Wyjście ze strefy komfortu. Spowiedź.

Strefa komfortu – przestrzeń, w której czujemy się bezpiecznie – przede wszystkim pod względem psychologicznym, ale i fizycznym. Czym jest dla mnie? To stabilna, ta sama od lat, dobrze płatna praca bez niespodzianek, z mnóstwem czasu dla rodziny i na pisanie bloga. To mieszkanie, w którym czuję spokój i bezpieczeństwo. Miasto, w którym się wychowałem i w którym spędziłem prawie całe dotychczasowe życie; w którym wiem, co, gdzie i jak załatwić. Wreszcie – rodzina i znajomi, którzy są blisko, z którymi można się w każdej chwili spotkać, porozmawiać, poprosić o pomoc.

Dzisiaj rano wyszedłem ze swojej strefy komfortu. W zasadzie to nie wyszedłem – wyskoczyłem z tego ciepłego, przytulnego miejsca przez okno! Skoczyłem na główkę w nigdy wcześniej nie widzianą toń. Jednym ruchem, a dokładniej rzecz biorąc jednym pismem, którym wypowiedziałem mojemu pracodawcy umowę o pracę, przekreśliłem wszystkie wymienione wyżej zalety. Klamka zapadła – zmieniam pracę, a co za tym idzie, wraz z rodziną przeprowadzamy się do innego miasta; wykonujemy duży krok w nieznane, którego skutków nie potrafimy do końca przewidzieć.

komfort_4

Po co to wszystko? W imię czego? Po pierwsze, stabilizacja w miejscu pracy jest bardzo złudna i usypia czujność. Brak wyzwań, brak ambitnych zadań, które nadają sens wykonywanej pracy sprawia, że człowiek staje się robotem. Niewiele myślącym, czekającym na comiesięczne wynagrodzenie, wykonującym nic nie znaczące czynności automatem. Z coraz mniejszym poczuciem wartości tego, co robi – a nawet z regularnie obniżanym poczuciem wartości samego siebie (chyba, że daje je coś innego). Czasami przeglądającym oferty pracy, ale tylko i wyłącznie w swoim mieście i na ogół mając świadomość, że i tak na żaden krok się nie zdecyduje, bo strach przed zmianą będzie zbyt duży. Stabilizacja (na ogół odbierana pozytywnie) może przerodzić się w coś groźnego: stagnację, wręcz wegetację. Tak właśnie czuję się od kilku miesięcy, a świadomość otrzymywania sutego wynagrodzenia za minimalny wysiłek bardziej martwi, niż cieszy. Martwi, bo gdzieś z tyłu głowy mam świadomość, że każdy miesiąc to jeden, mały kroczek do tyłu, jeśli chodzi o powoli tracone kompetencje; to także moja coraz mniejsza wartość jako potencjalnego pracownika w oczach innych firm – pracując w sektorze nowych technologii rok, dwa bez ciągle aktualizowanej i popartej doświadczeniem wiedzy bardzo negatywnie wpływa na moją siłę przetargową.

Strach jest. Wątpliwości także. Ale pamiętacie, jak w tym wpisie pisałem o wielu aspektach zmiany pracy? O braku satysfakcji i poczucia bezpieczeństwa, które mimo wszystko powstrzymują przed podjęciem wyzwania? Przed wyjściem z tych ciepłych okopów i próbą zdobycia kolejnego przyczółka, który może być lepszy? Pisałem o braku odwagi i niemobilności naszych rodaków, którzy za nic w świecie nie daliby się wyrwać z miejsca, w którym żyją. Bo mieszkanie, bo znajomi, bo wszystko tu znamy. Sugerowałem też, żeby być na bieżąco z ofertami pracy, żeby utrzymywać dobre kontakty z tzw. „headhunterami” i żeby nie zamykać się tylko na lokalny rynek. Sam ponownie przeczytałem ten wpis i pomyślałem: skoro obecna praca to od dłuższego czasu równia pochyła, po której się staczam; skoro mamy niesamowicie miękką i dającą poczucie absolutnego komfortu poduszkę finansową; skoro potencjalnie lepsza oferta pracy jest w zasięgu ręki; wreszcie – skoro mam wspaniałą rodzinę, która mnie wspiera w każdej sytuacji, to czego ja się boję? Realizacji marzeń? Zrobienia kroku naprzód? To przecież śmieszne. Może i śmieszne, ale prawdziwe – ponieważ stanowczo zbyt rzadko wychodziłem poza strefę swojego komfortu, każdy krok na zewnątrz, każda zmiana jest dla mnie trudna i niewygodna.

komfort_1

Strefa komfortu i relaksu w jednym 🙂

– Ale przecież tu mamy mieszkanie.
– To nic, wynajmiemy je i tam czegoś poszukamy.
– Ale tutaj rodzina, znajomi…
– Damy radę – przecież to tylko 200 km – na pewno będziemy kontynuowali znajomość z tymi, którzy są nam naprawdę bliscy. Pojawią się też nowi ludzie na naszej drodze.
– Ale to kolejna korporacja, kolejna niewiadoma, okres próbny, po którym nie wiadomo co będzie…
– Co ma być – będzie dobrze. Poradzę sobie, mam łeb na karku i jasno ustalone priorytety.
– Ale…

Tak mniej więcej wyglądała moja codzienna konwersacja z… samym sobą. Mimo wsparcia najbliższej rodziny; żony, która widziała, jak zrezygnowany i wypalony przychodzę z pracy, i tak niezwykle trudno było mi przekonać samego siebie o słuszności tej decyzji. Ale przecież wszystko zależy ode mnie, a jeśli nie, to nie ma co się tym przejmować, prawda? Skoro tak, to niezwykle łatwe stało się zdefiniowanie nowych celów i wytłumaczenie słuszności decyzji o zmianie.

Potraktujemy to jako przygodę, podejdziemy do tego na maxa pozytywnie. Zdobędę nowe kwalifikację, zaktualizuję wiedzę, nauczę się nowego języka. Świadomie i z zaangażowaniem zrobię duuuuży krok do przodu”. Czy to nie wystarcza, żeby bez cienia wątpliwości skorzystać z tej szansy? No właśnie – szansy, a nie zagrożenia! Szansy na poczucie samorealizacji i spełnienia w tym, co robię. Szansy na sprawdzenie siebie samego w wymagającej elastyczności i zdecydowania sytuacji?

