Dzisiejszy wpis został zainspirowany komentarzem Zosi, który zawierał między innymi taki oto akapit:
(…)
Chciałabym jeszcze napisać,że bardzo się cieszę, że powstał taki blog.Ale…Nie uważam, że Twoje umiejętności oszczędzania są wyjątkowe-spytaj jak żyje przeciętny Polak rencista czy emeryt.Też jeździ rowerkiem(albo wyrusza autem raz na tydzień na wyprawę do większego sklepu) ,nie je i nie pije na mieście,nie kupuje nowych ciuchów.Twój blog jest fajny dla młodych, którzy nieźle zarabiają, ale im pieniążki przeciekają między palcami.
(…)
Po przeczytaniu tych kilku zdań uśmiechnąłem się sam do siebie. Często bowiem moje pomysły i postulaty są odbierane jako namawianie do rewolucji – zresztą sam przecież piszę na głównej stronie, że idę drogą pod prąd, nie zgadzam się z panującym naokoło stylem życia. Ale nigdy nie twierdziłem, że jest coś niezwykłego w moich postulatach. Wręcz przeciwnie – kilkukrotnie powtarzałem, że chodzi o coś wręcz przeciwnego – prostotę, ułatwianie (bądź niekomplikowanie) sobie życia i wybory, które są wprost banalne!
Zdaję sobie sprawę, że miliony Polaków żyją właśnie w sposób, o którym piszę i się tym nie chwalą. Dla nich to codzienność i żaden powód do chełpienia się osiągnięciami typu „w tym miesiącu oszczędziłem 30 złotych na wodzie i 25 na energii”. Powiem więcej – w ich przypadku nawet nie ma co mówić o oszczędnościach, bo tak właśnie żyją od lat i na nic więcej by ich nie było stać. Nigdy nie mogliby sobie pozwolić na te kilkaset (w wielu przypadkach kilka tysięcy!) złotych, które miesięcznie przeciekają przez palce tak wielu z nas. O kim piszę? Nie nie moi kochani – nie mam wcale na myśli rzeszy emerytów i rencistów, zastanawiających się, czy wykupić leki, czy zapłacić za ogrzewanie. Tu chodzi o zwykłego, statystycznego Kowalskiego.
Oto statystyczna rodzina 🙂
I mimo, że powszechnie wiadomo, że ktoś taki nie istnieje, a jest sztucznym wytworem analiz i raportów statystyków, to jednak te raporty mówią wiele o poziomie życia Polaków. Pamiętacie oburzenie niektórych komentujących wpis o kosztach samochodu nowego i używanego? A co, gdybym zatytułował tamten wpis „Samochód: nowy vs statystyczny” i napisał, że kupno 5, 7 czy nawet 10-letniego auta to nie opcja dla liczącego każdą złotówkę dusigrosza, a norma w naszym kraju? Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że średni wiek auta w Polsce to dobre kilkanaście lat (12-16 w zależności od statystyk). Ba! Nawet w Niemczech, gdzie sprzedaż nowych samochodów jest mniej więcej 10-krotnie większa niż w Polsce, średnia wieku samochodu to prawie 9 lat!
W najchętniej dotychczas komentowanym wpisie „Dom vs mieszkanie” wielu z Was pisało o swojej sytuacji; o tym, czy lepiej wynajmować, czy kupić; czy mieszkanie, czy jednak dom na wsi. Kilka tysięcy kliknięć w ten wpis, 80 komentarzy i nikt – absolutnie nikt – nie napisał komentarza w stylu „ludzie – chciałbym mieć takie problemy, jak wy! Zarabiam 1000 zł, pracuję na czarno, mieszkam z dzieckiem z rodzicami i nawet nie marzę, że kiedyś będzie mnie stać na to, żeby gdziekolwiek się stąd ruszyć”! Przecież ponad 25% Polaków nie stać na zakup mieszkania, a Polski Związek Firm Deweloperskich podaje masę innych, ciekawych danych – jak choćby to, że ponad 15% mieszkań jest zawilgocona, ma przeciekający dach lub butwiejące okna lub podłogi. Procentowy udział wydatków Polaka za wynajęcie mieszkania stanowi niemal największe obciążenie w całej Unii Europejskiej, a między innymi z powodu złej sytuacji mieszkaniowej, decyzje o posiadaniu dzieci są podejmowane coraz później. Cała masa ludzi zastanawia się nie nad tym, czy wybudować dom, a może kupić mieszkanie; oni myślą nad tym, jak zapłacić najbliższy rachunek i chociaż trochę uszczelnić okna, żeby zimą temperatura nie spadła poniżej 15 stopni Celsjusza. Moje apele, żeby nie przegrzewać mieszkań (i dzięki temu zaoszczędzić nieco na ogrzewaniu oraz zrobić coś dla swojego zdrowia) brzmią śmiesznie dla całej masy rodaków, dla których szczytem marzeń są te, opisywane przeze mnie jako racjonalne.
Aż 25% wydatków statystycznego Polaka przeznaczanych jest na żywność i napoje bezalkoholowe – to również jeden z wyższych wskaźników w całej Unii, do którego należy dodać prawie drugie tyle wydawane na utrzymanie mieszkania (o ile posiadamy je na własność – inaczej to znacznie, znacznie więcej!).
Ostatnio pisałem o oszczędzaniu na przyszłość dzieci. Ile było komentarzy w duchu „500 zł na dziecko to za mało – zobaczysz, jak będzie za kilka lat”! Zgadzam się, może będzie więcej, może moje szacunki będą bliższe tym 733 złotym, lub nawet 1230 złotym miesięcznie obliczonym przez szukających rozgłosu dziennikarzy. Ale zastanów się – jak duży odsetek rodzin może sobie pozwolić na takie obciążenie domowego budżetu. Jak wiele rodzin zastanawia się nad tym, czy córkę zapisać na lekcje baletu czy może rytmiki, a ile – jak możliwie tanio kupić używane podręczniki lub jak za kilka złotych ugotować obiad dla 5 osób.
Po raz kolejny apeluję: rozejrzyj się i spójrz, ile masz. Miej świadomość, że wybory, które masz możliwość podejmować to dla innych nieosiągalny luksus. Wiedz, że najprawdopodobniej żyjesz zdecydowanie ponad statystyczną średnią – nie tylko światową, ale i polską! Tak żyją setki ludzi, których codziennie mijasz na ulicy. Główną różnicą jest to, że oni robią to z konieczności, a Ty masz wybór. Powszechnie wiadomo (a jeśli nie, to będzie o tym wpis!), że dobrowolna oszczędność jest o wiele łatwiejsza, niż ta przymusowa!
Jeśli do tej pory patrzyłeś na moje wpisy jako garść rewolucyjnych pomysłów, które zdecydowanie obniżą komfort Twojego życia i sprawią, że inni będą patrzyli na Ciebie jak na dziwaka, to zmień swoje nastawienie. Miej świadomość, że najprawdopodobniej poruszasz się w środowisku, które znacznie odbiega od tego, co pokazują statystyczne dane. Już samo to, że masz dostęp do Internetu i jesteś czytelnikiem blogów finansowych niesie duże prawdopodobieństwo, że znacznie wystajesz ponad średnią. Spróbuj spojrzeć na to, co piszę w ten sam sposób, w jaki ja patrzę – jako na namowę do powrotu do normalności, do wygaszenia złej, nadmiernej konsumpcji i propozycję ułatwienia sobie życia bardzo, ale to bardzo prostymi sposobami. Jedyna rewolucja, która ma szansę zaistnieć to ta w Twoim postrzeganiu świata i rozsądnego korzystania z tego, co on oferuje.
Jeśli tylko nie pomylicie proponowanej przeze mnie racjonalizacji z negatywnym równaniem w dół, będzie dobrze! Bo nie chodzi o to, żeby wyrzec się wszystkiego i pielgrzymować na klęczkach do Częstochowy. Chodzi o świadomość, że wybór pomiędzy najnowszymi modelami smartfonów czołowych światowych producentów to nie jest standardowy dylemat Polaka. I jeśli nie wybierzesz żadnego z nich (bo go nie potrzebujesz! nikt nie potrzebuje, co najwyżej pragnie!), a zamiast tego w Twoje ręce trafi znacznie prostszy model, to zapewniam Cię – nie będziesz przez to wyklęty z towarzystwa, w którym się obracasz.
