A cóż to za słowo? Geo – a więc na pewno związane coś z Ziemią. Ale ten arbitraż… w zależności od dziedziny nauki znaczy co innego, ale samo słowo jakoś dziwnie kojarzy się z 'abordażem’ – czy tylko ja mam takie wrażenie? A skoro geo i abordaż, to chyba chodzi o zdobycie upragnionej cząstki Ziemi w ścisłej walce wręcz? 🙂 No to zacznijmy tą walkę…
Każdego dnia podnosimy rękawicę i idziemy walczyć. Najczęściej o środki na utrzymanie, czasami o podziw i poczucie spełnienia. Często po doskonalenie siebie… lub tego, co posiadamy. Działamy według praw ustanowionych dziesięciolecia temu – skoro praca, to w konkretnych godzinach i dniach tygodnia. W miejscu wyznaczonym przez pracodawcę (na dodatek, wszystko okraszone systemem monitoringu czasu pracy). W konsekwencji, miejsce Twojego zamieszkania też nie może być zbytnio oddalone od zakładu pracy. I słusznie, bo kto chciałby zwiększać wymiar czasu pracy o dodatkowe godziny, jakie zajmują dojazdy. Czy o koszt, który one generują. A wszystko po to, żeby być jeszcze bardziej przywiązanym do tego jednego, 'Twojego’ miejsca na ziemi…
Czy nie masz wrażenia, że w wielu zawodach praca zza korporacyjnego biurka służy głównie pracodawcy, który może Cię lepiej kontrolować? Coraz częściej pracujemy na zasadzie 'zadaniowości’, gdzie nie czas spędzony za biurkiem, a efekty pracy są najważniejsze. Sam – szukając potencjalnego pracodawcy – definiuję rynek globalnie (tutaj nieco o tym, dlaczego szukam pracy mimo stabilnego etatu i czemu nie ograniczam się do lokalnego rynku pracy, jak większość Polaków), a mimo to od czasu do czasu jestem zaskakiwany stwierdzeniem „dopóki klient będzie zadowolony, nam jest wszystko jedno, skąd Pan wykonuje swoje obowiązki”. Coraz częściej możemy je wykonać przy pomocy jednego narzędzia: komputera podłączonego do Internetu. Albo pracujemy na zasadzie projektów realizowanych dla różnych firm na całym świecie, co jeszcze bardziej uniezależnia nas od lokalizacji. Czy też wykonujemy produkt, który później dostarczamy (też nie zawsze osobiście) do klienta. Do czego zmierzam? Otóż we współczesnym świecie, w ogromnej liczbie przypadków możemy zarabiać na życie z dowolnego miejsca na świecie – najczęściej na zasadzie telepracy.
I to jest klasyczna definicja geoarbitrażu: wykorzystywanie swojej siły nabywczej, uzyskiwanej w jednym (bogatszym) regionie świata, do prowadzenia dostatniego, ale nie kosztującego wiele stylu życia w innym (biedniejszym) regionie świata. Prościej? Proszę bardzo: bądź opłacany w miejscu, gdzie Twoja praca jest doceniana bardziej niż tam, gdzie żyjesz. Przykładowo: freelancer realizujący projekty na polskim rynku (a co!), a mieszkający na co dzień w Laosie. Cóż to byłoby za życie! Oczywiście dla większości, bo sam żyjąc w Laosie bez wahania zrezygnowałbym z większości luksusów (jak choćby samochód), które mam tutaj 🙂
A tym czasem… zapraszamy do rejestracji na airbnb z naszego polecenia, dzięki któremu otrzymasz 100 zł na pierwszą rezerwację!
Idąc dalej tą przetartą przez wielu ścieżką: skoro masz tak olbrzymią swobodę, czemu tkwisz akurat w tym miejscu, w które rzucił Cię los? Niewiele jest osób, które znalazły swoje miejsce na ziemi. Przytłaczająca większość zostawia miejsce życia przypadkowi i egzystuje tam, gdzie się urodziła, gdzie skończyła studia, wreszcie – gdzie była praca. Jesteśmy wygodni, nie podejmujemy wyzwań i nie skaczemy w nieznane, bo to rodzi prawdopodobieństwo porażki. Nawet jeśli nam źle, przynajmniej czujemy jakieś poczucie bezpieczeństwa, jesteśmy pogodzeni ze swoim losem i boimy się wystawić głowy nad okopy. Jeśli do tego dochodzi strach przed nieznanym i bariery językowe, możemy z dużą pewnością powiedzieć, że do końca życia nie wystawimy nosa zza rodzinnej miejscowości.
Czy już pisałem, że świat jest piękny, olbrzymi i różnorodny? A co, jeśli dodam jeszcze, że jest tani? No dobrze – nieco się zapędziłem, bo przecież nie mieszkamy w USA czy Szwajcarii i przywykliśmy do tego, że znajdujemy się gdzieś w ogonku Europy i musimy mocno się starać, jeśli kiedyś chcemy osiągnąć poziom bogatszych sąsiadów. Ale przecież już zaznaczyłem, że świat jest olbrzymi! I mimo, że nasze zarobki nie zrobiłyby wrażenia na sąsiedzie zza zachodniej granicy, to na takim obywatelu Sri Lanki jak najbardziej. Bazując na dotychczasowych podróżach do Azji stwierdzam z całą stanowczością, że w wielu miejscach można żyć za 1000-1500 zł miesięcznie. Nie za osobę, ale za 2-3 osobową rodzinę. Czy to nie otwiera przed Tobą wprost oceanu możliwości? Czy najprostsze z nich – wynajęcie swojego (niestety, trzeba założyć, że niezadłużonego) mieszkania w Polsce i życie za te pieniądze na drugim końcu świata nie brzmi wspaniale? Czy dodatkowo praca zdalna za 'polskie’ pieniądze, a życie za połowę (lub jeszcze mniej) aktualnych kosztów nie kusi?
Jeśli pomyślałeś 'nie – jest mi dobrze tu, gdzie jestem. Mam tu rodzinę, znajomych, czuję że to jest mój dom, a dzieciom chyba by serce pękło, gdybym zabrał je z tej wspaniałej szkoły’, to zapraszam na głębszą analizę geoarbitrażu. Miało być nieco szerzej, więc… co powiesz na to, że geoarbitraż może być również realizowany w skali mikro? Sam nie jestem przekonany, czy chciałbym opuścić Polskę na dłużej i czy podróżowanie sprawiałoby mi nadal taką samą radość, gdybym wiedział, że 'powinienem mieszkać tutaj – na drugim końcu świata, bo jest taniej’. Być może kiedyś będzie mi dane się o tym przekonać, a na razie korzystam z geoarbitrażu w nieco inny sposób. Mieszkam w 500-tysięcznym mieście, gdzie ceny towarów (a przede wszystkim usług) są w wielu przypadkach znacznie wyższe, niż w 100-tysięcznej miejscowości, w której mieszkają moi teściowie, i w której co jakiś czas jestem. Moja żona właśnie tam korzysta z usług 'swojej’ fryzjerki, na czym oszczędzamy do kilkuset złotych rocznie. Ja serwisuję tam samochód i choćby na corocznej wymianie oleju jestem przynajmniej 50 zł do przodu. Jeszcze kilka lat temu po każdej wizycie u teściów przywoziłem do domu skrzynkę piwa z lokalnego browaru – kupowałem je w 'przybrowarnym’ sklepie, a data produkcji nigdy nie była starsza niż tygodniowa 🙂 Nawiasem mówiąc, gdyby browar dalej istniał, najprawdopodobniej jego specjały byłyby dostępne w coraz bardziej popularnych sklepach z piwami regionalnymi, a cena tego trunku oscylowałaby w okolicach 4 zł. I mimo, że płaciłem za to piwo w okolicach 1,70 zł, to smak był tak wspaniały, że be wahania płaciłbym za nie jak za produkt regionalny i luksusowy (ostatnio dowodziłem, że luksus nie musi być czymś mieniącym się i błyszczącym). Co jeszcze? Ubrania – wielu z Was zdziwiłoby się widząc, w jak wielu miejscach istnieją jeszcze niewielkie, niemarkowe sklepy z odzieżą dobrej jakości w niewygórowanych cenach. Bliźniaczo podobne do tych 'modnych’ aż do lat 90′:
A że nie ma na tym znanej metki? Tym lepiej – po co płacić za markę, jeśli można za jakość? Oczywiście masa usług i dóbr w mniejszym mieście jest droższa, więc zjawisko o którym piszę nazwałbym ’selektywnym geoarbitrażem w skali mikro’ – jak Wam się podoba taki termin? Jeśli otworzysz swój umysł szerzej zobaczysz, że wykorzystywanie swojej siły nabywczej nie musi oznaczać emigracji do kraju trzeciego świata, rozłąki z rodziną i kompletnej rewolucji w życiu. Jest to możliwe bez tak zdecydowanych działań i również przynosi korzyści. Nie mówiąc o tym, że zostawiasz swoje pieniądze w regionie, który bardziej tego potrzebuje niż wielkie miasto.
Zresztą czymże innym – jeśli nie geoarbitrażem – są powszechne pielgrzymki do gabinetów stomatologicznych polskich emigrantów z zachodu? Mieszkasz i zarabiasz w UK, ale przy okazji urlopu w kraju płacisz polskiemu dentyście za wyrwanie ósemek. Albo nikogo już nie dziwiące codzienne dojeżdżanie do pracy w Warszawie z tańszej Łodzi? Na powyższych przykładach widać, że geoarbiraż nie musi się sprowadzać do wykonywania pracy zdalnie (telepracy). A możemy pójść jeszcze dalej: to bardzo sensowna alternatywa dla tych, którzy są w stanie utrzymać się z dochodu pasywnego, a więc osiągnęli już niezależność finansową. Odsetki z polskich lokat, dywidendy z polskich akcji, a może przychody z prowadzenia bloga po polsku? (:)), które wydajesz na drugim końcu świata. A może być jeszcze lepiej – być może tak naprawdę potrzebujesz znacznie mniej niż myślałeś do bycia wolnym? Jeśli aktualnie żyjesz za 3.000 zł miesięcznie i masz swoje mieszkanie, to z dnia na dzień może okazać się, że wynajmując mieszkanie za 1.500 zł miesięcznie i żyjąc gdzieś na podobną kwotę, Twoje oszczędności, do tej pory wyglądające co najwyżej jako porządna poduszka finansowa, mogą okazać się naprawdę sporym kapitałem, pozwalającym na bezstresowe życie w tropikalnym klimacie! Jeśli tylko chcesz, jeśli tylko to jest Twoim nadrzędnym celem, jest spore prawdopodobieństwo, że możesz z dnia na dzień stać się niezależny finansowo!
Biorąc pod uwagę możliwość wynajęcia aktualnie posiadanego mieszkania i zyski z inwestycji, sam już dzisiaj mógłbym się 'ogłosić’ człowiekiem niezależnym finansowo. O ile wyemigrowałbym gdzieś, gdzie koszty utrzymania są sporo niższe niż w Polsce. Czemu więc nie pójdę na całość i nie napiszę, że już jestem wolny? Ponieważ ta niezależność finansowa musiałaby się wiązać z banicją. Byłaby też zależna od rozwoju gospodarczego któregoś z azjatyckich państw, a niekiedy mogłoby się okazać, że zamiast żyć z odsetek, zjadam swoje oszczędności. W skrócie: wolność kosztowałaby mnie zbyt dużo. Nie warto – nie za wszelką cenę. Ale sama świadomość, że technicznie rzecz biorąc i patrząc globalnie, jestem niezależny finansowo, też coś daje. Mianowicie po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, jak wiele mam i pragnienie 'więcej’ byłoby czystym zuchwalstwem!
Na koniec pierwsza na tym blogu ankieta – dotycząca właśnie niezależności finansowej. Pytanie, które chciałbym dzisiaj zadać brzmi: czy biorąc pod uwagę comiesięczne zyski z inwestycji, przychody uzyskiwane pasywnie i możliwość wynajęcia posiadanej nieruchomości, osiągnąłbyś regularne, comiesięczne dochody pozwalające na utrzymanie się w którymś z tańszych państw Azjatyckich? Dla uproszczenia, nie biorę pod uwagę inflacji i innych czynników ryzyka (choćby kursowego). Przyjmijmy poziom 700 zł/1 osobę, 1200 zł/2 osoby, 1600 zł/3 osoby, 2000 zł/4 osoby, + 300 zł za każdą kolejną – to i tak olbrzymie kwoty, za które nie tylko byś przeżył, ale dzięki którym mógłbyś sobie pozwolić na wiele przyjemności i szaleństw – nie mówiąc nawet o zwiedzaniu! Na marginesie – nawet w Polsce wiele rodzin musi 'przeżyć’ za taką kwotę, co tym bardziej powinno uświadomić Ci Twoje bogactwo.
[poll id=”3″]
Sam już zagłosowałem – nawet, jeśli nie będzie więcej chętnych, to ankietę można zaliczyć do 'zrealizowanych’ 🙂
[Edytowany 2.08.2013 g. 20:14] no ładnie – mamy już 32 głosy w ankiecie. Wnioski są budujące – przede wszystkim, wszyscy głosujący, czytający blog www.wolnymbyc.pl o niezależności finansowej chcieliby osiągnąć niezależność finansową 🙂 Po drugie, prawie połowa z nas jest już niezależna finansowo, biorąc pod uwagę aspekt geoarbitrażu. Należy sobie zdawać sprawę, że to mocne uproszczenie, ale jak najbardziej może być traktowane jako psychologiczny 'kamień milowy’ w drodze do niezależności, a jednocześnie uzmysławia, jak bogaci (w porównaniu do większości świata) jesteśmy! Ciekawią mnie też głosy tych, którzy już korzystają z geoarbitrażu – jeśli zagłosowałeś (lub zamierzasz to zrobić) w ten sposób, proszę o komentarz – co, jak i kiedy! Bardzo interesują mnie (czytelników najpewniej również) takie historie.
wolny, kocham moje miejsce na ziemi, którym jest 40 tysięczne rodzinne, miasteczko (zapyziałe, w mniemaniu niektórych jego wiecznie nieszczęśliwych mieszkańców). I za nic nie przeprowadziłabym się gdzie indziej. Tu jestem szczęśliwa 😉
Natomiast efekt geoarbitrażu (u mnie prowadzenie ebiznesu) stosuję od dłuższego czasu i bardzo sobie chwalę 😉
Z jednym nie do końca się zgodzę – ceny w mniejszej miejscowości nie zawsze są niższe. Znajoma z Warszawy, która wcześniej tu mieszkała stwierdziła, że pod niektórymi względami, Warszwa jest tańsza. Drogi jest wynajem czy kupno mieszkania, ale samo życie potrafi wyjść o wiele taniej…
Jest dokładnie tak, jak piszesz – ale to wcale nie znaczy, że się ze mną nie zgadzasz 🙂 Właśnie dlatego napisałem „Oczywiście masa usług i dóbr w mniejszym mieście jest droższa, więc zjawisko o którym piszę nazwałbym ‚selektywnym geoarbitrażem w skali mikro‚” – i tu położyłbym nacisk na słowo 'selektywny’. Ale skoro możemy dość łatwo zrobić rozeznanie i dowiedzieć się, co się opłaca w mniejszym mieście, a na czym przepłacimy, to wystarczy korzystać właśnie z tych tańszych opcji (chociaż też nie zawsze – raczej stosunek cena/jakość brałbym pod uwagę, jeśli towary/usługi się różnią). Czasami też potrzebujemy czegoś 'na zaraz’ – chociaż to najczęściej drobne rzeczy, a jeśli nie – to zwykle efekt słabego planowania zakupów 🙂
Super, że masz swoje miejsce na ziemi – i doskonale rozumiem, że może nim być właśnie takie małe miasto, z którego większość młodzieży pewnie ucieka bo 'nuuuuda’ (lub brak pracy). Jak jeszcze możesz spokojnie utrzymać się prowadząc ebiznes, to… zazdroszczę 🙂
Naprawdę świetny wpis, idea jak najbardziej do mnie przemawia! W geoarbitrażu najwspanialsze jest to że gdy jesteśmy wolni i relatywnie (a może obiektywnie?) bogaci to nie musimy ograniczać się do jednego miejsca zamieszkania. Wersja mikro też jest ciekawa, choć u mnie bardziej opłaca się robić zakupy w większych miejscowościach, niżeli w małych.
Końcówka wpisu nastawia bardzo optymistycznie – przeżyć, dobrze się bawić i to wszystko za 700zł! Niemniej wszystko rozbija się o to jak zdobyć te fundusze, potrzebne do uzyskania wolności finansowej? Przy założeniu 700zł/mc mamy 8400zł/rok. Jeżeli z lokat/inwestycji otrzymamy 1% w skali roku to potrzebujemy 840000zł, dla 2% to 420000zł i dla wspaniałych 3% 280000zł. Celowo podaję tak niskie oprocentowanie, nie uwzględniam bowiem inflacji i podatków. Chcąc osiągnąć wolność finansową w ciągu 5 lat (chyba tylko ja wyznaczam tak szalone terminy 😉 ) musimy odkładać co mc. 14000, 7000 lub ok. 4700. Do tego należy doliczyć koszty życia. Mam nadzieję że w obliczeniach się nie pomyliłem. Tak czy siak, miesięczne zarobki wymagane do tej operacji są „trochę” wyższe od średniej krajowej. Ale pracując na zachodzie(lub w sieci) można by traktować taki pomysł jak najbardziej realnie.
Uważałbym na to 'dobrze się bawić i to wszystko za 700 zł!’ – dla każdego to znaczy co innego, a dla przykładu taki miłośnik wyskokowych trunków mocno by się zdziwił w Azji – często taniej jest zjeść smaczny obiad niż wypić piwo 🙂
W swoich obliczeniach nie uwzględniłeś żadnych zysków z inwestycji – przyjąłeś, że (dla środkowego przykładu 420.000 zł) odkładasz 5 lat * 12 m-cy * 7.000 zł. W zależności od stopy zwrotu przed osiągnięciem niezależności 'geoarbitrażowej’ będzie to odpowiednio mniej. Generalnie Twój cel (niezależność w 5 lat pracy) jest bardzo ambitny i myślę, że jeśli pójdziesz standardową ścieżką – tzn. studia, a później praca na etacie – nieosiągalny. Przeważnie na samym początku pracy musisz udowodnić swoją wartość, dodatkowo się szkolić, zostać ekspertem – a dopiero później (czasami!) możesz liczyć na takie zarobki, które pozwalają na odłożenie np. 50-70 % pensji. To zwykle zabiera kilka lat, po których Ty już chciałbyś kończyć 'karierę’. Nie twierdzę, że to niemożliwe, ale raczej wymagające stworzenia czegoś swojego, odziedziczenia spadku albo ciężkiej pracy nad czymś, co później będzie przynosiło regularny zysk pasywny – nie wymagający (lub wymagający w minimalnym stopniu) nakładu pracy.
Cóż za szczęście że nie jestem miłośnikiem alkoholu 🙂
Ostatnimi czasy coraz bardziej orientuję się że standardowe rozwiązania nie sprzyjają wolności finansowej. Odkładanie 50% pensji wydaje mi się realne już przy zarobkach w wysokości 2000zł na mc. Oczywiście odpowiedź na pytanie „jak” jest zbyt szalona by o niej pisać przed poddaniem jej gruntownym testom. Zobaczę, sprawdzę i z chęcią opiszę 😀
Cały problem tkwi w stworzeniu dobrego źródła dochodów – żeby zrobić coś własnego trzeba mieć jakikolwiek kapitał i wiedzieć jak to zrobić. Poza tym bez nowego, unikatowego pomysłu, znalezienia niszy raczej ciężko mówić o sensownych zarobkach. Ale do dorosłego życia i walki o wolność finansową jeszcze trochę mi zostało , więc „dont worry , be happy” 🙂
Dokładnie – czas gra na Twoją korzyść, bo masz go mnóstwo! A z tym koniecznym kapitałem, żeby stworzyć coś swojego… chyba też nie zawsze – czasami wystarczy dobry pomysł i ciężka praca. W każdym razie życzę powodzenia w realizacji tych ambitnych planów.
Hej, ja po części też stosuje taki lokalny geoarbitraz. Mąż naprawia samochód u mojego znajomego mechanika – w mniejszej miescowosci w której się wychowałam. Przy okazji odzwiedzam rodziców i na prawde wychodzi duzo taniej, nawet na takich prozaicznych czynnosciach jak okresowa wymiana opon. Ja skolei w okresach letnich wybieram się czasem do niedaleko polozonej wsi gdzie mieszka moja babcia i zakupuje w iekszej ilosci brokuły, kapuste do kiszenia,paprykę , ziemniaki czy cebule. Potem odopowiednio przechowuje lub zaprawiam – przetwory wychodzą dużo taniej i są bardziej ekologiczne. Sama widziałąm 2 lata temu roznice, jak próbowałam ukisić kapustę zakupioną w sieci auchan. I kapusta zamiast się kisić…zaczela puszczac sok o konstystencji zblizonej do..hmm…smarków z nosa w czasie przeziębienia 😀 Ewidentnie była nafaszerowana chemią. A ta zakupiona od rolnika udała się znakomicie 🙂 Takze polecam taki lokalny sposob geoarbitrażu.
I kto powiedział, że aby stosować tą zasadę, trzeba wywrócić życie do góry nogami? 🙂 Super przykłady, pokazujące że nie chodzi wcale o żadne 'szukanie promocji’, ale o rzeczywiste wykorzystywanie idei geoarbitrażu. Zresztą 'wykorzystywanie’ nie do końca to obrazuje, bo przecież kupując te płody ziemi na wsi zyskujesz zarówno Ty, jak i rolnik, który to sprzedaje, prawda? Korzyść po obu stronach, wszyscy zadowoleni… jak ja lubię takie transakcje 🙂
A jeśli ja zarabiam w serwisach internetowych (zarówno polskich, jak i zagranicznych) na przykład pisząc teksty, to chyba to również można podpiąć pod geoarbitraż? 😀 Wprawdzie trudno tutaj będzie osiągnąć niezależność finansową, ale różnie bywa ;). Zarobki z prowadzenia bloga też wydają mi się dobrym przykładem tego zjawiska, wykorzystujemy przecież globalną sieć jaką jest Internet 🙂 Jestem ciekaw czy telepraca będzie w naszym kraju zyskiwała na popularności.
Pewnie, że te wszystkie rodzaje działalności można podpiąć pod geoarbitraż – wszystko zależy od źródła i poziomu zarobków. Z telepracą chyba jest tak, że jest ograniczona do pewnego kręgu zawodów, ale mimo to będzie stawała się coraz bardziej popularna. Kojarzę, że ostatnio wprowadzono (chyba, że to dopiero plany) bardziej elastyczne prawo pracy, które dotyczyło właśnie telepracy i dużo bardziej elastycznego czasu pracy.
Zapewne wszyscy poza fiskusem
Wiem, że nie na temat, ale przeczytałem właśnie wypowiedź papieża Franciszka na temat prostoty. Miło, że papież ma podobną wizję życia do większości osób odwiedzających tego bloga 🙂
„Potrzebuję ludzi, spotykania się z ludźmi, rozmawiania z ludźmi… Dlatego, kiedy młodzież ze szkół jezuickich zapytała mnie: „Dlaczego? Dla oszczędności czy ze względu na ubóstwo?”. Nie, nie: po prostu z powodów psychiatrycznych, bo po prostu psychologicznie nie mogę. Każdy powinien prowadzić życie z właściwym sobie stylem życia, bycia. Natomiast prostota, ogólna prostota, sądzę, że jest konieczna dla nas wszystkich. Jest tak wiele odcieni prostoty… każdy musi poszukiwać swojej drogi.”
No i pięknie – nie dość, że tak piękne i prawdziwe słowa płyną z ust papieża, to założę się, że na wywiad, który przytaczasz przyjechał rowerem 🙂
A propos Papieża katolików. Jego słowa faktycznie jaby zbieżne z tym, o czym się tutaj mówi. Jednak dodajmy, że za tymi słowami nie idzie NIC lub PRAWIE NiC – jeśli idzie o sposób funkcjonowania instytucji, której papież jest w końcu wielkim wodzem.
Z hierarchami kościoła katolickiego raczej kojarzą mi się terminy takie jak: przepych, wystawność, obżarstwo, nieumiarkowanie, zachłanność, materializm, hipokryzja itd… itp…
Teraz to już jest mocno nie na temat 🙂 Żeby od geoarbitrażu do krytyki instytucji kościoła katolickiego… nie kontynuujcie proszę.
Dlatego papież wiedząc o tych negatywnych zjawiskach dąży do tego, żeby je zmienić. Ważne, że swoim życiem pokazuje, że można inaczej i za to mu chwała.
Nie chciałbym być nazbyt złośliwy, ale rzecz wygląda tak, jakby wskazywanie na podobieństwo słów wypowiadanych przez papieża do tego, co my tutaj piszemy i sądzimy było cacy (Autor Bloga: „tak piękne i prawdziwe słowa płyną z ust papieża”), natomiast moje stwierdzenie jako riposta, że to są słowa i nic więcej, są już nagle be: „nie kontynuujcie proszę”.
Coś nie tak.
Tłumaczę na schemacie: mówimy na blogu o sprawie A, ktoś inny stwierdza, że sprawa B jest podobna do sprawy A [oklaski], a jeszcze ktoś inny stwierdza, że jednak B nie jest podobne do A [dezaprobata].
Miałem przeczucie, że poczujesz rażącą niesprawiedliwość po moim 'przyklaśnięciu’ wcześniejszemu komentarzowi, a 'zganieniu’ Twojego. Ja to jednak widzę inaczej: spłacasz, pisząc o sprawie A i B – bo jest jeszcze C, do której właśnie się przyczepiłem. Też tłumaczę na schemacie 🙂
Blog o słodyczach, wpis o eklerkach. Ktoś pisze w komentarzu „a premier to uwielbia pączki”. Ja na to „no tak – może to nie do końca w temacie, ale rzeczywiście, fajnie że premier lubi pączki” – nie odnoszę się do zajmowanego przez niego stanowiska, a do osoby prywatnej premiera i jego opinii/upodobań nie związanych z piastowanym stanowiskiem. Natomiast Twój komentarz to C, które porównałbym do „cały ten rząd jest skorumpowany i przeżarty obłudą” – a więc nie chodzi o osobiste odczucia danej osoby związane z tematem bloga, a o opinie znacznie szerszą, mocno kontrowersyjną, a jednocześnie nie związaną z tym, o czym piszę (czyli ze słodyczami :)).
Mam nadzieję po tym przykładzie zrozumiesz mój punkt widzenia, docenisz to, że nie nadal nie moderuję / nie usuwam komentarzy i nie będziesz kontynuował tematu kościoła katolickiego we wpisie o geoarbitrażu 🙂
A ja z góry przepraszam wszystkich dotkniętych takim porównaniem z mojej strony (papież <-> premier).
Adam – to, o czym napisałeś, wychodzi poza obszar moich/twoich/naszych kręgów zainteresowań i możliwości. Papież też od razu nie da rady zrobić wszystko. Już jest bardzo krytykowany przez większość „wyższego” duchowieństwa.
W naszym kręgu zainteresowania jest to, co MY zrobimy i w jaki sposób się przyczyniamy do tego, co dzieje się w ówczesnym kościele. Jeżeli my będziemy żyć w miarę prosto i skromnie (a jednocześnie być szczęśliwym z naszymi wyborami), dzielić się z naprawdę potrzebującymi, kościołowi pomagając w fizyczny sposób (sprzątanie, malowanie, sadzenie itp), to może inaczej zacznie się dziać w samym kościele.
Kościół jest tylko odbiciem tego, co dzieje się w społeczeństwie. Im więcej osób będzie takich jak wolny, jak ja i pareset innych osób, tym szybciej zmieni się w samym kościele (taką mam przynajmniej nadzieję). W końcu to my go tworzymy…
Sądzę, że powiedziałem tylko to, że „premier” DEKLARUJE w słowach lubienie „pączków”, ale tak naprawdę „pączków” NIE JE… Ujawniłem więc niekonsekwencję (zakłamanie?) „premiera”. Tyle. Miałem milczeć?
Może nieco ugodowo z mojej strony:
1) Zgadzam się z 90% prezentowanych na blogu opinii i przemyśleń i do tych zwyczajowo się nie odnoszę.
2) Do pozostałych 10% odnoszę się i to ostro, starając się argumentować.
3) Może dzięki punktowi nr 2 nie wytworzy się tu Towarzystwo Wzajemnej Adoracji.
4) J. M. Bergoglio pięknie MÓWI o prostocie, wyrzeczeniach itd.
5) J. M. Bergoglio jako człowiek prywatny zdaje się potwierdzać to, co mówi w gestach oraz codziennych wyborach.
6) GŁOWA KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, Papież Franciszek niewiele robi dla ubogich, skarby Watykanu „rdzewieją”, Kler żyje w przepychu, Afryka głoduje.
hmm kiedyś przeczytałam o włoskich emerytach, którzy masowo wyjeżdżają do Azji na emeryturę, bo tam im jest łatwiej żyć w dobie kryzysu, zaskoczyło mnie to podejście- starsi ludzie i tyle odwagi. Sama się zastanawiałam, czy i ja kiedyś z tego nie skorzystam. A tu proszę, dostałam odpowiedź, że w sumie to jest to prawie w zasięgu moich możliwości i nie muszę czekać do emerytury ;). Jeszcze ciut brakuje do pełnego luzu, ale w sumie niedużo. Dzięki za taką perspektywę, bardzo budujący i optymistyczny tekst i za cudne słowo -geoarbitraż- nie wiedziałam, ze w zakresie fryzjera, kupowania ubrań, nawet zakupów w tesco (w mniejszym mieście wychodzi taniej) jestem geoarbitrem : ))))
Włosi, Niemcy i inne „bogate” nacje podróżują przez większą część emerytury. Chociaż wątpię, czy większość z nich robi to w taki minimalistyczny sposób i na własną rękę. Ale sama świadomość, że „można” już też dużo daje, prawda? Pozdrawiam i również dziękuję.
Uwielbiam czytać Twojego bloga, a czytając niniejszy wpis, czułam się, jakbym czytała o moim własnym życiu. Od kilku lat mieszkam w Egipcie, pracuję nauczając online dwóch języków obcych, mam uczniów w Polsce i innych krajach Europy. Interes idzie świetnie, od dawna nie mam wolnych terminów. Swoje polskie mieszkanie ( oczywiście kupione na kredyt ) wynajęłam, tutaj wynajmuję dwa razy większe z dużym ogrodem, parę kroków od brzegu morza, chyba nie muszę dodawać, że morza przez cały rok cieplutkiego. Za wynajem w Egipcie płacę dokładnie tyle, ile płaciłam za wszystkie opłaty w moim małym polskim mieszkaniu ( około 600 zł ). Moja przeszłość w Polsce – etat w podstawówce, codzienne wstawanie o świcie albo i wcześniej, za oknem zamiast szumu morza nieustanny huk tramwajów, balkon, na którym i tak nie można posiedzieć, bo albo zimno, albo głośno, wszechobecny stres, pośpiech i gonitwa. Teraz też pracuję dużo, ale otacza mnie całkiem inny świat, który sprawia, że po prostu mi się chce. Poczucie, że to co robię, mogę robić w dowolnym zakątku świata ( byle by Internet działał ) i w wyznaczonym przez siebie czasie, jest BEZCENNE. Daje mi niesamowite poczucie wolności, niezależności i wręcz „władzy” nad własnym życiem. Jeśli nie tutaj, mogę być gdziekolwiek indziej bez utraty tego, co mam ( mieszkania i pracy ) i nadal robić to samo. A skoro jest to blog o finansach, to dodam, że moje aktualne zarobki + przychód z wynajmu polskiego mieszkania to 12-krotność pensji egipskiego nauczyciela. Oczywiście bardzo obawiałam się tej zmiany, nie było to tak, że pewnego dnia spontanicznie wszystko rzuciłam i pojechałam. Raczej odbywało się to stopniowo i z możliwie największą dozą rozsądku. Chciałabym, aby mój wpis zachęcił tych, którzy się wahają. Jeśli tylko macie taką możliwość, naprawdę warto. To JEST wykonalne, choć wszyscy dookoła będą Wam wmawiać, że zwariowaliście. Słuchajcie tylko własnych marzeń i wewnętrznej intuicji, a na pewno się uda!
Piękny komentarz, gratuluję odwagi i determinacji. Wspaniale, że wszystko się udało i jesteś szczęśliwa – chociaż podejrzewam, że więcej w tym pozytywnego podejścia i ciężkiej pracy niż szczęścia lub cokolwiek innego. Przekaz dla niezdecydowanych wyśmienity – a więc nie zważajcie na opinie sceptyków, tylko do roboty! 🙂
Dziękuję 🙂 Masz rację, głównie ciężka praca i pozytywne myślenie, co na początku nie było łatwe, bo wszyscy dookoła uważali mnie za wariatkę, która rzuca tak stabilne życie i przeprowadza się na pustynię. Czynnikiem dołującym byli między innymi moi rodzice, a przede wszystkim moja kochana mama, która w każdym działaniu odbiegającym od powszechnie uznawanych norm i standardów, zawsze widzi klęskę i niebezpieczeństwo. Nie ukrywam, że był też czynnik, który pewne sprawy ułatwił. W Egipcie wyszłam za mąż, co spowodowało automatyczne przyznanie mi kilkuletniej wizy rezydenckiej ( zwykła wiza wygasa po 30 dniach ). W kwestii finansowej i mieszkaniowej ( mieszkanie nabyłam wiele lat przed ślubem ) zawsze byłam i jestem całkowicie niezależna od męża, tak więc ślub ułatwił mi jedynie uzyskanie dokumentów, dzięki którym mogę zgodnie z prawem nieprzerwanie przebywać na terytorium tego kraju. Cała reszta to tylko i wyłącznie moja ciężka praca i ustawiczne planowanie i przewidywanie, co stosuję nie tylko w pracy, ale również w domowej logistyce i organizacji naszego życia rodzinnego. Chętnie przeczytałabym komentarze innych osób, które podjęły podobną decyzję. Zwłaszcza interesują mnie przypadki w skali makro, czyli totalna zmiana obszaru kulturowego, kontynentu itp. No i oczywiście ciekawi mnie z czego żyjecie, co konkretnie daje Wam upragnioną wolność i niezależność. Wiem, że artykuł jest sprzed paru miesięcy, ale może ktoś tu zajrzy i podzieli się swoimi doświadczeniami lub po prostu planami i marzeniami.
Nie obawiałaś się chorób tropikalnych? Nie masz problemu z dogadaniem się z 'tubylcami’? Czy to jest małżeństwo tylko na papierze? Przyjęłaś Islam?
Może zadaję zbyt osobiste pytania, ale jestem na prawdę ciekawy jak się żyje Polce (Polakom w ogólności) w Egipcie.
W Egipcie nie ma żadnych chorób tropikalnych. Jeśli już ktoś choruje, to na te same choroby, co w Polsce. Nawet karta szczepień dla dzieci różni się tylko terminami szczepień, a choroby są te same. Mieszkam tu kilka lat i jeszcze na nic nie chorowałam, moje dziecko też nie. Z dogadaniem się nie mam żadnego problemu, tutaj większość ludzi rozumie angielski, poza tym im dłużej tu jestem, tym lepiej radzę sobie z arabskim. Jeśli chodzi o małżeństwo, to nie bardzo rozumiem Twoje pytanie. Co masz na myśli mówiąc „małżeństwo tylko na papierze”? Każde małżeństwo jest na papierze. Zawarłam tutaj legalny związek małżeński w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Kairze, który później został też zarejestrowany w moim kraju, czyli w Polsce. Nie było to „orfi” ani ślub religijny ( których to nie da się zalegalizować w Polsce i nie są uznawane przez ambasadę ), ale prawdziwe, legalnie zawarte małżeństwo. Nie przeszłam na islam, ponieważ nie jest to moja religia, nie widzę takiej potrzeby i na szczęście nie mam w tej kwestii żadnej presji ze strony mojego męża. Tu gdzie mieszkam, mieszka też bardzo dużo Polaków i w ogóle Europejczyków, większość kobiet ma oczywiście egipskich mężów. Nie zauważyłam by komuś z nich żyło się źle. Gdyby tak było, z pewnością wróciliby do swoich krajów. Ogólnie ludziom w Egipcie się nie przelewa, więc trzeba po prostu znaleźć źródło dochodów, które pozwoli Ci żyć na odpowiednim poziomie. Takim źródłem z pewnością nie będzie praca na etacie, bo wynagrodzenia są tutaj niewiarygodnie niskie. Trzeba robić coś na własną rękę albo po prostu zatrudnić się w zagranicznej firmie, np. biurze podróży, czymkolwiek, byleby zarabiać w „lepszej” walucie a tylko wydawać w miejscowej. Piszesz, że jesteś dentystą, więc nie będziesz tu mieć problemów z zarabianiem godziwych pieniędzy, o ile oczywiście będziesz pracować na własną rękę. Jeśli miałbyś/miałabyś jeszcze jakiekolwiek pytania, to pisz śmiało. Pozdrawiam 🙂
Czasem mam ochotę rzucić wszystko i wyjechać gdzieś na koniec świata.
Niby mieszkam tylko kilkadziesiąt kilometrów od rodziny, a od 'gwiazdki’ ich nie widziałem. Najbliżsi znajomi wyjechali do Norwegii za chlebem, w kraju są raz na jakiś czas. Co mnie tu trzyma? … strefa bezpieczeństwa ;(
W mikro-skali dentysta w rodzinnym mieście, wałówa od Rodziców (tak, jestem 'słoikiem’ :P), niektóre zakupy zrobione w dużym mieście wożone do Rodziców.
Pingback: Geoarbitraż.. o co caman ?? | zacznijteraz
Fajny wpis, myślę, że warto ideę geoarbitrażu promować. Tu mój post na podobny temat, przy czym ja skupiam się bardziej na makro: http://expat-pozytywnie.pl/2019/05/19/kilka-slow-o-geoarbitrazu-czyli-zaplanuj-swoja-globalna-kariere/#