Lato 2009. Koniec 4-miesięcznego remontu świeżo kupionego mieszkania. Remontu, który – wraz z żoną i okazjonalną pomocą innych pomocnych dusz – staraliśmy się wykonać bez udziału „profesjonalistów”. Jak najwięcej DIY, jak najmniej „fachowców” – taka dewiza nam wtedy przyświecała. Dzięki temu, w naszym mieszkaniu zagościł tylko jeden budowlaniec (zaprzyjaźniony zresztą), który położył kafle, a całą resztę (pomijając kuchnię na zamówienie) wykonaliśmy sami, co pozwoliło nam zaoszczędzić nawet kilkanaście tysięcy złotych. To pieniądze, na które ciężko pracowaliśmy wstając rano, idąc do pracy, po której lądowaliśmy w pustym mieszkaniu i do 22-ej malowaliśmy, kładliśmy panele czy robiliśmy podwieszane sufity. Całe weekendy – niestety to samo – byle jak najszybciej zamieszkać „na swoim”. Po miesiącu przyszedł taki dzień, kiedy kupiony materac położyliśmy na (jeszcze betonowej) podłodze i kontynuowaliśmy pracę, bez niepotrzebnej straty czasu na dojeżdżanie do miejsca z lepszymi warunkami mieszkalnymi. Myślę, że za jakiś czas, oglądając zdjęcia z tego okresu, skwitujemy to „nieźle nam wtedy odwaliło”…
To już etap znośnych warunków mieszkaniowych – mimo, że na podłogach nadal beton 🙂
W końcu przyszedł moment, kiedy stworzyliśmy warunki, które można nazwać „znośnymi”. Jako, że był czerwiec, a my byliśmy totalnie wymęczeni kilkumiesięczną harówką, podjęliśmy szybką decyzję: urlop! Chociaż tydzień oderwania od tego wszystkiego, regeneracji zarówno psychicznej, jak i fizycznej! Minimum zwiedzania, minimum ruchu… za to dużo snu, basen w odległości kilkunastu metrów, pełne wyżywienie i ogólnodostępny bar. Ponieważ byliśmy bardzo elastyczni w wyborze terminu urlopu, upolowaliśmy ciekawą promocję: 3-gwiazdkowy hotel z all-inclusive na Rodos za 1200 zł za osobę. Oczywiście łącznie z przelotem. W całym urlopie zamknęliśmy się w 3000 zł za dwie osoby (łącznie z dwoma wycieczkami na własną rękę, korzystając z transportu publicznego) i wspominamy go pozytywnie, a dobrym podsumowaniem tego, co tam przeważnie robiliśmy jest zdjęcie tytułowe tego wpisu, które wykonałem już pierwszego wieczora, a które wyznaczyło nam standardową pozycję na resztę wyjazdu 🙂 Patrząc jednak z perspektywy czasu, oraz mając porównanie z kolejnymi – dużo bardziej aktywnymi (a zarazem udanymi) – urlopami, chciałbym przybliżyć Wam wady i zalety ofert all-inclusive. Zresztą nie chodzi tu tylko o tego rodzaju oferty, a praktycznie wszystkie zorganizowane wyjazdy – w szczególności zagraniczne. All-inclusive jest ofertą najszerszą – w pozostałych mogą występować tylko niektóre z zaprezentowanych poniżej niedoskonałości.
Ale najpierw zalety – w końcu będzie ich znacznie mniej 🙂 Wygoda. Dostęp do wprost niewyczerpanego źródła jedzenia i drinków. Leżaki plus basen w obrębie hotelu. Codzienne sprzątanie pokoi. Czasami atrakcyjna cena. Bezpieczeństwo. Brak zmartwień i możliwość zostawienia mózgu w kraju. Ale zaraz zaraz – miały być zalety 🙂 W skrócie: według mnie, oferty all-inclusive są optymalnym wyborem dla kilku grup ludzi: niemówiących w żadnym z popularnych języków europejskich na poziomie choćby podstawowym (do szybkiego nadrobienia, więc argument żaden); dla przedkładających wygodę i komfort nad koszty i autentyczność doznań (argument racjonalny, mimo że dość przygnębiający); a także dla tych, którzy lubią się pochwalić – najpierw faktem bycia zaobrączkowanym (naokoło widać, że możemy korzystać z wszystkiego – stać nas!), już w trakcie urlopu zdjęciami na facebooku, które tak chętnie podziwiają znajomi, a na końcu opowieściami, podczas których chwalimy się 30-minutowym nurkowaniem w wyznaczonym dla turystów skrawku dna morskiego. No – może jeszcze dla tych, którzy nie mają świadomości, że można taniej, sprawniej, autentyczniej i z masą nieoczekiwanych, pozytywnych przygód!
