Dzisiejszy wpis traktuję całkowicie eksperymentalnie i przyznam szczerze, że jestem bardzo ciekawy Twojej reakcji. Jeśli po lekturze zechcesz skomentować trafność tematu i formy wpisu na takim blogu jak mój, będę Ci niezmiernie wdzięczny.
27.05.2013 senator z województwa podkarpackiego, pan Władysław Zenon Ortyl został powołany na stanowisko marszałka województwa. A czemu ja – minimalistyczno-finansowy bloger z północnej części kraju, który do tej pory nie wspomniał nawet słowem o polityce, poruszam ten temat? Robię to z jednego, prostego powodu: uderza mnie abstrakcyjność skutków tego awansu, o których chyba nikt nie powiedział głośno.
Otóż awans jednostki – pomijam fakt, czy zasłużony i należny – spowodował lawinę wydarzeń, które były na tyle szeroko komentowane, że nawet ja – nie posiadając dostępu do żadnego z kanałów telewizyjnych – usłyszałem o nich dzisiaj kilkukrotnie. Ponieważ Pan Władysław został marszałkiem, to niestety – zgodnie z obowiązującym prawem – stracił mandat senatorski. Skutek tego – również podyktowany przepisami prawa – mógł być tylko jeden: wybory uzupełniające w okręgu, w którym nagle powstało dodatkowe miejsce do obsadzenia.
Wybory uzupełniające zarządził łaskawie panujący prezydent. Wszystkie partie polityczne zwołały narady, zorganizowały zjazd członków po wystawnej kolacji zakropionej kapeczką lokalnych trunków powołały komitety wyborcze. Te z kolei – po zebraniu kilku tysięcy głosów – wybrały spośród swoich światłych osobistości reprezentanta, który z godnością mógłby walczyć o mandat senatorski. Rywalizacja zapewne była zaciekła, a spośród wielu światłych kandydatów wybrano najlepszego. Ruszyła kampania wyborcza. Spoty reklamowe w lokalnych mediach, tysiące plakatów, wiece i pikniki. Wszystko w wesołej atmosferze pikników i festynów organizowanych w czasie dożynek. Wreszcie nadszedł dzień głosowania. 8 września 2013 roku kilkadziesiąt procent z ponad 377 tysięcy obywateli uprawnionych do głosowania ruszyło do urn wyborczych, żeby oddać głos na swojego kandydata. Wszystkie ogólnopolskie radia i stacje telewizyjne komentowały przebieg wyborów, przedstawiały kandydatów, pisały o incydentach, do których doszło: a to obywatel chciał oddać swój głos pod wpływem alkoholu, a to ktoś zrywał wyborcze plakaty i zastępował je innymi. Na szczęście reakcja służb mundurowych była natychmiastowa i groźba zamieszek (ba – może i puczu!) została zażegnana. Na koniec zostały podliczone głosy, zwycięski kandydat zapewne wygłosił piękną mowę, a następnie ostro zabrał się do pracy, stawiając sobie szczytne cele poprawy sytuacji w regionie.
Przepraszam za wyczuwalny sarkazm w powyższym opisie, natomiast nie to jest meritum tego wpisu. To, co mnie w tej całej sytuacji uderzyło, a o czym nikt w mediach nie raczył wspomnieć, jest pytanie: ile to wszystko kosztowało i kto za to zapłacił?!? Ja wiem – to nie po raz pierwszy, to nie żaden wyjątek, znacznie większe kwoty są na każdym kroku sprzeniewierzane, a podobne sytuacje marnotrawienia publicznych pieniędzy to norma. Ale żeby awans jednostki prowadził ze sobą wielomilionowe koszty, które ponieśliśmy my wszyscy? Czy to naprawdę optymalne, żeby w trakcie obowiązującej kadencji nagradzać jednostkę tak olbrzymim kosztem?
