Moi drodzy – wszem i wobec ogłaszam, że powoli opada pył bitewny po przyjściu na świat naszej córeczki – Mai. Przez ostatnie dwa miesiące poznawaliśmy się nawzajem, uczyliśmy się swoich charakterów i odkrywaliśmy swoje potrzeby. No dobrze – głównie to my zdobywaliśmy te informacje o Mai, ale ona rozwija się w takim tempie, że trudno od niej wymagać uwzględniania potrzeb tak mało istotnych osobników jak mama i tata – przecież to ona jest najważniejsza i nie ma w tym absolutnie nic dziwnego.
Będąc na urlopie, podczas którego przygotowujemy wszystko do naszej przeprowadzki, w końcu znajduję moment czy dwa na uwolnienie swoich myśli. Płyną one wtedy w przeróżnych kierunkach, ale przyznaję, że dłuższą chwilę poświęcam głównie tym, które orbitują wokół szeroko pojętych finansów. Tak też było podczas dzisiejszego spaceru, kiedy to – patrząc na spokojną twarz mojej córeczki – zacząłem myśleć o jej przyszłości. Z jednej strony chciałbym, żeby była zaradna i mogła zawdzięczać swoją sytuację finansową (jakakolwiek by ona nie była) tylko sobie, a z drugiej… sam wiem, jak dużo daje tak zwany „dobry start”. Dzięki pomocy, którą sam otrzymałem (i której nie roztrwoniłem!) miałem o wiele łatwiej niż wielu moich rówieśników. Od właściwego początku kariery zawodowej i ułatwieniach w kwestiach mieszkaniowych zaczęła się nasza błyskawiczna ścieżka do niezależności zawodowej. W momencie, kiedy inni zapożyczali się na 130% swoich możliwości (tak tak – były takie czasy, kiedy bank dawał taki kredyt, że po opłaceniu raty zostawało 500 zł na życie) i skazywali się na wieloletnią wegetację związaną z życiem od pierwszego do pierwszego (dodatkowo spotęgowaną coraz to większą żądzą konsumpcjonizmu), ja miałem na tyle solidne podstawy, że mogłem skupić się na zwiększaniu swoich przychodów i ich oszczędzaniu i inwestowaniu.
Absolutnie nie chcę powiedzieć, że podano mi wszystko na tacy. Ale miałem nieco ułatwiony start i widzę, jak wiele mi to dało. Czuję też, że mam pewien dług, który chciałbym spłacić, a najlepsze, co mogę zrobić, to spłacić go swoim dzieciom. W związku z tym, dzisiaj chciałbym – z Waszą pomocą – zastanowić się, w jaki sposób ułatwić start w dorosłość mojemu 2-miesięcznemu dziecku 🙂
Ponieważ jest wśród Was wielu bardziej doświadczonych rodziców, którzy poruszali ze swoimi pociechami kwestię finansów osobistych i wdrożyli w życie plany wsparcia dla swoich dzieci (widzicie, jak w Was wierzę?). Co zatem powiecie na taki plan, który zrodził się dzisiaj w mojej głowie:
1. Zakładam konkretną kwotę, którą przeznaczam miesięcznie na dziecko. Kwestia ILE jest wtórna – sam wstępnie wyznaczyłem 500 zł. Skąd ta kwota? Przywołam kolejny raz infografikę, gdzie dziennikarze-krzykacze (sensacja zawsze dobrze się sprzedawała) udowadniają, że utrzymanie potomka do 20-ego roku życia kosztuje nie 176 tys. zł (jak obliczyli eksperci z Centrum Adama Smitha), ale aż 295 tys. zł. 295.000 / 20 lat / 12 m-cy = 1230 zł miesięcznie. Dużo. Założę, że ta kwota jest mocno przestrzelona – sprawdzam tą niższą. 176.000 zł / 20 lat / 12 m-cy = 733 zł miesięcznie. Nadal dużo, a do tego jakoś tak nierówno. 500 zł będzie w sam raz 🙂
2. Spisuję wszystkie wydatki do prowadzonego budżetu domowego. Na koniec każdego miesiąca podsumowuję wydatki na dziecko, a różnicę pomiędzy założonymi 500 zł a poziomem wydatków odkładam. Przykładowo, w zeszłym miesiącu wydaliśmy 177,39 zł na dziecko, więc do odłożenia byłoby 500 – 177,39 = 322,61 zł.
3. Wszystkie pieniądze, które otrzymamy od jakiegokolwiek członka rodziny z komentarzem „to na małą – kupicie jej coś” również odkładamy do puli z napisem „Maja”. Na razie były dwie takie sytuacje i na pewno będą kolejne, kiedy Maja będzie jeszcze zbyt mała, żeby otrzymać jakieś pieniądze „do ręki”. No właśnie – jaki to mniej więcej wiek?
4. Kiedy zbierze się przynajmniej 1.000 zł, inwestuję te pieniądze – na przykład w dywidendowe spółki giełdowe, dokupując co jakiś czas akcje. Na razie obstawiam (jeszcze czysto teoretycznie) takie podejście, ponieważ w wieku 0 lat można ponieść baaaardzo duże ryzyko inwestycyjne, nie martwiąc się jeszcze o emeryturę 🙂
5. Zastanawiamy się jeszcze z żoną, czy nie dawać córeczce „potajemnie” jakichś dodatkowych prezentów na różne okazje. Przykładowo – zbliżają się chrzciny i ostatnio żona zadała mi pytanie „czy coś małej kupujemy”. Szczerze – nie mam pojęcia, czy zwyczajowo również rodzice ofiarują jakiś prezent z okazji chrzcin. Mój pierwszy pomysł: dajmy jej X zł. Domyślam się, że każdego roku będzie przynajmniej 1-2 okazje, kiedy to będziemy chcieli coś odłożyć na przyszłość córki.
Aż się prosi o niewielką symulację 🙂
Utrzymując wydatki na dziecko na poziomie 300 zł miesięcznie (można? Na razie jak najbardziej, zobaczymy jak będzie dalej), odkładalibyśmy dodatkowe 200 zł każdego miesiąca. Do tego założę 1000 zł rocznie z dodatkowych prezentów (głównie naszych).
W sumie 283 zł miesięcznie, co odkładane i inwestowanie na 5% w skali roku da 116.323 zł po 20 latach *, czyli w „godzinę zero”, kiedy Maja najprawdopodobniej je otrzyma. Czy to dużo, czy mało? Czy nie przestrzeliłem zbytnio z poziomem wydatków rzędu 300 zł, które z biegiem lat będą znacznie wyższe? Pytania można mnożyć, ale:
1. Nie tyle kwota, a nawet to, co się za nią kupi ma znaczenie – ważny jest sam plan i jego realizacja. Zazwyczaj wszystkie symulacje finansowe, które wykonywałem były zaniżone i praktyka pokazała, że sytuacja okazywała się znacznie bardziej optymistyczna niż to, co zakładałem.
2. Myśląc już teraz o przyszłości córki, jestem w stanie dostosować stałe, miesięczne obciążenie finansowe do swoich możliwości i nie być w przyszłości zaskoczonym koniecznością „wyjęcia z kapelusza” kilkudziesięciu tysięcy złotych. Przyzwyczaję się do tego, że dziecko kosztuje 500 zł miesięcznie. Kropka. Jest mniej? Odkładamy. Jest więcej? Pożyczamy z kolejnego miesiąca 🙂 Ważna jest regularność i to, że nie będę miał tak częstych przecież dylematów pod tytułem „w tym miesiącu trzeba kupić wyprawkę do szkoły – a to tyle kosztuje!”. Niech kosztuje, nie odłożę nic dla córki w tym miesiącu, a jeśli będzie trzeba, to i w przyszłym dobiję do limitu wydatków.
3. Odkładając pieniądze do osobnej puli, traktuję je tak, jakbym ich wcale nie miał. Jest to niezwykle ważne w planowaniu niezależności finansowej, ponieważ nie będę uzależniał jej osiągnięcia od tych – nie moich już przecież – pieniędzy.
Najważniejsze pytanie w tym wpisie brzmi: co o tym myślicie? Czy sami pochwalacie wspomaganie finansowe dzieci „na starcie” ? Czy plan, który na szybko przyszedł mi do głowy, ma ręce i nogi? Czy nie ma w nim jakichś wielkich luk i czy nie jest zbyt mocno życzeniowy?
Mam nadzieję, że pomożecie w konstrukcji tego finansowego majstersztyku, który jeszcze nie jest do końca zdefiniowany. Bo co na przykład robić z prezentami urodzinowymi? Jest to przecież opcjonalny wydatek, którym nie powinienem obciążać oszczędności córki. Tego typu pytań więcej wyjdzie w praktyce – ale liczę też na Waszą pomoc i podpowiedzi!
Gdyby stosować powyższy plan od momentu poczęcia Mai (od tego momentu liczyłem koszty Jej utrzymania), nasza córka miałaby już ponad 2000 zł z comiesięcznych oszczędności i 1.300 zł z darów od najbliższej rodziny. Wskaż mi inne 2-miesięczne dziecko, które zgromadziło tak pokaźny fundusz awaryjny – i to w momencie, kiedy jedyną „awarią” może być kupa w pieluszce 🙂
Nie chciałbym, żebyś odniósł wrażenie, że moim priorytetem jest ofiarowanie córce pokaźnego stosiku banknotów za kilkanaście lat. Najważniejsze jest co innego – przekazanie odpowiedniej wiedzy finansowej, i to przede wszystkim przez dawanie dobrego przykładu i wyjaśnianie podstawowych zasad podczas codziennych sytuacji związanych z finansami. Dopiero uzbrojona w solidną porcję wiedzy i zdrowe nawyki finansowe, Maja będzie w stanie spożytkować swój pokaźny stosik banknotów w słuszny sposób, dzięki któremu będzie mogła w bezbolesny sposób rozpocząć dorosłe życie. Kwestia, czy takie gładkie wejście w dorosłość jest stuprocentowo pozytywnym doświadczeniem, to temat na inny wpis 🙂
Dla tych z Was, którzy są rodzicami nieco starszych pociech niż moja 2-miesięczna Maja, polecam lekturę najnowszego wpisu Michała, w którym w kompleksowy sposób pisze on, jak rozsądnie podejść do kwestii kieszonkowego.
* Obliczenia jak zwykle na podstawie tego kalkulatora.
Jestem jak najbardziej za! Też staramy się tak robić i nasza 10miesieczna Zosia też ma troszkę w skarpecie uskładane. Choć my zaczynaliśmy od zupełnie maleńkich kwot, maciupkich, takich, które udało się uciułać, gdy ledwo starczało do końca miesiąca (a były miesiące, że nie starczało i… nie, nie mamy kredytu na 160 lat na garbie, tylko się tak niecnie poskładało w życiu;) ). Teraz jest odrobinę lepiej, to i kwoty nieco większe. I wcale nie chodzi o to, żeby naszemu dziecku dać w prezencie na rozpoczęcie samodzielności kopertę (mniejsza o to jak grubą). Przez te wszystkie lata przed nami mamy zamiar dać jej znacznie więcej i nijak się to będzie miało do brzęczączych czy szeleszczących pieniędzy. Ale przecież ją kochamy i jeśli tylko będziemy mieli takie możliwości, to chcemy jej pomóc na starcie w dorosłe życie, to chyba normalne i zdrowe?;) W każdym razie nie my jedni, to pewne:)
Też mi się wydaje, że to normalne i zdrowe. A że dziecko będzie miało łatwiej od rówieśników, że może nie przejdzie takiej samej szkoły życia jak inni… no cóż – będzie jeszcze mnóstwo sytuacji, kiedy nie będzie tak różowo i kolorowo, więc również nie uważam, żeby trzeba było kazać startować mu od zera, zwłaszcza że jakikolwiek lepszy start procentuje znacznie lepiej niż jakakolwiek inna inwestycja!
Odkładam dokładnie 200 zł, odkąd pojawiły się 2 kreski 😉 Myślę, że na początek to kwota w sam raz.
Pieniądze może otrzyma, może przeznacze na zakup mieszkania w miejscu studiów, może syn za 16 lat wymyśli co innego. Myślę, że warto przy okazji przekazywania takiej sumy pokazać, w jaki sposób została uzbierana, co z tym się wiązało (nawet jakby to było po raz 100 powwiedziane, ale powiedzieć 😉 )
Najważniejsze, że dostanie je dopiero wtedy (całość lub w ratach 😉 ), jeżeli będę u niego wiedzieć solidne podstawy związne z wiedzą finansową. Ja ich nie miałam i żałuję. Co prawda u mnie w domu nikt nie szalał, ale brakowało „przekazywania” wiedzy .A szkoda, bo sama obserwacja nie zawsze daje coś.
Także uczyć, uczyć (szczególnie poprzez doświadczenie) i wtedy przekazać odpowiednią kwotę.
Super, że są czytelnicy, którzy pomyśleli o tym wcześniej niż ja 🙂 Pomyśl przez chwilę, jak abstrakcyjnym pomysłem byłoby nagłe „wyskoczenie” z kilkuset tysięcy złotych na kupno (czy chociaż pomoc kupnie) mieszkania. A planując to od samego początku i odkładając naprawdę niewielkie kwoty, taka idea może być znacznie bardziej realna i o wiele prostsza w realizacji.
A jakoś tak wyszło 😉 To nie musi być 200 zł, to może być nawet 50 zł, ale ważne, aby było. I aby tego nie ruszać (chyba, że zajdzie KONIECZNA potrzeba). Na pewno o wiele łatwiej pomagać, jak się ma z czego 😉
Ja do dziś jestem ogromnie wdzięczna za to, że rodzice spłacili mój kredyt studencki. To był ich wkład finasowy w mój start w przyszłe życie (bez obciążeń).
Samo branie kredytu i przeżycie za niego nauczyło mnie baardzo dużo o finansach.
Jeżlei tylko mamy takie możliwości, to warto zacząć możliwie wcześnie i systematycznie odkładać.
Hmmm, tak w ramach walki z włąsnymi „demonami” 🙂 … moze kontrowersyjnie, ale… ja nie odkładam dla dzieci – odkładam dla siebie. No, a co potem zrobię z tymi „walorami” to juz moja decyzja…
Bo i tak wszystko dostaną dzieci 🙂
Może zdaniem innych moje myślenie jest „nie takie”, ale wiem, że tak naprawdę najbardziej dbam o to co jest moje. Dzieci, tak po prawdzie, moje nie są wiec obawiam sie, że oszczędzajac dla nich mógłbym sobie pozwolić na większą nieodpowiedzialność niż „dbając” o siebie…
Osobiście uważam, że Twoje podejście jest równie kontrowersyjne, jak moje. Bo przecież nie chodzi o podanie wszystkiego na tacy, ale danie wędki – a nie ryby, prawda? Więc absolutnie rozumiem, że można być przeciwko dawaniu większych pieniędzy dzieciom, a zamiast tego inwestować w ich wiedzę i dawać dobry przykład.
Z drugiej strony, piszesz że i tak wszystko dostaną dzieci. Ale dostaną dopiero w wieku, w którym już dawno przejdą szkołę życia i pokonają największe trudności finansowe. A złagodzenie tych pierwszych lekcji to istna trampolina dla finansów osobistych. Dla dziecka to olbrzymie ułatwienie, a dla mnie – osoby „ustawionej” finansowo, odkładane kwoty nie będą stanowiły większej różnicy.
Nie chodzi o danie ryby? 😉
No a te „dziędziory” co dostałeś „na start” to co było jak nie ryba? 😉
Że wcześniej dali Ci wędkę to bardzo dobrze, ale ryba jest faktem 😉
Tak myślę, że jeśli tylko możemy, dzieci powinny dostać od nas i wędkę i rybę, bo są przecież kimś wyjątkowym 🙂
Ok – nie chodzi TYLKO o danie ryby. Chodzi o danie wędki i – jeśli dziecko udowodni, że potrafi łowić płotki, to wtedy chciałbym dać mu szczupaka 🙂
Roman – i w praktyce i w teorii te odkładne pieniądze są „moje”, dopóki nie zostaną przypisane na imienne konto dziecka. Jeżeli dziecko, mimo naszych wysiłków i podtykania wielu wędek nie nauczy się niczego, to na pewno rybki nie dostanie. Od tego jest testament 🙂
Rybkę wtedy w całości przeznaczę na mnie i męża 😉 lub wskazany cel.
Zgadzam się (przynajmniej z pierwszą częścią), to i tak moje wiec tak naprawde istotne jest by „oszczędzać”. Cel jakby co zawsze później sie znajdzie 🙂
Ja patrzę na to trochę inaczej. Oszczędzanie dla samego oszczędzania nie jest tak interesujące i pełne znaczenia, jak nakreślenie sobie celów (nawet dalekich, jeszcze nie do końca zdefiniowanych) i regularne dążenie do ich realizacji. Przynajmniej w moim przypadku.
Oj Wolny, zgadzam się…
KAżdy powinien sprecyzować pod siebie. Jednemu wystarczy jeśli powie sobie: „oszczędzam na przyszłość” innemu potrzeba dokładnego sprecyzowania celu lub celów oszczędzania, jeszcze inny potrzebuje wersji pośredniej 🙂 Kto jaką wersje zastosuje jest bez znaczenia, ważne by działało…
Też odkładam odkąd zobaczyłam pozytywny wynik testu ciążowego. Jednak nie mogę pozwolić sobie na 500 zł miesięcznie, za to mam taki swój system – za każdym razem jak loguję się na swoje konto, sprawdzam kwoty na rachunkach, każde końcówki przelewam na rachunek córy, zostawiając sobie i mężowi na wydatki tylko okrągłe sumy. W ten sposób udało mi się zaoszczędzić do 2 miesiąca życia Lali sporą sumkę!
Niestety nie mam pojęcia o inwestowaniu i proszę o radę! Do kogo ewentualnie powinnam się udać chcąc zainwestować np. 4 – 5 tysięcy. Czy z taką kwotą mogę liczyć na jakieś istotne profity? Jak ugryźć temat, uprzedzam ja z tych opornych co 3 ledwo z matmy w szkole mieli… 🙂 Pozdrawiam i oszczędzajmy!
Podobno Sokrates powiedział: „Jakkolwiek postąpisz, zawsze ędiesz tego żałował”. Gdybym był na Twoim miejscu to jeszcze rok, dwa trzymałbym to na lokacie bankowej i w między czasie uczył się co robić z pieniędzmi… Jest sporo książek, trochę dobrych, kilka bardzo dobrych (ja szczerze i niezwykle subiektywnie, polecam: „Bezpieczne strategie inwestycyjne” Van Tharpa).
Się nauczysz to SAMA podejmiesz decyzję…
Pamiętaj, że „ekspertów” jest i będzie wielu zwłaszcza jeśli to nie oni będą ryzykować (a raczej bedą, ale nie swoimi tylkoTwoimi pieniędzmi)…
dzięki! poszukam jakichś książek..
Też uważam, że absolutnie nie powinnaś iść do nikogo, kto podjąłby za Ciebie decyzję (bo przy zdolnościach matematycznych, o których piszesz, tak to niestety by wyglądało). Pamiętaj, że nikt za Ciebie nie przejmie ryzyka i ewentualnych strat. Tak jak Roman – doradzałbym zwykłe lokaty i to aż do momentu zgłębienia wiedzy z zakresu inwestycji. Jeśli nie masz ochoty się tego wszystkiego uczyć – to też jest jak najbardziej ok – ale pozostań przy bezpiecznych lokatach, bo możesz się sparzyć.
Ja mam pewne zastrzeżenia do kwoty 500 zł. Starsze dziecko kosztuje więcej. Bo przedszkole, nawet publiczne (o ile dziecko się do niego dostanie), jest płatne (około 220 zł/mc) + jakieś zajęcia dodatkowe (mowa o tych w przedszkolu – 20 – 100 zł/mc) + ubrania (można kupować używane, ale to i tak wydatek) + jedzenie (dziecko już nie pije mleka mamy – pytanie czy wydatki na jedzenie dla dziecka też wrzucamy w kategorię”dziecko”).
Nie mówiąc już o niani (ja jestem wielką przeciwniczką żłobków) – chyba że zakładamy, że matka dziecka nie pracuje. Czasem jednak bardziej opłaca się zatrudnić nianię i oddawać jej część swoich dochodów niż nie zarabiać nic.
Otóż to. Wolny jest bardzo optymistyczny, a prawdziwe koszty to nie pieluchy, tylko właśnie opieka. Przy opcji niania/żłobek/pozostanie rodzica w domu i niegenerowanie przychodów, 500zł jest kwotą totalnie nierealną.
Zgadzam się – zwłaszcza opcja niegenerowania przychodów może być kosztowna, mimo że na pierwszy rzut oka tego nie widać. Decyzję podejmiemy dopiero za jakiś czas, ale dużo zależy od podejścia i na pozostanie żony w domu można też patrzyć w nieco innym aspekcie – jako część realizacji wolności finansowej – na razie w wykonaniu mojej żony 🙂 Wiem, że taka „emerytura” jest tak naprawdę pracą na pełen etat, ale pamiętaj, że moja definicja emerytury nie uwzględnia siedzenia na kanapie przed telewizorem, a raczej polega na pracy dla siebie i swoich bliskich – a czym innym jest wychowywanie dzieci?
Dlatego pytałem Was, czy moje założenia są realne. Na razie jak najbardziej, zobaczymy jak będzie dalej. Jeśli comiesięczne koszty rzeczywiście na stałe się podwyższą, będę reagować. Sami jeszcze nie wiemy jak podejść do kwestii opieki nad dzieckiem – przez pierwszy rok życia mamy to z głowy, decyzje będziemy podejmować później w zależności od sytuacji.
Mam podejście takie jak Roman – nie oszczędzam specjalnie na przyszłość dziecka (choć żona ma subkonto ze środkami, które przeznaczyli inni maluchowi w prezencie), bo swoje finanse traktuję jako całość i nie lubię oszczędzania na konkretny cel (chyba, że za cel traktować tzw. wolność finansową).
Strategia, którą przyjąłem, przynosi większe profity w długim terminie, pokusa skorzystania z oszczędności wcześniej jest bardzo mała, więc i dziecku coś na pewno skapnie na ułatwienie startu.
Takie odkładanie na przyszłość dziecka jest bardzo ważne u tych osób, które same nie mają nawyku systematyczności. W Twoim przypadku Wolny zmiany w finansach to nie spowoduje żadnej, po prostu wprowadzi kolejną „porządkującą” kategorię do budżetu i zestawienia finansowego.
Aha, nie wierzę w podejście „te pieniądze nie są moje”. Jeśli niełaskawy los ześle (odpukać) na kogoś z rodziny poważną chorobę i konieczność drogiej operacji, zapewne pomyślisz o nich inaczej.
Tak – to bardziej uporządkowanie finansów, ale i psychiczne odcięcie się od tych pieniędzy. Całą prawdę o mojej sytuacji finansowej i tym, kiedy będę niezależny daje mi prowadzony budżet domowy z centralnym, zbiorczym arkuszem. Jeśli pieniądze dla dziecka nie będą w nim figurowały w polach, które biorą udział w prognozie wolności finansowej, to psychicznie odbiorę to tak, jakbym już dał je swojemu dziecku i ich nie miał.
Co do sytuacji losowych, to mogą zdarzyć się zawsze i mogą skutecznie pokrzyżować jakiekolwiek plany finansowe. Ale zawsze twierdziłem, że ewentualne trudności nie są powodem do nie planowania w ogóle.
Ja, podobnie jak Stock, nie oszczedzam specjalnie dla dzieci. Po prostu oszczędzam, a właściwie nie zużywam wszystkim pieniędzy, które zarabiam.
Co dalej z tych pieniędzy wyniknie – nie wiem. Przez następne 10 czy 20 lat może się zdarzyć naprawdę wiele, zarówno w moim życiu, jak w losach świata. W ekstremalnych sytuacjach można sobie wybrazić, że za dzisiejszą pensję będę kupował kubek zdatnej wody do picia, by przetrwać kolejny dzień. No, ale może aż tak porzerażająca przyszłośc nas nie czaka. Oby.
Oby 🙂
Być może mamy nieco inny cel. Skoro moim jest osiągnięcie niezależności finansowej, a jednocześnie chciałbym przeznaczyć względnie dużą kwotę dla moich dzieci w momencie ich rozpoczęcia „prawdziwego życia”, to oddzielenie tych dwóch spraw i nie uzależnianie celu numer 1 od środków dla dzieci jak najbardziej ma sens.
1. Uwaga techniczna: 500zł obecnie to nie 500zł za 10 lat – jest coś takiego jak inflacja.
2. 500zł miesięcznie do 20. roku życia jest nierealne. I nawet nie ma sensu się o tym rozpisywać.
3. Spółki dywidendowe – to ładnie brzmi, tylko praktycznie niewiele znaczy. Znaleźć spółki, które przez powiedzmy 10 lat będą dawały solidne [>lokaty] profity jest mało prawdopodobnym.
4. Czytanie książek inwestycyjnych – jest jedna grupa ludzi którzy na tym nieźle wychodzą: autorzy tychże. Z resztą różnie bywa.
Bodajże Woody Allen powiedział: chcesz rozśmieszyć Boga – opowiedz mu o swoich planach. Życie nie polega na planie i jego trzymaniu się tylko bardziej na wykorzystywaniu różnych nadarzających się okazji [a tych w życiu każdego jest sporo].
Tworząc długoterminowe plany czynisz się ich niewolnikiem – boisz się jakiegokolwiek odstępstwa, bo przecież plan mówi co innego.
Jednak przekornie napiszę, że istnieją dobre długoterminowe plany – takie które się zmieniają. Bo to plan ma być dostosowany do okoliczności, a nie na odwrót.
Panie Jasio, a dlaczego „500zł miesięcznie do 20. roku życia jest nierealne”? I dlaczego „nawet nie ma sensu się o tym rozpisywać”? Przyznaję, że nie rozumiem.
Przy dobrym zarobkach i determinacji można comiesięcznie odłożyć znacznie, znacznie więcej. Przy kiepskich – nawet 50zł miesięcznie może być wyzwaniem.
Panie Adamie: kwota 500zł odnosi się do miesięcznego poziomu wydatków na dziecko [taką kwotę założył autor wpisu], a nie do oszczędności.
Jasio,
pozwól, że nie odniosę się do każdego z przedstawionych przez Ciebie punktów, a ograniczę się do ogólnego komentarza. Widzę, że od czasu do czasu masz sporo determinacji w podcinaniu skrzydeł moim inicjatywom. Pozwól w takim razie, że zadam Ci kilka pytań: czy masz dzieci, w jakim wieku, i – jeśli w ogóle popierasz koncepcję odkładania na ich przyszłość – jakie kwoty dla nich do tej pory odłożyłeś?
Nie chodzi o wchodzenie z buciorami w Twoje finanse osobiste, ale o coś zupełnie innego: z Twojego komentarza jednoznacznie można wyczytać, że oszczędzanie na dzieci nie ma sensu, bo i tak wszystko zje inflacja, poza tym nie odłożę tyle, ile zamierzam, a do tego prawdopodobnie wtopię na giełdzie większość tego, co uda się odłożyć. Jakoś nie do końca mi to współgra z faktem, że zgodnie z moim planem (który według Ciebie również ma małą wartość, bo czyni mnie niewolnikiem) moja 2-miesięczna córka ma już ponad 3 tysiące złotych (a po zbliżających się chrzcinach ta kwota znowu dość znacząco urośnie).
Jasne – może kiedyś zderzę się z brutalną rzeczywistością i przez kolejne kilka miesięcy nie dość, że z założonych 500 zł nie odłożę nic, to jeszcze będę dopłacał. Ale wtedy postąpię w sposób elastyczny i dostosuję swój plan do zmieniających się realiów. A zanim to nastąpi, to jestem niemal pewien, że odłożę dobre kilkanaście tysięcy złotych, które nigdy nie trafiłyby do szufladki z napisem „Maja” gdyby nie ten stworzony kilka dni temu plan.
Cóż, skoro akceptujesz tylko komentarze pozytywne i poklepywanie po plecach jak to wspaniale Ci idzie to uprzejmie przepraszam – faktycznie źle zrobiłem. Obiecuję, że już nie będę.
Już tak na koniec: nigdzie nie napisałem, że nie należy oszczędzać na dzieci. W ogóle oszczędzać należy [w tym i na dzieci]. Przyjąłeś tylko nierealistyczne założenia w swoich wyliczeniach. Dokładanie przez kilka miesięcy [w skali kilkunastu lat] nazywasz brutalną rzeczywistością, a ja wielkim szczęściem.
Ale w końcu to Ty jesteś Wolny, a ja tylko Jasio, więc się tym wszystkim nie przejmuj.
Nie chodzi o akceptowanie bądź nie niepochlebnych komentarzy. Chodzi o wpływ pozytywnego podejścia, które najczęściej sprawia, że zamiast bać się realizacji ambitnych planów, po prostu zaczynasz to robić i – wbrew opinii wielu – te plany zaczynają się materializować.
To trochę jak z tym chrabąszczem, który jest za ciężki żeby latać. Ale biedakowi nikt o tym nie powiedział, więc w pełnej nieświadomości sobie lata. Ty mi próbujesz to powiedzieć, ale ja już jakiś czas temu posmakowałem latania, więc wybacz, ale jest za późno. Teraz mogę jedynie się rozczarować, że nie będę w stanie wzlecieć tak wysoko, jak bym chciał – ale tego już mam świadomość.
Piszesz jak piszesz wiec nie „fochaj” sie, że odbierają ciebie jak odbierają.
Albo sie „fochaj” tylko wówczas będziesz odbierany jeszcze śmieszniej 🙂
I nie chodzi o treść, bo masz rację, tylko o formę 🙂
Ależ Romanie: niech sobie mnie odbierają jak chcą [mnie to ani ziębi ani grzeje] tylko czemu przy okazji ktoś przypisuje mi coś czego nie napisałem i pod tym kątem atakuje ?
Takie zachowanie świadczy przecież nie o mnie.
A skoro Wolny wyraźnie sobie nie życzy „podcinania skrzydeł” [czyli urealniania jego wyliczeń] tylko woli opowiadać o latających chrabąszczach to po co mam się produkować ? Ja jestem człowiekiem lubiącym konkrety i ewidentnie nadaję na innych falach. Nikt się na nikogo z tego powodu nie obraża tylko każdy idzie w swoją stronę. Takie życie.
Ciekawy wpis – gratuluję.
„Przerabialiśmy” temat jak urodził się pierwszy syn – jak?, ile?, gdzie itp. Trochę kryzys w 2007 nas ostudził (z perspektywy czasu nauczył 🙂 ).
Teraz z czwórką nie mamy stałych kwot na poszczególne dziecko ale wspólne odkładanie/oszczędzanie. Kolejny krok to inwestowanie, ale tutaj potrzebna wiedza jak i gdzie ile.
Może się podejmiesz coś napisać?
p.s. Nie bawiliśmy się w żadne ubezpieczenia w formie inwestowania bo po jednej wizycie takiego eksperta i symulacji nie przekonał nas. Chyba inżynierskie analityczne myślenie wygrało bo „nawijkę” miał taką, że kokosy po 10 latach 😉
Pierwszy wpis, o którym po przeczytaniu dłużej myślałam i nie miałam od razu gotowego własnego zdania, chyba nadal nie mam. Z jednej strony przekonuje mnie podejście Romana i arystokracji francuskiej, dziecko wtedy dostaje pieniądze, kiedy najpierw samo udowodni, że potrafi pieniądze zarabiać, bo jakoś wydawać każdy umie 😉 Z drugiej strony zastanawiam się nad tym ułatwieniem drogi, bo co to znaczy? Że umożliwimy dziecku zakup mieszkania na kredyt? Żeby było uwiązane na kilkanaście lat? Ze wymyślimy sobie, swój własny cel, które nasze dziecko będzie miało spełniać? A jak wybierze drogę, z którą nie będziemy się zgadzać, to damy czy nie? Mam te wątpliwości, ponieważ mimo rozsądku własnej córki idzie ona własną ścieżką i super :), ale nie zawsze chce jej pomysły finansować i ona już wie, że na część musi sobie odłożyć lub zapracować. Ot takie przemyślenia pod wpływem : ))
Warren Buffet powiedział kiedyś, że: „Dzieciom należy dać na tyle dużo, by mogły robić wszystko i jednocześnie na tyle mało, by nie były w stanie nic nie robić”. Moim dzieciom chjcę dać przede wszystkim narzędzia do działania, chcę na własnym przykłądzie nauczyć je, że prawdziwe bogactwo bierze sie z pracy i mądrego oszczędzania, a nie w skutek „wypłukiwania złota z powietrza”. Czy mi sie uda? Tego nie wiem, ale patrząc jak „kombinuje” moja trzynastolatka jestem pełen dobrych myśli. Myślę też, że bliźniaki będą „kombinowały” wcześniej, biorąc przykład z siostry 🙂
A pieniadze i tak kiedyś jakieś dostaną 🙂
Tylko najpierw muszą opanować narzędzia 🙂
O właśnie i to też mi jest bliskie 🙂 ma być samodzielna i radząca sobie z trudnościami, a pieniądze to powinna sama umieć zarabiać, a te od rodziców otrzymane mogłyby być, ale nie powinny być ani obowiązkowe ani też oczekiwane.
Zgadzam się – obowiązkowe nie będą, bo to niezależna decyzja moja i żony. Oczekiwane też nie – absolutnie nie planuję mówić córce o tym, że coś dla niej zbieramy, ile tego mamy i kiedy to dostanie. Również będę czekał, aż opanuje w wystarczającym (subiektywnie, bo wystarczającym dla mnie) stopniu wiedzę (teoria i praktyka) o finansach osobistych – i to jest warunek konieczny, żeby otrzymała jakąkolwiek większą kwotę.
Jan ie wiem czy nie powinny być oczekiwane… Nie widzę nic złego w tym, ze dziecko oczekuje na wsparcie ze strony rodziców. Źle byłoby wówczas gdyby żyło w przekonaniu, że mu się to wsparcie należy „z racji racji” nie machając przy tym samemu palcem…
Polecam określić wysokość składki w czymś co w dłuższej perspektywie czasu odzwierciedla tą samą wartość. Dobrze do tego nadaje się złoto lub np. … Big Mac 🙂
Na obecną chwile wolał bym zakupić dziecku lokal mieszkalny na 20 letni kredyt i wynająć go. Po 20 latach Twoja córa dostała by własne mieszkanie. Ustaliłbym próg, który w razie nie powodzenia wynajmu lub mniejszego dochodu z niego mogę sam dopłacać do kredytu. Osobiście muszę sam walczyć z kredytem na całe życie, i wiem, że gdybym dostał mieszkanie od rodziców było by to najlepszym prezentem.
Z pieniędzy można wszechstronnie skorzystać – z mieszkania nie koniecznie. Pomijając aspekt mobilności – tak dziecka, przyszłego posiadacza mieszkania, jak i rodziców – trzeba pamiętać że w perspektywie 20 lat większość nieruchomości straci realną wartość ze względu na swój wiek. (Poprawcie mnie jeśli się mylę). Do tego trzeba dodać pewne ryzyko inwestycyjne: „co by było gdyby”… kredyt na mieszkanie nie został spłacony do momentu przekazania go dziecku?
Inna sytuacja którą warto rozpatrzyć: rodzice dają jedno mieszkanie dla kilku pociech. I co teraz? Jak mają nim dysponować? Jeżeli założymy że mieszkanie można sprzedać/wynająć jedynie przy jednogłośnej decyzji wszystkich właścicieli, to w przypadku braku porozumienia poza dachem nad głową (który dzieci miałyby i tak, mieszkając z rodzicami) żadnych korzyści nie ma.
Oczywiście każdy ma inną sytuację i podejście – więc rozumiem jeśli mieszkanie byłoby dla Ciebie najlepszym prezentem.
Z mieszkaniem jest jeszcze jeden problem: uwiązanie i brak mobilności. Wiem, że zawsze później można sprzedać i kupić gdzie indziej, ale w tym momencie jest to inwestycja jak każda inna, tyle że za pieniądze banku. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ani ja nie wiem, gdzie będę mieszkał za 20 lat, ani nie wiem, gdzie wtedy „poniesie” moje dzieci.
W związku z aktualną przeprowadzką nie jestem aż tak entuzjastycznie nastawiony do tego typu podejścia – zobaczymy, jak to się zmieni po roku wynajmowania aktualnego swojego mieszkania.
Pomysł bardzo ciekawy, ale może skutkować przekonaniem że „rodzice wszystkim się zajmą”. Sensownym rozwiązaniem wydaje mi się wprowadzenie kieszonkowego. Kiedy? Jak najwcześniej, gdy tylko podstawowa wiedza z matematyki na to pozwala. Obstawiam wiek 10 lat, kieszonkowe w kwocie kilku złotych/ tydzień. Albo lepiej – ta sama kwota ale podzielona na kilkadziesiąt groszy dziennie. Wtedy dziecko uczy się oszczędzać, bo za kilkadziesiąt groszy kupi cukierka, po tygodniu komiks itd.. Ogółem – kieszonkowe uczy dysponować pieniędzmi. Ale na własnym przykładzie widziałem że nie uczy wartości pieniądza. Tu proponowałbym naśladować zachód – gdzie praca w wieku 15 lat to norma. Gdy tylko zrozumiałem że praca to… coś co wymaga bardzo dużo pracy 🙂 zmieniłem swój stosunek do pieniędzy. I jeszcze bardziej zapragnąłem wolności finansowej.
Patrząc na Twoje optymistyczne założenia: 500 zł na dziecko to trochę za mało. Wszystko zależy też od tego które wydatki to te „na dziecko”. Bo wzrost zużycia wody/prądu/gazu chyba nie jest wliczony 😉 Do tego wydatek zasadniczy: żywność. Gdy razem z przyjacielem snuliśmy ambitne plany życia na własną rękę oszacowaliśmy ze jedzenie to wydatek ok 500zł. Oczywiście koszty zmieniają się wraz z wiekiem. Wydatki szkolne to książki ok 300zł, opłaty 50zł(?) i wycieczki – złóżmy że100zł. Wakacje to kolejny punkt w budżecie – trudny do oszacowania bo u jednych to będzie 0zł, a u innych 5000zł. Tak czy inaczej po dodaniu 200zł do puli oszczędności wyjdzie ok 800zł/mc.
Kieszonkowe – jak najbardziej, tyle że na to jeszcze przyjdzie czas 🙂 O pracy w młodym wieku będzie kiedyś wpis – to pewne!
800 zł/m-ąc to niestety więcej, niż 176.000 zł w ciągu 20 lat, które centrum im. Adama Smitha wskazało jako koszt wychowania dziecka. A ponieważ ja się przeciwko temu buntuje, to postaram się udowodnić, że aż tak tragicznie nie jest 🙂 Ciekawy jestem, jak to się rozłoży w czasie, w związku z większymi wydatkami w kolejnych latach. Na razie jest bardzo przyzwoicie i ten pierwszy okres może nieco zamortyzować późniejsze koszty.
Fajna kalkulacja, wydatki na dziecko 500zł/miesiąc (przykładowo wiek 4 lata)
1. Przedszkole 350 zł za 7 godz dziennie+wyżywienie(w prywatnym o wiele drożej)
2. Wycieczka szkolna/zabawka itp. min 50zł
3. Ciuchy – jedna sztuka miesiąc min. 50zł
4. Dzieci jedzą piją i żyją – niech będzie 50 zł
Poza tym czasem jednak gdzieś chodzimy, coś robimy. Pamiętajmy o tym że nie hodujemy pomidorów tylko wychowujemy dzieci. Nie chcę wspominać o innych wydatkach typu wyprawki, choroby, urodziny……I czy za 10 lat 500 zł to będzie dalej 500? Nie piszę już o wydatkach dla dzieci starszych. Czytając wzmiankę o pożyczaniu z przyszłego miesiąca należy się zastanowić czy Maja będzie miała oszczędności czy kredyt w wieku lat 20?
Kolejny głos sprowadzający mnie na ziemię 🙂 Dziękuję za ten komentarz – rzeczowo pokazałeś, że przy sporych kosztach stałych typu przedszkole/opiekunka/żłobek, nie mam szans wyrobić się w zakładanym budżecie. I dlatego we wpisie pytałem Was o opinię – na pewno wraz ze zwiększającymi się wydatkami jakoś będę reagował i wprowadzał zmiany do mojego systemu.
Jedno jest pewne – kredytu „za wychowanie” Maja nie będzie miała 🙂
Witam.Chciałabym powiedzieć, że wszystkiego nie da się zaplanować jeżeli chodzi o dzieci.Niektóre rzeczy uważam za zbędne, ale mimo wszystko wydaję na nie pieniądze ,żeby żyć spokojniej np.opłata za komitet rodzicielski (u nas 60 zł rocznie – dobrowolna),w przedszkolu opłata za rytmikę (50 zł semestr-chociaż podczas trwania ustawowych godzin) .Ale nie będę walczyć z systemem ,potem niektórzy patrzą na moje dziecko krzywo.Wyprawkę pewnie sama bym potrafiła kupić, ale wszyscy płacą i kupuje się hurtowo-chociaż nie wiem czy po cenach hurtowych.
Moje dziecko ma alergię i często jeździmy do pobliskiej miejscowości uzdrowiskowej(60 km). To się bardziej opłaca niż darmowe sanatorium dla dziecka, gdzie rodzic płaci za siebie.Zresztą zdrowia na pieniądze nie da się przeliczyć, ale można na nie dużo wydać.Piszę o zdrowiu ,bo przy wydatkach z nim związanych naprawdę można się przeliczyć ,ze swoim założonym planem oszczędnościowym.Chyba u Ciebie na blogu czytałam o Waszych wydatkach na lekarzy w ciąży (prywatny lekarz , USG). Uważam to za marnowanie pieniędzy.Miałam wspaniałego lekarza prowadzącego moją ciążę-państwowo.Dwa USG za darmo.Zresztą dzwoniąc po prywatnych lekarzach terminy oczekiwania na wizytę były dłuższe niż na NFZ.To mnie bardzo zaskoczyło.
Chciałabym jeszcze napisać,że bardzo się cieszę, że powstał taki blog.Ale…Nie uważam, że Twoje umiejętności oszczędzania są wyjątkowe-spytaj jak żyje przeciętny Polak rencista czy emeryt.Też jeździ rowerkiem(albo wyrusza autem raz na tydzień na wyprawę do większego sklepu) ,nie je i nie pije na mieście,nie kupuje nowych ciuchów.Twój blog jest fajny dla młodych, którzy nieźle zarabiają, ale im pieniążki przeciekają między palcami.Bardzo chciałabym,żebyś na blogu poruszył temat napiwków i jak to powiązać z dobrym wychowaniem(sztuką życia) i temat targowania się.
Zosiu,
dziękuję za tak wyczerpujący komentarz i zachęcam do kolejnych. Co do ostatniego akapitu… czy ja kiedykolwiek pisałem, że odkryłem coś nowego i piszę o rewolucyjnych sprawach? Według mojego subiektywnego spojrzenia, postuluję tylko o racjonalizm i właśnie normalność, która gdzieś się w obecnych czasach zapodziała. Rzeczywiście to głównie młodzi ludzie odczytują moje teksty jako coś nowego, rewolucyjnego – reszta jedynie może utwierdzić się w przekonaniu, że są inni, którzy jeszcze żyją normalnie 🙂
Słyszał ktoś z Was o zarejestrowanym w Holandii, a działającym w kilku państwach europejskich programie lojalnościowym MoneyMilioner? Z tego co udało mi się dowiedzieć z ich strony, można u nich oszczędzać zdobywając wiele atrakcyjnych rabatów i zniżek, które możemy później wykorzystać na zakupy w popularnych sklepach. Program oferuje również bonus 8 zł za każdą osobę, która zapiszę się z naszego polecenia. Sam jestem na etapie testowania, ale może ktoś już ma więcej doświadczeń?
Dla chętnych podaję link do zapisu, jeżeli nie chcecie dać mi zarobić 8 zł, to usuńcie numer zapisany po adresie witryny 😀
https://www.moneymilioner.pl/51155
A co tam – regularnemu komentatorowi nie będę blokował możliwości zarobienia paru złotych 🙂
Serdeczne dzięki 🙂 Może chociaż jedna osoba skorzysta. Na pewno jest to dobra propozycja dla osób, które często robią zakupy w internetowych sklepach. Ja do nich nie należę, więc mam ograniczone możliwości przetestowania tej platformy.
Jeśli ktoś skorzysta – koniecznie daj znać.
Swoją drogą jestem ciekaw jak wypadło dzisiejsze spotkanie z Michałem 😉
Spotkanie było bardzo ciekawe i aż żal było je kończyć. Myślę, że nie był to ostatni raz i mam nadzieję, że już niedługo będzie widać efekty naszych spotkań. Nieco tajemniczo, ale nie chcę zapeszać 🙂
Nie ukrywam, że właśnie na coś w tym stylu liczyłem 🙂 Nie wiem na czym te efekty będą polegać, ale czekam z niecierpliwością 🙂
Polemicznie do wypowiedzi Mso:
„Ciuchy – jedna sztuka miesiąc min. 50zł” – kwota może i dobra, ale to na pewno nie jedna sztuka na miesiąc, tylko kilka. I o ile nie korzystamy ze sklepów „z rugiej ręki” lub ktoś nam nie sprezentuje, to wychodzi drożej. Ale jest też szansa, że wyjdzie nieco taniej.
„Choroby” – o ile dziecko chodzi do państwowego przedszkola, można kwot na lekarstwa nie uzględniać, gdyż „na luzie” pokryją je nieopłacone w przedszkolu dni (kasa zwracana jest za te dni w całości). Inna rzecz: po ostatniej reformie przedszkoli (nieudanej raczej) przedszkola wychodzą nieco taniej niż 350 za miesiąc.
Tylko pod warunkiem, że są to standardowe choroby typu przeziębienie. Niestety, jeśli dziecko ma poważniejsze problemy ze zdrowiem, wydatki są o wiele wyższe.
Oszczędzanie na przyszłość swoich dzieci jest niezwykle istotne, dlatego dobrze, że powstają tego typu artykuły – uświadamiające.
Zwłaszcza w dzisiejszych, jakże trudnych czasach, ma to ogromne znaczenie. Dzięki dobremu oszczędzaniu na przyszłość, możemy zabezpieczyć znacząco nasze dzieci.
Uważam że taki dobry start dla dzieci jest w dzisiejszych czasach niezwykle ważny i istotny i takie systematyczne odkładanie ma sens. Wiele osób trwoni pieniądze i żyje z dnia na dzień a mogłaby w ten sposób uzbierać dużo pieniędzy i przeznaczyć je na pomoc swoim dzieciom w przyszłości.
mój syn ma 4,5 m-ca. Planuję założyć konto i odkładać mu co miesiąc 100 zł i tak przez 18 m-cy troszkę Mu się uzbiera. Na 10 m2 Jego mieszkania się uzbiera.
Mój codzienny sposób ułatwienia dziecku startu w dorosłość i usamodzielnienie go go finansowo w przyszłości jest inwestowanie obecnie w jego rozwój, edukację i zdrowie. Ponadto od dnia chrztu odkładamy określoną kwotę na oprocentowane konto dla córki, pieniądze z prezentów ze chrztu są osobno zainwestowane na giełdzie… prezenty w formie kasy jakie dostaje od rodziny wskakują do skarbonki i na koniec roku przeznaczane są na jeden konkretny cel – nowe narty itp. nie ma „rozrzucania” kasy ze skarbonki na pierdoły. Dziecko uczy się oszczednosci i wartosci pieniedzy oraz cen poszczegolnych przedmiotow, ktore chce nabyc.
I super – bardzo się cieszę, że się „przyznałaś” do kontroli oszczędności dziecka. Edukacja finansowa to bardzo istotny aspekt wychowania dziecka, który niestety jest nazbyt często pomijany przez rodziców.
Wspomaganie finansowe jest ok ale najlepsze jest zabezpieczenie w postaci nieruchomości lub innych środków które nie tracą na wartości z biegiem lat jak pieniądz, np złoto lub inne inwestycje stabilne.
Witam
Rowniez odkladamy pieniadze dla dziecka, ok 200-300zl miesiecznie (dokladaja sie rowniez dziadkowie) i mamy dylemat- na koncie jest niecale 5tys. Patrzac na obecna sytuacje polityczna, zamierzamy wyplacic wieksza czesc srodkow z kont. Zastanawiam sie czy nie kupic za to 5tys. zlota? jesli cos zacznie sie dziac bedziemy zmuszeni wydac ta kase a jesli nie, to nasze dziecko na przestrzeni 15-20lat nie straci na tej inwestycji?
Tego nikt Wam nie zagwarantuję. Kupno złota jestsensowne, jeśli obstawiacie czarny scenariusz, ale jak na tym 'wyjdzie’ Wasze dziecko-dziecko-ciężko powiedzieć. Alternatywą (chyba nieco praktyczniejszą przy takich kwotach) są waluty:http://www.wolnymbyc.pl/grasz-w-zielone-czyli-jak-korzystnie-kupic-walute/
Hej, ciekawy wpis, też staram się odkładać. Czasem jest ciężko, ale próbujemy co miesiąc chociaż 100-200 zł :).
Mój Synek ma trochę ponad 2 latka i ma 19 tysięcy swoich pieniędzy. Ja swoje oszczędności trzymam na osobnym koncie. Dziadek wyszedł z inicjatywą comiesięcznego odkładania pewnej kwoty którą ja uzupełniam o pieniądze z okazji urodzin świąt etc. Nie ufam giełdzie jestem tradycjonalistką. Pieniądze trzymam na standardowych lokatach. Dziecko mieszkanie ma zapewnione ale za pieniądze otrzymane ode mnie zawsze można kupić większe.
Wpis daje do myślenia, faktycznie warto odkładać dla naszych dzieci. Jednak czy zawsze mamy na to możliwości?