Jeśli widzicie jeszcze jakieś zalety ofert all-inclusive – piszcie, a tymczasem ja skupię się na wadach:
– zwiedzanie. Przecież to istna gra na czas, podczas której nie nadążasz z ruszaniem szyją na lewo i prawo, starając się uchwycić opisywane po łebkach atrakcje. Nie podoba Ci się? Nie ma wyjścia – idziesz z wszystkimi. Coś Cię wyjątkowo zachwyciło, chciałbyś przystanąć i chłonąć atmosferę? Nic z tego – plan zwiedzania napięty do ostatniej minuty. Tysiąc faktów na minutę, 20 pstrykniętych zdjęć i lecimy dalej – a że nie ma czasu na dłuższe spojrzenie na kolejny cud natury czy techniki – cóż – zwiedzimy po przyjeździe do domu, patrząc na zdjęcia… Nie mówiąc o tym, że takie wycieczki (zwane bardzo mądrze „fakultatywnymi”) kosztują mnóstwo pieniędzy (szczególnie, jeśli korzystasz z oferty rezydenta). Chyba jednak zbyt mało, bo przewodnikowi zawsze brakuje pieniędzy i biedak musi pobierać jeszcze prowizję od sklepów z pamiątkami, do których niemal siłą zaciąga niczego się nie spodziewających turystów!
Znajomi opowiadali historię o tym, jak dali się zaciągnąć do piwnicy pewnego sklepikarza w Egipcie… ze strachu wykupili mu pół stoiska! 🙂
– bezpieczeństwo – teoretycznie zaleta all-inclusive, najczęściej jednak okazuje się wadą. Podpisując umowę z biurem podróży, stajesz się od niego zależy – i to w każdym aspekcie. Zarówno wywiązywania się z obiecanych standardów, terminów, jak i usług. Coś nie pasuje? Cóż – po powrocie będzie mnóstwo czasu na pisanie reklamacji i tak przecież radosną walkę o odszkodowanie. I tak jesteś w lepszej sytuacji niż Ci biedacy, którzy co chwila są niemal pozostawiani samym sobie, kiedy to wspaniałe biuro z wiecznie uśmiechniętą i opaloną obsługą nagle zbankrutuje. Zresztą bankructwo (czy chociażby przejściowe problemy z płynnością finansową) mogą dotknąć nie tylko organizatora wyjazdu, ale także masę firm z nim współpracujących, a zajmujących się transportem, organizacją wycieczek czy sprawami związanym z zakwaterowaniem.
– fałszywy odpoczynek. Pomyśl przez chwilę, czemu wybierasz ofertę all-inclusive. Oprócz tego, że chcesz mieć z głowy załatwianie czegokolwiek, to masz nadzieję na upragniony odpoczynek, na który zasłużyłeś nierzadko całym rokiem wytężonej pracy. Ale czy umieszczenie w zamkniętej enklawie („kurorty” w Egipcie), lub nawet w wielopiętrowym molochu o ładnej nazwie naprawdę jest synonimem odpoczynku? Czy ta cała masa turystów, tłok przy basenie i na plażach, walka o najlepsze potrawy w hotelowej restauracji i głośne, pijane od darmowych, niskiej jakości, lokalnych alkoholi towarzystwo to naprawdę to, o co Ci chodziło, kiedy wybierałeś ofertę z pięknych, kolorowych katalogów w Polsce?
– odcięcie od lokalnych mieszkańców, zwyczajów i kultury. Wybierając się na urlop do obcego państwa, jadę tam nie tylko dla pogody i zwiedzania. Mam w sobie ciekawość mieszkających tam ludzi, panujących zwyczajów i kultury danego miejsca. Wybierając zorganizowany wyjazd, zdecydowanie się od tego wszystkiego odcinasz! Jesteś otoczony innymi turystami i obsługą hotelową, przemieszczasz się klimatyzowanymi autokarami, do których lokalni nie mają wstępu, a wszechobecni sprzedawcy bazarowego kiczu mówią do Ciebie po polsku tymi kilkoma słowami nauczonymi po to, żeby sprawić dobre wrażenie na potencjalnym kliencie. Zastanów się, czy w takich warunkach izolacji od wszystkiego, co lokalne, naprawdę jest jakakolwiek różnica, czy wybrałeś na miejsce wypoczynku Majorkę, Kretę, czy jedną z tysiąca innych lokalizacji?
Ci państwo młodzi byli wyraźnie zadowoleni z mojego zainteresowania ich strojami, więc z chęcią pozwolili mi na zdjęcie.
– czas. „7 dni wypoczynku!” „14 dni w bajecznej okolicy!” – krzyczą reklamy zachęcające do odpoczynku. Wystarczy jednak nieco dokładniejsze przyjrzenie się ofercie, żeby sprawdzić, że faktycznie odpoczniemy (lub zmęczymy się) o 1-2 dni krócej. Godziny wylotu, dojazdów na miejsce wypoczynku i wszelkie zbiórki uczestników, kiedy po wyznaczonym czasie czekamy na kilku spóźnialskich sprawiają, że tracimy mnóstwo czasu i w praktyce skracamy swój urlop.
