Stali czytelnicy bloga zapewne wiedzą, że niedługo (oj – bardzo niedługo) dorobię się potomka. Nie byłbym sobą, gdybym – oprócz obdarzenia miłością tej nienarodzonej jeszcze istoty nie brał pod uwagę kosztów, jakie będą się wiązały z jej utrzymaniem i wychowaniem. Wielokrotnie moją uwagę zwróciły krzykliwe artykuły, których przesłaniem było „nie stać Cię na dziecko!” – bo jak inaczej tłumaczyć chwytliwe tytuły typu „dziecko będzie Cię kosztować pół miliona złotych!„. Po uczestnictwie w tygodniu innym niż wszystkie nie byłbym również sobą, gdybym nie uwzględniał wpływu na środowisko tej małej istoty. A raczej naszego – rodziców, dokonujących rozmaitych nieekologicznych wyborów mając na względzie własną wygodę zamiast troskę o planetę. Na podstawie wielu rozmów, blogów i forów – dziecko mogę śmiało nazwać „małym wielkim generatorem odpadów”. Na samą myśl, że moja córka zużyje przez najbliższe 2 lata tonę sztucznych, prawie nierozkładalnych pieluszek, które dodatkowo będą nas kosztować grubo ponad 5.000 zł, aż mi się ręce pocą.
Całe pudło kosztownych, nierozkładalnych odpadów to NIE jest przyjemny widok! Od razu zaznaczam – to nie nasze!
W związku z powyższym zadanie, które sobie postawiliśmy jako rodzina jest następujące: podejść do kwestii utrzymania dziecka w taki sposób, który będzie:
– najlepszy dla niego (właściwie to dla niej)
– najbardziej optymalny kosztowo
– jak najmniej szkodliwy dla środowiska
Zadanie ambitne, ale wierzę – być może nieco naiwnie – że wykonalne. O ile nie decyduję się na publikację własnego budżetu domowego (z małymi wyjątkami), to nagnę nieco tą zasadę i będę się starał w kolejnych wpisach oszacować, ile kosztuje utrzymanie dziecka. Odliczanie zacznę już od momentu narodzin minus 9 miesięcy – w końcu koszty wizyt lekarskich, rozmaitych sprzętów i wyprawki dla dziecka są duże, a dzięki prowadzeniu budżetu domowego mam je wszystkie spisane i mogę się nimi z Wami podzielić.
Nasz plan ma kilka ważnych punktów, których lista będzie ewoluowała (być może z Waszą pomocą) i na pewno pomoże odciążyć comiesięczne wydatki, jednocześnie nie obniżając (a potencjalnie podwyższając) jakości życia naszego maleństwa. Oto główne założenia:
– mówimy NIE pieluszkom jednorazowym. To jak – powrót do tetry? Nie moi drodzy – będzie coś znacznie lepszego…
– mówimy NIE gotowym posiłkom w słoiczkach (to oczywiście później), a w pierwszym okresie stawiamy zdecydowanie na karmienie piersią.
– mówimy NIE robieniu z córki księżniczki. Nie mamy zamiaru wydawać majątku na nowe, modne ubranka czy wymyślne zabawki, zwłaszcza w okresie, który później jest białą plamą w pamięci dziecka. Zabawki z kartonu i szmatek rządzą i nikt mnie nie przekona, że z ich pomocą moje dziecko nie będzie się prawidłowo rozwijać!
Znowu Hektor? Co on tu robi? 🙂
– mówimy NIE nadmiernym obawom o bezpieczeństwo. Maty z monitorem oddechu, kosztowne szczepionki 10 w 1 czy elektroniczne nianie nie mają u nas racji bytu.
– mówimy TAK poświęcaniu czasu naszemu dziecku. Wierzymy, że czas, uwaga i zainteresowanie rodziców to najlepsze, co możemy dać naszemu maleństwu. I nie zastąpią go żadne gadżety, pięcie się rodziców po szczebelkach kariery i odkładanie kontaktu z dzieckiem na później czy w imię wyższych celów. Nie ma później, nie ma wyższych celów!
Nie twierdzę, że nasze decyzje będą najlepsze i jedyne słuszne – zwłaszcza, że to nasze pierwsze dziecko. Już po dotychczasowych wydatkach widzę, że w pewnych aspektach spotkamy się z zarzutami „tyle kasy na lekarza nigdy nie wydałem”, a w innych z kolei „tak się nie da – coś ściemnia albo każe dziecku chodzić w dziurawych ubraniach”. Podejście do niektórych kwestii na pewno Was zdziwi, a korzystanie z chust do noszenia dziecka czy stosowanie pieluszek wielorazowych nie wszystkim przypadnie do gustu. Uważam natomiast, że to, co niektórzy mogą uznać za zbytnie oszczędzanie na dziecku, rodzice w wielu zakątkach świata uznaliby za nieskończone dobrodziejstwo.
Bardzo ciekawi mnie, czy wpisy dotyczące dzieci i kosztów ich utrzymania budzą Wasze zainteresowanie. Dla mnie ten temat jest szczególny z dwóch powodów. Przede wszystkim, mocno dotyczą celu, który staram się realizować: niezależności finansowej. Rzekome pół miliona, czy choćby nawet (według innych źródeł) 200.000 zł na wychowanie jednego dziecka jest na tyle dużą kwotą, że jej optymalizacja może dać naprawdę sporo. Jeśli obniżymy miesięczne koszty choćby o 200-300 zł, w skali 20 lat da to dodatkowe 100-150 tysięcy złotych na każde dziecko. Już na etapie ciąży widać, że różnica pomiędzy kosztami, które ponieśliśmy, a tymi, które potencjalnie byśmy ponieśli stosując standardowe podejście jest ogromne – liczone w tysiącach złotych. Liczymy, że podobne oszczędności uda nam się wypracować również w kolejnych etapach. Po drugie, mam pewne pobudki ideologiczne, dla których chciałbym dzielić się z Wami informacjami o dzieciach. Wierzę (czuję?), że artykuły straszące horrendalnie wysokimi kosztami utrzymania potomstwa są mocno przesadzone i postaram się to udowodnić. Zarówno one, jak i powszechne przeświadczenie, że dzieci to „studnia bez dna” zniechęca wielu młodych ludzi do macierzyństwa – przecież zawsze w planach jest coś innego – nowy telewizor, lepszy samochód, jeszcze chociaż jedne wakacje… Niejednokrotnie słyszałem na własne uszy opinię „nie stać nas na kolejne dziecko”, co było wypowiadane w pięknym salonie 100-metrowego mieszkania w centrum miasta. Wierzę też, że dzieci bardziej potrzebują rodziców niż pieniędzy, które oni zarabiają. Czuję się również odpowiedzialny za to, w jaki sposób – jako rodzic – obciążę dodatkowo środowisko naturalne i ufam, że moje decyzje pomogą nieco zmniejszyć ten wpływ, a przy odrobinie szczęścia – przekonam również innych do szczytnych idei dbania o naturę. I w tym duchu na sam koniec mała zajawka, o której szerzej (znacznie szerzej!) będę pisał w nadchodzących wpisach…
I jak się podoba? Będzie więcej, będzie wielki test… ups – już i tak za dużo powiedziałem 🙂
A co dają te piękne, kolorowe 'stworki’? Tysiące złotych oszczędności – ot co 🙂 Jeśli motywy pro-ekologiczne nie przekonują Was do używania wielorazówek, może zrobi to poniższy arkusz?
PS Jeśli chcecie otrzymywać informacje o nowych wpisach bezpośrednio na swoją skrzynkę pocztową, zachęcam do zapisania się do newslettera tutaj lub po prawej stronie. Zachęcam też do 'polubienia’ mnie na facebooku – jestem pewien, że już niedługo będzie nas ponad setka!
Hej!
Będę bardzo zainteresowany tego typu artykułami. Mój maluch jest już trochę starszy (8 miesięcy) i niestety stosujemy pieluchy jednorazowe (z wygody) i gotowe dania (trochę z konieczności, dań domowej roboty nie chciał do tej pory jeść i się krztusił, nie dało się ich tak rozrdobnić, jak sklepowych).
Jedna uwaga – zużycie pieluch, które podajesz, jest moim zdaniem dość mocno zawyżone, o 2-4 sztuki w każdym przedziale wiekowym. Nie pamiętam też, czy kiedykolwiek płaciłem za pieluchę 70 groszy, zwykle w granicach 50-60 groszy, w promocjach sporo taniej.
