Jeśli myślisz, że umowa z taką samą stawką miesięczną jak Twoi koledzy oznacza identyczne zarobki, jesteś w błędzie! Postaram się to pokazać na przykładzie swoim i kolegi, który siedzi biurko obok. Pensje mamy identyczne, ale to, co przynosimy do domu, wygląda już nieco inaczej. Podobny temat poruszałem już wcześniej, ale magia zawarta w kilku banalnych zasadach jest na tyle silna, że chciałbym ponownie otworzyć Wam oczy na te podstawy.
Dzień zaczynamy pobudką o podobnej godzinie – oboje do pracy przychodzimy na około 7:30. Przed wyruszeniem do biura sam jem niewielkie śniadanie w domu, żeby mieć energię potrzebną na pedałowanie przez 7 kilometrów. Koszt takiego śniadania oszacowałbym na 1 zł. Mój kolega do 7:30 wydał już sporo więcej – 9 zł na paliwo (diesel, spalanie 6,5 l/100km, 25 km odległości dom <-> praca), 13 zł na gotową kanapkę i kawę, które kupił w drodze, a także 3 zł na gazetę którą przewertuje posilając się zaraz po przyjściu do pracy. Ponieważ wodę, herbatę i kawę zapewnia nam pracodawca, jedynym dodatkowym kosztem dla mnie jest jedzenie – kolejne 5 zł za własnoręcznie zrobione specjały przywiezione z domu. Mój współpracownik nie żałuje sobie za to batonów i napojów gazowanych z dystrybutora, a około 12ej wychodzi na lunch. Suma tych przyjemności: około 25 zł i cała masa sztuczności, które każe przetrawić swojemu przeciążonemu organizmowi. Po całym dniu pracy, w czasie której był co chwilę pobudzany kofeiną czy cukrem, wraca z powrotem do domu (kolejne 9 zł na paliwo), po drodze najczęściej kupując dla siebie i żony obiad na wynos (~ 17 zł za 1 porcję). Sam wróciwszy do domu zasiadam do pysznego, domowego obiadu zrobionego przez małżonkę i kosztującego nie więcej niż 5 zł za porcję dla 1 osoby.
Podliczmy nasze miesięczne koszty związane z pracą:
ja: (1zł + 5zł + 5zł) * 20 dni pracy = 220 zł, ale osobiście nie bardzo widzę, jakbym mógł ich nie ponosić nie pracując, dlatego w praktyce dodatkowy koszt wynosi 0 zł.
kolega: (9zł + 13zł + 3zł + 25zł + 9zł + 17zł) * 20 dni pracy = 1520 zł.
Jeśli założyć, że kolega podejmowałby wybory analogiczne do moich, zostawałoby mu w kieszeni 1520 zł – 220 zł = 1300 zł miesięcznie więcej niż obecnie! Aż strach pomyśleć, że jego żona podejmuje podobne wybory każdego dnia i najprawdopodobniej puszcza z dymem drugie tyle!
Chciałbym po raz kolejny upewnić Cię w przekonaniu, że oszczędzanie drobnych kwot naprawdę robi różnicę, a świadome wybory, które najczęściej są dokonywane bez obniżenia jakości Twojego życia, a za to z pozytywnym skutkiem dla zdrowia, stanowią różnicę pomiędzy 'spłukanym’ a 'niezależnym’! Sama pensja również jest ważna, lecz tylko w połączeniu ze zdrowym, aktywnym i oszczędnym stylem życia pozwoli na widoczny krok naprzód i znalezienie się w sytuacji finansowej, o jakiej większość społeczeństwa mogłaby tylko marzyć. Nie ma w tym żadnych oszustw, sztuczek czy wyrzeczeń. Jest za to prostota, wewnętrzny spokój i świadomość własnego ja. Jest też więcej czasu dla siebie, rodziny, czy wreszcie na pracę. Jest wreszcie czystość umysłu, pozbawionego sztucznych pobudzaczy i 'nakarmionego’ endorfinami wydzielonymi podczas dojazdów rowerem. Nie mówiąc już o dbałości o środowisko, którego nie obciążam spalinami, zużytymi pudełkami czy odpadami z mocno przetworzonej żywności.
