A cóż to za słowo? Geo – a więc na pewno związane coś z Ziemią. Ale ten arbitraż… w zależności od dziedziny nauki znaczy co innego, ale samo słowo jakoś dziwnie kojarzy się z 'abordażem’ – czy tylko ja mam takie wrażenie? A skoro geo i abordaż, to chyba chodzi o zdobycie upragnionej cząstki Ziemi w ścisłej walce wręcz? 🙂 No to zacznijmy tą walkę…
Każdego dnia podnosimy rękawicę i idziemy walczyć. Najczęściej o środki na utrzymanie, czasami o podziw i poczucie spełnienia. Często po doskonalenie siebie… lub tego, co posiadamy. Działamy według praw ustanowionych dziesięciolecia temu – skoro praca, to w konkretnych godzinach i dniach tygodnia. W miejscu wyznaczonym przez pracodawcę (na dodatek, wszystko okraszone systemem monitoringu czasu pracy). W konsekwencji, miejsce Twojego zamieszkania też nie może być zbytnio oddalone od zakładu pracy. I słusznie, bo kto chciałby zwiększać wymiar czasu pracy o dodatkowe godziny, jakie zajmują dojazdy. Czy o koszt, który one generują. A wszystko po to, żeby być jeszcze bardziej przywiązanym do tego jednego, 'Twojego’ miejsca na ziemi…
Czy nie masz wrażenia, że w wielu zawodach praca zza korporacyjnego biurka służy głównie pracodawcy, który może Cię lepiej kontrolować? Coraz częściej pracujemy na zasadzie 'zadaniowości’, gdzie nie czas spędzony za biurkiem, a efekty pracy są najważniejsze. Sam – szukając potencjalnego pracodawcy – definiuję rynek globalnie (tutaj nieco o tym, dlaczego szukam pracy mimo stabilnego etatu i czemu nie ograniczam się do lokalnego rynku pracy, jak większość Polaków), a mimo to od czasu do czasu jestem zaskakiwany stwierdzeniem „dopóki klient będzie zadowolony, nam jest wszystko jedno, skąd Pan wykonuje swoje obowiązki”. Coraz częściej możemy je wykonać przy pomocy jednego narzędzia: komputera podłączonego do Internetu. Albo pracujemy na zasadzie projektów realizowanych dla różnych firm na całym świecie, co jeszcze bardziej uniezależnia nas od lokalizacji. Czy też wykonujemy produkt, który później dostarczamy (też nie zawsze osobiście) do klienta. Do czego zmierzam? Otóż we współczesnym świecie, w ogromnej liczbie przypadków możemy zarabiać na życie z dowolnego miejsca na świecie – najczęściej na zasadzie telepracy.
I to jest klasyczna definicja geoarbitrażu: wykorzystywanie swojej siły nabywczej, uzyskiwanej w jednym (bogatszym) regionie świata, do prowadzenia dostatniego, ale nie kosztującego wiele stylu życia w innym (biedniejszym) regionie świata. Prościej? Proszę bardzo: bądź opłacany w miejscu, gdzie Twoja praca jest doceniana bardziej niż tam, gdzie żyjesz. Przykładowo: freelancer realizujący projekty na polskim rynku (a co!), a mieszkający na co dzień w Laosie. Cóż to byłoby za życie! Oczywiście dla większości, bo sam żyjąc w Laosie bez wahania zrezygnowałbym z większości luksusów (jak choćby samochód), które mam tutaj 🙂
A tym czasem… zapraszamy do rejestracji na airbnb z naszego polecenia, dzięki któremu otrzymasz 100 zł na pierwszą rezerwację!
Idąc dalej tą przetartą przez wielu ścieżką: skoro masz tak olbrzymią swobodę, czemu tkwisz akurat w tym miejscu, w które rzucił Cię los? Niewiele jest osób, które znalazły swoje miejsce na ziemi. Przytłaczająca większość zostawia miejsce życia przypadkowi i egzystuje tam, gdzie się urodziła, gdzie skończyła studia, wreszcie – gdzie była praca. Jesteśmy wygodni, nie podejmujemy wyzwań i nie skaczemy w nieznane, bo to rodzi prawdopodobieństwo porażki. Nawet jeśli nam źle, przynajmniej czujemy jakieś poczucie bezpieczeństwa, jesteśmy pogodzeni ze swoim losem i boimy się wystawić głowy nad okopy. Jeśli do tego dochodzi strach przed nieznanym i bariery językowe, możemy z dużą pewnością powiedzieć, że do końca życia nie wystawimy nosa zza rodzinnej miejscowości.
Czy już pisałem, że świat jest piękny, olbrzymi i różnorodny? A co, jeśli dodam jeszcze, że jest tani? No dobrze – nieco się zapędziłem, bo przecież nie mieszkamy w USA czy Szwajcarii i przywykliśmy do tego, że znajdujemy się gdzieś w ogonku Europy i musimy mocno się starać, jeśli kiedyś chcemy osiągnąć poziom bogatszych sąsiadów. Ale przecież już zaznaczyłem, że świat jest olbrzymi! I mimo, że nasze zarobki nie zrobiłyby wrażenia na sąsiedzie zza zachodniej granicy, to na takim obywatelu Sri Lanki jak najbardziej. Bazując na dotychczasowych podróżach do Azji stwierdzam z całą stanowczością, że w wielu miejscach można żyć za 1000-1500 zł miesięcznie. Nie za osobę, ale za 2-3 osobową rodzinę. Czy to nie otwiera przed Tobą wprost oceanu możliwości? Czy najprostsze z nich – wynajęcie swojego (niestety, trzeba założyć, że niezadłużonego) mieszkania w Polsce i życie za te pieniądze na drugim końcu świata nie brzmi wspaniale? Czy dodatkowo praca zdalna za 'polskie’ pieniądze, a życie za połowę (lub jeszcze mniej) aktualnych kosztów nie kusi?
Jeśli pomyślałeś 'nie – jest mi dobrze tu, gdzie jestem. Mam tu rodzinę, znajomych, czuję że to jest mój dom, a dzieciom chyba by serce pękło, gdybym zabrał je z tej wspaniałej szkoły’, to zapraszam na głębszą analizę geoarbitrażu. Miało być nieco szerzej, więc… co powiesz na to, że geoarbitraż może być również realizowany w skali mikro? Sam nie jestem przekonany, czy chciałbym opuścić Polskę na dłużej i czy podróżowanie sprawiałoby mi nadal taką samą radość, gdybym wiedział, że 'powinienem mieszkać tutaj – na drugim końcu świata, bo jest taniej’. Być może kiedyś będzie mi dane się o tym przekonać, a na razie korzystam z geoarbitrażu w nieco inny sposób. Mieszkam w 500-tysięcznym mieście, gdzie ceny towarów (a przede wszystkim usług) są w wielu przypadkach znacznie wyższe, niż w 100-tysięcznej miejscowości, w której mieszkają moi teściowie, i w której co jakiś czas jestem. Moja żona właśnie tam korzysta z usług 'swojej’ fryzjerki, na czym oszczędzamy do kilkuset złotych rocznie. Ja serwisuję tam samochód i choćby na corocznej wymianie oleju jestem przynajmniej 50 zł do przodu. Jeszcze kilka lat temu po każdej wizycie u teściów przywoziłem do domu skrzynkę piwa z lokalnego browaru – kupowałem je w 'przybrowarnym’ sklepie, a data produkcji nigdy nie była starsza niż tygodniowa 🙂 Nawiasem mówiąc, gdyby browar dalej istniał, najprawdopodobniej jego specjały byłyby dostępne w coraz bardziej popularnych sklepach z piwami regionalnymi, a cena tego trunku oscylowałaby w okolicach 4 zł. I mimo, że płaciłem za to piwo w okolicach 1,70 zł, to smak był tak wspaniały, że be wahania płaciłbym za nie jak za produkt regionalny i luksusowy (ostatnio dowodziłem, że luksus nie musi być czymś mieniącym się i błyszczącym). Co jeszcze? Ubrania – wielu z Was zdziwiłoby się widząc, w jak wielu miejscach istnieją jeszcze niewielkie, niemarkowe sklepy z odzieżą dobrej jakości w niewygórowanych cenach. Bliźniaczo podobne do tych 'modnych’ aż do lat 90′:
A że nie ma na tym znanej metki? Tym lepiej – po co płacić za markę, jeśli można za jakość? Oczywiście masa usług i dóbr w mniejszym mieście jest droższa, więc zjawisko o którym piszę nazwałbym ’selektywnym geoarbitrażem w skali mikro’ – jak Wam się podoba taki termin? Jeśli otworzysz swój umysł szerzej zobaczysz, że wykorzystywanie swojej siły nabywczej nie musi oznaczać emigracji do kraju trzeciego świata, rozłąki z rodziną i kompletnej rewolucji w życiu. Jest to możliwe bez tak zdecydowanych działań i również przynosi korzyści. Nie mówiąc o tym, że zostawiasz swoje pieniądze w regionie, który bardziej tego potrzebuje niż wielkie miasto.
Zresztą czymże innym – jeśli nie geoarbitrażem – są powszechne pielgrzymki do gabinetów stomatologicznych polskich emigrantów z zachodu? Mieszkasz i zarabiasz w UK, ale przy okazji urlopu w kraju płacisz polskiemu dentyście za wyrwanie ósemek. Albo nikogo już nie dziwiące codzienne dojeżdżanie do pracy w Warszawie z tańszej Łodzi? Na powyższych przykładach widać, że geoarbiraż nie musi się sprowadzać do wykonywania pracy zdalnie (telepracy). A możemy pójść jeszcze dalej: to bardzo sensowna alternatywa dla tych, którzy są w stanie utrzymać się z dochodu pasywnego, a więc osiągnęli już niezależność finansową. Odsetki z polskich lokat, dywidendy z polskich akcji, a może przychody z prowadzenia bloga po polsku? (:)), które wydajesz na drugim końcu świata. A może być jeszcze lepiej – być może tak naprawdę potrzebujesz znacznie mniej niż myślałeś do bycia wolnym? Jeśli aktualnie żyjesz za 3.000 zł miesięcznie i masz swoje mieszkanie, to z dnia na dzień może okazać się, że wynajmując mieszkanie za 1.500 zł miesięcznie i żyjąc gdzieś na podobną kwotę, Twoje oszczędności, do tej pory wyglądające co najwyżej jako porządna poduszka finansowa, mogą okazać się naprawdę sporym kapitałem, pozwalającym na bezstresowe życie w tropikalnym klimacie! Jeśli tylko chcesz, jeśli tylko to jest Twoim nadrzędnym celem, jest spore prawdopodobieństwo, że możesz z dnia na dzień stać się niezależny finansowo!
Biorąc pod uwagę możliwość wynajęcia aktualnie posiadanego mieszkania i zyski z inwestycji, sam już dzisiaj mógłbym się 'ogłosić’ człowiekiem niezależnym finansowo. O ile wyemigrowałbym gdzieś, gdzie koszty utrzymania są sporo niższe niż w Polsce. Czemu więc nie pójdę na całość i nie napiszę, że już jestem wolny? Ponieważ ta niezależność finansowa musiałaby się wiązać z banicją. Byłaby też zależna od rozwoju gospodarczego któregoś z azjatyckich państw, a niekiedy mogłoby się okazać, że zamiast żyć z odsetek, zjadam swoje oszczędności. W skrócie: wolność kosztowałaby mnie zbyt dużo. Nie warto – nie za wszelką cenę. Ale sama świadomość, że technicznie rzecz biorąc i patrząc globalnie, jestem niezależny finansowo, też coś daje. Mianowicie po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, jak wiele mam i pragnienie 'więcej’ byłoby czystym zuchwalstwem!
Na koniec pierwsza na tym blogu ankieta – dotycząca właśnie niezależności finansowej. Pytanie, które chciałbym dzisiaj zadać brzmi: czy biorąc pod uwagę comiesięczne zyski z inwestycji, przychody uzyskiwane pasywnie i możliwość wynajęcia posiadanej nieruchomości, osiągnąłbyś regularne, comiesięczne dochody pozwalające na utrzymanie się w którymś z tańszych państw Azjatyckich? Dla uproszczenia, nie biorę pod uwagę inflacji i innych czynników ryzyka (choćby kursowego). Przyjmijmy poziom 700 zł/1 osobę, 1200 zł/2 osoby, 1600 zł/3 osoby, 2000 zł/4 osoby, + 300 zł za każdą kolejną – to i tak olbrzymie kwoty, za które nie tylko byś przeżył, ale dzięki którym mógłbyś sobie pozwolić na wiele przyjemności i szaleństw – nie mówiąc nawet o zwiedzaniu! Na marginesie – nawet w Polsce wiele rodzin musi 'przeżyć’ za taką kwotę, co tym bardziej powinno uświadomić Ci Twoje bogactwo.
[poll id=”3″]
Sam już zagłosowałem – nawet, jeśli nie będzie więcej chętnych, to ankietę można zaliczyć do 'zrealizowanych’ 🙂
[Edytowany 2.08.2013 g. 20:14] no ładnie – mamy już 32 głosy w ankiecie. Wnioski są budujące – przede wszystkim, wszyscy głosujący, czytający blog www.wolnymbyc.pl o niezależności finansowej chcieliby osiągnąć niezależność finansową 🙂 Po drugie, prawie połowa z nas jest już niezależna finansowo, biorąc pod uwagę aspekt geoarbitrażu. Należy sobie zdawać sprawę, że to mocne uproszczenie, ale jak najbardziej może być traktowane jako psychologiczny 'kamień milowy’ w drodze do niezależności, a jednocześnie uzmysławia, jak bogaci (w porównaniu do większości świata) jesteśmy! Ciekawią mnie też głosy tych, którzy już korzystają z geoarbitrażu – jeśli zagłosowałeś (lub zamierzasz to zrobić) w ten sposób, proszę o komentarz – co, jak i kiedy! Bardzo interesują mnie (czytelników najpewniej również) takie historie.