Mieszkanie – najem czy kupno? Część pierwsza.

Do tej pory – będąc pewnym przewagi, którą daje bycie właścicielem mieszkania, w którym mieszkam – rozpatrywałem opłacalność kupna mieszkania w centrum i na obrzeżach miasta. Teraz – jako świeżo upieczony najemca (ta zmiana to konsekwencja opuszczenia przeze mnie strefy komfortu), chciałbym się z Tobą podzielić kilkoma przemyśleniami, których podstawą było osłabienie przekonania, że jedynym słusznym sposobem zapewnienia sobie dachu nad głową jest jego posiadanie. Zdaję sobie sprawę, że po zaledwie kilku tygodniach w wynajętym mieszkaniu jeszcze niewiele doświadczyłem, ale mam pewne przemyślenia w związku z dość unikalną sytuacją, w której się znalazłem. Po 5 latach we własnym mieszkaniu, które urządziliśmy „pod siebie” i w którym czuliśmy się komfortowo i bezpiecznie, zdecydowaliśmy o przeprowadzce do miejsca, którego właścicielem jest kto inny. Być może to już jakaś forma zboczenia, ale znowu idę pod prąd i w przeciwnym kierunku do tego, którzy uważa się za „normalny” (swoją drogą – co to słowo w dzisiejszych czasach znaczy…). Mówiąc słowami sceptyków: po pożądanej przez wszystkich sytuacji bycia na swoim, dałem się zakuć w kajdany i spłacam kredyt hipoteczny komuś innemu 🙂 Jeśli interesuje Cię, czemu z tego powodu nie płaczę i nie uważam, żeby pieniądze przeciekały mi przez palce – zapraszam do lektury.

wynajem_1

Przez ostatnie 5 lat mieszkaliśmy we własnym mieszkaniu, które wybieraliśmy kierując się mieszaniną potrzeb, zachcianek i możliwości. Wszystko fajnie, ale to, co było aktualne 5 lat temu, niekoniecznie musi się pokrywać z czasem teraźniejszym. Powiem więcej – ciężko wyobrazić sobie większe zmiany niż te, które zaszły w tym czasie. Polegały one nie tylko na niesamowitym wręcz wzroście przychodów, które w naszym przypadku nie zmieniły wiele w codziennym życiu, a dla wielu byłyby doskonałym pretekstem do znacznego rozszerzenia swojej przestrzeni życiowej. Zmiany obejmowały również spore przetasowanie priorytetów oraz narodziny pierwszego dziecka, które sprawiły, że czas dojazdu do pracy i bliskość wielu udogodnień ustąpiła argumentom o odpowiednich terenach do spacerów z wózkiem. Wreszcie – wykiełkowało w nas zamiłowanie do mniejszych miejscowości, a z drugiej strony – moja kariera zawodowa wymusiła otworzenie się na znacznie szerszy niż lokalny rynek pracy. Aż ciężko w to uwierzyć, ale wszystko to przemawia za najmem, który – w przeciwieństwie do kupna mieszkania – nie wiąże nas 30-letnim kredytem i kotwicą rzuconą w toń, której przez resztę życia większość boi się podnieść.

Jest wiele argumentów sprawiających, że nie czuję zawodu w związku z obecną sytuacją. W bardzo krótkim czasie po przeprowadzce przekonaliśmy się, że sąsiedzi mogą być bardzo różni. Zarówno moje, jak i żony pierwsze wrażenie: ogrodzone osiedle dorobkiewiczów. Z tych szczątkowych obserwacji najbardziej uderzyły nas luksusowe samochody wyjeżdżające z garaży i niezwykle pełne, poprawiane strzykawkami usta modnych pań domu. Ale wiadomo jak to jest z pierwszym wrażeniem… dlatego nie zrażamy się i ciągle mamy nadzieję, że poznamy kogoś twardo stąpającego po ziemi. A jeśli nie? I idąc dalej: gdybyśmy natrafili na ludzi, wśród których nie potrafilibyśmy się odnaleźć; którzy przeszkadzaliby nam na najróżniejsze sposoby w codziennym życiu i nocnym odpoczynku? Zapewne wielu z Was ma doświadczenie z tym szczególnym typem sąsiada, który wydaje się wręcz starać o uprzykrzenie życia innym… a któremu możesz powiedzieć au revoir mając swobodny wybór mieszkań w okolicy. I nie tylko w okolicy – a więc mobilność, mobilność i jeszcze raz mobilność, na której możesz zyskać wiele, a której tak wielu Polaków najzwyczajniej na świecie się boi.

wynajem_3

Czas również często gra na korzyść najmu, jednocześnie pozwalając uniknąć dublowania pewnych wydatków. Każdy, kto kupił mieszkanie z rynku pierwotnego (ja sam kupowałem w czasach, kiedy standardem było kupowanie dziury w ziemi z odległym terminem końca budowy) wie, ile czasu mija od podpisania umowy z deweloperem do wprowadzenia się. Wybieranie, jeżdżenie po sklepach, remonty, zakupy, mnóstwo mini-projektów do realizacji. Czasami tego czasu po prostu nie ma – sami musieliśmy sprowadzić się do innego miasta już miesiąc po podjęciu decyzji o zmianie pracy i jakiekolwiek zmiany czy adaptacje mieszkania nie wchodziły w grę. Owszem – można kupić mieszkanie gotowe do zamieszkania i na spokojnie, w wolnym czasie – adaptować je do własnych potrzeb. Ale żaden odpowiedzialny rodzic nie malowałby ścian przy 3-miesięcznym dziecku, prawda?

Będąc najemcą, możesz wymagać. Masz umowę, a jeśli jest ona dobrze spisana i zawiera inwentaryzację wszystkich sprzętów i przedmiotów, to najzwyczajniej na świecie możesz oczekiwać, że to wszystko będziesz miał zapewnione do końca najmu. Już w pierwszych dniach zauważyliśmy, że pralka nie działa jak należy. Zero stresu, zero myślenia o wydatkach – wystarczył telefon do wynajmującego i już następnego dnia przyjechał technik od tego typu sprzętów i naprawił usterkę. Super sprawa (o ile wynajmujący jest rozsądnym człowiekiem i nie robi problemów w tego typu sytuacjach) – stawiasz się w sytuacji klienta, a powszechnie wiadomo, że „nasz klient – nasz pan” 🙂

Koniec zachwytów – wracamy na ziemię. Nic – absolutnie nic w tym mieszkaniu nie jest 100-procentowo takie, jakie sami byśmy zrobili. Zaczynając od sprzętów AGD, poprzez zagospodarowanie pomieszczeń, zbyt małą ilość przestrzeni na przechowywanie swoich rzeczy, aż do detali typu lodówka otwierająca się w złą stronę czy nierozkładany stół (bardziej zresztą przypominający biurko). Jako entuzjasta samodzielnych remontów i ulepszeń w mieszkaniu, czuję się tu mocno ograniczony i jedyne, czego się do tej pory podjąłem to nasmarowanie piszczących zawiasów drzwiowych i dokręcenie odpadającego uchwytu w jednej z szafek. No cóż – z jednej strony nie tracę czasu na rzeczy, które do mnie nie należą, a z drugiej… przecież nigdy nie traktuję tego czasu jako straconego!

wynajem_2

Idąc dalej, nie jesteśmy traktowani jako pełnoprawni mieszkańcy, nie bierzemy udziału w spotkaniach wspólnoty i nie mamy żadnego wpływu na przyjmowane ustawy. Co więcej, w skrajnym przypadku możemy zostać zaskoczeni otrzymaniem wypowiedzenia umowy najmu i nagle będziemy musieli szukać nowego lokum.