No to dodam jeszcze coś, czytam też regularnie bloga Michała Szafrańskiego i chociaż jego dochody, wydatki itd., są bardzo różne od dochodów i wydatków moich jak i wielu, wielu polaków to czyta się to fajnie i można z tego wynieść i tak dużo dla siebie.
Tak samo jak i u Ciebie, nikt nie każe komuś innemu żyć jak Ty, oszczędzać tak i tyle co Ty itd. 🙂 ale czyta się to fajnie i można zawsze coś wyciągnąć dla siebie.
Wiele ludzi żyję skromnie, wiem że wiele jest takich u których kompletnie nie ma z czego oszczędzać ale i są tacy którzy choć mają mało wg mnie na niektórych rzeczach mogliby oszczędzić nawet i te 50zł msc? Dużo, mało? – zależy jak dla kogo 🙂 Dla Wolnego może to być mało (tzn. w porównaniu do tego co on oszczędza) – ale dla kogoś kto zarabia 1200zł to może być na prawdę sporo jezeli nigdy nic nie oszczędzał i z każdym msc prze rok nazbiera się 600zł, w następnym będzie to 1200 ale i więcej itd., i dla kogoś kto mało zarabia moga być to spore pieniądze które jakoś pomogą w nagłym kryzysie.
Więc nie ważne ile – ważne aby cokolwiek oszczędzać z uwzględnieniem swojego położenia 🙂
Michał to rzeczywiście nieco inna liga – ale na moim i Jego przykładzie doskonale widać, że oszczędzanie może mieć wiele twarzy, a kluczem do tego, żeby blog był wartościowy jest wysoka jakość wpisów. Każdy z czytelników może zyskać czytając oba blogi – nawet, jeśli będą to pojedyncze rozwiązania i pomysły. My nie podajemy Wam wszystkiego na tacy – skłaniamy jedynie do głębszego zastanowienia, a całość pozytywnych zmian, które zachodzą w niektórych z czytelników, to tylko ich zasługa!
I jest dokładnie tak jak piszesz – każdy czytelnik to osobna historia i inna sytuacja finansowa. Dla jednego oszczędzenie 50 zł miesięcznie to wielki sukces, a inny zyska kilkadziesiąt tysięcy złotych, zmieniając nieco swoje podejście do motoryzacji 🙂
Michał ma najlepszy blog w Polsce. Zawsze podziwiam jego wiedzę. Nie dość że potrafi pisać, to jeszcze jest dobrym matematykiem i informatykiem.
Na drugim miejscu stawiam bloga „Wolnymbyć”. Potem jest długa, długa pustka. Nie ma kogo wybrać na 3 i 4 miejsce. Na piąte daję „dwagrosze”.
Co myślicie o mojej punktacji?
Co z Ciebie za sceptyk, skoro tak pochlebnie wypowiadasz się o naszych blogach? 🙂
A tak na poważnie – jest mi bardzo miło, że tak wysoko oceniasz mojego bloga, któremu (jeszcze?) daleko do popularności bloga Michała. Jeśli ktoś nie wie, o czym mowa, to niech jak najszybciej wejdzie na http://www.jakoszczedzacpieniadze.pl i czym prędzej nadrobi zaległości!
Bo widzisz Wolny, cały czas skanuję internet i szukam wartościowych blogów. Michał może nie jest geniuszem, ale jestentuzjastyczny. Odpowiada na każdy komentarz z zapałem. Pisze też dobre posty, poświęca na nie wiele czasu. Pewien, znany blogger powiedział mi że napisanie postu zajmuje mu 30 minut. Zadziwiające, bo mnie zajmuje cały dzień. Pomimo że piszę cały dzień i tak post nie jest dobry. Osoba ta ma ponad 30 blogów, czyli musi się śpieszyć żeby napisać posty.
Wiadomo, nie jest geniuszem, dlatego przez pó łgodziny nie stworzy arcydzieła. Ale nie o to tutaj chodzi. Nie ważne czy jesteś najlepszy czy nie, ważne ile zarabiasz na blogu. W końcu wszyscy jesteśmy tutaj w jednym głównym celu, czyli zarabianie. Z tego co wiem, Michał cały czas boi się o swoją przyszłość i nie zarabia jak inni. Niektórzy zarabiają ponad 100 tysięcy rocznie, ale trudno ich nazwać dobrymi blogerami.
No no – trochę się zapędziłeś z tym głównym celem blogowania, którym dla każdego z nas jest zarabianie. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że mną kierowały inne pobudki. Może to zabrzmi śmiesznie, może nie uwierzysz, ale chciałem najzwyczajniej na świecie uświadamiać ludzi, pokazywać im, ile kasy przelatuje im przez palce, i że to wszystko nie tylko nie czyni ich szczęśliwymi, ale wręcz robi z nich niewolników. Jeśli ja – zwykły pracownik etatowy (jakkolwiek mocno wyspecjalizowany) mogę mieć solidny, realny i osiągalny w bardzo sensownym czasie plan osiągnięcia niezależności finansowej, to setki tysięcy ludzi w tym kraju również mogą go mieć. Owszem – czasami mam piękną wizję setek tysięcy czytelników, dzięki którym zarabiałbym na blogu tyle, że jego prowadzenie mogłoby być moją jedyną pracą zawodową. Ale nikt z nas nie jest idealny i stąd takie chwilowe fantazje, na które sobie pozwalam. Poza tym ta wizja jest piękna nie tylko dlatego, że utrzymywałbym się z bloga. Przede wszystkim przemawia do mnie to, że robiłbym coś sensownego i autentycznie pomagałbym ludziom – a praca, która daje takie efekty jest chyba marzeniem każdego.
Było też kilka innych aspektów – chyba przyznasz, że blogowanie to również pewnego rodzaju terapia dla każdego blogera 🙂 Piszesz, że sam nim jesteś – nieco dziwi mnie to, że nie podajesz adresu swojej strony w komentarzach – z czego to wynika?
Co do czasu, w jakim powstaje wpis… rozmawialiśmy o tym wczoraj z Michałem i mamy bardzo podobnie – musimy mieć odpowiednią chwilę (wenę?) i w godzinę – maksymalnie dwie powstaje tekst. Niestety, ten czas ulega kilkukrotnemu wydłużeniu przez edycję tekstu, poprawki, szukanie zdjęć, działania facebookowo-newsletterowe itp. I tak z godziny robią się cztery.
Hej Wolny! Niestety, ale coś w tym jest – należę do młodszego pokolenia (rocznik ’87) i widzę po rówieśnikach, że wydumany konsumpcjonizm to dla nich chleb powszedni – coraz nowsze gadżety, telefon co roku do wymiany, coraz więcej – wszystkiego (najlepiej drogich i markowych ciuchów). Co z tego, że często ich na to nie stać i że żyją na kredyt, ważne, by się pokazać. Jednak większość społeczeństwa tak nie żyje i bliżej jej jest do modelu „oszczędnościowego”. Więc to raczej problem mentalności „młodziaków”… Pozdrawiam, dd.
Problem to dopiero będzie, bo za chwilę zabraknie wzorów do naśladowania – młode pokolenie stanie się większością, w której niemal każdy żyje w ten właśnie sposób. Ale trzeba być dobrej myśli – w końcu to właśnie ta grupa jest potencjalnym największym „klientem” tego bloga – zresztą co chwilę ktoś z Was, nieco młodszych roczników, podbudowuje mnie pełnym racjonalizmu i zdrowego rozsądku komentarzem 🙂
W Polsce, gdzie tyle osób żyje poniżej minimum socjalnego, mówienie o antykonsumpcjonizmie z konieczności tyczy się tego niewielkiego procenta tych, którzy mają za co wydawać. Twój blog od początku był skierowany głównie do „młodych, którzy nieźle zarabiają” i bardzo bym chciał, żebyś tak właśnie go pisał dalej. Zresztą mam wrażenie, że w odróżnieniu od bloga Michała, komentujący tutaj to w w większym stopniu taki właśnie target. Temu blogowi zdecydowanie bliżej do Mr. Money Mustache niż do jakoszczedzacpieniadze i życzę Ci zbudowania tu takiej społeczności, jak zrobił to właśnie MMM.
Super życzenia 🙂 Zwłaszcza, że Mr. Money Mustache zapalił tą iskierkę, która mocno przyczyniła się do powstania mojego bloga.