Odpowiedzcie sobie sami: który model bardziej do Was przemawia, a który jest bliższy Waszemu postępowaniu. Jeśli ten reprezentowany przez mojego kolegę, zadajcie sobie pytanie: co Was powstrzymuje przed zmianą i zrobieniem tego pierwszego kroku w dobrym kierunku, po którym zwykle następuje cała lawina pozytywnych zmian dla Ciebie samego!
Jeśli sam postępujesz podobnie do mojego kolegi z sąsiedniego biurka, mam dla Ciebie dobrą nowinę! Nie tylko możesz znacznie podwyższyć comiesięczne oszczędności dzięki kilku drobnym zmianom, ale również kwota, którą będziesz potrzebował po osiągnięciu niezależności finansowej będzie mniejsza! Skoro podliczyliśmy koszty związane z wykonywaniem pracy, to po jej rzuceniu, Twoje comiesięczne wydatki będą znacznie mniejsze! Po co doliczać dodatkowe 1300 zł miesięcznie, skoro sama rezygnacja z pracy całkowicie wyeliminuje Ci ten koszt? I właśnie między innymi dlatego w komentarzach do wpisu o prowadzeniu budżetu domowego namawiałem do podzielenia wszystkich wydatków na te konieczne i na opcjonalne, które będziesz mógł wyeliminować w przypadku utraty pracy czy w przypadku większych zawirowań. Dobrze jest mieć świadomość, że w każdej chwili będziesz w stanie zredukować comiesięczne koszty o kilkadziesiąt procent.
PS Skoro dzisiejszy wpis jest dość krótki, pozwolę sobie na kilka ogłoszeń.
1) 28.06.2013 o godzinie 1:45, nie zważając na obowiązującą ciszę nocną, przyszła na świat Maja. Jest ona bardzo ważnym uzupełnieniem naszej drużyny testującej pieluszki wielorazowe. Ba – jest wręcz nieodzowna jeśli chodzi o przeprowadzenie testu, bo będzie najprawdziwszym królikiem doświadczalnym i bez niej żadna pielucha by u nas nie zagościła. Witam na świecie tą malutką istotę i życzę Jej i mamusi szybkiego powrotu do pełni sił i samych wspaniałych chwil 🙂 Pultyny ma kozackie, prawda? 🙂
2) Jeśli w ostatnim czasie doświadczaliście spowolnione działanie tego bloga i występujące dość często problemy z wczytaniem jakiejkolwiek jej zawartości, to nie powinno to się już zdarzać. Wydaje mi się, że namierzyłem problem i go rozwiązałem – zweryfikują to najbliższe dni.
3) Dzięki Wam po raz pierwszy zdarzyło mi się dobicie do limitów transferu w pakiecie hostingowym. Oznacza to, że w tym miesiącu pobraliście ze strony aż 10 GB i byłem zmuszony rozszerzyć pakiet. Serdecznie Wam dziękuję za zmuszenie mnie do poniesienia tego kosztu i mam nadzieję, że za jakiś czas skończy się również większy limit (25 GB)!
4) Po raz kolejny polecam do zapisania się na newsletter, jeśli chcesz być mieć błyskawiczną informację o nowych wpisach na swojej skrzynce pocztowej! I zachęcam do 'polubienia’ mnie na facebooku – już naprawdę blisko do magicznej setki polubień!
Gratulacje i powodzenia! Niech żona jak najlepiej wykorzysta czas w szpitalu na naukę karmienia – wbrew pozorom technika jest tu bardzo istotna, a w domu nie ma położnych, które pokażą co i jak w razie problemów.
Blog faktycznie chodził wolniej, cieszę się, że to już przeszłość.
W szpitalu gdzie rodziliśmy jest nawet poradnia laktacyjna, więc rodzące są otoczone odpowiednią opieką i wiem, że żona konsultuje wszelkie wątpliwości.
Jak mogę o to prosić, to jeśli powtórzy się sytuacja ze 'zmulaniem’ bloga, piszcie do mnie – sam też to wychwytuję, ale nigdy nie jestem do końca pewien czy coś akurat u mnie się nie dzieje, jeśli nie mam takiej informacji od innych. pozdrawiam!
Gratulacje!