Dzięki za uwagi – sami mamy to przed sobą więc podałem szacunki do których dotarłem. Wiele pewnie zależy od konkretnego dziecka, ale rzeczywiście zużycie może być lekko zawyżone. Co do cen – my również 'upolowaliśmy’ kilka paczek (na sam początek, np. do szpitala), gdzie cena pieluszki wynosiła nawet ok 0,40 zł. Ale czy tak samo będzie w późniejszych miesiącach (powiedzmy 1 rok wzwyż), gdzie w paczce jest po prostu mniej pieluch?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wyrażenie zainteresowania wpisami o dzieciach 🙂
Fajnie, że podjąłeś temat kosztów utrzymania dziecka. Sam jestem ojcem dwójki dzieci (9 i 4 lata) i dzisiaj wiem, że sporo moich wydatków poniesionych we wczesnych miesiącach ich dzieciństwa było zupełnie niepotrzebnych (nianie, miękkie pieluszeczki, kołdereczki, zabaweczki i inne pierdoły). Jak sobie przypomnę, że na pierwsze dziecko wydałem 1000 zł na szczepionkę przeciw pneumokokom, to mnie zimny pot oblewa. Zadziałało uczucie, o którym napisałeś – nadmierne obawy o bezpieczeństwo dziecka. Na szczęście przy drugim dziecku to uczucie ulega stępieniu 🙂 Dotarło do nas w końcu, m.in. dzięki ludziom takim jak Ty, że nie trzeba kupować ciągle nowych zabawek, aby dziecko czuło się szczęśliwe. O wiele bardziej cieszy się ze zwykłego kartonu przyniesionego z GS-u, z którego zrobimy rakietę, niż z plastikowej, chińskiej na dodatek zabawki, którą po pół godziny rzuca w kąt. Na razie uświadamiamy naszą rodzinę, aby nie wydawali pieniędzy na zbędne zabawki, z którymi nie mamy co potem zrobić. Z tym jak na razie jest ciężko…:) Powodzenia życzę i trzymam kciuki za pomyślne rozwiązanie 🙂
Wielkie dzięki – musi być dobrze 🙂 Na razie jestem nieco zaskoczony, bo myślałem, że odezwą się przede wszystkim kobiety, a tu na razie komentarze od tatusiów. Brawo – to dowodzi, że nasz płeć (nieco wbrew stereotypom) angażuje się mocno w wychowanie potomstwa – tak jak powinno być!
Chyba nie masz co się tak zżymać 🙂 Pneumokoki to chyba jedyna dodatkowa szczepionka, którą warto zrobić, a na Zachodzie często jest nieodpłatna. My szczepiliśmy malucha z uwagi na podwyższone ryzyko (dalekie wyjazdy zagraniczne).
Co do zabawek – nie kupiliśmy małemu ani jednej. A i tak ma ich od groma od dziadków, cioć/wujków i trochę starszych kuzynów.
Aha, jeszcze jedno – co do gotowych, sterylnych dań, masz absolutną rację. Wydawanie pieniędzy na to „coś” to bezsens. Ani to zdrowe, ani pożywne dla dziecka. Płacenie za „robienie dobrze” sobie, ale nie dziecku.
Pozdrawiam
Ja bym to porównał do codziennej wizyty w restauracji (może takiej zdrowszej – jest u nas kilka takich zielonych sieciówek) i braniu na wynos posiłku. Racjonalne, zdrowe, oszczędne? Niekoniecznie – sami w ten sposób nigdy nie postępujemy, więc skąd te zwyczaje w przypadku dzieci?
Jako ojciec trzynastolatki i trzyletnich bliźniaków z całą stanowczościa stwierdzam, że moje „koszty” utrzymania dziecka są (jak na razie) dużo niższe niż rzeczone 500 tys/24 lata. No „sorry Gregory”, ale musiałbym sie ostro nakombinować, by wydawać na jedno dziecko 21 tys/rocznie czyli 1700/miesięcznie…
Nie wiem, nie robiłem do tej pory takich podliczeń w odniesienu do konkretnego dziecka, ale roczne „koszty utrzymania” mojej rodziny z pewnością nie przekraczają 80 tys. z czego i tak niemała częśc jest „marnowana na pierdoły”.
I nie zebym dzieciom czegoś żałował, wręcz odwrotnie. Ich potrzeby jak obserwuję są zaspokojone w większym stopniu niż większości rówieśników „ze środowiska”.
Z resztą…
To znowu kwestia podejścia…
Jeśli sie okaże, że dobrze wychowałem dzieci, to te „koszty” nagle okażą sie być niezgorszą inwestycją.
Szkoda że nie masz chociaż szacunkowych kosztów – oprócz sztampowych artykułów, które przytoczyłem brakuje rzetelnych analiz ludzi nie będących po prostu 'statystycznym Kowalskim’. Chociaż nic w tym dziwnego, jeśli prowadzenie budżetu domowego to abstrakcja dla większości społeczeństwa. No nic-pozostaje mi zostać pionierem 🙂
3 komentarz faceta – czekamy na pierwszą panią 🙂
Szczegółowe koszty to mam, tyle tylko, że nie w rozbicu na dzieci i dorosłych. Po prostu w podsumowaniach np. jedzenia nie dzielę tego na rodzice/pierworodna/bliźniaki…
W minionym roku wydaliśmy „na życie” 74327.86 zł co uśredniając na jedną osobę daje 14865.57 zł/rok i dalej to już tylko szacunki
Tak na „rozum rolnika indywidualnego” to bliźniaki są poniżej tej średniej, pierworodna raczej powyżej, my z pewnością powyżej.
No tak – sam muszę przemyśleć jak rozbić te koszty, bo o ile na początku będzie to pewnie dość klarowne, to później może zacząć się rozmywać i statystyka będzie mało przydatna (jak na przykład to, że właściciel i jego pies mają statystycznie po 3 nogi…).
A nie wystarczy szacunkowo, musisz dokładnie? Chcesz na 18 urodziny dac dziecku w prezencie fakturę „do zapłaty”? 😉
Może być szacunkowo – po prostu w momencie, kiedy przestanie to być klarowne będę musiał przyjąć jakieś konkretne podejście żeby mieć wiarygodne szacunki. Nie myślę o fakturze dla potomka, ale o regularnym przekazie dla czytelników pod tytułem 'dziecko nie musi kosztować majątku, więc działajcie jeśli tylko do tego dorośliście psychicznie’ 🙂
Hej 🙂
Bardzo mnie cieszy, że poruszyłeś ten temat! Będę czekać na kolejne posty 🙂 Też mnie to czeka wcześniej czy później 😉
Zdecydowanie albo tetra albo pieluszki wielorazowe, oczywiście jedzenie przygotowane samodzielnie (luksus mieszkania na wsi i posiadania warzywnika). Najlepszą zabawką są pokrywki i garnki w kuchni :D, a najlepszą przytulanką ta uszyta przez mamę/ciocię/babcię.
I absolutne NIE dla opinii, że w ten sposób krzywdzimy dziecko, bądź o nie nie dbamy!
No i wspaniale – po cichu liczyłem na szybki odzew i pozytywne podejście czytelników do tematu finanse vs dzieci, ale wiadomo – lekki niepokój był 🙂 pozdrawiam serdecznie!
Taaa, z pieluchami różnie bywa. Szkoda, że ja za późno usłyszałam o wielorazowych. Pranie tetrowych w kawalerce 32 m jakoś mnie przerastało (choć nasze mamy jakoś sobie z tym kurcze radziły 😉 ). Tylko faktycznie – zazwyczaj polowałam na jumbo paki, na promocje i kupowało się jednorazówki hurtem (po 3-4 opakowania). Starczało na długo i były w miarę tanie.
Miałam budżety za te lata, ale znikły wraz z awarią kompa ;(
Słoiczki – 2 wypróbowane (na początku malec niewiele je), później gotowałam sama. Przy sytuacjach awaryjnych pluł nimi dalej niż się widziało. W zimie kupowałam tylko owocowe słoiki do kaszek czy płatków (głównie śliwkę itp).
Mleko najlepsze – tylko od mamy 😉
Ubrania do 2 roku życia – w 90% pozbierane od kuzynów, ciotek, otrzymane z okazji urodzin itp. Teraz już mniej, ale też sporo mamy od kogoś.
Buty na jeden sezon w zupełności starczają z tańszych sieciówek. Do 150 zł na sezon (wiosna lato jesień za 1 parę sandał i 2 pary półbutów), 60 zł zapłaciłam za śnieguski.