– nieograniczony dostęp do jedzenia i picia. Kto z ręką na sercu powie, że w takich warunkach nie wchłonie choćby nieco więcej? To teoretycznie zaleta, bo przecież nie tracisz czasu na zakupy i gotowanie, ale w praktyce i tak nie posmakujesz prawdziwych, lokalnych specjałów, a oprócz tego zyskasz kilka centymetrów w pasie – chyba nie zupełnie o to chodziło, prawda? Nie wspomnę nawet o tonach marnowanego jedzenia, całych górach specjałów pozostawionych na talerzach. Biorąc pod uwagę darmowy bar, może się też okazać, że nie będziesz pamiętał zbyt wiele z urlopu – chociaż dla niektórych to jest właśnie definicja dobrego wypoczynku…
To jest dopiero porządny bufet! Żona się nie odważyła, ale ja spróbowałem jednego z tych rarytasów. A jaki zachwyt to sprawiło lokalnym!
Na koniec chciałbym przeprowadzić polemikę z popularnymi argumentami przeciwko podróżom na własną rękę – jestem pewien, że przynajmniej część z nich słyszeliście nie raz!
„Nie mam czasu na przygotowywanie się do urlopu, planowanie zwiedzania, szukanie atrakcji”. Wbrew pozorom, nie zajmuje to aż tak dużo czasu. A zalet ma mnóstwo – najważniejsza to ta, że jadąc w dane miejsce naprawdę je poznajesz, świadomie planujesz pobyt i wynosisz z niego jak najwięcej! W Internecie jest mnóstwo materiałów, są fora, blogi i przewodniki. Wystarczy wygospodarować nieco czasu i poświęcić choćby kilka godzin przed urlopem. To nie jest czas stracony – już wtedy trochę czujesz, jakbyś podróżował (na razie palcem po mapie…) i budował atmosferę przed wyjazdem. Podczas każdego urlopu spędzonego na własną rękę zobaczyliśmy i przeżyliśmy wielokrotnie więcej, niż turyści podróżującymi z biurem podróży. Nie mówiąc o tym, że zaoszczędziliśmy na tym mnóstwo pieniędzy!
„Za sam przelot zapłacę tyle, ile za całe wakacje all-inclusive – to się nie może opłacać!”. Prawdą jest, że biura podróży mogą sobie pozwolić na negocjacje cen pokoi hotelowych, wycieczek, czy nawet przelotów czarterowych – w końcu „hurtem taniej”. Przyznam też, że normalne ceny biletów czy zakwaterowania załatwianego na własną rękę mogą być znacznie wyższe niż to, co oferuje oferta biura podróży – zwłaszcza „last minute” kupowany kilka dni przed wylotem. Ale kto powiedział, że mamy korzystać ze standardowych ofert? Jest kilka naprawdę dobrych wyszukiwarek połączeń lotniczych, całe serwisy z naprawdę dobrymi okazjami noclegowymi, wreszcie – jest możliwość podróży w ciemno i targowania się o ceny (najlepiej wychodzi to po sezonie turystycznym, który w różnych częściach świata przypada na inny okres). Naprawdę można tanio latać (sami kilkukrotnie w Tajlandii płaciliśmy taniej za samolot niż autobus pomiędzy miastami) i spać (niejednokrotnie na Sri Lance i w Tajlandii płaciliśmy po 50-60 zł za dwuosobowy pokój z własną łazienką).
„Mam 2 tygodnie urlopu i nie zamierzam spędzić połowy tego czasu na przemieszczaniu się w ślimaczym tempie!” – typowe podejście „zrób to za mnie” – nie chcę żadnych przesiadek, nie chcę podróżować obcą komunikacją publiczną, nie chcę tracić czasu na przemieszczanie się! Częściowo przyznaję – to miłe uczucie, kiedy wszystko jest załatwione, a Ty możesz rozkoszować się urlopem. Ale niestety – wszystko ma swoją cenę. I to nie tylko tą, „upchniętą” w koszt oferty last-minute, ale też taką, o której się zazwyczaj nie myśli. Będąc na Sri Lance podróżowaliśmy bardzo często – czasami nawet przez pół dnia. Dziurawe, kręte drogi, strasznie zatłoczony, powolny i mający za sobą najlepsze czasy tabor kolejowy i autobusowy – wszystko to sprawiało, że na pokonanie 100 km trzeba było standardowo przyjąć 3 godziny. Ale podczas tych jałowych dla większości osób czynności, poznaliśmy tyle wspaniałych, zainteresowanych nami ludzi, lokalnych zwyczajów i zobaczyliśmy tak wiele z okien mozolnie pokonującego kolejne kilometry pociągu, że z całą stanowczością zaliczyłbym ten czas do kategorii „zwiedzanie”. Wszystko zależy od Ciebie – od tego, ile zadasz sobie trudu w wyszukanie ciekawych alternatyw, dróg i środków transportu. A jeśli zrobisz to porządnie, chwile spędzone w autobusie czy pociągu będziesz wspominał równie dobrze, jak atrakcje, do których jechałeś.
Zieeeew… ale nuuudy 🙂
„Stawiam na bezpieczeństwo – nie będę ryzykował, że na moją samotnie podróżującą rodzinę ktoś napadnie”. Kluczowe jest przygotowanie i omijanie krajów (częściej: regionów krajów), w których potencjalnie istnieje jakieś zagrożenie dla turystów. Świat jest jednak tak olbrzymi, że bez trudu znajdziemy coś dla siebie w rejonie nieobjętym wojną, zamieszkami czy różnie rozumianą niechęcią do turystów. Zresztą przeważnie nawet w takich miejscach niebezpieczeństwo jest tylko sztucznie rozdmuchaną przez media, niewiele mówiącą informacją, a rozliczni turyści potwierdzają niezwykle ciepłe przyjęcie w miejscach, gdzie większość boi się podróżować. Sami zawsze spotykaliśmy się z niezwykłą serdecznością lokalnych mieszkańców, czasami jedynie przeplataną z – nie mającymi nic wspólnego z zagrożeniem – próbami sprzedaży nam jakiegoś przedmiotu/usługi w cenach typowo turystycznych, a więc o kilkaset procent wyższych niż standardowe.
Pamiętaj, że opcji jest nieskończenie wiele – i absurdem jest je ograniczać do wyboru pomiędzy polskim morzem/górami, a zagranicznym all-inclusive! Bez najmniejszych problemów można zorganizować sobie zagraniczne wakacje na własną rękę – bez pośredników, bez dodatkowego ryzyka! Nie musi to też być droższa opcja – to prawda, że biura podróży wynegocjowały dobre stawki z hotelami i potrafią zaoferować dobrą cenę w ofercie all-inclusive kupionej 2-3 dni przed wylotem – czego dowodzi chociażby wydane przez nas 3.000 zł na wspomniany, tygodniowy urlop na Rodos. Ale czy to rzeczywiście tak mało? Może i zdecydowanie poniżej średniej, ale jak to się ma do 5.000 zł wydanych na 2 tygodnie spędzone na Sri Lance?
A co Ty myślisz o takich zorganizowanych formach wypoczynku, w szczególności w opcji all-inclusive? I czemu u tak wielu osób hasło urlop prowadzi do wręcz automatycznego skojarzenia z biurem podróży i odcięciem się od jakiekolwiek organizowania, planowania i wzięcia na swoje barki tego wspaniałego mini-projektu, jakim jest dłuższy wypoczynek w ciekawym miejscu? A może wcale się ze mną nie zgadzasz i uważasz, że moje porównanie tych dwóch form wypoczynku jest tendencyjne i ma się nijak do rzeczywistości?
[Edytowany 16.08.2013] Gorąco zachęcam do zapoznania się z poniższymi komentarzami, w których czytelnicy wymienili dodatkowe powody, przez które podróżowanie na własną rękę ma jeszcze więcej zalet!
„Nie mam czasu na przygotowywanie się do urlopu, planowanie zwiedzania, szukanie atrakcji” – ale czas na odwiedzanie biur podróży, porównywanie ofert, przeglądanie katalogów się znajduje.
All inclusive wydaje mi się dobrym rozwiązaniem dla rodzin z dziećmi. Często dla dzieciaków zwiedzanie jest męczące, nudne. A hotelowy basen to najwspanialsza rzecz pod słońcem. Do tego mając spora gromadkę na głowie ciężko byłoby jeszcze gotować, organizować wszystko i jeszcze zdążyć odpocząć.
W kwestii bezpieczeństwa – znowu wydaje mi się dotyczyć grupy rodziców z dziećmi – odbycie podróży na zasadzie „w dzień jedziemy i zwiedzamy, w nocy zatrzymujemy się gdzieś i śpimy” jest ciężkie gdy trzeba mieć oczy dookoła głowy dbając o bezpieczeństwo dziecka w obcym, nieznanym środowisku.
Porównywanie obu form wypoczynku naprawdę świetne, ale jestem przekonany że miłośnicy pierwszej jak i drugiej formy nie zmienią zdania bez względu na to jakie przedstawi się argumenty 😉
Po prostu jeżeli ktoś wyjeżdża na urlop taki a nie inny, to wydaje mi się że po prostu to lubi.
Sam jestem już 'dzieciaty’, a nie pomyślałem o tych argumentach – plus dla Ciebie 🙂
Z ostatnim zdaniem bym polemizował – sami w 2009 roku, lecąc na Rodos mieliśmy przeświadczenie, że wakacje za granicą = biuro podróży. Od tego czasu nasze horyzonty po prostu eksplodowały. Wielu ludzi po prostu nie widzi innych opcji, bo od lat w ten sposób ich rodziny wypoczywały. Niektórym na pewno spodobałaby się opcja samodzielnie organizowanych wakacji, ale nieco się boją, nie są pewni czy można, są zamknięci w swojej strefie komfortu.
Są ludzie podróżujący z bardzo małymi dziećmi i te argumenty kompletnie by do nich nie przemawiały. Trzeba poczekać aż maluchy zaczną chodzić… 😉
Ze strefą komfortu i rodzinną tradycją wypoczywania… masz rację 🙂
Wydaje mi się, że trochę demonizujesz wakacje all-inclusive (mimo że sama nie jestem ich fanką). Dla moich rodziców (ok. 60 lat) to praktycznie jedyny sposób, żeby wybrać się gdzieś dalej na wakacje. Niby znają podstawy angielskiego, ale nie zmienia to faktu, że nigdy nie zdecydowaliby się na wycieczkę na własną rękę np. do Maroka czy Syrii. Kluczowym czynnikiem jest bezpieczeństwo, ale rozumiane nie jako unikanie konfliktów zbrojnych, ale np. pomoc w przypadku problemów zdrowotnych czy innych zdarzeń.
Co więcej, jak dobrze wybierzesz biuro i trafisz na sensownego, dobrze przygotowanego przewodnika, to często możesz zobaczyć i dowiedzieć się więcej niż zwiedzając na własną rękę.
To, czego nie mogę pojąć, to wakacje all inclusive, żeby przez 2 tygodnie tylko leżeć na plaży, choć może jak będę mieć dzieci, to zmienię zdanie.
Wielu 60-kilku latków podróżuje na własną rękę-kluczem jest nieco inne przygitowanie i mniejsza intensywność zwiedzania (na ogół, bo przecież ten wiek nie musi jeszcze ograniczać). No i zdrowie, ale – oprócz przypadków losowych – na nie pracuje się całe życie. Podróż na własną rękę nie musi oznaczać backpackingu i szaleńczego tempa, a ludzie na całym świecie są niezwykle pomocni. Sam również nie wyobrażam sobie swoich 60-kilku letnich rodziców w samodzielnej podróży, ale to wynik wcześniejszych wyborów i braku doświadczenia. Czasami wystarczy odbyć jedną taką wspólną podróż, żeby pokazać jakie to proste i przyjemne.
pizdrawiam
Książki „witajcie w raju” i „pochwała powolności” potwierdziły mi to, co czułem już od dłuższego czasu; jednak dobrze robię nigdzie już nie wyjeżdżając jeśli nie muszę 🙂
Traktując swój dom jako (również) miejsce wypoczynku doszedłem do wniosku, że tak luksusowych i jednocześnie tanich wakacji to ja sobie nie zapewnię nigdzie poz własnym salonem i tarasem 🙂
No, ale „de gustibus non disputandum est…”
Kurcze… gratuluję znalezienia swojego miejsca na świecie. Ale coś mi się wydaje, że wcześniej zobaczyłeś „kilka” miejsc na świecie, prawda?
Tak, to prawda, zobaczyłem wszystko co chciałem 🙂
Jeśli ktoś wyjechał w świat stopem to już nie będzie tak chętnie spoglądał na oferty biur podróży. Nie zapłaciłbym 2-óch czy 3-ech tysięcy za leżenie na plaży. Poza tym zwiedzanie z grupą turystów to takie uśrednianie potrzeb wszystkich, ktoś chce tu, ktoś chce tam a wszyscy jadą tam gdzie wiezie przewodnik. Argument o różnym tempie zwiedzania też bardzo do mnie przemawia, nieraz lepiej posiedzieć w zwykłym parku niż biegać po kościołach.
Jeślu odbyłeś taką podróż, to gratuluję. Ostatnio kolega z pracy planował urlop na kanarach. Last minute, „tylko 3000 za osobę”. Na miejscu planowali wynająć samochód, pozwiedzać. Za 2 osoby planowali wydać 10.000 zł… w końcu „się należy”. Za tą kasę można miesiącami żyć przeżywać przygody w Azji!
No to już przesada, wiele pisałeś o swoich kolegach z pracy, ale żeby wynajmować samochód na kanarach! Każda wysepka jest taka że można by ją przejechać rowerem(!) w jeden dzień. Wynajem łódki/jachtu – to ma sens! Ale żeby wynajmować samochód… Co do kosztów 3k na osobę – na pewno wszystko da się zrobić taniej, ale jak dla mnie to niezła cena (tylko za tydzień czy dwa?) za kanary. W końcu nie każdy lubi/musi oszczędzać, a wyjazd do Azji tez nie wszystkich fascynuje. Jak pojadę, to ocenię czy warto 😀
W ogóle zauważyłem że jakoś Azja nie jest specjalnie modna, popularna jako miejsce wypoczynku. To chyba dlatego ze sens ma wycieczka dłuższa, powiedzmy miesiąc+
3k to była cena za osobę za tydzień. Co prawda jeszcze 2 tygodnie przed wylotem więc nie takie prawdziwe last minute.
Z Azją rzeczywiście jest ten problem, że sam przelot kosztuje dużo, a im dłużej jesteś na miejscu, tym bardziej się opłaca w przeliczeniu na każdy tydzień pobytu. Ale już mając 2-3 tygodnie urlopu można sporo zobaczyć / porządnie wypocząć.
Osoba, która nie była na Wyspach Kanaryjskich niech lepiej nie pisze, że nie warto wynajmować tam samochodu. Biorąc pod uwagę, że znajduje się tam najwyższa góra Hiszpani (Teide – 3718 m.n.p.m.) daje to namiastkę panujących tam warunków na uprawianie turystyki rowej. Ze swojego doświadczenia powiem, że warto tam poruszać się lokalnymi busami, łodziami wszelkiego typu lub pieszo ale napewno nie rowerem.
Dzięki za te szczegóły – sam się nie wypowiadam, bo nie miałem nigdy przyjemności tam być.
Teraz jest moda na „nielubienie” wakacji all-inclusive. Milo ,ze mozna „przezywac miesiacami przygody w azji” za te pieniadze, ale wyobraz sobie,ze nie kazdemu to odpowiada. Mam rodzicow ,ktorzy maja tak wiele „przygod” w zyciu codziennym ,ze nie musza sobie ich szukac w czasie wakacji.
Kolega byl na wakacjach w Turcji.Za bilet placil 1700zl , a wakacje w Turcji all-in.na tydzien mozna bylo znalezc juz za 1200zeta na tydzien(z ubezpieczeniem zdrowotnym) . Ale on na to nie wpadl(a mogl sobie taniej zwiedzic wybrzeze)
Troche mnie razi takie promowanie jednego,jedynego najlepszego sposobu na urlop.Tutaj najwazniejszy jest wlasny budzet ,upodobania i glowa na karku ,a nie dzielenie wycieczek na te wykupione z biura podrozy lub nie.
Kto powiadziel ,ze na wakacjach all-in. trzeba kupowac wycieczki u rezydentow? A nie wybrac sie samemu? Z rezydentem/ka mozna tez wejsc w dobre stosunki i zaliczyc bezplatne zwiedzanie miejsc ,ktorych nie znajdzie sie w przewodnikach(zeby nie bylo -bylam z chlopakiem).
Roman i jego sposob spedzania wakacji…-zawsze podziwialam ludzi ,ktorzy doceniaja to co maja , potrafia cieszyc sie chwila i spedzic wakacje wlasnie w swoim domu:) Serio,chce miec urozmaicone zycie przez caly rok/chce poznawac ludzi/chce probowac nowych rzeczy /uczyc sie/przezywac rozne przygody.Nie chce miec potrzeby szukania ich po swiecie i przechwalania sie: „ja za moja przygode zaplacilam taniej” 😉
sory,za brak polskich znakow.
Nie wiem czy jest moda na „nielubienie” all-inclusive – staram się tym aspektem nie kierować w swoich wpisach.
Pisząc o Turcji masz sporo racji – i to w zasadzie kolejny wyjątek, kiedy pobyt zorganizowany się bardziej opłaca. Jest kilka państw, gdzie prawie całość ruchu turystycznego opiera się o przeloty czarterowe + duże hotele, co sprawia, że bardziej opłaca się opcja z biurem podróży.
pozdrawiam
Nie wiem do końca, czy zdjęcia pochodzą z Waszej wycieczki, ale jeśli tak to szacun, bo są niezłe.
Co do ceny, 1200 zł za osobę wraz z przelotem to praktycznie półdarmo. 😉
Tak – ostatnie 3 zdjęcia (plus to tytułowe, z Rodos) są nasze. Robali z tego stoiska też próbowałem 🙂
Co do ceny tego urlopu, to kluczem była elastyczność. Wycieczka kosztowała wyjściowo 2-krotnie więcej, ale kupiona 2 dni przed wylotem (na zasadzie: nie mamy dokładnie sprecyzowanego kierunku, urlop „mniej więcej” ustalony, zobaczymy co będzie) była prawdziwą okazją.
W sumie pierwsze zdjęcie to nasz salon, więc też my je zrobiliśmy, ale wątpię, żebyś to je tak pozytywnie komentował 🙂
Jestem sporo od Ciebie starsza (zaliczam się do pokolenia 50+), ale z duża przyjemnością śledzę Twój blog. Cieszy mnie, że wśród młodych ludzi coraz bardziej popularna i doceniana jest postawa „być”.
Wracając do Twojego tekstu: za największe dobrodziejstwo demokracji uważam możliwość swobody podróżowania. Na wycieczce zorganizowanej przez biuro podróży z własnej woli byłam raz (było OK, ale nie rewelacyjnie), trochę z przymusu drugi raz (znajomi, z którymi wyjeżdżałam nie dali się namówić na wyjazd prywatny – to była porażka!!!).
Reszta moich wyjazdów, to te organizowane prywatnie. I do Twoich spostrzeżeń dodałabym jeszcze:
Wyjazdy samodzielne rozwijają, uczą samodzielności, zaradności, budują wiarę we własne siły i otwierają nas na świat i ludzi. A przede wszystkim dają ogromne poczucie wolności i … pozbawiają nas strachu.
Teraz, po blisko 20-tu latach organizowania sobie (i innym) wyjazdów nie wiem, czy dałabym się namówić na wyjazd z biura podróży…
Dziękuję za komentarz i czytanie mojego bloga. Super wnioski – jest dokładnie tak, jak piszesz; samodzielne podróże dużo uczą, poszerzają horyzonty i sprawiają, że człowiek czuje, że może wszystko. Wasze komentarze naprawdę super uzupełniają ten wpis i są nie mniej ważne od niego! Zaraz dopiszę zdanie na ten temat do wpisu, bo naprawdę warto te wszystkie dodatkowe wnioski przeczytać.
Ja również nie podróżuję z biurem podróży, dla mnie wakacje organizowane na własną rękę są zdecydowanie lepsze od wakacji zorganizowanych przez biuro, z powodów które wymieniłeś. Dlatego nie wybieram się na takie wakacje, niezależnie czy all inclusive czy nie.
Nie sądzę jednak, że jest to sposób na tańsze wakacje.
Byliśmy w Grecji 2,5 tyg. i na przelot, pobyt i wynajęcie samochodu oraz paliwo wydaliśmy za parę około 9000 zł. Nie spaliśmy w hotelach, tylko w namiocie, domkach kempingowych i pensjonatach. Rzadko mieliśmy śniadanie wliczone w cenę noclegu. Nie oszczędzaliśmy na gastronomii, ale też nie jadaliśmy w luksusowych restauracjach. Mnóstwo zobaczyliśmy, zwiedziliśmy, ale to co chcieliśmy, a nie to co narzuca nam przewodnik, było wspaniale.
Wycieczka z biura by była raczej tańsza.
Ja również nie praktykuje opcji przez biuro a organizowanie urlopu zaczynam od wyszukania tanich opcji lotniczych,następnie dopasowuje opcje hotelowe i atrakcje warte zobaczenia i zawsze jest dobrze
Jest dokładnie tak ja mówisz – zwykle należy zacząć od biletów lotniczych, bo to one mogą kosztować fortunę albo wręcz grosze, jeśli dobrze poszukamy i będziemy elastyczni. A później wszystko już układa się w całość i jest super!
Strasznie drogi ten Wasz urlop – ale skoro twierdzisz, że było wspaniale, to pewnie też jesteś zdania, że było warto. I o to chodzi – mimo, że pewnie się zgodzisz, że można było taniej (promocje, inny termin, komunikacja publiczna itp). Wszystko jest kwestią wyborów i czasami wybieramy takie, które są nieco droższe, ale pozwolą w krótszym czasie zwiedzić więcej. Taki niestety urok krótkich urlopów.
ja preferuje wyjazdy organizowane na wlasna reke – z biurem podrozy nigdy nie bylam, zdarzyly mi sie zorganizowane wypady (zwlaszcza na studiach z jaimis organizacjami studenckimi), all inclusive tez raz, jak podjelismy decyzje o staraniu sie o dziecko – chcialam maksymalnie odciac sie od stresu w pracy, polezec na plazy i pic drinki bez umiaru 😉 z tym ze najpierw spedzilismy kilka dni w Stambule latajac od rana do wieczora i dopiero potem tydzien w hotelu AI. z dzieckiem tez jezdzimy na wlasna reke, polujemy na bilety lotnicze, potem szukamy noclegow, wypozyczamy auto i zwiedzamy we wlasnym tempie. mala juz sie zarazila podrozowaniem 😉
Dziękuję za komentarz. Od jakiego wieku jeździcie w ten sposób z dzieckiem?
mala pierwszy raz leciala jak nie miala jeszcze 2 m-cy. i powiem jedno – wakacje z dzieckim to najlepsze wakacje 🙂
Nie jeżdżę za granicę. Byłem kilka razy i uznałem, że inne kraje są nudne. Nic w nich nie ma. A właściwie jest to samo, co w Polsce. Po co mam więc gdzieś jechać, jeśli wszystko mam na miejscu u siebie kraju? Piękne góry, morze, lasy, jeziora. No i kolejna, ważna dla mnie informacja. Jestem u siebie. Polska jest cudownym krajem, z bajecznymi, jeszcze nie skażonymi zupełnie konsumpcjonizmem i tandetą (poza głównymi „kurortami”) krajobrazami. W mojej opinii, jeśli chcielibyśmy tak naprawdę poeksplorować Polskę, nie wystarczyłoby nam życia, żeby zobaczyć choćby większą część.
Podsumowując, jestem zwolennikiem hasła cudze chwalicie swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie. I jest mi z tym bardzo, bardzo dobrze 🙂
„Myślę, że za jakiś,”->”Myślę, że za jakiś czas,”
„powodz”->”powody”
Dziękuję – poprawione. Widzę, że nadrabiasz zaległości? 🙂
Mi do turystyki wystarczy motocykl (narazie 50ccm – wiek) lub nogi.
Nie wiecie nawet ile przyjemności jest w zatrzymaniu się, odetchnięciu świeżym powietrzem, zamknięciu oczu i wsłuchaniu się w otaczający świat!
Nie chodzi o to by nie wychylać głowy z miejscowości/miasta, ale podróżować nieśpiesznie, delektując się każdą sekundą – dla mnie sama podróż motocyklem jest wypoczynkiem.
Pozdrawiam,
Wilk_Alfa
Wszyscy sa za albo przeciw, a ja uwazam ze obie formy wypoczynku sa dobre, w zaleznosci od nastroju. Nie wszystko jest czrne albo biale. Nie trzeba na kazdym urlopie zwiedzac jezdzic i ogladac. Moze wlasnie mam ochote totalnie odpoczac nic nie robic, nic nie zwiedzac, lezec na plazy plackiem. Wtedy wybieram biuro podrozy oraz miejsce, w ktorym juz bylam i pozwiedzalam, i leze na tej plazy popijam drinki z parasolka i jest super 😉 innym razem mam powera i ochote na przygode to organizuje 'wypad w ciemno’ w jakies dziwne destynacje. Czasami tez mieszam te dwie opcje, jade all inclusive ale zwiedzamy sobie samo.
Nie ma dobrej lub zlej formy wypoczynku.
Ps. Aby urlop z biura podrozy byl naprawde udany, polecam nie wybierac najtanszych ofert, dolozyc troche bo naprawde warto, w dobrym hotelu wiekszosc twoich argumentow przeciw jest nie adekwatna 🙂
Witam, nie ukrywam, podoba mi sie Panski artykul, bowiem zmusza ludzi do myslenia. Caly problem polega na tym, ze sa kategorie ludzi ktòrzy nie chca myslec. Jedni zastawiaja sie argumentami, ze mala znajomosc jezykòw, lub po prostu boja sie wszystkiego co nowe lub obce, inni twierdza, ze ciezko pracuja caly rok i warto przez tydzien czy dwa polezec na sloncu i saczyc drinki. Stad nie wybiora sie samemu. Czytajac komentarze natrafilem na zdanie – kròtki komentarz jednej pani, ktòry tak brzmial” starzeje sie, koniec z all inclusive dawniej to wystarczalo teraz juz nie.” Pomyslalem sobie dzieki Bogu ocknela sie, bo inaczej mozna wiele stracic, emocji, wiedzy, doswiadczenia czy nawet kontaktòw miedzyludzkich. Ja mieszkam we Wloszech, obecnie jestem na emeryturze i przejezdzilem swiat gdy nie bylo takich mozliwosci jak internet czy tanie przewozy, a raczej byly utrudnienia w postaci wiz etc, a mimo to jezdzilem i z tego jestem bardzo zadowolony, a gdy ostatnio wybralem sie na objazdòwke do Turcji z ktòrej jestem zadowolony, ale w glowie pozostal chaos spotkalem tam pare starszych ludzi, ktòrzy byli juz w biezacym roku na ich 4-ej wycieczce, byla to tak zwana prywatna inicjatywa, pytalem dlaczego wciaz cos kupuja..odpowiedzieli, ze ,,,lubia sie targowac…..czyli motywacje moga byc ròzne….tylko pare osòb z glowa wg mnie pytalo, gdzie poradzilbym im jechac prywatnie we Wloszech z dala od okrzyczanych szlakòw , zaliczam ich do kategori myslacych….a zorganizowanie wyjazdu samemu wymaga wysilku, podalem w jednym z komentarzy mòj adres poczty, odpowiedzial mi jeden pan, ktòry nie wierzac, ze po polsku mòwie przetlumaczyl swoja prosbe o pomoc na wloski, co mnie bardzo wzruszylo. Pomoglem mu znalezc mieszkanie u przyjaciol etc, odpowiedzial mi, ze on w ten sposòb opierajac sie o tubylcòw podròzuje od lat…i nigdy sie nie zawòdl, pozwole sobie zostawic mòj adres poczty tylko dla myslacych, a Panu zycze dalszych udanych podròzy Alberto albertosponza@yahoo.it
Linie lotnicze nawet nie chciały ze mną rozmawiać na temat odszkodowania za opóźniony lot… Tłumaczyli się w pokrętny sposób, ale na szczęście trafiłem z polecenia na https://www.skyhelp.pl/ i udało się wyegzekwować całą kasę, która mi się należała. Szybkie formalności, zero przeciągania sprawy, polecam z czystym sumieniem.