Mam nadzieję, że Maja z pieluszek będzie zadowolona, a Was nie przerośnie góra prania:)
Pieluszki są tak cudowne, kolorowe i wzorzyste, że będziemy musieli Jej wyperswadować używanie ich jako przytulanek 🙂
Na razie pierwsza refleksja jest taka: pieluszki wielorazowe raczej nie sprawdziłyby się w szpitalu, zwłaszcza w zderzeniu ze smółkami, które musimy wręcz zdrapywać 🙂 Właśnie pierwsze pranie po małej się pierze, a Jej jeszcze nie ma w domu! Oj będzie się działo…
Gratulacje!
Co do roweru, to chyba nie jest opcja na cały rok..
Deszcze, wysokie temperatury-> pot… ale w razie braku tych dwóch, to czemu nie…
Dzięki! Co do roweru – spójrz proszę na moją odpowiedź na komentarz Konrada poniżej. pozdrawiam!
Gratulacje. 🙂
Zaskoczony jestem jak mało wydajesz na jedzenie. Przydał by się wpis z poradami jak zdrowo i tanio się żywić. Ja wydaję około 400-500 zł na jedzenie miesięcznie.
Hmmm – nie jestem przekonany, że wydaję jakoś bardzo mało na jedzenie. Uważam, że jemy naprawdę dobrze – w sensie zdrowo, lokalnie, sezonowo i po prostu pysznie! We wpisie po prostu oszacowałem na 1 zł koszt kanapek zrobionych na bazie własnego chleba, kilku plasterków wędliny / sera plus jakiś pomidor, szczypiorek itp. Do tego w trakcie dnia jakiś owoc, jogurt czy coś innego – 5 zł w zupełności wystarczy na 2 małe posiłki. A koszt obiadu wynoszący 5 zł? No cóż – prawie zawsze robimy obiady na 2 dni i zakładając 4 porcje, to nawet dość ciężko się nie zamknąć w 20 zł 🙂 Pewnie czasami wychodzi więcej, ale przeważnie znacznie mniej. I to naprawdę jest pyszne, zdrowe jedzenie.
Nawet słodycze (bez których do kawy w moim przypadku się niestety nie obędzie) nie są drogie – ostatnie 2 ciasta upieczone przez żonę kosztowały po około 10 zł więc 1 porcja takiego smakołyku naprawdę nie wychodzi drogo.
Dzisiejszy i jutrzejszy obiad będzie mnie kosztował około 9 zł (młode ziemniaczki, masa kopru plus duży kalafior – wszystko od lokalnych rolników z rynku) i pewnie będę objadał się nim jeszcze na kolację bo żona 'stołuje się’ jeszcze w szpitalu.
Jeśli odnieśliście wrażenie, że liczę koszt każdego obiadu i wypieku to nie jest to do końca tak – po prostu czasami chwilę o tym pomyślimy, czy popatrzymy na koszty z prowadzonego budżetu i stąd mamy szczegółową wiedzę, co za ile.
Gratuluję Córeczki!
Serdecznie dziękuję!
Gratulacje! 🙂
No właśnie. Rower jest świetny, ale nie przy niesprzyjającej pogodzie. Np. -15 st. C, opady deszczu etc.
Dziękuję!
Co do roweru to… doświadczenia, które regularnie przeprowadzam od kilku lat raz po raz udowadniają to, co naukowcy stwierdzili już dawno: człowiek z cukru nie jest 🙂 A jazda rowerem w deszczu nie jest niemożliwa – powiem więcej, jest przyjemna, bo bardziej wymagająca, hartująca ducha i ciało. Jako rowerzysta praktycznie zawsze znam lokalną pogodę na następny dzień i wiem, czy jest szansa na opady czy nie. Jeśli jest, biorę do torby małe zawiniątko z najzwyklejszym płaszczem przeciwdeszczowym (kosztował około 30 zł, waży z 200 gram, wymiary ok 15cm x 8cm x 3cm – małe, lekkie, funkcjonalne) i to załatwia sprawę.
Co do temperatury, to tej zimy jeździłem już chyba do -10. Do tego po śniegu i lodzie. Też można – to kwestia dostosowania ubioru i techniki jazdy do warunków.