Teraz mam dziecko 3 latka i założenie maks 100 zł na jego potrzeby (nie wliczam w to ubrania, bo kupuję zazwyczaj hurtem na raz wszystko na wiosnę czy zimę). Wchodzą w to jego zabawki, książki, puzzle itp. Mieścimy się nawet z okazyjnie kupowanymi lodami w tym budżecie. Łamię tą zasadę tylko na jego urodziny, gdzie dostaje coś droższego. I uwierzcie mi – dziecku nic nie brakuje, a i tak rzadko 100 zł jest w pełni wykorzystane.
Wielkie dzięki za szczegółowe dane – już na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo rozmija się z prezentowanymi przez 'ekspertów’ szacunkami. Te 100 zł miesięcznie brzmi aż niewiarygodnie – nawet nie wliczając ubrań. W przypadku przedszkola czy później szkoły to na pewno wzrośnie – choćby ze względu na potrzebne materiały, dojazdy czy zajęcia dodatkowe. Wcześniej (kompletowanie wyprawki, sprzęty itp) to również było prawdopodobnie więcej niż 100 zł miesięcznie?
Super zestawienie – widać zdrowe podejście i mimo małych wydatków absolutnie nie mam wątpliwości w to, co piszesz: że dziecku nic nie brakuje! pozdrawiam.
Nawet jeśli te 100 zł brzmi niesamowicie (bo jak najbardziej wiarygodnie), to przyjmij 300 lub nawet 500 (no doprawdy nie wiem na co aż tyle).
Zauważ, że jest to i tak dużo mniej niż założone średnie 1700 miesięcznie (500 tys./24 lata)
Te 500 tys było ekstremalnym przykładem – przeważają analizy mówiące o 190 tys (na chwilę obecną – podwyższane o 10-20 tys co roku). Dla 190.000 mamy 660 zł miesięcznie i to właśnie tą wartość można traktować jako referencyjną dla jednego dziecka.
100 zł (mało? dużo?) w budżecie jest przeznaczone strikte na tzw pierdoły typu zabawki, książki itp. Ostatnio kupiłam zestaw książek (24 sztuki) za 105 zł. Od czasu do czasu zaglądamy do księgarni i wybiera sobie książkę za 5-10 zł. Zabawki potrafią kosztować od 2 zł do 20 paru. Więcej nie dam 😉 Często poluję po prostu na okazje.
Jeżeli chodzi o jedzenie, to wydawałam w 1 roku życia o 100 zł więcej niż przed urodzeniem (w sumie). Teraz trudniej mi porównać (wiadomo – ceny idą w górę), ale z 1000 zł w 2010 roku w tej chwili wydajemy od 1200 do 1500 zł na miesiąc na jedzenie. A najmłodszy je już jak my z duuuużą ilością owoców, stąd w sezonie letnim trochę więcej na nie się wydaje.
Ubrania, jak napisałam po części od znajomych, po części z tańszych siecówek, sporo z internetu, gdzie naprawdę potrafi być tanio na przecenach. Ogólnie koszty życia z tytułu posiadania potomka wzrosły może o 300-400 zł na miesiąc, choć to pewnie wzrost związany także z rosnącymi kosztami/ cenami ogólnie.
Co do wydatków PRZED to wydałam jakieś 120 zł na łóżeczko drewniane, 98 zł na pościel z poszewkami, 500 zł na wózek wielofunkcyjny, na ubranka może z 50 zł (resztę miałam po kuzynie 😉 ).,w jednym ze sklepów internetowych wydałam na pieluchy tetrowe, newborn, kosmetyki, nożyczki, butelkę i inne tego typu pierdoły jakieś 400 zł. A i parę gratisów wpadło…
Z becikowego kupiliśmy tylko szczepionki skojarzone.
Nie wiem jak Wy liczycie te koszty, Jestem mama 10-miesięcznego synka,Od 6 miesiaca zycia dziecka 400 zl/m-c wydawac musze na żłobek (w pracy dano do zrozumienia ze jesli wezme roczny macierzynski, to moge nie wracać wcale;(. Zaznaczam ze zlobek jest prywatny, bo w jedynym w mieście publicznym miejsca dostaje sie po kliku latach czekania (a moze po znajomości?). Do tego pieluszki-ok 60-80 zl-jednorazowe, bo wielorazowe mnie przerosły, głownie ze wzgledu na gabaryty-jak tu włożyc dziecku coś na wierzch jak te majty takie wielkie? Co do jedzenia, to karmie wciaż piersią, ale odkąd dziecko w żłbku to dałam sie zlapać na słoiczki. Niestety wraz z powrotem do pracy produkcja mleka drastycznie spadła i juz musiałam zamaist wlasnego mleka przynosic kaszki :(((. Co do sloików, wiem że to rozwiażanie duzo droższe, ale wydwalao mi się, że gotowanie z marchweki i ziemnaków w których pełno jest ołowiu i innych metali ciężkich nie jest najpesze. A ekologiczne warzywa u mnie w miescie trudno znależć. No a na wielu słoikach pisza,ze uprawy ekologiczne…Teraz jednak producentom juz tak nie wierze i zaczęlam sama małemu gotować. No i przestrzegam wszytskich rodziców przed panoszacymi się nawet w żłobkach i przedszkolach herbatkach w granulkach-alci sie za cukier z domieszką aromatu…Podobnież herbatki HIPP na przyład dla kobiet w ciąży, drogie jak cholera, a wystarczy w zielarskim kupić herbapolu zioła dla matek karmiacych, polowa ceny…Tak, to jest temat rzeka…
Hm, ale takie wyliczenia mogą być bardzo mylące. Główny koszt, który generują małe dzieci, to wcale nie pieluchy, ubrania czy jedzenie, ale opieka nad nimi. W Warszawie płacę za żłobek 1400 zł + wyżywienie, opiekunka to podobny (zwykle wyższy) koszt. A niektórzy zatrudniają opiekunki jeszcze we wczesnej podstawówce, żeby dziecko nie siedziało do 17 w szkole, kiedy je odbiorą rodzice (nie oceniam, czy to właściwe podejście). I teraz kwota 1700 zł może okazać się bardziej realna, choć moim zdaniem również przesadzona.
Być może rzeczywiście tego typu koszty wchodziły w skład tej 'analizy z kosmosu’. Tyle że to chyba sprawa bardzo indywidualna, zależna od organizacji pracy, ewentualnej pomocy rodziny czy wreszcie nawet od sytuacji rodzinnej, często decydującej o przyjęciu do żłobka/przedszkola państwowego, gdzie pewnie płaciłbyś 400 a nie 1400 zł. Ale słuszna uwaga – opieka nad małym dzieckiem może być sporym obciążeniem dla budżetu. My mamy to szczęście, że przez najbliższy rok nie będziemy mieć tego problemu.
Mnie w sumie problem nie dotyczy, jednak z ciekawości zapytam – co sądzisz (czy raczej: sądzicie, jako rodzice) o posyłaniu dzieci do przedszkola/szkoły? Czy jesteś zwolennikiem edukacji domowej?
Przede wszystkim rozgraniczyłbym samą edukację (i jej jakość – a często bardziej 'jakoś’…) od kontaktu z rówieśnikami i opiekunami/nauczycielami. Pozwól, że uniknę jednoznacznej odpowiedzi na Twoje pytanie – jeszcze jest na to dla nas zbyt wcześnie, nie analizowaliśmy tego tematu. Chciałoby się powiedzieć 'jestem za’, ale z tyłu głowy są jakieś wątpliwości, które musiałbym wcześniej rozwiać.
Z przedszkolami jest różnie. Moje pierwsze dziecko chodziło do publicznego i prywatnego. Oba byle jakie. Drugie dziecko chodziło najpierw do prywatnego obecnie do publicznego. Oba fantastyczne. Wszystko zależy od dyrekcji i – przede wszystkim – wychowawczyń. Jedzenie, czystość, plac zabaw ma drugorzędne znaczenie. Jak dziecko dobrze czuje się z wychowawcą, to i tynk może odpadać ze ścian, a woda lać się z dachu, a dziecko i tak chętnie pójdzie do przedszkola.
Drugie dziecko chodzi do szkoły, kończy drugą klasę. No cóż, widać jeden szczególny proces, który mnie też skłania do rezygnacji z korzystania z instytucji szkoły. Jest to proces chamienia dziecka… I z tym jako rodzice musimy się borykać. Wciąż tłumaczyć, rozmawiać, wyjaśniać, że można posługiwać się lepszym językiem w komunikacji z drugim człowiekiem (szczególnie z młodszym bratem)… Ale nie zbaczajmy z tematu kosztów wychowywania. Może Autor bloga poruszy kiedyś ten wątek w innym wpisie.