Idąc dalej tym tokiem rozumowania dojdziemy do wniosku, że strefa komfortu tak naprawdę ogranicza każdego z nas. Mocno zawęża pole manewru i wprowadza negatywne emocje (strach, niepewność), które są potężnym hamulcem w kroczeniu do przodu. Czy chcesz, żeby lęk przed nieznanym wręcz Cię paraliżował? Czy chcesz już zawsze stąpać po tych samych śladach, po wydeptanej do gołej ziemi ścieżce rutyny? To Cię hamuje, nie pozwala rozwinąć skrzydeł i każe bez przerwy siedzieć w tym wydeptanym, znanym na wylot miejscu, w którym już nic nowego Cię nie spotka!

komfort_2

Poza strefą komfortu 🙂

Czy zatem namawiam Cię do opuszczenia swojej strefy komfortu i zrobienia kroku w nieznane? Jak najbardziej – chociaż z licznymi „ale”. Przede wszystkim, uczyniony krok nie musi być tak duży, jak nasz. Wystarczy, że postawisz przed sobą serię małych wyzwań, z których każde pozwoli zrobić mały kroczek poza obecną strefę komfortu. Walka z rutyną to nawet tak banalne decyzje (poparte realizacją!), jak rozpoczęcie regularnego biegania, przełamanie strachu i podjęcie konwersacji w obcym języku (czego się zawsze bałeś!), czy nawet udział w wolontariacie. Po drugie, przed jego wykonaniem sugeruję wypisać sobie plusy i minusy każdej z opcji. Prześpij się z decyzją (moje rozważania trwały kilka miesięcy!) i podejmij ją na chłodno, bez emocji, bilansując wszystkie wady i zalety. W wyniku zaledwie kilku takich kroków możesz wiele zyskać: pewność siebie, odwagę i świadomość, że „dasz radę” w każdej sytuacji. Nie wychylając się poza strefę komfortu, nie rozwijasz się; stoisz w miejscu i nie wykorzystujesz nawet cząstki swojego potencjału.

Muszę też co nieco napomknąć o związku mojej obecnej sytuacji z prowadzeniem tego bloga. Nie wiem czy już o tym pisałem, ale powstał on właśnie w odpowiedzi na marazm i poczucie braku realizacji, jakie zacząłem odczuwać już prawie rok temu. Brak poczucia sensu tego, czym się na co dzień zajmuję pchnął mnie w ten projekt, któremu poświęcam się zdecydowanie bardziej niż obecnej pracy. Ten blog dał mi poczucie „normalności” i przydatności, a Wy – czytelnicy – wzmacniacie ten odbiór czytając, komentując i doceniając pracę, jaką wkładam w tworzenie kolejnych wpisów. Pozostaje mi wyrazić nadzieję, że mimo czekających nas, dużych zmian, będę potrafił utrzymać wysoką jakość nowych wpisów, chociaż najprawdopodobniej ucierpi na tym tempo ich publikacji. Już teraz, realizując kolejne kroki związane z dużym projektem pod tytułem „przeprowadzka” widzę, że nie umiem poświęcić blogowi tyle uwagi, co wcześniej. I nawet nie jest to do końca związane z brakiem czasu – raczej z tysiącem spraw na głowie, które krążą w głowie, które muszę spisać, zaplanować i zrealizować; po prostu chwilowo brakuje mi przestrzeni na nowe pomysły, które do tej pory wpadały mi do głowy i których efektem były kolejne wpisy na blogu.

Ale żeby nie było tak smutno: postaram się, żeby mimo wszystko utrzymać ciągłość wpisów nawet w trakcie nadchodzącego miesiąca, dwóch – kiedy „będzie się działo”. Poza tym – w nowej firmie będę miał znacznie więcej sytuacji do opisywania w ramach kategorii „Kuchenne historie” – zdecydowanie większa korporacja i mnóstwo dobrze opłacanych specjalistów to wprost nieprzebrana skarbnica przykładów do opisania 🙂

Niedługo na własnej skórze przekonam się, czy prawdziwe jest powiedzenie „życie zaczyna się poza strefą komfortu” – na pewno podzielę się z Tobą swoimi wnioskami. Jeśli sam miałeś podobne doświadczenie, podziel się tym w komentarzu. Może masz jakieś podpowiedzi, jak lepiej poradzić sobie z tak dużą zmianą, a może sam chciałbyś podzielić się swoimi przemyśleniami w tym temacie?

69 komentarzy do “Wyjście ze strefy komfortu. Spowiedź.

  1. Roman Odpowiedz

    Hmmm 200 km… Napisz mi proszę na mejla dokąd?

    Z serca całego gratuluję tego kroku (skoku?). Mam nadzieję, że choć z opisu na blogu wynika, że jest to decyzja szybka, to jednak dobrze przemyślana. Bo to jednaj mimo wszystko rewolucja w życiu, a rewolucje mają to do siebie, że nieprzemyślane potrafią „pożreć własne dzieci”. Strach przed nieznanym to naturalny i dobry odruch. Chroni nas przed bezmyślnym robieniem głupot, mobilizuje do działania w sposób często niewiarygodny i tak naprawdę, jeśli się tylko z tym strachem „współpracuje”, staje sie naszym przyjacielem, a nie wrogiem.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jeśli z opisu rzeczywiście wynika, że decyzja była szybka, to absolutnie nie było to zamierzone – w rzeczywistości sytuacja w obecnej pracy pogarsza się od około roku, w ostatnich miesiącach tylko się to nasilało, rozmowy kwalifikacyjne przeszedłem już 2-3 miesiące temu, a od tego czasu się „bujaliśmy”, ciągle wstrzymując przez ostateczną decyzją. Ile było „narad”, wątpliwości, podsumowywania „za i przeciw” – aż ciężko zliczyć. Ale teraz to już za nami i trzeba działać, dopinając kolejne sprawy, które się wciąż mnożą i których jeszcze nie jestem w stanie ogarnąć nawet w teorii, a co dopiero w praktyce…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm – mam nieco opory, bo wprawny obserwator może szybko z dość dużą dokładnością mnie „namierzyć” – ale co tam, mimo prowadzenia tego bloga „zna” mnie relatywnie mało osób, więc chyba nie będę narażony na żadne problemy z tego powodu. Przeprowadzamy się z Gdańska do Bydgoszczy. Zaskoczeni? Ja też 🙂

