Chciałbym Wam opowiedzieć o pewnym rytuale, który wykonuję od mniej więcej roku co 3 dni. Rytuale, który daje mi poczucie normalności i pokazuje, jak wiele pracy może kosztować zaspokojenie podstawowych potrzeb człowieka. Mowa będzie o pieczeniu chleba. Pytasz, co takiego jest w pieczeniu chleba, żeby nadawać temu jakieś specjalne znaczenie? W takim razie zapraszam do lektury 🙂
Wszystko zaczyna się na rynku – kupuję mąki. Takie, jakie w sklepie bardzo ciężko znaleźć – pszenną razową i żytnią razową. Razową, czyli typu 2000 – oznacza to, że ziarno zostało zmielone tylko raz i zawiera cały wachlarz bogatych w składniki mineralne łupin, które są odrzucane przy produkcji 'zwykłej’, białej mąki. Słusznych rozmiarów pracownica młyna wsypuje mąkę do kartonowych worków i oznacza jej typ (P – pszenna, Ż – żytnia), chociaż to już dawno niepotrzebne – teraz nawet obudzony z głębokiego snu w środku nowy rozpoznałbym je bez oznaczeń.
Przygotowania zaczynam dzień wcześniej. Wyjmuję z lodówki zakwas (który zacząłem hodować ponad rok temu) i daję mu chwilę na ogrzanie się do temperatury pokojowej. 'Karmię’ go 150 gr mąki żytniej razowej i dodaję około 150 ml wody. Mieszam i odstawiam na noc. Rano ponawiam ten proces i wychodzę do pracy. Po powrocie zaczynam tworzenie mieszanki: wlewam zakwas do miski (50 ml odstawiam do lodówki na kolejne pieczenie), dodaję pół szklanki mąki żytniej razowej, drugie pół pszennej razowej, oraz 3 szklanki zwykłej mąki pszennej. Solę, dosypuję czarnuszki, dodaję ziarna słonecznika i dyni. Teraz czas wodę – około 400 ml. Mieszam. W jedną stronę, żeby chleb się nie rozwarstwił. Około 350 razy 🙂 Wlewam całość do foremek i odstawiam na 2 godziny do wyrośnięcia. Następnie ustawiam piekarnik, a w trakcie jego nagrzewania, nacinam chleb w taki sposób, żeby nie popękał w sposób niekontrolowany (czyli wzdłuż, co i tak zwykle następuje) i spryskuję mgiełką wody z rozpylacza do kwiatów. Wstawiam do piekarnika. 220 stopni przez 15 minut. 200 stopni kolejne 15. 180 stopni przez 40 ostatnich minut pieczenia. Wyjmuję z form i kładę na szczebelki (tak, żeby był dostęp powietrza od dołu) do ostygnięcia.
Pracochłonność całości: około 30 minut, rozbite na niewielkie, nawet 5-minutowe etapy, rozciągnięte na przestrzeni 2 dni. A efekt?
Może nie wygląda jak modelowy wypiek z książki kucharskiej, ale smakuje naprawdę wybornie!
Pytanie za 100 punktów brzmi: czy ktoś jeszcze celebruje w ten sposób tak banalną czynność, jak pieczenie chleba? I to w sposób najbardziej czasochłonny z możliwych – bazując na samodzielnie wyhodowanym zakwasie, zamiast na drożdżach ze sklepu? Przecież większość z nas nawet nie wie, że może własnoręcznie upiec domowy chleb – bez żadnych specjalnych sprzętów i umiejętności. Ale po co to robić, skoro można kupić pieczywo w dowolnej piekarni czy markecie?
Regularnie piekę chleb z kilku powodów. Najważniejszy to świadomość, jak bardzo piekarze udoskonalili umiejętność produkcji produktów chlebopodobnych pod takimi etykietami jak 'słonecznikowy’, 'codzienny’ czy 'razowy’. Czy wiecie, że powszechną praktyką jest dodawanie karmelu do mieszanki chlebowej, dzięki której najzwyklejszy bochenek udaje ciemne pieczywo? Albo że w takim chlebie 'razowym’ mąki razowej jest tyle, co kot napłakał? „Wielka mi rzecz” – powiecie – „co to ma za znaczenie?”. A właśnie, że ma. Chleb w naszej kulturze odgrywa ogromną rolę i zawsze był podstawowym produktem na niemal każdym polskim stole. Kiedyś gospodynie wypiekały prawdziwy, domowy chleb każdej niedzieli w wielkich piecach. Chleb taki najlepiej smakował z masłem – położenie na niego czegokolwiek więcej byłoby profanacją i zmieniłoby doskonały smak ciepłego jeszcze chleba z masłem. Przenieśmy się do przodu o kilka dekad – do czasów współczesnych. Przyzwyczailiśmy się do sztucznego smaku pieczywa z marketu, do jego chemicznego zapachu. I rzucamy się na bułeczki, bo 'jeszcze świeże, jeszcze ciepłe’. A co powiecie na temat ich świeżości chociaż 1 dzień później? Mój chleb bez trudu zachowuje swoje walory 3-4 dni i zachowałby dłużej, ale jakoś jeszcze nigdy tak długo nie przetrwał choćby kawałek 🙂 Przetrwałby, mimo że nie zawiera żadnych sztucznych barwników i dodatków. Ale kto jeszcze piecze swój własny chleb? Jakiś czas po tym, jak zainicjowałem ten zwyczaj z radością spostrzegam, że nawet w dalszej rodzinie od czasu do czasu ktoś przypomina sobie dzięki temu smak własnego pieczywa i decyduje się poświęcić chwilę czasu na samodzielny wypiek.
Jest jeszcze jeden – nawet ważniejszy – powód, dla którego wypiekam chleb dla rodziny. To tytułowa pochwała prostoty. To powtarzająca się, regularna procedura którą powtarzam aż do znudzenia, a której efektem jest powstanie czegoś w sam raz dla nas. To świadome zwolnienie obrotów, odseparowanie od pędzącego świata. To intencjonalna rezygnacja od wizyty w piekarni i kupna produktu chlebopodobnego. To manifest mojego niezadowolenia z faktu, że już niemal wszystkie niegdysiejsze obowiązki obdarliśmy z dostojności i znaczenia i – najzwyczajniej na świecie – zautomatyzowaliśmy. Śmiejecie się. „Automatyzacja jest dobra, to miara postępu, bez której nadal 90% swojego czasu poświęcalibyśmy tylko na to, żeby przeżyć”. Zgadzam się – ale automatyzacja to również stopniowe obdzieranie nas z człowieczeństwa, próba stworzenia armii wyspecjalizowanych robotów, które bazują na codziennych dostawach gotowych produktów (wytworzonych przez inne roboty) i które – pozostawione samemu sobie – nie potrafiłyby się w żaden sposób odnaleźć w najprostszych czynnościach (jak nad tym pracować, niedawno pisałem).
Pieczenie chleba to moja pochwała prostoty. To jedna z kilku regularnie wykonywanych czynności, których świadomie nie zgodziłem się mi odebrać, zautomatyzować. O ile nie namawiam Cię do spędzania większości czasu poza pracą na czynności, których wynik można bardzo łatwo osiągnąć w inny sposób, to gorąco zachęcam do wyboru jednej czynności, którą aktualnie wykonuje za Was ktoś inny, i próby samodzielnej realizacji wybranej potrzeby. Docenisz wtedy pracę tych, których na co dzień nawet nie zauważasz. Będziesz pod wrażeniem prostoty, z jaką osiągasz skutek. A kto wie – być może tak jak ja – zasmakujesz w samodzielnym wykonywaniu wybranej przez siebie czynności i znajdziesz w niej spokój i choć chwilowe zwolnienie tempa życia?
A może już teraz robisz coś podobnego, nie zważając na zysk (mój chleb kosztuje więcej niż te, które standardowo są dostępne w sklepie), a doceniając samą czynność i jej niesamowitą prostotę? Chętnie się dowiem, co to takiego!
[ Edytowany 16.07.2013 ] Dzisiaj udało mi się cyknąć zdjęcie stoiska 'mącznego’ na rynku – sami powiedzcie, czy to nie wygląda pięknie?
Jedyne, co według mnie 'przebija’ takie stoisko to dostęp do pobliskiego młyna z tanią, lokalną mąką. Jeśli ktoś tak ma – zazdroszczę!