Co sądzę o ubezpieczeniach komunikacyjnych, już wiecie. Jeśli chodzi o inne rodzaje ubezpieczeń, to mój pogląd jest podobny – być może napiszę o tym nieco szerzej w którymś z kolejnych wpisów. A teraz tak na szybko – sprawa opisana przez portal gazeta.pl: Ci niedobrzy panowie mnie oszukali!
W skrócie: klient kupuje iPada Mini – daje za 8-calowy tablet 2000 zł. Pierwszy błąd 🙂 Kupuje do niego ubezpieczenie. Płaci za nie 400 zł. Drugi błąd. Nie czyta warunków tegoż ubezpieczenia. Trzeci błąd. Po awarii urządzenia spowodowanej upadkiem na podłogę oczekuje odszkodowania. Czwarty błąd 🙂 Cała seria kosztownych pomyłek!
Och – jaki on piękny! Idealnie nadaje się jako pilot do mojego nowego telewizora!
Wszelkiego rodzaju umowy ubezpieczeniowe są pisane językiem, który ciężko zrozumieć nawet dokładnie czytając warunki. Chyba przyznacie, że nazwanie go niestrawnym jest dość precyzyjne 🙂 Zresztą – kto w dzisiejszych czasach czyta umowy… (widzicie ironię? Ona tam jest!) Tym bardziej, dotyczące ubezpieczenia stosunkowo mało wartego sprzętu elektronicznego. Przecież – jak mówi sam klient – sprzedawcy „wcześniej zachwalali taki rodzaj gwarancji”. Skoro są sprzedawcami w konkretnym sklepie, skoro kierownicy każą im zachwalać, a być może oprócz kija mają marchewkę w postaci prowizji od sprzedaży czy obrotu sklepu (w co osobiście wątpię, ale kto wie), to nic dziwnego że zachwalają! W mojej branży zjawisko zwane potocznie 'malowaniem trawy na zielono’ również jest powszechnie stosowane i nie rozumiem naiwności tych, którzy sądzą, że 'tym razem będzie inaczej’.
Uszkodzenie nie zostało uznane, ponieważ „nie zostało wywołane przez czynnik zewnętrzny”, a więc – zgodnie z regulaminem ubezpieczenia (z którym klient zapoznał się oczywiście po uszkodzeniu sprzętu):
„uszkodzenie, zniszczenie sprzętu (zewnętrzne lub wewnętrzne) spowodowane przez nagłe, nieprzewidywalne i niezależne od woli ubezpieczonego zdarzenie, niemożliwe do zapobieżenia, spowodowane działaniem czynnika zewnętrznego, powodujące konieczność naprawy, wymiany części lub całego sprzętu”.
Ubezpieczyciel więc zakłada, że jeśli uszkodzenie było przypadkowe, to chętnie zwróci pieniądze. Ale skoro iPad spadł na podłogę, to na pewno nie przez przypadek, a przez umyślne działanie jego właściciela, który chciał wymienić sobie sprzęt na nowszy.
Hmm – chyba mam jakąś ryskę… no cóż – od czego jest ubezpieczenie – na pewno wymienią i znów będę szczęśliwy!
Takie absurdy dzieją się na co dzień. Powodują stratę pieniędzy, czasu i nerwów klientów firm ubezpieczeniowych. Bo na pewno nie samych firm – one z chęcią stosują metodę odmowy wypłaty odszkodowania – a nóż taki delikwent potulnie położy uszy po sobie i nie będzie dochodził swego. I mimo, że właściciel feralnego iPada najprawdopodobniej otrzyma odszkodowanie, a ubezpieczyciel przeprosi za zaistniałą sytuację i zapewni, że była ona incydentalna, oraz że więcej się nie powtórzy, mi się nasuwają następujące wnioski:
– czytaj umowy przed podpisaniem. Nie chce Ci się, nie rozumiesz? To nie podpisuj
– skoro wykupujesz ubezpieczenie na sprzęt elektroniczny, to najprawdopodobniej jest on dla Ciebie dużo wart i jego strata byłaby bardzo bolesna w sensie finansowym. A skoro tak, to może wybierz coś tańszego albo powstrzymaj się od zakupu? Czy przyszło Ci do głowy, że najzwyczajniej na świecie Cię na ten sprzęt nie stać?