Co do bloga Michała, różnica w targecie naszych blogów jest akurat bardzo korzystna, bo dzięki temu, że nie konkurujemy ze sobą, możemy współpracować i sobie nawzajem pomagać (no dobra – na razie to Michał – jako zdecydowanie bardziej popularny bloger – pomaga mi 🙂 ).
Akurat wiele opisywanych zachowań tyczy się również tym, osobom, które nie zarabiają tak dobrze. Przykład to zachowanie moich znajomych żyjących w niewielkiej mieścinie i zarabiających 2000-2500 zł. Mieszkają z rodzicami, w zasadzie brak wydatków a mimo tego nie potrafią odłożyć na nic więcej jak tylko na nowszy samochód i benzynę do niego.
Moim zdaniem w ich sytuacji można odłożyć jakiś kapitał, tylko trzeba trochę pomyśleć. Jaki jest sens wszędzie jeździć samochodem? Niemal na siłę. Oczywiście zachowań, których nie potrafię zrozumieć jest u nich cała masa.
Zresztą autor wiele przykładów juz podał na blogu.
Samochód, o którym piszesz to tylko przykład. Chyba w każdej grupie zarobkowej jest coś takiego. Ubrania, smartfony, samochód, drogi sport… nieważne ile zarabiasz – zawsze znajdzie się jakiś gadżet, na który możesz wydać wszystkie nadwyżki i dzięki temu brylować w towarzystwie zarabiającym podobne pieniądze…
Kiedy przeczytałam komentarz Zosi „nie je i nie pije na mieście, nie kupuje nowych ciuchów” pomyślałam – nie jestem emerytką, a robię to samo. Nie jem i nie piję na mieście, nowe ciuchy kupuję od czasu do czasu, jak trzeba (czyli nie jestem „typową” kobietą, której szafa pęka w szwach 😉 ).
I jeszcze jedno – umiejętności oszczędzania czy patrzenia trochę inaczej na pieniądze jest w miarę uniwersalne i stosuje się zarówno do wspomnianych emerytów, jak i milionerów. Fakt, że u tych pierwszych trochę za późno na powiedzenie – odłóż coś na emeryturę, bo na państwo nie ma co liczyć. Pracowali i wychowali się w innych czasach, gdzie faktycznie państwo nie dawało myśleć samodzielnie w praktycznie żadnej dziedzinie. Nie oznacza to jednak, że nawet w tym wieku nie można wprowadzić jakiś ogólnych zasad.
I w przeciwieństwie do Zosi myślę, że jednak umiejętność oszczędzania jest jednak wyjątkowa i trzeba chcieć jej się nauczyć (chociażby poprzez czytanie blogów i uczenie się na cudzych błędach). Dlaczego? Rocznik ten sam, rodzina X z synem, rodzina Z bezdzietna. Niezwykle podobny poziom zarobków. Rodzina X jeździ co prawda 20 letnim autem, ma 8 letni stary telewizor, którego praktycznie nie używa, ale do niedawana miała sporo na koncie – zebrane środki przeznaczyła na realizację celu i marzenia – własnego domu z minimalnym kredytem. Rodzina Z ma w miarę nowe auto (pożyczka), telewizor z Internetem (pożyczka), i stale jakiś kredyt na karku. Różnica? Umiejętność oszczędzania, radzenia z finansami, która wcale nie była taka łatwa do nauki (nowe/inne nawyki) , których rodzina X chciała się nauczyć i wprowadzić w życie. Rodzina Z, jak wiele innych rodzin i jak czytamy coraz więcej młodych, roszczeniowych ludzi, to rodzina konsumpcyjna. I nie chce się nauczyć oszczędzać, mimo, że jest możliwość darmowych rad 😉
stock – dlaczego te osoby żyjące często poniżej minimum socjalnego mają często lepsze gadżety w domu (eh – ten telewizor) aniżeli ja? Nie wrzucam wszystkich do jednego worka, bo są NAPRAWDĘ potrzebujący, ale widzę wiele absurdów związanych z tą „biedą” (odjazd taksówką z darami spod mopsu, „kochani sąsiedzi” alkoholicy, którym opłaca się mieszkania itp., i których dzieci mają najnowsze modele komórek do dzwonienia).
PS: Wolę wyglądać dziwnie z moimi nawykami, ale mieć świadomość, że za dzieścia lat moje nawyki sprawią, że nie będę obracała każdej złotówki i zastanawiała się, co w tym miesiącu ważniejsze – prąd czy leki?
Wcale nie wyglądasz dziwnie ze swoimi nawykami – sami ostatnio byliśmy w restauracji chyba w walentynki, a nasza Maja to tylko częściowe „usprawiedliwienie” tego faktu. Ostatnia sztuka ubrania dla mnie… nawet nie pamiętam, dla żony – było coś w tym miesiącu, ale po dobrych kilku miesiącach bez nowości. Nie czujemy wcale, że coś tracimy, że coś nas omija. Nie jest nam żal tych wszystkich pokus i atrakcji, których naokoło pełno, a z których nie korzystamy. Tak sobie myślę… skoro znaleźliśmy nasz sposób życia, mamy w sobie spokój i jest nam dobrze właśnie tak, jak jest, to czemu mielibyśmy czuć się z tym źle i bać się, co pomyślą o tym inni? A może właśnie oni – Ci „inni” – ciągle szukają, wiją się próbując odnaleźć swoją drogę, i stąd wynika ta ich szamotanina objawiająca się „koniecznością” aktualizowania co chwilę posiadanych gadżetów i owczym pędem za drogimi nowinkami? I to może być dobry pomysł na jeden z wpisów 🙂
Agaru, ja ma jeszcze inny problem. Nie chodzi mi o oszczędzanie, to jest głębszy problem, którego nie potrafię rozwiązać.
Mnie nie cieszą takie rzyczy jak nowy telewizor czy samochód.
Może to wygląda dziwnie, ale z nowego zakupu cieszę się tylko dzień. Dlatego nie mam samochodu, zawsze miałem 2 samochody ale to tylko kłopot. Mam drogi telewizor, z powodu zakupu mojej żony. Kiedy dowiedziałem się ile kosztował, stałem się chory. Można za to kupiś dwa telewizory. Nie chodzi tutaj jak wspomniałem o pieniądze, tylko godność odsobistą. Moim zdaniem 5 tyś. PLN za telewizor to przesada, bo jest to taki sam telewizor jakten za 2 tysiące. Kiedy kupisz noiwy samochód, wtedy martwisz się że ktoś ci zarysuje. Płacisz ubezpieczenie itp. Kiedy masz stary samochód, nie musisz się martwić i żyjesz spokojniej. Po co martwić się o samochód albo telewizor?
Nie rozumiem, czemu piszesz o tym jako o problemie. Mam dokładnie tak samo – co więcej, mam to szczęście, że podzielam opinię w 95% tematów z moją drugą połówką, więc mimo, że moglibyśmy jutro kupić nie tylko nowy telewizor, ale i samochód, to absolutnie nas to nie kręci. Powiem więcej – chyba byśmy mentalnie nie wyrobili, gdyby ktoś nas zmusił do takiego wydatku. Uważamy, że to po prostu bezsensowne i absolutnie nie mamy zamiaru zamartwiać się tym, że marzenia innych są naszymi koszmarami. Inne podejście, inna droga, inne postrzeganie świata. Tylko tyle i aż tyle. I to, co dobrze ująłeś na końcu – brak zmartwień i spokojniejsze życie. Im mniej posiadasz, tym mniej się martwisz i tym więcej w Tobie spokoju wewnętrznego, prawda? Oczywiście wszystko ma swoje granice, ale w ogólności – jak sam piszę na samej górze tej strony – „mniej znaczy więcej”.
Sceptyk – wiesz co, różnie z tym bywa. Czasem (po jakimś nieprzemyślanym i zbyt pochopnym zakupie) jestem wręcz na siebie zła, że uległam chwilowej emocji, że marketingowcy mnie znów przechytrzyli… Dlatego praktycznie przestałam kupować w sklepach stacjonarnych. Jak już kupuję, to tylko przez internet. Niemal wszystko. Jak już stwierdzę, że przesadziłam, to odsyłam. Kosztuje mnie tylko odsyłka.
Cieszę się tylko z tego, na co naprawdę się „napaliłam”, a jednocześnie przemyślałam, przeczekałam (im droższe, tym dłuższy czas namysłu).
