Czy nie byłoby pięknie, gdyby istniała inwestycja, która nie wymagałaby większego wkładu własnego, jej ryzykiem byłoby tylko to, czego i tak posiadasz w nadmiarze, a potencjalne zyski byłyby wprost nieograniczone? Otóż jest coś takiego, a ja sam inwestuję w ten złotonośny zasób od wielu lat z bardzo dobrym rezultatem. A ten zasób to… ja sam!
Wiesz już, że wpis dotyczy inwestycji w samego siebie. Nie rozumiesz jeszcze jednak, jak to możliwe, że ta inwestycja nie jest kosztowna, a ryzyko jest mało znaczące, bo dotyczy posiadanych w nadmiarze zasobów? Tym zasobem jest czas, który oczywiście ma dużą wartość, ale jakoś tak już jesteśmy skonstruowani, że dużo łatwiej poświęcić ten cenny zasób na czynności zupełnie jałowe (telewizja?), niż wydać kilka kolorowych papierków drukowanych przez Narodowy Bank Polski. Ale jak to możliwe, że w dobie wszędobylskich reklam rozmaitych szkół, szkoleń, kursów i warsztatów nadal można osiągnąć coś samemu – bez pomocy całego sztabu szkoleniowego, który z niesamowitą efektywnością (taaaakkk…) wtłoczy Ci do głowy unikatową wiedzę (czyżby?) czy przekaże umiejętności, dzięki którym zyskasz znaczącą przewagę na rynku? Pozwólcie, że przedstawię jak to było w moim przypadku.
W ciągu ostatnich 10 lat uczestniczyłem w co najmniej 10 różnych specjalistycznych kursach z branży IT. Moi pracodawcy ponosili w związku z tym niesamowite koszty: od 5.000 do 10.000 zł za każde z tych szkoleń, tydzień mojej nieobecności w pracy (brak przychodu dla pracodawcy, który i tak płacił mi za ten czas), koszty podróży i zakwaterowania w Warszawie, a oprócz tego dodatki do pensji (diety). Po każdym z takich drogich, czasochłonnych szkoleń prowadzonych przez doświadczonych wykładowców mój wniosek był identyczny: stracony tydzień, podczas którego wyniosłem strzępki wiedzy i mało znaczący (przynajmniej w moich oczach) certyfikat uczestnictwa w szkoleniu. Sam przecież też ponosiłem koszty: tydzień z dala od rodziny, funkcjonowanie w wymuszonym na mnie trybie życia, a na koniec podpisanie umowy lojalnościowej z moim pracodawcą (w której zobowiązywałem się do zwrotu kosztów szkolenia w wypadku rezygnacji z pracy przez określony czas). Dlatego od kilku lat przy jakiejkolwiek próbie wysłania mnie na podobne szkolenie moja odpowiedź jest następująca: zapewnijcie mi materiały szkoleniowe (najczęściej ogólnodostępne, darmowe – często sam je mogę zdobyć) i tydzień urlopu, a wyniosę z tego znacznie więcej niż na kursie. Koszty pracodawcy spadają drastycznie, a sam zyskuję co najmniej 2 dni urlopu – zwykle w 2-3 dni jestem w stanie wynieść z materiału na tygodniowe szkolenie dużo więcej niż uczestnicząc w nim 🙂
Nie pisałem tego po to, żeby się chwalić, tylko po to, żeby pokazać, jak nieefektywne są niektóre kursy i jak luźno powiązany jest ich koszt z korzyściami, które można z nich wynieść. Jeśli człowiek chce zdobyć konkretną wiedzę, jeśli jest ciekawy i gotowy poświęcić nieco swojego czasu, jest niesamowicie efektywny – a co za tym idzie, może na własną rękę, bez ponoszenia zbędnych kosztów podnieść swoją wartość rynkową. Jak od wszystkiego, są wyjątki – kursu na operatora koparki nie zrobisz na własną rękę z powodów od Ciebie niezależnych. Pewne dziedziny wymagają szkoleń czy egzaminów potwierdzających Twoje umiejętności i tego również nie przeskoczysz (ale często można wiedzę zdobyć samemu, a zapłacić jedynie za egzamin potwierdzający wiedzę certyfikatem). Natomiast jak widzę całą masę kursów obsługi typowych programów typu Word/Excel, szycia na maszynie, kulinarnych albo fotograficznych, wszystkie oczywiście prowadzone przez wykwalifikowaną kadrę, kosztujące często grube tysiące złotych, to mną aż trzęsie. Znowu mam przed oczami słabość współczesnego człowieka, który boi się eksperymentować, nie potrafi zdobywać wiedzy i potrzebuje prowadzenia za rączkę w nawet najprostszych sytuacjach. Jeszcze kilkanaście lat temu miało to może nieco większy sens, ale w dobie powszechnie dostępnego Internetu zaryzykuję stwierdzenie, że większość zależy od nas samych, naszej ciekawości, motywacji i po prostu ciężkiej pracy.