Przecież każda z partii wydała miliony na zwołane posiedzenia, pracę komitetów wyborczych, przygotowywanie spotów reklamowych, działania marketingowe, a także dziesiątki pomniejszych spraw. Gdyby te pieniądze pochodziły z darowizn członków lub z jakiejś dochodowej działalności gospodarczej partii… ale w bardzo dużej części pochodzą one z budżetu państwa, a więc ich źródłem są nasze podatki! Ciekawy jestem, jakie są koszty organizacji 1-dniowych wyborów, na których sukces pracują tysiące osób (wystarczy napisać o służbach porządkowych czy tysiącach zatrudnionych do przeprowadzenia głosowania w 422 lokalach wyborczych!). Bazując na tej wzmiance, koszt takich wyborów to ok 1,5 mln zł. Jestem ciekawy, kto to liczył i co zostało uwzględnione. Samo wynagrodzenie (określane jako „diety”) członków komisji wyborczych to kilkaset tysięcy złotych (licząc 3 osoby na lokal x 422 lokale x 300 zł = 400.000 zł). Druk, przechowywanie i transport kart do głosowania wydano zapewne kilkaset tysięcy złotych. Oznaczenie lokali do głosowania, transport i łączność. Obsługa informatyczna, sporządzenie spisu wyborców, a przede wszystkim: publiczne pieniądze wydane przez komitety wyborcze na kampanię wyborczą. To wszystko koszty – bezpośrednie lub pośrednie – lokalnych wyborów uzupełniających. Koszty ponoszone przez każdego z nas, sumujące się do kilku-kilkunastu milionów złotych. O tyle bezbolesne, że niewidoczne – ta kwota została po prostu zaczerpnięta z budżetu państwa, który i tak będzie musiał być znowelizowany, bo „zabrakło” w nim – bagatela – kilkudziesięciu miliardów złotych.
Czas na pytanie za 100 punktów: czy 2 lata, które są średnim czasem kadencji marszałka województwa (tym bardziej biorąc pod uwagę wybory samorządowe w 2015 roku, które mogą sporo namieszać) będzie wystarczającym okresem, żeby pan Władysław Ortyl przekuł te dzisiejsze miliony wydatków na dziesiątki milionów zysków będących bezpośrednio wynikiem piastowania przez niego funkcji marszałka?
Chociaż prawdę mówiąc, to winnym całej tej sytuacji jest były marszałek województwa podkarpackiego, Mirosław K., który ze względu na postawione mu zarzuty korupcyjne, został odwołany ze stanowiska. Może w takim razie to on powinien ponieść koszt lawiny zdarzeń, które nastąpiły po postawieniu mu zarzutów? Niestety… dochodzimy do jakże częstego punktu, w którym pierwsze skrzypce gra „odpowiedzialność rozmyta”, czyli – mówiąc po polsku – nikt nie jest winny…
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten niewinny, nieco polityczny tekst i zrozumiecie pobudki, które mną kierowały. Chyba – mimo stosowania bardzo zaawansowanej diety informacyjnej – do tej pory nie udało mi się pogodzić z abstrakcją pewnych sytuacji w naszym pięknym kraju, a przede wszystkim z tym, że żadnemu dziennikarzynie nie przyszło do głowy, żeby spojrzeć na tą sprawę w nieco szerszym kontekście. Nikt nie wpadł na pomysł, że być może pewne rozwiązania nie są optymalne i należałoby chociaż rozpocząć debatę nad tym, co można zrobić w celu poprawy sytuacji.
Ponieważ powyższy tekst powstał przed ogłoszeniem wyników wyborów, czuję się zobowiązany do spuentowania tej historii a happy endem. Wybory wygrał Pan Zdzisław Pupa, który tuż po ogłoszeniu wyników nie omieszkał nadać odpowiedniej rangi temu miażdżącemu zwycięstwu – w końcu ponad 60% oddanych głosów to nie byle co, a fakt, iż poparło go niecałe 10% uprawnionych do głosowania (większości jednak nie przekonała waga tych wyborów i woleli spędzić dzień z rodziną niż skreślać krzyżyki w lokalach wyborczych) nie ma przecież większego znaczenia… a może jednak ma? Może frekwencja na poziomie kilkunastu procent to również pewien przekaz od wyborców, z którego należałoby wyciągnąć wnioski? Swoją drogą… skoro wystarczyło nieco ponad 35.000 głosów do wygrania wyborów, czy nie prościej i znacznie taniej byłoby stworzyć hasło wyborcze „flaszka za głos”? Efekt końcowy byłby podobny, pieniądze podatników zostałyby zaoszczędzone, a te wydane – spożytkowane na dobry, polski wyrób. Ale takie działania podpadłyby nie tylko pod sabotaż ustawy o wychowaniu w trzeźwości, ale również byłyby plagiatem pewnego wydarzenia sprzed trzech lat…
Ojojoj, temat polityczny, będzie burza :)))
Ostatnio powiedziałam mojemu mężowi, że z chęcią „zatrudniłabym” się na czarno. Zero podatków, zero zmartwień, zero stresu, że gorszy miesiąc w firmie, a ja MUSZĘ zapłacić ZUS, US, VAT itp. Oszczędzać umiem, więc te zaoszczędzone na podatkach pieniądze potrafiłabym odłożyć.
I nie trafiałby mnie szlag (podobnie jak i u Ciebie – całkowicie nie da się wyeliminować wiadomości z życia), jak słyszałabym, że za naszą kasę pan M. robi kabaret z parówkami, czy jedna pani wiceminister podróżuje (znaczy jeździ) „w bardzo ważnych sprawach” po świecie za nasze. Tyle, że Polska to kraj totalnych absurdów, gdzie jak kraść, to miliony, bo za masło idziesz do więzienia. A kolejnym rządzącym ten bałagan jest tylko na rękę.
W tym wspomnianym wypadku zawsze mnie zastanawiało, dlaczego nie jest to tak rozwiązane jak w przypadku posłów, gdzie powołuje się kolejnego na liście z danego okręgu wyborczego?
„Polska to kraj totalnych absurdów, gdzie jak kraść, to miliony, bo za masło idziesz do więzienia” – trafne podsumowanie 🙂
Mnie również zastanawia słuszność dodatkowych wyborów w – wydawałoby się – oczywistej sytuacji, w której odpowiednie wybory były już wykonane w przeszłości. Bo skoro wyborcy mogą nagle zmienić zdanie, to czemu tylko w odniesieniu do jednego kandydata, a nie do wszystkich?
Panowie po wszystkim poklepali się po brzuszyskach i teraz na pewno zabiorą się za bardzo ważne „coś tam coś tam”. Chwała Najjaśniejszej!:)
Muszę jednak przyznać, że moja blokada informacyjna lepiej działa, bo o żadnym mości Pupie nie słyszałem:)
Jestem z Podkarpacia, więc czy chciałam, czy nie, to słyszałam „na mieście” 🙂
O Pupie dowiedziałem się wczoraj, kiedy uzupełniałem wpis. Widocznie media skupiły się na samych wyborach, a co później – nieważne, przecież to i tak nie ma żadnego znaczenia. I tu się z nimi muszę zgodzić 🙂
Unikam gazet, nie oglądam telewizji, a że siedzę przeziębiony w domu to nic nie wskazuje na to ze dotrą do mnie jakieś newsy ze świata polityki. Wchodzę na „wolnymbyć” – a tu proszę, cóż za niespodzianka! 😀
Ciekawy wpis o wykorzystaniu podatków, ale ostatnio bardziej zainteresowałem się przygotowaniami wojska do 11 listopada…
http://niezalezna.pl/46414-ujawniamy-kulisy-prowokacji-na-11-listopada-tusk-szykuje-wojsko
news jak news – raczej suchar, bo wpis opublikowałem kilka miesięcy po opisywanych wydarzeniach.
Co do artykułu z linka – nie wiedziałem, że premier używa takiego ładnego słownictwa („konfrontacji pomiędzy środowiskami antagonistycznymi”) – ciekawe, kto to naprawdę pisał 🙂
PS Wracaj do zdrowia!
Dzięki 🙂 Z tego co się orientuję to premier ma dość dużą ekipę od PR-u.
Przed chwilą wpadłem na taką oto perełkę i nie mogłem się powstrzymać by się nią nie podzielić http://www.nocreklamozercow.pl/
5 godzin w kinie – same reklamy! Mam nadzieję że wszyscy przyjdą 😀
Można się zastanowić – w końcu płacą (w zależności od kina) 30-40 zł… a niiieeee – to chyba (zupełnie wbrew logice) działa w drugą stronę i to chyba jednak widz za to płaci 🙂
Wczoraj własnie znalazłem na YT niestety prawdziwe komentarze o naszym pięknym kraju. I trochę pasuje to Twojego artykułu:)…Inne jego filmy też polecam:).
LINK: http://www.youtube.com/watch?v=o68sNUAXhtU
Mądrze gada – nie mogę odmówić mu racji, zwłaszcza że sam o tym samym już pisałem: klik 🙂
Bardzo mądry post. Mam wrażenie jednak, że wszelkie rozważania na temat „Na co idą moje podatki?” prowadzą jedynie do złości i ogromnej frustracji…
Ja to bardziej traktuję w kategoriach satyry. Nie jest to dla mnie frustrujące, bo na szczęście na co dzień jestem całkowicie odcięty od podobnych historii. Ale miło czasami spojrzeć krytycznym okiem na medialną papkę – mam wrażenie, że kiedy jeden dziennikarz obierze jakąś zjadliwą (czyli jak najbardziej sensacyjną) wersję wydarzeń, cała reszta po prostu ją kopiuje i w świat idzie spójne, lecz często mające niewiele wspólnego z prawdą przesłanie.
Gdyby było sto wakatów na posłów lub senatorów trzebaby również zarządzić wybory uzupełniające. Wynika to stąd, że zostałaby zachwiana proporcja urzędników oraz zubożona delegacja z danego regionu. Uważam to za całkowicie normalne i jeśli jesteście zwolennikami ustroju demokratycznego to nie powinniście szukać w tym rozwiązaniu absurdów. Teoretycznie chroni to również przed wyeliminowaniem (dosłownie) politycznych przeciwników. Chociaż może trochę na wyrost usprawiedliwiam ustawodawcę to rozumiem to rozwiązanie. Inną, przykrą sprawą jest to, że ludziom nie chce się ruszyć dupy do urn, podobnie jak w wypadku warszawskiego referendum. Albo jest ok nie marudzimy, albo dokonujemy przewrotu/zamachu/puczu albo walczymy o zmianę wewnątrz zaistniałego systemu albo idziemy na zakupy/leżymy przed tv. Ja tak to widzę. Odpowiedź przynosi frekfencja. I faktycznie szkoda, że poruszyłeś temat tak związany z polityką. Liczyłem, podobnie jak część czytelnikó, że ten blog pozostanie w pewnym sensie nieskażony. 🙂
Dziękuję za opinię mimo tego, że temat nie przypadł Ci do gustu. Ale nie martw się – moja styczność z polityką w jakiejkolwiek formie jest tak nikła, że podobne teksty na pewno nie będą zbyt częste (jeśli w ogóle jeszcze jakieś powstaną). pozdrawiam.
Twoja styczność z polityką jest – chcesz czy nie – dużo większa niż sądzisz 🙂 Oczywiście, jeśłi odpowiada Ci rola biernego wykonawcy (bo kimś takim właśnie jesteś) to nie ma sprawy…
Ale jeśli nie; to działaj 🙂
I wcale nie mam tu na myśli angażowania się w działalność tej czy innej formacji 🙂
Zdecydowanie lepsze jest to, co tak trafnie nazwał Wojciech Młynarski: „Róbmy swoje” 🙂
Robić swoje można kiedy nie jesteś tłamszony. A ja coraz częściej się zastanawiam, czy nie przyjdzie taki (mało) radosny dzień, kiedy ktoś na górze stwierdzi, że chyba należałoby mnie ukarać za lansowany styl życia i generowane dzięki niemu oszczędności. A wtedy mimo konsekwencji w „robieniu swojego” dostanę prztyczka w nos i nagle stwierdzę, że jednak jestem na swojej drodze znacznie dalej od celu niż sądziłem…
„Robić swoje” to możesz zawsze 🙂
Wszystko zależy od tego czy i do jakiego stopnia jesteś gotów wziąć na siebie „konsekwencje” tego co robisz 🙂
Hm…
😉 No to może w ten deseń:
http://www.youtube.com/watch?v=qsZMmKVGv2k
Nasza kochana władza już dawno publicznie ogłosiła, ze pieniądze w Zus, OFE czy z podatków nie są naszą (płacących) własnością 🙂 Dalsza dyskusja jest tylko niepotrzebnym szarpaniem sobie nerwów.. niestety..
Taaaakkk… czy tylko ja z niepokojem czekam na dalsze ruchy mające na celu wyduszenie z obywatela jeszcze więcej?
Hej,
wydaje mi się, że wpis trochę nietrafiony biorąc pod uwagę tematykę tego bloga. Poza tym, jest akurat cała masa lepszych przykładów marnotrawienia publicznych pieniędzy niż wybory uzupełniające. A akurat na krzewienie naszej słabej demokracji (w sensie zaangażowania ludzi) nie jest mi żal wydanych pieniędzy.
Wybory uzupełniające rzeczywiście mogą wydawać się absurdem, ale tylko w takim sensie, w jakim absurdem jest ordynacja większościowa do Senatu i w ogóle istnienie tego organu w państwie takim, jak Polska.
Tak przy okazji, wynik senatora Pupy przy tego typu wyborach jest naprawdę spektakularny, nawet biorąc pod uwagę niską frekwencję. Nie ma się tu z czego śmiać.
Jeśli miałbym wyrazić swoją opinię, nie widzę większego sensu w umieszczaniu takich wpisów na tym – świetnym w swojej, ale zupełnie innej działce – blogu.
dzięki za opinię – wezmę pod uwagę zarówno ją, jak i fakt mniejszego zainteresowania tym wpisem. Ale próbować trzeba i nie mam innej możliwości niż traktowanie Was jako wskaźnika trafności poruszanych tematów.
Nowy marszałek nie przekuje milionów strat na miliony zysków, ponieważ nie ma takiej możliwości. Czyli dokładniej mówiąc, marszałek nie może zwrócić kosztów tym, którzy je ponieśli. W tej chwili straty ponoszą podatnicy, a nie istnieje raczej sposób, żeby marszałek mógł podatnikom pieniądze zwrócić.
Gdyby Ortyl nie zgodził się na kandydowanie i przyjęcie stanowiska marszałka, to żadna siła by nie spowodowała, że zostałby nim. A co do odpowiedzialności poprzednika, to ma on postawione zarzuty, a nie został skazany. Nie można więc na razie mówić o jakiejkolwiek winie. Pamiętajmy o domniemaniu niewinności.
Jeśli okaże się winny postawionych zarzutów, to można powiedzieć, że on powinien ponieść koszty całej tej zabawy. Jeśli jednak okazałby się niewinny, kto miałby ponieść jej koszty? Odpowiedź jest prosta. Wszystkie osoby odpowiedzialne za postawienie takich zarzutów i odwołanie go ze stanowiska, czyli w pierwszej kolejności prokurator.
czyli w praktyce… nikt 🙂
„Może frekwencja na poziomie kilkunastu procent to również pewien przekaz od wyborców, z którego należałoby wyciągnąć wnioski?” Ależ przekaz jest dostrzegany i wnioski są wyciągane! Jakie? Takie, że ludzie już mają gdzieś kto i jak nimi rządzi, jest im wszystko jedno. Pogodzili się z tym, że jedynym co ma ich interesować jest to, że mają dużo i długo pracować, płacić duże podatki a po przejściu na emeryturę szybko umierać. Wymarzona sytuacja dla polityków. Nie mają żadnego interesu w tym żeby to zmieniać.
Smutne, ale prawdziwe… nic dodać, nic ująć.