Lubisz jadać lunch na mieście? Codzienny batonik czy napój energetyczny to norma? Przed pracą kupujesz kawę na wynos, przykładasz dużą wagę do markowych ubrań, a przykładając telefon do ucha ukazuje się przy nim nadgryziony owoc? Co prawda medycyny nie kończyłem, ale ze sporym prawdopodobieństwem mogę postawić diagnozę Twojej przypadłości: pieniądze Cię parzą!
Objawy już znasz, a jakie są długofalowe skutki powyższej dolegliwości? No cóż – przede wszystkim, niewielka (wyrażona w promilach zamiast procentach) szansa na osiągnięcie niezależności finansowej. Niska skłonność do oszczędzania, za to wysoka – do wydawania. Spory odsetek pacjentów stara się leczyć bez konsultacji z lekarzem, zaciągając kredyty konsumpcyjne, kiedy w oko wpadnie im nowy gadżet, lub kiedy zbliża się koniec miesiąca, a portfel jakiś taki nienaturalnie lekki. Nie wróżyłbym też sukcesu w dłuższym zatrzymaniu przy sobie pieniędzy w przypadku wygranej w lotto czy po odziedziczonym spadku. Ale są też dobre strony: prawdopodobnie masz liczne grono znajomych (co z tego, że w większości wirtualnych) i jesteś osobą 'lubianą’ (zwłaszcza po wieczornym wyjściu, podczas którego to Ty stawiasz wszystkim kolejkę).
O ile dobrze Ci z powyższymi symptomami, nie musisz się leczyć – to nie choroba śmiertelna, a ja nie zamierzam na siłę przepisywać Ci recept. To trochę jak z otyłością, która również jest chorobą cywilizacyjną, której niektórzy – z różnych powodów – nie chcą leczyć. Nie znaczy to jednak, że problemu nie ma, a zdiagnozowane „parzenie przez pieniądz” jest czymś tak naturalnym i powszechnym, że niedługo każdy złapie tego wirusa. Chętnie przytoczę pewien fakt z historii, żeby pokazać Ci, kiedy to było naturalne. W roku 1923 Niemcy ogarnęła hiperinflacja. Ciężko to sobie wyobrazić, ale skala zjawiska była tak ogromna, że robotnicy otrzymywali swoją pensję 'nieco’ częściej niż obecnie – a dokładnie: 2 razy dziennie. Chwilę przed przewidywaną wypłatą pod fabrykami ustawiały się tłumy kobiet – żon robotników, które niezwłocznie odbierały pół dniówki mężów i czym prędzej gnały do sklepów, żeby kupić… cokolwiek. Jakiekolwiek oszczędności czy zbieranie funduszy na większy cel było kompletnie bez sensu. „To działo się prawie 100 lat temu” – powiesz. Zapraszam w takim razie na niezwykle ciekawy, krótki materiał dotyczący hiperinflacji w Zimbabwe sprzed kilku lat. Ponieważ ten wpis nie ma na celu straszenia podobnym scenariuszem u nas, wyciągnę inny wniosek. Żeby zachowanie, które praktykuje dzisiaj olbrzymia większość społeczeństwa można było określić jako racjonalne i optymalne, musiałyby zaistnieć właśnie takie warunki, jak prawie 100 lat temu w Niemczech, czy kilka lat temu w Zimbabwe. Dzisiejsza gospodarka, jakkolwiek idealna nie jest, a niekorzystne informacje i plany ze strony rządu są na porządku dziennym, absolutnie nie usprawiedliwia zachowania jak podczas Wielkiego Kryzysu.
Nie usprawiedliwia go również presja otoczenia i mediów. Owszem – cały świat próbuje Ci wmówić, że chcesz (a nawet potrzebujesz!) pięknie urządzonego apartamentu, którego wszyscy będą Ci zazdrościli! Ale przecież masz własny rozum – rozejrzyj się i spójrz, ile jest przykładów właścicieli pięknych posiadłości, którzy są w nich gośćmi – tak ciężko i długo pracują na spłatę kredytów zaciągniętych na realizację tych przyziemnych marzeń. Jeśli zaczynasz dochodzić do wniosku, że powszechnie powtarzane „raz się żyje” jest tylko nakręconym przez wszechobecny konsumpcjonizm pustym hasłem, mającym na celu wyssać z Ciebie każdą złotówkę, chciałbym Ci podpowiedzieć, w jaki sposób zrobić pierwszy krok, aby wydostać się z tego błędnego koła.
„Doprawdy ciężki przede mną wybór…” – pomyślał Grzesiu i wziął kredyt na 2.500 zł na zabawkę dla dużych chłopców.