Dziękuję za wypowiedź bardziej doświadczonego kolegi 🙂 I masz rację – prawdopodobnie kiedyś o tym napiszę, ale dopiero kiedy nie będzie to dla mnie czysto akademicka dyskusja. pozdrawiam.
My też jesteśmy jeszcze na etapie „akademickim”, ale jak najbardziej przychylamy się do chustowania („to nie kupicie wózka?!”), tetrowania/pieluszek wielokrotnego użytku, uodporniania, nieprzegrzewania, zdrowego żywienia itp. itd. („dziwni i zacofani jesteście”) i spędzania jak największej ilości czasu z maluchami.
Byłam w niesamowitym szoku, jak zobaczyłam zdziwienie mojej koleżanki, kiedy jej powiedziałam, że na jedno dziecko w naszej rodzinie zastępczej dostajemy 1000 zł i uważam, że to jest „kupa kasy”. Bo ona na swoje dziecko wydaje średnio 2000 zł miesięcznie (na dodatkowe atrakcje)….
No tak – to chyba często spotykane, nie do końca dobrze rozumiane przez niektórych 'inwestowanie w dzieci’, które najczęściej pociąga znaczne nakłady finansowe. Widzę to naokoło, a efekty są różne – jak to w każdej inwestycji, ponosimy ryzyko i możemy na tym stracić 🙂
A co do etapu akademickiego, to mam nadzieję że będziemy się trzymali założeń – czego i Wam w przyszłości życzę!
Ciekawy temat.
Ale mam taką refleksję: życie wszystko weryfikuje, do rodzicielstwa nie da się (też ekonomicznie) przygotować, bo to jak ono będzie wyglądać – zależy od wielu czynników.
Prosty przykład: słoiczki. Ktoś musi te organiczne marchewki ucierać, zupki gotować, pulpety lepić; gdy dziecko, które się Wam trafi z rozdania, będzie wymagające uwagi/mało śpiące, będziecie błogosławić każde zaoszczędzone pół godziny.
Kolejny: pieluchy jednorazowe. Mój syn pomykał w wielorazówkach, ale w nocy zawsze zakładałam mu jednorazówkę. Zminimalizowanie nocnych pobudek w sytuacji permanentnego niedospania: bezcenne.
Następna: szczepionka skojarzona, czyli odpłatna. Mniej wkłuć to mniej bólu dla dziecka; jeśli ma się na to środki, to zamyka właściwie dyskusję.
I można tak dalej.
Dziecko sprowadza na ziemię:-)
Na wyliczenia pieluszkowe ktoś już zwrócił uwagę. Ja jeszcze dodam, że przy noworodku pieluchy pierze się praktycznie codziennie, a ceny, które podałeś są bardzo optymistyczne; po wprowadzeniu 23% VATu na pieluchy wielorazowe, ceny nówek poszły w górę. Dlatego opłaca się bardzo kupować wyprawkę pieluchową z drugiej ręki, którą potem można, po zakończeniu okresu używania odsprzedać. To bardzo minimalizuje koszty.
Powodzenia.
Bardzo trafny komentarz – i rzeczywiście pewnej informacji zabrakło we wpisie. Plany planami – dobrze je mieć, ale życie je weryfikuje i w związku z tym różnie bywa. Będziemy się starali realizować nasze założenia, a o większych 'wpadkach’ czy zmianach w podejściu na pewno poinformujemy na blogu.
Temat pieluszek wielorazowych będzie przez nas szczególnie mocno poruszany, również dlatego, że mamy pewien obowiązek wobec producentów którzy nam zaufali i przesłali do testów swoje produkty. I zapewniam, że są tam modele za 30, jak i 50 zł – będzie o tym szerzej w nadchodzących wpisach, a rzeczywistymi kosztami również się podzielimy i wtedy okaże się, na ile rozjechały się one z szacunkami. Ponieważ będziemy mieli ten 'luksus’ posiadania nowych wielorazówek, zwrócimy również uwagę na ich stan po pieluszkowaniu pierwszego dziecka i na to, czy polecalibyśmy kupno takich używek.
Pozdrawiam!
w kwestii szczepionek: pewne rzeczy są oczywiste dla jednych, dla innych nie.
moim zdaniem: nie na wszystko da się patrzeć w merkantylny sposób. kwestia generowania lub redukowania sytuacji w których noworodek płacze w mojej prywatnej ocenie w ogóle się nie sprzęga ze sformułowaniem „warte czy nie warte pieniędzy”.
Nie zgodzę się co do argumentacji szczepionkowej. Mój syn reagował na ukłucia bardzo dobrze, tzn. pół minuty intensywnego płaczu i za chwilę uśmiech na twarzy. To „oszczędzanie bólu” nie jest chyba warte swoich pieniędzy. Inna sprawa, że czasami przy szczepionkach nieskojarzonych brakuje miejsc do ukłucia dziecka i trzeba to albo rozkładać na kilka wizyt, albo kupić skojarzoną.
Na tą kwestię poruszoną przez Martę nie odpowiedziałem, bo to jeszcze przed nami. Ale skoro mam 'sprzymierzeńca’, to dorzucę swoje dwa grosze. Na tą chwilę nasze stanowisko jest takie, żeby zrobić szczepionki nieodpłatne, a jedynie zdecydować się na jakieś dodatkowe jeśli będzie to racjonalne (oczywiście z naszego punktu widzenia). Oszczędzenie bólu dziecka nie jest dla mnie – przynajmniej na razie – ostatecznym wyznacznikiem tego, czy wybrać szczepionki darmowe, czy – dużo droższe – skojarzone. Skoro wszyscy czytelnicy tego bloga mieli zwykłe szczepionki i nie są z tego powodu w żaden sposób poszkodowani, to w całym tym szczepionkowym 'biznesie’ widzę sporo marketingu i grania na uczuciach rodziców. Po szoku i bólu, jaki dziecko doznaje podczas porodu, taka szczepionka (czy nawet kilka) to przysłowiowy 'pikuś’.
Chociaż zaznaczam – to nasze aktualne podejście i nie jestem w stanie przewidzieć, jak się zmieni 5 minut przed szczepieniem 🙂
Marketing, nasz „słodki” marketing… Przypomniał mi się list znajomego żyjącego w Kanadzie. Dowiedziawszy sie, że zostanie ojcem wpadł w „szał kupowania niezbędnych dla komfortu dziecka rzeczy”…
Och, czegóż tam nie było i wszystko ponoć „konieczne do prawidłowego rozwoju”…
Opamiętanie przyszło w momencie sięgania po… podgrzewacz do chusteczek nawilżających 🙂 Oczywiście „konieczny i niezbędny”, bo przecież należy uniknąć tego „wielkiego stresu i szoku” w który wpada dziecko gdy „wyrodny” rodzic wyciera mu tyłek zimną chusteczką…
To Cię teraz zaskoczę: sami mamy taki podgrzewacz 🙂 Pożyczyliśmy od znajomych – był w kartonie z całą masą innych niepotrzebnych rzeczy, które zagracały im dom i na nic zdały się tłumaczenia, że i tak z tego nie skorzystamy – jak też z elektronicznej niani, która też jest w jednym z pudeł. Jak będę miał wystarczająco dużo czasu (taaakkk…), to kiedyś może go uruchomię żeby mieć o czym pisać na blogu 🙂 Może jak zrobię zdjęcie małej po podtarciu 'zimnymi’ i 'ciepłymi’ chusteczkami to przekonam kogoś, że 'jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać’ 🙂
Ale jak zobaczyłem ten sprzęt to na moment odebrało mi mowę – marketing ma doprawdy ogromną siłę…
w kwestii chusteczek; polecam Ci zaopatrzenie się w wielorazowe myjki, uszyte z flanelowej pieluchy. jeśli masz przeciętne zdolności krawieckie, możesz uszyć je sam, wystarczy pociąć flanelową pieluchę na kwadraty i obrzucić je na brzegach.
wystarczy 40 sztuk. pierzesz je razem z pieluchami i środkiem antybakteryjnym. chusteczka+ciepła woda = obopólne zadowolenie.
fajnie że bierzesz się za temat popularyzacji pieluch wielorazowych; mam wątpliwości co do robienia tego we współpracy z producentami, bo jest to rodzaj działania, które jak sam napisałeś, niesie ze sobą pewne zobowiązania:-) będę na pewno zaglądać i ciekawa jestem Twoich wyliczeń, ja swoje zrobię dopiero jak puszczę w świat synowską wyprawkę.