      • ezraone Odpowiedz

        Czytuję Twój blog od dawna, ale napisać komentarz zdecydowałem się po raz pierwszy. Gratulacje! Kilka lat temu przeszedłem tę samą drogę: wyjście (a raczej wybiegnięcie w tempie Bena Johnsona) z jednej ze stołecznych instytucji budżetowych i zajęcie się pracą w domu – tłumaczeniami literackimi. I chociaż czasem jest lepiej, a czasem gorzej (kiepska kondycja polskiego czytelnictwa to nie mit), nigdy nie żałowałem swojej decyzji. Zamiast uczestniczyć w orgii wzajemnego podgryzania się i kopania dołków pod współpracownikami siedzę z butelką miodowego piwa nad norweskim tekstem, a przy okazji odbywam przyspieszony kurs potocznej polszczyzny serwowany mi przez robotników odświeżających elewację bloku. Zostało mi tylko jedno marzenie: wyprowadzka z Warszawy i powrót na prowincję, do rodzinnego miasteczka. Kto wie, może kiedyś?

        Jeszcze raz: gratuluję i trzymam kciuki.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Dzięki za wsparcie – i mam nadzieję, że sam nie trafię w – jak to określiłeś – „orgię wzajemnego podgryzania się i kopania dołków pod współpracownikami”…

          Tobie również gratuluję takiego kroku i życzę realizacji marzenia o przeprowadzce.

      • Marcin Odpowiedz

        Odważna decyzja, zgadzam się w 100%. A tym bardziej, gdy widzę z jakiego miasta i do jakiego się przeprowadzacie. Akurat jestem rodowitym bydgoszczaninem (i bardzo zakorzenionym w tym mieście) i z mojej perspektywy bym się właśnie w drugą (w kierunku Gdańska) stronę zastanawiał (jeśli już), ewentualnie do Poznania czy Torunia (tfu ;))…

        Zakładam zatem, że skoro piszesz o korporacji, to zapewne do Lucenta, Atosa czy Mobica’i trafiasz (bądź podobnej, działającej na naszym rynku, firmy z branży IT). Tak czy siak, gorąco kibicuję i życzę by wszystko się udało jak najlepiej! 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Pierwsze próby namierzenia za nami – tylko pamiętajcie, że wcale mi na tym nie zależy, więc prosiłbym o nie podejmowanie kolejnych 🙂

          Zgadzam się, że przeprowadzka w drugą stronę byłaby bardziej „naturalna”. Tyle, że w naszym przypadku nie chodzi o osobiste preferencje (oj żal będzie stąd wyjeżdżać…), ale o migrację za pracą – czyli coś, co jeszcze w naszym narodzie nie jest zbyt częste – w przeciwieństwie do zachodu i USA, gdzie to praktycznie standard.

          Mimo wszystko wierzymy, że „odnajdziemy się” w Bydgoszczy – a przy obecnym stanie dróg wycieczka nad morze to tylko 2 godziny drogi, więc naprawdę nie ma czego się bać.

          • Marcin

            Odnajdziecie się, to pewne 🙂 Co jak co, ale Bydzia jest urokliwym, pięknym, nowoczesnym i otwartym miastem (mimo wielu negatywnych opinii, głównie z sąsiedztwa ;)). Sporo też u nas atrakcji, a życie jest jednak tańsze niż np. w Gdańsku (pisałeś niedawno o kwestii życia w miejscach, gdzie jest taniej :P). Także o to się nie martwcie 🙂 Będzie dobrze 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Czy życie jest tańsze… na razie teoretycznie widać to w cenach najmu mieszkań. Tylko co z tego, że wynajmując swoje 2-pokojowe mieszkanie w Gdańsku będę mógł sobie pozwolić nawet na 3-pokojowe w Bydgoszczy, skoro rynek jest (przynajmniej na tą chwilę) słaby? Niestety – sezon wynajmu studentom w pełni i większość mieszkań to niestety dość niski standard. A przeprowadzając się do obcego miasta, chcielibyśmy mieć przynajmniej porównywalne warunki jak aktualnie, żeby poczuć się tam dobrze (myślę zwłaszcza o żonie i córeczce).
            Ale nie zrażamy się i szukamy dalej – co jest nieco utrudnione, skoro nie ma nas na miejscu, żeby obejrzeć te nieliczne ciekawe mieszkania, które pojawiają się i po chwili znikają z rynku.

          • Marcin

            My właśnie uciekamy z żoną z wynajmu i chcemy kupić własne mieszkanie – i z doświadczenia wiemy, że i tu i tu ze standardem bardzo ciężko… A jak już się coś trafi, to już cena nie jest taka atrakcyjna jak byśmy sobie tego życzyli (żadne odkrycie w sumie). Wytrwałości więc życzę, szczególnie, że pewnie głównie zdjęciami się będziecie posiłkować w wyborze, co samo w sobie jest dość ryzykowne (ale nie aż tak jak przeprowadzka do innego miasta :P). W sumie można zaryzykować, a niedługo później poszukać czegoś lepszego (w marcu się wykoszą pierwszacy, więc mieszkań będzie więcej ;)). Także spokojnie 🙂 A co do kosztów życia: no cóż, wszystko też zależy od tego co i gdzie się kupuje. Ale skoro w K-P średnia płaca jest o około 800 zł niższa niż w całej Polsce, to drogo też nie może być – w końcu inaczej na co byłoby nas stać? 😉

          • wolny Autor wpisu

            Nie chcemy opierać się tylko na zdjęciach – niedługo zrobimy listę mieszkań do obejrzenia (chociaż przeczuwam, że to raczej będzie „listeczka”), zostawimy naszą Maję u teściów i wyruszymy na tour po Bydzi 🙂 Mam nadzieję, że wycieczka będzie udana…

      • Lech Odpowiedz

        Jeśli chodzi o wprawnych obserwatorów: Gdańsk zdradziło już kiedyś zdjęcie „przystani rowerowej” – google wskazało identyczne zdjęcie z opisem co to za miejsce:-) Ale już nie pamiętam jakie wpisałem hasło.
        Z kolei Bydgoszcz to już tylko kwestia zakreślenia promienia 200km od Gdańska 😉 (ewentualnie mógłby być to Toruń)
        Piszę o tym ku przestrodze – anonimowość w sieci jest mega trudno utrzymać 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego nie „wariuję” i nie staram się ukrywać każdej z informacji, która może pomóc w „namierzeniu” mojej osoby. Zdrowy rozsądek przede wszystkim. Po prostu nie jestem (jeszcze?) gotowy na całkowite upublicznienie mojego wizerunku i danych.
          Pozdrawiam.