Rozumiem, że nie każdy jest przekonany do jazdy rowerem w śnieżycy i podczas ulewy. Sam też w takich wyjątkowych sytuacjach rower zostawiam w domu i korzystam z komunikacji publicznej. Ale to absolutne wyjątki i wielokrotnie już przekonałem się, że właśnie te sporadyczne trudności są dla wielu doskonałą wymówką, żeby nie wsiadać na rower wcale. Bo nawet jeżdżąc tylko w sezonie i dobrej pogodzie można bardzo mocno obniżyć koszty transportu – wystarczy chcieć i nie wyszukiwać na siłę wymówek. A z czasem człowiek zaczyna dostrzegać, że można sezon wydłużyć, a nawet wyeliminować to pojęcie ze słownika 🙂 Stopniowe przesuwanie granic warunków w jakich wsiadasz na rower jest bardzo ciekawym doświadczeniem i wyzwaniem; testowaniem siebie, swojego ciała i odkrywaniem jego możliwości.
Pozdrawiam!
Kurcze, podziwiam. Ja przy opadach deszczu wymiękam i odstawiam rower. Po prostu nie lubię. No ale między rowerem a rowerem też jest różnica 😉 posiadam „starusieńkie maleństwo” – Wigry 3, niebawem dobije do 20stki, ale jest w stanie bardzo dobrym, dbam o ten rower jak o jajko – wygląda jak nówka sztuka niemal 😉 ale wiadomo: małe koła, zero przerzutek… Jazda nim zimą byłaby mordęgą 😉
No no – niedługo jakieś muzeum może się zainteresować Twoim rowerem jeśli jest w takim stanie – a old-timery są w cenie 🙂 Jeśli brak bardziej praktycznego i wygodnego roweru wynika z powodów finansowych, to zastanów się może, czy przypadkiem to, że nie masz lepszego roweru (a zatem często wybierasz np. samochód) nie kosztuje Cię więcej, niż kosztowałoby jego kupno.
Nie lubię jeździć samochodem i takowego nie posiadam 😀 składaka trzymam bardziej z pobudek sentymentalnych i… „Antykradzieżowych” – mam większą pewność, że nikt mi go nie zwinie 😉 moi znajomi, którzy posiadają współczesne modele, ciągle borykają się z problemem wymontowania im czegoś bądź kradzieży całego roweru… :/
Dla mnie największe utrudnienie to to, że w pracy muszę być w stroju oficjalnym (garnitur).
To rzeczywiście jest pewne utrudnienie. Sam bardzo sobie chwalę to, że tzw. dress code jest bardzo luźny i zdaję sobie sprawę, że to mocno ułatwia same dojazdy. Nie chcę teoretyzować – być może znajdzie się ktoś w podobnej sytuacji, kto dojeżdża rowerem i zechce się podzielić swoimi sposobami?
Oglądałem kiedyś jakieś zachodnioeuropejskie blogi i tam sporo osób jeździ w garniturach na rowerze. Niestety jakoś nie mogę znaleźć tych zdjęć. Jeżeli jest dobra pogoda to nie ma przeciwwskazań.
A co powiesz na przechowywanie stroju służbowego w pracy i przebieraniu się po przyjechaniu na miejsce i z powrotem zmiana na wygodne ubranie przed wyjściem do domu? Ciężko mi znaleźć inne rozwiązanie uwzględniające przebranie się – bo jednak w garniturze jest to mocno wskazane.
Też widziałem kiedyś takie zdjęcia rowerzystów w garniturach (być może nawet filmiki promujące dojeżdżanie rowerem), ale powiedzmy sobie szczerze – zbyt praktycznie to nie jest.
Trochę to kłopotliwe…Mieszkam w Warszawie blisko centrum i mam do pracy niecałe 5 km. Jeżdżę głównie komunikacją miejską i rowerem. Samochodem bardzo rzadko. Jazda po Warszawie samochodem w godzinach szczytu to proszenie się o siwy włosy, nerwicę i ogromny generator kosztów 🙂 Żal mi ludzi, którzy kupili „tanio” na obrzeżach miasta i teraz tracą ogromne ilości czasu i pieniędzy na dojazdy.
Pewnie czytałeś, ale przypomnę: http://www.wolnymbyc.pl/koszty-mieszkania-blisko-centrum-kontra-obrzeza/
Przyznaję, że sam patrząc na kolegów dojeżdżających po kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę zastanawiam się nad ich motywami…. Gdyby to jeszcze były świadome wybory, ale najczęściej polegało to tylko i wyłącznie na podejściu 'jest taniej, a z dojazdami jakoś będzie – kupimy 2 samochody, a w korkach i tak wszyscy stoją – ale za to w niedzielę do centrum handlowego można dojechać w 15 minut’…
Nie czytałem jeszcze, bo dopiero w niedzielę trafiłem na bloga 🙂 Jeśli jeszcze nie było to przydałby się artykuł o rozsądnym pozbywaniu się niepotrzebnych rzeczy.
Ten temat lekko poruszyłem tu – ale mój sposób na minimalizm nie polega na ograniczaniu się do 50 czy 100 przedmiotów, więc na razie nie jestem pewien, czy mogę się w tym temacie wypowiadać jako ekspert 🙂 Ale zapiszę sobie na listę – być może kiedyś mnie natchnie!
Ja również nie przyjmuję zasad typu 50, 100 czy 1000 przedmiotów. Po prostu od jakiegoś czasu zaczęły do mnie docierać sygnały o zbawiennych skutkach ograniczania rozbuchanej konsumpcji. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Zacząłem robić porządki i dotarło do mnie ile pieniędzy wydałem zupełnie bez sensu. Teraz zanim coś kupię zastanawiam się 10x czy na pewno jest mi to potrzebne. Lubię robić dobre zakupy tzn. kupować nawet drogie rzeczy warte swej ceny, które dzięki klasycznemu wyglądowi i dobrej jakości będą służyć latami. Pozbywam się drogą ewolucji (żeby nie wyrzucić czegoś potrzebnego) niepotrzebnych rzeczy. Co można sprzedać – sprzedają. Co się nie da sprzedać – oddaję potrzebującym. Na konta wpłynęło dodatkowe kilka tysięcy PLN co też cieszy. Duuużo więcej wolnego miejsca w mieszkaniu i cudowny uczucie, że nie przytłaczają cię rozmaite zbieracze kurzu. Zachęcam każdego.
Super podejście. Sami mieliśmy podobną akcję robiąc miejsce na rzeczy dla naszego nowego członka rodziny – także było to nieco wymuszone, ale dało naprawdę sporo i stosując podobne metody do Twoich, rezultat był więcej niż dobry! Tysięcy złotych nie odzyskaliśmy, bo też nie mieliśmy tylu niepotrzebnych, wartościowych przedmiotów. Ale samo poczucie przestrzeni (nawet w niewielkim, ale nie zagraconym mieszkaniu) jest bezcenne 🙂 A tchnięcie nowego życia w wiele nieużywanych przez nas przedmiotów też sprawiło dużą frajdę.
w Wiem, że to odpowiedź na dość stary wpis, ale w Holandii jest właśnie tak, że jeżdżą rowerami w garniturach 😉 W przypadku deszczu (częste zjawisko) baaardzo popularne są 'dresy’ zakładane prosto na strój do pracy (’regenpak’).
Inna historia, że tego nie pochwalam. Bo przepraszam bardzo, to niemożliwe, żeby się nie spocić… Natomiast jeśli jest możliwość przyjechania chwilę wcześniuej, wzięcia prysznica i przebrania się? Z przyjemnością!
Ale co to za problem? Mam podobny dystans do pracy (ok. 4,5 km), codziennie muszę przychodzić w garniturze i mimo to (od dość niedawna, bo półtora miesiąca, ale dzień w dzień) jeżdżę rowerem. Zdejmuję tylko krawat – nie da się inaczej, nawet przy spacerowym tempie cały kołnierzyk byłby mokry. W cieplejsze dni jeżdżę bez marynarki, którą składam i wkładam do kosza na rowerze, albo korzystam z jednej dyżurnej, która wisi w pracy. Wełna się praktycznie nie gniecie, więc marynarce nic się nie stanie.
Jeśli taki dystans przejeżdżam spokojnie (czyli ok. 15 -18 min), to praktycznie nie mam problemu z poceniem. Nie wiem tylko, jak to będzie wyglądać w miesiącach zimniejszych.
I to rozumiem! Pozytywne podejście, wolniejsza jazda i problem nie istnieje 🙂 Chcieć to móc!
A powiedz jeszcze – jak z butami? Masz na zmianę?
Buty to już w ogóle żaden problem. Nie mam na zmianę i nie widzę potrzeby. Jedyne, na co trzeba uważać, to buty ze skórzaną, mocniej zużytą podeszwą – potrafią się nieźle ślizgać na pedałach, a to może być niebezpieczne.
No co tu rzec 🙂
No gęba mi sie śmieje 🙂
No brawo 🙂
W końcu: „my zuchy mamy dziewuchy” 🙂
Niech wam sie dobrze i zdrowo chowa, a Tobie i żonie zyczę zdrowia, wytrwałości, cierpliwości, wyrozumiałości i radości z każdej chwili bycia rodzicami
A co do cięcia kosztów „okołpracowych” to gratuluję, bo jak widzę zbliżasz sie do perfekcji 🙂 Rower jako środek transportu do firmy jest dobry zawsze, albo prawie zawsze… Te tak naprawdę kilkadziesiąt dni kiedy nie można (lub prawie nie można) dojeżdżać nim to przeciż nie problem – w koncu zawsze jest jeszcze transport publiczny lub własny samochód. Najważniejsza jest zasada. Odstępstwa od niej są zawsze dopuszczalne. Lepiej robić coś na 80% możliwości niż nie robić wcale 🙂
No – pępkowe za mną, głowa boli ale jak trzeba wypić to co robić – przecież wszystko dla szczęścia moich dziewczyn 🙂
Ostatnio obniżam koszty nie tylko 'okołopracowe’, ale i 'okołoporodowe’ – po urodzeniu małej byłem w szpitalu już chyba 5 razy (i jeszcze pojadę ze 2-3 zanim wypuszczą dziewczyny) i zamiast nabić kilkadziesiąt kilometrów na liczniku samochodowym, to nabiłem je na rowerowym 🙂
O dojazdach rowerem w gorszych warunkach pogodowych odpiszę wyżej, bo chciałbym odpowiedzieć autorowi komentarza, dla którego te kilkadziesiąt dni w roku może być wymówką do nie korzystania z roweru w ogóle.
Serdecznie dziękuję za ciepłe słowa !
Z tymi kosztami dnia pracy coś jest na rzeczy… Ostatnio zaniedbałam robienie sobie kanapek i obiadów do pracy (=lunch na mieście) i widzę w moim excelu, jakie to posunięcie siało spustoszenie w moim majowym portfelu 😉 pozdrawiam, dd.
Cześć,
Pozwól, że odpowiem linkiem: http://www.wolnymbyc.pl/o-znaczeniu-malych-kwot/ 🙂 Przykładowo dzisiaj byłem aż 4 razy w szpitalu (okazuje się, że przy małym dziecku nie da się wszystkiego zaplanować – jaka niespodzianka! 🙂 ). Gdybym wybrał samochód, wydałbym około 15 zł na same dojazdy (i to tylko dlatego, że szpital jest tylko 4 km od domu). Zamiast tego przejechałem się 4 razy rowerem, a oprócz 15 zł w kieszeni zaliczyłem jedno zmoknięcie i doszedłem do wniosku, że chyba nie ma co się zbytnio bać kradzieży roweru, o ile odpowiednio się go zabezpiecza. O – może to dobry temat na jeden z wpisów? 🙂 Tyle pozytywów z prostego faktu, że znowu obyło się bez odpalania silnika!
pozdrawiam!
Gratuluję serdecznie narodzin Córeczki. Pozdrowienia dla całej rodzinki !
Wielkie dzięki – przekażę na pewno 🙂
gratulacje z okazji narodzin córeczki 🙂
gratulacje! fajny czas przed Wami:-)
Dziękuję 🙂 Będzie na pewno ciekawie 🙂
Dziękuję!
Gratuluję córki, życzę Wam dużo dobrego i pięknych chwil rodzicielstwa.
Co do tematu głównego wpisu:
Często mam taki „dylemat myślowy” – te 1520zł to kolega „przejadł” i on mógłby zaoszczędzić przez odpowiednie nawyki. Natomiast Ty czy ja (wyznaję podobną zasadę co autor 🙂 ) tych pieniędzy fizycznie nie „odjęliśmy” sobie od ust i nie zaoszczędziliśmy tej różnicy. One już z założenia zostały zaoszczędzone w inny sposób – świadomie. Bo jak by się porównać do milionera co na jedzenie wydaje 100kPLN to ile zaoszczędziliśmy…..
Takie poranne dywagacje 🙂
Gratuluje doboru tematów i na wpisy i czekam na kolejne.
Pozdrawiam,
Hmmm – rzeczywiście myślenie zaprezentowane we wpisie służy lepiej tej drugiej stronie – wydającej mnóstwo kasy dzień w dzień. To takim osobom warto pokazać, że to nie musi tak wyglądać i można inaczej – i dla nich argument oszczędnościowy jest jak najbardziej sensowny. Wydaje mi się, że my sami powinniśmy mieć chociaż świadomość, że te pieniądze wypracowaliśmy podejmując takie, a nie inne wybory i przyjmując konkretny styl życia. I właśnie tego typu decyzje pozwolą nam w przyszłości na to, co dla większości jest nawet niewyobrażalne, i co będą komentowali 'na pewno nakradł – niemożliwe, żeby oszczędził tyle, że nie musi pracować’.
pozdrawiam!
Witam, na wstępie oczywiście gratuluję ślicznej córeczki 🙂
A teraz nieco krytyki odnośnie wpisu 😉 Rzucają mi się w oczy od razu 2 bardzo duże błędy w wyliczeniach. Ty do pracy masz 7km, kolega 25. Myślę, że naprawdę ciężko wymagać od niego w tej sytuacji dojazdu rowerem, więc dojazd dość ekonomicznym dieslem wydaje się być w pełni usprawiedliwiony, a co za tym idzie 9*2*20=360zł wydane na paliwo również. W dodatku – czy jesteś w stanie jeździć do pracy cały rok? Zastanawia mnie też kwestia czysto techniczna, nie pocisz się na rowerze?
Druga sprawa, to obiadki domowe. Jestem nowym czytelnikiem bloga, więc nie wiem czy Twoja żona pracuje (wnioskuję że nie, a na pewno nie przez ostatnie miesiące, skoro miała dużo wazniejszą pracę do wykonania ;)). Nie napisałeś jak to wygląda u kolegi – jeśli jego żona pracuje, kwestia obiadów domowych może być trudniejsza (choć nie twierdzę, że się nie da).
Idea wpisu za to bardzo słuszna, ładnie pokazuje jak codzienne „batoniki” składają się w skali miesiąca.
Nie nazwałbym tego błędami, ale rzeczywiście może niewielkim niedopowiedzeniem.
Różnica w odległości wynika z wyboru kolegi – większa odległość, mniej czasu, za to znacznie wygodniejsze warunki i spokojniejsza okolica. Jeśli nie czytałeś, zachęcam do wpisu, gdzie poruszałem ten temat: klik.
Na rowerze z roku na rok jeżdżę coraz dłużej i myślę, że już niedługo wyeliminuję całkowicie pojęcie 'sezonu rowerowego’ ze swojego słownika. Rok temu było to bodajże 10 miesięcy, a w tym roku odkryłem, że minusowe temperatury i śnieg czy lód absolutnie nie dyskwalifikują tego środka transportu. Kluczem jest odpowiedni ubiór i spokojna jazda w niekorzystnych warunkach. Bielizna termoaktywna bardzo ogranicza problem pocenia się, a poza tym zawsze mam jakąś koszulkę na zmianę i po przyjeździe do pracy nieco się 'odświeżam’ w toalecie. Poza tym 7 km po prostym terenie to naprawdę nie jest dystans, na którym można się mocno spocić, zwłaszcza jeśli Twoje ciało jest przyzwyczajone do pokonywania go codziennie.
Co do obiadów, to moja żona przez ostatnie miesiące nie pracowała i kwestia gotowania była naprawdę uproszczona. Natomiast żona kolegi od jakiegoś czasu nie pracuje wcale. Ale – jak sam zauważyłeś – gdyby pracowała, domowe obiady również nie byłyby jakimś wielkim wyzwaniem (zwłaszcza, że nie mają dzieci więc czasu jest pod dostatkiem).
Pozdrawiam i zachęcam do zapoznania się z innymi wpisami, żeby poznać nieco szersze spojrzenie na mój styl życia, którym staram się Was zarazić 🙂
No właśnie, jak to wygląda z tym poceniem się w trakcie jazdy na rowerze? Od razu po dotarciu na miejsce bierzesz prysznic u pracodawcy?
Już odpisałem powyżej:
”
Bielizna termoaktywna bardzo ogranicza problem pocenia się, a poza tym zawsze mam jakąś koszulkę na zmianę i po przyjeździe do pracy nieco się ‚odświeżam’ w toalecie. Poza tym 7 km po prostym terenie to naprawdę nie jest dystans, na którym można się mocno spocić, zwłaszcza jeśli Twoje ciało jest przyzwyczajone do pokonywania go codziennie.
”
Wydaje mi się, że jestem osobnikiem pocącym się dość umiarkowanie jak na faceta 🙂
Poza tym ilość potu przez wolniejszą jazdę – dlatego zwykle dojazd do pracy zajmuje mi około 3-4 minut dłużej niż powrót (po którym od razu mogę wskoczyć pod prysznic), i te kilka minut (a zatem niższa średnia prędkość) znacznie obniża wysiłek podczas jazdy.
No trochę tendencyjne te obliczenia….
5zł za porcje/osobe na obiad? nierealne na dłuższą metę…
Rower – fajne, ale nie wtedy gdy trzeba rozwieźć dwójkę dzieci.
Ogólnie OK, ogólnie jak najbardziej zgadzam się za ograniczaniem niepotrzebnych, a wręcz toksycznych (dosłownie) wydatków. Tak, tak trzmać.
A ile sama byś przyjęła? 6? 7? Czy jeszcze więcej? Przede wszystkim, pisałem o jednodaniowym obiedzie dla 2 osób przygotowywanym na 2 dni. Nie wliczam deseru, który czasem jest, czasem nie. Nie liczę napojów – do obiadu zwyczajowo pijemy wodę, a jeśli czytasz mój blog dłużej, to wiesz, że jest to kranówka, której koszt jest pomijalny. Staramy się jeść sezonowo, kupujemy większość produktów od lokalnych producentów na rynku i staramy się ograniczać spożywanie mięsa (absolutnie nie z pobudek finansowych) – 2-3 razy w tygodniu, kiedy 'wchłonę’ niewielką porcję mięsa (~100g) w zupełności wystarcza.
Myślę, że zupy i dania bezmięsne można przygotować za znacznie mniej niż 5 zł/os. Jeśli 2-3 razy w tygodniu dodamy mięso, ten koszt idzie w górę, ale wątpię, czy średnia jest wyższa. Nie budżetuję każdego obiadu, więc są to obliczenia dość teoretyczne i jako takie mogą mieć pewien margines błędu.
Jeśli chodzi o rower… pozwól, że znowu poteoretyzuję, bo na razie mojego dziecka jeszcze nawet nie przewiozłem ze szpitala do domu 🙂 Ostatnio czytałem, że odprowadzanie dziecka do szkoły/przedszkola, które jest w odległości około kilometra od domu ma zbawienny wpływ na jego tuszę i bardzo mocno zmniejsza prawdopodobieństwo otyłości i innych problemów zdrowotnych. Już widzę, jak przewracasz oczami, myśląc sobie 'kto ma szkołę 1 km od domu, już nie mówiąc o tym, że przy tempie chodu dziecka taki marsz zająłby godzinę’ 🙂 Zamierzam też próbować zarazić moje dzieci miłością do rowerów i planuję zacząć już w przyszłym sezonie od siodełka dziecięcego, montowanego na rower rodzica. A wraz z wiekiem chcę wprowadzać inne rozwiązania odpowiednie dla maluchów.
Dużo zależy od lokalizacji, warunków pogodowych itp – ale nie przekreślałbym z góry możliwości dowożenia dzieci innymi środkami transportu niż samochód.
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz!
„oboje do pracy”->”obaj do pracy”
„chcesz być mieć”->”chcesz mieć”