Wielkie dzięki za pomysł z chusteczkami – dla mnie bomba! Postaram się 'sprzedać’ go żonie – bardzo chciałbym przynajmniej go wypróbować.
Akurat elektroniczna niania jest w wielu sytuacjach bardzo przydatna. W moim przypadku chociażby gdy się wychodzi na ogród albo podczas niejednego wyjazdu z dzieckiem. Oczywiście chodzi tu o przedłużacz dla krzyku dziecka. Bo wszystkie bajery jak termometr, higrometr, kamera, badanie rytmu serca, czy choćby możliwość przesyłania głosu zwrotnego to bzdury. Choć to ostatnie posiadamy i się nawet kilka razy przydało (choć nie było niezbędne) 😉
też myśleliśmy o ewentualnym przetestowaniu tego urządzenia na wsi, gdzie może mieć to jakiś sens – jeszcze zobaczymy. Oczywiście dużo zależy od indywidualnej sytuacji mieszkaniowej – w naszym mieszkaniu będziemy najprawdopodobniej słyszeć nawet każdego bąka małej – i to bez niani 🙂
Zwłaszcza że bąki maluchów (jak się przekonałam w pierwszym tygodniu po narodzinach synka) wcale do cichutkich, czyli proporcjonalnych do gabarytów , nie należą;)
Na początku gratuluję bloga i poruszanych tematów. Czytam od początku, ale dopiero teraz wpisuje komentarz.
Jako ojciec czwórki dzieci kilka faktów :-):
Monitoruje „koszty” (jak to brzmi w odniesieniu do człowieka) jakie ponieśliśmy i tak na pieluchy dla pierwszej córki wydatek całkowity to 1550,65zł (okres dwóch lat i 2 tyg. – inżynierska dokładność ;-)). Pieluchy jednorazowe, od koniec pieluchowania tetra aby córka szybciej reagowała na mokre.
Teraz dla drugiej córki (cały czas pieluchy) to wydatek 961,68zł – okres 14 miesięcy. Najniższa cena pieluchy to 37gr (w obu przypadkach).
Co do wielorazowych to w tym samym czasie moja siostra zaczynała używać wielorazowych – koszty były podobne.
Polecamy chusty (różne odmiany) – wydatek jednorazowy a można używać przy kolejnych dzieciach :-).
Dziecko to raczej „inwestycja” niż „koszt” – jeśli mamy pisać w kategoriach finansowych. Nie da się tego przeliczyć na żadne pieniądze, szczególnie jego uśmiechu, spojrzenia czy wspólnej zabawy.
Pozdrawiam
Dziękuję za tak dokładne dane – sami kupiliśmy kilka paczek jednorazówek (chociażby do szpitala i na sam początek) i rzeczywiście nawet teraz można je dostać za niecałe 40 gr za sztukę (przynajmniej te najmniejsze rozmiary). Mimo to Twoje koszty są niesamowicie niskie – czy osiągnąłeś to w jakiś szczególny sposób, czy Twoje pociechy w instynktowny sposób postanowiły od małego zadbać o Wasz budżet domowy? 🙂
Chustę również mamy – ćwiczyłem już przez chwilę na sucho, chociaż mam lekkie obawy czy bez profesjonalnej pomocy będziemy w stanie się nauczyć jej poprawnie używać?
Gratuluję czwórki dzieci i zachęcam do kolejnych komentarzy – zwłaszcza, że często sam z nich dużo wynoszę, szczególne w tematach w których dopiero 'raczkujemy’. Pozdrawiam!
Dzięki 🙂
Koszty pieluch dotyczą córek, dla synów były pewnie większe – musiałbym odszukać w archiwum zestawień finansowych.
Jeden z powodów – dziewczynki szybciej „łapią” o co chodzi z życiem bez pieluchy (u nas ta teoria się sprawdziła) i to na pewno przełożyło się na pieniądze. Dodatkowo bardzo szybko przeszliśmy na pieluchy z biedronki jak tylko okazało się, że nie ma żadnych uczuleń. Może jest gdzieś taniej, ale ten sklep mam najbliżej i cenię również swój czas co by nie tracić 1h po wyprawę po pieluchy o 1gr tańsze.
Dodatkowo (to doświadczenie z posiadania kolejnego dziecka) – odpowiednio wcześnie zaczynasz „przyuczać” dziecko do nocnika. Ale to kwesta indywidualna.
Co do chusty. Na YT jest masa filmików jak wiązać chusty – to wystarczy na naukę np. z poduszką. Mieliśmy te obawy, ale bardzo szybko minęły po pierwszym zachustowaniu małej. Pierwszy raz była w chuście u mnie po 2 tyg. od urodzenia – żona mi pomagała z wiązaniem. Potem już samemu z zamkniętymi oczyma 😉
Podsumowując: kilka ćwiczeń z poduszką, filmiki na YT i potem razem z żoną bierzecie malucha i wiążecie. Może płakać na początku, ale po kilku razach tam będzie mu najlepiej.
Polecam forum chusta też jak macie dużo czasu na czytanie.
Poszukajcie też lokalnie klub mam chustowych – one na pewno doradzą.
Pozdrawiam i powodzenia
Pingback: Minimalistyczne blogi | Na Tropie
Temat świetny;) Pierwsza zasada jaka powinna rządzić w domu, w którym są dzieci, brzmi „zapytaj znajomych”. Wiele osób szokuje to, że wcale nie trzeba biec do sklepu po kolejne zabawki, ubrania czy przybory. Jedyne co kupujemy nowe synowi, to buty – kwestia higieniczna i zdrowotna. Resztę ubrań oraz spore ilości zabawek znajomi sami wciskają, bo nie ma co z tym robić, dzieciaki powyrastały, a większość rzeczy nadal w stanie świetnym 😉
Jeśli chodzi o wyprawki, też w ciąży siedziałam i liczyłam ileż to trzeba niezbędnych śmieci kupić. Na szczęście przypadkiem trafiłam na porównanie wyprawek – rozstrzał wyszedł 10 000zł około – to otworzyło oczy i zamiast mówić to „musi być” zaczęłam twierdzić „tego nam nie potrzeba”. Jeśli chodzi o koszty – przygotuję po weekendzie zestawienie u siebie, jeśli naprawdę Cię interesuje 🙂
Przyznam szczerze, gdyby nie moje zdrowie i problemy z pierwszą ciążą, to już byśmy oczekiwali drugiego maleństwa. Bo wcale dziecko dużo nie kosztuje, więcej ludzie wydają na swoje fanaberie. Ale to fajna wymówka – „nie stać mnie na dziecko, ale kupię sobie nową plazmę za 5 000zł” 🙂
Jasne, że interesuje mnie Twoje zestawienie – im więcej 'dowodów’ na to, że dzieci nie kosztują fortuny, tym bardziej wiarygodne wpisy. I tym łatwiej będzie nam podejmować mniej popularne wybory. Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Ja też jestem dość sceptyczny co do Waszych założeń i obliczeń. Już sobie wyobrazam, jak śmierdząca pieluszka, czeka pół tygodnia na wypranie i czy w ogóle po takim czasie jest do odeprania. Powątpiewam, bo wiem jak żona się męczyła by odeprać body, gdy był wyciek z pieluszki;).
W każdym razie, ciekaw jestem relacji za jakiś czas:)
Kolejna sprawa, to czy takie podejście wbrew pozorom, nie ogranicza czasu dla Waszej pociechy?
Proces przebierania, prawie podobny, ma znaczenie, czy pielucha „puściła”, moczenie flanelki zajmie jednak więcej, niż wilgotna chusteczja a zapranie body, czy majtuchów, zabierze, czas, wodę, proszek i energię, itd.
Co do szczepionej, my korzystaliśmy ze skojarzonych, przy obu córkach i dodatkowo kupowaliśmy emle by znieczulała miejscowo. W tym wypadku jestem bardzo zasadniczy, jak mogę oszczędzić bólu i stresu dziecku, to to robię. Sam nienawidzę być kłuty. Tu chcę zadać pytanie Tobie, czy Ty będziesz chodzil z dzieckiem na te szczepienia, czy raczej Twoja żona? U mnie chodziła żona i piszę to własnie dlatego, że łatwo byc rodzicem niepodlegającym rożnym trendom, ale jednoczesnie nie widząc i czując, że dziecko jednak się męczy. Może też doświadczycie, ja panie pielęgniarki, będą się uczyły na waszym dziecku pobierania krwi i pokłują je kilkkrotnie i czasem odeślą jeszcze do szpitala, bo jednak nie umieją.