Sam jestem zaskoczony, ale – przynajmniej na razie – to by było na tyle. Jeszcze niedawno nigdy bym nie przypuszczał, że zostanie najemcą cudzego mieszkania może mieć tak olbrzymie zalety i tak niewiele wad. I mówi to ktoś, kto ani jednego dnia w życiu nie spędził w wynajętym mieszkaniu (nie licząc wyjazdów wakacyjnych czy służbowych), kto został wychowany w szacunku do pieniądza i kto mieszkał u rodziców do czasu, kiedy moje własne mieszkanie było gotowe do zamieszkania. Wynajmowanie zawsze kojarzyło mi się z jednym: brakiem zdolności kredytowej tych, którzy decydują się na takie rozwiązanie. I z powtarzanym na każdym kroku „po co mam płacić komuś, jeśli mogę płacić ratę bankowi i po X latach być na swoim”.

Ale kwestie finansowe pozostawię na inny wpis. Wtedy też napiszę, ku jakiej opcji się skłonimy za kilka miesięcy, kiedy będziemy mieli możliwość wyboru, i które argumenty przeważają w naszym – subiektywnym – spojrzeniu. Czy chciałbyś przeczytać o tym, jak wygląda porównanie kosztów kupna mieszkania z długoterminowym najmem na przestrzeni kilkudziesięciu lat? Oraz o tym, jaka decyzja będzie najbardziej optymalna finansowo, jeśli dysponujesz gotówką na kupno mieszkania, a mimo to rozważasz finansowanie mieszkania kredytem i inwestowanie posiadanych środków?

Pomijając kwestie finansowe – co byś wybrał: najem czy kupno? Mimo wszystko, obstawiam druzgoczącą przewagę czytelników preferujących mieszkanie „na swoim”, ale być może znajdą się wśród Was osoby, które z pełną świadomością wybrały najem i uważają, że w ich przypadku to najlepsza opcja?

Jeśli temat Cię zainteresował, zapraszam do drugiej części tego wpisu, w którym skupiłem się na aspekcie finansowym.

PS Pod koniec 2018 założyliśmy firmę zajmującą się projektowaniem i aranżacją wnętrz!  Jeśli nasz styl Ci odpowiada i sam jesteś przed przed mniejszym lub większym wyzwaniem z tej tematyki, zapraszamy do zapoznania się z ofertą naszej Pracowni Dobrych Wnętrz. A także, do odwiedzenia naszego mini-bloga. Daj znać, że jesteś czytelnikiem wolnymbyc.pl, żebyśmy wiedzieli, żeby przyznać Ci rabat na nasze usługi 🙂

78 komentarzy do “Mieszkanie – najem czy kupno? Część pierwsza.

  1. zonk84 Odpowiedz

    Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że z pełna świadomością wybraliśmy najem (bo póki co nie mamy wolnych ok. 350 tysięcy, żeby kupić i urządzić mieszkanie), ale tak, wynajmowane mieszkanie jest dla nas teraz najlepszą opcją. Oboje jesteśmy przed 30., więc zawodowo jesteśmy bliżej początku ścieżki niż jej końca i dobrze wiemy, że jeszcze dużo może się zmienić. To też taki wiek, że decyzje o przeprowadzce przychodzą dość łatwo, więc jeśli pojawią się gdzieś ciekawsze propozycje albo zapragniemy odmiany, wypowiadamy obecne mieszkanie i szukamy nowego. Są ludzie, którzy twierdzą, że wywalamy pieniądze w błoto, że nigdy nie będziemy na swoim, ale czy dziesiątki tysięcy zł odsetek/prowizji/ubezpieczeń zwracane na przestrzeni lat bankowi są czymś innym?
    I nie bez znaczenia jest to, o czym piszesz -nie działa piec czy lodówka? Jeden telefon i wszystko załatwione, a kto za to zapłaci lub kupi nową nie jest naszym zmartwieniem.
    Może za kilka lat zmienimy zdanie, ale póki co tylko najem.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Pierwszy głos za najmem – to ciekawe 🙂 Zobaczymy, jak będzie dalej. Myślę, że w drugiej części wpisu (niedługo się pojawi) rozstrzygniemy tą kwestię ankietą!

  2. Roman Odpowiedz

    I zakup i najem ::)
    I wyjaśniam 🙂
    Jesteś w idealnej sutuacji, by na tym wszystkim zarabiać (być może z resztą zarabiasz).
    Kupiłeś sobiem ieszkanie (2 pokoje) w dużej metropolii. Mieszkanie „pod siebie”, ale życie tak sie ułożyło, że przeniosłęś się do, nazwijmy to eufemistycznie, „mniejszej metropolii” gdzie jak sam zaznaczyłęś w jednej z notek, za cenę najmu 2 pokoim w „gdańszczewku”, mozesz wynająć 3 pokoje w „bydziuni”…
    I pytanie (bo o ile pamiętam, nie pochwaliłeś się) czy pozwoliłeś sobie na „inflację stylu życia” i za pieniądze z GD wynająłeś 3 pokoje w BD, czy też wynająłeś 2 pokoje w BD i masz „górkę na górkę”?
    JA bym zrobił to drugie…

    Nomen omen znam kilka osdób w BD, które robią to w skali jednego miasta…
    Mająm ieszkanie w dobrej dzielnicy i wynajmują je, a sami wynajmują mieszkanie w dzielnicy „trochę gorszej”, ale za to sporo taniej…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Oj Roman – właśnie zdradziłeś sporą część tematyki drugiej części wpisu z cyklu „najem czy kupno” 🙂 Pozwól jednak, że zamiast odpowiedzieć na Twoje pytania – poproszę Cię o nieco cierpliwości i poczekanie na drugą część wpisu.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Jasne, że Twoja – ale nie powiedziałbym, że „wina” a sprytne podejście, które daje Ci niesamowicie dużo i na którego stosowaniu wychodzisz na co dzień więcej niż dobrze, prawda?

          • Roman

            Chodzenie gładkimi, szerokimi i prostymi drogami jest bezpieczne i wygodne tylko, ze taka tam konkurencja, że łatwo o zadeptanie…
            Ścieżki wąskie i kręte to co prawda ryzyko nagłego upadku, ale też, i piekne widoki i brak konkurencji…

          • wolny Autor wpisu

            Właśnie właśnie – i po raz kolejny po komentarzu zaświtał mi pomysł na wpis. Na razie wiele osób postrzega moje mniej konwencjonalne decyzje jako niegroźne zboczenie, które co najwyżej może sprawić, że będę miał pod górkę. Muszę chyba zebrać trochę dowodów i opisać widoki, jakie zaczynają się roztaczać po jakimś czasie takiej wspinaczki w rzadko uczęszczane rejony 🙂

          • Roman

            Kiedy słyszę: „to nie ma sensu”, zwawsze zadaję sobie w myślach pytanie: „Dla Ciebie, czy dla mnie?”.
            W życiu, całym, nie tylko finansowo-pracowym, nie raz i nie dwa przekonałem się, że chodzenie (i żeglowanie) utartymi szlakami najczęściej jest mało opłacalne (choć bezpieczne). A robienie tego „co wszyscy”, wygodne lecz nudne…

    • Marcin Odpowiedz

      A moim zdaniem wynajmowanie komuś posiadanego mieszkania i jednocześnie wynajmowanie od kogoś innego mieszkania dla siebie jest średnio opłacalne z jednego, podstawowego powodu: podatek.
      Najlepiej widać to, gdy wyobrazimy sobie dwa identyczne mieszkania obok siebie. Wynajęcie każdego to 2000 zł. Jedno z nich jest Twoje. Jeśli zamiast w nim mieszkać, wynajmiesz komuś, to będziesz musiał zapłacić podatek. Zostanie Ci mniej niż 2000 zł i nie będzie Cię stać na wynajęcie sobie tego drugiego.
      Jeśli chcemy zmienić lokum na tańsze (gorsza dzielnica, mniejsza miejscowość), czy nie lepiej sprzedać jedno, kupić drugie, a różnicę zainwestować w trzecie albo coś innego? Co innego, jeśli komuś zależy na mobilności. Tyle tylko, że ta mobilność kosztuje nieco więcej niż własne mieszkanie (zakładając oczywiście, że własne mieszkanie mamy bez kredytu).