Owszem – nie mając żadnego 'mentora’ nie raz i nie dwa trafisz na ślepą uliczkę i odszukasz nieprawdziwe lub całkowicie nieprzydatne materiały. Ale ich odsianie i nauka znajdywania przydatnych informacji jest nie do przecenienia we współczesnych czasach, w których jesteśmy przeładowani informacją i bez jej odpowiedniego odfiltrowania jesteśmy niezwykle podatni na manipulacje i życie dyktowane przez koncerny i konsumpcjonizm.
Kontynuując swoją historię: najbardziej wartościowe dla mnie umiejętności zdobyłem samemu. Widząc tworzące się na rynku zapotrzebowanie na specjalistów bardzo wąskiej technologii, postanowiłem ją zgłębić, co przyniosło niesamowite poczucie bezpieczeństwa na rynku pracy. Kształciłem się całkowicie samemu, wykorzystując nadarzające się okazje do pracy w nowej technologii, nie rozglądając się za 'cudownymi szkoleniami’, a po pewnym czasie pracodawcy zaczęli doceniać to doświadczenie bardziej niż papierki świadczące o przebytych kursach, na których uczestnicy mogą przecież wybrać słodki sen i nie wynieść z nich nic 🙂 Idąc dalej: ucząc się z youtube’a podstawowych czynności serwisowych przy rowerze: zmiany opony czy dętki, regulacji hamulców i przerzutek, czuję się pewnie nawet na dalszej wycieczce rowerowej. Po wielogodzinnej lekturze forów, samodzielnie stworzyłem plan regularnych ćwiczeń i dobrałem odpowiedni dla siebie sprzęt. Wystarczyło kilka godzin lektury poradników i własne próby, żebym (przy praktycznie zerowej wiedzy początkowej) własnoręcznie stworzył 2 szafki (jedna i druga), wstawił w mieszkaniu drzwi wewnętrzne i położył panele. Można tak wymieniać w nieskończoność…
Wiedza zdobyta na własną rękę ma dodatkowe zalety: sprawia, że jesteś z siebie dumny! Coś, co zrobiłeś tylko i wyłączenie sam, bez prowadzenia za rączkę, daje niesamowitego kopa pozytywnych emocji i sprawia że czujesz, że możesz wszystko 🙂
Chciałbym, żebyście wynieśli z tego wpisu 2 ważne rzeczy:
– inwestycja w siebie z reguły przynosi najlepsze 'stopy zwrotu’ przy najmniejszym kapitale początkowym. Zwiększając własną wartość – czy to w oczach pracodawcy, czy to zgodnie z ideą miejskiego survivalu, dzięki któremu będziesz w stanie błyskawicznie dostosować się i poradzić w różnych losowych sytuacjach – gospodarujesz swoim czasem w sposób najlepszy z możliwych.
– nie zawsze (ba – wręcz prawie nigdy) jest bezpośredni związek pomiędzy ceną odpłatnych szkoleń/kursów, a ich użytecznością. Zanim skorzystasz z jakiegokolwiek z nich, zadaj sobie nieco trudu i przeanalizuj, czy możesz tą wiedzę zdobyć we własnym zakresie. Warto też mieć świadomość, że nikt nie sprzedaje magicznych formułek na sukces – skoro jakieś zagadnienie jest 'zapakowane’ w szkolenie, to znaczy że jest ono dobrze znane, zbadane, a odpowiednia liczba pionierów zrobiła już na nim dużą kasę i zostały do zebrania ochłapy, które można zaserwować kursantom za grube pieniądze.
Dobrą inwestycją jest też zainwestowanie w literaturę która pokrywa zagadnienia z kursu (a często są to książki pisane przez szkolących).
Koszt jest praktycznie pomijalny w stosunku do kosztu szkolenia, a wiedza zawarta w nich jest o wiele bogatsza. Z tym, że dotyczy to umiejętności które możemy wyćwiczyć sami, bo istnieją szkolenia (a raczej treningi) gdzie ćwiczysz przez większości czasu praktykę, przy feedbacku trenera, a tego nie da się w efektywny sposób zrobić samemu. Tzn. da się, bo człowiek ma zadziwiającą zdolność korygowania swoich błędów i wyciągania wniosków, ale praca z trenerem to bardziej efektywna i szybsza ścieżka.
Tak więc nie skreślałbym do końca szkoleń, a zwłaszcza treningów, ale w przypadku IT faktycznie mają one mały sens (i tu zgadzam się z Tobą). Jeśli mamy tylko dostęp do oprogramowania i materiałów, samodzielne przerobienie tego da o wiele większy efekt niż uczestnictwo w „wykładzie”.
Tomek
Sama literatura rzeczywiście może dać dużo , tylko pamiętajmy, że dotyczy to tematyki, która nie zmienia się w błyskawicznym tempie (jak to ma miejsce np. w IT).
Nie chcę skreślać szkoleń całkowicie-raczej traktowałbym je jako ostatni, a nie pierwszy wybór dla pogłębienia wiedzy.
pozdrawiam.
Ludzie są coraz bardziej wygodni, dlatego lubią być prowadzeni za rączkę. Z drugiej strony, gdybym chciała teraz poszukać pracy (mam własną działalność gospodarczą), to wyglądało by, że od 2006 roku praktycznie nic nie robię 😉 . Dla sporej większości na pewno bardziej liczyło by się to, że uczestniczyłam w 6 kursach niż że przerobiłam całego Briana Tracy czy Arkadiusza Bednarskiego i blisko 1000 innych książek (tak, tak – jeden rozdział wieczorem lub/i rano i książka przeczytana i przerobiona w tydzień), mam na koncie pewnie z 10 zakupionych i przerobionych kursów online itd, itp.
Większości pracodawców te nazwiska i nazwy kursów nic by nie powiedziały, niestety.
Z jeszcze innej strony – jesteśmy w tej chwili zasypywani milionem ton wiedzy, czasem sprzecznej ze sobą. A mimo to warto z niej korzystać.
Najlepszym przykładem jest mój mąż, dzięki któremu budujemy nasz dom praktycznie sami (z pomocą rodziny, ale bez pomocy większości fachowców typu elektrycy). A wszystko wyczytał w internecie. Elektryk, który to nadzoruje (bo musi być to odebrane przez fachowca z 3 certyfikatami i 5 pozwoleniami, które muszą być zrobione w określonych placówkach ) tylko go chwali. A jaka radość i zadowolenie mojego męża ;))
Możecie być z siebie dumni! Takie inicjatywy są po prostu piękne, a jestem też pewien że mąż 'bawi się’ nie tylko w elektryka 🙂 pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów na budowie i nie tylko.
A żebyś wiedział – oprócz dachu jego złotą rączkę można „zobaczyć” wszędzie 😉 I to głównie dzięki internetowi, podpytywaniu fachowców i ogólnej chęci zdobycia wiedzy. Dzięki.
Jestem pewien, że później tym przyjemniej będzie się tam mieszkało. Oby to było gniazdko na dłuuugie lata, bo przy tak dużym zaangażowaniu i nakładzie pracy bardzo ciężko byłoby Wam choćby dopuścić do siebie możliwość sprzedaży.
Wspominałaś, że brałaś udział w kursach online. Jesteś z nich zadowolona? Czy wg ciebie nauka przez internet ma sens? Pytam bo zastanawiam się między studiami podyplomowymi a serią kursów online.
Nauka przez internet ma sens, jak masz dużo samozaparcia i dyscypliny. Mi na samym początku tego brakowało. Teraz już jest o niebo lepiej, choć brakuje mi głównie czasu. W ostanich dwóch latach skorzystałam może z raz (firma, budowa, 3 latek to naprawdę sporo na głowie 😉 ). Jak jej nie masz, polecam jednek studia – tutaj zawsze masz kogoś nad głową i określone terminy.
Kursy online tak, ale też trzeba dokładnie przestudiować, kto za tym stoi, Zanim się decydowałam na jakiś kurs szukałam informacji o osobie prowadzącej/tworzącej kurs, o samych szkoleniach, jak będzie sprawdzana wiedza, dla Ciebie będzie pewnie też ważny jaki papierek otrzymasz itp, itd. W końcu ja za to płaciłam. Im dana osoba miała więcej doświadczenia nie tylko teoretycznego, tym lepiej.
Coraz częściej też same uczelnie prowadzą taką możllwość nauki online – tylko egzamin jedziesz zdawać bezpośrednio. Wychodzi na pewno taniej 😉
Moim zdaniem warto odsiewać ziarno od plew jeśli chodzi o książki o tematyce rozwoju osobistego. Dla mnie B.Tracy nie jest najlepszym przykładem skuteczności a szczególnie w polskich realiach.
Ha! Trafione! Osobiście najbardziej jestem dumny że w ciągu może dwóch godzin podpatrywania i podpytywania (wraz z „a mogę ja spróbować?” – metodę polecam, bo taki „nauczyciel” pod pretekstem ponabijania się z dyletanta wszystko pokaże i skoryguje), fachowca który robił mi w miedzi instalację wodną, sam zrobiłem bardzo estetycznie, całą instalację C.O. Działa bezproblemowo od lat, a wszystko to bez telnetowania się na palnik gazowy 😉 Zaoszczędzone ładne parę tysiaków i wieloletnia satysfakcja.
No to oprócz oszczędności i satysfakcji otrzymujesz jeszcze gratulacje ode mnie 🙂 Uwielbiam takie inicjatywy! Ktoś jeszcze? Chwalcie się – być może zmotywuje to kogoś do odpuszczenia kilku odcinków setialu i zrobienia czegoś w swoim otoczeniu.
Naprawdę świetny tekst!
Jeśli chodzi o ludzi… Problem jest w tym, że za bardzo szasta się pojęciem „straty” czasu, co sprawia, że ludzie widzą stratę czasu, gdy zajmują się czymkolwiek – ale nie widzą przykładowo, ile czasu tracą na bezproduktywne rozmowy, telewizję, chodzenie bez celu po sklepach oraz na przeglądanie Internetu.
Ile osób nie złoży przytoczonej w artykule szafki twierdząc, że oni nie umieją i nie chcą tego umieć oraz, że od tego są inni? Ile osób potrafi naprawić lampkę, wymienić uszczelkę czy wyhodować własną bazylię?
Zapomina się, że czasem nauka czegoś, co zupełnie odbiega od naszego wykształcenia czy zawodu, również nas rozwija.
Dzięki za komentarz – szczególnie ostatnie zdanie bardzo mi się spodobało. Też uważam, że każdy potrzebuje jakiejś odskoczni od czasu do czasu; czegoś, co pozwoli na spojrzenie z dystansem na to, co robimy na co dzień. Poza tym nic tak nie uczy pokory jak wykonywanie 'prostej’ czynności kilkukrotnie dłużej niż zrobiłby to specjalista, o którym często myślimy 'za pół godziny roboty chce tyle kasy?’. Wszystko jest proste jeśli zrobiliśmy to kilkukrotnie i mamy przetartą tą pierwszą, nieznaną ścieżkę. A przed tym, wszystko jest nie tyle trudne, co jest wyzwaniem! I tak polecam podchodzić do nowych tematów, z którymi nie czujemy się pewni.
pozdrawiam!
Ja mówię tak „Podchodzę do problemów (tudzież wyzwań) z dystansem, dzięki nim mam pracę” Ps. wzięte z wykopowego AMA 😉
Ech… gdybyśmy choć w cześci tak potrafili wierzyć w swoje możliwości jak potrafimy w nie wątpić…
Samokształcenie (w dowolnej dziedzinie) tak naprawdę wymaga od nas jedynie dyscypliny, samozaparcia i… dystansu do porażek, które z pewnością czasem sie pojawią.
Kiedys bardzo irytowali mnie ci, którzy jak mantrę powatarzali: nie, nie dam rady, nie potrafię, nigdy tego nie robiłem…” nawet nie próbując czegoś nowego sie podjąć.
Dziś juz nie irytują tylko co najwyżej wzbudzają smutny uśmiech
Zawsze w takich sytuacjach przypominam sobie słowa dziadka, który w wieku coś tak około 85 lat stwierdził: „synek, mi juz niedużo zostało, a jeszcze tyle chciałbym się nauczyć” poczym… kupił sobie komputer i dwa lata później całkiem dobrze radził sobie ze Corelem 🙂
Super dziadek 🙂
Wolny brawo za wpis! Jesteś jedną z nielicznych osób, która ma podobne zdanie na temat kursów jak ja. Zgadzam się, że warto głębiej przebadać treść i sens kursu. Nie wyobrażam sobie iść na kurs, gdzie 100 % to teoria. Warto zadać sobie również pytanie co taki kurs mi da? Tyle jest tego na rynku a często jakość jest nikła. Tak jak piszesz eksperymentowanie to bardzo ważna sprawa w zdobywaniu wiedzy i doświadczenia. To czego mi brakowało w Twoim wpisie to taka mała uwaga, że warto przy tym mieć zabezpieczenie np. finansowe żeby śmielej podejmować eksperymenty 🙂 Człowiekowi z długami,i ciężej będzie pracować na własną rękę.
Jeśli chodzi o kurs to pamiętam, że kurs na księgowego bardzo dużo wniósł w moje życie. Same praktyczne ćwiczenia były przerabiane! Ta wiedza mi się przydała. Teraz obecnie pracuje w baraży IT w SAP (nadal wiedza księgowa jest niezbędna) i moja firma organizuje tygodniowe szkolenia w samej siedzibie SAP. Zastanawiam się czy skorzystać z tej oferty – lojalka jest na pół roku.
Uważam, że dobrym pomysłem jest skorzystać ze szkoleń u DOBREGO trenera (a takiego znam) jeśli chodzi np. o bardzo konkretne umiejętności miękkie typu negocjacje. 100% praktyki pod okiem specjalisty, który dostarcza KONKRETNE REZULTATY.