Nikt nie powiedział, że takie szczepionki, nawet skojarzone, dziecko czasem nie odchorowuje, ma wysoką goroćzkę, leje się przez ręce, dużo śpi. I najwiekszym kosztem(nie piszę jedynie o powikłaniach po szcepieniu) i jednocześnie nieprzewidywalnym jest leczenie i leki. Słuzba zdrowia – publiczna, czy prywatna? Czy czekamy w kolejce z chorym dzieckiem, za wizyte nie placimy, leki i tak trzeba kupić, zwolnienie z pracy? A dochodzi jeszcze dobry, niedobry lekarz, często daje jakiś antybiotyk na próbę.
Dodatkowo, chcę dodać, że moja żona obie coreczki bardzo wcześnie zaczęła wysadzać na nocnik – po obudzeniu, pieluszka w dół, psi, psi… i obie córki przesytały sisusiać w majty koło 1,5 roku życia. Oczywiście, odzwyczajanie było latem, kiedy zmienialo się dziesiątki zasisianych majtek. Pozostawało oczywiście zakładanie pieluchy na noc, ale to już nie problem.
Temat swietny.
Hmmm – sceptycyzm zrozumiały, zwłaszcza że masz znacznie większe doświadczenie w temacie niż ja. Ja jednak nadal będę niepoprawnym optymistą i będę się starał realizować ambitne zamierzenia. Wydaje mi się, że mam taką przewagę, że już od samego początku jestem mentalnie przygotowany na to, że nie będzie łatwo, że idziemy nieco pod prąd i próbując trudniejszej drogi nie będę miał nawet porównania, o ile jest ona prostsza niż standardowe podejście. Oczywiście życie wszystko zweryfikuję i może być różnie – tego też mam świadomość 🙂
Jeśli chodzi o szczepienia, to postaram się również na nich być, jeśli tylko będzie to możliwe. Tematy lekarzy najprawdopodobniej również poruszę, ale wydaje mi się, że skorzystamy z abonamentów oferowanych przez mojego pracodawcę i wydamy te ~40 zł miesięcznie za to, żeby mieć dostęp do prywatnej służby zdrowia (po opłaceniu abonamentu już darmowej) również dla dziecka.
Pozdrawiam i zapraszam na kolejne wpisy – zresztą jeden z nich już dzisiaj powstał: klik. Na razie jeszcze nie testowaliśmy tego rozwiązania, więc rozumiem, że tutaj również będziesz miał wątpliwości co do praktyczności i ewentualnej straty czasu. No cóż – trzeba najpierw przetestować, a później być może zrelacjonować 🙂
pozdrawiam.
Hmm, co do szczepień i słuzby zdrowia, to wydaje mi się,że wiele zależy od dziecka. Ja, chwała Panu, dziecko mam odporne i nawet bywało, że w złobku był sam, bo wszystkie inne dzieci chorowały. Ze szczepień dodatkowych wzięłam rotawirusy, bo są dość powszechne (a może dałam sobie wmowić?:) Synek chwilę po kazdym kluciu płakał,ale zaraz się uspokajal. Takie mi sie dziecko udało:). Do lekarza chodze zwykłego i nie narzekam. Ale jak mówie, sporo zależy od dziecka,pozdrawiam
Jestem w podobnej sytuacji, dziecko ma się pojawić już za ok 3 tygodnie 🙂 i też zastanawiam się nad tematem pieluch, jak obniżyć koszty, chronić środowisko i (przede wszystkim) zapewnić dziecku spokojne życie, czekam więc na kolejne wpisy.
Jeśli też za chwilę powiększycie rodzinę, polecam działać już teraz bo czekając na moje relacje będzie już trochę późno. Polecam nowy wpis o eko-myjkach, a w temacie pieluch wielorazowych też mogę coś podpowiedzieć – na razie mam rozeznanie w producentach, cenach i rodzajach produktów – pisz śmiało na wolny@wolnymbyc.pl
Jeśli sam masz jakieś fajne pomysły które zamierzasz wdrożyć, podziel się nimi – może i nam się spodobają i coś podchwycimy!
pozdrawiam i dziękuję za komentarz.
Witaj! Dopiero niedawno trafiłam na Twojego bloga. Koleżanka zalinkowała na Facebooku wpis o pieluszkach wielorazowych i tak trafiłam i teraz czytam i czytam i bardzo mi się tu podoba, bo mam podobne spojrzenie. Temat dzieci interesuje mnie szczególnie, bo sama jestem mamą 19-miesięcznej Bogusi. W życiu i w macierzyństwie staram się stawiać na minimalizm. Używam pieluszek wielorazowych (choć nie tylko), karmię piersią nadal, bo mogę i chcę i nie widzę sensu kupowania drogiego „mleka inspirowanego mlekiem matki” jak mogę mieć oryginał za darmo, nie karmię słoiczkami (no kilka razy się zdarzyło), noszę już nie w chuście a w nosidle (ale wózka też używam), śpimy razem itp. W ogóle to zapraszam na mojego bloga, piszę o różnych sprawach związanych z rodzicielstwem. Pozdrawiam!
Cieszę się, że spodobał Ci się mój blog. Skoro jesteś „minimalistyczną mamą” i o tym piszesz, być może któryś z Twoich wpisów na blogu również nas zainspiruje…
Przyznam się, że nasza (pożyczona) chusta kurzy się w szafie… chciałbym się nauczyć noszenia Mai w chuście, ale brakuje mi nieco motywacji, czasu i wiedzy od czego zacząć.
O chustonoszeniu pisałam tu: http://bubinkowo.blogspot.com/2012/05/chustonoszenie.html Ja miałam motywację, bo moje dziecko od urodzenia było „nieodkładalne”. Odłożona budziła się natychmiast z płaczem. Chusta mnie wtedy uratowała – dziecko było blisko mamy a ja mogłam cokolwiek innego w domu zrobić. Od czego zacząć? Od nauki prawidłowego wiązania. Warto się spotkać z doradcą noszenia.
taaaa… małe dzieci=małe wydatki, duże dzieci=duże wydatki… utrzymanie niemowlaka nie kosztuje tyle co utrzymanie studenta, takie fakty trzeba niestety wziąć pod uwagę…
Z całym szacunkiem Martyno, ale:
1. Studia są mocno przereklamowane i ostatnio przeważnie kształcą przekwalifikowanych bezrobotnych, więc zakładanie, że moje dzieci za 20 lat rzeczywiście będą studiowały jest ryzykowne. A nawet jeśli tak będzie, to:
2. Kto powiedział, że studenta trzeba utrzymywać? Czy przypadkiem nie jest on dorosłym człowiekiem, będącym w stanie zapracować na swoje utrzymanie? Ja wiem, że miło jest 5 lat imprezować za kasę rodziców, ale to naprawdę nie musi być standard. Sam kończyłem studia, które przez pierwsze 2 lata nie umożliwiłyby mi podjęcie pracy – ale od czego są 3 miesięczne wakacje studenckie, od czego są kolejne – zwykle lżejsze – lata studiów? Chcieć to móc, a sponsorując w 100% studenta tak naprawdę robimy mu krzywdę, nie ucząc zaradności, nie wprowadzając stopniowo w dorosły świat odpowiedzialności.
A że mimo wszystko utrzymanie nastolatka czy nawet – jak piszesz – studenta będzie droższe niż utrzymanie niemowlaka, to doskonale wiemy. Nie wiemy na razie, o ile droższe – podliczymy, kiedy już będziemy na tym etapie 🙂
I nie rozumiemy też, czemu bać się ewentualnych nieco większych wydatków, które przyjdą za 5, 10 czy 15 lat.