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Podatek trzeba wziąć pod uwagę, ale jest tak wiele sytuacji, że każdorazowo trzeba to policzyć. Twój przykład (2 niemal identyczne mieszkania obok siebie) jest wręcz teoretyczny i takie sytuacje to na pewno rzadkość. Jeśli już mieszkania obok, to może inny metraż, standard, a może jeszcze coś innego. Sam przeprowadziłem się do mniejszego miasta i jestem najemcą podobnego mieszkania do tego, w którym do tej pory mieszkaliśmy, a nasze wynajmujemy. Wychodzimy na tym na plus (i to po zapłaceniu podatku), a do tego przychody jeszcze nieco wzrosły. Ile przypadków – tyle różnych sytuacji.

  3. Alex Odpowiedz

    Mieszkanie „na swoim” i najem nie różnią się wg mnie w krótkiej perspektywie, a nawet najem może opłacać się bardziej. Ale w perspektywie 25-30 lat… jeśli kupujesz mieszkanie na kredyt, spłacisz go i będziesz mieć swoje, płacąc tylko czynsz+media. Jeśli wynajmujesz, to dalej musisz wynajmować, a w końcu na emeryturze nie będziesz mieć tyle środków co w trakcie życia zawodowego. Pytanie zatem brzmi – czy wynajmując da się odłożyć tyle pieniędzy aby
    a) stać było nas na kupno mieszkania za 25-30 lat
    b) albo też tyle aby móc mieszkanie wynajmować dalej bez obniżenia standardu życia?

      • Alex Odpowiedz

        Jeśli chodzi o moją sytuację i poglądy na wynajem, niestety nie mam w tym zakresie dużego doświadczenia – mam 28 lat, ciągle mieszkam u mamy ale nie wiąże się to z mniejszymi kosztami gdyż niestety mama jest bezrobotna.. Tym niemniej zarabiam dość dobrze (sektor IT) i niedawno zdecydowaliśmy się z dziewczyną na wynajem kawalerki i wspólne zamieszkanie „na próbę”. Na szczęście nas na to stać 🙂 Co potem, nie wiem – wejdzie MdM ale na pewno nie będę ładował się w kredyt na X lat bez dokładnej kalkulacji kosztów vs. wynajem – dlatego czekam cierpliwie na dalszy ciąg Twojego wpisu 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          No właśnie – niedługo zacznie się MdM – ciekawe, czy warunki kredytów w ramach tego programu będą tak samo „promocyjne” jak w RnS…

          • stock

            Czego chcesz od RnS? 🙂 Mam dzięki temu świetnie oprocentowany kredyt przez najbliższe kilka lat, a i później warunki będą co najmniej znośne.

          • wolny Autor wpisu

            Jestem ciekawy, czy w kredytach udzielanych w ramach RnS istnieje możliwość wcześniejszej spłaty na jakichś sensownych warunkach (brak lub niskie opłaty dodatkowe)?

          • stock

            Nie wiem, jak jest gdzie indziej, ale w moim przypadku wcześniejsza spłata jest traktowana tak samo, jak w kredytach poza RnS, czyli po 3 latach bez dodatkowych kosztów. A i tak przez pierwsze 8 lat nie opłaca się takiego kredytu spłacać.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Mieszkanie w Gdańsku kupowałem jeszcze przed górką i zrobiłem dość ryzykowny ruch. Skusiłem się na mieszkanie w inwestycji, która była ok 1.000 pln/m2 tańsza niż wszystkie obok. Ceną był nieznany, mały deweloper, kupienie dziury w ziemi i późniejsze problemy i olbrzymie opóźnienia w odbiorze lokali. Było nawet majaczące w oddali widmo bankructwa dewelopera, ale szczęśliwie wszystko się udało, a ja wylądowałem na dość miękkim gruncie. Teraz mieszkanie jest warte nieco więcej niż wtedy, kiedy je kupowałem, a do tego na szczęście nie miałem jeszcze zdolności kredytowej na królujące wtedy kredyty w CHFach, co szczęśliwym trafem uchroniło mnie przed niezbyt ciekawą sytuacją, którą miałbym teraz.

  4. tom Odpowiedz

    Ze swojego doświadczenia ja bym wynajmował, a oszczędności inwestował. Nie mam jeszcze 30, a kupiłem swoje M 'na górce’ w 2007 w CHF, może stąd taka niechęć do kupowania u mnie… Z perspektywy lat widzę, że była to nieprzemyślana decyzja.
    Zakładając, że docelowo chcemy mieć kiedyś swojego mieszkanie to pytanie jest inne, kiedy kupić? Nie wiemy jakie będą ceny mieszkań za X lat. 10 lat temu ludzie kupowali mieszkania W-wie za 3tyś/m, które teraz są warte >8tyś/m. Sytuacja może się powtórzyć, …lub odwrócić ( starzejące się społeczeństwo + emigracja).

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tego nigdy nie będziesz pewien. Groźne było to, co działo się właśnie w okolicy roku 2007, kiedy sam kupowałeś. Banki dawały tak duże kredyty, że po spłacie raty rodzina musiała wegetować. Jeśli kredyt był w CHFach, to teraz sytuacja często jest nawet gorsza niż wtedy (rata przecież urosła…). Dopóki na mieszkanie (a może raczej na kredyt) Cię stać i jego kupno jest zaspokojeniem Twojej potrzeby zapewnienia rodzinie dachu nad głową, to kwestia cen za 10 czy 20 lat jest raczej wtórna. No, chyba że lubisz przejmować się rzeczami, na które nie masz wpływu – ale chyba lepiej mniej się przejmować tym, co przyniesie sytuacja gospodarcza w przyszłości i dzięki temu spać spokojniej, prawda?

  5. Jarek Odpowiedz

    Hmmm… Ja mam trochę bardziej skomplikowaną sytuację, ponieważ mam zdolność kredytową nawet na dom, środków na mieszkanie, jedno mieszkanie wynajmuję, w drugim mieszkam i myślę o zakupie trzeciego (drugie zrobiło się za ciasne, w pierwszym mieszkałem już większość życia i nie chcę tam wracać), ale tu mam wątpliwości, ponieważ kiedyś odziedziczę jeszcze dwa domy.
    Przy zakupie mieszkania na kredyt, wynajem dwóch pierwszych mieszkań będzie mi spłacał ratę kredytu, a w razie kaprysu/kryzysu kredyt mógłbym spłacić od ręki. Dylemat mój polega na tym, że nie wiem czy kupić „tymczasowo” mieszkanie, czy jednak docelowo dom. O ile z wynajmem mieszkań nie ma problemu, o tyle wynająć dom to już jest wyzwanie. Sprzedaż domu na chwilę obecną również nie jest interesującą perspektywą, więc mam klęskę urodzaju… 😉
    Ciekaw jestem Waszych sugestii.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Cieszę się, że na końcu wspomniałeś o klęsce urodzaju. Twój „problem” tak naprawdę problemem nie ma i wynika z tego, że jesteś w wyjątkowo dobrej sytuacji finansowej i chyba zdajesz sobie sprawę, że raczej chodzi o optymalizację podejmowanych decyzji finansowych, prawda?
      Sam podchodzę do tematu dziedziczenia bardzo ostrożnie i nie biorę ewentualnych spadków za coś pewnego. Powinieneś też sobie zadać pytanie, czy chciałbyś mieszkać w którymś z domów, które ewentualnie odziedziczysz i za jaki czas to może nastąpić. A nóż rodzice (zakładając, że takie byłoby dziedziczenie) pozytywnie „zaskoczą” Cię dłuuugim życiem i zdrowiem pozwalającym na dalsze mieszkanie we wspomnianych domach, a Ty będziesz czekał… i czekał. Dlatego to, co bym Ci osobiście doradzał (może to być strzał kulą w płot, bo nie znam Twojej dokładnej sytuacji) to spokojna realizacja planów, które masz, bez uwzględniania wspomnianych przez Ciebie spadków, które może przynieść przyszłość. Sam wybrałbym mieszkanie, ale to wynika z moich aktualnych priorytetów i potrzeb. Jeśli natomiast Twoim celem jest na przykład „życie za 5 lat w swoim domu”, to zacznij ten cel realizować i pamiętaj, że „trudne” nie znaczy „niemożliwe” i dodatkowe nieruchomości zawsze będzie można w jakiś sensowny sposób „zaprząc” generowania przychodów.

