Wolnym Byc

Przejmuj się tylko tym, co kontrolujesz.

Ten wpis jest niejako kontynuacją wpisu, w którym pisałem o ciekawym podejściu stoików, dzięki któremu potrafili oni stale doceniać to, co posiadali, nie pragnąc więcej i nie próbując szukać szczęścia za pomocą osiągania kolejnych konsumpcyjnych szczytów, co niestety w obecnych czasach jest zjawiskiem powszechnym.

Dzisiaj biorę na warsztat kolejny rozdział z książki Williama B. Irvine’a „A Guide to the Good Life, The Ancient Art of Stoic Joy”, który równie mocno do mnie przemówił, pozwalając na jeszcze łatwiejsze osiągnięcie stanu satysfakcji z życia, które prowadzę. Ponieważ podejmę temat szerzej i w pewnych aspektach pozwolę sobie nie zgodzić się z tezami postawionymi w książce, to nie będę się również sztywno trzymał tytułu rozdziału (a co! Mi nie wolno? 🙂 ) i tytuł tego wpisu, jak i główne przesłanie z niego płynące pozwolę sobie zatytułować: „Przejmuj się tylko tym, co kontrolujesz”.

Zacznę przykładem z dzisiaj. Wczorajsze sprawdzenie prognozy pogody nie było pozytywnie nastrajające – w skrócie można je opisać jako „całodniowe opady”. Będąc już wielokrotnie doświadczonym przez 30-minutową przerwę w opadach pozwalającą na komfortowy dojazd rowerem do pracy, zasypiałem z nadzieją na kolejny błąd synoptyków. Niestety – pierwszą rzeczą, którą usłyszałem po wyłączeniu budzika był intensywny deszcz. Z rozmyślań o tym, dlaczego nie jestem teraz na urlopie gdzieś pod namiotem (uwielbiam spać podczas deszczu walącego o dach tuż nad głową!) wyrwała mnie żona pytaniem „czym pojedziesz do pracy?”. Pierwsza myśl… kolejka? samochód? Oba rozwiązania słabe – i tak trochę zmoknę, nie zaznam ruchu i pędu powietrza, już nie mówiąc o straconym czasie (na dojścia z/do przystanku lub stanie w korkach, które zwykle są jeszcze większe w taką pogodę). Podczas 30 minut, jakie spędziłem w domu od pobudki, deszcz nie ustąpił nawet na chwilę. Pomysł dojazdu czymś innym niż rowerem stał się już dla mnie tak abstrakcyjny, że przypomniałem sobie o kilku ważnych sprawach. Przede wszystkim: nie jestem z cukru. Mam odpowiednie ubranie, wezmę coś na przebranie, a tak w ogóle to przecież nie mam na to wszystko wpływu! Pogoda nie spłatała mi figla, nie zrobiła na złość – po prostu pada, a ja z tym nic nie zrobię i głupotą jest martwienie się tym, czy zmoknę, czy będę stał w korkach, a może na dodatek się przeziębię? Nie, nie i jeszcze raz nie! Ubrałem nieprzemakalne spodnie i płaszcz przeciwdeszczowy, na głowę założyłem kask i wyglądając jak niezwykle kolorowy przybysz z innej planety, ruszyłem rowerem w drogę. Powiem Wam jedno: przez całą drogę mocno padało, a tylko deszcz próbujący dostać mi się do buzi powstrzymywał mnie przed ciągłym uśmiechem od ucha do ucha! Minąłem te same podróżujące rowerem osoby co zawsze, po przebraniu się byłem absolutnie suchy, a wchodząc do biura byłem tak rozbudzony i gotowy do pracy, jak większość współpracowników o godzinie 11ej, po dwóch kawach i napoju energetycznym. Mój dobry humor poprawił mi jeszcze jeden z kolegów, który – już po przyjściu do biura – przypomniał sobie, że zostawił w samochodzie telefon, i „jak on teraz jeszcze raz przejdzie 100 metrów w tym deszczu”.

Ten przydługi wstęp pokazuje, jak wiele zależy od nastawienia i odbierania pozornych „przeciwności losu”. Przeciwności, które mogą być – i często są! – przyjmowane jako złośliwość „tego na górze” i karą za Twoje grzechy. Jako utrudnienie Twojego – i tak już przecież ciężkiego – życia! Ale wystarczy przyjąć z pokorą te pozorne przeciwności i zdać sobie sprawę, że przecież i tak nie masz na to wpływu. Pogoda, sytuacja na giełdzie, podwyżka pensji, a nawet to, czy kocha Cię Twoja własna żona! Jeśli cel, jaki sobie postawisz będzie brzmiał „chcę dostać podwyżkę” albo „chcę, żeby kochała mnie żona”, stąpasz po grząskim gruncie. Ponieważ te cele nie zależą w 100% od Ciebie i masz na nie tylko ograniczony wpływ, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie osiągniesz tego, czego pragniesz – i chyba nie muszę dodawać, że będzie temu towarzyszyła gorycz porażki i poczucie zawodu. Jeśli jednak nieco inaczej zdefiniujesz swoje cele i powiesz sobie „będę jak najlepiej wykonywał swoją pracę”, „zrobię wszystko, żeby być dobrym mężem”, to sprawa wygląda zupełnie inaczej. Cel jest całkowicie zależny od Ciebie, Twojego zaangażowania i pracy, jaką włożysz w jego osiągnięcie. W przypadku porażki możesz obwiniać tylko i wyłącznie samego siebie, nie masz nawet możliwości „zwalenia winy” na osoby trzecie.

I o to właśnie chodzi stoikom: weź sprawy w swoje ręce, pożytkuj energię na to, co w pełni zależy od Ciebie, redefiniuj swoje cele tak, żeby unikać sytuacji, w których nie masz pełnej kontroli, a także przyjmuj ze spokojem i akceptacją to, nad czym zupełnie nie panujesz. Taka postawa potrafi działać cuda, wręcz wlewa w Ciebie spokój i wiarę, że „dasz radę”, bo przecież wszystko, na czym Ci zależy i czego pragniesz jest zależne od Ciebie. Pracując nad tym jesteś w stanie zrealizować postawione przed sobą cele; w skrócie: jesteś panem swojego losu.

To wybór, który decyduje o tym, co zaprząta na co dzień Twoje myśli. Zwykle przejmujemy się tym, co zewnętrzne – ewentualną utratą pracy czy podwyżką rat zaciągniętych kredytów. Czemu tak rzadko nasze myśli zaprzątają rzeczy, które sami moglibyśmy nadrobić, jak choćby zaległości w czytaniu czy problemy z nadwagą. Stoicy zresztą szli jeszcze dalej – twierdzili, że powinieneś przejmować się tylko tym, co łatwo osiągnąć. Trudniejsze rzeczy (choćby przytoczone pozbycie się nadwagi) są zbyt kosztowne w realizacji i jako takie stwarzają zbyt duże prawdopodobieństwo porażki. „Nie próbuj zmieniać świata wokół siebie” – mówi Epiktet. „Zmieniaj siebie, a dokładniej – zmieniaj Twoje pragnienia”. Według niego, Twoim największym pragnieniem powinien być brak pragnień o tym, co ciężko osiągnąć, a czego brak realizacji spowoduje Twoją frustrację. Z tym podejściem osobiście bym polemizował, ale mimo wszystko płynie z niego ważna nauka: w każdej sytuacji, kiedy porażka jest możliwa i nie wszystko zależy od Ciebie, zdefiniuj na nowo swoje cele. Dzięki temu zyskasz spokój wewnętrzny i nie będziesz się bał braku sukcesu.

Sam muszę przyznać, że podejście opisane powyżej nie przychodzi mi łatwo. Staram się je praktykować, ale nie zawsze wychodzi. Tam, gdzie są emocje, a człowiekowi na czymś mocno zależy, niełatwo się od tego odciąć i prawdziwie, autentycznie zmienić cele, do których dążę. Prosty przykład: pisząc każdy wpis na tego bloga staram się, żeby był on wartościowy – i to powinien być mój jedyny cel.  Ale nie potrafię całkowicie odciąć się od dążenia do tego, żeby jak najwięcej czytelników „przetrawiło” ten wpis, oraz żeby sporej części z Was „dał do myślenia”; próżność każe mi też zastanawiać się: „ile będzie komentarzy, ile kliknięć”. A to przecież nie do końca zależne ode mnie, prawda? Już nie mówiąc o tym, że liczba komentarzy nie mówi nic o ich jakości. Muszę się jednak pochwalić sukcesem, który sprawił, że powyższe podejście uważam za bardzo użyteczne. Pisałem już, dlaczego stworzyłem tego bloga. W ostatnim czasie jednak nieco zmieniłem swoje podejście: już nie widzę siebie jako błędnego rycerza, który próbuje zmieniać świat i przekonywać Was do swoich racji. Udało mi się zredefiniować mój cel, którym aktualnie jest „pracuj jak potrafisz najlepiej nad tym, żeby informować o możliwościach”. A to, czy czytelnicy „uwierzą” w to, co przekazuję, jest osobnym zagadnieniem, które jest nie do końca zależne ode mnie, a co za tym idzie – które nie zaprząta moich myśli i nie przeszkadza mi spokojnie spać.

Czy uważasz, że zaproponowane podejście jest zwykłą sztuczką, którą próbujemy oszukać nasz umysł? A jeśli tak, to czy ta sztuczka jest przydatna, czy to tylko teoretyczna koncepcja, która w prawdziwym życiu nie odegra żadnej roli?

Exit mobile version