Dziwne masz podejscie, raz nastawiasz sie na to, by dziecko zabezpieczyc na start w zycie, by mu bylo łatwiej, a teraz piszesz ze jak co to wcale nie musisz mu za studia placic? a co studia nie sa wlasnie tym ulatwieniem dziecku startu w doroslym zyciu? Dziwne jest tez sformulowanie, ze moze za 20 lat studia w ogole nie beda potrzebne. Tylko, ze studia to nie tylko alternatywa do lepszego zarabiania (jesli sa dobre i dobrze ukonczone) ale takze poszerzają horyzonty, co jest bezcenne w zyciu. Ponadto studia przygotowujące do bardzo wymagających zawodów lub zawodów prestizowych pochlaniaja ogrom czasu i pracowac sie rownorzednie nie da. Nie da sie zaocznie ukonczyc studiow medycznych i zostac dobrym np. chirurgiem, nie da się zostać wojskowym dodatkowo dorabiając, itp. Ale rzeczywiscie jesli ukierunkujesz dziecko tak, by jako zawod wybralo filozofie, bibliotekarstwo to wydawanie kasy na ten cel wydaje sie zbedne. Jednak Jesli dziecko wybierze architekture, medycyne, prawo, nauki scisle, inzynieryjny kierunek, dobre studia biznesowe to sila rzeczy nie pogodzi nauki z praca. A pomoc finansowa w ukonczeniu tych studiow przyczyni sie calej rodzinie. Za 20 lat nie wierze, aby jakiekolwiek studoa byly bezplatne. Wszedzie na swiecie nauka w dobrych szkolach jest platna. Studia sa dla wybranej grupy spolecznej i potem osoby z wyzszym wyksztalceniem sa docenianymi pracownikami. Tylko PL to wyjatek. Bo do tej pory studiowac mogl kazdy. Jeszcze w czasach naszych rodzicow studoa konczyly tylko Ci, ktoryh bylo na sto stac lub byli bardzo zdolni. Ale te czasy znow wrocą. Tym bardziej, ze rzad sklania się ku temu. Bezplatnosc gwarantuje minimum, a to minimum w polaczeniu z brakiem zdolnosci i umiejetnosci wyboru kierunkow studiow wsrod wielu Polakow dala rezultaty jakie kazdy widzi. Masa absolwentow z dziwnymi ukonczonymi kierunkami bez duzej wiedzy…. bo studia byly za darmo, akademiki oplacane ze stypendiow socjalnych to nie trzeba bylo sie do nauki przykladac… po najmniejszej linii oporu ukonczyc i zdobyc papier.
Widzę, że ostro nadrabiasz czytanie wpisów 🙂 Cieszy mnie to, chociaż nieco się dziwię Twojemu podejściu, które wydaje mi się bardzo… sztampowe? Wiem, że sama chcesz dbać o swoje dzieci, ale roztaczanie nad nimi parasola nie zawsze tym właśnie jest. Chciałbym dać moim pociechom raczej wędkę, a nie rybę. Na rybę muszą sobie zasłużyć, bo nawet największego szczupaka można szybko ogołocić 🙂
Standardowa ścieżka nauki jest według mnie dość mocno „przereklamowana”. Piszesz, że jeśli dziecko wybierze „odpowiedni” zawód, należy mu pomóc bo to mu da dobry start. A jak będzie chciało być milionowym filologiem w tym kraju? Czy widząc słabe perspektywy nie pomagać? I kto decyduje o tym, co będzie dla młodego człowieka dobre, a co nie? Czy określanie warunków otrzymania pomocy (określone kierunki studiów) nie wywiera presji i nie sprawia, że prawdziwe powołanie może zostać odłożone na bok? Trochę gdybam, ale wydaje mi się, że zamknięcie się na standardowe i powszechnie akceptowane scenariusze wcale nie musi być dobre ani dla rodzica, ani dla dziecka.
danie dziecku wykrztałcenie jest wlasnie wędką. myslisz ze jak zaoszczedzisz kilkadziesiat tys. na ich start to wystarczy by byly w zycuy szczesliwsze? mysle, ze ja wlasnie mojemu dam i wedke i rybe. gdzie widzisz parasol? gdy ucze dziecko systematycznosci, odpowiedzialnosci, ze jak podejmuje sie kolejnych zajec to na nie chodzi a nie tylko sie zpaisuje…. ze trzeba sie uczyc a nie tylko do szkoly chodzic? ze woze na lekcje na nie musi chodzic samo? kto normany w duzym miescie puszcza dzuecko samo na ulice? ze mam kase na oplacenie hobby dziecka to jest to parasol czy moja zaradnosc? skads ją wynioslam i ta technika sie sprawdzila… zatem inwestowanie w wiedze, wychowanie i zaradnosc dziecka to wedlug Ciebie otwieranie nad dzieckiem parasola? chyba troche zazdrosc Cie ogarnia, ze oprocz odkladania zlotowe na przyszlosc mam tez kase na biezace inwestycje. Czytajac inne wpisy ludzi na Twoim blogu widze, ze kazdy uwaza, ze utrzymanie dziecka kosztuje wiecej niz podajesz. Wueke osob inwestuje w zajecia dodatkowe i nawet utrzymuje dorosle dzieci na studiach. Dla Ciebie to abstrakcja i nie jestem jedyna osoba nie zgadzająca sie z Twoim tokiem myslenia o ułatieniu dziecku startu.
Widzę, że bardzo chlubisz się swoim stanem posiadania. Mam prośbę – rób to gdzie indziej, bo na mnie i czytelnikach tego bloga wrażenia raczej nie zrobisz. Skoro wartość twojej godziny pracy jest tak wysoka, proponuję zabrać się za nią, zamiast zaciekle komentować kolejne wpisy.
Nie pracuje w takich godzinach. Szanuje czas wolny. Dlatego jest to moj ostatni komentarz u Ciebie. Braklo Ci argumentow i zaczynasz atakowac. Powodzenia w oszczedzaniu i prowadzeniu bloga. Wiecej zyczliwosci dla gosci i ludzi o odmiennych pogladach, stanie posiadania i mniej zazdrosci 🙂 Wszystkiego dobrego w nowym roku.
Nie brakło argumentów. Wolę natomiast przeznaczać czas na rzeczy bardziej konstruktywne. Również wszystkiego dobrego.
nie przesadzalabym z tą „drogoscią” studiow 😉 nie kazdy student wyjezdza od razu na drugi koniec polski, nie kazdy idzie na UJ czy UW. ja jako studentka generowalam mniejsze koszty niz jako uczennica liceum. po pierwsze studiowalam we wlasnym miescie na panstwowej uczelni (tak, wiem nie kazdy ma taka mozliwosc, ale wielu ma), ubezpieczenie wynosila 25 zl za semestr albo rok-juz nie pamietam. ksiazki byly zbedne, na niektore zajecia wystarczyly kserowki calosci – nieporownywalnie tansze niz oryginal specjalistycznych podrecznikow, badz tylko czesci podrecznika a najczesciej wystarczyly same skrupulatnie prowadzone notatki. w szkole podstawowej czy liceum ksiazki sa niestety niezbedne. przybory szkolne rowniez nie byly potrzebne, wysyarczyl dlugopis, olowek,gumka, linijka i 1 duzy, gruby zeszyt.
To będzie ciekawe uczucie – czytać Twój blog jako główna bohaterka 🙂 czekam na komentarze córeczki
Analiza finansowa w tabelce dot. pieluch bardzo dziwna. My kupowalismy dziecku Pampersy. Koszt za 1szt. gdy kupowalo sie w megapakach to max.60gr. Dziecko zużywało średnio 6 szt. na dobe (pisze srednio, bo mlosze wiecej, starsze mniej) i w wieku 1,5 roku przestalo calkowicie korzystac z pieluch. Koszt calkowity 6×0,60zlx30dni= 108zl, 108zl x 18 mies. = 1944zl. A jaka wygoda! nie wyobrazam sobie prania co 3 dni obsikanych i brudnych od kupki pieluch i trzymania ich w domu do czasu terminu nastawienia pralki. Coz za zapach.A ilez zniszczonych ubranek po niedopranych przeciekach! to tez koszt. A przy czestym codziennym praniu koszt uzytkowania pieluch wielorazowych wzrasta i wcale nie wyjdzie tyle ile w tabelce. A ile roboty i straconego czasu, ktory mozna bylo przeznaczyc na cos innego. Np. zamiast prac zarabiac i kase wedlug Twojego toku myslenia przeznaczyc na oszczednosci dla dziecka. A tak piorąc mniej zaoszczedzilam niz moglam zarobić w swojej pracy dysponujac wolnym czasem zaoszczedzonym na braku koniecznosci prania. Co do ekologii… szybkie oduczenie dziecka sikania w pieluchy przyczynia sie do zmniejszenia ilosci zuzywanych pampersów. Częsciej piorąc zużywamy energię i wodę i pralkę, ktora po krótszym czasie trzeba bedzie wyrzucic oczywiście dla dobra ekologii 😉
Ehhh… jedyne, co mi przychodzi do głowy, to powiedzenie „każda sroka swój ogon chwali”. Ja wolę bazować na czymś bardziej wiarygodnym, niż wyliczenia „na oko” – spójrz na przykład na to, ile znany ze swojej skrupulatności w zapisywaniu wydatków Michał wydał na pieluchy dla swoich pociech. Poza tym pieluchy wielorazowe to absolutnie nie tylko finanse. A to, że nie potrafisz sobie wyobrazić częstego prania czy że masz względem nich uprzedzenia czy pewne wyobrażenia nie jest żadnym dowodem na to, że tak rzeczywiście jest, prawda?
po co mam czas marnowac na pranie, skladanie, suszenie, itp. jesli w cenie 47 gr juz moge kupic pieluche, a czas poswiecic dla dziecka niz pralki…. lub nawet zaoszczedzic pieniadze,bo nie piorac non stop bede w tym czasie mogla pracowac, a moja godzina pracy jest droga. tym bardziej ze przy jednym dziecku inwestycja w pieluchy wielorazowe nie jest atrakcyjniejsza niz przy jednorazowych. nie majac darmowej pomocy babc, ciotek przy dzieciach nie tylko na poczatku ale wcale, kazda zaoszczedzona wolna chwila jest wiecej cenna niz złotówka. Przy codzienym praniu wielorazowek i jednostkowym koszcie pieluchy wcale przy jednym dziecku nie ma widac oszczednosci w uzytkowaniu lecz olbrzymie zuzycie czasu.
Rozumiem, że nie masz co robić w piątkowy wieczór, ale nieco przeginasz. Bijesz pianę, wysnuwasz jakieś wnioski tylko na podstawie własnych wymysłów i nie przyjmujesz pewnych faktów. Mam pytanie: po co czytasz, skoro nie zgadzasz się z większością poruszanych przeze mnie tematów? Czyżbyś była pierwszym od długiego czasu blogowym trollem, który postanowił tutaj zawitać i zrobić nieco zamieszania?
co masz na mysli piszac „trolla”? osobe wchodzaca w dyskusje z innymi argumentami niz masz Ty?
Usunąłem treści obraźliwe, nie kontynuuję dyskusji. Dziękuję za komentarze – więcej naprawdę nie musisz.
ty tez wysnuwasz wnioski na wlasnym przykladzie i nie przyjmujesz pewnych faktow. na dodatek jestes arogancki w kazdej wypowiedzi jak spotykach osobe z innymi pogladami kwestionujacymi Twoj sposob postrzegania rodzicielstwa z perspektywy raptem kilku miesiecy.
Nie wyobrazam sobie prania tylko co 3 dni brudnych w kupie pieluch, bo tak wynika z tabelki!
trzeba by bylo prac codziennie a wtedy koszt bedzie znacznie wyzszy! skorka warta wyprawki. a to ze Ty je masz za darmo i je stosujesz nie znaczy ze jestes lepszym rodzicem ode mnie, bo stosowalam pampersy. To ze Ty odkladasz zlotowki na przyszlosc nie znczy, ze ja ich ie odkladam, ale do tego mam zamiar utrzymywac dziecko na studiach i dac mu solidne wyksztalcenie i nauczyc zaradnosci. Oprocz tego jako jedynaczka dostanie wszystkie nasze nieruchomosci. Bez odpowiedniej wiedzy moglaby to roztrwonic, dlatego chcemy dac jej wedke w formie wyksztalcenia i wszechstronnego rozwoju oraz rybe w postaci majatku. Poza tym nie zamierzam przetrzymywac rachunkow za „koszty” jakie ponioslam w zwiazku z dzieckiem. Bo jak to ktos napisal, dziecko to inwestycja, a nie koszt i nie bede mu na 18 urodziny wystawiac faktury do zaplaty. Widzde, ze komentujesz jak Ci wiatr zawieje. Raz te same slowa pochwalasz, innym razem krytykujesz. Pozdrawiam.
Czytając niektóre komentarze mam podobne wrażenie jak autor bloga, że wszystko co odbiega od tzw. reguły jest uważane za pewną fanaberię i trochę też krytykowane. W tej całej dyskusji o pampersach gdzieś brakuje argumentu np. o szkodliwości tych pieluch dla dziecka, o jego bardzo 'chemicznym’ składzie, podobnie jako szkodach dla środowiska. Bo dbanie o nie to także dbanie o przyszłość naszych dziecki, o jego lepszą jakoś i przede wszystkim zdrowie. Poza tym faktycznie można nauczyć się rozpoznawac już bardzo wcześnie potrzeby dziecka i reagować, i kiedy np. sygnalizuje, ze będzie 'kupka’, wysadzac do miski lub w inne miejsce (są także ksiązki mówiace o tej metodzie). Inną kwestią jest, ze po pieluszkach wielorazowych dziecko szybciej sie odpieluchowuje. Kolejna sprawa szczepionki po pierwsze nie każdy decyduje się na szczepienie, są rodzice, którzy nie szczepią dzieci-nie dla wszystkich szczepnia są takie oczywiste, po drugie szczepionka np. na pneumokoki 'działa’na szczepy amerykańskie a nie nasze-wiem to od rodzinnego pediatry. Co do studiów to ja także nie martwiłam bym się tym, co będzie za lat 20, bo moje dziecko może wybrać zupełnie inną drogę niż tę własnie standardowąz e studiami. W róznych miejscach na świecie doskonale łączy się studia z pracą, nie jest to jakiś dramat. I nie chodzi tu o brak wsparcia finansowego rodziców, bo chyba każdy rodzic, gdzieś tam to rozważa i chce pomóc, ale zawsze mozna rozpocząć 'dorosłość’ inaczej. Jeszcze słowo to uzytkownika Ona, ja natomiast nie wyobrażam sobie stosowanie pampersów; jeśli miałabym już uzywać jednorazówek to tylko tych całkowcie biodegrowadalnych i ze składem przyjaznym dziecku i naturze anie masa chemii w środku, ale wtedy koszty byłby już dużo wyższe.Stąd wolę nawet 'zapach’ (choć go nie ma, ale gdyby był) wszak jest on calkowiecie naturalny :-)w przeciwieśńtwie do zapachu pampersa, chusteczki jednorazowej czy markowych papierów toaletowych…Poza tym zyczę Ci naprawdę szczerze, aby Twoje dziecko faktycznie chcialo przejać te wszystkie nieruchomości i zarządzało nimi tak, jak sobie to teraz wyobrażasz…dziecko jest wolnym, niezaleznym osobnikiem, które może wybrać własną drogę i się buntować.
Hej, dzięki za komentarz. O wielu aspektach, które poruszyłaś napisałem w innych „dziecięcych” wpisach. Dlatego zachęcam do dalszej lektury.
PS Ja również po prostu nienawidzę zapachu pampersów – sztuczność nad sztucznościami! 🙂
Bardzo fajne obliczenia! Niezły artykuł. Przebrnęłam przez dyskusje i muszę powiedzieć, że każdy tak właściwie ma rację!
Bardzo fajne podejście – zarówno w artykule do tematu jak i w życiu, do wychowania dziecka. Podoba mi się filozofia „mniej znaczy więcej”. Bardzo zainteresowałeś mnie budżetowaniem finansów, co prawda miałam już kilka podejść i prób kontrolowania wydatków, zawsze kończyło się fiaskiem po 2-3 miesiącach. Czuję że tym razem będzie lepiej. Ale wrócę do dzieci – jeszcze nie wiem ile będzie kosztować utrzymanie mojego, ale jestem na etapie liczenia złotówek wydanych na wyprawkę i przygotowanie na jego pojawienie się. I możliwości są ogromne, jest tyle fantastycznych sposobów radzenia sobie z okrojonym budżetem, że jestem pełna wiary w to, że moje dziecię mnie nie zrujnuje 🙂 Pozdrawiam.
Jeszcze żadne dziecię nie zrujnowało rodziców – co najwyżej rodzice sami rujnują samych siebie w imię nie wiadomo czego. Trzymam kciuki, że tym razem uda Ci się wytrzymać w tym postanowieniu.
Bardzo podoba mi się podejście zaprezentowane we wpisie :).
Cześć Wolny,
Bardzo wartościowy artykuł. Zgadzam się w 100% z twoim podejściem! Chcąc zgłębić temat wychowania dziecka, trafiłam na fajną książkę „Wychowanie w duchu prostoty” od wydawnictwa Samo Sedno. Pomyślałam, że może byłabyś zainteresowana.