Choć faktycznie, jakby mi mąż kupił nowy telewizor za 5000 zł, to chybabym ten TV wyrzuciała ze złości za okno 😉
Cieszy mnie też zawsze zakup książek, które kocham kupować i czytać 😉 Jak widać cieszę się z tych zakupów, do których podeszłam z namysłem lub w związku z jakąś moją pasją. Reszta mogłaby nie istnieć…
Wolny to dobrze podsumował – skoro z naszymi wyborami czujemy się „spokojni” i zadowoleni, to czemu mamy patrzeć i bać się, co powiedzą inni?
„Pracowali i wychowali się w innych czasach, gdzie faktycznie państwo nie „dawało myśleć samodzielnie w praktycznie żadnej dziedzinie.”
Prosze to powiedziec pani Marii Siemionow, ktora w Cleveland Clinic dokonala pierwszego w dziejach Ameryki przeszczepu twarzy (ur.1950 w Krotoszynie, medycyna ukonczona w 1974 roku w Poznaniu, doktorat i habilitacja tez w Poznaniu). A wiekszosc profesorow i rektorow kazdego z polskich uniwersytetow, tez nie mysli samodzielnie w praktycznie zadnej dziedzinie?
Jak gleboko musza tkwic te stereotypy, zeby je tak lekko przytaczac. Ludzie zaczeli w takim razie myslec samodzielnie kiedy? 1989, czy pozniej?
Elżbieto – nie miałam na myśli abosolutnie wszystkich dzisiejszych emerytów i rencistów, ale wspomnianych przez Zosię „statystycznych” emerytów i rencistów, którzy wiążą ledwo koniec z końcem.
Sama nie lubię statystyki, bo wiem, jak dzięki niej można niemal wszystko udowodnić lub pokazać (najlepszy przykład z średnią krajową, która się nie ima w żaden sposób rzeczywistości większości ludzi). I wiem, jak niezwykle krzywdzące jest, że zawsze staramy się wrzucać wszystko do jednego worka
Napisałam tu jednak o ludziach, którzy całe swoje życie praktycznie pracowali w jednym zakładzie pracy, otrzymując w miarę godziwą pensję i myśleli, że przez cały czas państwo o nich będzie dbać. Nie myśleli wtedy kategoriami, o których teraz myślimy „odłóż coś na emeryturę, bo ta państwowa będzie naprawdę mała.” Takich osób jednak była większość, szczególnie w miastach, gdzie dominowały 2-3 większe przedsiębiorstwa państwowe dające pracę. Do dziś pamiętam, jaki lament podniósł się, jak po 89 sprywatyzowano jeden z zakładów pracy w moim rodzinnym mieście i jak na bruk poszła prawie połowa pracowników. W tym połowa z mojej dalszej rodziny (ciotki i wujkowie). Nagle była konieczność szukania pracy gdzie indziej. Uwierz mi, do dziś pamiętam te niekończące się rozmowy, narzekania, złorzeczenia i lamenty, bo trzeba było zacząć myśleć i działać samodzielnie, a oni tam chcieli całe życie pracować.
I nie zaprzeczę, że dzięki tym osobom, które odważyły się myśleć inaczej mamy teraz wolną Polskę. I jestem za to ogromnie wdzięczna.
Widzisz – wolny przytoczył w tym tekście parę informacji o „statystycznym” Polaku, z którym większość osób nie ma nic wspólnego. Ostatnio np: przeczytałam, iż ten statystyczny woli kupić telewizor niż lodówkę, że woli wydać mniej na zagranicę niż na wakacje w Polsce, aby tylko mieć czym się pochwalić… I wiesz co – cieszę się, że nim nie jestem 😉
Taka mnie naszła refleksja, że niektórym przejadaczom wszystkiego tego, co zarobią – rąk mało, by utrzymać w nich a to piwko, a to papieroska, a to colę, a to komórkę, a to to, a to tamto, co żre pieniądze. Trochę jak zabawa grzechotkami.
Na marginesie –
Kurczę balans: nie propagujcie tezy, że to blog dla młodych, bo ja mam już 38 lat…
Adamie – pierwsza część Twojego komentarza jak ulał pasuje do jednego z pomysłów na wpis, które mam spisane – masz coś przeciwko, żebym użył Twojej refleksji?
Co do drugiej części – a kto powiedział, że 38 lat to nie młodość? Zresztą po Twoich komentarzach widać, że nie jesteś jedną z zagubionych osób desperacko poszukujących sposobu na wyrwanie się ze spirali zadłużenia 🙂 Więc nawet, jeśli zawyżasz średni wiek czytelników, możemy przyjąć, że jesteś jednym z blogowych mentorów 🙂
Ależ prosze bardzo – będzie mi miło – skoro moja refleksja zostanie wykorzystana.
„Blogowy mentor” – hm, brzmi nader szlachetnie.
Sam przyznasz, że czasami nieco naruszysz kółko wzajemnej adoracji w komentarzach, co lekko sprowadza mnie na ziemię i sprawia, że przy każdym kolejnym wpisie staram się nieco bardziej. I dzięki Tobie już absolutnie zawsze zastanawiam się, czy mam możliwość wrzucenia do wpisu swoich własnych zdjęć, które będą tam pasowały 🙂
Lubie ten blog.
Michal Szafranski to juz w tej chwili komercja. Zadziwia mnie bo wyplynal na monotematycznym blogu. Odpowiedz na pytanie „jak oszczedzac pieniadze jest przeciez taka prosta „musi wylatac mniej niz wlata”.
A ten blog jest, w mojej opinii, bardzo roznorodny. Wolny pisze o wolnosci, o jego wlasnym sposobie na zycie. O wolnosci pojetej znacznie szerzej niz pieniadze, o chodzeniu wlasna sciezka, odkrywaniu mniej przetartych szlakow. Bladzi, pyta o zdanie, o opinie czytajacych. Dyskutuje. Jest otwarty na sugestie. Nie odkrywa Ameryki, ale pokazuje, ze mozna inaczej.
Niezwykle miły komentarz! Bardzo, bardzo dziękuję za takie słowa – aż sam czasami zapominam, jak szeroko traktuję temat wolności i oszczędzania na moim blogu. Ale dzięki temu ciągle jest o czym pisać 🙂
Również uważam to za dużą siłę tego bloga, że nie ogranicza się wyłącznie do tematyki oszczędzania, ale idzie znacznie dalej – do pytania co dalej po tym jak zaczniemy już oszczędzać? W jakim kierunku podążyć w swoim życiu? Maksyma zamieszczona na głównej stronie mówi wszystko: „Krocz razem ze mną drogą do niezależności finansowej i świadomego, szczęśliwego życia”. Czyli nie tylko oszczędzanie prowadzące do niezależności finansowej, ale także (a może przede wszystkim?) kierowanie się w stronę życia świadomego i niosącego radość każdego dnia. Właśnie dlatego, że ten postulat jest realizowany w praktyce przez wolnego w treści kolejnych wpisów stawiam wolnymbyc.pl o szczebel wyżej niż blog Michała.
To co mi się jednak nie podoba tutaj to dosyć spora liczba reklam, które wręcz swoją treścią zachęcają do życia konsumpcjonistycznego. Rozumiem, że na początku mogło być to konieczne, aby opłacić domenę chociażby. Wydaje mi się jednak, że dobrze byłoby pójść w kierunku niekrzykliwych reklam produktów, które dobrze wpasowują się w styl życia autora. Marzę więc o tym, abym nie musiał oglądać tutaj reklam Adsense, a żeby w zamian pojawiły się reklamy takich produktów jak wielorazowe pieluszki czy innych, świadomie dobranych przez autora bloga wysokojakościowych towarów przyjaznych środowisku. Pomarzyć mi pewnie wolno 🙂
Póki co wygląda to tak, jakby na stronie fundacji działającej na rzecz przeciwdziałania nadużywaniu alkoholu reklamować trunki alkoholowe…
A mnie reklamy nie draznia. Wkurzaja mnie, ale nie draznia. Przedwczoraj doladowalam sobie prepaid, i gdzie na nternecie sie nie obejrze mam reklame takowegoz. Ale ja juz doladowalam!!! Kilka dni temu jeden z programow lojalnosciowych zmienil warunki dzialania. Sprawdzalam na ile mnie skubna i czy jeszcze w ogole warto pozostac lojalna. Skutek: dokadkolwiek zajrze, reklama tej lojalki wlecze sie za mna. Kazdy z nas widzi u Wolnego inne reklamy, taki to urok Google. A przeciez juz w „Moralnosci Pani Dulskiej” padlo stwierdzenie, ze jezeli watpliwego pochodzenia pieniedza uzyje sie do zaplacenia podatkow (tu oplat za zaistnienie) to wszystko jest OK. A wiec wieszczom czapki z glow!!! ja osobiscie mam takie niejasne przeczucie, ze Wolny do tego interesu doplaca, bo na moja znajomosc blogosfery to na wolnymbyc.pl praktycznie nie ma reklam.