        • Michał Odpowiedz

          Hej Lechu,

          Jakże dawno nie widziałem Twojego zdjęcia i komentarza.

          Ja widzę, że Ty niezły śledczy jesteś 😉 Jak to dobrze, że sam ujawniam wszystkie informacje.

          Pozdrawiam serdecznie!

      • Sylwia Odpowiedz

        Gratuluję podjęcia decyzji, bo trudna:) I będę trzymała kciuki za powodzenie w realizacji planów:)

        A Gdańsk… kiedyś może będę tam mieszkać, strasznie mi się to miasto spodobało;)

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Dziękuję za dodanie otuchy. Sami mamy nadzieję, że za jakiś czas będziemy mieli do czego wracać i ponownie zamieszkamy w Trójmieście!

  2. Konrad Odpowiedz

    Gratuluję decyzji! Na pewno się uda. Rutyna to śmierć. Przyzwyczajenie do wygody jest zupełnie naturalne. Jestem zdania, że aby się rozwijać powinniśmy nieustannie się wytrącać z punktów równowagi.
    Niezależnie od wyznania warto spojrzeć na instytucję działającą ponad 2000 lat, a mianowicie Kościół katolicki. Nie bez przyczyny jest tak, że księża diecezjalni muszą zmienić co jakiś czas swoje miejsce pracy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wszyscy gratulują, a ja nadal się zastanawiam, jak na tym „wyjdę”. Niestety – jeszcze sporo wody (teraz w Brdzie!) upłynie, dopóki będę mógł na 100% powiedzieć, moja decyzja była słuszna. Ale to przecież naturalne i również stanowi o pięknie życia – droga w nieznane to przecież przygoda!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Aha – jeszcze jedna rzecz. Zauważyłeś, że już w tym wpisie jest nieco mniej pogrubień? Napisz proszę, że zauważyłeś 🙂

  3. Szymon Barczak Odpowiedz

    Gratulacje. Trzymam kciuki.

    A odnośnie strefy komfortu – trzeba znaleźć równowagę. Nadmierna stabilizacja to wegetacja, jak wspomniałeś. Z drugiej strony stałe wychodzenie poza strefę komfortu zaburza równowagę psycho-emocjonalną i wpływa negatywnie na możliwość osiągania wyznaczonych celów.

    Trzeba mieć choć trochę stabilnego gruntu pod nogami. Dla Ciebie w tym przypadku jest nim poduszka finansowa.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Oj tak – bez naprawdę uporządkowanych i zdrowych finansów strach przed podjęciem takiego kroku byłby zbyt wielki.
      Masz również rację z zaburzeniem równowagi psycho-emocjonalnej – niestety odczuwam coś na ten kształt od jakiegoś czasu. Ale zaczynam się w tym odnajdować i mam nadzieję, ze po przeprowadzce i pierwszych dniach/tygodniach w nowym miejscu te odczucia będą już tylko wspomnieniem.
      Pozdrawiam.

      • D. Odpowiedz

        Myślę że do wychodzenia ze strefy komfortu można się do pewnego stopnia przyzwyczaić. A bezpieczeństwo finansowe w postaci poduszki na pewno pomoże.
        Kiedyś mieszkałem w Bydgoszczy, ale wtedy dojazd nad morze trwał ponad trzy godziny – nie mam pojęcia jak to miasto wygląda dzisiaj.
        Mam tylko jedną wątpliwość co do przeprowadzek – ciężko utrzymać kontakt z krewnymi którzy mieszkają daleko od nas. 200 km to chyba jednak żaden problem – trochę inaczej ma się sprawa przy zupełnej rezygnacji z samochodu i jeżdżeniu wyłącznie rowerem 😉
        Kiedyś mieszkałem ok 700km od miasta rodzinnego – i przyznaję że ta odległość sprawiała spore trudności – poza czasem i organizacją można policzyć chociażby koszty takiego dojazdu.
        Ale 200 km na pewno dacie radę 🙂
        Powodzenia!

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Teraz jest autostrada na większości tego odcinka, więc w 2h spokojnie można dojechać. Rzeczywiście ciężko utrzymać kontakt z niektórymi członkami rodziny czy znajomych, ale wychodzimy z założenia, że 200km to nie dramat i jeśli tylko obu stronom zależy na utrzymaniu znajomości, to jest to możliwe.

  4. Aniya Odpowiedz

    Gratuluje odważnego kroku 🙂
    Dobrze, że masz obawy, będziesz czujniejszy. Podjęłam podobną decyzję 5 lat temu i mimo różnych zawirowań, nie żałuje i jestem z siebie dumna ze tego dokonałam :). Z małej mieściny do Wrocławia, po czasie zrozumiałam, że i tu są małe mieściny, które po kolei poznawałam- ulice, dzielnice.Dojazd do pracy – na początku jeździłam tylko dwoma ulicami 😉 i pomału poznawałam kolejne, na spokojnie. Podobnie było z nowymi znajomościami, nawet odnalazłam członków rodziny, z którymi nie utrzymywałam wcześniej żadnego kontaktu, a więc można. Mieszkanie na początek wynajęłam takie do zaakceptowania i przez rok, już na miejscu, szukałam takiego, w którym chce żyć. Dałam sobie czas na poznanie dzielnic i opinii o nich, jak i zdobycie wiedzy o otoczeniu (lekarz, dojazdy, połączenia, sklepy itp), ze sporej odległości i nieznajomości miasta było mi trudno.
    Serdecznie pozdrawiam i życzę powodzenia

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Gratuluję tak odważnego kroku. To po raz kolejny udowadnia, że chcieć to móc. I właśnie z takim nastawieniem będziemy przeżywali naszą przygodę!
      Pozdrawiam.

