – nawet po drastycznych zmianach zwyczajów i środków codziennego transportu, jakie zaszły u nas w ciągu ostatnich kilku lat.
Zastanawiasz się, jak to możliwe, że sam wydajesz na paliwo więcej niż ja na wszystkie koszty związane z samochodem? Kluczową rolę odgrywa poniższa zasada dotycząca używanych środków transportu:
- odległość poniżej 5 km w jedną stronę: pieszo lub rower
- odległość poniżej 10 km w jedną stronę: rower
- większa odległość: kombinujemy. Tu mam na myśli szybkie przeanalizowanie alternatyw: komunikacja publiczna, wspólny dojazd ze znajomymi, skorzystanie z oferty carpoolingu jako pasażer. Jeśli z jakichś powodów żadna z tych możliwości nie będzie optymalna, pozostaje samochód.
To proste rozgraniczenie może być Twoim największym sprzymierzeńcem w walce o redukcję kosztów transportu! Oczywiście jak od każdej reguły, i tutaj są wyjątki. Jeśli mam 4 km do szkoły rodzenia, a ciężarna żona jest już tak spuchnięta, że ciężko Jej nałożyć buty, wybieram samochód. Jeśli leje, wieje powyżej 100 km/h lub błyskają pioruny z częstotliwością powyżej jednego na minutę, również wygrywa auto. Ale zwykłe zmęczenie po pracy, argument o wygodzie – ba, nawet brak czasu – nie są wystarczającym usprawiedliwieniem. Wiem już, że nie będzie nim również odwożenie dzieci do przedszkola, szkoły czy lekarza: po to są doskonale sprawdzające się przyczepki lub siodełka na rower, żeby z nich korzystać. Zalet tych urządzeń jest zresztą znacznie więcej – być może za jakiś czas je opiszę po dłuższych testach na własnym przykładzie.
W ogólności chodzi o jedną, bardzo prostą zasadę: niech samochód będzie Twoim ostatnim wyborem ze wszystkich środków transportów. Dopiero solidne, obiektywne argumenty powinny usprawiedliwić jego użycie, a i tak wtedy powinieneś mieć z tego powodu poczucie winy 🙂 Wiecie, jakie jeszcze zalety ma to podejście? Oprócz zdrowotnych i finansowych, pozwala niemal zapomnieć, co to jest korek! Sam – żyjąc w dużym, ponad 500-tysięcznym mieście – autentycznie od kilku lat nie stoję już w korkach. I chociaż jeszcze pamiętam, jak bezsensowna i denerwująca wydawała mi się ta strata czasu na poruszanie się żółwim tempem w oparach spalin do i z pracy, to już przeszłość i wszelkie negatywne emocje z tym związane są już tylko mglistym wspomnieniem. Dla Ciebie również mogą się nim stać!
I nawet jeśli w końcu i tak wybierzesz samochód, to mając do pokonania dłuższą trasę daj szansę innym na dołączenie – wystawienie ogłoszenia zajmuje chwilę, a wygranym jest każdy z Was.
Co jeszcze wspiera mnie w ograniczaniu wydatków? Otóż jeżdżę niezawodnym, japońskim, 10-letnim autem. Żadna długonoga piękność o blond włosach się za nim nie obejrzy – nie ma w nim krztyny polotu, a standardowe dziecięce obrazki przedstawiające samochód są wiernym odwzorowaniem auta, którym jeżdżę. Wcześniejszym właścicielem był mój ojciec, dzięki czemu znam historię i autentyczny przebieg auta, a także wiem, jakie naprawy były wykonywane. Wyposażenie nie porywa – z ekstrawagancji tylko klimatyzacja manualna, która niestety nieco zwiększa koszty obsługi. Ale poza tym prawie że „golas” – a więc prawie nie ma się co zepsuć. W porównaniu do wcześniej posiadanego „francuza”, aktualny samochód to wręcz bezobsługowy pojazd spełniający zasadę „tankuj i jedź”. Ma jeszcze jedną przewagę nad poprzednim modelem: mimo że stoi zaparkowany czasami nawet tydzień czy dwa, wbrew wszelkim prawom mówiącym o tym, że nieużywany samochód zaczyna się psuć, wcale tak nie jest. Myślę, że akurat w tym przypadku wiele zależy od marki samochodu – a może wręcz od egzemplarza?
Oprócz tego, staram się łączyć konieczne do wykonania przejazdy. Ostatnio miałem do oddania kilka rzeczy do marketu budowlanego – niestety były zbyt duże, żebym przewiózł je rowerem. Prosta, automatyczna kalkulacja podpowiedziała mi, że nie ma sensu nabijać specjalnie kilometrów samochodem, bo co z tego, że oddam resztki materiałów za ok 30 zł, jeśli 10 zł zapłacę za paliwo. Skoro zbędne materiały nie wołają jeść, a pieniędzy ze zwrotu nie potrzebuję na wczoraj, spokojnie poczekałem ponad tydzień, przez który zebrały się 2 inne sprawy do załatwienia, i dopiero wtedy odpaliłem silnik. Gorąco zachęcam do zadania sobie tego trudu i rozwiązania pojawiającego się od czasu do czasu dylematu odnalezienia najbardziej optymalnego sposobu załatwiania bieżących kwestii. Takie ćwiczenie będzie skutkowało nie tylko rzadszymi wizytami na stacji benzynowej (oczywiście również 'przy okazji’ załatwiania czegoś innego!), ale również oszczędzi Twój czas i pobudzi mózg do kreatywnej pracy, dzięki której optymalizacja zadań, z którą również możesz stykać się w pracy zawodowej, będzie przychodziła Ci z łatwością. Zaznaczam, że nie chodzi o jakieś fanatyczne optymalizacje – wczoraj byliśmy odwiedzić znajomych, nic innego nie mieliśmy do załatwienia 'przy okazji’, ale i tak samochód był najbardziej optymalnym rozwiązaniem, więc bez marudzenia z niego skorzystaliśmy (może tylko z lekkim poczuciem winy :)).
Inne czynniki już tak bardzo nie wpływają na koszty – ekonomiczna jazda (którą staram się stosować) przy przebiegach które robię ma niewielkie znaczenie – ale w Twoim przypadku może być o co walczyć, więc zachęcam do zapoznania się z informacjami na ten temat. Do tematu ubezpieczeń komunikacyjnych podchodzę tak, jak już pisałem – na razie jest za wcześnie żeby stwierdzić, czy to się opłaci. Przyznaję się, że mój samochód nie jest rozpieszczany na myjniach (bardzo prawdopodobne, że nigdy na żadnej nawet nie był…), a mimo że ostatnio usłyszałem, że klocki hamulcowe wystarczą już TYLKO na 5000 km, to wiem że jeszcze 2-3 lata będą mi służyły.
Mam nadzieję, że choć trochę zachęciłem Cię do bardziej racjonalnego używania auta. I nawet jeśli nie porwiesz się od razu na codzienne dojazdy rowerem do pracy, to spróbuj zrobić choć jeden krok do przodu – już nawet kilka decyzji o rezygnacji z odpalenia silnika w miesiącu stanowi różnicę. Nie mówiąc o tym, że zaczynasz wyrabiać w sobie dobre nawyki, a być może zdecydujesz się na kolejne zmiany po dostrzeżeniu pozytywnych aspektów zostawienia auta w garażu. Miej świadomość, że samochód jest najdroższym dobrem konsumpcyjnym, na które możesz sobie pozwolić. Uważam, że w większości przypadków jeden, rzadko używany samochód w rodzinie w zupełności wystarczy do spełnienia potrzeb domowników, a jego rozsądne użytkowanie niesamowicie ograniczy Twoje comiesięczne rachunki. Zaryzykuję tezę, że dwa samochody w rodzinie do dojazdów do pracy są szczytem luksusu i najczęściej wynikiem nieoptymalnych decyzji mieszkaniowych.