  6. iksińska Odpowiedz

    Ja jestem niezwykle ciekawa i z niecierpliwością czekam na drugą część artykułu. Dodam tylko, że od jakiegoś czasu rozważamy z mężem czy wziąć kredyt żeby kupić coś swojego czy wynająć jakieś konkretne mieszkanie, które przypadnie nam do gustu i dosłownie cieszyć się świętym spokojem.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dużo zależy od Twojej aktualnej sytuacji mieszkaniowej. A ten święty spokój najczęściej jest nieco pozorny i czasami może grać na Twoją niekorzyść. Niestety – jak niemal wszędzie – nie jest to czarno-białe i mnóstwo zależy od indywidualnej sytuacji. Dlatego planuję zaproponować we wpisie narzędzie, dzięki któremu będzie można samemu obliczyć opłacalność różnych rozwiązań.

  7. Janusz Odpowiedz

    Moim zdaniem kwestia finansowa ma tak ogromne znaczenie przy tego typu decyzji iż nie można jej pomijać. I wcale nie zamierzam rozważać rata vs czynsz – chociaż i tu jest przecież możliwość podejścia ewolucyjnego – bez kredytów hipotecznych. Otóż wydaje mi się, że powoli pieniądz fiducjarny odchodzi do lamusa. Nie wiem ile to jeszcze potrwa: rok, pięć, dziesięć ale to szaleństwo musi się kiedyś skończyć. W końcu ktoś powie sprawdzam. Może to będą Chiny, może wywoła to upadek Europy albo Stanów. Obawiam się jednak, że w jednej chwili zostaniemy z tym co mamy fizycznie. A papier który udawał pieniądz będzie nic niewart. Warto o tym pomyśleć już teraz.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ok – ale co to znaczy, że „warto o tym pomyśleć już teraz”. Owszem – warto jest mieć świadomość, że gospodarka może kiedyś się zawalić, że wszystko się wywróci do góry nogami i że znaczenie będzie miało jedynie to, jak szybko będziesz umiał się przystosować i jak szeroki zakres kompetencji/umiejętności do tego czasu nabędziesz. Ale czy coś poza tym? Skoro wszystko, co mamy kiedyś może być nic nie warte, a to „kiedyś” może nastąpić za 10, 30 lub 100 lat, to co możesz zrobić, żeby być tym „mniej poszkodowanym”, żeby mieć w takiej sytuacji przewagę? Wydaje mi się, że żadne decyzje finansowe podjęte teraz nie przygotują Cię na scenariusz, który się spełni, bo jest on jedną wielką niewiadomą. A rewolucja, jaką wywoła upadek pieniądza zapisanego jedynie na dyskach bankowych komputerów będzie najprawdopodobniej tak olbrzymia, że posiadanie chociażby nieruchomości bez kredytu nie da Ci przewagi nad rzeszami utopionych w kredytach. Porządny gnat i duże zapasy naboi – to może wtedy mieć decydujące znaczenie! 🙂

      • Janusz Odpowiedz

        Chodzi mi tylko o wybór środka tezauryzacji. Nie jestem pewien czy warto rezygnować z własnego domu/ mieszkania na rzecz papieru. Oczywiście rozumiem, że dom jest pasywem a nie aktywem ale traktowany jako dywersyfikacja oszczędności….

          • Janusz

            W sensie bilansowym tak; biorąc jednak utracone korzyści – w 99% jest pasywem; no chyba że uda nam się coś wynająć pod biuro na przyklad.

  8. www.problemzdlugami.pl Odpowiedz

    Ja z pełną świadomością wybieram najem, i to od ładnych kilkunastu lat. Po pierwsze – nie mam sentymentów i pragnienia posiadania własnego M, pięknie urządzonego, ciepłego i przytulnego. Po drugie – jak mi się pralka zepsuje czy mnie sąsiad zaleje, to wolę dwie minuty poświęcić na telefon do właściciela mieszkania, który ma obowiązek reagować, niż na remonty i inne pierdoły. Po trzecie – ze względu na branżę, w której działam, nigdy nie wiem, czy nie będzie dla mnie bardziej opłacalna przeprowadzka w inne rejony kraju czy Europy.
    Ludzie już dawno powinni odejść od stereotypu – władny dom, własne mieszkanie, to zawsze taniej niż wynajem. Może i taniej. Ale ten czas, poświęcony mieszkaniu czy domowi można naprawdę lepiej spożytkować. To już nie te czasy, gdzie się budowało dom czy kupowało mieszkanie z myślą o dzieciach. Ja wolę myśleć o dzieciach inaczej – dać im szansę i możliwość wyboru miejsca, gdzie będą chciały się realizować, a nie na zasadzie „tu pracujesz, bo tu masz mieszkanie”.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Podejście stawiające na mobilność – to do mnie przemawia! Natomiast ja nieco inaczej do tego podchodzę. Uważam, że nieruchomości to składowa mojego majątku – i to taka, która może generować sensowne przychody przy niewielkim nakładzie pracy z mojej strony. To coś, co zawsze można spieniężyć, nie tracąc praktycznie nic na swojej mobilności. Wreszcie – w dzisiejszych czasach posiadanie mieszkania „czuję” bardziej niż kolejne zera na kontach. Pieniądze to cyferki zapisane w banku, które w każdej chwili mogą zostać odebrane / dodatkowo opodatkowane (na jedno wychodzi). Nieruchomości również są obłożone podatkami i też nie wiadomo, co strzeli do głowy naszym kochanym politykom, ale mimo wszystko mieszkanie własnościowe wydaje mi się bardziej namacalne niż gotówka w banku.

    • Roman Odpowiedz

      Zawsze mnie zastanawiało w czym czas poświęcony własnemu ogrodowi lub remontowaniu własnego domu jest gorszy w „spożytkowaniu” od czasu poświeconego np. nauce programowania, jezyków lub podróżowaniu…
      To, że sie nauczę np. szczepić drzewka, kłaść drewniane podłogi lub naprawiać samóchód jest „gorzej” spożytkowanym czasem? Od czego „gorzej”? I jakież to umiejętności sprawiają, że ów czas jest „lepiej spożytkowany”?

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Roman – sam myślę podobnie, chociaż ja się nie przyczepiłem do tego fragmentu wypowiedzi czytelnika. Wyszedłem z założenia, że to, co sam uważam za wartościowe spędzanie czasu, może dla kogoś innego być właśnie „pierdołą”. Wiesz jak to mówią: „jeden lubi śliwki, a drugi jak mu nogi śmierdzą” 🙂 I dlatego nie potępiam braku zainteresowania samodzielnymi remontami. Sam lubię tego typu pracę, ale nie każdy musi być taki jak ja, prawda?