Dziękuję za ten głos – sam również uważam, że w porównaniu z wieloma blogami, gdzie reklama wręcz „wyskakuje na twarz”, zbytnio się nie naprzykrzam czytelnikom. Ale i tak planuję poprawę tej sytuacji, bo adsense – mówiąc delikatnie – nie pasuje do ducha tego bloga 🙂
Danielu – dziękuję za poprzedni, pochlebny komentarz.
Co do reklam – mam takie same marzenie, co Ty! Na razie jednak nie jestem jeszcze na tyle mocnym graczem, żeby powalczyć o inne reklamy – nie mówiąc już o tym, że czasu ledwie starcza na wpisy i komentarze, a tak poważna zmiana w reklamach to spory projekt. Też nie czuję się komfortowo z adsense, ale z drugiej strony chciałem uniknąć sytuacji, kiedy na początku byłoby bez reklam, a później bym je włączył – od razu poszłaby wieść o „komercjalizacji” tego bloga. Jest trochę komercyjnie (wg. mnie i tak w bardzo niewielkim stopniu), a mam wielką nadzieję – i obiecuję sobie, że tak się kiedyś stanie – na reklamy dużo bardziej sensowne i odpowiadające duchowi tego bloga, niż obecnie.
Pozdrawiam.
Elu, jaka komercja? Michaś to taki sam człowiek jak Wolny albo ty. Do tej pory pracował na etacie, teraz odszedł i boi się czy da radę?
Jeśli to komercja, oznaczać może że zarabia tyle że jest w dobrobycie.
Przypomina mi się tutaj Tracy Chapman. Kiedy byąa biedna i robiła piosenki dla biednych, była popularna. Jednak szybko zrobiła pieniądze i jakoś, to co chciała przekazać już nie miało takiego odzewu. Miejmy nadzieję że Michaś nie zmieni się. Inny blogger napisał że jest lepszy od 90% ludzi bo zna matematykę. Od tego czasu nie chcę czytać jego blogów.
Komercyjne blogi to np. Hatalska. Zastanawiam się, czy wszystko pisze sama? Chyba nie, bo doba ma 24 godziny tylko. Dlatego ten blog mnie już nie interesuje, jest za bardzo komercyjny.
Bardzo dziękuję za ten wpis.
Sama przeszłam drogę od pracy w McDonald’s za 500zł, do obecnej „swobody” finansowej na poziomie znacznie wyższym niż średnia krajowa. Jeszcze daleko mi do wolności finansowej, bo niestety początkowo zachłysnęłam się zmianą poziomu życia. Początkowo chciałam sobie „odbić” dotychczasowe niedogody. Niejako przez to, że było kiedyś bardzo ciężko, uważałam, że teraz mi się należy nie wiadomo co.
Opamiętanie przyszło kiedy odwiedziła mnie młodsza siostra (będąca jeszcze na początku tej drogi). Chciałam odprowadzić ją na przystanek, wychodząc z domu, jak zwykle – w ogóle nie zwracając na to uwagi – nie pogasiłam świateł i wzięłam się do zamykania drzwi. Siostra zapytała mnie w bezbrzeżnym zdziwieniu – „nie gasisz świateł…?” Dla niej niepojęte, dla mnie już naturalne. Boże, jak mi się zrobiło strasznie wstyd. Przypomniałam sobie siebie samą, z przed kilku lat, jak kurczowo trzymałam się ostatnich dwóch złotych w miesiącu. Przypomniało mi się, że te 2 zł to był cały bochenek chleba (jedzenie na 3 dni!), to był bilet autobusowy do pracy (albo spacer 40 minut…). Ja sama, pamiętam, że kalkulowałam – 7 dni do wypłaty, ziemniaki 1,20kg, cebula 60gr (może na rynku taniej), kupię do tego jedną marchewkę i będzie nawet kolor miało (burżujstwo). A ja tu sobie swobodnie, bez cienia refleksji, przynajmniej 2 zł dziennie w samym świetle wyrzucam do kosza. I po co?
Przecież zgaszenie światła nie jest trudne, nie jest nie wiadomo jakim wyrzeczeniem. To, co jest trudne, to uświadomienie sobie tego. Dlatego właśnie ogromnie dziękuję za tego wielce motywującego bloga. Np. notka dot. oszczędzania wody – otworzyła mi oczy na to, że ja praktycznie ZAWSZE lałam ciepła wodę o.O Po prostu nigdy nie zwracałam uwagi na to, by przekręcić kurek całkiem w stronę zimną… Po prostu o tym nie myślałam… To samo z wodą dla kwiatów – ja nawet wiedziałam, że powinno się je podlewać wodą odstaną. Ale ja tą wodę lałam prosto z kranu, 5 l do baniaka, oczywiście ciepłą… A przecież wystarczy mieć tą świadomość, myśleć odrobinę, a już złotówki nie przeciekają przez palce…
Weroniko – wspaniały komentarz! Szczery do bólu i pokazujący piękną drogę, jaką przeszłaś w życiu. Super, że nie zapominasz o „korzeniach” i starasz się zachować normalność, mimo że już nie musisz. Oby tak dalej – i trzymam kciuki za Twoją siostrę, żeby Jej też się udało, i żeby też potrafiła żyć świadomie.
Serdecznie pozdrawiam. Kurcze… naprawdę ruszył mnie ten komentarz 🙂 dziękuję!
„Miej świadomość, że wybory, które masz możliwość podejmować to dla innych nieosiągalny luksus.”
No właśnie, no właśnie…
To co dla mnie jest hobby, stylem życia lub „powrotem do normalności” dla innych jest niestety codzienną walką o byt…
Planuję wpis o tym, że dobrowolność znacznie ułatwia wiele spraw. Ta sama sytuacja życiowa może być przez jednego odebrana jako wygodny, dający satysfakcję minimalizm z wyboru, a przez drugiego jako tłamszący, ciągły niedostatek.
A ja nie o tym 🙂
Ja o tym, ze nie każdy ma wybór, że czasami „sztuka przetrwania” to nie chobby tylko żhyciowak onieczność, że czasami tak sie życie poukłada, że wpadamy w „błędne koło niemożności” i tylko ręka podana z zewnątrz możep omóc sie z tego koła wyrwać…
Najogólniej rzecz ujmując, oszczędzanie jest rezygnacją z części bieżącej konsumpcji na rzecz akumulacji kapitału na przyszłe cele (różnica między dochodem a konsumpcją). Wynika z tego kilka istotnych rzeczy.
Oszczędzanie wymaga nie tylko rezygnacji, ale także posiadania określonego celu oraz systematyczności. Kolejna kwestia odnosi się do zagadnienia konsumpcji. Podstawowym błędem w moim odczuciu jest postawienie znaku równości pomiędzy konsumpcją a poziomem (jakością) życia. W takim ujęciu konsumpcja w aspekcie rozporządzalnego dochodu jest tylko jednym z aspektów poziomu (jakości) życia obok takich elementów jak poczucie zadowolenia i satysfakcji z życia, poczucie szczęścia (w skład którego wchodzą: relacje, związki, życie rodzinne, sąsiedzi, otoczenie, zdrowie itd – badania m.in. Campbella i Flanagana w tym zakresie). Co z tego wynika? W moim odczuciu należy dosyć ostrożnie podchodzić do kwestii nawoływania do oszczędzania. Wg danych GUS za 2012 rok w Polsce jest około 14 mln gospodarstw domowych z przeciętnym rozporządzalnym, miesięcznym dochodem w wysokości 1270 zł/1 osobę. Łatwo sobie więc policzyć: jeśli przez 30 lat w każdym gospodarstwie (ogółem prawie 40 mln ludzi) będzie co miesiąc odkładać 10% tej sumy tj. 127 zł to co się stanie? Minister Rostowski zacznie rwać resztki swoich włosów ze swojej głowy i zawieszać kolejne progi ostrożnościowe. Dlaczego? Po przeciwnej stronie równania mamy coś takiego jak PKB czyli wartość wytworzonych dóbr i usług, które muszą znaleźć nabywców… Choćby dlatego że z tych zaoszczędzonych 127 zł 23% (tj ok 29 zł) wpływa do budżetu pod postacią VAT. Łatwo przeliczyć ile to jest w skali makro. Do tego dochodzi jeszcze kwestia, że jakiś produkt, jakaś usługa nie znajdzie nabywcy, firma nie zarobi, nie odprowadzi podatku od zysku, nie zapłaci pracownikowi za pracę itd itp. Zasadniczą kwestią jest więc odpowiedź w czym interesie leży więc oszczędzanie, oraz świadomość tego, że ci którzy oszczędzają, tak naprawdę na barki innych składają utrzymanie całego aparatu fiskalno-biznesowego, poprzez fakt, że ci ludzie muszą (chcąc nie chcąc) więcej konsumować. Są więc równie potrzebni jak ci, co oszczędzają. I tutaj dochodzimy do kolejnej konkluzji związanej z jakością, lub jak kto woli poziomem życia. Jeśli oszczędzanie wprowadza poczucie komfortu w życiu oszczędzającego, jest ok. Jeśli natomiast jest to jakakolwiek forma wyrzeczenia, ograniczania się, choćby ze względu na fakt, ze rozporządzalny dochód nie pozwala na pewne rzeczy, to taka sytuacja zawsze wywołuje dyskomfort. To samo dotyczy konsumpcji. Ostatecznie dochodzimy do wniosku, że oszczędzanie jest w istocie subiektywną kwestią emocjonalną, a sprawą drugorzędną jest tutaj poziom dochodu i konsumpcji. Istotą jest cel, konsekwencja i systematyczność, a nade wszystko poczucie komfortu w tej kwestii. Wówczas oszczędzanie ma sens, nawet przy bardzo niewielkim dochodzie rozporządzalnym
Paradoksalnie w ten sposób dochodzimy do pewnego rodzaju sprzężenia zwrotnego w kwestii nie tylko oszczędzania, ale także dochodów, konsumpcji oraz poziomu (jakości) życia. Pewien slogan reklamowy, pewnego banku, w kwestii oszczędzania zadaje jedno ważne pytanie: „A ile z tego poszło na konto? i riposta: a więc tylko mi się śniło). Problemem większości ludzi jest tzw. iluzoryczność oszczędzania: udaje im się oszczędzić 25 zł w miesiącu na wodzie, ściekach i prądzie, a w sezonie grzewczym dodatkowe 30 na ogrzewaniu, by w następnym miesiącu te zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na zakup ubrania, święta, czy coś innego. Zamiast te zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć faktycznie na przykład na ulokowanie na koncie oszczędnościowym. O oszczędzaniu tak naprawdę mówi saldo „rachunku oszczędności” na koniec miesiąca: w stosunku do poprzedniego wzrosło, zmalało, bez zmian, a może nadal wynosi zero? Podobnie w przypadku kiedy stać nas na większą konsumpcję: rezygnacja z kupna nowego smartfona to oszczędność kilkuset złotych? Ale to dopiero ma miejsce wówczas, kiedy ta kwota zasili faktycznie nasze konto oszczędności. W przeciwnym razie oszczędzanie staje się iluzją polegającą na alokacji wydatków związanych z konsumpcją (pewne kwoty zaoszczędzone w jednej grupie wydatków, są przesuwane na konsumpcję w innej grupie). Paradoks polega na tym, że z jednej strony w ten sposób trudno mówić i realizować oszczędzanie, z drugiej zaś brak zasilania stanu oszczędności poprzez tak zaoszczędzone kwoty (lub w ogóle brak takich oszczędności) wprowadza poczucie dyskomfortu. Z kolei zmiana podejścia i zasilenie w następnym miesiącu własnych oszczędności kwotą 25 złotych zaoszczędzonych w poprzednim miesiącu na mediach, sprawia, że poczucie komfortu finansowego wzrasta wraz z wysokością rosnącego salda własnych oszczędności. Innymi słowy efekt oszczędzania musi być widoczny, namacalny i odczuwalny. Kwota dochodu w takim układzie jest tutaj tylko punktem wyjścia, a sam sposób oszczędzania, choć wymagający konsekwencji i dyscypliny, może stać się sam w sobie źródłem poczucia komfortu i zadowolenia.
To dopiero kompleksowe podejście do tematu 🙂 Odniosę się do tego, że potrzebni są zarówno ci, którzy oszczędzają, jak i ci, którzy konsumują. Co nieco o tym pisałem tutaj: http://www.wolnymbyc.pl/wrog-publiczny/. Ale na razie spójrzmy na realia: świat idzie w kompletnie przeciwną stronę do tego, co ja proponuję. A czy ja – mały żuczek – mogę wygrać z wielkimi korporacjami, wszędobylską reklamą i lansowanym stylem życia? Nie – i to jest właśnie moja siła! Jeśli zdołam przekonać kilkaset, czy nawet kilka (naście? dziesiąt?) tysięcy osób, że można i warto oszczędzać, to w konsekwencji oni sami zrobią dla siebie coś bardzo pozytywnego, jednocześnie nie mając praktycznie żadnego negatywnego wpływu na napędzanie gospodarki. Wiele moich propozycji jest tak „niedzisiejszych”, że – powiedzmy sobie szczerze – na poklask mas nie mam co liczyć. Ale zamiast upatrywać w tym problemu – raczej widzę plusy.
No to ja może uderzę w sam rdzeń, czyli w stwierdzenie, że życie oszczędne – „zwykła normalność”.
Otóż sprawa wg mnie jest skomplikowana. Człowiek jako jedno ze zwierząt nie ma chyba niezawodnej i jasno określonej strategii przetrwania czy w ogóle życia, co wynika najpewniej ze skomplikowania jego mózgu czy złożoności świadomości.
Patrząc na inne zwierzęta, łatwo zaobserować, że stosują one różne strategie przetrwania. Niektóre skrzętnie zbierają zapasy na gorszy czas (np. na zimę), ale inne żywią się na bieżąco lub wyrywają jedzenie „współziomkowi” – a zbieranie na przyszłość, „oszczędzanie” z takich czy innych względów byłoby nierozsądne czy niepotrzebne.
Jak jest u człowieka? Wiele zależy od tego, jakiego człowieka mamy na myśli, a dokładniej jaki czas, jaki kraj, jaką cywilazację.
W czasach nie tak bardzo odległych, w PRLu nie bardzo kalkulowało się oszczędzać (straszliwa i nieprzewidywalna inflacja, zagrożenie nacjonalizacji, powszechne złodziejstwo itd). Dziś jakby czas bardziej sprzyja oszczędzaniu – i taka postawa wydaje się dziś rozsądna.
Podejście do sprawy powinno być jednak różne u różnych ludzi.
Wg mnie jeśli ktoś mieni się prawdziwym, ale takim naprawdę prawdziwym wyznawcą religii opierającej się Biblii, a nuie tylko papierowym czy „zabawowym” – model życia prezentowany przez Wolnego jest dla niego do przyjecia. W Biblii jest wyraźnie mowa o wyrzeczeniach dla innych, osobistym ubóstwie, pomaganiu innym kosztem własnym dóbr – nawet wszystkich i o byciu niebieskim ptakiem. Owszem, quasi-chrześciajnie rzecz sobie tłumaczą pokrętnie (troszkę pomogę i styknie), ale to w niczym nie zmienia tego, co zostało napisane w tej książce. Na margienesie: szczęśliwie mnie ta książka nie obciąża.
Inny przykład:
Samotny naukowiec, uważany przez kolegów po fachu za szarlatana lub marzyciela prowadzi ważne wg niego samego badania mogące znacznie polepszyć byt ludzi. O ile wierzy w sens tego, co robi – to ma swego rodzaju moralny obowiązek przeznaczać na ten cel nie tylko czas, zapał, ale i wszystkie pieniądze. Zatem odkładanie na potem – to byłaby w jego wypadku rzecz niedorzeczna. (Chyba że naukowiec założy, iż może się mylić lub zmienić priorytety życiowe.)
Tak więc generalnie jestem na tak – jeśli chodzi o ideę Wolnego, pamiętam jednak o racjach wyższego rzędu z jakimi musi się dać uzgodnić ta idea. O ile racje wyższego rzędu się zmienią, to i idea może się okazać nie do przyjęcia.
