Niesamowite, gdzie można znaleźć inspirację dla kolejnych wpisów. Akurat jestem w trakcie czytania powieści Williama Whartona pt. „Stado”, w której natknąłem się na taki oto fragment:
I co Wy na to? Ten fragment był dla mnie sporym zaskoczeniem i powodem do głębszych przemyśleń. Czytałem go kilkukrotnie, za każdym razem dostrzegając coraz więcej. Mimo kilku postów na temat niezależności finansowej czy wcześniejszej emerytury, tak naprawdę nie napisałem Wam jeszcze najważniejszego. A raczej za każdym razem ujmowałem to w sposób pośredni – niby oczywisty, ale jednak nie wprost. Już przechodzę do rzeczy: to właśnie CZAS jest tym, o co walczę.
Pieniądze są tylko środkiem do osiągnięcia celu, są warunkiem koniecznym do tego, żebym kupił swój własny czas – identycznie, jak to aktualnie robi mój pracodawca. W tej chwili wiąże nas pisemna umowa, w której ja się deklaruję pracować w określonym charakterze, w określonym miejscu, przez 40 godzin tygodniowo, a mój pracodawca deklaruje się płacić mi za mój czas. Jest to sytuacja niewygodna, ale dla większości z nas konieczna – przynajmniej do pewnego momentu. Momentu, w którym będę mógł powiedzieć mojemu pracodawcy: nie masz już nic, czego pragnę, nie zyskuję już absolutnie niczego z naszej umowy. Mając wiernego, ciężko harującego 24 godziny na dobę pracownika – PIENIĄDZE – nie muszę już sprzedawać swojego czasu żadnej instytucji, która nie może mi zaoferować nic poza to, czego już mam odpowiednio dużo. Skoro mój dochód pasywny pokryje comiesięczne potrzeby oraz inflację, czego więcej mi trzeba? Czy kolejne zera na koncie nie będą oznaką pychy i chciwości, a kolejne kosztowne zachcianki wynikiem próżności? Wniosek jest prosty: pieniądze same w sobie nie są ważne, przedmioty za które można je kupić również schodzą na drugi plan; czas to jedyne, co sprawia, że pieniądz nabiera wartości.
Pomyśl w ten sposób: często narzekasz, że nie jesteś w stanie zbyt dużo odłożyć, że te grosze które mógłbyś wygospodarować nic nie znaczą. A czy trudno jest odłożyć 10 zł? Twierdzę, że większość z Was może odkładać tyle każdego dnia – sam oszczędzam więcej codziennie wybierając rower zamiast samochodu, a to tylko czubek góry lodowej możliwych oszczędności. Odkładając każde X złotych (tutaj udowadniałem, że dla wypłaty rzędu 4.000 brutto zarabiasz tak naprawdę 10 zł na godzinę), kupujesz godzinę swojego czasu. Ba – jest jeszcze lepiej! Kupujesz godzinę swojego czasu dzisiaj, ale już ponad 2 godziny za 30 lat (6% zysku rocznie, po 30 latach będzie warte 57 zł, uwzględniając 3% inflację – tyle co 23 zł dzisiaj). I to czasu liczonego nie jako jedna z 24 godzin jakie ma doba, ale jako godzina z 8-godzinnego dnia Twojej pracy, więc każdy dzień Twojego czasu, który sam kupisz, jest jeszcze tańszy!
Pomyśl sam – czy to właśnie nie czas jest tym, czego najbardziej pragniesz? Jeśli odfiltrujesz przyziemnie, dające chwilową radość pragnienia, o czym tak naprawdę marzysz? Założę się, że o opisywanym w różny sposób czasie. Bo zarówno chęć dalekiej podróży, chwila na zadbanie o własne zdrowie (czy to fizyczne, czy psychiczne), wspólne momenty z rodziną i znajomymi, zwykłe odsapnięcie czy wręcz odespanie zwariowanych dni – to wszystko jest inaczej wyrażonym „pragnę czasu”. Nie wynajduj wymówek, przez które jeszcze nie możesz zacząć oszczędzać i nie używaj pieniędzy jako sposobu na chwilowe zaspokojenie coraz to nowych zachcianek. Gorąco namawiam Cię, żebyś już od dzisiaj zaczął KUPOWAĆ SWÓJ CZAS.
Ostatnio też jeden z czytelników napisał ciekawy komentarz:
”
Jeśli przyjąć, że przykładowy „Polak-szarak” będzie żył 75 lat daje nam to w przybliżeniu 657 tys. godzin (zaniżyłem)
I jeśli przyjąć, że pracuje 40 godzin/tydzień, przez 48 tygodni w roku, przez 45 lat (od 22 roku do 67 bez przerw na bezrobocie) to w sumie w ciągu życia przepracuje coś ok. 129 tys. godzin (zawyżyłem) czyli w ujęciu procentowym ok. 19% całości życia…
„
Co myślicie o takim podejściu? 19% to dużo, czy mało? W zasadzie można to ująć jako podatek – chyba nieprzypadkowo ta wartość jest równa stawce podatku od zysków kapitałowych 🙂 Tylko jak wtedy ująć sen – zabierający około 30% całego życia? Do tego czas 'stracony’ na codzienne czynności typu dbanie o higienę, reperowanie (lub utrata czasu na serwis) samochodów czy innych przedmiotów codziennego użytku, transport z i do pracy i wiele innych. Co więcej, te znikome 19% niestety jakimś dziwnym trafem przypada na najlepszy okres naszego życia – kiedy jesteśmy w pełni sił, zakładamy rodziny i w ogóle czerpiemy życie pełnymi garściami. Dlatego moje podejście jest nieco inne i osobiście zamierzam ograniczyć się do jednocyfrowej wartości 🙂 A później? A później będę pracował jeszcze ciężej 🙂 Jestem bardzo ciekawy, co Wy myślicie o takim podejściu do czasu i jego znaczeniu w naszym życiu.