Przede wszystkim, zgodnie z zasadą 'czego oko nie widzi, sercu nie żal’, płać najpierw sobie! Już ta jedna, jakże ważna zmiana pozwoli Ci na regularne, comiesięczne odkładanie nadwyżek (których wcześniej „jakoś” nie było). Na początku może być trudno, dlatego bardzo dobrze ten proces zautomatyzować. A czy to będzie zwykłe przypomnienie w kalendarzu, zlecenie stałe, czy dołączenie do programu regularnego oszczędzania – nie ma to większego znaczenia. Powiem więcej: dla części „zakupoholików” optymalnym rozwiązaniem mogą być nawet programy wieloletniego oszczędzania (inwestowania?), takie jak AXA i Aegon. Czemu piszę o programach, które są wręcz obładowane najróżniejszymi opłatami, prowizjami i obwarowaniami, które zjadają sporą część odkładanych pieniędzy? Otóż w pewnych sytuacjach sposób alokowania nadwyżek finansowych jest sprawą absolutnie drugoplanową. Pomyśl o tym w ten sposób: jeśli co miesiąc zostaniesz zmuszony (zawartą umową) do zrezygnowania z 300-złotowego zakupu, którego absolutnie nie potrzebujesz i przeznaczenia tej kwoty na jakiś rodzaj inwestycji, to już jesteś na wygranej pozycji. A czy – patrząc długoterminowo – zyskasz coś na tym, czy może zapłacisz sowite prowizje, a z pozostałej kwoty stracisz jeszcze kilkanaście procent przez błędne decyzje inwestycyjne (Twoje lub Twoich „doradców”), to sprawa wtórna. Nazwijcie mnie wariatem, ale gdybym miał wybór: co miesiąc wydać 1.000 zł na niepotrzebne gadżety, lub – z tego samego tysiąca – spalić 500 zł i odłożyć drugie 500 zł, wybrałbym właśnie tą opcję. Mało racjonalne? Niekoniecznie, o ile – tak jak ja – uwierzysz w to, że każda „stówka” spalona na bieżącą konsumpcję, która przestanie Cię cieszyć kilka chwil po zakupie jest równoznaczna z pokazaniem środkowego palca samemu sobie za kilkadziesiąt lat! I odwrotnie – ta sama stówka, która dołączy do całej zgrai podobnych nominałów, pracujących dla Ciebie znacznie ciężej niż sam to robisz, jest oznaką szacunku, jaką darzysz samego siebie. Czy teraz nie brzmi to bardziej sensownie?
Scenka z Zimbabwe: – Poproszę 2 jabłka. – Należy się 90 milionów dolarów. – Nie mam drobnych… dam Panu 100 milionów, reszty nie trzeba…
Co jeszcze możesz zrobić, żeby zatrzymać część pieniędzy przy sobie? Oszczędzaj na konkretny cel! Główną zaletą takiego podejścia jest unikanie zapożyczania się na każdą zachciankę, a więc stopniowe przyzwyczajanie się do tradycyjnej ścieżki, w której na realizację planu należy najpierw zapracować, a nie spełniać marzenia natychmiast, pracując później na spłatę rat. Inne zalety zależą już mocno od jednostki – bo przecież zbieranie środków na nowy smartfon nie sprawia nagle, że jesteś oszczędny, a jedynie potencjalnie obniża cenę tego urządzenia (np. unikając kredytu). Lepsze byłoby oszczędzanie na inwestycje w samego siebie czy na sprawianie radości innym, ale tylko jeśli wypływa to z Twoich wewnętrznych potrzeb, a nie z żadnych odgórnych sugestii.
Po sukcesie dotychczas przeprowadzonych ankiet (60 głosów we wpisie o geoarbitrażu oraz ponad 130 przy wyborze dom vs. mieszkanie), dzisiaj czas na kolejne „badanie” Was – czytelników. Czy zechcecie się podzielić informacją o tym, ile udaje się Wam co miesiąc oszczędzić? Mam na myśli odkładaną kwotę z comiesięcznego wynagrodzenia czy jakiegokolwiek innego dochodu z pracy zarobkowej. Nie pytam, co następnie dzieje się z tą kwotą, ani jaki procent Twoich dochodów ona stanowi – chciałbym tylko potwierdzić swoje obserwacje: że można odłożyć coś niezależnie od poziomu zarobków. Można?
[poll id=”2″]
Ciekawy wpis, ale… nazwę Cię wariatem 😀 – wiele niepotrzebnych dóbr konsumpcyjnych zachowuje po sprzedaży więcej niż 50% wartości zakupu. A do czasu pozbycia się przedmiotu korzystamy z niego – przy twoich założeniach – zupełnie za free.
no dobra – w takim razie dodatkowe zastrzeżenie, że z tego tysiaka wydanego na gadżety nie odzyskasz nic. Jeśli uwzględnisz późniejszą sprzedaż, calość wygląda nieco inaczej 🙂
Witaj Wolny, świetny artykuł 😉
Jestem nowym czytelnikiem bloga (jakoś od miesiąca i już zostałem lojalnym czytelnikiem 🙂 )
Szkoda, że w ankiecie nie ma większych kwot, ja na przykład oszczędzam około 2500-3000 zł miesięcznie, mimo że właśnie dopiero kończę studia ( można? MOŻNA:) )
Pozdrawiam Cię Wolny serdecznie
dzięki za miłe słowa i gratuluję oszczędności w tak młodym wieku. Co do większych kwot, to uznałem, że nie chodzi o jakąś inwigilację, ale o udowodnienie, że można co miesiąc odkładać spore kwoty – a czy to jest 1.000 czy 10.000 to sprawa wtórna – większość czytelników zapewne już o tej pierwszej kwocie myśli w kategoriach „nie da się”. Super, że na razie ankieta pokazuje coś zupełnie innego. A trzeba pamiętać, że raczej nie biorą w niej udziału prezesi banków, których raczej nie zainteresowałyby moje poglądy 🙂
Przyznam, że dla mnie wyniki ankiety są dość szokujące… Szczególnie chodzi mi o ilość osób, które nie oszczędzają nic.
Przyznam Ci się Wolny, że w moim wieku naprawdę ciężko jest być oszczędnym, presja otoczenia jest silna, sam wiesz jak to jest, 20-kilka lat, już jakaś tam większa kasa miesięcznie (oboje z narzeczoną pracujemy pomimo studiów), mieszkamy we Wrocławiu więc też możliwości są duże. Większość (ba, wszyscy, ja jestem wyjątkiem i nie wiem czy się z tego powodu cieszyć czy płakać) ludzi w moim wieku po prostu wydaje wszystko jak leci.
Jeszcze druga sprawa – mało kto pracuje na studiach. My z Kamilą zaczęliśmy pracować już w wieku 18 lat, od tego czasu uzbieraliśmy naprawdę dużą kwotę oszczędności (nie powiem dokładnie jaką, ale 6-cyfrową). Po prostu inny sposób myślenia…. Reszta myśli”nie chce mi się pracować, dostanę coś od rodziców, na przeżycie starczy, a jeszcze sobie coś kupię (niepotrzebnego oczywiście)”
PS- przepraszam za takie rozpisanie 🙂
Piotrze – nie przepraszaj! To ja jestem Ci winny podziękowanie za taki komentarz! Posiadając 6-cyfrową kwotę w wieku 20-kilku lat powinniście codziennie obejrzeć materiał nagrany z myślą o takich jak Wy: jesteś zwycięzcą 🙂 Poważnie – jesteście skazani na sukces i tylko kompletna zmiana zachowania i priorytetów może to zmienić. Ja nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, czy powinniście się cieszyć czy płakać z takiego obrotu spraw. Skaczcie z radości! Sami za jakiś czas zobaczycie (a może już to widzicie), jak olbrzymia przepaść będzie Was dzieliła od znajomych, którym z jakichś niewyjaśnionych powodów się „nie udało” osiągnąć tego co Wy, mimo podobnych lub nawet wyższych zarobków.
Takie komentarze jak Twoje mają wielką moc, bo pokazują, że nie tylko Wolny potrafi coś odłożyć i bez skrępowania mówić o tym, że można szybko osiągnąć niezależność finansową, jednocześnie prowadząc szczęśliwe życie. Im więcej podobnych przykładów ze strony czytelników, tym większa wiarygodność tego, o czym piszę i tym więcej osób, które uwierzą, że można osiągnąć naprawdę ambitne cele.
Serdecznie pozdrawiam!
Dziękuję 🙂 podbudowałeś mnie 😉
Z tym śmiechem czy płaczem miałem na myśli to, jak inni postrzegają finanse. Studiuję na uniwersytecie ekonomicznym, więc teoretycznie powinienem mieć kontakt z ludźmi, którzy jakieś tam pojęcie o tych sprawach mają – G prawda 🙂 Każdy najmądrzejszy, a nikt nic konkretnego nie wie.
Jeszcze jedna sprawa, nie wiem czy to zauważyłeś, jak ludzie uwielbiają o pieniądzach rozmawiać, można by rzec chwalić się. Niejednokrotnie słyszę „stary, kupiłem sobie ostatnio 15letniego Jacka Danielsa” (mój równowieśnik, oczywiście nie pracuje, dostał kasę na urodziny). Albo „My mamy z dziewczyną duże oszczędności, nazbieraliśmy już prawie 2000zł(to i tak dobrze..), no to odpowiadam mu gratulując a w duchu uśmiecham się jaki z niego biznesmen:))
Oczywiście nie neguje oszczędzania nawet małych kwot. Po prostu dziwi mnie ta chęć pokazania całemu światu swoich pieniędzy. Najlepiej każdemu powiedzieć: ile zarabiam, co na ile wydałem, ile mam oszczędności, no po prostu wszystko, paranoja… A gdzie powiedzenie, że dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają? 🙂
Coś w tym jest – sam zauważyłem, że najbardziej otwarcie, nie potrzebując żadnej zachęty o pieniądzach rozmawiają Ci, którzy wiecznie na coś zbierają i co miesiąc kombinują, jak tu dobić do wypłaty, jednocześnie nieco podwyższając swój materialny stan posiadania.
Hmm… Ja z kolei zauważyłem że o ludzie lubią się chwalić tym co mają, ale rozmawiać o pieniądzach – już nie koniecznie. Bo jeżeli wszystko wydane, to nie ma o czym mówić 😀
Gratuluję świetnych oszczędności i naprawdę dobrego nawyku oszczędzania. Tylko jestem niezwykle ciekaw gdzie przed skończeniem studiów znalazłeś tak dobrze płatną pracę. Bo problemu nie dopatrywałbym się w „odłóż x tysięcy złotych”, tylko „zarób x tysięcy złotych”. Bo ” z pustego to i Salomon nie naleje”. 😉
Praktycznie odkąd miałem 15 lat dawałem korki z angielskiego, z roku na rok ich liczba rosła, później zatrudniłem się w szkole językowej jako lektor angielskiego (ze względu na kilkuletnie doświadczenie, mimo że wykształcenia w tym kierunku nie miałem). Później oprócz angielskiego zacząłem jeszcze dawać korepetycje z niemieckiego i matematyki. Oprócz tego pomagałem w prowadzeniu sklepu spożywczego (inwentaryzacje, trochę księgowania). No i trochę dodatkowego dochodu np. ze sprzedaży niepotrzebnych rzeczy na allegro (nie jestem chomikiem więc jak nie potrzebuję to sprzedaję), no i starałem się być oszczędny, żeby dużo co miesiąc odkładać. Na 2 roku zamieszkałem z narzeczoną, wiec wydatki się zwiększyły ale na szczęście narzeczona też jest przedsiębiorcza więc dajemy radę 🙂 po prostu, dużo pracy, ale i też trochę szczęścia nam dopisało.
No i im więcej oszczędności tym większy dochód pasywny z odsetek, też zawsze pare stów miesięcznie. Zarówno w sklepie jak i na korkach mam umowę zlecenie, więc płacę mały podatek. A były też czasy gdy nawet ulotki roznosiłem hehe 🙂 po prostu wcześnie zacząłem pracować i oszczędzać.
No wlaśnie ! ktoś kiedyś powiedział że pieniądze lubią ciszę, a ja dodaje : wtedy słychać ich szelest….
Bo ta ankietap owinna się nazywać: „Ile chcicąłbym oodkładać co miesiąc” 😉
Roman – chyba nie zarzucasz czytelnikom podawania nieprawdziwych danych?
Znając trochę psychologie śmiem mimo wszystko twierdzić, że tego typu wpisy wywołują w czytelnikach nie tyle „wzrost procentu oszczędzanych pieniędzy” co jedynie „gwałtowny przyrost chęci oszczędzania” 🙂 A to „odrobinę” co innego 🙂
Od czegoś trzeba zacząć, prawda?;)
Tak Piotrze, tylko, że niestety u wielu z nas na tej „chęci” się kończy…
A przecież jak napisała Renata (?), pod którymś z poprzednich wpisów. Oszczędzać moze niemal każdy, nawet kilka złoty z najniższych dochodów…
W zupełności się zgadzam. Fakt faktem, że im większe dochody tym powiększać powinny się również oszczędności. Niestety często w praktyce jest inaczej…
Poprosiłeś o procent, a w ankiecie podałeś kwoty… A przecież wiadomo, ze 100 zł dla każdego ma inną wartość”…
Co prawda procent też nie jest w pełni obiektywny, ale mimo wszystko bardziej niż określona kwota.
Procent? Gdzie poprosiłem o procent? Tej informacji nie chciałem od Was (jeszcze? 🙂 ) zdobywać, więc jeśli gdzieś jest mowa o procentach (ja nie widzę), to powiedz gdzie – poprawię.
Wybacz Mistrzu, to ja źle przeczytałem 🙂
Ja bym tylko chciał dodać, że ta choroba ma swoją, nie wiem czy naukową, ale nazwę. Mówią na to Affluenza i można np.:znaleźć o niej krótką notkę na Wikipedii po polsku i nieco dłuższą po angielsku. U mnie też się pojawił wpis o niej, ale nie w kontekście pieniędzy, a raczej cieszenia się życiem, cieszenia się rodziną.
Jeśli Twój wpis jest merytorycznie pasujący (a z tego, co piszesz jak najbardziej), to nie krępuj się – podlinkuj – sam chętnie przeczytam, a podejrzewam że wielu czytelników też skorzysta.
pozdrawiam.
Od tygodnia nie mogę wyjść z zadziwienia jak to się stało? Od września chodzę na zajęcia na które musiałam znaleźć 400 zł miesięcznie. Ja która ostatniego dnia m-ca miałam kilka groszy w portfelu.
Ostatni dzień miesiąca września. W portfelu 50 zł, zajęcia opłacone. Czyli znalazło się w sumie 450 zł w moim budżecie Nie zmniejszyłam komfortu życia, Żyłam tylko ze świadomością że muszę mieć te 4 stówy.
Spytajcie się mnie jak ? Ja nie wiem …
Pozdrawiam
PS Co do dochodów to ok 2500 Mieszkam w trójmieście, wynajmuję mieszkanie.
Magia 🙂 gratuluję i oby ta tendencja się utrzymała również wtedy, kiedy skończysz opłacać zajęcia! Już wiesz, że można – teraz wystarczy tylko chcieć.
http://kaizenek.com/affluenza/
Kto chętny może zerknąć co skrobnąłem. Dziękuje i pozdrawiam.
Przeczytałam i… ucieszyłam się, że mnie to już nie dotyczy. Pewnie każdy z nas ma taki okres w życiu, że wydawał i nie zastanawiał się na jutrem. Ja tak miałam w pierwszej pracy = pierwsze wypłaty = pierwsze własne pieniądze, z których nie musiałam się rozliczać. W końcu przecież to moje pieniądze, więc mogę wydać, czyż nie? Dopiero z czasem, gorszymi doświadczeniami (koniec miesiąca, a tu tylko 50 zł na przeżycie) przychodzi taka myśl, że coś jest nie tak. I szuka się rozwiązań.
I dzięki Bogu, szybko to u mnie nastąpiło i (znów) Bogu dzięki trafiłam na mężczyzne (obecnie męża), który podzialał mój nowy punkt widzenia i chęci oszczędzania.
Życzę wszystkim, których „parzą pieniądze”, aby w miarę szybko przejrzeli na oczy 😉 i chcieli coś zmienić w życiu.
Bo druga połówka podzielająca nasze poglądy to największy skarb, jaki możemy w życiu znaleźć! 🙂
Amen!!
Błędna logika.
To nie klient stymuluje gospodarkę do wzrostu przez własną konsumpcję.
To kapitalizm, a dokładniej żądza akumulacji kapitału stymuluje i kształtuje potrzeby klientów. W rękach coraz mniejszej ilości ludzi znajduje się coraz większa ilość kapitału.
Więc gospodarka jest sterowana rękami kapitalistów a nie konsumentów.
Natomiast kryzys przychodzi gdy wszystkie środki znajdują się w rękach kapitalistów. Ponieważ suma środków (pieniędzy) jest ograniczona i stała w granicach inflacji. Inaczej mówiąc – by jeden bogacz stał się bogatszy, miliony biedaków musi jeszcze bardziej zbiednieć. Następnie rewolucja i kolejny cykl rozproszenia środków.
Oj… nie mogę się do końca zgodzić. Naprawdę uważasz, że w dzisiejszych czasach suma pieniędzy na świecie jest stała? A co z ich kreatywnym, wirtualnym kreowaniem, co z kredytami? Od dobrych kilkudziesięciu lat ta prawda niestety już nie działa.
A że kapitalizm stymuluje klientów… ok – częściowa zgoda, natomiast to nadal oni stymulują gospodarkę, ślepo podążając – jak te owieczki – za tym, co powie reklama i wąska grupka potentatów, o której piszesz.
Ciekawe przemyślenia, aczkolwiek mam jeszcze inne zdanie. Na przykładzie z szkolnego podwórka:
Nauczyciel daje kilka miesięcy na napisanie superdługiej i supertrudnej pracy. Następnie pojawia się ktoś przedsiębiorczy z hasłem ” a gdybym znalazł kogoś kto napisze to za nas” . Tym samym „potentat” informuje „klientów” o swoim „produkcie”. Wcześniej nikt by go nie chciał, bo nikt by o nim nie pomyślał. Następnie ma miejsce reklama „ile to wymaga pracy, jesteś pewien że dasz radę to zrobić sam i uzyskać dobrą ocenę?” Reklama podsyca popyt, a przedsiębiorczy gość może na tym zyskać – niemniej gdyby nie nauczyciel – jego pomysł byłby nic nie wart, bo nie istniała by pewna potrzeba. Tak więc rynek kształtują przede wszystkim czynniki trzecie, nieraz losowe. Po 11 września wzrosły wydatki osób indywidualnych na szeroko rozumiane bezpieczeństwo – ale nie doszukiwałbym się przyczyn katastrofy w działaniach np. producentów alarmów, czy instruktorów kursów samoobrony…
jarek – Co za brednie! Polecam zasięgnąć chociaż elementarnej wiedzy z zakresu ekonomii, procesu kreacji pieniądza i przepływów pieniężnych… I zaprzestania mówienia takich rzeczy jak tutaj, bo jeszcze ktoś w to uwierzy.
A mnie z kolei zaskakuje ankieta z zupełnie odwrotnych powodów. Tylu z was może oszczędzic ponad 1000zł miesięcznie?!
My z mężem uprawiamy tak zwane wolne zawody, co za tym idzie mozemy zapomniec o oszczędzaniu stałych kwot co miesiac więc w ankiecie wpisałam 0-500zł, bo tyle wychodzi średnio (ja moge również zapomnie o państwowej emeryturze).
Podzielę się z wami moim sposobem oszczędzania. Ponieważ czasem zarabiamy bardzo dużo a czasem nic, a chcemy oszczędzac, wypracowaliśmy najlepszy dla nas sposób. Od każdej zarobionej kwoty musimy zapłacic podatek, potem 10 procent odkładamy „na emeryturę” oraz 10 procent na inwestycje związane z naszymi zawodami. Oszczędzamy tak nieregularnie jak zarabiamy. Dodatkowo wyrobiłam w sobie nawyk odkładania do słoika każdej 5 złotówki jaka się znajdzie w moim portfelu, oraz dorzucania do tegoż słoika co jakiś czas banknotu 50zł. Tym sposobem w rok odłożyłam 1000zł słoikowego. Może niewiele, ale bardzo cieszy, a zupełnie tego nie poczułam finansowo.
Ja też jestem dość zaskoczony takim wynikiem ankiety. Kiedy było 20-30 głosów, jeszcze można to było zrzucić na zbyt małą próbkę danych. Ale przy około 250 głosach nadal procentowo wygląda to podobnie.
Jestem naprawdę bardzo, bardzo zadowolony, że sami sobie udowadniacie, że można i że oszczędzanie i myślenie o niezależności finansowej to nie abstrakcyjna koncepcja, ale realny plan 🙂
Ja, człowiek z wężem w kieszeni, dla niezaawansowanych i średnio zaawansowanych udzielić mogę następujących rad:
1) wyzbądź się wszystkich kart kredytowych i płatniczych;
2) stwórz sobie kilkustopniowy system trzymania pieniędzy:
* stopień 1 – portfel w kieszeni: 40-50zł. (oczywiście jeśli planujemy większe zakupy, trzeba mieć tu kasy odpowiednio więcej). Jakieś pieniądze warto mieć przy sobie, nigdy nie wiadomo, kiedy się zdarzy jakaś okazja zakupowa. Ot ja, kilka dni temu kupiłem sporo mąki dobrego mielenia po 1zł kilogram.
* stopień 2 – koperta leżąca sobie w domu 300-1000zł (należy ją umiejętnie uzupełniać, by źródełko nie wyschło).
* stopień 3 – pieniądze na rachunkach lub krótkoterminowych lokatach – takie, które będziemy mogli podjąć bez straty kapitału 3-4 tys.
* stopień 4 – pozostała kasa – fundusze, struktury, różne lokaty i inne inwestycje. Kto nie ma nerwów na ryzyko lub czasu, by się wgłębiać w ekonomię, niech trzyma na lokatach. Po przekroczeniu kwoty 100 tys. zł można rozważyć inwestycję w jakiś lokal, ale to jednak ryzykowne sprawy.
Adamie – sugerujesz całkowite pozbycie się plastikowego pieniądza? Przyznam, że mam w planach wpis pod tytułem „płać gotówką”, ale żeby aż tak radykalnie podchodzić do plastików, a do tego robić z tego podstawę całego systemu wydawania pieniędzy? Dość rewolucyjny pomysł – nawet dla mnie 🙂 Nie mówię, że zły, ale wirtualny pieniądz już chyba zbyt mocno zadomowił się w naszych umysłach – i nawet pewien znany polityk już chyba założył konto bankowe i ma swoją kartę płatniczą 🙂
A co jest „rewolucyjnego” w płaceniu gotówką? To chyba nie rewolucja tylko powrót do normalności. Całe wieki posługiwano się przede wszystkim gotówką, kredyt traktujac jako „ostateczną ostateczność” i zo konieczne…
Co prawda nie mam jeszcze potwierdzających to danych, ale z dużym prawdopodobieństwem średnia wieku czytelników tego bloga to około 30 lat (a może i mniej) – dla tych osób płacenie kartą jest równie naturalne jak oddychanie! Inni również zdążyli praktycznie zapomnieć, jak to jest żyć bez plastików. Dlatego uważam, że rezygnacja z nich byłaby dla większości (w tym dla mnie) rewolucją – mimo, że obiektywnie patrząc byłby to krok w dobrą stronę,
Aż mam ochotę się rozpisać… ale nie – będzie wpis w tym temacie i tam będzie miejsce na wyczerpanie tematu.
Oj tam, wyjedź z większego miasta gdzieś na „prowincję” to sie przekonasz, że karta kredytowa śłuży jedynie do skrobania szyb w samochodzie 😉
No właśnie… czasami sam się łapię na tym, że sam jestem „człowiekiem z miasta” i to, co dla mnie jest drogą pod prąd i walką z systemem, może dla innych być codziennością. A moje propozycje wcale nie są tak nietypowe, jak mi się czasami wydaje 🙂
Konto bankowe z opcją internetowej samoobsługi oczywiście mam i aktywnie korzystam. Nigdy jednak nie miałem i nie chcę mieć żadnych kart. Nie uważam ich tez za zbyt bezpieczne.
Bezpieczeństwo plastików jest obecnie na wysokim poziomie i absolutnie nie obawiam się o moje pieniądze. Nie znam też nikogo, kto straciłby jakąś większą (a nawet mniejszą) kwotę w związku z transakcjami bezgotówkowymi. Owszem – są takie sytuacje, ale najczęściej są wynikiem popełniania podstawowych błędów podczas korzystania z kart płatniczych.
Hmmm… kto wie – może i o tym powinienem napisać, mimo że temat wydaje się być naprawdę prosty?
Ja przykładowo nie wyobrażam sobie życia bez kart płatniczych. Posiadam 4 i uważam że to optymalne rozwiązanie. Dlaczego aż 4?
Rocznie kupuję dla siebie i znajomych ponad 50 biletów lotniczych. Zakup ich, bez kart nie był by możliwy. W zależności od waluty w jakiej kupuję bilet używam 3 kart debetowych (PLN, EUR, USD).
Do tego mam kartę kredytową, która umożliwia wypożyczenie samochodu.
Za żadną z tych kart nie płacę, a ich posiadanie pozwala mi oszczędzać na wyjazdach (są to największe wydatki w rocznym budżecie).
Co do bezpieczeństwa kart to tutaj muszę się zgodzić, że mocno to kuleje. Ja odpukać nie miałem problemów, ale brat i znajomi już tak.
Z drugiej strony żyje się prawdopodobnie raz i w dodatku trudno przewidzieć, kiedy to życie się skończy. Może jednak nie warto oszczędzać?…
Sceptycyzm, sceptycyzm, sceptycyzm…
Według mnie to błędne rozumowanie. Kluczem jest poczucie, że wcale nie rezygnujesz z czegoś w imię przyszłych wydatków. Sam umiem znajdować radość prowadząc dość skromne życie jak na moje możliwości i nie wierzę, że byłbym szczęśliwszy, gdybym nagle zaczął wydawać na potęgę. Przy takim podejściu nawet wiedza o rychłym końcu życia nie będzie pretekstem do wydania wszystkiego, a raczej do nadrobienia tego, co związane z relacjami międzyludzkimi, a nie z finansami.
Może to bardziej sfera odczuć i światopoglądu niż rozumowania. Chłodna kalkulacja i wiedza nie zawsze dadzą człowiekowi poczucie szczęścia. Coś jakby z Fausta…
Czasem lepsza beztroska i „kaszanka” tudzież „trociny” we łbie.
Chciałbym napisać „to niestety prawda”, tylko na razie nie mam argumentów, żeby poprzeć to „niestety’… ludzie nie przejmujący się jutrem i biorący to, co los przyniesie są często naprawdę szczęśliwi i często tacy będą aż do śmierci. Aż ciężko znaleźć jakieś luki w takim „braku rozumowania” 🙂
Po przeczytaniu komentarzy zastanawiałam się kto je pisze i czy opisują prawdziwe sytuacje, a może służą one autorom do innych celów. Natomiast po zagłosowaniu, odetchnęłam, że blog nie stanowi „odrealnionej wyspy tylko dla wybranych”, tylko komentujących z innymi sytuacjami życiowymi jest po prostu mniej. Trudniej jest pisać o swoich błędach, porażkach czy też braku sukcesów w tak nachalnej reklamie niektórych.
Witaj, czemu uważasz, że opisywane sytuacje miały by nie być prawdziwe? Pytasz kto je pisze? Ja na przykład 🙂
Zapewniam, że komentarze nie są w żaden sposób „podbijane”. Co więcej, nie znam osobiście chyba żadnej osoby (poza Michałem z jakoszczedzacpieniadze.pl, którego ostatnio poznałem) które czytają ten blog i komentują – a to chyba wystarczająca gwarancja obiektywności komentarzy 🙂
Ale – jak ktoś zauważył, chętniej komentarz doda ktoś, kto ma się czym „pochwalić” niż ta, której „nie wychodzi”. Mimo wszystko – wyniki ankiety są więcej niż pozytywne!
Aniya – tych, którzy nie chcą nic zmienić, tylko wydawać kasę – na pewno trudniej będzie „spotkać” w komentarzach. Sporo jest tutaj takich, którzy są już można powiedzieć, średnio i mocno-zaawansowanii w kwestii oszczędzania czy w drodze z kierunkiem wolność finansowa.
Jednak każdy z nas (sama zresztą to napisałam w komentarzu powyżej) miał pewnie w życiu czas, że wydawał wszystko, że nie przejmował się niczym.
Dopiero po jakimś czasie (szybciej lub później) budziło się „z ręką w nocniku / pustym portfelem” i mocnym postanowieniem, że trzeba coś w życiu zmienić…
Ja osobiście zachęcam gorąco każdego w „trudniejszej” sytuacji do pokazania się. Można wtedy pokazać, z czym ma się problem, my/komentujący możemy pomóc, Wolny może pomóc także poprzez napisanie czegoś związanego z rozwiązywaniem tego problemu.
Ja zaznaczyłam więcej niż 1000 zł, ale tylko w tym roku były miesiące, że odłożyłam ledwo 200 zł. Były miesiące, gdzie było zdecydowanie więcej niż 1000 zł. Ważne, aby wyrabiać sobie dobre nawyki i likwidować te gorsze 🙂
Dokładnie – na tego bloga przeważnie zaglądają osoby, które już oszczędzają lub mają do tego dużą motywację. Dzięki tylu komentarzom i wynikom ankiety, może kilka osób dołączy do grona oszczędzających 🙂
Smutno by mi było, gdyby oszczędzanie miałoby się stać następnym obszarem, w którym mamy zacząć konkurować między sobą. Więcej i więcej. Nie w tym widzę sens.
Ale kto tu mówi o konkurowaniu? Chodzi o jak najbardziej pozytywną motywację, pokazywanie, że można i że to nie jest trudne. I że wcale nie jesteś jedyną osobą w tym kraju, która nie zeruje konta pod koniec miesiąca. W czasach, kiedy całe społeczeństwo wręcz krzyczy „muszę to mieć!” warto wspierać postawę, która – nie ukrywajmy – nie cieszy się zbytnią popularnością.
Wiesz co Wolny, ja tam bym chciała, aby ludzie mieli taki problem „konkurencja w kwestii oszczędzania” 😉 Lepsze to niż konkurencja w kwestii posiadania, czyli „kto ma najlepsze auto we wsi”…
Jeżeli nie byłoby to skrajne skąpstwo i oszczędzanie na dosłownie wszystkim, to chętnie stawiłabym się do konkurencji i jednoczesnego wsparcia innej osoby w zakresie „wytknięcia” jej (on/ona mi) co jeszcze można było by zrobić, aby w miarę racjonalnie zaoszczędzić. Często osoba z boku widzi czasem więcej niż my. Tylko, że nie byłoby pewnie to już konkurowanie, a raczej jak to napisałeś „pozytywna motywacja” do oszczędzania 🙂
Od jakiegoś czasu zacząłem wprowadzać różne metody oszczędzania podpatrzone na tym czy też na innych blogach. Brak kawy na wynos z rana, ograniczenie jedzenia na mieście, niepoddawanie się konsumpcyjnym kaprysom itp. itd. Wszystko po to żeby w wieku xx lat (pewnie z 60) cieszyć się niezależnością finansową na stare lata. W ostatnią sobotę wydarzyło się jednak coś co sprawiło, że musiałem przedefiniować swoje podejście do tematu. Zapytacie cóż to takiego? Ano byłem o włos od pożegnania się z tym padołem łez. Sytuacja, w której się znalazłem była ode mnie absolutnie niezależna i nie miałem żadnego wpływu na bieg wydarzeń. W pewnym momencie wiedziałem już, że to koniec i zacząłem żegnać się z życiem. Cudownym zbiegiem wielu okoliczności jestem tutaj cały, zdrowy. Po wszystkim naszła mnie refleksja… czy naprawdę muszę odmawiać sobie tego batonika dzisiaj w pracy? Czy kupić jednak ten nowy smartfon, który mi się podobał? Czy mam sobie całe życie odmawiać mniejszych lub większych przyjemności, brać prysznic w zimnej wodzie, jeździć rowerem w deszcz do pracy w pogoni za iluzorycznym „bogactwem” w wieku starczym jeżeli wystarczy moment, chwila i mnie nie ma? Do grobu tych pieniędzy nie zabiorę.
Przykładasz tutaj dwie różne miary. Oczywiście raz się żyje i oszczędzanie nie ma polegać na oszczędzaniu na wszystkim i odmawianiu sobie wszystkiego. Trzeba zachować umiar.
O ile jazda rowerem podczas deszczu znacząco obniży Twój komfort to czy to samo można powiedzieć o tym że nie kupisz sobie batonika w pracy? Lub że nie kupisz nowego smartfona (tym bardziej jeżeli stary wciąż działa?). O ile smartfon nie jest Twoim narzędziem pracy to będziesz miał hype tydzień, dwa góra 3 a potem to będzie już tylko telefon, tym bardziej że na rynku pojawi się nowy lepszy z jeszcze fajniejszymi funkcjami.
Rozsądek przede wszystkim. A co do rowerów: jestem aktualnie w delegacji za granicą, rano dość mocno padało, a przez 5 minut widziałem kilkadziesiąt osób na rowerach – i absolutnie nie widać było po nich, że czują się niekomfortowo czy że cokolwiek im przeszkadza. Można? Oczywiście, że tak – najważniejsze jest podejście.
Druga sprawa – nawet, jeśli jazda na rowerze w deszczu obniża komfort, to daje porządnego kopa i nakręca na co najmniej pół dnia pracy – bez konieczności sięgania po kawę 🙂
Hej, Wolny wiem że można bo nawet w zimie do pracy jeżdżę na rowerze, ale nie wszędzie są do tego warunki. No i żeby dobrze się przygotować trzeba ponieść koszta,:)
Po pierwsze musisz mieć oddzielną drogę rowerową, gdyż jazda w deszczu obok samochodów jest ryzykowna i gwarantuje bycie ochlapanym i jeżdżenie po kałużach
Po drugie musisz mieć spodnie na zmianę i miejsce na ich przebranie w pracy.
Po trzecie musisz zainwestować w błotniki a i tak nie przy wszystkich rowerach one wystarczająco chronią (szczególnie tyczy się rowerów górskich i crossowych).
No i wypadało by mieć też plecak a nie torbę którą kładziemy na bagażnik (no chyba że w coś będziemy pakować), bo inaczej też jej się oberwie.
A z łatwością sobie mogę też wyobrazić sytuację gdzie jazda po deszczu powoduje że czujesz się strasznie i łapiesz przeziębienie (wymarznięcie, przemoknięcie i zmachanie od pedałowania).
Coś do obejrzenia http://www.youtube.com/watch?v=i2hc1Ulwkew
Dopóki będziesz postrzegał oszczędzanie jako odejmowanie sobie od ust czegoś ważnego i pogarszanie jakości życia w imię (niepewnej) przyszłej wolności finansowej, będziesz miał tego typu dylematy. Tak jak napisał Marek – chodzi bardziej o umiar i rozsądek, a nie oszczędzanie zawsze, na wszystkim, do tego kosztem swojego zdrowia psychicznego.
Przyznam, że jestem bardzo ciekawy sytuacji, którą opisałeś. Zechcesz się z nami podzielić szczegółami? Niezwykle mnie interesują myśli i wątpliwości, które pojawiają się po takim zdarzeniu. Co zmieniłeś? O czym myślałeś, czego żałowałeś… wiem wiem, ciekawski jestem 🙂
Mimo wszystko, ogromna większość ludzi jednak nagle nie umiera.
W dosłownym tego słowa znaczeniu – nie. Ale biorąc pod uwagę stan ich finansów, wiedzy finansowej i widoki na przyszłość, większość ma spore szanse na trafienie do finansowego niebytu.
jeszcze wiele w życiu musisz przemyśleć, nauczyć się przeczytać. To twój stan umysłu jeszcze nie dojrzał do decyzji racjonalnego odkładania. Jesteś po prostu gdzieś daleko w lesie i nie żyjesz świadomie. Ja żyłem świadomie, później upadłem na dno (byłem pewny że pieniędzy do grobu nie zabiorę wydałem posilałem się kredytami, jadłem wszystko na mieście zdrowo czy nie nie interesowało mnie to) na chwile straciłem świadomość życia. Świadomość dla mnie to nie otaczanie się zbędnymi rzeczami, zdrowe i świadome odżywianie, wyłączenie ze swojego życia masowych mediów i sztucznego przekazu. Ciekawe jak byś spojrzał na sprawę kiedy dajmy na to jak niektórzy czytelicny tego bloga w wieku 40 lat poszedłbyś na emeryturę? 🙂 Oni na pewno nie żyją gadżetami oraz innymi zbędnymi dodatkami. Świadome życie, wolne życie.
Mogę się pochwalić, że oszczędzam. Są to drobne kwoty na tzw. czarną godzinę. Pozostałe pieniądze traktuję właśnie w taki sposób: po co mi te lokaty czy akcje? Szczęścia nie przynoszą, może odrobinę satysfakcji a z pewnością poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego nie żyć tak, by było nam łatwo i przyjemnie. A jeśli są to zakupy, podróże i kawa na wynos – po co czekać aż do powrotu do domu, jeśli jestem spragniona akurat w tym momencie.
Cześć, miło mi, że zdecydowałaś się na komentarz mimo nieco innego spojrzenia na sprawę. Absolutnie nikt Ci nie karze oszczędzać na siłę czy odmawiać sobie od ust. Jednak w moim przypadku nieco dyscypliny i dobrowolnego odsuwania w czasie gratyfikacji dobitnie pokazało, że warto, bo widać nie tylko zmianę stanu konta, ale również satysfakcji z życia, zgodnie z zasadą „mniej znaczy więcej”. Całe społeczeństwo opiera się na założeniu „chce = mam, i to natychmiast”. O tym, czemu się temu sprzeciwiam piszę na tym blogu, więc jeśli temat Cię interesuje, zapraszam do dalszej lektury.
Pingback: Dlaczego warto inwestować długoterminowo: potęga czasu i procentu składanego | Michał Stopka: Inwestor Profesjonalny
odpowiedź do komentarza Vasquez
Oczywiście uważam że warto oszczędzać pieniądze z tym że do jakiegoś pułapu ? Bo czy minimaliście potrzebna odłożona góra złota ?
Hehe – a co, jeśli masz ich duży nadmiar? Czy minimalista powinien je wydać, żeby nie mieć zbyt dużej górki? 🙂