        • Roman Odpowiedz

          A ja nie mam nic przeciwko czyjemuś podróżowaniu 🙂 Jego życie i jego czas… Zastanawia mnei tylko skąd takie podejście, że jak podrózujesz lub kończysz kurs NLP to „wspaniale pożytkujesz swój czas”, a jak sie uczysz naprawiać samochód lub pralkę to „mógłbyś ten czas spożytkować lepiej” 🙂
          I na pewno nie piję tu do konkretnego czytelnika 🙂
          Po prostu często spotykam się z takim podejściem i nie mogę dojść skjąd sie ono bierze. Z przekonania, że praca umysłowa jest „lepsza” od pracy fizycznej? Przecież takie przekonanie to… no dobra, nie będę używał nieparlamentarnego słownictwa 🙂

  9. Mysza Odpowiedz

    Też czekam na analizę rynkową w II tomie:) Jako bardzo duży plus za wynajmem jest tak jam wspominałeś super mobilność oraz brak takiego strachu jak się ma kredyt na 30 lat:), a dzięki temu że się nie ma strachu człowiek ma większe szanse na rozwój. Z drugiej strony jeżeli planujesz wewnętrznie mieszkać w danej aglomeracji, np Śląsk:) i uda się fajne tanie mieszkanko z jakimś wspomagaczem typu RnS, to wtedy ta rata nie jest aż tak bolesna, i nawet jak będzie się chciało zmienić miasto, zawsze można wynająć swoje mieszkanie.

  10. Tomek Odpowiedz

    Moim zdaniem są i plusy i minusy wynajmu. Pozytywne strony to to że płacimy i nic nas nie interesuje. A gdy jest się nas swoim to trzeba o wszystkim myśleć samemu, i przewidywać ewentualne nagłe wydatki. Nie wiem jak bym do tego podszedł bo nigdy nie musiałem wynajmować mieszkania. Akurat z żoną stoimy przed trudnymi decyzjami. Rozważaliśmy różne opcje – mieszkanie z rodzicami, kupno mieszkania, i własny dom. Niedawno dostaliśmy działkę i prawdopodobnie stanie na budowie.

  11. wolny Autor wpisuOdpowiedz

    W Twoim komentarzu widać to, o czym pisałem we wpisie: powszechny stereotyp, że jeśli wynajmujesz, to „musisz” to robić, bo gdybyś tylko mógł, kupiłbyś mieszkanie. Zobaczymy, czy druga część wpisu potwierdzi to, że najemcy są w najgorszej sytuacji pod względem finansowym.
    Co do Waszej rozterki… zerknij na wpis: http://www.wolnymbyc.pl/dom-czy-mieszkanie-dylemat-czytelniczki/
    Wybór jest Twój, ale przestrzegałbym przed decyzją o budowie tylko ze względu na to, że macie już działkę. Koszty, które poniesiecie, nerwy których doświadczycie, a także inflacja stylu życia też powinny być chociaż wzięte pod uwagę.

  12. Małgosia Odpowiedz

    a ja jestem za kupnem! A to dlatego, że u nas mobilność z dwojgiem dzieci nie wchodzi w grę. Trzeci dzieć pojawi się po nowym roku i zbiegnie się to z koniecznością zakupu mieszkania, najprawdopodobniej tego samego, w którym mieszkamy obecnie od kilku lat. Nie mogę się doczekać, kiedy je wyremontujemy i właśnie wszystko w 100% będzie takie, jakie będziemy chcieli.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „Nie wchodzi w grę” to bardzo stanowcze określenie i uważam, że wynika to z Waszego podejścia, wyborów a nie rzeczywistych ograniczeń. Nie twierdzę, że ich nie ma – przeprowadzka z 2-3 dzieci jest bardzo poważnym wyzwaniem i niesie ze sobą poważne konsekwencje. Ale naprawdę wiele rodzin w podobnej sytuacji na całym świecie decyduje się na migrację i często zyskują na tym (nie mam na myśli tylko finansów). Twój komentarz jest bardzo emocjonalny (co jest zrozumiałe) i wydaje mi się, że to właśnie emocje, poczucie bezpieczeństwa które niedługo odczujecie i psychiczny spokój sprawiają, że tak stanowczo odrzucasz inne rozwiązania.

  13. dan_daki Odpowiedz

    Mnie problem póki co nie dotyczy – odkąd opuściłam dom rodzinny, to ciągle wynajmuj.. Przez całe studia i teraz też 😉 Z tym że wcześniej było się upakowaną z 3-4 innymi współlokatorkami na 33-37 mkw, a teraz mamy 56 mkw dla mnie i mojego faceta. Kupno mieszkania jest na razie poza moim zasięgiem – wkład własny się dopiero buduje… A mi się jakoś specjalnie nie spieszy pakować w kredyt 😉 pozdrawiam!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      W takim razie mam nadzieję, że skorzystasz na kolejnym moim wpisie – postaram się udostępnić prosty arkusz, w którym w łatwy sposób policzysz, jak w Twoim przypadku wychodzi opłacalność najmu vs kupna.

  14. Adam Odpowiedz

    Teoretycznie jestem za kupnem, pod warunkiem wszakże, że (1) dobrze zna się dany rejon miasta, a najlepiej dane miejsce – ideałem: najpierw pomieszkać na na próbę kilka miesięcy, a po tym czasie dopiero zakup; (2) nie kupuje się na kredyt, a przynajmniej znaczną część pieniędzy już ma się przygotowaną. W praktyce więc okazałoby się chyba, że jestem za wynajmem…

      • Adam Odpowiedz

        Ja po prostu się boję kredytów; serio. A tu jeszcze taki wielki. Zresztą: nienawidzę ani komuś coś pożyczać ani od kogoś. Spokój i stabilizacja – to wolę. Nie zawsze się tak da – to fakt. Ale dopóki można – to preferuję.

    • Małgosia Odpowiedz

      Adam, bliskie jest Twoje podejście mojemu sercu:) 1. Właśnie dzięki temu, że 5 lat mieszkamy w mieszkaniu, które prawdopodobnie kupimy, znamy dokładnie jego plusy i minusy. 2. Też unikam kredytu, właśnie ze względu na (nie)opłacalność takiej formy finansowania.
      Wolny, ja nie odrzucam innych rozwiązań. Ja ich po prostu nie biorę pod uwagę. Znaczy się wynajmu mieszkania – w naszej sytuacji nie dość, że byłoby ono nieopłacalne finansowo to jeszcze kłopotliwe, bo fajnie jak mogę załatwić naprawę pralki jednym telefonem do właściciela, ale gorzej jeśli tym telefonem miałabym go powiadomić, że moje dziecię urwało drzwiczki do tej pralki. Fajna dyskusja:) Czekam na część drugą!

  15. chleq Odpowiedz

    Bardzo często wszystko zależy od sytuacji…
    Ale najlepiej policzyć:
    Mieszkam w Warszawie i mieszkanie które najmujemy kosztuje nas 1500 zł miesięcznie i tyle – koszt zakupu przypuszczam, że teraz taniej niż 300tys nie kupię przynajmniej w mojej okolicy (ceny ofertowe 350 tys i więcej). Więc 300 tys. na 30 lat to ok 1500 rata kredytu bez wkładu własnego (nie wliczjąc kosztów dodatkowych ubezpieczeń ale niech tak zostanie) do tego doliczmy że jest czynsz 500 zł (może być zdecydowanie więcej), czyli zostaje nam minimum 500 zł – ta kwota wrzucona na lokatę (3% – pewnie może być więcej ale ok) po 30 latach daje 285452 (ok inflacja itd). Ale jedno co według mnie jest najważniejsze w najmie to święty spokój – brak kredytu i wolność – nie podoba mi się dziś tu spadam do drugiego miasta/kraju – naprawdę jest to ogromna zaleta!!! Zakup się opłaca, ale tylko i wyłącznie po realnych cenach i za swoją kasę, a od 2006 roku ceny realne nie są i nie ma co z tym dyskutować. Więc ja osobiście wolę „spłacać” kredyt właścicielowi mojego mieszkania, a jak dozbieram to może kupię w Warszawmie a może w UK albo jeszcze gdzie indziej. Ale WOLNYM BYĆ (tu pasuje jak ulał) jest najważniejsze. Proszę mnie źle nie zrozumieć być właścicicielem mieszkania/domu każdy chce być ja również ale tylko za realną cenę. Kolejna sprawa, że właścicielem mieszkania na kredyt stajemy się po zapłaceniu ostatniej raty. pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za komentarz. Dokładne wyliczenia właśnie robię, ale to co piszesz zaszufladkowałbym jako „wynaturzenie lokalnego rynku”, o którym również wspomnę. Jesteś kolejną osobą, która (nie tylko w tym wpisie) napisała o bardzo zaniżonej stawce najmu w stosunku do lokalnych cen nieruchomości. Nie mam powodu, żeby Ci nie wierzyć, ale standard jest chyba nieco inny. Jeśli opłaty to około 500 zł, a sam płacisz 1.500 zł i ani złotówki więcej, to znaczy że właściciel mieszkania zarabia 1.000 zł miesięcznie (minus podatek…). Skoro analogiczne mieszkania w okolicy są warte 300.000 zł, to właściciel ma tylko 4% zysku brutto rocznie z wynajmu – zakładając, że nie robi żadnych remontów i przez długie lata nie inwestuje ani złotówki w to mieszkanie. Jeśli odjąć podatek i uwzględnić, że jednak co jakiś czas trzeba coś wymienić / odświeżyć mieszkanie, trzeba przyznać że chyba nie przekalkulował wszystkiego, a Ty masz sporo szczęścia, że udało ci się wynająć na takich warunkach.

      • Adam Odpowiedz

        Wyobraźnie podpowiada mi, że nie ma raczej co liczyć na zachowanie ciągłości w wynajmowaniu swego mieszkania i będą się też zdarzały miesiące przestojów… To raczej śliski sposób zarabiania pieniędzy. Mieszkanie wymaga nakładów, a co gorsza może po czasie wiele stracić ze swej wartości, a nawet b. wiele.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Owszem – miesiące przestoju mogą się zdarzyć. Ale na razie mieszkanie, które opuściliśmy zarabia dla nas od pierwszego dnia po naszej przeprowadzce (chociaż przyznaję – nie zapowiadało się na to na początku i byłem prawie przekonany, że zacznę od pustostanu). 5,5% brutto (i to z dużej sumy, będącej wartością mieszkania) to też znacznie więcej niż lokaty, które ostatnio zakładałem, a które oferowały bodajże 3,2% brutto w skali roku… znam kilka osób, które „czują” rynek nieruchomości o niebo lepiej niż ja i które z bardzo dobrym skutkiem wynajmują kilka mieszkań (często obarczonych sporymi kredytami). Inwestycja w nieruchomości i ich wynajmowanie kojarzy mi się raczej ze stabilnością, spokojem i chęcią osiągania regularnych zysków bez spekulacji – a więc mamy zupełnie inne wyobrażenie w tym temacie 🙂
          Mieszkanie może z czasem stracić na wartości – to fakt. Ale czy to jest jakikolwiek argument przeciwko takiej inwestycji? Przecież może ono też zyskać na wartości i chyba nikt nie jest w stanie stwierdzić, jak be∂zie wyglądał u nas rynek nieruchomości za 5, 10 czy 30 lat.

          • Adam

            Przewaga włożenia pieniędzy w lokaty nad włożeniem pieniędzy w mieszkanie wynika moim zdaniem z:
            1) lokat można pozakładać wiele na różne okresy i w razie zaistnienia KONIECZNOŚCi wyjęcia połowy wkładu – jako tako sobie z tym radzimy; a mieszkanie (umowa z lokatorami, konieczność szybkiej sprzedaży) generuje znaczne straty i stwarza duże kłopoty
            2) inflacja: w przypadku lokat mozna liczyć na zysk średni 1-2% powyżej poziomu inflacji i po odjęciu „Belki” (czasem nieco większy, czasem nieco mniejszy, zależne od tendencji inflacyjnej i momentu założenia lokaty). Jeśli inflacja jest znaczna np. 10% i więcej (a przypominam, że 10-13 lat temu taka była), zyski z wynajmu mogą nagle okazać się (i moim zdaniem raczej okażą się) mniejsze niż poziom inflacji…
            3) przestoje (brak wpływów0
            4) remonty (brak wpływów i koszta, konieczność nadzoru sprawy)
            5) czas i „nerwy” – np. ewentualne kontrole w wynajmowanym mieszkaniu, dodatkowe uzgodnienia, konflikty z lokatorami
            6) możliwość znaczącego spadku wartości mieszkania (mozliwość taka, że zyska ono na wartości nie niweluje moim zdaniem tego, że może ono stracić na wartości) Przykład: wyobraźmy sobie grę losową w kości: rzucamy dwiema kostkami i w zależności od wyników nieco zyskujemy lub nieco tracimy, ale są też takie opcje: dwie szóstki zysk – powiedzmy – 50%, dwie jedynki strata – powiedzmy – 50%…. Ja bym nie grał, oj nie. Szczególnie gdyby chodziło o b. duże kwoty, bo dla zabawy, dla kilku złotych mozna by się zabawić. A nawet takie zyski lub straty sa możliwe (konflikty polityczne, zmiany ustrojowe, kryzysy itp.). A w przypadku lokat znacznie szybciej można zwinąć żagle, czyli zabrac kasę i coś z nią zrobić (1-2 dni). Sprzedaż mieszkania w takim czasie – to raczej szaleństwo.

            Mam nadzieję, że nikomu nie zmroziłem krwi w żyłach, ale jeśli nieco ostudziłem – to dobrze. 🙂

            Tak ja uważam. Czekam na wskazanie korzyści najmu względem lokat.

          • wolny Autor wpisu

            Tak na szybko:
            – podatek od lokat to 19% – ja wynajmując mieszkanie wybrałem 8,5% ryczałt i zamierzając wykonywać ewentualne remonty/odświeżenia mieszkań samemu (chociaż nie sądzę, żeby to było w najbliższym czasie konieczne) dodatkowych kosztów być nie powinno
            – rentowność najmu to w moim przypadku 5,5% brutto (5% netto po podatku) – sporo wyżej od aktualnie dostępnych lokat
            – świadomość tego, co się stało na Cyprze i niepokój o tym, na ile pieniądze ulokowane na lokatach na pewno wrócą do mnie – zarówno ze względu na szalone pomysły polityków, jak i wiarygodność i stabilność banków
            – mieszkanie wynajmujesz i zapominasz o tym – więc Twój argument o czasie straconym podczas najmu nie trafia do mnie. Sam mam naprawdę dużo pojedynczych lokat i mimo, że wszystko jest w jednym banku, to ich odnawianie/likwidowanie/czekanie na przelewy itp itd również angażują w jakimś stopniu.

            Nie twierdzę, że lokaty są „be” a wynajmowanie mieszkania wspaniałe. Na razie mam doświadczenie z lokatami, aktualnie nabywam je z wynajmem i sam jestem ciekaw, jakie wnioski wyciągnę za rok-dwa. Wynajem traktuję bardziej jako dywersyfikację inwestycji i sprawdzenie sposobu na osiąganie regularnego dochodu pasywnego po osiągnięciu niezależności finansowej.

          • Adam

            Szanowny Panie Wolny!

            Proszę rozważyć taką oto sytuację: inflacja skacze do 10%… Czy jest szansa na to, że Pan podniesie czynsz o ok. 100%, by osiągnąć zyski na obecnym poziomie?… Oczywiście, że żadną miarą. Tymczasem banki bez zbytniej łaski dadzą „lokatowcom” 11-12%….
            Ja czytałem ostatnio sporo o tym, że obecnie gros bogatszych ludzi zmienia opcję lokat na zakup nieruchomości, by je wynająć, ale to wydaje mi się podobną nagonką jak ta sprzed 8-10 lat, by kupować mieszkanie w imię tego, że ich ceny będą rosnąć w „niebo”, nieskonczenie… Obecnie mamy wyjątkowo, wręcz extremalnie niską inflację, a kiedy skoczy – to okaże się, że wynajmy to raczej kiepski interes. Taka jest moja opinia.

          • wolny Autor wpisu

            Pożyjemy, zobaczymy. To oczywiste, że może być różnie. Zauważ jednak, że mimo, że próbuję swoich sił wynajmując mieszkanie, nie jestem spekulantem, który wziął kredyt pod korek i czeka na frajera, który spłaci go opłacając comiesięczny najem. Ja używam posiadane przeze mnie mieszkanie do tego, żeby opłacić inne, do którego się przeprowadziłem w związku z relokacją.
            Zresztą – malujesz naprawdę negatywny obraz, który miałby się spełnić (jeśli Cię dobrze zrozumiałem) za kilka lat. Jestem ciekawy, jakie inne zmiany pociągnęłaby za sobą inflacja na poziomie 8-10%… a może w związku z takim scenariuszem i wzrostem kosztów życia oraz stóp procentowych ludzie przestaliby spłacać kredyty, część banków by zbankrutowało (być może akurat te, w których miałbym lokaty?), a kochane Państwo ogłosiłoby jednorazowy, 50% podatek dla każdego, kto ma „za dużo” na rachunkach bankowych? Nikt nie jest w stanie przewidzieć tych zmian i dlatego tak ważna jest dywersyfikacja inwestycji – nawet w przypadku „niby-gwarantowanych” przez BFG lokat.

          • Adam

            W tym się mogę zgodzić: skoro mieszkanie już jest – to na pewno nie ma co wykonywać gwałtownych ruchów i „zamieniać” je na lokaty. Chociaż… rozważyć można. Zupełnie jednak nie rozumiem ludzi, którzy, mając pieniądze, kupują mieszkania na wynajem, bo akurat TERAZ (za podszeptem nibyspecjalistów) wychodzi, że jest to forma bardziej opłacalne niż lokaty. Przy zwyczajnej inflacji (rzędu 3-4%) zyski z lokaty zaczynają się równać zyskom z wynajmu. A przy wyższej inflacji – strata się tylko pogłębia… Moim zdaniem inflacja rzędzu 8-10% to nie jest jakiś tam „kosmos”, ale poziom, który statystycznie pojawia się w różnych państwach co jakiś czas. A co gorsza może się ciągnąć przez jakiś czas… Gdybym pisał o inflacji rzędu 50% w skali – dopiero wówczas raczej moglibyśmy mówić o jakimś totalnym załamaniu wszystkiego.
            Można by zapytać, czemu mimo to tak wielu ludzi wokół ma nieruchomości i czerpie z nich zyski lub „zyski”. Ano pewnie dlatego, że to jakiś tam prestiż i złudne poczucie tego, że się dobrze ulokowało kapitał. Podobnie jak grający u bukmacherów czy na giełdzie – ci zawsze są do przodu, ewentualnie na zero… prawie żaden z grających nie przyzna, że ponosi straty.
            Co do czarnych scenariuszy rysowanych przeze mnie… No cóż: troszke przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa to ja jestem. Pamiętam np. że 11 września 2000 roku po południe pobiegłem do banku i zabrałem zeń wszystki moje pieniądze, a przez nastepne dni dumałem, co powinienem ewentualnie z nimi zrobić. Ostatecznie kasa po 3 czy 4 miesiącach wricła do banku. Zanotowałem wtedy pewne straty (inflacja nie śpi), ale byłem w miarę spokojny, a przynajmniej świadomy potencjalnych zagrożeń.
            A sprawa Cypru? Toż nie jak piorun z jasnego nieba to nastąpiło. Trzeba się jakoś orientować w sytuacji, przewidywać i zadziałać, by nie stracić. Dlatego też, jak pisałem kiedyś, nie można się zbyt głęboko odcinać od źródeł informacji w imię „diety informacyjnej”.
            No, ale każdy żyje i działa po swojemu.

          • wolny Autor wpisu

            Również uważam, że reagujesz w bardzo asekuracyjny sposób. Ale to znowu zadanie zależne od rozkładu prawdopodobieństwa – Ty tracisz często, ale niewiele przez to, że szybko „umykasz” z rynku, a ja mogę stracić raz a dobrze grając w bardziej ryzykowny sposób.
            No cóż – niezależnie od tego, jak wyjdę na wynajmie, zyskam doświadczenie i będzie o czym pisać na blogu – ewentualne straty względem lokat co najwyżej wrzucę w kategorię „nauka” – tak, żeby mniej bolało niż gdybym miał to zakwalifikować jako „błędy spowodowane brakiem wiedzy i gnaniem za tłumem” 🙂

          • Adam

            Oto najnowszy artykuł z Gazety, autorstwa „piewcy deweloperów i ich mieszkań, p. Mawi, czyli Marka Wielgo pt. ”Inwestycja pod wynajem nadal atrakcyjna”. Proszę zwrócić uwagę na komentarze pod artykułem – krytyka powszechna.

            http://wyborcza.biz/finanse/1,108340,14852271,Inwestycja_pod_wynajem_wciaz_atrakcyjna.html?biznes=wroclaw#BoxBizTxt

            Mój głos jest też jak najbardziej krytyczny. Oczywiście „ekspert” ani słowem nie wspomina o tym, co będzie, gdy inflacja ruszy choć trochę do góry…
            Ale nagonka trwa, bo od pół roku mniej więcej intensywnie zachęca się „lokatowców”, by „wsparli” deweloperów (bazując na inflacji, która akuratnie zjechała).

          • wolny Autor wpisu

            Pamiętając okres, kiedy dosłownie wszyscy piali, ile to się zarabia na giełdzie i funduszach inwestycyjnych – a przede wszystkim to, co się stało później, muszę przyznać że kreślony przez Ciebie czarny scenariusz może być znacznie bardziej prawdopodobny niż sądziłem jeszcze kilka dni temu. Co nie znaczy, że zmieniam coś w swoich planach – prawdopodobnie będziemy kupowali mieszkanie w Bydgoszczy i nadal wynajmowali to w Gdańsku.

  16. Aga Odpowiedz

    W innych krajach wynajmuja i…. zyja. Rzeczywiscie cos w tym jest, ze „jak na wynajmie, to zdolnosci kredytowej brak“.

    My kupilismy – teraz zastanawiamy sie ci zrobic – sprzedac czy wynajac komus „niech sie kredyt splaca”, poniewaz sami mamy zamiar mieszkac „na wynajmie” w Niemczech.

    I za ta opcja sie sklaniam – Monachium, Drezno czy Berlin? Wynajac mozna wszedzie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciężko cokolwiek doradzać – pewnie wiesz, że my sami poszliśmy w stronę wynajmu naszego mieszkania, co daje nam całkiem rozsądne zyski, które są generowane w sposób praktycznie pasywny – super sprawa, skoro chcę osiągnąć niezależność finansową. Poza tym mamy ewentualnie gdzie wrócić, jeśli tutaj „nie wypali” – to taki element psychologiczny, który pozwala uniknąć uczucia, że jest się zdanym na łaskę obcej osoby, która może w każdej chwili wypowiedzieć umowę najmu.
      Ale z Bydgoszczy łatwiej w razie czego przejechać się do Gdańska niż z… nie napisałaś skąd 🙂 do Monachium czy Drezna. Poza tym są mieszkania łatwiej i trudniej „wynajmowalne” – nie wiem, jakie obecnie posiadacie. Policz opłacalność obu rozwiązań i zdecyduj, czy ewentualne straty / zyski kompensują się z Twoim podejściem do tematu (stres, niepewność najmu, odległość w razie konieczności przyjazdu itp). Możesz też na próbę wystawić mieszkanie na sprzedaż i na wynajem i zobaczyć, jaki jest odzew, na co możecie tak naprawdę liczyć. Pozdrawiam – daj znać, co postanowiliście.

      • Aga Odpowiedz

        Raczej Drezna – lubimy mieć rodziców blisko. Jedni we Wrocławiu, drudzy w Zgorzelcu, więc zbyt daleko nie jest.

        Właśnie mamy identyczny dylemat – zostawić w razie „W”, gdyby nie wypaliło – chociaż nie zakładamy powrotu – mąż ma obywatelstwo niemieckie – wtedy wynajem, kredyt się spłaca, rodzice pilnują i gra gitara. Dodatkowo kasa co miesiąc na konto wpada.

        Z drugiej strony, skoro zakładamy, że wracać nie chcemy (mentalność Polaków, przepisy, system itp. itd. nas dobija i praca „na szampon do włosów” przez dwie godziny…), to po cholerę to trzymać?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciekawy blog – nie powiem… Dopiero zaczyna i nie ma zbyt dużo wpisów, ale jak już się za coś zabierze, to „rozpyka” od a do z – to lubię!

  17. D. Odpowiedz

    Zastanawiam się jak radzą sobie osoby które kilka lat temu wzięły kredyt we frankach by kupić wymarzony dom. Czas na który bierzemy kredyt hipoteczny jest zazwyczaj zbyt długi by przewidzieć jakiekolwiek zmiany; Od samego kredytu, przez możliwości zarobkowe, spadek wartości nieruchomości, niespodziewane wydatki, nowi członkowie rodziny 🙂 – i konieczność zmiany lokum na większe, czy korzyści związane ze znaczną mobilnością.

    Poza tym chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć jak z czasem zmienią się jego kryteria wg. których podejmuje decyzję pt. „kupić czy wynająć”. A potem będzie płacz i zgrzytanie zębów. A planowanie kilka – kilkanaście miesięcy w przód jest obarczone mniejszym ryzykiem błędu.

    Ja znam temat trochę z drugiej strony – wiele lat temu moi krewni byli posiadaczami wielkiego gospodarstwa, sprzedali je i przenieśli się do miasta. Gdyby zamiast sprzedać zatrzymali je ( choćby wynajęli teren uprawny), to dziś byliby posiadaczami fortuny, zapewne wolnymi finansowo.

    Choć stawiam na mobilność i wolność od kredytu – nie ma jednego sposobu na rozstrzygnięcie tak poważnej decyzji.

    Ps. Wolny, ciekawy wpis, czekam na kolejny z cyklu 😀

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Znam jedną osobę, która „radzi” sobie tak, że do tej pory (chyba już 5 lat od wzięcia kredytu w CHF, na który nie było jej stać) ma przesuwaną kotarę zamiast drzwi do łazienki i absolutnie nic w pozostałych otworach na drzwi wewnętrzne. No ale mieszka w domu, a to już nobilitacja sama w sobie…

  18. Tomek Odpowiedz

    Wolny, jasne że nie podejmujemy tej decyzji tylko ze względu na to że mamy działkę. Ale przyznasz, że działka to też w pewnym sensie jakiś kapitał. Posiadamy dodatkowo wkład własny na około 1/3 wartości nieruchomości, i narazie zastanawiamy się czy nie skumulować go maksymalnie jak się będzie dało, a potem dopiero myśleć nad kredytem. Myślę też czy gdybym porwał się na budowę to rozłożyć ją w czasie, czy na krótki okres i wspomóc się kredytem, który rozważam max na 15 lat. (boję się tych 30 letnich:)) Aktualnie mamy gdzie mieszkać (nie wynajmujemy) więc uważam, że „koszty życia” przynajmniej w jakimś stopniu mamy obniżone, dzięki czemu możemy „kumulować” oszczędności.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      30-letnich kredytów nie ma co się bać, o ile potrafisz oszczędzać bez bata nad głową i podpiszesz umowę, zgodnie z którą będziesz mógł spłacić kredyt wcześniej. Rozważając szybką budowę posiłkując się kredytem warto chyba wziąć pod uwagę to, że (jeśli teraz mieszkasz „na swoim”) będziesz mógł szybko sprzedać/wynająć obecne mieszkanie utrzymywać już tylko wybudowany dom.

      • Tomek Odpowiedz

        No niestety aktualnie nie mieszkamy „na swoim” dlatego sprzedaż/wynajęcie obecnego lokum nie wchodzi w grę:)

  19. Andrew Odpowiedz

    Kiedyś na tym blogu podawałeś linki do takich fajnych kalkulatorów gdzie można policzyć raty kredytów i wpływ inflacji. Nie mogę znaleźć tego nigdzie w archiwum, a jak szukam w Google to znajduje tylko takie gdzie są same oferty banków i zero szczegółów. Mógłbyś mi je podpowiedzieć?

  20. Inny Adam Odpowiedz

    Jeśli się porównuje wynajem z kredytem 30-letnim, to jasne że korzystniej jest wynająć. Kredyt to kotwica, a wynajem pozwala reagować na nieprzewidziane sytuacje w życiu (zmiana lub utrata pracy, powiększenie rodziny, wyprowadzenie się dzieci na swoje itd.) – zarówno miejsce zamieszkania jak i wynajmowaną powierzchnię można dostosować do zmieniających się okoliczności. Tak robią np. moi znajomi Niemcy, którzy na dyskusję o kupnie mieszkań reagują słowami: „A po co mi mieszkanie w XYZ? Skąd ja mogę wiedzieć, gdzie będę pracował za 5 lat?”

    Jest jedno „ale”. Ceny wynajmu w Polsce. Jak ktoś mało zarabia, to zarówno kredyt, jak i wynajem bolą jak diabli… Ja już mam mieszkanie, ciasne, ale własne, a nie banku. I szczerze mówiąc nie wiem, co bym zrobił, gdybym miał teraz wejść w dorosłe życie.

    I jeszcze jedno. Podobno w Polsce brakuje ciągle około 2 milionów mieszkań (jest to dużo mniej niż w latach 80-tych). Jeśli ten deficyt zniknie, to dyskusja będzie wyglądała zupełnie inaczej, bo rynek wynajmu znormalnieje (będzie problem z pustostanami).

    • Bolek Odpowiedz

      Już teraz jest w Polsce nadmiar mieszkań. Przejrzyj dane GUSu, zobacz ilość ofert na rynku, mieszkania jakie chcesz i gdzie chcesz. J

      Z czasem poza największymi metropoliami będzie jeszcze gorzej. Nie zazdroszczę osobom, które na kredyt kupiły mieszkania w miastach, które do końca okresu kredytowania skurczą się o 20%. Tam nikt tego mieszkania nie odkupi.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Dane GUSu mają 2 wady: po pierwsze, mówią o przeszłości, a po drugie – to tylko dane statystyczne. Obecnie bardzo intensywnie szukamy mieszkania do kupienia w Bydgoszczy (myślę, że spokojnie kwalifikuje się do wspomnianych przez Ciebie wyludniających się miast) i sytuacja mocno się różni od suchych danych, które można znaleźć w Internecie. Ceny znacznie wyższe niż te oficjalne, a jak człowiek chce udowodnić, że oferta jest mocno zawyżona, to jakimś trafem po kilku dniach okazuje się nieaktualna 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *