Ten wpis chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu, ale dopiero ostatni komentarz jednej z czytelniczek zmobilizował mnie do działania. Oto jego fragment:
”
W naszym przypadku koszt paliwa to 500-600 zł miesięcznie – pomimo mieszkania w aglomeracji śląskiej dojazd męża do pracy jest mocno utrudniony – wina niefortunnej lokalizacji domu i firmy. Niby 20 km, ale różnica ogromna – samochodem to około 30 minut, komunikacją miejską minimum 1,5h – w jedną stronę.
„
Przypominam, że była to reakcja na mój post, w którym podzieliłem się kosztami użytkowania samochodu od początku roku. Sami kilka lat temu byliśmy w podobnej sytuacji: prawie 25 km do pracy w jedną stronę, co oznaczało 400-złotowe rachunki za paliwo każdego miesiąca – tylko po to, żeby dostać się do pracy i z niej wrócić. Po jakimś czasie podjęliśmy decyzję o przeprowadzce znacznie bliżej centrum. I o ile było to podyktowane troską o czas w związku z wiecznym staniem w korkach, to patrząc wstecz muszę przyznać, że aspekt finansowy – o którym wtedy nawet nie myślałem – okazał się być równie ważny. Po tym przydługim wstępie chciałbym postawić następujące pytanie: czy mieszkanie w centrum to opcja dla tych lepiej sytuowanych, a swoje cztery kąty na obrzeżach to tańsza alternatywa dla bardziej oszczędnych? W końcu różnice w cenie metra kwadratowego pomiędzy różnymi punktami w tym samym mieście sięgają nawet kilku tysięcy złotych. Wśród znajomych jestem raczej wyjątkiem – większość wybrała dalsze lokalizacje twierdząc, że nie stać ich na mieszkanie w centrum. Czy jednak rzeczywiście uwzględnili wszystkie koszty związane z zamieszkaniem 20-30 kilometrów od miejsca swojej pracy? Dzisiaj to sprawdzę.
Zaczyna się zwykle z uśmiechem…
Zaznaczam, że temat zawężę do kwestii kosztów samego mieszkania (oraz siłą rzeczy: kredytu), oraz transportu, jako że to najbardziej znaczący czynnik generujący dodatkowe koszty wynikające z różnicy lokalizacji. Nie będę się zajmował preferencjami co do lokalizacji (więcej zieleni kontra blisko „wszędzie”) czy czynnikami takimi jak natężenie hałasu, poziom zanieczyszczenia itp. Nie uwzględniam również kwestii zdolności kredytowej – mimo, że zdaję sobie sprawę, że może to być czynnik ograniczający dostępne inwestycje, to nie jest to tematem tego wpisu. Sam jestem bardzo ciekaw, co z tego wyjdzie – przyznam się, że zaczynając ten wpis nie do końca potrafię przewidzieć rezultat. A dzisiejszą walkę stoczą 4 przykładowe mieszkania, po 2 w tej samej lokalizacji, oddalonej odpowiednio 7 i 23 km od miejsca pracy. W pierwszej kolumnie w nawiasie dodatkowo podana liczba pokoi:
[table id=7 /]
Obie lokalizacje to propozycje nowych mieszkań od deweloperów w moim mieście, w bliskim sąsiedztwie obu mieszkałem / mieszkam, a więc mam pewne porównanie. Wyliczenia kredytu na podstawie tego kalkulatora kredytowego, zakładając kredyt na 100% wartości nieruchomości (dają jeszcze takie?), oprocentowanie na poziomie 4,5 %, okres kredytowania 30 lat, raty równe.
Różnice pomiędzy miesięczną ratą kredytu odpowiadających sobie mieszkań to w obu przypadkach około 500 zł – czasem nieco mniej, czasem więcej. Właśnie to comiesięczne obciążenie w wielu przypadkach przekreśla inwestycje bliżej centrum, mimo że dla wielu byłyby interesującą propozycją. Czy słusznie? Czas poruszyć kwestię transportu.
Osobiście uważam, że 7 km, które mam do przejechania do pracy jest wartością optymalną (chociaż na obecnym etapie kilka dodatkowych kilometrów sprawiłoby mi radość). Odległość do 15 km również mieściłaby się w 'normie’ i nie powinna stanowić problemu dla domorosłych rowerzystów. Wszystko, co powyżej byłoby dla mnie niewielkim utrudnieniem, a dla większości z Was, którzy nie korzystają z roweru na co dzień, wręcz czymś dyskwalifikującym rower. Dlatego też większość osób, które mieszkają na obrzeżach posiada 2 samochody. I wcale się temu nie dziwię – życie 4-osobowej rodziny mieszkającej z dala od centrum jest utrudnione, a niemal każda sprawa do załatwienia to dodatkowy czas i koszt. Policzmy, o ile ta rodzina ma „trudniej” niż mieszkająca blisko centrum:
– bardzo często po przeprowadzce na obrzeża pada decyzja o kupnie drugiego pojazdu. Ile to może kosztować, pisałem w jednym z wpisów. Zakładając wersję minimalistyczną – na przykład używany samochód za 20.000 zł kupowany co 10 lat, już na starcie jesteśmy 60.000 zł w plecy na przestrzeni okresu spłacania kredytu. A przecież kupno samochodu to dopiero sam początek – a gdzie ubezpieczenia, naprawy i rozmaite inne koszty? Poza tym chciałbym zobaczyć, jaki samochód będzie można kupić za 20 lat za 20.000 zł… ale niech będzie: jeśli nasza modelowa rodzina zdecyduje się na drugie auto, wyda dodatkowe 60.000 zł (166 zł miesięcznie), plus koszty utrzymania – przyjmijmy 100 zł / miesiąc – to również bardzo ostrożne szacunki.
Naprawy można też wykonywać na własną rękę!
– koszt paliwa na dojazd do pracy wynosił w moim przypadku prawie 400 zł miesięcznie (21 dni * 46 km w obie strony, spalanie 7 l/100km, 5,40 zł/litr benzyny). Można argumentować, że powinienem jeździć samochodem z silnikiem diesla czy autem na gaz… ale uwzględniając wyższe koszty w zakupie takiego samochodu, jego serwisowaniu, czy samego założenia instalacji gazowej w dalszym ciągu ciężko będzie zejść poniżej 300 zł miesięcznie. Jak pokazuje komentarz czytelniczki przytoczony na początku, to i tak dość optymistyczne szacunki. Zatem pierwszy i najważniejszy w tym przypadku koszt to 300 zł miesięcznie przy jednym samochodzie w rodzinie i wspólnie dojeżdżających małżonkach, lub nawet 600 zł przy codziennym użytkowaniu dwóch pojazdów. W tym samym czasie nasze koszty transportu pomiędzy domem a pracą wynoszą praktycznie 0 zł (zakładając dojazdy rowerem, ewentualnie kilkadziesiąt złotych za tani bilet miesięczny na niewielką odległość). Dodatkowo, koszty serwisowania i napraw auta pokonującego ponad 10.000 km więcej tylko na podróże między domem a pracą w warunkach miejskich (korki, dziurawe drogi, szarpana jazda na niskich biegach) będą również nieco wyższe. Pominę je jednak z uwagi na to, że ciężko je oszacować.
– W przeciągu miesiąca mieszkająca z dala od centrum rodzina będzie zmuszona do dodatkowych 'wypraw’ – do lekarza, znajomych czy kina. Niech takich wypadów będzie 10 w miesiącu (przy 4-osobowej rodzinie nie wydaje się to być przesadą) – to wygeneruje dodatkowe 200 zł na samo paliwo (zakładając, że odległość podobna do tej z domu do pracy).
Sumując te dodatkowe koszty mamy:
[table id=8 /]
W zależności od decyzji o kupnie drugiego samochodu, dodatkowy koszt transportu związany z oddaleniem od centrum będzie wynosił od 500 do 1066 zł miesięcznie *. Gdyby komuś z domowników przyszła ochota na kupno nowego auta (może jeszcze na kredyt?), skończyłoby się jeszcze gorzej – mniej więcej tak jak pisałem. Ale już nawet ta dolna granica (500 zł) w pełni pokryje dodatkowy koszt kredytu. Im bardziej będziemy chcieli być mobilni i niezależni, tym większy staje się rozdźwięk pomiędzy przedstawionymi lokalizacjami, i tym bardziej kosztowny okazuje się 'oszczędny’ wybór mieszkania z dala od centrum. A co z czasem Twoim i Twojej rodziny, który moglibyście spędzić razem? Dzięki któremu mógłbyś podnieść swoje kwalifikacje zawodowe i znaleźć lepiej płatną pracę. Albo po prostu zainwestować go w wychowanie własnych dzieci. Mnie samemu powroty z dalszej lokalizacji zabierały około 30 minut dziennie więcej, i to przy założeniu, że teraz jeżdżę rowerem, a więc dojazd do pracy jest również przyjemnością i formą wysiłku fizycznego dobrego dla mojego zdrowia! Spójrzmy też, jaki jest końcowy skutek finansowy: która z nieruchomości będzie więcej warta – ta na obrzeżach czy w centrum?
Dodatkowo, zauważam następujące tok myślowy: „skoro cena blisko centrum jest taka wysoka, to za podobną kwotę mogę sobie pozwolić na dodatkowy pokój w mieszkaniu o gorszej lokalizacji”. A więc często wygrywa nie tyle różnica w cenie, za którą poszłaby niższa rata kredytu czy nawet comiesięczne opłaty, lecz chęć posiadania kilku dodatkowych metrów. Pół biedy, jeśli to decyzja konieczna, bo życie 4-osobowej rodziny na niecałych 40 metrach kwadratowych ma sporo ograniczeń. Ale jeśli wygrywa tylko 'zachcianka’ posiadania większej przestrzeni, to niestety i pójdzie za nią wyższa rata kredytu, większe koszty wyposażenia takiego mieszkania, wyższe comiesięczne opłaty, a na to wszystko nakładają się koszty transportu które przed chwilą podsumowałem, i zamiast oszczędnego mieszkania za miastem taki delikwent jest obarczony kosztami, które naprawdę ciężko udźwignąć.
Zaznaczam, że powyższe porównanie kosztów stają się tym bardziej znaczące, im różnica w cenie mieszkań się zmniejsza (na przykład w mniejszych miastach), a nieco tracą swoją moc na przykład w stolicy, gdzie różnice w cenie mieszkań są większe niż przedstawione przeze mnie. Dzieje się tak dlatego, że koszty transportu są podobne, niezależnie od lokalizacji – w całym kraju ceny samochodów, ich utrzymania i paliwa są porównywalne i ich suma zależy w większym stopniu od preferencji i wyborów właściciela niż od samej lokalizacji.
Wpadła mi po tej analizie do głowy pewna myśl i nie daje spokoju. Czy przypadkiem nie jest tak, że – jak w wielu innych sytuacjach – bogaty się bogaci, a biedny pozostaje biedny i ma ciągle wiatr w oczy? Jeśli umownie przyjmiemy, że ten 'biedny’ najzwyczajniej na świecie nie miał zdolności kredytowej na droższe mieszkanie w lepszej lokalizacji (lub nie policzył dodatkowych kosztów, jak ja to zrobiłem), to miał on mniejszy wybór i był ograniczony do inwestycji na obrzeżach. W związku z tym, mimo niższej raty kredytu, jest zmuszony ponosić znacznie większe koszty na transport, a w konsekwencji za mieszkanie płaci więcej. Dodatkowo jest „ukarany” mniejszą ilością czasu dla siebie czy rodziny, a na sam koniec – po spłacie kredytu – mimo większych kosztów które poniósł, jest właścicielem mieszkania o niższej wartości. Mnie samego to zaskoczyło i chociaż zdaję sobie sprawę, że wielu po prostu wybiera dalsze lokalizacje na własne życzenie, to coś w tym rozumowaniu jest…
* Gdybyście nie byli przekonani do moich wyliczeń, wczoraj swoje opublikował portal forsal.pl – i mimo nieco innego podejścia od mojego, wyniki były podobne – a nawet znacznie bliższe do górnej granicy 1066 zł miesięcznie, którą ja wyznaczyłem. Zachęcam też gorąco do własnych obliczeń w razie chęci podejmowania decyzji mieszkaniowych – moje obliczenia są tylko poglądowe i specyficzne dla większych miast wojewódzkich.
Ja uważam, że najlepszym rozwiązaniem jest kupno mieszkania poza centrum, ale w dobrze skomunikowanej lokalizacji. Np. w Warszawie mieszkania w centrum sięgają 9000 za metr, a nieco dalej od centrum (ale nie bardzo daleko) można kupić mieszkanie za 7000 za metr. W przypadku 50m2 daje to odpowiednio kwoty 450 i 350 tys. zł.
Różnica w kosztach obsługi kredytu to 600 zł (na podstawie tej symulacji http://najnizszeraty.pl/porownywarka-kredytow/45000000-600-360-equal-0-0_35000000-600-360-equal-0-0#wynik).
Kosztów dojazdu nie uwzględniam, bo i tak musiałbym mieć kartę miejską bo dużo jeżdżę.
Jedyną wadą jest dłuższy czas dojazdu bo dojazd do pracy trwałby w moim przypadku niecałą godzinę, zamiast np. 15 min, ale nie jest to jakieś ogromne wyrzeczenie moim zdaniem.
Dzięki za komentarz związany z rynkiem warszawskim, którego nie znam, a podejrzewałem, że może nieco odbiegać od przestawionego przeze mnie przykładu. Jeśli stawiasz na komunikację zbiorową i czasy dojazdu (nawet wynoszące około godziny) nie są dla Ciebie jakimś problemem, to wyliczenia na Twoim przykładzie będą nico inne niż moje. Dlatego też zachęcam każdego do 'odrobienia pracy domowej’ i sprawdzenia tego na własnym przykładzie. pozdrawiam.
Bardzo mi się podoba twoje podejście. Jak dużo osób opisze swoje przypadki to będzie można gruntownie przeanalizować to zagadnienie.
A może w ogóle nie kupować? 🙂
Wiem, że to niepopularne ale wynajmowanie mieszkania ma tą zaletę, że można sobie prawie dowolnie wybrać lokalizację (ceny wynajmu są porównywalne) i tym samym zawsze mieć blisko do pracy (ja np. mieszkam na obrzeżach Poznania i mam 10 min. piechotą do pracy), a w razie zmiany pracy po prostu zmienić mieszkanie?
Zakładając, że przy kredycie 260 tyś. (dwupokojowe w Poznaniu) koszt odsetek przy ratach równych przez 30 lat wynosi 355 tyś. to daje nam kwotę prawie 1000 zł miesięcznie którą płacimy za sam fakt pożyczki, więc równie dobrze możemy ją „tracić” na czynsz dla właściciela 🙂
Pewnie wynajmowanie nie jest dla wszystkich, ale paradoksalnie sprzyja minimalizmowi w życiu (w przeciwieństwie do „inwestycji” we „własne metry” :-)).
Wynajmowanie sprzyja minimalizmowi, ale najczęściej nie jest rozwiązaniem optymalnym kosztowo i już mniej sprzyja osiągnięciu wolności finansowej. Mając kapitał który pozwalałby mi na życie z odsetek, wolałbym być przynajmniej w części zabezpieczony nieruchomościami posiadanymi na własność – zwłaszcza w takich niepewnych czasach. Ale przyznaję, że jeśli chodzi o mobilność i elastyczność to nie ma lepszego rozwiązania niż wynajem. Pozdrawiam.
Wynajmowanie a inwestycje w nieruchomość to dwie różne sprawy i jedno drugiego nie wyklucza. Nie mylmy „inwestycji” w typowy kredyt mieszkaniowy z prawdziwymi inwestycjami które przynoszą dochód 🙂
Jasne że nie wyklucza – ale tak samo kredyt mieszkaniowy, który na początku daje zapewnienie jednej z podstawowych potrzeb człowieka, również może być stosunkowo szybko spłacony, a w przyszłości ta nieruchomość może służyć do wynajmu (na przykład kiedy zdecydujemy się na migrację za pracą czy przeprowadzkę do innego mieszkania). To podejście mocno konserwatywne, ale myślę że w dłuższym terminie również pozwalające utrzymać wartość majątku i dające tak przecież ważny dochód pasywny.
Zaraz zaraz, ja piszę o sytuacji gdy po 30 latach mamy (pomijam koszty eksploatacyjne):
a) mam 260 tyś. gotówką – więc kupuję mieszkanie i w nim mieszkam = koszty mieszkania 0. + mieszkanie
b) nie mam 260 tyś. gotówką więc kupuję mieszkanie na kredyt i w nim mieszkam = koszty mieszkania 355 tyś. odsetek (czyli ok. 1000 zł miesięcznie) + mieszkanie po 30 latach
c) płacę 1000 zł za wynajem, a resztę do wysokości raty kredytu inwestuję =
koszty mieszkania 360 tyś (1000 miesięcznie) + kapitał pozwalający kupić mieszkanie za 260 tyś. zł.
Oczywiście przy założeniu że koszt kredytu i zysk z inwestycji jest równy, a ceny i raty się nie zmieniają na przestrzeni czasu.
Więc czy kupisz mieszkanie na kredyt czy będziesz wynajmował i odkładał, to nie ma znaczenia, to są alternatywne drogi dojścia do posiadania mieszkania bez kapitału początkowego.
Oczywiście rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, a parametry choć pozostają w relacji to zmieniają się dość niezależnie (bańki i dołki).
Ale wynajmując + odkładając masz:
a) większą elastycznośc (mobilność, wybór lokalizacji, wielkości, cen)
b) możliwość większego zysku (ale też mniejszego) z inwestycji.
Na oba te czynniki masz wpływ w przeciwieństwie do pkt. b) czyli kredytu.
Rata kredytu za mieszkanie o wartości 260.000 zł to jakieś 1300 zł, a więc zgodnie z Twoją opcją C zostaje ok 300 zł miesięcznie na inwestycje. Odkładane co miesiąc na inwestycję 6% netto da ok 300.000 zł po 30 latach. I absolutnie bym nie zakładał, że za ten czas będziesz w stanie za te pieniądze kupić jakiekolwiek mieszkanie, już nawet nie mówiąc o tym, które kupiłbyś teraz – na kredyt. Założenie, że z biegiem lat będziesz miał odkładał więcej jest też dość ryzykowne, bo żeby tak było, musiałoby mocno wzrosnąć oprocentowanie kredytu, lub cena mieszkania. W obu wariantach nastąpiłby również wzrost Twojego czynszu, co zniwelowałoby Twoją przewagę. Nigdy tego nie liczyłem bardzo dokładnie i z dbałością o wszystkie detale, ale jakoś tak 'podskórnie’ czuję, że kupno mieszkania na kredyt jest bezpieczniejsze i pewniejsze jeśli chodzi o końcowy bilans niż wynajmowanie i inwestowanie różnicy pomiędzy kosztem wynajmu a ratą kredytu. Przy tym ponownie akceptuję argumenty o elastyczności i większej mobilności przy wynajmie.
Mogę się oczywiście mylić – ale Ty także 🙂 jest tyle niewiadomych, że chyba nie można tego obiektywnie rozstrzygnąć.
Przy moich założeniach powinno to być w teorii równoważne, ale tak jak napisałeś nie da się tego obiektywnie rozstrzygnąć, bo wiele zależy od zachowania rynku i ekonomii na przestrzeni lat (drogi/tani kredyt czy niedobór/nadpodaż mieszkań na wynajem), jak również od osobistych preferencji (niektórzy (większość?) woli mieszkać „na swoim”).
Ale to czysto akademicka dyskusja, każdy powinien użyć własnego rozumu żeby wybrać dla siebie optymalne rozwiązanie niezależnie jakie ono będzie.
I na taki kompromis się zgodzę 🙂 Chociaż nadal sam tego nie czuję – co oczywiście nie oznacza, że nie może być inaczej niż myślę. pozdrawiam!
Zgadzam się! Policzyłem sobie w tym kalkulatorze, który ktoś tam wcześniej podawał, że rata za mieszkanie które teraz wynajmuję wyniosłaby mnie 2300 zł, a ja za wynajem płacę 1900 zł.
Dodatkowo nie muszę płacić czynszu i jestem bardziej mobilny. Wynajem jest lepszy!
Czekaj czekaj – nie możesz na samej podstawie wysokości raty w stosunku do kosztów najmu stwierdzić, że wynajem jest lepszy 🙂 To znaczy możesz, ale pomijasz wtedy bardzo istotny aspekt – po iluś tam latach Ty nie masz na własność wartego dobre kilkaset tysięcy złotych mieszkania. Argumenty o mobilności i elastyczności są trafne i w niektórych przypadkach rzeczywiście mogą 'wygrać’ z kredytem, ale rozważając same koszty praktycznie zawsze jesteśmy w gorszej pozycji wynajmując.
To zależy co zrobię z różnicą jaka mi pozostanie 🙂
RATA + CZYNSZ – WYNAJEM = X
2300 + 500 – 1900 = 900
czyli 10800 rocznie. Trzeba wziąć pod uwagę jak sprawa wyglądałaby gdyby te 900 zł odkładać co miesiąc na jakiś fundusz.
Warto też uwzględniać inflację i co roczne zwiększanie kwoty oszczędności tak jak robił ten kalkulator, z któregoś z twoich poprzednich artykułów.
Policzyłem. Odkładając:
– 900 zł miesięcznie
– przez 30 lat
– zakładając 7% stopy zwotu
– zwiększanie kwoty wpłat co roku o 5%
Oszczędzi się 1 542 945 zł, a uwzględniając inflację 2.5% będzie to warte tyle co 728 265 zł dzisiaj. Czyli lepiej wynajmować 🙂
Jakby ktoś chciał zweryfikować, to moje obliczenia http://inwestuje.info/kalkulator_oszczednosciowy/kapital_0-oprocentowanie_700-okres_360-podatek_1900-wplata_90000-kapitalizacja_miesi%C4%99czna-zwieksz_500
Też Ci przed chwilą odpisałem. Przede wszystkim, niepokoi mnie te 900 zł miesięcznie. Po drugie, 7% netto dość ciężko osiągnąć – i to na przestrzeni 30 lat, a do tego coroczne zwiększanie kwoty wpłat o 5% musiałoby oznaczać, że ceny mieszkań/kredytów idą w górę, a Twój czynsz nie, co jest w praktyce niemożliwe.
No to może rzeczywiście przyjąłem optymistyczne założenia, ale gdyby przyjąć:
– 4% stopy zwrotu
– zwiększanie wpłaty o 3%
Oszczędziłoby się prawie 400 tys. (po uwzględnieniu inflacji). Czyli wartość mieszkania, tylko w gotówce.
A to tylko ostrożne szacunki, nikt nie mówi, że nie może być dużo więcej 🙂
Poza tym osoby nie związane kredytem mogą podejmować większe ryzyko, czyli więcej inwestować, częściej zmieniać pracę, a to przekłada się na wyższe zarobki w dłuższym okresie.
… mając szczerą nadzieję, że za X lat oszczędzone pieniądze zgromadzone na koncie nie staną się tylko wirtualnymi cyferkami, które po wypłacie (jeśli będzie to możliwe) nie będą nic warte lub będą zwaloryzowane na niekorzyść…. lub zmiany polityczne, gospodarcze w kraju, Europie, swiecie na przestrzeni 30 lat wpłyną niekorzystnie na ceny rynkowe mieszkań i za oszczędzone 260tys. zł nie będzie można kupić mieszkania (nawet jednopokojowego). Ponadto posiadając zbobowiązanie wobec banku jestesmy znuszeni „odkładać” pewną kwotę na poczet swej nieruchomości w postaci rat kredytu. Nie posiadając kredytu a bazujac tylko na checi oszczedzania na przyszłość… hmmm… nie znam żadnej osoby z taką konsekwencją oszczędzającej sumiennie przez kilkadziesiat lat, miesiąc w miesiąc bez pokusy kupienia sobie cos eksta kosztem braku odpowiedniej sumy oszczędnosci. Zreszta te cale fundusze, lokaty, wirtualne pieniadze na koncie, ofe, zusy itp. w naszym kraju to jeden pic na wode. W razie kryzysu, czegokolwiek bank moze nie wyplacic Ci Twoich pieniedzy, moze zbankrutowac, wszystko moze.
Wszystko może się zdarzyć. Nie próbując, wiesz co Cię czeka i nie jest to zbyt ciekawy scenariusz. Mimo wielu możliwych scenariuszy, mimo wszystko próbuję i mam silne przeczucie, że osiągnę to, co zamierzam. Od jakiegoś czasu widzę namacalne dowody na to, że moje podejście działa. Piszesz, że nie znasz żadnej konsekwentnie oszczędzającej osoby… poczytaj trochę więcej wpisów na tym blogu, zerknij na setki komentarzy – takich ludzi jest mnóstwo i wszyscy twierdzą to samo: warto oszczędzać!
Chyba nie zrozumiales, co mialam na mysli. Komentarz byl kontrargumentem do tylko wynajmowania, płacenia komus za mzoliwosc mieskzania u niego oraz zdanie sie tylko na wirtualne oszczedzane cyferki na internetowych kontach. Moze sie okazac, ze za X lat nie masz wlasnego kata, bo ciagle wypozyczales kąt od kogos, a Twoje zaoszczedzone cyferki sa niewiele warte, by móc z nich inwestowac w nieruchomosc. W swej wypowiedzi (posrednio) bronilam opcji mieszkania na kredyt. Perspektywa jest taka, ze po spłacie zobowiązan wobec banku pozostajemy juz z realnymi, namacalnymi, wlasnymi murami – własnym kątem do zycia i często także z oszczędnościami. Bo kazdy przeciez oszczedza, jeden wiecej drugi mniej. Nie znaczy, ze ten co spłaca raty kredytu automatyczie przestaje oszczędzac. Ale w razie jakby co, jakby te oszczędności za X lat okaząły się własnie tymi tylko cyferkami na monitorze bez wiekszej wartosci, to ma spłacone mieszkanie – namacalne dobro. Nieruchomosc zawsze byla (przez tyle lat sie sprawdzało to) majątkiem trwalszym niz pieniądz.
To się rzeczywiście nie zrozumieliśmy 🙂 Podzielam Twoje zdanie i między innymi dlatego – w ramach dywersyfikacji portfela – szukamy baaaardzo intensywnie mieszkania. Być może decyzja zapadnie na dniach!
Nie do końca 'pasuje mi’ różnica pomiędzy wysokością raty kredytu a kosztem wynajmu. Rata 2300 zł dotyczyłaby mieszkania o wartości około 450.000 zł, a za takie odstępne + rachunki 'powinny’ być wyższe niż 1900 zł. Oczywiście wszystko reguluje rynek i Twoja sytuacja jest jak najbardziej możliwa, ale chyba dość rzadka.
Według różnych opracowań, stawka najmu to ok 25-40 zł / m2. Dla Warszawy to aż 42 zł / m2. Przy cenie 8000 zł/m2 (strzelam) wynajmujesz 450.000/8.000 = 56 – metrowe mieszkanie. Samo odstępne powinno więc wynosić ponad 2300 zł, plus do tego rachunki – całość bliżej 3000 zł. Jeśli mieszkasz w innym mieście, też z chęcią policzę jak to wychodzi.
Nie odbieraj tego jak zarzut czy oznakę nieufności – być może po prostu wynajmujesz na warunkach znacznie lepszych niż rynkowe. Ale nie chciałbym, żeby czytelnicy odnieśli wrażenie, że to jest norma i z reguły można nieźle zarobić na tym, że zamiast kupować, wynajmujesz. pozdrawiam.
Wynajmuję mieszkanie z lat 90. Wtedy ono kosztowało kilka razy mniej niż zakładane przez ciebie 450 tys. Nie wiem jakie są dzisiaj stawki za wynajem, być może faktycznie mam tanio, ale za 2300 to w mojej okolicy nikt by nie znalazł na najemców. Na każdy kroku widzę ogłoszenia o wynajem mieszkania w mojej okolicy. Po bumie mieszkaniowych z ostatnich lat wciąż jest dużo pustych mieszkań, więc stawki najmu spadają.
To nie ja założyłem 450.000 zł – to Ty napisałeś taką kwotę. Być może właśnie ona jest dość mocno zawyżona i stąd takie wyniki obliczeń a nie inne. Bez konkretów typu miasto (a nawet dzielnica) czy metraż mogę tylko zakładać, że wynajmujesz okazyjnie.
moim zdaniem dobrze poczekac na perelke – zdarzaja sie mieszkania tanie w centrum, ale trzeba trafic. ponadto warto rozejrzec sie na stronie internetowej sadow, maja ciekawe przetargi mieszkan wysoce zadluzonych, ktore mozna kupic za niewielkie pieniadze. pozdrawiam
Nie mam w tym temacie doświadczenia, ale wydaje mi się, że taki zakup jest bardziej ryzykowny. Czy na przykład może się zdarzyć, że kupisz mieszkanie z lokatorami albo podobnymi utrudnieniami? 🙂 Oczywiście za ryzyko jest premia i pewnie jak wiesz co i gdzie sprawdzić to zrobisz dobry interes, jednocześnie unikając wpakowanie się na minę. pozdrawiam.
Witam,
Kilka słów na wstępie – bardzo fajny blog. Trafiłam do niego przypadkiem z „jak oszczedzac pieniadze” Ktos w komentarzach polecił Twojego bloga 🙂 Przeczytałam go w 2 dni od deski do deski..a raczej od strony- do strony ..dzisiejszej i postanowiłam pozostawić komentarz 😀 W ogóle wielkie dzięki za tak świetnie merytorycznie przygotowany blog, szata graficzna jest baardzo przyjemna, gdybym miała konto na facebooku ( jak ja to mówię twarzo-książce 🙂 to na pewno bym Cię polubiła. Ale i bez tego Cię lubię.. 🙂 Co do powyższego art. Ja mieszkam w mieście niedaleko Poznania. Generalnie od siebie do centrum, mam bliżej niż niektórzy z obszaru Winograd do centrum P-a (taka dzielnica). Poza tym nie potrafiłabym mieszkać w ścisłym centrum, pomijając aspekt cen. Hałas, kurz, ścisk, – owszem niby wszędzie bliżej, ale nie zdecydowałabym się wziąć kredyt na 280 tys./ 30 lat na 38m klitke w centrum. Mnóstwo firm jest w takich miejscach gdzie komunikacja nie dociera..i trzeba nadrabiać po wysiadce z przystanku tramwajowego 4 km „z buta” . Pracowałam już w kilku różnych miejscach..niestety, najblizsze było 8 km ode mnie. I nawet jeśli dojeżdzał w pobliże jakiś autobus..to dojeżdzał on przykładowo o 6:55 na miejsce, a ja zaczynałam o 7:30. Zazwyczaj jakakolwiek osoba która otwierała firmę , była najwcześniej o 7:25. Latem chętnie się dotlenię, ale zimą? Poza tym pracodawca uważał za naturalne np. zastępowanie koleżanek w oddziałach firmy powiązanych, ale oddalonych między sobą o ok. 13 km od siebie. Nie obchodziło go że nie masz samochodu, za paliwo nie zwracał, ale masz ok. 15- 20 min żeby pojawić się w drugim oddziale. To naturalne że zarabiając dajmy na to 1700 zł…zarobisz na samochód 😀 Bilety tramwajowe też ostatnio nie należa do tanich..zwłaszcza te normalne. Niestety w dzisiejszych czasach luksusem jest znalezienie pracy oddalonej o 5 km od miejsca zamieszkania..nawet mieszkając w jakby nie było większej metropolii jaką jest Poznań. Praca dzis jest..jutro jej nie ma, nawet jak jestes oddanym pracownikiem. Nie warto moim zdaniem tyle wkładac trudu w kolejną przeprowadzkę,żeby zaoszczędzić 200 zl./ m-c. Ja z mężem na ten moment utrzymujemy 2 samochody. Jeden mamy od dawna, drugi zakupilismy stosunkowo niedawno. Zainstalowalismy w nim instalacje LPG , poniewaz maz ma daleko do pracy i koszty zaczely nam ciązyć. Poza tym dużo podróżujemy po Polsce, Zakupilismy model 7 letni, ale taki który bardzo dobrze znosi instalacje gazową. Wczesniejsze auto marki F, nie sprzedajemy, poniewaz juz swoje straciło na wartosci. Czesc podzespołów została juz wymieniona, wiem co mam i za 8 – 9 koła:) nie opłaca mi się sprzedawać. Poza tym na ten moment poszukuję pracy, ale podejrzewam , że nawet jak znajde to i tak sumując łaczne wydatki wraz ze stratą czasu na czekanie na przystankach – warto miec swoje autko. Owszem gdybym miała 3 km do pracy bez wahania przerzuciłabym się na spacerek czy rower, jednak nie zawsze jest tak jakbysmy chcieli ..W pracy trzeba być na już i zazwyczaj nikogo nie obchodzą korki, to że z dzieckiem trzeba było pobyc dłużej bo np. teściowa nie zdazyła dojechać a samo nie zostawisz , że tramwaj się spóżnił, a potem nie zdazyło sie na kolejna przesiadke itp itd. Jak sie kupuje mieszkanie trzeba myslec perspektywicznie, z obrzeży miast czasem szybciej dojedziesz niż z centrum, inny klimat, dziecko ma podwórek..a praca raz jest a za chwile szukasz gdzie indziej. 🙂
Ile ludzi tyle spojrzeń na ten temat 🙂 I między innymi dlatego w artykule poruszyłem tylko kwestię finansową, pomijając wszelkie inne aspekty, które w praktyce są również bardzo istotne. Do tego dochodzi to o czym piszesz – lokalizacja miejsca pracy również ma spore znaczenie. A pracę zmieniamy zwykle częściej niż mieszkanie i w związku z tym czasami z optymalnej lokalizacji robi się znacznie gorsza. Mimo wszystko obstaję przy swoim – tzn. utrzymanie 2 samochodów nie jest optymalne kosztowo. Raczej chodzi o wygodę i oszczędność czasu w tym zabieganym świecie – za co niestety trzeba zapłacić słono. Jeśli mogę coś podpowiedzieć to polecam rower – przynajmniej w sezonie. Ale to już na pewno wiesz, skoro przeczytałaś wszystkie posty 🙂 Pozdrawiam i dziękuję, że miałaś na tyle dużo chęci, że 'pochłonęłaś’ wszystkie wpisy w 2 dni – to spory wyczyn! Mam też nadzieję, że będziesz stałą czytelniczką 🙂
Oczywiście, z wielką chęcią zagłębię się w regularną lekturę Twojego bloga:) Naprawdę świetne artykuły, bardzo miło się je czyta.
Heh z tymi postami to się często wbijasz w moje myśli 🙂 Ostatnio miałem dwie wizyty na obrzeżasz Poznania, wcześniej wiadomo odwiedzałem Wrocław nie raz. Nachodzi mnie jedna myśl. Jak można tam mieszkać np na obrzeżach i pracować w centrum? Jak można dojeżdżać np godzinę czy 1,5 do pracy? Mieszkam w zdecydowanie mniejszym mieście ale tyle to ja jadę do miejscowości oddalonej o 100km (przy 1,5h). Stanie w korkach to nie dla mnie… Nie lepiej porzucić metropolię i zamieszkać w średnim mieście?
Widzę że każdy ma zupełnie inną opinię 🙂
Myślę że to bardzo dobrze, szczególnie że przy wyborze mieszkania każdy przypadek jest indywidualny i nawet najlepsze obliczenia nie pokażą tu jednej zasady co do tego gdzie kupić mieszkanie.
Od zakupu wolałbym jednak wynajem – mobilność, szczególnie w czasach otwartych granic i powszechnej znajomości języków obcych wygrywa z posiadaniem mieszkania na własność. Choć przypuszczam że kiedyś zechcę założyć rodzinę i osiąść w jednym miejscu, a wtedy pewnie moje zdanie się zmieni. Ale do tego jeszcze bardzo, bardzo daleko 😀
Bardzo poważnie zastanawiam się nad tym czy mieszkanie w ogóle jest niezbędne. Tu pewnie wszyscy 'normalni’ ludzie uznają mnie za szalonego 🙂 , ale…
– Szwedzcy emeryci. Niezwykle upodobali sobie podróże kamperami. Nieraz podróżują przez wiele krajów Europy a ich podróże trwają np. kilka miesięcy. Fakt, że posiadają oni zwykle znaczne fundusze, mimo to udowadniają że można obejść się bez domu, z własnej woli i to na wiele miesięcy 😀
– Easy Rider. Filmowy, szczególny przypadek. Może nie odpowiada współczesnym realiom, ale wizja nieskrępowanej wolności i podróży przez świat na motocyklu działa na wyobraźnię.
– Mark Beaumont. W 149 dni i 17 godzin ukończył podróż do okoła świata na… rowerze. Większość potrzebnych mu w tym czasie rzeczy miał przy sobie w sakwach rowerowych. Sypiał w namiocie w pobliżu dróg, lub w motelach. Dziennie pokonywał średnio 160 km. Pobił rekord Guinessa.
-Chris McCandless. Przy tym niezwykłym człowieku zatrzymałbym się na chwilę i odesłał wszystkich do Wikipedii i przeczytania książki „Wszystko za życie” (oryginał ” into the wild”) a młodsze, nie czytelnicze pokolenie do obejrzenia filmu o tym samym tytule.
Pod zmienionym imieniem Chris pisze: „Dwa lata wędruję po świecie. Żadnego telefonu, żadnego basenu, żadnych domowych zwierzaków, żadnych papierosów. Totalna wolność. Esteta, podróżnik którego domem jest droga. Uciekł z Atlanty. Nie będziesz powracał, pamiętaj sobie, najlepiej jest na zachodzie. Teraz, po dwóch latach wędrówki, nadchodzi najważniejsza i największa przygoda. Ostateczny bój, aby zabić fałszywe istnienie wewnętrzne i zwycięsko zakończyć rewolucję duchową. Dziesięć dni i nocy w pociągach towarowych i autostopem przywiodło go na wielką, białą północ. Nie będzie już zatruwany przez cywilizację, od której ucieka; wchodzi samotnie w krainę, by zagubić się w dziczy. Alexander Supertramp, maj 1992”.
Wszyscy ci ludzie pokazują że nie tylko można żyć bez domu (lub z dala od domu, w praktyce wychodzi na to samo) ale i robić niezwyłe rzeczy i realizować marzenia.
Marzenia piękne – sam często mam ochotę pozbyć się wszystkich materialnych obciążeń (włącznie z samochodem i mieszkaniem) i wybrać w podróż. Ale to mało realne – co innego w Twoim przypadku, kiedy nie masz jeszcze rodziny czy kredytu.
Szczerze mówiąc jestem dość zdziwiony tym hurra-optymizmem dotyczącym wynajmowania – muszę chyba zgłębić temat i być może powstanie jakiś post porównujący wynajem i kupno na kredyt, z dokładniejszymi obliczeniami. Do tej pory uważałem, że te 2 koncepcje są całkowicie nieporównywalne w kontekście kosztów, a Wasze komentarze nieco ten pogląd zmieniają.
pozdrawiam!
Witaj! 🙂
Cieszę się, że moja wypowiedź zmotywowała do poruszenia akurat tego tematu, ponieważ wielokrotnie już omawiałam go z moim mężem 😉 To prawda, ile osób tyle opinii. Chciałam opisać jak to u nas wyglądało w komentarzu, ale znajomi się przypomnieli i powstał post na blog. Zapraszam zatem do przeczytania: http://nadrealnie.blogspot.com/2013/06/kupno-czy-wynajem.html
Początkowo miało to być porównanie dla znajomych, ale dzisiaj pozwoliłam sobie rozszerzyć o kwestie poruszone tutaj. Wyszła więc chyba wzajemna motywacja – co mnie niesamowicie cieszy.
U nas decyzja była trudna, ale podjęliśmy ją opierając się na planowaniu przyszłościowym – łatwiej będzie zmienić pracę mieszkając blisko Katowic niż na obrzeżu aglomeracji. Przyznać należy, nie przewidzieliśmy aż takich utrudnień w dojeździe – spodziewałam się lepszej organizacji po KZK GOP;).
Co do porównania wynajmu i kupna mieszkania – zwróciłabym uwagę na jeden fakt: może się trafić, że co kilka lat – a nawet czasem miesięcy – trzeba będzie zmieniać lokum co może również równać się ze stratą kaucji (czasem są bezzwrotne, poza tym wielu wynajmujących lubi oszukiwać na „stratach materialnych w mieszkaniu” poniesionych przez danych lokatorów – nie oddając kaucji i nadpłat). Znam 23 osoby wynajmujące mieszkania – z czego tylko jedna mieszka w tym samym mieszkaniu dłużej niż 5 lat.
Hehs… Kolejny post prosto w moje rozmyślania. Właśnie dzisiaj z mężem doszliśmy do wniosku, że zakup domu na wsi był chyba „średnio rozsądną” decyzją i szukamy nabywcy, żeby się przenieść do miasta. Koszty paliwa i czasu marnowanego na dojazdy POWALAJĄ (chociaż jeszcze kilka miesięcy temu twierdziłam, że „jak nie będzie kasy, to zawsze mogę nie zatankować, a wyższą ratę kredytu płacić trzeba zawsze” – człowiek młody, to głupi). Mąż dojeżdża 25 km (w jedną stronę) dziennie na rowerze do pracy, a ja, mimo prowadzenia własnej działalności i poruszania się samochodem, też zaczynam odczuwać „uroki” mieszkania pod miastem.
Przez rok mieszkaliśmy w centrum Wrocławia, poruszaliśmy się tylko na rowerach – SUPER SPRAWA. Jak już mi się uda znaleźć nabywcę tudzież kogoś, kto zechce się zamienić – sprzedaję „furę” i przesiadam się na rower ewentualnie komunikację miejską.
O uroczych, starszych sąsiadkach negujących nasz styl życia nie wspominam 😀
Dom na wsi – jak najbardziej, my sami mamy co do tego dość dobrze zdefiniowane plany. Ale po osiągnięciu niezależności finansowej, a nie przed – dodatkowe koszty są po prostu zbyt duże, kiedy pracujesz na co dzień w mieście, a po pracy chcesz mieć ten sielski spokój. Nawet jeśli go masz, to cena jest według mnie zbyt wysoka. Brawo za odważną decyzję, ważne że analizujecie te koszty i dostrzegacie błędy, które przecież popełnia każdy, tylko nie każdy chce się do nich przyznać. Gratulację dla męża – 50 km na rowerze, 5 dni w tygodniu brzmi jak przygotowanie do wyścigu a nie dojazdy do pracy 🙂 Ale poważnie – jestem pełen podziwu i mimo że wiem, że sam bym się na coś takiego również zdecydował, to byłoby na pewno ciężko – przynajmniej na początku. Pozdrawiam i powodzenia!
Sielski spokój – super. Tylko co mi po nim jak szanownego małżonka nie widzę po 10 h dziennie. Super było, jak siedział 4 miesiące na zwolnieniu i pracował „u żony” 😀 Wieś inaczej wtedy wygląda 😀 Dodatkowo, dostałam „na wychowanie” 16-latka i widzę jak wygląda kwestia dojazdu do szkoły – jeden autobus rano, jeden popołudniu. Chciałabym uczyć dzieciaki w domu, aczkolwiek różnie jeszcze może wyjść w życiu.
Ktoś tutaj podrzucił świetny pomysł – mieszkanie w domku w małym mieście jak np. Trzebnica – to jest chyba optymalne.
10h to jeszcze nie dramat – przy odrobinie szczęścia to 6-16 i nadal pozostaje mnóstwo czasu na wspólne popołudnie i wieczór. Większość małżeństw ma niestety identycznie, mimo że nie mieszkają na wsi, a na obrzeżach dużych miast. Ale przyznaję, że jest to niedogodność i sam bardzo się cieszę, że w obecnej sytuacji od mojego wyjścia do pracy do powrotu do domu upływa 8h 40 min – tylko sielskości brak 🙂
Oj, ja też mam że tak powiem problem na przyszłość…
Kupno mieszkania w mieście czy budowa domu.
Załóżmy że z mężem będziemy mieli prace w tym samym mieście i… albo kupujemy tam mieszkanie z rynku wtórnego 3 pokojowe za ok 150 tyś + remont.
Lub budujemy dom 18km od miejsca pracy na działce od rodziców.. koszt domu – cholera go wie ile 300-500tys, taki około 120 metrowy.
Od dziecka mieszkam na wsi i jest fajniee.. 🙂 przyszły mąż choć mieszka w małym mieście w bloku zawsze bardzo chciałby na wsi.
Tylko.. 18km do pracy – trzeba mieć 2 samochody, koszt paliwa przy małym aucie coś ok 300-400zl *2 plus ich utrzymanie itd., to za te pieniądze mogłabym już czynsz płacić w mieście.
W mieście pewnie poruszalibyśmy się rowerami lub komunikacją miejską więc wystarczyłoby jedno auto na wypady rodzinne.
Gdy będą dzieci to rozwój ich w mieście chyba lepszy, choć niekoniecznie 🙂 bliżje szkoła, dodatkowe zajęcia.. za to u mnie na wsi większość dzieci potrafi jeszcze żyć bez komputera itd., w mieście o to bardzo ciężko 🙂
no i tu pytanie, gdzie będzie taniej i wygodniej?
Coś mi się zdaję że w mieście wcale życie nie jest droższe.
Ale gdzie byłoby lepiej, przyjemniej.. pewnie na wsi 🙂
Co o tym myślicie?
Ciekawy komentarz – na tyle ciekawy, że wysłałem Ci w związku z nim propozycję na maila 🙂
Całe zycie dzieciece i nastoletnie mieszkałam w domu pod małym miastem i wydawało mi się, ze nie zaklimatyzuje sie w mieszkaniu w duzym/srednim miescie. Zupełnie inne swiaty. Jednak dobrze dobrane mieszkanie pod wzgledem lokalizacji i wielkosci ma olbrzymi plus w obecnej naszej sytuacji. Po pierwsze kupilismy mieszkanie w dobrym czasie, tzn. kiedy ceny byly niskie (8 lat temu), w nowym niskim budownictwie, duzy metraz, duzy garaz z osobnym wjazdem, duza piwnica i duzym balkonem. Mieszkamy z 1 dzieckiem (3 pokoje, kuchnia, łazienka, korytarz), 6 km od centrum i 2 km od lasu. Na tygodniu jest blisko do pracy i szkoly, popoludniu blisko do parku i lasu, nie ma kortow bo miasto nie jest metropolia, ale wszelkie instytucje jak w metropoliach isntnieja wiec mozna wszytsko zalatwic bez dojazdow do innego miasta. W ciagu tych kilku lat ceny za m2 wzrosly ponad dwukrotnie, zatem nasze mieszkanie wzrosło na wartosci. Póki dziecko jest w wieku szkolnym i ciagle wozi sie je na zajecia dotakowe, baseny, szkółki, kursy to zycie w miescie jest super. W zimie nie trzeba odsniezac, nie trzeba sprzatac kaltek, nie trzeba zajmowac sie wszystkim tym, na co w domu tracilo sie duzo czasu, nie trzeba palic w piecu, martwic sie o dom wyjezdzajac na dluzej. Po prostu zasuwa sie rolety, zamyka drzwi i wyjezdza. Wraca sie po urlopie w zimie i w mieszkaniu jest cieplo, a po urlopie w lecie trawa nie zarosla na podworku i kwiaty nie uschly. Za 10-12 lat jak dziecko pojdzie na studia nie zostaniemy sami w duzym pustym domu i utrzymywac siebie, duzy dom oraz dziecko studiujace w innym miescie. Zostawniemy z odpowiednim metrazem do utrzymania z emerytury, a nie bedziemy „ganiac” sie po pustych pokojach w duzym domu. Zawsze gdy bedziemy chcieli sie przeprowadzic mozemy mieszkanie sprzedac lub wynajac. Mieskzanie zawsze latwiej jest sprzedac niz dom, a szczegolnie dom na wsi. Po kilku latach zycia w mieszkaniu stwierdzam, ze wygodnie mozna mieskzac zarowno w miescie jak i na wsi, tylko trzeba dobrze przeanalizowac potrzeby swojej rodziny. Mieszkanie niekoniecznie musi kojarzyc sie z zyciem w „klatce”, brakiem swobody i zyciem w wiecznym korku i hałasie. Sa rozne miasta, rozne centra miast, rozne obrzeza miast, rozne ceny i rozne potrzeby zyciowe. Pozdrawiam.
Dzięki za tak wyczerpujący komentarz. O „dużym, pustym domu” nie musisz mi pisać – sam mam taką sytuację w rodzinie i widzę, że to nic wesołego. Ot – syzyfowa praca…
przepraszam za literówki, pisze z tel 🙂
Dużo prawdziwych argumentów tu podano. Mi się pozmieniało w życiu, wybudowałem dom a teraz taka przeprowadzka 70 km dalej z uwagi na karierę i temu podobne fanaberie 😉 Co z tym fantem teraz zrobić…
Witam 🙂
Mam podobny dylemat dotyczący kupna mieszkania vs budowy domu co Misiowie z tą różnicą, że z narzeczonym nie posiadamy działki budowlanej i na jedną i drugą opcje musieli byśmy zaciągnąć kredyt.
Obecnie sytuacja przedstawia się tak, że oboje mamy pracę z tym, że ja dojeżdżam do swojej ok 35 km. Wynajmujemy małą kawalerkę. Dodatkowo on zapisał się na studia niestacjonarne i też co weekend dojeżdża ok 50km.
Dom chcieli byśmy zbudować na obrzeżach miasta jakieś 8 km od centrum. Niestety nie mamy zbyt dużego wkładu własnego, dlatego obie opcje łączą się z zaciągnięciem kredytu. Budowa domu to koszt min 360 tys zł + zakup działki ok 65 tys. Mieszkania na rynku wtórnym 60-75 m2 to 160-220 tys zł.
Co Państwo o tym sądzą ?
Wszystko to ładnie i pięknie i w zasadzie się zgadam ale… jak wspomniałeś rynek podwarszawski rządzi się nieco innymi zasadami. Sam koszt nabycia nieruchomości jest jednorazowy i to jest nic, natomiast nie dokonałeś analizy kosztów utrzymania mieszkania vs utrzymania domu. Mieszkam od 15 lat w 130m2 domu pod Warszawą. w 2003 r dom z działką kompletnie wykończony kosztował tyle co 60m2 w stanie developerskim na Tarchominie czyli w szczerym wówczas polu. Obecnie mój dom potroił wartość co dowodzi słuszności mojej inwestycji, Natomiast mieszkanie na Tarchominie nadal jest za Wisłą czyli w tzw „Polsce B” i nie doskoczy nigdy do wartości mojej nieruchomości.
Druga kwestia to koszty utrzymania mojego domu to do 500 zł/msc są porównywalne do kosztów utrzymania kawalerki w bloku w Warszawie około 30 m2.
Mieszkam dokładnie 28 km od PKiN w Warszawie. Mam dopłatę do biletu MZA identyczna jak w Warszawie i na miejscu 5 podstawówek, gminny żłobek (prywatnych nie liczę) oraz liceum i 2 przychodnię w tym 1 oddaloną o 1,5 km od domu. Nie jeżdżę do Warszawy bo nie mam po co żyję sobie tanio, optymalnie i lokalnie.
Trzecia kwestia to podporządkowywanie siebie pracy, bez sensu lepiej zmienić pracę i mieszkać tam gdzie się chce niż odwrotnie bo to niewolnictwo.
Czwarta kwestia to mieszkając w Warszawie można mieć do pracy 60 km nie wyjeżdżając z niej i podróż trwa wtedy 5h dziennie w obie strony.
No i pięknie to sobie wszystko ułożyłeś, gratuluję!
Dzięki , ale Ty i tak jesteś lepszy. Właśnie zaczynam czytać Twego bloga od początku jeszcze raz. Stąd mój wpis i pewnie będą kolejne.
BTW. Mam fajny przepis na chleb „low-carbon” bez maki.
Nie ma lepszy/gorszy. Jesteśmy inni. I tego się trzymajmy 🙂