  5. Maciej Odpowiedz

    Gratulacje decyzji, życzę wytrwałości w niej i powodzenia 🙂 !
    Co do samej zmiany pracy to nie jestem zaskoczony, natomiast jestem zaskoczony kierunkiem Gdańsk->Bydgoszcz. Ale na pewno to dobrze przemyślałeś. A jak będzie z opieką nad dzieckiem jak żona wróci do pracy? W Gdańsku zawsze by byli dziadki.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Powrót żony do pracy to na razie odległa przyszłość – będziemy to dokładniej planowali po okresie próbnym w mojej nowej firmie. Będzie kilka alternatyw – tak na szybko każdy ze scenariuszy:
      – za jakiś czas braciszek lub siostrzyczka, a co za tym idzie kontynuacja wypłacania wynagrodzenia
      – przenosiny w ramach tej samej firmy (firma państwowa, mająca placówki w wielu miastach)
      – pierwszy etap realizacji projektu „wolność finansowa”, czyli rezygnacja żony z pracy zarobkowej w ogóle (lub przynajmniej na dłuższy czas)
      jest możliwy. Przyjdzie czas, będziemy o tym myśleć, porównywać konkretne rozwiązania i na pewno coś wybierzemy 🙂

    • Miko Odpowiedz

      Bydgoszcz to wspaniałe miasto. Pełne zieleni (Myślęcinek, Puszcza Bydgoska, liczne parki w mieście), atrakcji sportowych i kulturalnych. Znakomita malownicza trasa rowerowa w kierunku Zalewu Koronowskiego. Tanie mieszkania. Dobra, punktualna komunikacja miejska. Klimatyczna, zwłaszcza Stare Miasto i Szwederowo. Nowoczesna. Prężne międzynarodowe firmy z branży Autora wymienił ktoś już powyżej. Nie wiem dlaczego tak dziwi Cię kierunek obrany przez Autora i jego rodzinę. Bo co? Bo mimo wszystko to jednak nie Trójmiasto? Mieszkałem jakiś czas w Trójmieście i osobiście nie ma tam nic rewelacyjnego. Zasikana starówka w Gdańsku, gdzie nie ma jako takich toalet nawet podczas Jarmarku Dominikańskiego! Syf na chodnikach. Przepełnione autobusy miejskie. Brudna zatłoczona plaża. Owszem, Trójmiasto jest blisko morza, ma dostęp do A1 itd, ale kierunek obrany przez Autora osobiście uważam za bardzo słuszny 🙂

  6. Pingback: Do it! - czyli dlaczego nie możesz utknąć w strefie komfortu

  7. Tomasz T Odpowiedz

    Powodzenia i wytrwałości!

    Zapał i wiara w to, że będzie dobrze (tak można to odczytać z wpisu) pozwoli Wam „przetrwać” pierwsze tygodnie.

    Mój przypadek był trochę odwrotny:
    Kilka lat temu opuściliśmy wtedy naszą strefę komfortu (duże miasto, praca w korporacji, duża kasa itp) na rzecz powrotu do mojego rodzinnego miasta (głęboka prowincja 😉 ). Trudna decyzja do podjęcia – mieliśmy listę „za/przeciw”, oddzielałem „uczucia od rozumu”. Finalnie – lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się nie zrobiło – banalnie brzmi, ale też o tym dużo rozmawialiśmy.

    Czekamy na kolejne wpisy!

    p.s. czytając wpis a nie znając finalnie z komentarzy miejsca docelowego pomyślałem o Bydgoszczy. Analizę przeprowadziłem bazując tylko na frmach dla inżynierów 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za podzielenie się swoją historią.
      Rzeczywiście nietrudno było mnie namierzyć – dlatego też nie ukrywałem celu naszej przeprowadzki. Prawie cała Polska północna (aż do linii Poznań – Warszawa) to naprawdę niewielki rynek IT. Im dalej na południe, tym więcej „się dzieje”.

  8. Michał Odpowiedz

    Hej Wolny,

    Ty już wiesz, że bardzo Ci kibicuję. Gdybym jakoś mógł pomóc – daj po prostu znać 🙂 Kibicuję tym bardziej, że sam dopiero co odszedłem z etatu, by skupić się na blogowaniu i okolicznych działalnościach.

    A Twoich Czytelników z przyjemnością informuję o tym, że zainspirowałeś mnie do napisania oddzielnego artykułu o poszerzaniu strefy komfortu, pokonywaniu własnych ograniczeń i budowaniu nowych nawyków. Zapraszam serdecznie do lektury:

    http://jakoszczedzacpieniadze.pl/nie-utknij-w-strefie-komfortu

    Pozdrawiam cieplutko i uściski dla maleństwa 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ja również polecam wpis i śledzenie bloga Michała w ogólności – zwłaszcza, że jego rzucenie etatu to jeszcze dalsza niż moja podróż poza strefę komfortu!

  9. stock Odpowiedz

    Bardzo inspirujący wpis. Będę trzymał kciuki za powodzenie całej operacji. Cieszę się, bo z pewnością ta sytuacja będzie skarbnicą pomysłów na nowe wpisy, nawet jeśli czasu na ich stworzenie będzie chwilowo mniej.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To na pewno – pomysłów będzie mnóstwo, mam nadzieję że czasu też trochę uda mi się wygospodarować. Jestem dobrej myśli!

  10. Sekurinega Odpowiedz

    Porzucanie znajomych miejsc wciąga 😉 Poznawałam już Warszawę, Wrocław, teraz okolice Katowic – i po kilku latach w stałym miejscu zaczyna mi się nudzić 🙂 Zmiana to przygoda.
    I nie jestem pewna, czy tendencję można określić już teraz – kieruję się w stronę coraz mniejszych miejscowości. A Ty jak? 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Przeprowadzka z Gdańska do Bydgoszczy to właśnie krok w stronę mniejszej miejscowości 🙂 I nawet nie tyle chodzi o liczbę mieszkańców (to oczywiście też), ale klimat panujący w Bydgoszczy – sami odebraliśmy go jako dość leniwy, spokojny i „na luzie”. A czy to będzie właściwy dla nas kierunek… wydaje się nam, że jak najbardziej, ale to się dopiero okaże.

  11. Adam Odpowiedz

    Będzie dobrze.
    Masz głowę i dwie ręce i rodzinkę wiec sobie poradzisz. Nigdy nie wiadomo co będzie za parę lat…
    Też dałem w swojej korp wypowiedzenie po przetyranych 9 latach jak czytałem twój wpis to miałem wrażenie jakbym swoje myśli czytał.
    Tylko ja rzuciłem pracę i kupiłem bilety dookoła swiata więc nowej pracy szukał będę po powrocie za rok:) a może ta podróż czyms mnie natknie:)
    Na razie oddam czas rodzinie
    Powodzenia bracie,
    Wszystko płynie:)

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Piękny krok – przynajmniej z mojego punktu widzenia. Wielokrotnie myśleliśmy o czymś tak „szalonym”, ale na razie nie mieliśmy sytuacji, która by nas do tego popchnęła. Być może teraz by tak było, ale 2-miesięczna Maja skutecznie studzi takie zapędy 🙂 Ale kto wie – może za jakiś czas, jak i to, co teraz widzimy przed sobą okaże się tylko mrzonką (wierzę, że nie!)… może wtedy się na coś takiego zdecydujemy?

      • adam Odpowiedz

        Moja córcia ma 5 lat synek niespełna 3:) jadą z nami:) na te dłuuuuugie wczasy:) to nie szalony krok ale zaplanowany pare lat temu i z konsekwencją realizowany.
        Wszystko przed Wami.:)

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Ok – doprecyzuję w takim razie. Pisząc „za jakiś czas” mam bardziej na myśli miesiące niż lata, więc gdybyśmy sami się na to decydowali, to Maja miałaby niespełna rok. I już taki wiek uważam za dopuszczalny przy tego typu podróży, w przeciwieństwie do 2 miesięcy życia 🙂 Oczywiście dopuszczalny dla nas, bo są osoby podróżujące z noworodkami… i tu znowu wszystko zależy od dobrego przygotowania i Twojej strefy komfortu, prawda?

          • adam

            Słusznie:)
            i Pamiętaj zanim Wasza malutka nie skończy 2 lat lata za free:)

  12. Charlotte Odpowiedz

    Poradzisz sobie w nowej pracy, jestes dobry w tym co robisz, poza tym widac,że jestes bardzo energiczny, nie lubisz siedziec caly czas w jednym miejscu, lubisz wyzwania. Dlatego poprzednia praca pomimo profitow przytłaczała Cię niż dodawala skrzydel. Ptak w zlotej klatce-tak bym to ujela. Zmiany są bardzo trudne, ale potrzebne, zwlaszcza mlodym ludziom. Za rok pelen dumy bedziesz sie jeszcze smial z siebie, ze miales watpliwosci 😉
    Pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Niesamowity komentarz 🙂 Co prawda pełen lukru i nie wiem, czy nie trochę na wyrost, ale bardzo dziękuję za tą małą analizę psychologiczną z pozycji osoby, która zna mnie tylko i wyłącznie z wpisów na blogu. Nie wiedziałem, że tak dobrze prezentuję się w sieci 🙂

  13. iksińska Odpowiedz

    W całej rozciągłości wspieram Cię w Twoim działaniu. Podziwiam za odwagę… zwłaszcza w sytuacji pojawienia się maleńkiej. Ja może wewnętrznie chce zmian..lecz boje sie na nie otworzyć. Pod koniec września, będzie juz rok jak szukam sobie czegoś nowego po podziekowaniu mi za współprace w poprzedniej firmie. Wewnętrznie czuję potrzebę wybrania innej drogi dla siebie..lecz mimo chęci i młodego wieku realia są takie , że chyba powinnysmy z mężem zostać tu gdzie jesteśmy. Mama męża ma już troche lat i nie poradzi sobie sama..w dodatku jej matka jeszcze zyje..i nia sie musi zajmowac. Ja tez mam swoje aspiracje i przebywanie w tym srodowisku (trazem mieszkamy) jeszcze bardziej mnie męczy…ale czasem trzeba pomóc. Rozrastają się we mnie frustrację, chętnie wyjechałabym gdzieś za granicę z mężem, ale…teściowa. Czasem mam wrażenie że nie tak moje zycie powinno wyglądać, i ta frustracja we mnie narasta…nie potrafię cieszyć się życiem..mam żal do siebie..a jednocześnie nie potrafię jednoznacznie podjąć prawdziwie męskiej decyzji..3mam kciuki za spełnienie Twojej wizji życia i podążanie za aspiracjami. które pozwolą Ci się rozwinąć i osiągnąć wymarzony cel..

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dziękuję za ten niezwykle szczery komentarz. Trzymam za Was kciuki – pamiętam, że już jakiś czas temu pisałaś w komentarzach o szukaniu inspiracji i własnej ścieżki… oby to się w końcu udało! Bądź dobrej myśli i się nie poddawaj – to połowa sukcesu.

  14. Miko Odpowiedz

    Skaczesz na naprawdę głęboką wodę. Swego czasu zrobiłem podobnie: samodzielne mieszkanie, przeprowadzka pierwszej stałej partnerki i mieszkanie na „stałe”, kupno używanego samochodu. Wszystko naraz. Mądra osoba powiedziała mi wtedy, że zmiany są dobre, ale jeśli jest ich zbyt wiele jednocześnie, coś może się po drodze schrzanić. Okazało się, że była to racja. Z tych trzech rzeczy 1 okazała się zupełnym niewypałem. 1 wyprowadziła się po kilku latach i do dziś mam mieszane odczucia w tej kwestii 😉 1 była pozytywna. Z tym, że ja faktycznie działałem wtedy na szybko. Ty o wszystkim myślisz od kilku miesięcy, więc ryzyko niepowodzenia jest mniejsze.

  15. Paweł Odpowiedz

    Z całego serca życzę powodzenia „na nowej drodze życia”;)

    Zazdroszczę trochę odwagi. Z jednej strony sam chciałbym czasem rzucić to wszystko w cholerę i zmienić swoje życie na lepsze… Ale ono przecież nie jest takie złe:) W pracy mam fajne kumpele, praca ciekawa – chociaż powtarzalna. Płacą nieźle jak na lokalne warunki. Zawsze mogłoby być lepiej, ale póki starcza na moje wymyślne sposoby spędzania wolnego czasu, to jest ok;) Pracuję rzetelnie, ale zawsze przyświecała mi myśl, że pracuję po to, żeby żyć, a nie żyję po to, żeby pracować. Poza tym – czytając Twój blog i blog Pana Michała poznałem mnóstwo fajnych sposób na odcięcie zbędnych wydatków. Czy wystarczająco wytłumaczyłem przed samym sobą dlaczego lepiej zostać w strefie komfortu?;))

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Cieszę się, że masz świadomość, że Twoje argumenty są poniekąd wymówką 🙂 Ale do takiej rewolucji, na jaką sam się zdecydowałem potrzeba znacznie twardszych pretekstów niż te, o których piszesz, więc absolutnie nie powinieneś się czuć źle z tym, że sam takich decyzji nie podejmujesz. Ważne, że w jakichś aspektach swojego życia idziesz do przodu (w czym z radością pomagam Ci ja i Michał) – oby tak dalej. A jeśli będziesz poważniejsze wątpliwości – odezwij się, może pomogę, coś podpowiem – co dwie głowy to nie jedna 🙂

  16. Dominik Odpowiedz

    Witam . Dzisiaj natknąłem się właśnie na ten blog , poprzez wpisanie w googlu , jak wyjść ze strefy komfortu , czytałem o tym już wiele razy ,ale nigdy nie zdecydowałem się na ten krok ,aż do dziś ! Czytając ten wpis , mam wrażenie jakbym sam go napisał , bo jest pełny wątpliwości jakie sam wcześniej miałem . Podobna sytuacja w pracy , a do tego wiele innych czynników , bo mam skłonność do trzymania wielu srok za jeden ogon … Powodzenia w tworzeniu swojego idealnego życia , wiary w to ,że już się to dzieje i pociechy z rodziny ! Trzymam kciuki za każdego , kto chce być panem własnego życia ! pokój

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dominiku – mogę Cię tylko zachęcić, bo nie ma nic gorszego niż tkwienie w takiej sytuacji – sam to wiesz, skoro tak się identyfikujesz z moim wpisem. Od 2 miesięcy jesteśmy w nowym miejscu – i powiem Ci, że nie wyobrażam sobie lepszej decyzji! Jest naprawdę wspaniale, ja odżyłem, idę niesamowicie do przodu z każdym tygodniem, rodzinka też się cieszy i już na podstawie tego krótkiego okresu wiem, że zrobiliśmy dobry ruch – niezależnie od tego, jak życie się dalej potoczy. Świat należy do odważnych, więc działaj i napisz, jak poszło 🙂

  17. Marta K. Odpowiedz

    Wyjście ze strefy komfortu, czyli potrzeba ryzykowania 🙂 Ja tak to widzę.
    Kilka lat temu, dwa dni po obronie pracy mgr siedziałam już w samolocie do Stanów.. zostawiając pracę, która nie miała dla mnie przyszłości, rodzinę i przyjaciół. Nie żałowałam nigdy decyzji… choć wróciłam po 6 miesiącach, bo to nie dla mnie 🙂
    Teraz mieszkam w dużym mieście, mam malutkiego synka w przyszłości będziemy wyprowadzać się do mniejszego miasta, 350 km od mojej rodziny i znajomych… i co? Nie poradzę sobie? Damy radę. KTO NIE RYZYKUJE TEN NIE MA.
    Trzymam kciuki 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Cześć Marto, trzymać kciuków już nie musisz – po ponad 2 miesiącach po przeprowadzce trzeba obiektywnie stwierdzić, że to był strzał w dziesiątkę 🙂 Pozdrawiam serdecznie i gratuluję odwagi – jestem pewien, że zaprowadzi Was ona właśnie tam, gdzie chcecie.

  18. Kasia Rz. Odpowiedz

    Gratuluję bardzo ładnej oprawy graficznej: dobór zdjęć świadczy o dużym poczuciu humoru.

    Teraz łyżka dziegciu: dla mnie czytanie „o wyjściu ze strefy komfortu” jest czytaniem bajki o żelaznym wilku. Jeżeli wpisy są prawdziwe i nie zataja Pan żadnych przykrych kwestii ze swojego życia, to tak na prawdę nie ma Pan żadnych, prawdziwych problemów. Mógł się Pan wyprowadzić z rodzinnego miasta, czyli ma Pan jeszcze na tyle młodych i zdrowych rodziców, którzy nie wymagają Pana opieki. Pan i Pana rodzina są zdrowi, czyli może Pan pracować i nie ponosi Pan wydatków na leki i lekarzy. Podsumowując: blog dla „pięknych, młodych i bogatych”. W sumie czyta się z przyjemnością, można na chwile zapomnieć o własnych kłopotach.

    Pozdrawiam
    Kasia

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm – nie do końca się zgodzę. Moi rodzice mają prawie 70 lat i na szczęście jeszcze cieszą się relatywnie dobrym zdrowiem. Mam jednak świadomość, że w przypadku problemów będzie trzeba odpowiednio reagować i dostosować się do nowej sytuacji. Czasami rzeczywiście coś nam nie pozwala na dokonanie dużego kroku, ale jest masa przypadków, gdzie tym czymś są wymówki. Zresztą – czy rzeczywiście przeprowadzka z Gdańska do Bydgoszczy, czyli niecałe 200 km, pokonywane w 2h autem to takie zupełne odcięcie się od wszystkich?

      Przyznaję jednak rację, że grupą docelową tego bloga są młodzi ludzie, którzy mają szansę z niego wynieść znacznie więcej niż starsze pokolenia. Ale i one nie na pewno znajdą coś dla siebie. Pozdrawiam.

      • Kasia Rz. Odpowiedz

        Zazdroszczę po prostu luksusowej sytuacji rodzinnej, pozwalającej na taką przeprowadzkę.
        Sama jestem jedynaczką, moja mama zmarła po 5-letniej, ciężkiej chorobie, gdy miałam 26 lat. Zostałam z dużo starszym ojcem, który ma w tej chwili lat 82 i nie wyobrażam sobie, żebym mogła go zostawić i wyprowadzić się do innego miasta. Już było kilka akcji typu:”nagła temperatura 40 stopni”, sprowadzanie lekarza do domu, oczywiście prywatnie (wizyta 200 złotych), gdyż na NFZ najwyżej można liczyć na „proszę podać Paracetamol”.
        Brak mobilność Polaków w własnym kraju wynika z ciężkich warunków materialnych. Mój ojciec z racji wieku ma tzw. dodatek pielęgnacyjny w wysokości 200 złotych miesięcznie, zaś 1 godzina prywatnej opieki pielęgniarskiej kosztuje 150 złotych. No comment.

        Pozdrawiam
        Kasia

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Kasiu – w Twojej sytuacji przeprowadzka rzeczywiście wydaje się czymś prawie niewykonalnym. I tak – mam świadomość swojej niesamowicie dobrej sytuacji, którą skwapliwie wykorzystuję. I staram się motywować całe rzesze czytelników, które również mogą sobie pozwolić na znacznie większe zmiany, niż im się wydaje.

    • RaV_K Odpowiedz

      Swojego czasu, kiedy „odkryłem” blog Wolnego, przeczytałem ciągiem wszystkie wpisy także spomiędzy różnych wersów wyczytałem, że ma za dużo szczęścia 😉 i w związku z tym Jego nieco pouczający ton bywa drażniący.

      Też chciałbym dostać/kupić od ojca sprawdzony/salonowy samochód zamiast szukać na rynku „szrotów”, a później się chwalić, że mało na niego wydaję.
      O ile mnie pamięć nie myli, jako młode małżeństwo mieli gdzie mieszkać, a nie musieli płacić pensji absolwenta za wynajęcie M2. W mieście, gdzie 1m2 mieszkania kosztuje 2-3 średnie krajowe, a nie posiadając „wyprawki” ze strony rodziców. Tych jeszcze żyjących…

      Z drugiej strony prawie wszystkie „porady” Wolnego są po prostu zdroworozsądkowym braniem życia na chłodno. Mnie się podoba, że ktoś jeszcze myśli podobnie. 🙂

      Pozdrawiam.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Poniekąd rozumiem to rozdrażnienie i dziękuję za szczerość. Ja czasami mogę tego nie dostrzegać, a poza tym swoje też robi fakt, że często poruszam tematy, których podjęcie sprawia trudność czy jest sprzeczne z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni – to pewnie też nieco negatywnie nastawia do podjęcia wyzwania, zwłaszcza jeśli ja – już po realizacji – piszę, jakie to łatwe 🙂
        Co do szczęścia – tak, miałem i mam go dużo, ale też włożyłem mnóstwo (naprawdę mnóstwo!) pracy w to, żeby być tu, gdzie jestem. Kredyt miałem – nie na całość mieszkania, ale na większość zapłaconej kwoty.

  19. Emilia Odpowiedz

    Zastrzeliłeś mnie tym wpisem.. od ponad pół roku tylko o tym myślę.. ja zamiast wyjść ze strefy komfortu – przez 3 miesiące zastanawiałam się czy w nią wejść, weszłam… i zrobiłam wielki błąd!! Miałam pracę w młodym zespole, używałam obcego języka, zarabiałam dobrze, ale praca w handlu zawsze kojarzyła mi się z ogromnym ryzykiem – dziś jest, jutro nie ma..
    No i co zrobiłam? Zatrudniłam się w urzędzie:( Codziennie przychodzę, robię to samo, tracę głowę.. a to wszystko dlatego, że mieszkam w małym mieście i tutaj praca w urzędzie to błogosławieństwo, luksus na który może pozwolić sobie niewiele – niektórzy płacą ciężkie pieniądze za możliwość dostania się do takiej pracy (tak, tak wiem, obłęd)..
    Przez 3 miesiące z urzędu jeździłam do poprzedniej pracy, bo szef dał mi możliwość spokojnego zastanowienia się, i przez te zastanawianie się mało co zawału nie dostałam.. noc i dzień myślałam co dla mnie lepsze.. i nie miałam na tyle odwagi i twardego tyłka żeby wrócić..
    Dodam, że mam 27 lat, świeżo po ślubie zaszłam w ciąże, więc na szczęście niedługo idę na urlop macierzyński i tak sobie „dogorywam” w tym urzędzie.
    Zawsze myślałam, że urzędnik to najlepsza warstwa społeczna, niczym się nie przejmuje, ma spokój od planów i wielkiej gonitwy za kasą.. ale mi ta stagnacja żyć nie daje..
    Ale się rozpisałam.. chciałam tylko pokazać Ci przykład odwrotnego działania, i jakże Ci zazdroszczę, że masz tyle odwagi.. ze mnie tchórz..
    bardzo mądre są Twoje wpisy, cieszyłabym się na komentarz dotyczący mojej osoby, może liczę na pocieszenie od obcej osoby? hihi:) pozdrawiam serdecznie

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Widzę, że nadrabiasz zaległości w czytaniu kolejnych wpisów – bardzo mnie to cieszy! Jeśli oczekujesz pocieszenia, to spróbuję tak: podjęłaś decyzję, która teraz może nie wydaje się najszczęśliwsza, ale być może docenisz ją dopiero za jakiś czas. Niedługo będziesz mamą, a wtedy zapomnisz o wszelkich bolączkach i rozpoczniesz zupełnie inne życie, w którym praca będzie gdzieś daleeeeeko. A jak już się trochę „ogarniesz” z maluszkiem, to na pewno znajdziesz nieco czasu na zastanowienie się, co dalej. Ten urząd to nie kamieniołom – nikt Ci tam wracać nie będzie kazał, prawda? 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę szczęśliwego rozwiązania!

  20. Michał Odpowiedz

    Wolny, czytam, nadrabiam i podziwiam Cię za niektóre decyzje, między innymi za przeprowadzkę i wyjście ze strefy komfortu 🙂

  21. Roman Odpowiedz

    Wiele ciekawych wskazówek, ale trzeba pamiętać, że opuszczenie tej strefy nigdy nie będzie łatwe. Jedni po prostu będą skłonni do podjęcia próby, inni nie. Ci pierwsi maja szansę na szczęście, ci drudzy na złudzenia.

  22. Cashandra Odpowiedz

    Świetny tekst, warto przemyśleć kilka spraw odnośnie tej kwestii swoim życiu. Przestać narzekać i zacząć stawiać sobie cele, na początku małe, bo duże nas przerastają i się zbyt szybko poddajemy.

  23. Justyna Odpowiedz

    Dzięki za tekst. Pomógł zrozumieć, że komfort to tylko ułuda szczęścia. Idę odkrywać siebie i świat.
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *