Chyba każdy z nas lubi być doceniany za pracę, którą wykonuje. Za wysiłek i zaangażowanie, które niejednokrotnie jest okupione mniejszym lub większym poświęceniem w prywatnym życiu. Jeśli jesteś w tej niezbyt ciekawej sytuacji, że za dobrą pracę dostajesz bezcenną nagrodę pod tytułem „uścisk ręki prezesa” lub wynagradzające wszystkie niedogodności słowa „dobra robota”, sugeruję przeanalizowanie, czy nie opłaci Ci się być nieco bardziej asertywnym u obecnego pracodawcy, lub wręcz szerzej – na rynku pracy. Najprawdopodobniej jednak otrzymujesz od czasu do czasu nadprogramowy, zdecydowanie bardziej namacalny dowód na to, że przykładasz się do tego, co robisz.
Może to być premia, nagroda; może to być coś, czemu wiele osób przypnie etykietkę „należy mi się” – tzw. grusza, bony świąteczne czy karty w programach sportowych. Ba – wiele osób będzie bardziej zmotywowanych pozafinansowymi nagrodami, takimi jak chociażby dodatkowy czas wolny, zmiana obowiązków czy udział w ciekawym projekcie. Ale dzisiaj ograniczę się do kwestii namacalnych, które mogą pomóc w osiągnięciu niezależności finansowej.
Jak to wyglądało u mnie w pierwszych 3 kwartałach tego roku? Najpierw sporo nadgodzin przy kończącym się projekcie w poprzedniej firmie. Później nieco stagnacji, która doprowadziła do decyzji o zmianie pracodawcy. Następnie wypłata ekwiwalentu za zaległy urlop w poprzedniej firmie. Teraz mnóstwo dodatków, które zaczną spływać w nowej pracy (takie świadczenia socjalne, jakie oferuje mój aktualny pracodawca to naprawdę rzadkość). Pierwsze delegacje zagraniczne, które wygenerowały diety przewyższające miesięczne zarobki wielu ludzi w tym kraju. Wszystko to (i nie tylko to) sprawiło, że na moje konto wpływały dodatkowe kwoty, których suma jest porównywalna z rocznymi zarobkami wielu Polaków.
„Co sobie za to kupisz” – spytał mnie kolega z pracy, kiedy dowiedział się, że dostanę dodatkową pensję, na którą zsumował się cały niewykorzystany urlop u poprzedniego pracodawcy. „Spokój ducha” – odpowiedziałem, nawet nie szukając zrozumienia w oczach rozmówcy. Zbyt abstrakcyjna odpowiedź? No cóż – samo pytanie było kiepsko sformułowane, bo zakładało dodatkowe wydatki. Czemu dla tak wielu z nas ciąg przyczynowo skutkowy (więcej przychodów = więcej wydatków) jest tak oczywisty, jakby był zakodowany w umyśle od chwili narodzin? Czy naprawdę coś w nas siedzi, co każe nam wydać każdą złotówkę – nieważne czy przewidzianą, otrzymaną niespodziewanie, czy nawet przez nas nieposiadaną (ehhh – te kredyty)?
Ostatni tydzień spędziłem w Belgii. Zgodnie z obowiązującym prawem, otrzymywałem w związku z tym prawie 50 euro dziennie tak zwanej diety. Mając opłacony hotel ze śniadaniem i zwrot wydatków na podróże, zostało do kupienia naprawdę niewiele rzeczy. I wcale nie mam tu na myśli popularnych w naszym narodzie sposobów na obniżanie kosztów typu wynoszenie hotelowego jedzenia na później czy zabierania z kraju paprykarza i szprotów w oleju, które – otwierane w hotelowym pokoju – mają zapełnić brzuch, a po których zapach unosi się jeszcze po powrocie do kraju… Drugie śniadanie w lokalnej kantynie, w której jadali pracownicy okolicznych firm, popołudniowa obiadokolacja, a nawet wieczorne wyjście na wyborne, belgijskie piwo – to wszystko było codziennością podczas tego wyjazdu. Mimo to, wydawałem zaledwie 1/4 przysługującej mi diety. Nawet mimo wypchania walizki lokalnymi specjałami (ehhh – te belgijskie czekoladki!) dla najbliższych, nie udało mi się wydać więcej niż 1/3 tego, co otrzymałem. Chyba nie zaskoczę Cię jeśli napiszę, że byłem jedyną osobą, która przywiozła z powrotem coś więcej niż brzęczące w kieszeni, pojedyncze monety 🙂 Jak innym udawało się wyzerować codzienny przydział gotówki? Pomyślmy… mule, jeden ze sztandarowych belgijskich przysmaków, grały pierwsze skrzypce. Pomagały też degustacje najlepszych na świecie piw (ciekawe, kto to ocenił), których cena w knajpie dochodziła do 15 euro (w porównaniu z 3 euro za przepyszne, jedne z najlepszych piw, które piłem w życiu!). Nawet nie potrafię zliczyć, ile razy usłyszałem „a najlepsze jest to, że za to wszystko sam nie płacę”, co miało chyba jeszcze spotęgować radość płacenia pieniędzmi, które otrzymaliśmy w związku z wyjazdem służbowym.
Nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że każdą sumę pieniędzy można „spalić” kupując rzeczy, których absolutnie nie potrzebujesz. Nie muszę też chyba powtarzać, że radość z ich posiadania będzie krótka, a późniejszy żal w związku z wyczyszczeniem konta duży. Dlatego z całą stanowczością zaproponuję Ci pewną zasadę, która może Ci wyjść tylko na dobre:
Jeśli koniecznie chcesz w jakiś sposób „poczuć”, że ktoś docenił twoją pracę, wydaj nie więcej niż 10% tego, co otrzymałeś. Jeśli to oznacza, że kupisz sobie zaledwie książkę lub wyjdziesz z drugą połówką do niezbyt wyszukanej restauracji – trudno – na więcej Cię po prostu nie stać!
– „Jak to nie stać – przecież dostałem 1000 zł premii i leżą one właśnie na moim koncie, czekając na rychłą zmianę właściciela”.
– „ano normalnie: nie stać. Zapamiętaj dobrze: nie podwyższaj inflacji swojego życia, jeśli jeszcze nie kupiłeś sobie wolności!”
Brzmi zbyt radykalnie? No dobrze – rozumiem, że niełatwo wykorzenić dotychczasowe przyzwyczajenia. Przyjmij na początek mniejszy procent – sam sprawdź, że nie musisz wydać wszystkiego, żeby poczuć satysfakcję z tego, że ktoś Cię docenił. Trenuj swoją psychikę, zwiększając co jakiś czas o kilka oczek procentowych poprzednią wartość i sprawdzaj, jak mocno wpływa to na Twoją satysfakcję z wykorzystania tych funduszy.
Uważam jednak, że jeśli masz jakiekolwiek zobowiązania wobec innych (pożyczki, kredyty konsumpcyjne itp), ich spłata powinna być dla Ciebie priorytetem – korzystając z dodatkowych dochodów i kierując się radami Michała, który fenomenalnie doradza, jak pozbyć się długów, szybko pozbędziesz się niewygodnych należności. Jeśli nie masz kredytów, to również nie powód do wydawania bonusów na lewo i prawo. To, że otrzymasz popularną „gruszę” wcale nie znaczy, że musisz to wydać na urlop. Nie bój się – nikt tego nie zweryfikuje, nikt nie zmusza Cię do kupna nowego smartfona korzystając z dopiero co otrzymanej premii. Obecnie otrzymuję też 150 zł miesięcznie dodatku na dojazdy do pracy – czy uważacie, że w jakiś sposób tłumaczę się czy kryję z tym, że korzystam na co dzień z roweru i te pieniądze będą w całości odłożone? Oczywiście, że nie – ja jeszcze odrobinę przyspieszyłem proces dążenia do wolności, a pracodawca (i ja!) cieszy się, że dbam o zdrowie i za 10 lat nie zejdę na zawał serca.
Wiesz, co było dla mnie największą nagrodą w związku z otrzymanymi w tym roku nadprogramowymi dochodami? Pięknie rosnący słupek w moim arkuszu z budżetem domowym, który osiągnął zakładany na koniec roku stan już pod koniec września. Oznacza to, że dodatkowe pieniądze pozwolą mi się cieszyć niezależnością finansową o kilka miesięcy wcześniej, niż do tej pory planowałem – czy to nie najlepsza z możliwych nagród? Kilka miesięcy to niedużo, ale ponieważ nie zamierzam iść na emeryturę w najbliższym czasie, to kto wie – być może dodatkowe dochody pozwolą mi osiągnąć cel rok czy dwa wcześniej, niż zakładałem? Uwzględniając nadprogramowe dochody w kolejnych latach i inwestowanie praktycznie całości tych funduszy *, te pozornie niewiele znaczące, bo przecież niezaplanowane dodatki do pensji na pewno przyczynią się w jakimś stopniu do jeszcze szybszego osiągnięcia planowanego celu.
A Ty? Co robisz z dodatkowymi dochodami, kiedy takie się pojawiają? Może masz jeszcze jakiś inny sposób na ich mądre wykorzystanie?
[poll id=”6″]
* sami zazwyczaj nie potrzebujemy do szczęścia nawet tych 10% – skoro jesteśmy w pełni zadowoleni z obecnego poziomu życia i wydatków, to czemu mamy sztucznie pompować konsumpcję, która absolutnie nic nie zmieni w odczuwanej satysfakcji?
Jeśli chodzi o delegację zagraniczną to możne jeszcze zmaksymalizować korzyści wykorzystując swój własny samochód. Z kilometrówki zostaje mniej więcej 50%, do tego można jeszcze kogoś zaprosić do przejazdu przez BlaBlaCar. Myślę że nie ma co za bardzo uwzględniać zużycia samochodu, bo taki wyjazd na zachód to 99% jest równym tempem po autostradzie.
W praktyce za wyjazd z Poznania do Hamburga miałem jakieś 700 zł.
Jedyne ryzyko to takie, że akurat tam nastapi jakaś awaria. Przy częstrzych wyjazdach assistance na UE może mieć sens.
Podczas ostatniego wyjazdu lecieliśmy z Gdańska, więc wykorzystałem samochód prywatny na trasie Bydgoszcz – Gdańsk i z powrotem. Taka krótka trasa, a 150 zł do przodu 🙂
A powiedz czy twoje oszczędności które posiadasz na koncie suma X wszystkie masz na jakiś lokatach? Czy coś lepszego np akcje, albo są te programy czasem pół roczne inwestycja np w aluminium i albo dostaje się 10% albo nic:)
Stan na dzisiaj: około 70% to lokaty. Reszta to akcje i fundusze inwestycyjne. Od dobrego roku zdecydowaną większość oszczędności pakuję w lokaty – nieważne, czy są oprocentowane na 7 czy (aktualnie) na nieco ponad 3 procent. Powód jest prosty – nie jestem dobrym inwestorem, nie mam wystarczającej wiedzy, doświadczenia i ciekawości żeby zgłębiać temat i być na bieżąco z doniesieniami ze spółek. A poza tym wolę zainwestować swój czas wolny w tego bloga 🙂
W praktyce wtopiłem na akcjach dość sporo, zyski z funduszy też nie były jakieś spektakularne (zdarzały się bardzo ładne, ale porażek też nie uniknąłem) więc lokaty dają mi spokój ducha i pewność (bardzo niewielkiego) zysku. Niedługo prawdopodobnie kupimy drugą nieruchomość i dzięki temu zdywersyfikuję nieco bardziej swoje oszczędności (mam tu głównie na myśli pozbycie się sporej części lokat na wkład własny). Zresztą… wpis o tym, czy ważniejsze jest oszczędzania czy inwestowanie też się pojawi na tym blogu i wtedy będziemy mogli podyskutować.
Też kiedyś wtopiłem w akcje za mało czasu, a za duże ryzyko jest w tym:). Obecnie mam jakieś środkach na kontach typu „emax”, niby 3% jak lokata, a w każdej chwili można wyciągnąć. Ale muszę się zastanowić nad zamrożeniem ich w zwykłych lokatach.. A i jeszcze jedno pytanie, czy lokaty zakładasz tam gdzie masz rachunki, czy szukasz gdzie najlepsza lokata, zakładasz, potem się kończy, środki dostajesz i wrzucasz do innego banku z najlepszą lokatą na dany dzień?
Nie chcę reklamować mojego aktualnego rozwiązania – napiszę Ci na priv jeśli nie zapomnę (przypomnij się proszę jeśli do poniedziałku nie dostaniesz informacji). Mam tam, gdzie jest nieco wyższe oprocentowanie niż w największych bankach – a więc rozdzielam rachunki bieżące od lokat. Ale absolutnie nie poluję na dziesiętne części procentów i nie skaczę z moimi oszczędnościami z kwiatka na kwiatek. Ważna jest dla mnie prostota, automatyzacja i poświęcanie jak najmniejszej ilości czasu na obsługę lokat.
A i co do delegacji to nie jest tak że jak masz opłacony hotel i śniadanie, to z tych 50euro odejmuje się procent. Czyli jak masz wszystko opłacone, 3 posiłki , nocleg to zostaje 15% z tej kwoty dla Ciebie:), czy coś się w prawie zmieniło:)
Teoretycznie tak powinno być, co gorsza obecnie jest to chyba 25%-50%-25% więc przy trzech posiłkach nie zostaje nic.
Nie no musi coś zostać, chyba minimum 15% dostajesz, bo przecież jakaś radość też ma być z tego że nie ma Cie w Polsce w domu z rodziną:)
heh… zakładając 50 eur diety, to jeśli zostanie Ci 15% (jakieś 30 zł) dziennie, to chyba zbytnio nie ma się czym radować będąc nawet kilka tysięcy kilometrów od rodziny.
Sam hotel i zwrot kosztów za transport nie obniża diety. Dopiero śniadanie (15% mniejsza dieta) i dodatkowe posiłki to robią. Rozwiązanie – nie kupować ich 🙂 Zresztą faktury za hotel często nie wyszczególniają tego, że śniadanie było w cenie lub nawet oddzielnie kupione. Faktura za całość – czyli usługę hotelową i tyle.
Hm, korzystanie ze śniadania i nieuwzględnianie tego w rozliczeniu diety ktoś mógłby uznać za nieco kontrowersyjne etycznie.
Skoro hotel ma to wliczone w cenę noclegu, a mój pracodawca i tak skwapliwie wykorzystuje koszty podróży służbowych do obniżenia płaconych podatków (zdaje się, że wszędzie właśnie tak to działa), to – wybacz – ale nie mam większych barier przed tym, żeby nie być zbyt nadgorliwym i nie prosić każdorazowo w hotelu „a czy moglibyście rozbić tą kwotę tak, żeby było widać śniadanie, bo wtedy dostanę mniejszą dietę”…
To tak nie wygląda. Nie musisz prosić hotelu o rozbicie faktury, ale w rozliczeniu delegacji podajesz, że miałeś zapewnione śniadanie i dieta powinna się obniżyć. Tak działa mój system w poprzedniej i obecnej firmie i podejrzewam, że w większości dużych korporacji jest podobnie.
A co do optymalizacji podatków, owszem, firmy to czasami wykorzystują, ale nie w przypadkach takich, jak Twój. Tutaj pracodawca delegując pracownika ma obowiązek wypłaty ustawowej diety, a że ustawodawca zwalnia tę dietę z podatku, to już inna sprawa.
Ale czy ta wypłacona, ustawowa dieta nie jest dla pracodawcy kosztem, który – oprócz tego, że jest zwolniona z podatku, to jest również sposobem na podwyższenie kosztów działalności, dodatkowo obniżając należne podatki?
Oczywiście, że jest kosztem obniżającym podatki (dlaczego miałaby nie być?), ale takim, który pracodawca musi ponieść, niezależnie od tego, czy chce czy nie, chyba, że chce się narazić na zarzuty inspekcji pracy. Efekt podatkowy ma tu znaczenie zupełnie wtórne.
Hej Wolny,
Kolejny świetny materiał i ponownie dziękuję za polecenie 🙂 Też pamiętam, że diety na wyjazdach zagranicznych były świetnym sposobem „dorabiania”. A najlepiej wiedzą o tym stewardesy 😉
Pozdrawiam
Mam 28 lat, pracuję od 8. Do niedawna „przepieprzałem” wszystkie nagrody i dodatki (pensję zresztą też:D). Korzystając z Twoich rad (oraz z innych, tych mniej ciekawszych, blogów o oszczędzaniu;)), zoptymalizowałem wydatki, odkładam jak najwięcej każdego miesiąca, a wszelkie ponadprogramowe wydatki kieruję w „spokój ducha”.
Z oszczędzania, powstrzymywania się od kupowania głupot, DIY, działki i przede wszystkim oglądania szybko rosnących oszczędności (z diabolicznym chichotem „myyyy preecioooousssss!”;)) zrobiło się całkiem fajne hobby:)
Odcięcie od TV i głównych portali internetowych uwolniło mnie od mnóstwa pokus (i głupawych reklam). Ciągle jednak wodzą mnie na pokuszenie jakieś elektronarzędzia (chociaż czynność, którą wykonują, robię raz od święta i mogę to zrobić ręcznie;)), laptoki i insze książki.
Zdarza się, co prawda, że wydam nagrodę na coś, co i tak musiałbym kupić, ale wymagałoby to odkładania pieniędzy (np. ciągle jeszcze systemem gospodarczym remontuję mieszkanie i cierpię na chroniczny brak mebli;)).
Szkoda tylko, że te 7 lat przyświecała mi zgoła inna ideologia;) To pieniądze (i czas potrzebny na ich zarobienie) bezpowrotnie stracone.
Jak zwykle chaotyczny komentarz mi wyszedł;) Na dodatek tylko półdupkiem na temat. Dlatego właśnie nie piszę bloga:)
Pozdrawiam i dzięki,
Paweł
„Ponadprogramowe dochody”, a nie „wydatki” – oczywiście:)
Jak to mówią – lepiej późno niż później. Ważne, że ta zmiana w Tobie nastąpiła, że się z niej cieszysz i planujesz swoją przyszłość. Nie ma co rozpamiętywać błędów z przeszłości, bo nic Ci to nie da. Gratulację zmiany i oby tak dalej! Pozdrawiam.
Komentarz super – najważniejsze, że jest „prawdziwy” – dlatego nie przejmuj się detalami i komentuj dalej 🙂
Jako umiarkowany piwosz jestem nieco zawiedziony: a gdzie zdjęcie belgijskich piw?… Niezłe by też było dla artykułu uchwycenie jak to z leżącego w poziomie piwa wycieka jego zawartość, a po bokach i przed nim leżą sobie, eurocentaki.
Ale to takie tam moje fanaberie.
Adamie – muszę chyba sprawdzić stawki profesjonalnych fotografów pstrykających zdjęcia na zamówienie 🙂
Ponieważ jesteś stałym czytelnikiem, zrobię dla Ciebie wyjątek: klik. We wpisie zdjęć brakowało, bo nie o piwach (ani nawet podróżach służbowych) on traktował.
Ale wiesz co… dzięki Twojemu komentarzowi nabrałem przekonania, że muszę chyba zrobić wpis o czekoladzie – mam takie foty belgijskich słodkości, że aż boję się na nie patrzeć – tak ślinka cieknie. A zapasy przywiezione do domu albo już rozdane, ale na wykończeniu 🙁
Może i nie o piwie, ale wśród tych delegacyjnych chwil, jak zrozumiałem, liczyło się i to, aby jakoś kapeczkę zakosztować chwili (Carpe diem?), a jednocześnie nie sprzeniewierzyć się swemu podejściu do życia. Poza tym to piwo na zdjęciu byłoby takim symbolem bonusa przekutego w zabawę, a rozrzucone eurocenty – bo ja wiem – kontrolowanej rozrzutności.
Ależ proszę z daleka od profesjonalnych fotografów! Tu wystarcza zupełnie spontaniczna i autentyczna fota – taka najlepsze, a nie zawodowe ustawki.
Zdjęcie obejrzałem – fajowe!
Co za przypadek! Właśnie dziś na moim koncie znalazła się kwartalna premia- i wśród wielu rozterek co z nią zrobić, dzięki Tobie wiem, że muszę konsekwentnie trzymać się pierwotnego planu i odłożyć ja „do skarpety”. Potrzebuje takiego moralizatora- kogoś, kto powie mi, że te wszystkie przedmioty ,którymi się otaczam nie są mi potrzebne. Dziękuje!
Zapewniam wszystkich czytelników, że to nie jest żadna „ustawka”, a ja wcześniej nie kontaktowałem się z Natalią w sprawie pochlebnego komentarza 🙂 A tak poważnie – WSPANIALE! Cóż mogę powiedzieć – oby Twoja skarpeta puchła w oczach! 🙂
Z tego co piszesz, to i tak ładną dietę otrzymałeś. Za pełną dietę w Holandii wypłaca się dokładnie 48 EUR. Z tego co piszesz, miałeś zapewniony hotel (czyli 160EUR diety za nocleg odpada) . a w hotelu miałeś standardowo zapewnione śniadanie , czyli powinieneś dostać jakieś 85 % z pełnej diety, czyli ok. 40,80 EUR . Czyli ok 10 EUR za dzień do przodu 🙂 Skoro masz rezerwowany nocleg przez firmę, to w dobie dzisiejszej oszczędności, na pewno w firmie wiedzą gdzie w standardzie noclegu masz zapewnione śniadania, a gdzie nie (zwłaszcza osoba odpowiedzialna za rezerwacje ). Zaczełam pisac tą odp. odruchowo, ale własnie spojrzałam na odpowiedz stocka i dokładnie się z nią zgadzam. Owszem pracodawca wrzuca sobie w koszty dietę (własciwie tylko w dochodowy bo vatu nie może sobie odliczyć w w/w przypadku) , ale w przypadku wypłaty pełnej diety zamiast tych 15% mniej, wychodzi generalnie na minus. Bo za
hotel musi zapłacić (bez wzgl. czy z widoczną pozycją sniadania czy nie) a dodatkowo diete wypłaca w pełnej wysokości (gdzie te 15% więcej fizycznie dopłaca) A podatek dochodowy to tylko procent ogólnych wydatków, czyli pracodawca generalnie jest w plecy. Poza tym na dokumencie delegacji swoim podpisem potwierdzasz w jakim stopniu miałeś wyżywienie zapewnione. Więc skoro i tak na tym zarobisz..jest to trochę nie fair w stosunku do pracodawcy.
Nie rozumiem do końca – piszesz o 85% z diety 48 eur, czyli niecałe 41 eur za każdy dzień delegacji (plus dodatkowa dieta za dojazd z/do lotniska) – nie wiem skąd zdanie „Czyli ok 10 EUR za dzień do przodu”.
Nie chciałbym rozpoczynać tematu o tym, co jest fair a co nie w stosunku do pracodawcy. Myślę, że w dużych korporacjach nigdy nie ma pełnej transparentności i żadna ze stron nie jest 100% w porządku wobec drugiej. Dochodzą jeszcze takie rzeczy jak presja grupy (co firma zrobi, jeśli tylko jedna z kilku osób złoży inne rozliczenie delegacji mimo posiadania identycznych dokumentów…), a w połączeniu z naprawdę dziesiątkami możliwych sytuacji gdzie w grę wchodzi uczciwość jednej ze stron (faktycznie przepracowany czas w pracy, zapłata za nadgodziny, sumienność, rzetelność, wykorzystanie służbowych sprzętów – np. samochodów i wiele innych), sprawa naprawdę nie jest tak prosta, żeby w jednym komentarzu ją zamknąć.
„Spokój ducha” jest, można by rzec, „towarem z najwyższej półki”…
Niełatwo tam doskoczyć, „opakowanie i marketing” ma jakieś marne i cenę z pozoru wysoką…
Ale jak już się kupi i rozpakuje okazuje sie być towarem rewelacyjnym 🙂
Dobrze powiedziane – to w sumie taki towar luksusowy, którego z zewnątrz absolutnie nie widać. I to właśnie lubię – w przeciwieństwie do obnoszenia się ze stanem posiadania.
Pochwalisz sie , co to było za świetne piwo? Może da.się gdzieś w Polsce takie kupić?
Oj nie da się… Belgowie mają około 700 gatunków piw i tylko pojedyncze marki są czasami dostępne – np. Stella Artois, która przy wszystkich piwach, które piłem na delegacji może być śmiało nazwana „sikaczem”. Na prezenty przywiozłem np. piwo Duvel, którego chyba nie ma szans dostać u nas.
Hej Wolny!
Czytam Cię od jakiegoś czasu. Zazwyczaj czytam po cichutku i to mój pierwszy komentarz, bo trafiłeś idealnie. Wczoraj właśnie przy reformowaniu naszych finansów poruszaliśmy kwestię „dodatkowych” dochodów.
10 % to dla nas trochę zbyt mało, żeby się wyszaleć 🙂 Zostawiliśmy sobie 20%, a resztę podzieliliśmy: 20% na fundusz wakacyjny i 60% na awaryjny, który już niedługo będzie kompletny 🙂
Bardzo dziękuję za Twoje wpisy, bo razem z Michałem z jakoszczedzacpieniadze.pl zapoczątkowaliście w moich finansach rewolucję październikową. Niedługo będziemy podsumowywać pierwszy miesiąc 🙂
Dzięki i pozdrawiam!
Gosiu,
dziękuję za komentarz i życzę powodzenia na drodze, którą (z tego co widzę) dopiero obrałaś. Jak na sam początek to skonsumowanie tylko 20% dodatkowych dochodów i tak jest naprawdę dużym osiągnięciem! Koniecznie daj znać, jak wypadnie podsumowanie miesiąca.
A propos: to już jutro… Tzn. – koniec miesiąca. Wszystkie harpagony i scrooge robią podsumowanie – ile im tam przybyło.
Tak, tak: pamiętajmy, granica między oszczędnością, a sknerstwo-ciułactwem jest płynniutka.
PS. Oczywiście Pani Gosi to jeszcze na razie (i pewnie długo) nie grozi, ale mam wrażenie, że wielu innym kręcącym się wokół tego bloga – na pewno…
Polecam: http://www.youtube.com/watch?v=ky89UTfLi8o
[Wpis ot tak: sobie i innym ku przestrodze.]
Czy to, że sam zrobiłem podsumowanie już wczoraj, czyni ze mnie mega-scrooge’a, czy tylko niedokładnego w obliczeniach i niecierpliwego skneruska? 🙂 Ja akurat nie widzę związku pomiędzy comiesięczną inwentaryzacją stanu posiadania a negatywnymi zjawiskami, o których piszesz.
Wskazana przez Ciebie granica jest nie tylko płynna, ale również mocno zależna od osobistego spojrzenia i zdefiniowania pojęć takich jak ciułanie i sknerstwo.
He, he: ja oczywiście także nie doczekałem ostatniego dnia miesiąca. Zestawienie zrobiłem dziś w ciągu dnia. 🙂