– ubezpiecz się sam. Czy to tworząc poduszkę bezpieczeństwa, czy to odkładając pieniądze (zaoszczędzone np. na niewykupionych ubezpieczeniach) na osobne konto, z którego pokryjesz ewentualne straty. Firmy ubezpieczeniowe zarabiają olbrzymie pieniądze, zatrudniają sztaby prawników z którymi nie masz wielkich szans – po co dawać im zarabiać, po co z nimi walczyć – bądź swoim własnym ubezpieczycielem!
– skoncentruj się na tym, co ważne, nie pragnij więcej niż jest Ci potrzebne. Czy naprawdę zakup naszego 'bohatera’ był racjonalny? Czy pieniądze, które wydał, czy nerwy i czas które stracił, wreszcie czy historia pod tytułem 'pękł mi iPad, a ci złodzieje nie chcą mi oddać pieniędzy!’, z której został szerzej poznany (podaje swoje dane osobowe w reportażu) – czy to wszystko było warte tego, co dostał w zamian? Czy kolejny piękny gadżet z logiem nadgryzionego jabłuszka jest wart tego wszystkiego? Pytanie zostawiam bez odpowiedzi – dla mnie jest ona oczywista. A dla Was?
Oj durny naród mamy, durny…
Płacić składkę w wysokości 25% ceny ubezpieczonego mienia i jeszcze „naiwnie werzyć”…
Ciekawe czy równie „naiwnie wierzyłby” kupujący, gdyby kupował samochód za 80 tys, i płacił auto casco w kwocie 20 tys (zakładając oczywiście, że wogóle ubezpieczenie w takiej kwocie brałby pod uwagę)…
Należy uświadomic sobie jedno…
W nazwie firmy jest przymiotnik „ubezpieczeniowa”, a nie „odszkodowaniowa” 🙂
Ubezpieczą chętnie, szkodę skompensują już zdecydowanie mniej chętnie…
Inna rzecz, ze jak sądzę (akurat OWU do tej umowy miałem kiedyś w rękach) sprawa jest przez klienta do wygrania przed sądem z „ręką w gaciach”.
Tylko czy nie szkoda czasu i nerwów?
A wystarczyło pomyśleć wcześniej…
W praktyce brzmi to trochę jak oferta 'kup pan los w loterii, gdzie główną nagrodą jest możliwość odbycia batalii z naszymi prawnikami’ albo jeszcze inaczej 'wielka kumulacja w loterii ubezpieczeniowej! Kup los (jedyne 400 zł), a zyskasz niepowtarzalną szansę wygrania 2000 zł. Nie czekaj – pędź do agenta ubezpieczeniowego i spełnij swoje marzenia!’ 🙂
Trafiłeś… Jakiekolwiek ubezpieczenie co do zasady nie różni się od zakładu u bukmachera
Najbardziej śmiesznie, ale z drugiej strony żałośnie, jest w kwestiach ubezpieczenia w przedszkolach i szkołach we wrześniu. Otóż rodzice powszechnie psioczą, że drogo, że tyle wydatków, ale na ogół potulnie płacą. Ja nie płacę od dawna. W jednej szkole, to nawet specjalne oświadczenie każą mi pisać, że nie wykupuję ubezpieczenia – dobrowolnego w końcu.
Zaintrygowałeś mnie pisząc „W mojej branży zjawisko zwane potocznie ‚malowaniem trawy na zielono’ również jest powszechnie stosowane.” Czy mógłbyś rozwinąć myśl?
Hmmm – nie wiem na ile powinienem to robić – może spróbuję bez konkretów. Chodzi o udział we wszelkiego rodzaju przetargach, na które jesteśmy 'za krótcy’ a mimo to prężymy muskuły, że umiemy wszystko i mamy najlepszych specjalistów. Chodzi o dziurawe jak sito produkty, które zachwala się jako idealne i niezawodne. Wreszcie chodzi o łatanie wielu rzeczy 'na sznurki’, w sposób bardzo mało profesjonalny, z jednoczesnym przekazem 'będzie pan zadowolony’. Nie mówiąc już o mydleniu oczu na zewnątrz firmy (i wewnątrz w przekazie do pracowników) na temat jej obecnej sytuacji. Nie wiem czy taki obraz cokolwiek mówi, ale nie mogę bardziej szczegółowo.