Gdybyśmy się, na przykład, tak naprawdę, naprawdę przejęli się losem głodujących dzieci w Afryce, to wówczas musielibyśmy zrezygnować z idei zapewnienia dobrego startu własnym. Czymże bowiem jest w miarę dobry czy lepszy start naszych dzieci wobec głodu i chorób czy w końcu śmierci tamtych dzieci – moglibyśmy powiedzieć. A jednak (no trudno, nie bądźmy zakłamani!) mamy gdzieś los dzieci w Afryce, bo liczą się nasze. Idea przedłużenia gatunku i geny dają o sobie znać i trzymają nas w szachu.
Bardzo ciekawy komentarz. Szczerze mówiąc, uderzyło mnie to porównanie do świata zwierząt. Rzeczywiście, praktycznie każdy gatunek musiał odnaleźć optymalny sposób przeżycia i gospodarowania zasobami, jakie posiada czy może posiadać; musiał dostosować się do obecnych warunków, bo inaczej ginął, zgodnie z prawami doboru naturalnego. A jak jest u ludzi? Nie dość, że – jak piszesz – większość nie ma celu w życiu czy strategii na jego rozegranie, to jeszcze nie jest odpowiednio motywowany do jej wyrobienia, bo nie wisi nad nim topór. Jeśli ktoś okaże się niezaradny i popełni masę błędów, nie jest karany śmiercią, jak zwierzę popełniające te same „wykroczenia” – on po prostu żyje dalej, często nawet nie mając świadomości swojej winy i obwiniając innych/system.
Kilkukrotnie się już zastanawiałem nad tym, czy właśnie obciążenie przeszłością (chociażby lata PRLu) i ówczesny bezsens oszczędzania nie odbił się na nas tak mocno, że mimo zmiany warunków gospodarczych, dalej postępujemy w ten sam sposób, będąc karmieni zwyczajami i przykładem rodziców, którzy nie zmienili swoich starych nawyków. Tyle, że to się nie „klei” – to samo zjawisko można zaobserwować w całej zachodniej Europie, w USA i innych krajach wysoko rozwiniętych. Również tam, gdzie warunki gospodarcze sprzyjają oszczędzaniu od wielu, wielu lat widać ten sam schemat postępowania, ten sam dziki pęd do konsumpcji. Chyba jednak podłoże jest bardziej psychologiczne i mające więcej wspólnego ze słabościami człowieka jako takiego, a nie z historią czy uwarunkowaniami zewnętrznymi.
Zdecydowanie przeważającą rolę odgrywają tutaj czynniki psychologiczne. Świetnie ten problem wyjaśnia w swoich książkach psycholog społeczny Erich Fromm, nie zapominając jednocześnie o czynnikach socjoekonomicznych i kulturowych. Jeśli czerpać wiedzę na temat osobowości człowieka ery konsumpcji to najlepiej właśnie od niego 🙂
Fragment z „Ucieczki od Wolności” w której to książce autor wyjaśnia konsumpcjonizm między innymi utratą zdolności do krytycznego myślenia i strachem przez wzięciem odpowiedzialności za swoje życie:
„Ludzie nie zastanawiają się, czy cele do których zmierzają, są tym, czego sami pragną. W szkole chcą mieć dobre stopnie; jako dorośli chcą odnosić sukcesy, zarabiać coraz więcej pieniędzy, zdobyć więcej prestiżu, kupić lepszy wóz, bawić się itp. Kiedy jednak pośród tej obłąkańczej aktywności zastanowią się przez chwilę nad tym wszystkim, ogarnia ich wątpliwość; „A jeśli dostanę tę nową posadę – co wtedy? jaki z tego pożytek? Czy rzeczywiście pragnę tego wszystkiego? Czy nie gonię za jakimś celem, który ma mnie rzekomo uszczęśliwić, a wymyka mi się z chwilą, gdy go osiągnę”? Wszystko to świadczy jednak o mglistym uświadamianiu sobie tej prawdy, że człowiek współczesny żyje w złudzeniu, iż wie, czego chce, gdy w istocie pragnie jedynie tego, czego się od niego oczekuje, że będzie pragnął. Człowiek ery konsumpcjonizmu gotów jest ponieść największe ryzyko, by osiągnąć cele, będące rzekomo „jego” celami, lecz bezgranicznie boi się ryzyka i odpowiedzialności, jaką by musiał ponieść wyznaczając sobie własne cele”
Ostatnio zauważyłem, że ten problem podejmował też w niezwykle interesujący sposób katolicki mnich Thomas Merton. bardzo poruszyły mnie takie oto jego słowa:
„Żyjemy w społeczeństwie, które wciąż nas oszałamia błyskotkami i zalewa potokiem radosnych sloganów. A nic nie jest tak jałowe i pozbawione życia, nic nie jest tak bezczelnie kłamliwe i destruktywne jak mdłe uśmiechy z plakatów i bezmyślne zadowolenie tygodników, które zapewniają nas, że jesteśmy bezgranicznie szczęśliwi.”
Podłoże związane jest z możliwością praktycznie nieograniczonego kreowania taniego kredytu. Wobraź sobie, że nie istnieją karty kredytowe, a pozostale kredyty, o ile ktoś je dostaje, to są kilkukrotnie droższe. Myślisz, że wtedy obserwowałbyś „dziki pęd do konsumpcji”? 🙂 Zapewniam Cię, że nie. Przyczyna leży w fiat money.
Wybacz Wolny, że często wklejam tutaj różne cytaty, ale sam nie jestem tego wszystkiego przekazać w tak czytelny i błyskotliwy sposób jak moje autorytety 🙂
Cytuj cytuj – dopóki jest na temat, to nie ma żadnego problemu – wręcz przeciwnie – wzbogacasz tym dyskusję.
Hm… Ja bym tak ochoczo nie zachęcał do wyrywania się z czułych objęć konsumpcjonizmu… Bo po drugiej stronie lustra czai się świadomość, że
„”To się wnosi, wynosi
To się psuje
To się oddaje do naprawy albo po prostu wyrzuca
To całe nasze życie wynoszone na strych lub do piwnicy
Tym wszystkim naprawdę rządzi ten prawowity właściciel
grzyb robak
(…)
Jest tylko grzyb robak”” M. Świetlicki
Bardzo ciekawy wpis i świetne komentarze do tego. Nie tylko młodzi go czytają 😉 Kilkanaście lat temu odkryłam, pracując z ludźmi i oglądając ich domy i również mając wgląd w ich dochody, że nie było żadnego połączenia pomiędzy tym ile kto miał pieniędzy, a tym jak wyglądało jego mieszkanie. Widziałam babcie emerytki, które miały umeblowane i czysto w mieszkaniach i same dobrze wyglądały i widziałam ludzi, których dochód przekraczał moją pensje kilkakrotnie i w żadnym wymiarze tych pieniędzy nie było nigdzie widać. Zrozumiałam wtedy, że zarządzanie własnymi pieniędzmi jest sporą umiejętnością, a może nawet sztuką i nie jest ona dana wszystkim. I nie ma znaczenia ile kto zarabia, można wydać całą pensję w lumpeksie, albo z pensji 20 tys miesięcznie wydać 18 na różnego rodzaju kredyty i nadal czekać z utęsknieniem do tzw. pierwszego. Taki blog jak Wolnego daje możliwość zrozumienia pewnych zachowań i dla chcących -wprowadzenia zmian 🙂 Aby tak dalej
Święte słowa Aniya!!! Podpisuję się pod nimi obiema rękami! 🙂
Jak już pisałem gdzieś wyżej, dla każdego istnieje jego liga na marnowanie pieniędzy. Niezależnie, czy zarabiasz 2.000 czy 20.000, są zabawki, na które możesz wydać całość pensji i na koniec miesiąca nie mieć nic.
Co do samego bloga – dzięki za pochlebne słowa 🙂
„Jeśli do tej pory patrzyłeś na moje wpisy jako garść rewolucyjnych pomysłów, które zdecydowanie obniżą komfort Twojego życia” – do tej pory były dla mnie rewolucyjne ale słowo „polak” zdecydowanie obniża komfort Mojego życia.
Dziękuję za wyłapanie. Poprawione, mam nadzieję, że Twoja równowaga wróci dzięki temu do normy.
podoba mi się że zwróciłeś uwagę na ludzi których jest tak wiele i ja się do tej grupy niestety zaliczam (zarabiam 1200netto). Fakt że nie zaoszczędzimy od razu nie wiadomo jakich kokosów, ale wszystko tak naprawdę zależy od podejścia każdego z nas. długi czas myślałam w stylu „z takich psich pieniędzy ja mam jeszcze coś oszczędzić, przecież to niemożliwe”. ale zaczęłam próbować metodą małych kroczków – i może to dla kogoś być śmieszne, ale gdy kiedyś postanowiłam zaoszczędzić co miesiąc dosłownie 5% wypłaty (=60zł) i udało się, to było moje małe zwycięstwo. tak więc da się tylko trzeba w siebie wierzyć że dam radę. Pozdrawiam
Kurcze – i jak tu nie wierzyć w to, że chcieć to móc? Wiesz, ile jest zarabiających znacznie lepiej od Ciebie i żyjących w świętym przeświadczeniu, że się „nie da”? Gratuluję Ci prawdziwego osiągnięcia i wierzę, że kiedy zwiększysz swoje dochody, to nie będzie to równoznaczne ze zwiększeniem wydatków o taką samą sumę 🙂
Reno!
A może (przy zachowaniu maksymalnej anonimowości) pokusisz się o opisanie swojej sytuacji zawodowej i troszkę życiowej? Jest tu na blogu naprawdę wiele mądrych i sprytnych osób (z Wolnym na czele). Może będą mogli Ci coś poradzić, aby ta pensja nie była tak niska?… Spróbować nie zawadzi!
Rena, jakby to powiedzieć…
JEsteś bogatsza niż wielu tych, którzy zarabiają 50 tys/miesięcznie wydając jednocześnie 55 tysięcy…
Chylę czoła…
Twoja postawa odbiera wymówki osobom, które zarabiają wiecej i jednocześnie co miesiąc sie zastanawiają „ile im zostało miesiąca na koniec wypłaty”
Ciekawy wpis.. Jednak ja mam nieco inne zdanie na niektóre tematy w nim poruszone. Faktycznie wiele rodzin nie ma wyjścia i muszą żyć za marne pieniądze. Jednak nic nie dzieje się bez przyczyny. Pewnie dalszą częścią komentarza kilka osób rozgniewam ale trudno, zaznaczam tylko że nie chce generalizować.
1) Znam ludzi którzy pracują za 1000-1200zł, mają 2-3 dzieci na utrzymaniu. Jednak jako że znam niektórych z nich dosyć dobrze to wiem, że zamiast zdobyć wykształcenie, wyjechać do większego miasta za lepszą pracą. Ciężko pracować. odłożyć trochę pieniędzy i dopiero myśleć o założeniu rodziny. To nie 21-22 lata pierwsze dziecko, jeszcze pierwsze od piersi nie odjęte a już drugie w drodze . No ludzie ja rozumiem że nie wszyscy są tacy ale chyba każdy w swoim otoczeniu zna takie przykłady.
2) Z tym smartfonem przypomniał mi się mój kolega który dziaduje na byle pierdoły typu jeździ na gapę żeby zaoszczędzić 3zł albo kupuje proszek do prania po którym śmierdzą ubrania tylko dlatego że był 2zl tańszy ale najnowszy smartfon musi być .. 😀
3) Pracuje w branży finansowej i każdego dnia rozmawiam z ludźmi którzy mają długi itp. A dlaczego? Bo kupowali samochody kosztujące po 100 tys na kredyt choć nawet nie zarabiali średniej krajowej!!! I teraz płaczą że nikt nie chce pomóc…
4) Mieszkania, ehh te mieszkania. Zarabiali dwa tysiące ale mieszkanie musi być największe.. jeszcze mame, tate, ciocie, babcie i sąsiada dopiszemy żeby zdolnośc kredytowa była większa i chałupa będzie że hoho.. A po roku nie ma kto spłacać… i znów lament
5) Ludzie pisza na forach że spędzają po kilka godzin dziennie martwiąc się i szukając sposobu na wyjście z trudnej sytuacji. Można ten czas spożytkować dużo lepiej. jak? np serwis textmarket.. jeśli piszesz bez ortografów to jesteś w stanie dorobić pare stów w miesiąc. Sprawdzone, ja tak dorabiam choć normalna praca daje mi niezłe dochody.. ale jak to się mówi pieniędzy nigdy za wiele.
Mógłbym tak długo, ale już nie chcę wkurzać ludzi 😉
P.S Podoba mi sie podejście autora bloga…. żyć trzeba normalnie zgodnie z naturą, nie róbmy nic na pokaz… bądźmy szczęśliwi sami ze sobą…
Wiele rzeczy nie jest nam potrzebne. A praca? Pieniądze? Można zarobić jak nie tam gdzie mieszkamy to 100km dalej na pewno znajdzie się praca..
Nie sądzę, żebyś rozgniewał tym wpisem kogokolwiek. Dla mnie również slogan „ciężkie czasy” już się przejadł i bardzo wielu z tych, którzy w tym czasie nie dostosowali się do sytuacji może winić tylko siebie. Przykłady, o których piszesz są prawdziwe, a jako takie nie powinny być uznane przez nikogo za obraźliwe.
Pozdrawiam i zachęcam do dalszego komentowania!
Z doświadczenia powiem ci, że czasami jednak „pieniędzy jest za wiele” 🙂
Znaczy nie, no oczywiście, zawsze można by coś tam jeszcze kupić, w coś tam jeszcze zainwestować tylko co, jak się pojawia pytanie: „a po cholerę?”
Nie jest to myśl nagminna ale kilka razy w moim życiu sie pojawiła…
Ot choćby ostatnio zamknąłem ładną umowę, na koncie pojawiła sie tłusta sumka tylko, że…
Usiadłem i pomyślałem, że jej „pojawienie się” w najmniejszym stopniu nie zmieniło „jakości” mojego zycia.
To taka tylko uwaga a`propos Twojego stwierdzenia, że: „pieniędzy nigdy za wiele” 🙂
Kolejna ciekawa wypowiedź, przynajmniej dla mnie, mogę szczerze tak powiedzieć, bo bloga czytuję regularnie – z wielką korzyścią dla siebie 😉 Chcę jednak zwrócić uwagę na jedną sprawę, która nie dotyczy Autora bloga, ale umieszczonej w treści wypowiedzi o młodych i dobrze zarabiających: nie uogólniajmy. Z wielu obserwacji wiem, że emeryci i renciści często wcale nie są tak najubożsi, jak nam się wydaje i nie zawsze jest tak, że dużo wydają osoby młode i dobrze zarabiające – często nawet ci, którzy niewiele zarabiają wydają zbyt wiele.
Nie będę udowadniać, że znam emerytów, których emerytura wynosi od 4 do 7 tys. (a znam takich), nie byli nigdy prezydentami miast ani błyskotliwymi przedsiębiorcami – po prostu załapali się zgrabnie na relikty z dawnej epoki, do których rząd się jeszcze nie dobrał. Ich sposób wydawania pieniędzy jest wcale nie bardziej oszczędny czy przemyślany niż to, o którym pisze niejednokrotnie Autor. Adresatami wielu treści mogą być śmiało ludzie z różnych kręgów, z różnymi dochodami, z różnymi sytuacjami życiowymi, bo nasze ludzkie skłonności – do wydawania (często bezsensownego) nawet dużych pieniędzy, braku umiejętności oszczędzania i odmawiania sobie natychmiastowej przyjemności, niechęć do przyznawania się do swojej finansowej niewiedzy – łączą wielu z nas.
Fajnie, że są ludzie, którzy, jak Autor bloga, szczerze dzielą się swoimi pomysłami na lepsze i bardziej racjonalne rozwiązania.
Pozdrawiam! 🙂
Zaciekawiłaś mnie tymi na wskroś przesiąkniętymi konsumpcjonizmem emerytami 🙂 Ale wiesz co… skoro tak jest, to grupa docelowa tego bloga jest jeszcze szersza, niż myślałem! 🙂
Szkoda, że żadna moja babcia ani ciocio-babcia nie należy do tej szczęśliwej grupy emerytów…
No to może takie ciekawe doniesienia prasowe o tym, że coraz więcej oszczędzamy. Ciekawe, na ile prawdziwe:
http://biznes.interia.pl/wiadomosci/news/allianz-rosna-aktywa-finansowe-polskich-gospodarstw,1951789