Stali czytelnicy wielokrotnie czytali o mniej lub bardziej szalonych ekologicznych pomysłach, które od pewnego czasu powołujemy do życia z lepszym (niemal zawsze!) lub nieco gorszym (rzadko) skutkiem. Czytaliście już o naszym podejściu do wody, transportu i konsumpcji w ramach mojego uczestnictwa w „Tygodniu innym niż wszystkie„. Wiecie też, że wprost uwielbiamy dawanie przedmiotom drugiego życia, z reguły stosując podejście DIY. Nie marnujemy jedzenia, nie posiadamy abonamentu telewizyjnego, a nasz samochód przez większość czasu stoi zaparkowany i czeka na rzadkie okazje, kiedy się rzeczywiście może przydać. Wreszcie – powiedzieliśmy NIE pieluszkom jednorazowym czy nawilżanym chusteczkom dla dzieci.
Wszystkie te (i wiele innych) zasady, które stopniowo i zupełnie dobrowolnie wprowadzaliśmy w życie zostały ciepło przyjęte przez obrońców natury i zagorzałych ekologów. Wiele było pozytywnych komentarzy potwierdzających, że nasze działania są krokiem w stronę ograniczania generowanych przez nas odpadów czy śladu węglowego w ogólności. Bardzo się z tego cieszymy, ale czy nasze motywy rzeczywiście były tak górnolotne? Czy nadrzędną, przyświecającą nam myślą była coraz to większa troska o Ziemię i próba jej ratowania? Czy roniliśmy łzy wyrzucając kolejne trudno rozkładalne odpady do śmieci? Czy ogarniało nas przerażenie na myśl o substancjach uwalnianych do atmosfery za każdym razem, kiedy przekręcaliśmy kluczyk w stacyjce naszego samochodu?
Rzeczywiście, wraz z wprowadzaniem kolejnych rozwiązań rosła nasza świadomość ekologiczna, a sami coraz bardziej dostrzegaliśmy pozytywny wpływ pozornie drobnych wyborów. Ale to tylko część prawdy i motywów, które nam przyświecały. Powiedziałbym nawet, że ta mniejsza! Nadrzędne cele były inne: przeważnie kierowała nami troska o nasze finanse, czasami dbałość o zdrowie, a najczęściej połączenie obu tych względów. W taki właśnie sposób radzę każdemu z Was podejść do kwestii ekologii, bo hasłem przewodnim wszelkich kampanii mających na celu zwiększenie świadomości ekologicznej Polaków powinno być:
ekologia = ekonomia!
Dopiero pokazanie na przykładach, jakie oszczędności (i korzyści zdrowotne!) kryją się za pozornie błahymi eko-zasadami, jest w stanie zmienić podejście rodaków do ekologii. Bardzo fajną inicjatywą była ostatnio kampania społeczna na rzecz oszczędzania energii (zachęcam do obejrzenia materiałów z linka), a ja pozwolę sobie na kilka przykładów z naszego podwórka.
Przyjęło się, że rozwiązania ekologiczne to te z najwyższej półki. Chcesz być eko = musisz dopłacić do lepszych materiałów i innych rozwiązań mających na celu optymalizację pełnionej przez przedmiot funkcji. Ja zaś twierdzę, że będziesz bardziej „eko”, jeśli kupisz używany, kilkuletni samochód, a nie najnowszy, elektryczno-spalinowy cud techniki; jeszcze lepiej, jeśli z tego kilku/kilkunastoletniego auta przesiądziesz się na rower! Pisałem już, że sam oszczędzam na tym 111 zł miesięcznie (w moim przypadku przez co najmniej 10 miesięcy w roku). Stosując podobne do moich zasady racjonalnego korzystania z auta, możesz oszczędzić jeszcze więcej!
Idźmy dalej: racjonalne korzystanie z wody to nie tylko perlatory czy całe systemy automatycznego podlewania ogródka kosztujące grube tysiące złotych i „zwracające się” po kilkudziesięciu latach. To również (a może przede wszystkim!) najzwyklejsza na świecie optymalizacja wykorzystania tego cennego zasobu, jakim jest woda. To oszczędne, chłodne prysznice; ponowne wykorzystanie „zużytej” wody (chociażby na mycie owoców i warzyw, czy pozostałości z czajnika z poprzedniego dnia) do podlewania kwiatów czy spłukania toalety. Wreszcie – to picie wody z kranu! Oszczędności? Przy 3-osobowej rodzinie, w której każdy z domowników pije chociaż litr wody (ja sam piję przynajmniej 2-2,5 litra), rocznie wypijecie 3 litry x 365 dni w roku = ponad 1000 litrów wody. Możesz za nie zapłacić 10 złotych (licząc 1 grosz za 1 litr zimnej wody z kranu), lub ponad 660 złotych, płacąc złotówkę za każdą 1,5-litrową wodę w plastikowej butelce. W plastikowej butelce, którą bez większego namysłu wyrzucisz, generując kolejny prawie nierozkładalny odpad.
Używanie ekologicznych odmian produktów higieny dziecka (eko-chusteczki czy wielorazowe pieluchy) to kilka tysięcy złotych oszczędności na każdym dziecku! Tu też wcale nie trzeba kupować kilkukrotnie droższych, ekologicznych „pampersów” ani kosztujących kilkaset złotych zestawów chusteczek wielorazowych…
Kupowanie używanych przedmiotów (a więc powstrzymanie się od generowania popytu na kolejne wysoko przetworzone dobra) – co najmniej kolejne kilkaset złotych rocznie. Nieco mniejsze oszczędności daje wyrób własnych środków czystości czy kosmetyków, a także dziesiątki innych drobiazgów, o których nie wspomniałem, a które wielu z czytelników na pewno doprowadziło do perfekcji!
Zauważ, że ekologia absolutnie nie jest równoznaczna z kupowaniem zaawansowanych technologicznie sprzętów, których „oszczędnością” możesz się pochwalić przed sąsiadem. Taka interpretacja to wręcz mylenie pojęć. Wiem, że chwalenie się tym, że obniżyłeś miesięczne zużycie wody o 1 m3 brzmi nieco dziwnie; co więcej, możesz zostać posądzony o zaniedbywanie higieny. Przecież o wiele lepiej pochwalić się nowym autem, które pali tylko 3,5 litra na 100km (lub ma dodatkowy, elektryczny silnik), prawda? Tylko że najczęściej to absolutnie nie ekologia, a kolejna runda w walce z sąsiadem o stan posiadania, której główną nagrodą jest zazdrość rywala…
A przecież w każdym z prostych, przedstawionych powyżej pomysłów oszczędności widać gołym okiem, a dodatkowo – pośrednio – dbasz o środowisko naturalne! Właśnie w związku z tym mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość – nie musisz zamienić się w eko-maniaka i przed każdym podjętym wyborem konsumpcyjnym myśleć o drzewach, które zostaną przez to wycięte, lub tysiącach litrów wody pitnej, które zostaną zmarnowane. Nie musisz też wydawać majątku na „ekologiczne rozwiązania z najwyższej półki”. NIE! Wystarczy, że pomyślisz o sobie – o tym, co dobre dla Twojego portfela i zdrowia. A że dziwnym zbiegiem okoliczności Twoje samolubne wybory są zbieżne z decyzjami pozytywnie wpływającymi na ochronę środowiska naturalnego… cóż – możesz tylko czuć się dumny z Twojej nieprzeniknionej dalekowzroczności i świadomości ekologicznej!
Ty też możesz być „eko-herojem” i brać udział w „bitce za planetu” 😉
Proponuję Ci, żebyś nie patrzył na ekologię przez pryzmat wchodzących na kominy trujących fabryk radykałów; w ogóle nie myśl o tym w sposób zero-jedynkowy – absolutnie nie jest tak, że albo jesteś po jednej, albo po drugiej stronie barykady. I wcale nie musisz czegokolwiek deklarować, przyjmować kompletnego światopoglądu czy nawyków; ba – nie musisz nawet zaprzątać swojej głowy walką o planetę i lepsze jutro dla Ciebie i kolejnych pokoleń – te argumenty nie muszą Cię nawet przekonywać! Zamiast tego zadbaj o siebie – swoje zdrowie i swój portfel! Jeśli zrobisz to w sposób racjonalny i świadomy, nawet się nie spostrzeżesz, a jakimś dziwnym trafem zaczniesz podejmować pro-ekologiczne decyzje.
Sam absolutnie nie nazwałbym siebie ekologiem czy obrońcą natury. Owszem – boli mnie to, jak bardzo gatunek ludzki niszczy to, dzięki czemu istnieje i nie chciałbym się wstydzić przed moimi dziećmi za warunki środowiskowe czy choroby, na jakie je skazaliśmy. Ale jednocześnie jestem daleki od osłaniania własnym ciałem drzew mających trafić pod piłę w związku z budową nowej autostrady. Jeszcze bardziej abstrakcyjne są dla mnie rozważania o kupnie samochodu napędzanego dwoma silnikami, z których jeden jest tak zielony, że emituje jedynie świergot ptaków wydobywający się z rury wydechowej. Ja – najzwyczajniej na świecie – dokonuję optymalnych dla mnie wyborów, których celem jest dbanie o swoje zdrowie, finanse i równowagę psychiczną. A że zostawiając zaparkowany samochód oszczędzam nie tylko pieniądze i zdrowie (rower!), ale również planetę? Miły skutek uboczny! Tak samo jak te, związane z unikaniem wody w plastiku, siedzenia na kanapie przed telepudłem czy narażania mojego dziecka na kontakt z wszechobecną „chemią”. Dla mnie najważniejsze są widoczne, namacalne korzyści dla mnie i mojej rodziny. Radość planety jest jedynie dodatkową motywacją i przysłowiową wisienką na torcie. Gorąco zachęcam do takiego podejścia – zwłaszcza tych z Was, którzy są nieco sceptycznie nastawieni do inicjatyw pro-ekologicznych, a działaczy ruchów pokroju Greenpeace nazywają niegroźnymi pomyleńcami…