Pęd do doskonalenia. Tylko czemu nie siebie…

Nadszedł ważny dzień dla mojego bloga – oto pierwszy wpis gościnny! Będąc pod wrażeniem pełnych pasji, a jednocześnie merytorycznych komentarzy jednego z młodszych czytelników bloga (tajemniczy, jeszcze niepełnoletni „D.” 🙂 ), zaproponowałem mu stworzenie wpisu na dowolny temat (oczywiście współgrający z tematyką poruszaną u mnie). D. z entuzjazmem zareagował na propozycję, i już po trzech dniach na mojej skrzynce odbiorczej pojawił się poniższy tekst.

Zanim go przedstawię, jeszcze kilka zdań ode mnie. Chciałbym, żeby wpisy gościnne pojawiały się u mnie od czasu do czasu. Są one dla mnie potwierdzeniem, że jesteście, że czytacie bloga, a między nami nawiązał się pewien szczególny kontakt. Piękne jest to, że zaczynamy prowadzić dialog, co widać po wielu komentarzach i chęci czytelników do przedstawienia swoich poglądów pod wpisami. Jeśli ktoś chciałby podzielić się z czytelnikami www.wolnymbyc.pl swoim spojrzeniem na świat czy opinią na tematy, o których jeszcze nie napisałem, zapraszam do kontaktu mailowego na adres wolny@wolnymbyc.plbyć może Ty również staniesz się współautorem bloga? Bardzo interesują mnie Wasze poglądy i sposób życia – już z samych komentarzy nauczyłem się sporo – aż strach pomyśleć, ile mógłbym wynieść z większej liczby obszerniejszych tekstów – jak ten poniżej. Na który zapraszam, mając nadzieję, że zostanie ciepło przyjęty, a użyte w nim 'telewizyjne’ argumenty zostaną potraktowane bardziej jako metafora (zgodnie z intencjami autora), a nie jako kolejny atak na to – bronione często zaciekle – medium 🙂

Witam wszystkich serdecznie. Część z was zapewne zna mnie z komentarzy pod Nickiem D. Dzisiaj chciałbym się z wami podzielić krótkim gościnnym postem. Myślę, że na wstępie nie obędzie się bez krótkiej wstawki autobiograficznej, bez której być może nie miałbym z minimalizmem nic wspólnego.

Jako dzieciak (lat 9) codziennie konfrontowałem się z sytuacją, gdy mój tata wychodził do pracy zanim jeszcze wstałem, a wracał do domu, gdy kładłem się spać. Była to wysoka cena jaką przyszło mu płacić za nowy samochód, TV oraz duuuużo większe mieszkanie. Widząc to, postanowiłem odbyć z moim rodzicem bardzo poważną rozmowę

ojciec_syn

Wyglądała ona mniej więcej tak:

Ja – Tato, nie mógłbyś pracować trochę mniej?
Tata – Żebyśmy mogli pozwolić sobie na te wszystkie rzeczy muszę ciężko pracować.
Ja – Moglibyśmy żyć bez części z tych rzeczy, a ty mógłbyś pracować mniej. Mielibyśmy wtedy więcej czasu dla siebie…

W efekcie tej rozmowy dowiedziałem się, że „niczego nie rozumiem”. Tak w istocie było. Olśnienie przyszło dopiero parę lat później, a wiązało się z podręcznikowymi rycinami przedstawiającymi ludzi pierwotnych.

Taki oto jaskiniowiec wynalazł młotek, celem zwiększenia swojej siły. Nie mógł rozłupać skały własną dłonią, użył więc narzędzia. Chcąc poruszać się szybciej, udomowił konie. Z czasem zastąpiły je parowozy, samochody, a wreszcie – statki kosmiczne. Widząc ten schemat, nietrudno zrozumieć, iż doskonalenie tkwi w naszej naturze. W gruncie rzeczy, dzisiejsze społeczeństwo na wskroś przesiąknięte jest dążeniem do doskonałości. Nie bez powodu Kowalski wymienia telewizor na większy, nowszy i lepszy – innymi słowy – doskonalszy. Zdziwienia nie wywoła również fakt, że ten sam telewizor niedługo zagości na wysypisku śmieci, aby zrobić miejsce na lepszy model. Doskonalimy samochody, domy, ubrania, meble czy sprzęt AGD. Wszystko, co tylko możemy kupić za pieniądze.

I tu zaczyna się problem. Dlaczego szlachetna tendencja do doskonalenia zdominowała materialną sferę naszego życia? Jestem ciekaw Waszych przemyśleń. Mi do głowy przychodzi tylko jedna odpowiedź: dlatego, iż to właśnie materialne aspekty rzeczywistości i konsumpcjonizm wyznaczają pryzmat, przez który postrzegamy świat. Tym samym wyznaczają kierunek dla naszych naturalnych dążeń.

Tu muszę zakończyć swoje przemyślenia w tym temacie, by podejść do wszystkiego bardziej naukowo.

ue46f8000-4

Spójrzmy na ogromny wysiłek, jaki człowiek poświęca na doskonalenie swojego „materialistycznego arsenału rupieci” 😉 Weźmy za przykład ten telewizor* . Jego cena w zaokrągleniu wynosi 6600zł. Jeżeli uznamy, że godzina naszej pracy jest warta 10 zł, nietrudno obliczyć, iż musimy na niego pracować 660 godzin. To tyle, co 82,5 ośmiogodzinnych dni pracy. Innymi słowy jedna trzecia roku (licząc 20 dni pracy w ciągu miesiąca). Do tego dochodzą koszty kredytu – mało kto może sobie pozwolić na zakup wart jego czteromiesięczną pensję. Jeżeli przyjmiemy, że kredyt dodatkowo zabierze 10% wartości TV, mamy 66 dodatkowych godzin pracy. Tak cenny przedmiot trzeba otoczyć niebywałą opieką. Możemy do niego kupić „gwarancję plus” kosztującą 700zł, czyli 70 godzin pracy. W sumie koszt tego „telepudła” to prawie 100 dni pracy. W tym czasie moglibyśmy spędzić wymarzone wakacje, zdobyć nowe umiejętności czy doskonalić jedną z niematerialnych dziedzin naszego życia.

Powszechnie przyjmuje się, że aby stać się ekspertem w danej dziedzinie trzeba poświęcić na nią około 10 000 godzin pracy. Czas potrzebny do zdobycia powyższego TV stanowi zaledwie 8% tej ogromnej liczby. Ale jeszcze nie uwzględniłem czasu potrzebnego na korzystanie z tego sprzętu 😉

Według statystyk na tej stronie, przeciętny Polak spędza ponad 3 godziny dziennie przed telewizorem. Jeżeli odbiornik posłuży mu przez pięć lat, to mamy: 5*365*3=5475 godzin. Po dodaniu powyższych 8% mamy już niemalże 63% magicznej liczby 10 000 godzin. A posiadacze drogich telewizorów zapewne lubują się w innych, równie przydatnych rzeczach. Nietrudno pomyśleć, co można by udoskonalić rezygnując z drogiego auta (lub auta w ogóle), telewizora, czy nawet – ekstremalnie – z domu.

Mógłbym policzyć, ile moglibyśmy zarobić w czasie poświęconym na zdobywanie i korzystanie z telewizora. Ponieważ jednak od niedawna jestem przeciwny przeliczaniu czasu na pieniądze – nie zrobię tego.

Na sam koniec chciałbym zadać Wam pytanie: co takiego doskonalicie w waszym życiu? Czy jest to stan posiadania, czy może coś innego 😉

* Zdarzyło mi się to już wspomnieć w komentarzach – telewizor to symbol, Można pod niego podstawić drogi samochód, prywatny odrzutowiec, nowoczesny inteligentny toster, czy kosztujący tysiące złotych aparat fotograficzny. Wszystko zależy od tego, co sam rozumiesz jako zbędny, czasochłonny, czysto konsumpcyjny wydatek.

57 komentarzy do “Pęd do doskonalenia. Tylko czemu nie siebie…

  1. Arek Odpowiedz

    Ciekawy wpis przypominający pewne ważne rzeczy. Dlaczego jesteś przeciwko przeliczaniu czasu na pieniądze?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Poczekajmy na odpowiedź samego autora. Ja tylko nadmienię, że takie przeliczenia czasami wręcz celowo pomijam, chociaż w wielu sytuacjach wydaje mi się, że jak najbardziej ma to sens. Mnie we wpisie uderzyła łatwość, z jaką wielu z nas rezygnuje z bycia specjalistą w swojej dziedzinie (owo mityczne 10.000 godzin), a jednocześnie jesteśmy w stanie przeznaczyć ten czas na wiele absolutnie bezproduktywnych zajęć.

      • Roman Odpowiedz

        Jeszcze bardziej szokuje owa „łatwość rezygnacji” gdy uświadomimy sobie, ze w wielu dziedzinach nie potrzeba nawet 5 tys. godzin… ba… nie potrzeba 1 tys…
        Szczerze mówiąc to nie wiem czy jestem specjalistą w szyciu żagli choć patrząc na pieniądze jakiem i za to płacą muszę powiedzieć, że w oczach placących jestem i to wybitnym 😉 A na naukę i późniejsze doskonalenie umiejetności poświęciłem moze 2-3 miesiące pracy…

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          2-3 miesiące pracy poświęcone na zdobywanie umiejętności, dzięki którym teraz żyjesz na odpowiednim dla siebie poziomie, robiąc to, co lubisz i pracując tyle, ile chcesz… podziwiam. Chociaż jestem pewien, że gdyby nie wcześniejsze doświadczenie (zawodowe i nie tylko), nie miałbyś odpowiednich znajomości i 'bazy’, na której mogłeś budować ten biznes – zresztą już chyba kiedyś o tym pisałeś.
          Jestem ciekawy, ile w praktyce poświęcasz na pracę w takim układzie, jaki masz.
          Ja również uważam, że w oczach pracodawców (biorąc przede wszystkim proponowane stawki) jestem zdecydowanie przeceniany – mimo że naukę tego, co wiem, poświęciłem znacznie więcej niż kilka miesięcy. Ale umiejętność sprzedania siebie też ma olbrzymie znaczenie, prawda? 🙂 Chociaż czuję, że do Twojego komfortu psychicznego i sytuacji zawodowej, w jakiej się poruszasz jeszcze dużo mi brakuje. Ale czasu mam aż nadto, także nie ma co się porównywać, ale działać i robić swoje! Byle nie za wszelką cenę, prawda?

          • Roman

            Oczywiście, nie startowałem „od zera”; dużo wiedziałem zanim zacząłem profesjonalnie szyć, poza tym cały czas sie uczę i udoskonalam „technologię”…Znajomości ułatwiły mi rozpoznanie rynku, wejście w ten rynek, ale w żaden sposób nie uczyniły ze mnie fachowca 🙂 Gdyby uśrednić to poswiecam na pracę 10 h/tydz, ale to bardzo zwodnicze uśrednienie… Są bowiem tygodnie, gdy nie pracuje wcale, są takie, gdy dzień w dzień siedzę po 12-14 godzin (nie narzekam, sam sobie tak pracę zorganizowałem).
            A komfort psychiczny nie jest u mnie zbudowany na sytuacji zawodowej i finansowej (nie przede wszystkim). Raczej na swiadomości tego co umiem i potrafię jak ównież na tym czego jestem w stanie się nauczyć 🙂 I na naprawdę niewielkich (w stosunku do dochodów) potrzebach. Są one chyba takie same jakie były, gdy zdarzało mi się biedować. Zmieniły się co najwyżej pragnienia, ale ich nie muszę realizować i świadomośc tego jest też komfortem 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Czyli potwierdziłeś to, co również sprawdza się w moim przypadku – powstrzymanie się od inflacji stylu życia (co absolutnie nie oznacza życia jak typowy 'student z akademika’ – z góry przepraszam wszystkich dotkniętych) sprawdza się na dłuższą metę i pozwala na budowę niesamowitego komfortu psychicznego w obszarze finansów osobistych. Polecam wszystkim 🙂

      • Szymon Barczak Odpowiedz

        Niech Cię to nie dziwi 🙂 90% ludzi nie ma żadnych zainteresowań. Koncentrują się tylko na tym, by jak najłatwiejszym sposobem zarobić jak najwięcej, by jak najwięcej kupić.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Nie lubię przytakiwać takim przygnębiającym opiniom… mam nadzieję, że odsetek 'robotów’ nie jest aż tak wysoki. Chociaż wiesz, co mówią o nadziei…

    • D. Odpowiedz

      Ogólnie jestem przeciwko postrzeganiu życia przez pryzmat pieniądza. Finanse są oczywiście ważne, oszczędzanie istotne, ale nigdy nie można zapomnieć że pieniądze są środkiem a nie celem. Czas ma to do siebie że można go poświęcić na rzeczy bezcenne i na tym właśnie staram się skupić, zamiast liczyć ile można by w tym czasie zarobić i na co to wydać 😉 Oczywiście można powiedzieć że więcej czasu poświęconego na zdobywanie pieniędzy = szybsze osiągnięcie wolności finansowej, ale na co komu wolność finansowa jeżeli już teraz nie potrafi znaleźć wspaniałych – i nieprzeliczalnych na pieniądze – zastosowań dla swojego czasu?
      W kontekście życia i pieniędzy: Są rzeczy które opłaca się zrobić, ale nie warto i są rzeczy których zrobić się nie opłaca ale warto je zrobić i tak. „Finansowy pryzmat”, wyrażony min. w twierdzeniu „czas to pieniądz” tego nie uwzględnia.

      • Maga Odpowiedz

        Zgadza się. Powiedziałabym również, że na co komu wolność finansowa, jeśli nie ma z kim tej wolności dzielić. A tak się może stać, jeśli za bardzo poświęcimy się osiąganiu tej wolności.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Dokładnie. A nagła odmiana w ciepłego, szukającego drugiej połówki i dzielącego się tym, co ma człowieka po wielu latach parcia do przodu tylko za kasą może i jest możliwa, ale chyba tylko w filmach…

  2. Roman Odpowiedz

    Dlaczego tak jest? Moim zdaniem dlatego, że żyjemy w cywilizacji PIP czyli Picu I Pozoru… Tworzymy świat z przedmiotów, które mają „przede wszystkim ładnie wyglądać i niekoniecznie sprawnie, a już na pewno nie długo, działać”. Trzeba sie umieć pokazać, bo to jest w poważaniu. A łatwiej pokazać to co sie ma niż to co sie potrafi…

  3. TR Odpowiedz

    Ciekawy, acz idealistyczny wpis. Jasne, że nie kupując telewizora czy innego symbolu trwonienia pieniędzy oszczędzamy czas, ale nie dajmy się zwariować! Sam fakt posiadania czasu nie jest równoznaczny z jego lepszym spożytkowaniem, dlatego też pisanie, że bez tv w 5 lat wykonamy 60% planu do bycia mistrzem uważam za zbyt idealistyczne. Dla zobrazowania przywołam anegdotkę, o paleniu:
    Niepalący mówi palaczowi, że gdyby policzyć wszystkie wydatki na papierosy, po 20 latach zebrałoby się na Ferrari.
    A więc gdzie twoje ferrari, odpowiada pytaniem palacz?
    Tak samo tutaj, problem jest szerszy i wymaga rozważań na temat planowania czasu i planowania ŻYCIA!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Anegdota ciekawa, chociaż dla osób racjonalnie oszczędzających raczej nietrafiona. Oczywiście wszystko zależy od podejścia, a jeśli ktoś tą 'dychę’ dziennie na papierosy przepuści na batonika i napój energetyczny, to i korzyść zdrowotna wątpliwa, i oszczędności nie widać. Ale jak proponowałem tutaj, mając obrany cel i odkładając te drobniaki na dedykowane konto, można uzbierać na spełnienie marzeń – może nieco mniejszych niż Ferrari, ale z drugiej strony… kto chciałby mieć Ferrari 🙂 Co innego, żeby było mnie stać na Ferrari. Ale mieć… niiiieeee 🙂

  4. Tofalaria Odpowiedz

    Pieniądze, zakupy, zbytek to takie pozorne udoskonalanie życia. Dotyczy to nie tylko wyposażenia domu czy innych dóbr materialnych, ale nawet doszło do strefy cielesności człowieka. Łatwiej (być może) zarobić na kurację odchudzającą niż lepiej się odżywiać. Łatwiej kupić karnet na fitness (i czyste sumienie) niż faktycznie coś robić (sport za darmo, uprawianie ogródka albo chodzenie wszędzie na piechotę). Łatwiej generalnie zmieniać świat materialny wokół siebie niż myśleć i się dogłębnie rozwijać…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Może powodem jest to, że zmiany dokonane po zakupie (nieważne, czy telewizora, czy implantów piersi) są widoczne od razu? Nie dość, że nie trzeba żmudnie pracować na efektem końcowym, ale w obecnych czasach można ten efekt mieć od razu, a spłacać go później!

      • iksińska Odpowiedz

        Nawiązując do Twojej odp. powyżej, „Nie dość, że nie trzeba żmudnie pracować na efektem końcowym, ale w obecnych czasach można ten efekt mieć od razu, a spłacać go później!” również zauważam taką tendencję. nie tylko wśród „zwykłych” obywateli, ale również np. dziś, czytając gazetę regionalną gminy w którym się wychowałam – że UG zaciągnął kolejny kredyt i dług wzrósł z 2 mln do 5 mln. Gminy! Ja wtóruję jednej podstawowej zasadzie ekonomicznej, o której najwyrazniej świat zapomniał – „NIE WYDAWAJ WIĘCEJ NIŻ MASZ” . Dotyczy to zwykłych Kowalskich, a takżę urzędów, samorządów i ogólnie kraju. Cały ten wielki krach w USA, gdzie raczej większe skutki odczuła Europa – spowodowany został właśnie przez nieumiejętne zaciąganie kredytów, rozdawanie ich na lewo i prawo, gdzie w większości już wtedy ludzie zaciągający byli bankrutami, niezdolnymi do ich spłaty. Owszem nie przeczę, że kredyt hipoteczny nie jest fanaberią, a dla większości przymusem, bo przeciez gdzieś egzystowac muszą, a nikt przy 1600 brutto nie uskłada 200 000 na mieszkanie, no chyba że bedzie odkładał do 50tki. Ale przy całej reszcie innych ..poważnie bym się zastanowiła. Dawniej zadłużanie się , było przejawem niegospodarności… a dziś już tylko klik nas dzieli aby 5000 mieć od tak na swoim koncie (pomijając złodziejskie oprocentowanie…a raczej ukrytą prowizję, takim małym druczkiem) Kredyty są tak ogolnodostępne, ze ludzie nie zastanawiają się nad tym, ile wlasciwie w rezultacie ich ten przedmiot bedzie kosztował, czy naprawde nie lepiej poczekać chwilkę, uskładać te 3000, przyoszczedzic na czyms innym….NIE, po co czekać, CIESZ SIĘ TYM JUŻ TERAZ. Ja wiem, że teraz z tekstem „za moich czasów..” to trochę dziadzieję tutaj, chociaz nadal jeszcze młoda jestem, no ale..jak ja byłam mała, to z upragnieniem czekałam na swoje urodziny, imieniny, gwiazdkę..(urodziny mam w święta 24 grudnia, więc w sumie to był jeden prezent :)i jak cokolwiek dostałam to tak się cieszyłam, dbałam o te zabawki, układałam na półeczkach, nie wynosiłam do piachu żeby nie pobrudzić. A dziś..już sama nie wiem co kupować mojejmu bratankowi..no bo praktycznie zabawek ma cały pokój po brzegi, jak dostanie jakiś samochodzik, pojezdzi, urwie się kółko, rzuci w kąt, ostatnio dostał taki laptop dziecięcy..to samo. Myslałam że jakoś się tym zainteresuje, tyle opcji nauki literek, cyferek…a on powciskał jakies melodyjki i własciwie zaraz się tym przedmiotem znudził, nie potrafił docenić jego wartości. Dzieciaki nie potrafią się już cieszyć tymi zabawkami, zero jakiegokolowiek szacunku. W markecie tylko potrafią wrzeszczeć JA CHCĘ TO,,,mamooooooo…kup mi…yyyy! Bozenka już ma tą lalkę, dlaczego ja nie mogę miec.. brr 🙂 Znowu się rozpisałam 🙂 Ale jakby nie było – podsumowując, ja szacunku do pieniądza i jego wartości nauczyłam się na przykładzie moich rodziców, to samo też chciałabym przekazać swoim dzieciom. Pewnie że fajnie mieć wszystko tak na już…ale musimy mieć tą swiadomość że kredyt kiedyś trzeba będzie spłacić…nie mozna się wiecznie zadłużać, juz teraz odczuwamy tego skutki, jak Państwo zdziera z nas ostatnie pieniądze..a podejrzewam że lepiej nie będzie..tylko gorzej 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Rzeczywiście się rozpisałaś 🙂 Za co Ci bardzo dziękuję – zawsze doceniam kiedy nie tylko mi, ale również Wam 'się chce’. Niezadłużonych gmin u nas ze świecą szukać… a i tak mówią, że jest bezpiecznie bo gmina nie może się zadłużyć bodajże na kwotę większą niż 60 % rocznego budżetu. I dzięki temu nie zbankrutuje, jak ze 2 tygodnie temu amerykańskie Detroit. Bardzo pocieszająca wiadomość… i już nie widać żadnej niegospodarności – zamiast niej są wspaniałe inwestycje świadczące o prężnym rozwoju i dobrobycie gminy. Jupi!
          My również jesteśmy młodzi, ale – tak jak Tobie – zarówno mi, jak i mojej żonie został wpojony szacunek do pieniądza i bardzo, bardzo prosty przekaz w który głęboko wierzę: „jeśli potrzebujesz kredytu na zakup czegokolwiek, najzwyczajniej na świecie Cię na to nie stać!”. Wyjątkiem jest w zasadzie tylko mieszkanie, a i to nie zawsze (postawa „Skoro już kupuję mieszkanie na obrzeżach, to należy mi się dodatkowe 15 m2” się nie zalicza 🙂 ). I również podobne wartości chcielibyśmy wpoić naszej małej Mai, która w niedzielę przeistoczy się z noworodka w niemowlę, a Jej tatuś już planuje edukację finansową córeczki 🙂
          pozdrawiam!

        • Konrad Odpowiedz

          A to wszystko przez pieniądz fiducjarny i rezerwę częściową. Gdybyśmy mieli do czynienia nadal z pieniądzem towarowym (np. opartym na złocie) jak do 1971, nie było by moźliwości kreacji tak ogromnego zadłużenia. Każdy kredyt musiałby pochodzić z czyichś oszczędności, a nie jak teraz z kliknięcia w komputer i wykreowania pieniądza bez pokrycia. Powstał genialny mechanizm produkowania sobie niewolnikòw i ci którzy z niego ciągną grubą rentę (banksterzy) łatwo z niego nie zrezygnują. Nam pozostaje trzymać się starych, dobrych zasad by unikać kredytów i oszczędzać w czymś pewniejszym niż papierowe świstki banku centralnego, obłożone podatkiem emisyjnym (inflacja).

  5. Łukasz Odpowiedz

    Ja to widzę tak, że wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu podatni na wpływ otoczenia. Jeśli na każdym kroku natrafiamy na reklamy, wedle których naszymi marzeniami i naszym szczęściem jest kupienie jakiejś rzeczy na kredyt, a ludzie na pytanie o to, kim są, odpowiadają wykonywanym dla pieniędzy zawodem (który nie zawsze sprawia im przyjemność), to nic dziwnego, że nietwórcza konsumpcja stała się tak popularna.

  6. Oleg. Odpowiedz

    Ponieważ materialna sfera naszego życia jest najbardziej namacalna i najłatwiej ją zobaczyć.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „najłatwiej” to chyba słowo klucz – sponsor dzisiejszego odcinka 🙂 Standardowa droga wybierana przez większość społeczeństwa też jest najłatwiejsza. Konsumpcja wszystkiego, na co mnie stać (a i wielu rzeczy, na które mnie nie stać) też jest najprostszą drogą. Kupno czegokolwiek na kredyt – o ile łatwiejsze, niż planowanie, oszczędzanie i końcowa realizacja planów! Tylko co, jeśli nadejdzie prawdziwy kryzys, system emerytalny się zawali, a rząd po raz kolejny zaserwuje kolejne 'zmiany na lepsze, tylko przez kilka lat musimy zacisnąć pasa’? Wtedy najłatwiej będzie siąść i płakać. Co też masy dzisiejszych 'milionerów na kredyt’ potulnie zrobią. Bo tak najłatwiej…

      • Oleg. Odpowiedz

        Uważaj, nawołujesz do przewrotu.

        Jednak masz rację odnośnie 'najłatwiej’ w rozumieniu krócej, prościej, szybciej. Dysponując kwotą 150 PLN o wiele szybciej dojrzy się zmianę kupując spodnie niż karnet na siłownię. Pierwszy wariant to zmiana powierzchowna i nieprawdziwa. To raz. Dwa, koło się zatacza i wracamy do 'najłatwiej zobaczyć’. Dobrze skrojone spodnie poprawią wygląd tłustych nóg.

        Podałem taki przykład bo zobaczyłem analogię i zależność tyczące się wysiłku i cierpliwości, odnośnie ścieżek oszczędzanie; zakup telewizora oraz ćwiczenie; zgrabne nogi.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          W każdym ze swoich postów staram się nawoływać do niewielkich zmian, które w sumie oznaczają tak wielką rewolucję w życiu, że śmiało można ją nazwać przewrotem 🙂 I cieszę się, że autor tego akurat wpisu również wybrał taki przekaz.

          Chociaż nawoływanie to niezbyt dobre słowo – zbyt blisko mu do 'zmuszania’ – ja staram się pokazywać alternatywę, a każdy niech wybierze to, co najlepsze dla niego.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Jedno doprecyzowanie: potrzebne jest kupno karnetu na siłownię i regularne z niego korzystanie 🙂 Zbyt wiele jest przypadków, kiedy sam fakt posiadania karnetu usypia wyrzuty sumienia i sprawia, że już czujemy się zdrowsi i sprawniejsi – pisałem o tym tutaj.

          • Oleg.

            Wiem, czytałem. 🙂
            Marzeniem byłoby gdyby taki 'karnet’ prowokował do korzystania z niego. 🙂
            Powinienem dodać, że używanie karnetu jest o wiele przyjemniejsze niż używanie rzeczy. A przynajmniej takie może się stać. Więc przynosi jeszcze więcej profitów.
            Nawoływanie interpretuje jako głoszenie swoich poglądów. Czasem zdecydowanych. Jednak ewidentnie nie jest to przymus.

  7. rafandynka Odpowiedz

    Hmmm…ciekawe jest to, co piszecie, ale nie do końca się zgodzę, ponieważ:
    – oszczędzanie nie jest lepsze od wydawania. Oszczędzanie to zamrażanie na jakiś czas, by potem w końcu wydać. W międzyczasie oszczędzone traci na wartości. Optuję za pomnażaniem i polecam pozycję „Biedny ojciec – bogaty ojciec”
    – Wiele gmin zaciąga kredyty nie po to, by wybudować nowy ratusz, ale po to, by poprawić jakość życia swoich mieszkańców – zbudować lepsze drogi, infrastrukturę. Jak wyobrażasz sobie oszczędzanie przez gminę? Odkładanie na kupkę w banku gdy tymczasem drogi będą tak dziurawe, że nie dotrzesz do pracy nawet rowerem? To nie takie proste, niestety.
    – Fajnie jest pracować po 10-12h/tydzień, ale nie widzę nic złego w tym,
    żeby pracować 40. Praca jest człowiekowi potrzebna nie tylko do zarabiania, ale również samorealizacji, nawiązywania kontaktów towarzyskich, rozwoju.
    – Będąc 7 rok z dziećmi na wychowawczym nie widzę prostego przełożenia: ilość czasu spędzanego z dzieckiem –> dobre relacje. Powiem więcej, jestem zmęczona dziećmi i znużona nimi ponieważ obecnie brak równowagi pomiędzy pracą a domem. O wiele chętniej pracuję, a po pracy oddaję się rodzinnej sielance.
    – Praca jest wpisana w nasze życie i to nie jest do końca tak, że tata zarabiał na TV czy większe mieszkanie. Może pośrednio. Zarabiał być może na Twoją przyszłość, byś Ty nie musiał.
    – Praca jest dobrem, a nie złem. Dzieci muszą się nauczyć, że życie nie polega tylko na przyjemnościach, ale również pracy, obowiązkach. Dobrze, by były one przynajmniej częściowo wspólnie wykonywane, bo taki czas integruje rodzinę. Nie widzę nic złego w tym, że ktoś dużo pracuje.
    – Oglądanie TV…cóż…jedni lubią TV, a inny czytanie blogów. Widzicie różnicę? 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No no – ciężkie argumenty wytoczyłaś. A co ważniejsze – bardzo merytoryczne (no może poza ostatnim 🙂 ), więc nie zważając na nocną porę (Maja akurat obudziła się na karmienie, więc tatuś i tak musiał przerwać sen), postaram się odnieść do tego, co napisałaś:
      – zawartość merytoryczna książek Kyosakiego jest co najmniej dyskusyjna, autor powtarza praktycznie tą samą myśl po 100 razy, nie mówiąc już o tym, że całość bazuje na realiach z USA, nie do końca przystającej do naszych. Mimo wszystko książkę sam kiedyś poleciłem, ale to ze względu na jej niesamowicie pozytywny przekaz i wyjaśnienie kilku podstawowych zagadnień w przystępny sposób. To się po prostu dobrze czyta, ale niekoniecznie łatwo wprowadzić te zasady w życie (w przeciwieństwie do tych, które ja proponuję).
      Sam oszczędzam nie po to, żeby w końcu wydać, ale po to, żeby pieniądze pracowały za mnie. A wydawać docelowo mam zamiar tylko tą 'górkę’, która przyrośnie z moim minimalnym udziałem. Utrata wartości w czasie – owszem, ale z tym nie zwyciężysz, więc czy lepiej próbować jakoś to niwelować, czy zupełnie się poddać na zasadzie 'za 10 lat będzie mniej warte’? A co się na końcu stanie z całym tym uzbieranym majątkiem? Czas pokaże – cicho sobie myślę, że być może uda mi się w życiu zrobić coś dobrego dla innych…
      – kredyty zaciągane przez gminy – zgadzam się co do zasady o której piszesz. Gdyby to było czyste i robione w dobrej wierze dla mieszkańców, bez jednoczesnego marnotrawienia pieniędzy w innych aspektach działalności to jak najbardziej. Wydaje mi się, że tutaj sprawa nie jest czarno/biała i rzeczywiście – inwestycje są potrzebne, sama idea kredytowania ich nie jest zła, ale sposób w jaki to się odbywa często odbiega od założeń i od sytuacji idealnej, czy chociaż poprawnej.
      – odpowiem teraz na 4 kolejne argumenty na temat pracy (pozwól, że wszystkie je połączę). Znowu mamy sytuację zależną od konkretnego przypadku. Piszesz, że praca jest dobrem, że daje wiele pozamaterialnych korzyści. Owszem, ale w świecie idealnym – gdzie pracujesz w sposób uczciwy, moralny, z obopólną korzyścią dla dwóch stron, z szacunkiem dla tego, co robisz. Tymczasem w prawdziwym świecie zbyt wiele jest wynaturzeń, zbyt wiele wykorzystywania szarego człowieka przez mogących sobie na to pozwolić pracodawców, żebym przyjął Twoje argumenty. Są one po prostu zbyt oderwane od rzeczywistości. Sam – po osiągnięciu niezależności finansowej – absolutnie nie zamierzam nie pracować – pisałem o tym tutaj. Mam zamiar robić coś, co właśnie spełni zdefiniowane przez Ciebie założenia: da mi równowagę, da pozamaterialne korzyści, da poczucie sensu tego, co robię i dobra, które czynię. Da przykład dla moich dzieci, że praca jest ważna i dobra – ale wtedy, kiedy jesteś partnerem a nie niewolnikiem. Zgadzam się również, że nie ma nic złego w tym, że pracujesz dużo – tylko ma to znacznie większy sens, kiedy to jest Twój wybór i kiedy nie wpływa to negatywnie na relacje w rodzinie.
      – TV a blogi… to chwyt poniżej pasa 🙂 Ukłułaś mnie do żywego – nie wiem czy za chwilę będę w stanie zasnąć 🙂 Ponieważ różnic widzę aż nazbyt wiele, a i tak się już rozpisałem, przytoczę tylko 2 pierwsze, które przyszły mi na myśl: czy po obejrzeniu filmu/programu telewizyjnego nachodzą Cię takie refleksje jak po wpisach chociażby z mojego bloga? Czy po wyłączeniu TV zaczynasz myśleć czy 'praca jest dobrem’, albo 'czy oszczędzanie jest lepsze od wydawania’? Jeśli tak, to strzelam, że raz na sto obejrzanych programów. I drugi argument 'za’ blogiem: czy w telewizji masz interakcję i możliwość prowadzenia konstruktywnego dialogu? Czy pisząc list do redakcji z uwagami jakie przedstawiłaś powyżej, dostaniesz jakąkolwiek odpowiedź, czy ktokolwiek zainteresuje się Twoim postrzeganiem tych kwestii? I czy ten ktoś zrobi to wszystko o 1:30 w nocy, kilka godzin po otrzymaniu Twoich opinii?
      Serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za rzeczowe argumenty kogoś, kto jest w nieco innej sytuacji życiowej niż ja (jestem pewien, że w dużej mierze właśnie stąd biorą się te różnice w naszym postrzeganiu niektórych zagadnień.

    • Konrad Odpowiedz

      Odpowiedź jest prosta. Telewizja linearna to w grubo ponad 90% przekaz fałszywy, szkodliwy, manipulujący, przekazujące nieprawdziwe informacje, tresujący oglądającego i serwujący widzom rzeczywistość podstawioną. Internet to medium póki co jeszcze wolne i można tu znaleźć informacje pożyteczne i prawdziwe. Kto ogląda telewizję linearną (z nielicznymi wyjątkami) ten sam sobie szkodzi 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Dodałbym jeszcze, że przekaz telewizyjny (zwłaszcza jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju serwisy informacyjne czy programy publicystyczne) jest… smutny. Taka liczba demotywujących, przygnębiających i depresyjnych informacji jaka zazwyczaj jest podawana wieczorem milionom Polaków wystarczyłoby do utrzymania wrażliwości społecznej człowieka na dobry miesiąc. Gonienie za sensacją i tyle – a wiadomo, że najlepiej sprzedaje się niedola innych i ludzka bieda – przecież najlepiej popatrzeć na kogoś, kto ma gorzej, prawda? :/

        • Adam Odpowiedz

          Moim zdaniem różnica między telewizją a Internetem (czy też blogiem) nie jest aż tak wielka. Korzystając, bierzemy udział w wytworach kultury, a nie natury. I tu bardziej nastawienie korzystającego ma znczenie, niż to z czego korzystamy. Jakiś czas temu obejrzałem kilka odcinków serialu „Świat wg K.” Uważam to za pouczające doświadczenie. Wszystko może przynieść korzyść, liczy się podejście oraz znalezienie odpowiedniego programu bądź strony www. Dla przykładu: przypadkowo trafione programy tvp Kultura czy tvp Historia nie ustępują z pewością wartościowo czy merytorycznie przypadkowo odwiedzonym w necie blogom.

          Pytanie: „Czy po wyłączeniu TV zaczynasz myśleć czy ‚praca jest dobrem’, albo ‚czy oszczędzanie jest lepsze od wydawania’?” – uważam za tendencyjne. Nie całe życie kręci wokół idei oszczędzania i nastawienia na „bycie wolnym”. No chyba: że jest to dla nas rodzaj swoistej religii.

          Ja bym raczej pytał: co dał konkretny wytwór kultury: przykładowo – telexpress, odcinek serialu, odczyty bloga, tworzenie bloga, film dokumentalny, artykulik na Onecie itp… Tu jest chyba pies pogrzebany ?!

          • wolny Autor wpisu

            Dziękuję za komentarz. To 'tendencyjne’ – jak je określiłeś – pytanie to tylko przykład na podstawie tego, co napisała rafandynka. Chodziło mi jakiekolwiek zastanowienie się nad poruszanym w programie TV / na blogu tematem; o myślenie. Większość programów TV (już nie mówiąc o serialach czy filmach) nie skłania do refleksji. Chociaż sam ograniczam się do lektury kilku blogów i być może rzeczywistość jest taka, że również większość z nich do niej nie skłania?

          • Adam

            Kwestia jest taka, że myślenie (rozumiane jako stosunkowo głębokie rozumienie rzeczywistości połączone z wiedzą) szczęścia na ogół nie daje – a wręcz przeciwnie. A bezmyślność tudzież bezrefleksyjność – często tak.

            Z kolei z tym z tym, co skłania do refleksji lub nie skłania sprawa jest nieoczywista. Ktoś będzie czytał Arystotelesa i niewiele mu to da, a ktoś obejrzy „Bolka i Lolka” i wiele z tego wyniesie. Trochę jak w porzekadle: „Mądrej głowie dość dwie słowie”.

          • wolny Autor wpisu

            Punkt dla Ciebie – argumenty trafiły do mnie. Pytanie tylko, czy taka 'bezmyślna radość’ nie ma żadnych skutków ubocznych typu martwica szarych komórek albo życie z klapkami na oczach. I znowu – nawet jeśli tak, to czy to koniecznie złe? Będę się musiał nad tym głębiej zastanowić i być może podejmę polemikę w formie wpisu 🙂 Pozdrawiam.

      • D. Odpowiedz

        W telewizji są trzy rodzaje informacji: prawdziwe(data i godzina), prawdopodobne(pogoda) i fałszywe(wszystkie inne) 😀
        Zasadniczy problem telewizji jest taki że przekaz jest tworzony pod konkretną grupę odbiorców która praktycznie nie ma komunikacji z owymi „twórcami kultury”. Efekt jest taki że emituje się programy trafiające w gusta „przeciętnego Polaka”. A przeciętny Polak to ktoś kto ma 0,9 nogi , 1,8 dzieci … oczywiście liczby przykładowe – ale wiadomo że „statystyczny Polak” nie istnieje. Pogoń za oglądalnością powiązana z chęcią trafienia do typowego, przeciętnego, „normalnego” odbiorcy sprawia że programy o przesłaniu podobnym do wolnymbyć nie mają racji bytu. Tutaj blogi mają decydującą przewagę: pozwalają dzielić się informacją niekoniecznie super popularną, ale za to wartościową. Oczywiście komunikacja to kolejny plus dla blogów. Ale nie chciałbym ciągle rozprawiać o przewadze blogów nad złowrogim TV – bo fakty są takie że to medium umiera. Za to są liczne serwisy internetowe nastawione na newsy i sensację

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Ciekawe podsumowanie. Również uważam, że moją 'przewagą’ jest to, że nie staram się trafić do każdego. Moja docelowa grupa odbiorców to ledwie wycinek zainteresowanych tematyką finansów osobistych, ale sami spójrzcie na liczbę (i jakość!) komentarzy – to mówi samo za siebie! O ile lepiej mieć wąską, ale zaangażowaną i nastawioną na dialog grupę świadomych odbiorców, niż całą masę krytykujących (albo 'hejtujących’ – ale strasznie nie lubię tego słowa), przypadkowych czytelników.

          Telewizja w dotychczasowej formie umiera – ale jest to śmierć powolna i nieco opóźniana doraźnym podawaniem kroplówek w formie 'wspaniałej, nowej jakości telewizji cyfrowej’. Telewizyjny kontent będzie nadal dostępny – tyle że w innej formie. Koncerny medialne już się postarają, żeby nie stracić milionów zapatrzonych w ekran owieczek, które są przecież ich źródłem zysku.

    • Roman Odpowiedz

      Nie oglądam telewizji z tego samego powodu z jakiego na przykłąd nie chodzę na koncerty. I w jednym i w drugim przypadku nie jestem w stanie zdecydowac co, kiedy i w jakiej kolejności oglądam lub słucham 🙂
      Odnośnie pracy…
      Nie widzę niczego złego w pracy 40h/tydz. Pracuje ZAWODOWO krócej, ponieważ nie mam potrzeby pracować dłużej 🙂 Te 10 h/tydz. w zupełności wystarcza na zaspokojenie materialnych potrzeb mojej rodziny i moich, a szczerze mówiąc to i tak za dużo 🙂
      Uważam jednakże, że cżłowiek powinien pracować nawet jeśli nie zawodowo to służąc innym ludziom. Do osób żyjących wyłacznie z oszczędności lub inwestycji i trawiących czas wyłącznie na udoskonalanie sposóbów inwestowania nie mam zaufania i jeśli mogę, staram się je omijać szerokim. Dlaczego? Ano z prostego powodu, ze taka osoba nie jest mi w stanie zaoferować za moją pracę nic poza ew. swoimi pieniędzmi. A to niekoniecznie musi mnie interesować 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Oj tak – a ilu jest takich marzycieli, co po osiągnięciu niezależności finansowej chcą spędzić połowę życia pod palmą, popijając drinka za drinkiem 🙂

      • D. Odpowiedz

        Hmmm… Nie wiem czy dobrze zrozumiałem że omijasz ludzi tylko dlatego że nie mają Ci do zaoferowania w zamian za Twoją pracę nic poza pieniędzmi. W wyborze tego z kim i czy spędzam czas absolutnie nie kierowałbym się tym „co będę miał w zamian za moją pracę” – tudzież 'bezinteresowną’ pomoc danej osobie. Co innego jeżeli masz na myśli tylko aspekt zawodowy. W tedy ktoś kto żyje z inwestycji… jest dla mnie wspaniałym wzorem do naśladowania 😀
        Jakby nie było owe drinki popijane pod palmą w jakimś wspaniałym, ciepłym kraju nie są za darmo – dlatego (praktyczna) wiedza o inwestowaniu ma bardzo duże znaczenie.

  8. Dixy Odpowiedz

    Nie mogę nie zgodzić się, że nie warto kupować nowego samochodu czy niektórych dóbr materialnych (zwłaszcza ekstremalnie drogich ;)), jeśli by je miec, musimy pracować tyle, że brakuje nam czasu dla rodziny. Ja sama wolę mniej materialnej otoczki, a więcej interakcji z osobami, na których mi zależy.
    Jednak jak spora część, wychowałam się w rodzinie, w której rodzice pracowali od rana do wieczora. Nie mam im tego za złe, ale nie jestem typem skaczącym z radości przy okazji świąt. Najogólniej, nie pałam takim przywiązaniem jak niektórzy moi znajomi wobec swoich rodzin. Niestety, to nie jest tak, że ich brak czasu dla mnie czy zrozumienia wobec moich pasji byl głównym winowajcą.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Sam doświadczyłem tego, co piszesz o pracujących od rana do wieczora najbliższych. I Twoje odczucia w tym temacie wyglądają u mnie po prostu identycznie…

      Zapraszam czytelników na bloga ecodokwadratu.blogspot.com – projekt dopiero startuje, ale Dixy już podjęła się rozszerzonej wersji Tygodnia innego niż wszystkie – sam jestem ciekawy rezultatów. Pierwszym z pomysłów jest korzystanie z serwisu wymiennik.org – czy ktoś z Was ma doświadczenie z tą inicjatywą barterowej wymiany towarów i usług? Sam pomysł do mnie przemawia!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję za ciepłe słowa – szczerze powiedziawszy sam jestem zaskoczony ilością komentarzy i stałych, udzielających się regularnie czytelników. To coś naprawdę wspaniałego!

      Jak będziesz miał pomysł na jakiś wpis, który rzeczywiście będziesz chciał u mnie opublikować, zapraszam do kontaktu wolny@wolnymbyc.pl

      Pozdrawiam.

  9. Agaru Odpowiedz

    Przeczytałam wpis i komentarze… Wspomniane dobra konsumpcyjne są tworzone, aby ktoś je kupił i to dobrze (dzięki temu ktoś ma pracę 😉 ). I ktoś je musi kupić. Jeżeli ktoś marzy o takim telewizorze, jest to jego cel i chce go kupić, proszę bardzo…

    Wszystko jest dobrze, dopóki nie robimy tego kosztem rodziny, naszego zdrowia czy tylko po to, aby mieć lepszy telewizor niż sąsiad, albo wymieniamy go co roku, biorąc kolejny kredyt.

    Mam wiele starych rzeczy (5 letni telefon czy 10 letni telewizor, którego służy od czasu do czasu do pooglądania filmu, który ja chcę), ale czasem takie marzenia materialne, które chcę i lubię zrealizować. Zazwyczaj z dużym opóźnieniem (to test, czy nie jest to tylko chwilowa zachcianka), zazwyczaj czekam na okazję, obniżkę, rabat i dopiero wtedy kupuję. I już nie pamiętam, kiedy ostatnio to było 😉

    Wolę się doskonalić sama, zdobywać nowe umiejętności, spędzić czas z rodziną… Wydaje mi się jednak, że wszystko przychodzi z czasem. Nie jest jednak tak łatwo (wbrew pozorom), znaleźć „złoty środek”, czasem trzeba pobłądzić, aby odnaleźć tą „inną” drogę 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm – sam nie wyciągałbym wniosku, że „dobra konsumpcyjne są tworzone, aby ktoś je kupił i to dobrze”. Czasami bowiem temu 'dobru’ bliżej do 'złu’, a jeśli dodatkowo produkcja była wyjątkowo szkodliwa (niezależnie, czy z przyczyn środowiskowych, społecznych czy jakichkolwiek innych), to może czasem nawet lepiej, żeby kilka sztuk się zmarnowało, dzięki czemu producent wycofałby się z masowej produkcji, niż żeby ją podejmował.
      Bardzo podoba mi się Twoje podejście do kupowania – odczekanie z decyzją o zakupie jest bardzo mądre – i to nie tylko ze względu na promocje czy obniżki, ale głównie dlatego, że czas weryfikuje, czy rzeczywiście potrzebujesz (a nie tylko 'chcesz’) danej rzeczy.
      Zgadzam się, że odnalezienie złotego środka nie jest łatwe – ja to postrzegam jako proces i drogę, którą sam jeszcze kroczę – ja również mam jeszcze sporo do zrobienia i niekiedy błądzę. Ale robię to coraz rzadziej – i wydaje mi się, że o to właśnie chodzi.

      pozdrawiam.

  10. Agaru Odpowiedz

    Może źle się wyraziłam, to inaczej 😉

    Dobra konsumpsycjne… O czym jest wpis? O doskonaleniu, prawda? Człowiek w tą złotą erę wkroczył, bo stale doskonali zarówno siebie i stara się udoskonalać / ułtawiać życie dookoła. Gdyby nie to, nie mielibyśmy lodówki, pralki, zmywarki i innych dóbr, kiedyś uważanych za zbytek (dla niektórych nadal), teraz już nie wyobrażamy sobie życia bez tego, czyż nie?

    Jeżeli nie te dobra (bo przecież nie jest to tylko ten „przeklęty” telewizor), nadal konieczne byłoby palić w piecu, nosić wodę ze studni, o braku kanalizacji nie wspomnę. Tak, jest sporo wynalazków, które mogłby się nie pojawić, ale w końcu to my decydujemy, co wybrać/kupić, a czego nie.

    To dobrze, że jest wybór, to źle, że dajemy się omamić reklamami, przechwałkami sąsiadów i kupować to, czego nas nie stać.

    Sam napisałeś : ” kto chciałby mieć Ferrari Co innego, żeby było mnie stać na Ferrari. Ale mieć… niiiieeee” Czyli dobrze, że ktoś wyprodukował to ferrari, masz wybór. Kiedyś był tylko do wyboru czarny Ford. I gdyby było cię stać (w sensie miałbyś tyle kasy, że głowa boli 😉 ), to kto wie? Decydujesz jednk, że NIE. Ty nie kupisz. TWOJA świadoma, przemyślana decyzja. I to nas różni od owieczek pędzących ku coraz większemu posiadaniu coraz lepszych (?) gadżetów – świadomość bardzo przemyślanych wyborów. Oby nas było coraz więcej.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Z tak przedstawionymi argumentami się w większości zgodzę. W większość, bo termin 'złota era’ jakoś nie bardzo pasuje mi do współczesnych czasów – chyba, że chodzi o wszechobecne złoto i blichtr widoczny naokoło 🙂
      O to, żeby 'nas było coraz więcej’ ostatnio coraz mniej się 'martwię’ – dzięki rozpoczęciu blogowania niemal z każdym dniem widzę więcej i więcej pozytywnie zakręconych, świadomych osób. Jest dobrze! 🙂

  11. Agaru Odpowiedz

    Czytam sporo teraz książek z zakresu rozwoju osobistego i dość często spotykam to określenie (lub podobne).

    Chodzi o mniej więcej o to, że w skończyły się czasy, kiedy tylko garstka osób była bogata, a reszta raczej takiej możliwości nie miała. W chwili obecnej każdy może być bogaty, osiągnąć niezależność finansową. Te czasy, jak żadne inne, dają ogromne możliwości rozwoju, nie tylko osobistego KAŻDEMU.

    Trzeba tylko wiedzieć co robić (na pewno nie siedzieć przed telewizorem) i CHCIEĆ coś zrobić, a nie tylko narzekać. Zdaje mi się, że ostatnio słyszałam to w ustach Briana Tracy w jakimś szkoleniu (złota era, złote czasy 🙂 ) i jakoś mi to tak utkwiło 😉

    • D. Odpowiedz

      Myślę że jacy ludzie – takie czasy. A choć możliwości kształcenia, rozwoju czy zdobywania wolności finansowej są ogromne bardzo niewielu z nich korzysta. Wszystko tkwi w mentalności, świadomości – ludzie w bardzo kiepskich sytuacjach, przed nastaniem złotych czasów, bez internetu itp. zdobywali wiedzę, bogactwo czy wolność. Oczywiście były to odosobnione przypadki. A dziś? Ludzie mają łatwy dostęp do wiedzy, ale mało kto w ogóle myśli o doskonaleniu swych umiejętności. Można podróżować praktycznie po całym świecie, ale ludzie siedzą w domach (lub „galeriach”). Finanse nie są tajemniczym tematem dla 'top najbogatszych’ bo Kowalski mógłby bez trudu opanować ich podstawy. Ale Kowalski woli liczyć na bogactwo dzięki wygranej na loterii. Oczywiście wszystko to się zmienia, zdecydowanie na lepsze. Ale do złotego wieku jeszcze trochę nam brakuje.

  12. MoniaJarosinska Odpowiedz

    W koncu sukces, zrzucilam 8 kg, probowalam juz naprawde wszystkiego, w koncu znalazlam w necie artykul o tabletkach na odchudzanie, postanowilam zamowic. Codziennie jedna tabletka plus troche ruchu (jazda na rowerze do pracy) no i prosze sukces. Strony nie pamietam ale wpiszcie sobie w google – nadwaga to juz mnie nie dotyczy

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Brzmi trochę jak reklama, chociaż brak nazwy specyfiku 🙂 Jestem prawie pewien, że to nie tabletki, ale jazda na rowerze do pracy tak zaprocentowała 🙂

  13. julka Odpowiedz

    dopiero przed chwilką odkryłam tego bloga i naprawdę się z tego powodu cieszę. dodałam komentarz przy wpisie o lodówkach i teraz znów – tylko już krótko – nawiążę do „wiejskiego wychowania” mojego męża:) bo ten wpis gościnny trafiony jest tutaj w 100 procentach: dla mnie to jest śmieszne i nadaje się do jakiegoś kabaretu, bo myślenia teściów już nic nie zmieni – w każdym niemal pomieszczeniu w ich domu musi być telewizor („niemal”, bo w kibelkach nie ma), więc choć salon od kuchni oddalony jest o zaledwie parę kroków – to oczywiście w kuchni i w salonie osobne telewizory, co oczywiście zakłóca ich spokojne oglądanie nawet przy oglądaniu tego samego programu, gdyż dźwięk się oczywiście nie pokrywa- jest parę sekund różnicy. Zaraz obok salonu (jakby za telewizorem) jest sypialnia teściów- z kolejnym telewizorem. Mój maż ma brata (my nie mieszkamy z teściami), który z żoną mieszka „na piętrze”. Mieli telewizor w salonie, ale, żeby nie czuli się pokrzywdzeni, dostali na Gwiazdkę także telewizor do sypialni. Jedynie w „naszym” pokoju, w którym śpimy z dziećmi jak przyjeżdżamy nie ma telewizora… już nie ma, bo był, ale się popsuł. Kiedy wróciliśmy z Anglii i wynajęliśmy dom, najważniejsze dla meża bylo, zeby kupić telewizor – w Anglii przez 1.5 roku nie posiadaliśmy, wiec to był dla niego priorytet. Ja mogłabym żyć zupełnie bez telewizora, ale nikt się mnie nie pyta i na urodziny cała rodzina meża „uszczęśliwiła” mnie kupując „mi” telewizor do kuchni. i teraz jest tak, że jak jestem sama w domu z dziećmi to do kuchni idę, żeby mieć ciszę (z dwójką małych bobasów raczej trudno o takie chwile), a mój mąż przychodzi i mówi: czemu tu nic nie gra, po czym włącza telewizor. Projekt naszego domu przewidywał duże okna (jeśli chodzi o duże rzeczy to okna są tym, co wolę mieć duże:>), ale maż z murarzem zmienili je na nieco mniejsze, bo nie byłoby ściany, na której można postawić telewizor. No i tu znów – ręce opadają:-)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Cześć – cieszę się, że podobają Ci się moje wpisy, ale jeszcze bardziej się cieszę, że mimo dość jasno określonych priorytetów i zachowań najbliższych podchodzisz do tego z dystansem 🙂 podziwiam!

  14. Password Odpowiedz

    W pierwszych komentarzach pojawiło się mityczne 10 000 godzin potrzebnych do zdobycia nowej specjalności. Ja skłaniam się do przyznania racji Joshowi Kaufmanowi http://www.youtube.com/watch?v=5MgBikgcWnY bo 10k h to czas który pozwoli być nam ekspertem w danej dziedzinie.

    Ale odkop 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *