Po udziale w tygodniu innym niż wszystkie świadomość naszego wpływu na środowisko znacznie wzrosła. Po 10 tygodniach od zakończenia eksperymentu, chciałbym spojrzeć na ten temat z perspektywy i napisać o tym, które ze zmian przetrwały do dziś, a które niestety umarły śmiercią naturalną.
Ale najpierw – krótka, ale wiele mówiąca lista świadcząca o tym, że co wybierane bez namysłu przez człowieka, może być bardzo ciężkostrawne dla naszej planety. Czy wiecie, jaki jest czas rozkładu najbardziej popularnych odpadów, które produkujemy i jak można je ograniczyć?
plastikowa butelka: 450 lat. No ładnie – a wystarczy wybrać pyszną wodę z kranu i problem znika – sami zużywamy mniej więcej 1 butelkę plastikową na miesiąc-dwa. Można? Można.
niedopałek papierosa: 1-5 lat. Nie ma tragedii? Biorąc pod uwagę miliony papierosów wypalanych codziennie przez Polaków, chyba jednak coś jest na rzeczy. Sposób ograniczenia generowanych niedopałków… chyba oczywisty. Rzuć te niepotrzebne wydatki i zacznij zbierać na coś wartościowego!
pieluchy 'pampersy’: 450 lat. Ehhh… dramat, dramat, dramat! Tona pieluch rozkładających się przez wiele pokoleń po tym, jak nas już na tym świecie nie będzie… niestety pampers stał się standardem i zdziwienie budzi raczej podejście alternatywne, które sami planujemy. Ale nie martwcie się – test pieluszek wielorazowych już wkrótce się rozpocznie i mam ogromną nadzieję, że będę w stanie przekonać chociaż kilkoro rodziców do wypróbowania tego sposobu pieluszkowania, a całą rzeszę czytelników chciałbym chociaż nieco uświadomić w tym temacie. Tu trzeba zacząć od drobnych kroków i pracy od podstaw, co z zapałem będę realizował!
plastikowa reklamówka: 10-20 lat. Tutaj też cuda potrafi działać najzwyklejsza zmiana myślenia. Idąc na zakupy, wybieraj ekologiczne torby na zakupy, a jednorazówek – jeśli już jakaś się 'trafi’ – używaj wielokrotnie! Sami 'dorobiliśmy się’ 3 toreb ekologicznych, do których wkładamy mocno już sfatygowane jednorazówki na ziemniaki i inne skarby z rynku, a kiedy wróciwszy z zakupów nie dopatrzymy się żadnej nowej reklamówki, możemy sobie pogratulować!
szklana butelka: nieskończenie długo… i tu mam pewien dylemat, bo butelka jest idealnym 'opakowaniem’ w bardzo wielu sytuacjach. Sam postawiłbym na racjonalne korzystanie z butelek i obowiązkowego utylizowania ich w odpowiedni sposób. Szkło może być przecież przetwarzane praktycznie w nieskończoność. A może macie jakieś inne rozwiązanie?
ogryzek np. jabłka: 2 miesiące. Pięknie! Rozwiązanie jak zwykle banalne: wybieranie produktów jak najmniej przetworzonych, stawianie na żywność pochodzenia roślinnego, co wyjdzie Ci tylko na zdrowie.
gazeta (lub w ogólności papier): 6 tygodni (oczywiście w odpowiednich warunkach, bo w suchym mieszkaniu przetrwa długie lata). Tu chodzi o dzienniki, bo nie wierzę, żeby piękny, kolorowy magazyn rozkładał się tak krótko. Proponowałem już postawienie na informację dostępną za darmo, lub przynajmniej w formie elektronicznej. Jeśli już musicie trzymać w dłoni zadrukowany papier, zapoznajcie się przynajmniej z ideą jego recyklingu!
puszka aluminiowa: 200 lat. Rozwiązanie znowu najprostsze z możliwych – rezygnacja z napojów z automatu i świadome wybory dotyczące puszkowanej żywności (polecam produkty jak najmniej przetworzone, co w zupełności wyeliminuje problem).
Wróćmy do tygodnia innego niż wszystkie. W naszym przypadku już dużo wcześniej dokonaliśmy wielu świadomych wyborów, w związku z czym zmian było niewiele i większość z nich przetrwała próbę czasu i stała się nawykiem:
– mogę się pochwalić, że połowa roku za nami, a ja nadal nie odwiedziłem galerii handlowej!* Nadal planujemy zakupy i jeszcze bardziej stawiamy na kupowanie przedmiotów używanych. Ponieważ stwierdziłem, że moja córka mnie w przyszłości wyśmieje, jeśli już teraz nie zadbam o sprzęt do wykonywania zdjęć w sensownej rozdzielczości, to w tym miesiącu kupiliśmy prawie nowy aparat fotograficzny w idealnym stanie z 40% upustem względem ceny sklepowej.
– płyn do płukania prania poszedł całkiem w odstawkę i został zastąpiony delikatnie pachnącym olejkiem lawendowym. Super rozwiązanie, które poleciłbym każdemu!
– ograniczyliśmy używanie siatek jednorazowych do niezbędnego minimum i traktujemy je jako produkt wielorazowy. To już weszło nam w krew!
– no właśnie – w krew zaczyna wchodzić jeszcze coś… pamiętacie wpis, w którym zastanawiałem się nad 'mieszaniem żółtego z żółtym’ w toalecie? No cóż… przekonaliśmy się do tego. Zalety są widoczne gołym okiem: przynajmniej 5-8 mniej spłukań wody dziennie, każde po 3 litry. To prawie pół metra sześciennego wody miesięcznie! Koszt jest praktycznie pomijalny, natomiast ciężko mi w tej chwili racjonalnie wytłumaczyć zużycie dodatkowych 500 litrów wody pitnej tylko po to, żeby woda w ubikacji była przezroczysta. To przyzwyczajenie ma niestety swoje wady – trzeba się mocno pilnować, żeby goście nie chcieli skorzystać z ubikacji w niewłaściwym momencie i wcale nie jesteśmy pewni, czy taka sytuacja już się nie zdarzyła. Stało się to na tyle mechaniczne, że można zapomnieć o spłukaniu wody przed czyjąś wizytą. Zdajemy sobie sprawę, że to krótka droga do zrażenia do siebie ludzi i nie jesteśmy do końca przekonani, czy nasza eko-krucjata jest tego warta. Co o tym myślicie?
Czy to rozwiązanie nie jest po prostu GENIALNE? Niestety tak stylowe i funkcjonalne połączenie kosztuje kilkanaście tysięcy złotych…
– skoro już jesteśmy w toalecie, to poruszę kwestię papieru. Całkowicie przerzuciliśmy się na papier toaletowy z makulatury (z Lidla). Kosztuje bodajże 1,69 zł za rolkę, tyle że ta rolka ma 600 podwójnych listków i wystarcza nam na około 2 tygodnie (cenowo wygląda to podobnie do standardowego papieru). Na 4-5 zużytych do tej pory rolek jedna była bardzo kiepskiej jakości (listki rwały się jak chciały, nie zważając na nasze próby delikatnego odrywania). Poza tym papier jest ok – co prawda nie idealnie biały, ale dość miły w dotyku i neutralny w zapachu. A co najważniejsze, w 100% wykonany z makulatury! Jest jeszcze jedna zaleta – nie trzeba już kupować 8-paków (czy nawet 16-paków – przecież jest promocja!) i chować je po szafach. 1 rolka w zapasie w zupełności wystarcza i daje mnóstwo czasu na uzupełnienie braków.
– nieco mniej spektakularne sukcesy odnieśliśmy w temacie jedzenia. Co prawda sezon w pełni i co 2 dni żona przynosi siatki pełne truskawek, czereśni i innych polskich sezonowych owoców i warzyw z rynku, ale mięsa nie udało się wyeliminować. Oliwa z oliwek jakoś nadal wydaje mi się bardziej naturalna do niektórych potraw niż olej rzepakowy. Majonez własnej roboty regularnie co 2 tygodnie wychodzi z manufaktury kochanej małżonki i jest po prostu pyszny! tu mała uwaga – jego trwałość to maksymalnie 2 tygodnie, ale to koszt naturalności. Czas robienia przetworów jeszcze przed nami i nie wiem, czy w tym roku nie pokrzyżuje go przyjście na świat naszej córki, ale zrobimy co w naszej mocy!
– zużycia energii również nie optymalizowaliśmy. Ale wyłączanie sprzętów z trybu standby i ograniczenie użycia telewizora do około 20-30 minut dziennie jest i tak dużym osiągnięciem. Zużycie na poziomie 110 kWh miesięcznie to i tak ok 30-40% średniej w polskich domach. Jak wpływa na nas dieta informacyjna trwająca już pół roku, postaram się napisać już niedługo!
– woda. Ahhh – tutaj jest znacznie lepiej. Po pierwsze, wspomniana już toaleta – 0,5 m3 do przodu. Do tego kąpiele – dzięki upałom panującym od jakiegoś czasu w naszym mieszkaniu (25-27 stopni… ciężko wytrzymać!) i pewnej sztuczce, udało mi się ograniczyć zużycie wody podczas brania prysznica do 5,5 litra – w tym jedyne 0,1 litra ciepłej wody! Sztuczka jest niesamowicie prosta i polega na braniu prysznica po wysiłku fizycznym, kiedy dopiero co skończyłem ćwiczyć, jestem spocony i rozgrzany. Czyli w zasadzie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebuję! W takiej sytuacji zimny prysznic jest wielką przyjemnością! Przyzwyczaiłem też swoje ciało do pierwszego szoku, jaki wywołuje polanie się pierwszym strumieniem zimnej wody, która jest zimna niezależnie od ustawień mieszalnika. Nie czekam już aż ta zimna woda stająca w rurach spłynie i zacznie płynąć cieplejsza (co może kosztować dobre kilka litrów ciepłej wody) – od samego początku wchodzę pod zimną wodę i po takiej kąpieli czuję się niesamowicie orzeźwiony i świeży. Polecam! Ciekawy jestem, jak to wpłynie na mnie w następnym sezonie grzewczym – czy mój organizm będzie bardziej zahartowany i czy utrzymam zwyczaj moich zimnych kąpieli. O wodzie butelkowanej nawet nie wspominam, bo tu od dawna jest tak samo – pyszna woda z kranu sprawdza się znakomicie. O wodę z kranu nadal nie ośmieliłem się poprosić w restauracji 🙂
Podsumowując, eksperyment w którym braliśmy udział zmienił całkiem sporo i – co chyba ważniejsze – wyrobił w nas pewne pozytywne przyzwyczajenia, które trwają i przyczyniają się do ograniczenia negatywnego wpływu na naszą planetę. Człowiek potrzebuje od czasu do czasu pewnej inspiracji, spróbowania czegoś alternatywnego, a nawet rewolucyjnego. Takie doświadczenia zmieniają podejście do spraw, które wcześniej wydawały się oczywiste i niezmienne. Jeśli do tego mamy pełną dowolność i możliwość dobrowolnego przyjęcia bądź odrzucenia – obcych przecież – pomysłów, skutki mogą być naprawdę ciekawe!
* pomijając jedną niewielką galerię, gdzie odwiedzam regularnie tylko bibliotekę i kręgielnię – ale to się chyba nie liczy, prawda?
[Edytowany 27.06.2013] Ponieważ dyskusja w komentarzach zeszła na temat zimnych pryszniców, polecam wskazaną przez Romana lekturę dla zainteresowanych tematem: http://drogaminimalisty.blogspot.com/2011/08/zimne-prysznice.html
Uwagi tylko co do kilku Twoich przykładó…
5,5 litra wody na prysznic to bardzo dobry wynik, ale zapewniam, że można go zmniejszyć do mniej niż 4 litrów (z myciem głowy włącznie) z czego max. 0,5 litra idzie na namydlenie się. Pokombinuj z siłą strumienia wody, bo przy niewielkim spadku efektywności (wydłużenie spłukiwania o 10%) można go zmniejszyć o 40-50%. MEtody żeglarskie są jeszcze oszczędniejsze…
Nie jestem przekonany do szklanej butelki. JEśli wziąć pod uwagę zasoby i energię potrzebną na wyprodukowanie, transport, mycie takiej butelki to okazuje sie, ze w celu „bycia lepsza” od plastiku musiałaby być użyta co najmniej 8 razy. Konia z rzędem tej butelce, która w procesach przemysłowych tyle razy jest używana. Plastik (oczywiście przy prawidłowym wykorzystaniu i odzysko) okazuje sie być efektywniejszy.
W jedzeniu proponuję robić Ci raz w tygodniu dzień (lub pół dnia) głodówki
A poza tym efektywniej (i przyjemniej) jest robić jadłospis do zapasów, a nie zapasy do jadłospisu. Mniej sie marnuje, bo w tym pierwszym przypadku gotujemy z tego co mamy, a w tym drugim kupujemy to co za tydzień chcemy ugotować. A jak w miezy czasie przejdzie nam ochota na zupę ogórkową? 😉
Ogryzki zostaw w spokoju 😉
W surwiwalu zaleca sie wręcz by ogryzki i pestki wyrzucać „gdzies po drodze” na np. nieużytki Kiedyś coś z tego wyrośnie i może sie komuś przydac…
5,5 litra na prysznic to już wynik, który kompletnie mnie zaskoczył (pozytywnie), zwłaszcza że nie był wynikiem jakichś wielkich planów czy ciśnienia na redukcję zużycia. Po prostu skoro jest ciepło, to wystarczy zimna woda, która nie musi lecieć dużym strumieniem, a kiedy się namydlam nie musi lecieć w ogóle. I wynik jest jaki jest – na pewno można zejść jeszcze niżej, ale nie zamierzam bić kolejnych rekordów. Jeśli któryś z czytelników ma lepsze wyniki to serdecznie gratuluję 🙂
O marnowaniu jedzenia nie ma u nas mowy – wyrzucenie czegokolwiek przychodzi nam bardzo trudno i zwykle jest okupione wyrzutami sumienia 🙂 Powiem więcej – jak widzę, że ktoś tak po prostu zostawia resztki 'bo już się najadł’ i wyrzuca je do śmietnika, to odczuwam autentyczny, fizyczny ból!
dzięki za komentarz – na Ciebie zawsze można liczyć.
rozgrzane cialo + zimna woda to nie jest dobry pomysl nawet po przyzwyczajeniu ciala. co do nie spuszczania wody za kazdym razem gdy skorzystamy z toalety uwazam za wrecz rzecz godna brania przykladu 🙂 ja co prawda tego nie stosuje gdyz mam 30 letnia muszle i z racji swojego wieku chocby ja wyszorowac to nie bedzie lsnila biela ani pachniala, ale przy nowych muszlach? nie widze problemu spuszczac wode np co 3-4 skorzystania z toalety.
Ciekawe podsumowanie 🙂
Pozdrawiam Nika
Dziękuję. Widzę, że nie odnosicie się do kwestii wody w toalecie… chyba będziemy musieli podjąć decyzję zupełnie sami. no cóż – nadal czekam na opinie w tym temacie! pozdrawiam.
Bo to, rzekłbym, temat dość… intymny 🙂 Ale z drugiej strony: „co kraj to obyczaj”. Można w tym temacie korzystać również z okazji bycia pod prysznicem…
Ciekawą alternatywą do papieru toaletowego jest mycie się po każdej „grubszej sprawie” w myśl zasady” g…. nie krem; to sie zmywa, a nie wciera” ;). Może i jest to nawet alternatywa oszczędniejsza.
Wracając do kąpieli w zimnej wodzie; ja tak od kilku lat niemal bez przerwy. Wyjątkiem była tylko choroba. Doszło do tego, że jak raz u teśció musiałem skorzystać z ciepłej to się czułem jak po kąpieli w zupie 😉 Żeby zimna kąpiel była „milsza” zawsze stosuje zasadę: najpierw głowa, potem ręce i ramiona, potem wchodzę do wanny/brodzika, stopy, nogi, brzuch, klatka i dopiero na plecy… I jednocześnie głęboko oddycham, bo to dziwnym trafem pomaga.
No właśnie – obniżanie zużycia wody pod zużywanej pod prysznicem jest mniej osobistym tematem niż obniżanie zużycia w toalecie. Chyba rzeczywiście nie ma co próbować przekraczać niektórych barier, bo skutki mogą być odwrotne od zamierzonych.
Po grubszej sprawie nadal będę używał papieru… chociaż kto wie – może nieunikniony kontakt z wielorazowymi pampersami mojego dziecka tak mnie przyzwyczai do kontaktu wiadomo z czym, że ten szalony pomysł zaświta mi w głowie 🙂 ale na razie to zdecydowanie nie dla mnie – jeszcze kilka barier musiałbym przełamać żeby spróbować 🙂
Ja się tylko zastanawiam jak udało Ci się przyzwyczaić do szoku zimnej wody i czy wytrwasz w tym również zimą?
Odpowiedź jest banalna: temperatura (szacuję, że w łazience od miesiąca mamy coś około 26-27 stopni) plus rozgrzane po ćwiczeniach ciało plus stopniowe przyzwyczajanie do tej temperatury. Na początku zacząłem brać chłodniejsze prysznice, ale nadal odczekałem, aż te kilka litrów pójdzie 'w rury’ i zacznie lecieć cieplejsza woda. Po przyzwyczajeniu do niższej temperatury trochę szkoda mi się zrobiło tej marnowanej na samym początku wody, więc zdecydowałem się na umycie nią samej głowy, a później, kiedy była już nieco cieplejsza, reszty ciała. Aż w pewnym momencie uznałem, że całkowicie zimny prysznic jest wspaniałym orzeźwieniem i taka chwila chłodu (po której wracam do upalnej temperatury panującej poza kabiną prysznicową) jest naprawdę przyjemna!
Ostatnio stosuję zimny prysznic nawet jeśli nie jestem po ćwiczeniach, więc naprawdę sądzę, że wszystko jest kwestią stopniowego przystosowywania organizmu. I tak jak pisze Roman – sam czuję się jakbym był w saunie, jeśli wchodzę gdzieś pod ciepłą wodą. Subiektywne wrażenie jest dziwne – jakbym był nadal brudny, a dopiero zimna woda była czysta i orzeźwiająca.
Nie obiecuję, że zimą (czy nawet jesienią!) będę to kontynuował – jeśli mój organizm będzie się czuł z tym komfortowo, to oczywiście tak – ale tylko z powodów zdrowotnych. Zużycie dziennie 5 litrów wody ciepłej zamiast zimnej to mniej więcej 5 groszy różnicy w jej cenie, więc argument finansowy jest tu absolutnie, 100-procentowo do pominięcia.
pozdrawiam i mam nadzieję, że nieco rozjaśniłem mój sposób, który – jak większość rzeczy o których piszę – okazał się być banalnie prosty 🙂
Zimą rzeczywiście jest trudniej, ale jak zaczyna sie na wiosnę to do zimy jest czas się dostosować 🙂
Jak juz napisałem robi sie to powoli, głowa, kończyny i dopiero potem cała reszta. A głębokie oddychanie pomaga przezwycieżyć „szok termiczny”. Z resztą, zaraz po kąpieli bardzo często jest uczucie paskudnego gorąca.
Trochę na ten temat jest również tu: http://drogaminimalisty.blogspot.com/2011/08/zimne-prysznice.html
z tym prysznicem to już jest skąpstwo a nie oszczędność, po co sobie utrudniać życie? szkoda tym zaprzątać sobie głowę, wchodzisz, myjesz się tak długo jak Ci się podoba i tyle.
Jeśli chodziłoby o aspekt finansowy i to byłaby moja motywacja, to pełna zgoda. Tyle że chodzi o ekologię oraz dbanie o własne zdrowie. Poza tym czemu prysznicem nie mam sobie zaprzątać głowy, a urządzeniami w trybie standby czy jakąś stale świecącą się żarówką już tak? Zauważ, że granica jest cienka i dla każdego przebiega gdzie indziej.
Jeżeli zdyskwalifikowałeś optymalizację zużycia wody podczas pryszniców ze względu na to, że zysk jest żaden, to idąc dalej tym tropem chętniej obetniesz napiwek kelnerowi w restauracji niż zrobisz coś pozytywnego dla środowiska, bo na nie pozostawieniu napiwku zaoszczędzisz więcej. A ja właśnie takie podejście nazwałbym skąpstwem.
Mam pytanko dot. olejku lawendowego , w zamian płynu do płukania – lejesz kilka kropel bezpośrednio do pojemnika na płyn w pralce, czy wcześniej jakoś go rozcieńczasz? Co do żółtego z żółtym…wtajemniczeni wiedzą o co chodzi 🙂 Ja mam do tego stosunek raczej ambiwalentny, jednakże sporadycznie mi się tak zdarza jak jestem w domu zupełnie sama. Osobiście nie chciałabym notorycznie oglądać czyjegoś moczu, nawet męża..jakoś jest to dla mnie nie smaczne, wiem że mocz jest sterylny i nie ma w nim bakterii, ale cenie sobie moment kiedy mogę usiąść na ogólnie czysty kibelek..Poza tym, jeżeli nie spłukujemy jakiś czas, zwyczjnie zaczyna brzydko pachnieć. A już na pewno należy konkretnie spłukać po każdym pierwszym porannym siusiu. Jeżeli chce zaoszczedzic na takich rzeczach to zwyczajnie spłukuję mniejszą iloscia wody – jest taka podziałka na przycisku od toalety, albo wciskam tylko na dosłownie moment, żeby chociaż odrobinę tej wody wpadło. Co do prysznica – to ja jestem ciepłolubna. Letnim prysznicem myj się tylko w wielkie upały. Osobiście zawsze wyłączam wode w czasie gdy się namydlam. Z jednej strony jest to aspekt oszczednosci, z drugiej..strasznie mnie wkurza jak nakładam żel pod prysznic, i mając cały czas odkrecony strumień , po prostu automatycznie się on spłukuje z wodą – i tym sposobem zużywam 2 x wiećej zelu pod prysznic.
Olejek dozujemy do przegródki na płyn do płukania. Kilka kropel wystarcza (4-8), bez żadnego rozcieńczania.
Sam też byłem ciepłolubny, ale stopniowe wkraczanie we 'wrogie’ warunki (chyba zainicjowane przez jazdę rowerem po sezonie, a dopiero później chłodniejsze prysznice) zahartowało mnie lepiej. Wydaje mi się, że człowiek jest bardzo elastyczny i może przyzwyczaić się do bardzo wielu dyskomfortowych sytuacji.
Co do niespłukiwania każdorazowo wody. Podobną zasadę niestety stosuje jedna osoba z mojej rodziny (z którą na szczęście nie mieszkam). Zapach, jaki czuć po wejściu do takiej łazienki, jest obrzydliwy. Osoba ta już go nie czuje – przyzwyczaiła się, ale kiedy ją odwiedzam, to staram się jak mogę, aby unikać wchodzenia do toalety. To nie jest kwestia złej wentylacji, niezamykania klapy czy małej łazienki – smrodem moczu przeszło już całe pomieszczenie. Sam sobie odpowiedz, czy ta oszczędność jest tego warta.
Przyznam, że ciągle się w tej kwestii łamię. I tu naprawdę nie chodzi o te kilka złotych miesięcznie, ale o marnowaną (według mnie) wodę. Takie komentarze jak Twój karzą mi się znowu zastanowić, a decyzja nie jest łatwa. Nawet po tym, co napisałeś pomyślałem sobie „to pewnie state budownictwo, plastikowe rury i toaleta – u nas to się nie ma prawa zdarzyć”. Widzę, że już teraz ciężko byłoby mi powrócić do starych zwyczajów…
To wcale nie jest takie stare budownictwo – blok stoi od 2004 roku, akurat to mieszkanie kupione (nowe) zostało w 2005. Same rury i toaleta też zresztą niewiele tu mają do rzeczy – zapach moczu cudownie „nie znika”, gdy ktoś ma wypasiony nowy sedes czy platynowe rury 🙂 Pomijam już kwestię higieniczną związaną z takim zachowaniem, rozwojem bakterii, pasożytów i innego świństwa. Ciebie i Twoją rodzinę może to mało obchodzić, ale ja sam osobiście nie ryzykowałbym fundowania komuś obcemu takich przeżyć zapachowych i narażania go na styczność z tą całą armią bakterii.
Nie neguję Twoich argumentów. Jestem pewien, że u nas (na razie) nie ma tego efektu, a co do bakterii i zagrożenia zdrowia przez takie działanie… mam po prostu zbyt małą wiedzę na ten temat. Ciekawy jestem, czy sam bardziej zgłebiałeś ten temat, czy raczej bierzesz go na 'czuja’? Mim wszystko trochę mnie poruszyłeś – postanowienie od dzisiaj: spłukiwać częściej.
Pozdrawiam.
Moi rodzice są lekarzami, a tym samym niezwykle przewrażliwieni na tym punkcie – nieraz byłem świadkiem, jak w mało wykwintnych słowach uświadamiali tamtą osobę, z jakim ryzykiem wiąże się jej zachowanie. W łazience wszechobecna jest flora kałowa – można zmniejszyć jej ilość zamykając klapę przed spuszczeniem wody. A teraz pomyśl, że woda spuszczana jest rzadko, flora się rozwija bez żadnych problemów, a potem osiada na szczoteczkach do zębów, ręcznikach, gąbkach. Prócz tego oczywiście cały szereg bakterii, których nie da się pozbyć całkowicie, ale przez „naturalne” uzytkowanie toalety można znacznie ograniczyć ich kolonię. Osobiście nie chcę bardziej „zgłębiać doświadczalnie” tego tematu – jak wspomniałem staram się unikać korzystania z tej łazienki.
Sam również próbuję oszczędzać wodę, ale nie robię tego kosztem tak istotnych rzeczy jak higiena i dbanie o zdrowie.
Jest to dla mnie dobry argument. Szczerze, to do tej pory brakowało mi tutaj kogoś, kto w konstruktywny i rzeczowy sposób odniósłby się do tego „eko-pomysłu”. Bardzo dziękuję za komentarze – na pewno mocno wpłyną na nasze postępowanie. Sam nie uważam, żebym zjadł wszystkie rozumy i zdaję sobie sprawę, że czasami mogę pójść w ślepą uliczkę. Być może ten pomysł właśnie taki był?
jesli ktos ma łączoną lazienke z toaleta to faktycznie, jest to problem.
Aha – żeby było jasne. Mieszaliśmy tylko „żółte z żółtym” – po numerze dwa nigdy nie było odstępstw. Ale argumenty i tak przedstawiłeś solidne 🙂
W żółtym też siedzą różne świństewka, których pozbywa się organizm wydalając je w moczniku 😛 Oczywiście nie namawiam na przykład do bycia przewrażliwionym w tę stronę i dezynfekowania sedesu po każdym użyciu (taką osobę też znam…), ale wyczytałem, że macie małe dziecko, więc moim zdaniem lepiej byłoby póki co nie ryzykować z takimi eko-eksperymentami, przynajmniej w kontekście korzystania z toalety 🙂
Trafiłam na ten blog z jakoszczedzacpieniadze i jestem oczarowana! Jestem całym sercem za oszczędzaniem – zarówno pieniędzy, jak i środowiska, ale wielu nawyków (jak np. kupowanie używanych rzeczy) jeszcze nie udało mi się wdrożyć. Ale chciałam dodać swój komentarz w sprawie spłukiwania toalety – moim marzeniem byłoby, żeby (tak jak bodajże w Meksyku) w rurach do toalety płynęła zużyta woda (np. z pralki i prysznica), oraz żeby spłuczki były bardziej oszczędne. Natomiast najrozsądniejszym wyjściem co do spłukiwania, jest po prostu pytanie czy ktoś zaraz też będzie szedł, jeśli nie, to należy spłukać.
Do co śmieci to problem bardzo dobrze rozwiązali w Szwecji gdzie recykling związany ze spalaniem śmieci w warunkach ekologicznych jest tak duży, że importują śmieci z innych krajów. Współczynnik recyklingu jest tam na poziomie 98%. Dlatego uważam, że nie jest problemem to, że dany produkt rozkłada się 400 lat a to, że ktoś nie chce zrobić na tym rozsądnego interesu 🙂 a jak widać, da się.
Jeśli chodzi o niespłukiwanie to chyba jednak jestem za spłukiwaniem, ale niekoniecznie wodą ze spłuczki, można do tego użyć wody, która została już do czegoś użyta, np. do mycia włosów lub innej czynności, która wymaga czystej wody. Nawet jeśli miałoby to być 1 spłukanie w ciągu dnia, to jest to 30 spłukań w ciągu miesiąca itd 😉
Jaki aparat fotograficzny kupiłeś?