Jako że listopad już w pełni, to podejrzewam, że lada dzień znowu zacznie się coroczna indoktrynacja w celu przekonania absolutnie każdego, że dobre święta, to bogate święta. To stosy piętrzących się prezentów, zakupowe szaleństwo i ogołocone rachunki bankowe – i to mimo dodatkowego zastrzyku gotówki, którym wielu pracodawców decyduje się ułatwić ten świąteczny okres swoim pracownikom. Czy nie o to właśnie chodzi w magii świąt… ale nie na tym chciałem się skupić. Nie jestem jednym z tych blogerów, którzy składają czytelnikom życzenia z każdej możliwej okazji, zgrabnie kreując z nich niewiele wnoszący wpis – zamiast tego chciałbym, aby każdy z wpisów był jak najbardziej aktualny nie tylko dzisiaj, ale również za pół roku i później, kiedy sam już ledwo będę o nim pamiętał i chętnie przypomnę sobie kilka podstawowych reguł pod tytułem „jak osiągnąć niezależność finansową”. A ponieważ jestem wręcz przekonany, że składa się na to cała masa drobnych detali, które ujawniają swoją moc dopiero po połączeniu w spójną całość, porozmawiajmy dzisiaj o jednej ze składowych: prezenty!
Jeśli jesteś stałym czytelnikiem bloga, zapewne postawiłbyś sporą sumkę na to, że skoro prezenty – to nie zabraknie ochów i achów w temacie DIY. I ani trochę byś się nie pomylił – prezenty są przecież niezwykle wdzięcznym obiektem do stosowania tego… stylu życia, bo chyba już tak to można nazwać. Własnoręcznie wykonane podarunki są nie tylko tańsze (choć to nie reguła, zwłaszcza jeśli chcesz policzyć koszt robocizny), ale są nośnikiem niezwykle ważnego przekazu. Absolutnie każdy z nich mówi coś o Twoich uczuciach i szacunku, którym darzysz obdarowaną osobę. Każdy niesie ze sobą manifest pod tytułem „nie poszedłem na łatwiznę i włożyłem nieco pracy i serca w to, co dzisiaj chciałbym Ci podarować”. A to, że idzie to zwykle w parze z oszczędnością pieniędzy – a być może i z podarowaniem niektórym przedmiotom drugiego życia – to tylko miły dla Twojego portfela skutek uboczny. Ale idea DIY wcale nie miała grać pierwszych skrzypiec w tym wpisie. Bardziej chodziło mi o przekonanie Cię, że prezenty dobrze kupować… cały rok!
No ładnie – najpierw twierdzę, że rozpoczęcie świątecznego szaleństwa na 1,5 miesiąca przed świętami to przesada, a teraz namawiam Cię do jeszcze wcześniejszego planowania tego, czym obdarujesz najbliższych? Właśnie tak! Pamiętasz, jak pisałem o prowadzeniu budżetu domowego? Chciałbym, abyś spróbował podejść do wydatków na prezenty w podobny sposób – mianowicie planując je z dużym wyprzedzeniem. Skoro prowadzisz własny budżet, jedną z kategorii z pewnością są „prezenty”. Potrafisz zatem z łatwością podsumować zeszłoroczne wydatki na ten właśnie cel. Jeśli nie prowadzisz budżetu, mogę jedynie pogrozić Ci palcem i podpowiedzieć, że nie robiąc tego sabotujesz swoje starania do niezależności finansowej 🙂 A na razie sięgnij pamięcią wstecz i podlicz orientacyjne zeszłoroczne koszty poniesione na prezenty dla innych (a może również dla siebie, jeśli to istotny punkt w Twoim budżecie). I co teraz?
Teraz zacznij wprowadzać w życie pewien niezwykle zmyślny plan. Przez chwilę zapomnij o pozornie oczywistym związku przyczynowo skutkowym „zaproszenie = wyprawa do sklepu”. Bądź jak Święty Mikołaj, który przecież cały rok planuje jedną, najważniejszą dla niego noc! Przecież doskonale wiesz, kogo w następnym roku obdarujesz (wyjątki oczywiście będą, ale to nie powód do poddawania się) i z jaką okazją będzie to związane, prawda? Dlaczego więc w dalszym ciągu pozwalasz sam siebie zaskakiwać tymi samymi urodzinami, rocznicami i świętami w ostatniej chwili? Czemu dzień, dwa przed wręczeniem prezentu zaczynasz o nim myśleć? Zauważ, jak wiele Cię to kosztuje! Przede wszystkim, stres – przecież na jutro MUSISZ mieć prezent, a pomysłów brak. Po drugie, skoro termin jest tak bliski, nie masz praktycznie szans na przemyślenie sprawy i sprawienie prawdziwej radości obdarowywanemu – będzie on musiał zadowolić się wymyślonym naprędce prezentem. Po trzecie, chyba nie muszę przypominać, że wybierając transport samochodowy powinieneś mieć do tego dobre argumenty, a „nagła” (chociaż znana od dawna) potrzeba kupienia jednej rzeczy absolutnie się do tego nie kwalifikuje. Nie mówiąc nawet o czasie straconym na taką „wycieczkę”. Jeśli to Cię jeszcze nie przekonało, może podziała ostatni argument: raczej nie masz większych szans na okazjonalny zakup czegokolwiek, skoro jesteś tak ograniczony czasowo.
Będąc przezornym, w Twoim domu zawsze znajdziesz niewielki stosik z prezentami na nadchodzące tygodnie (a może nawet miesiące). I zapewniam Cię, że nie jest to wynik żadnego szaleńczego biegania po sklepach i szukania okazji. Ot – przy zwykłych zakupach miej z tyłu głowy mini-listę zbliżających się okazji i skorzystaj z promocji produktów, których nie masz na liście zakupów, ale które „pasują” do kogoś z Twoich bliskich. Piszę o promocjach, ale przecież aspekt finansowy nie jest najważniejszy – kolejna rzecz mniej do załatwienia (szczególnie ważna dla facetów – zadaniowców), a także świadomość, że sprawisz komuś radość pozytywnie przyjętym prezentem to wystarczający powód do poczucia satysfakcji z dokonanej decyzji. Kupujesz ubrania dla Twojego dziecka? Może znajdziesz przy okazji coś, co byłoby dobrym pomysłem na prezent dla dziecka znajomych (to się sprawdza w szczególności w przypadku bardzo małych pociech). Nie boję się jeszcze bardziej rozszerzyć tej koncepcji: kupujesz coś dla siebie? Pomyśl przez sekundę, czy nie warto kupić drugiego egzemplarza dla kogoś innego? Przecież skoro kupujesz dla siebie, to robisz to w sposób przemyślany i unikasz tak zwanego „badziewia”, prawda? Więc skoro masz na oku wartościowy, przydatny produkt w racjonalnej cenie, to być może patrzysz na idealnego kandydata na prezent dla kogoś innego? Zwłaszcza, że zazwyczaj nie jest to jogurt, który przeterminuje się po dwóch tygodniach, a trwała rzecz, której nie zaszkodzi poleżenie w szafie i dojrzenie do TEGO dnia.
Czasami jest jeszcze łatwiej. Dobre ceny w księgarni podczas wyprzedaży przed likwidacją, otrzymany kod rabatowy do sklepu z ozdobami domowymi czy nawet posezonowe wyprzedaże – to wszystko mogą być okazje do zaopatrzenia się w naprawdę wartościowe przedmioty dla Twoich bliskich za rozsądną cenę. I absolutnie nie jest ważne, czy liczysz każdy grosik i starasz się wydać jak najmniej, czy też chciałbyś sprawić komuś wielką radość niekoniecznie wydając majątek! Są też prezenty uniwersalne. Takie, których przeznaczenia nie potrafisz przewidzieć, ale intuicja podpowiada Ci, że komuś na pewno sprawią radość. I nie mam wcale na myśli skarpetek ani kapci 🙂 Wystarczy nieco inicjatywy i pomysły same przyjdą do głowy. No właśnie… muszę przyznać, że w naszym przypadku rolę świętego mikołaja pełni żona. Ważne, żeby był to ktoś z dobrze rozwiniętym zmysłem organizatorskim i poczuciem estetyki – ja niestety odpadłem w przedbiegach 🙂
Nie wiem jak to wygląda u Ciebie, ale my od czasu do czasu otrzymujemy zupełnie nieoczekiwane zaproszenie. I to jest prawdziwy koszmar – nieznośnie krótki termin na przygotowanie prezentu, a najbliższe dni od dawna rozplanowane co do godziny. Wtedy pudełko z „wolnymi” prezentami jest nieocenione i pozwala uniknąć niepotrzebnych nerwów lub prezentów-niewypałów. Są też towarzyskie wizyty u znajomych, a myślenie o kupnie wina 5 minut przed wyjściem z domu nie jest najlepszym pomysłem i sam prosisz się o marnowanie czasu i przepłacenie.
Jeśli z niepokojem myślisz o świątecznych wydatkach, powyższy patent powinien Ci nieco pomóc. Gwarantuję, że jakiekolwiek większe wydatki rozłożone na „raty” bolą znacznie mniej (o ile źródłem finansowania jest Twój budżet a nie bank), a przede wszystkim stają się możliwe do udźwignięcia. Nasz poziom wydatków świątecznych jest zazwyczaj niższy niż sąsiadujących miesięcy i wiem, że to efekt dobrego planowania. Może w tym roku jest już zbyt późno, ale na wyciągnięcie wniosków i zmianę w postępowaniu zawsze jest czas. Dla spóźnialskich zaproponuję natomiast pewien prosty patent, który sprawdza się w naszej rodzinie od 2 lat. Wtedy to bowiem skończyliśmy z obdarowywaniem na zasadzie „każdy każdemu”, co nie tylko generowało spore koszty, ale także powodowało dość duże problemy podczas niekończących się narad „co komu”. Rozwiązanie było niezwykle proste: losowanie. Wytnij tyle karteczek, ile osób będzie uczestniczyło w losowaniu i napisz na nich ich imiona. Następnie każda z tych osób ciągnie jeden los, który reprezentuje osobę, którą obdarujemy. W taki sposób każdy otrzyma prezent i prawdopodobnie będzie on nieco bardziej przemyślany niż cały stos drobnostek kupionych w ostatniej chwili. Jeśli połączysz to z ustaleniem maksymalnych kwot wydanych na prezent – sukces gwarantowany!
Jestem ciekawy, czy pomysły przedstawione w dzisiejszym wpisie przypadły Ci do gustu. Jeśli masz swój patent na ułatwienie tego karkołomnego (przynajmniej dla mnie) zadania jakim jest obdarowywanie innych – podziel się nim! A na koniec jeszcze pytanie, które może wydać się niektórym lekko kontrowersyjne. Mianowicie: czy przekazujesz dalej nietrafione prezenty, które otrzymałeś? A może mimo to, że uśmiech na widok podarku był tylko grzecznościowy, zatrzymujesz go – w końcu prezent to prezent i nie ma znaczenia, że więcej radości mógłby sprawić komuś innemu?
Z przyjemnością widzę, że jestem już zaawansowany w temacie. Prezenty mam dla synów kupione kilka okazji do przodu.
Z jednym tylko jest u mnie inaczej: nie prowadzę rozbudowanego budżetu domowego. Jedno co stwierdzam i sprawdzam to to, ile na koniec miesiąca ostało się pieniędzy. Pozostałe dane mam mniej więcej przechowywane i przemyślane w umyśle. Czasem samemu mnie to „przeraża”, że tak dobrze (wręcz autystycznie) pamiętam ceny. Np. napis obok towaru głosi „wyprzedaż”, a cena – pamiętam dokładnie – wzrosła! —- Takie numerki to nie ze mną. 🙂
Takiej pamięci to ja zdecydowanie nie mam – u mnie bez spisywania byłaby tragedia, to znaczy jedna wielka czarna dziura w szufladce „wydatki”. A nie myślałeś nigdy o prowadzeniu budżetu? Sam piszesz, że na koniec miesiąca jakieś pieniądze się „ostają” – a skoro tak, to być może nie kontrolujesz zbyt dokładnie przepływów pieniężnych. W takich sytuacjach po rozpoczęciu budżetowania najczęściej ujawniają się jakieś niekontrolowane wycieki.
W moim przypadku oszczędności są już tak daleko posunięte, że dokładny monitoring wydatków mógłby uczynić ze mnie prawdziwego harpagona i dusigrosza.
Ponadto nie wiem, czy takie zapisywanie przy moim sposobie robienia zakupów cokolwiek by dało. Ja potrafię np. kupić sobie kawę na 2 lata albo trzy pary (!) takich samych butów – jeśli uznam, że jest okazja i warto. Itp. energię wkładam raczej w umiejętne prowadzenie „magazynu” i zapełnianie go zawczasu czy pilnowanie dat ważności itp.
Rozumiem Cię – sam przyznam, że kontrola wydatków i przychodów służy mi raczej do „większych” rzeczy niż łatanie mikro-wycieków. Mam na myśli głównie planowanie budżetu na kolejne lata i ciągłą aktualizację magicznego wyniku finansowego, do którego dążę. Ja również jestem typem harpagonika 🙂 i żadna kontrola comiesięcznych wydatków od dawna mi niepotrzebna.
Przestałam czytać ten blog, odkąd dowiedziałam się, że jest to kopia blogu Mr. Money Mustache. Na dodatek treść coraz niższej jakości, a ten przedostatni polityczny wpis, to już prawdziwy „hit”.
Dziękuję za jakże rzeczowy komentarz. Ja też przestałem jeździć skodą odkąd dowiedziałem się, że jest to prawie kopia audi… Tyle tylko, że „prawie” robi różnicę, nieprawdaż? Skoro wcześniej nie widziałaś podobieństw pomiędzy blogami, to znaczy że nie czytałaś mrmoneymustache. Jeśli nie czytałaś, to znaczy że ominęło Cię dużo wartościowych treści, z których część rzeczywiście przemycam u siebie. Nie pozostaje mi w takim razie nic innego jak przeprosić za zawód który Ci sprawiłem i zapraszam do „oryginału” – jeśli oczywiście czytanie o amerykańskich realiach Cię kręci.
Ja tylko dodam (mam nadzieję, że nie uchybię prawu gościa), że Autor w komentarzach pod wpisem:
http://www.wolnymbyc.pl/rewolucja-skadze-to-zwykla-normalnosc/
jawnie napisał: „Super życzenia 🙂 Zwłaszcza, że Mr. Money Mustache zapalił tą iskierkę, która mocno przyczyniła się do powstania mojego bloga.”
Inspirowanie się nie jest kopiowaniem. Poza tym tamtejsze realia są zgoła inne od naszych, a umiejętnie przeniesienie niektórych idei do nas wymaga poświęcenia czasu przez Autora.
Ja osobiście cenię ten blog nie tyle za pomysły, które często wykorzystuję we własnym życiu, a za czas jaki Autor poświęca komentującym. Zauważ, że odpowiada praktycznie na każdy jeden komentarz.
Dzięki za ciepłe słowa. Nigdy nie ukrywałem co było INSPIRACJĄ do powstania tego bloga – ale od inspiracji do słowa „kopia” droga jest bardzo daleka. Super, że doceniasz to, że poświęcam czas na tworzenie bloga i kontakt z czytelnikami – niestety niewiele osób ma świadomość, jak czasochłonne to zajęcie i ile serca w to wkładam. Zresztą nic dziwnego – dopóki sam nie zacząłem prowadzić bloga, sam nie miałem tej świadomości. Tak na szybko: 111 wpisów razy 6h każdy (to strzał, ale biorąc pod uwagę tworzenie wpisu i wszelkie działa „okołowpisowe”, w tym odpowiadanie na komentarze, to i tak pewnie niedoszacowanie)… 666h (wiem – brzmi groźnie 🙂 ). To prawie 4 miesiące pełnego etatu, który robię przecież obok tego wszystkiego, co Wy wszyscy codziennie (no, oprócz oglądania telewizji :)). Nawet nie liczę kwoty, którą bym w tym czasie wyciągnął po stawkach które zarabiam na etacie, bo niezależnie od przychodów, które kiedykolwiek ten blog może generować i tak nigdy by mi się to nie zwróciło. Ale nie o to przecież chodzi, nie dlatego zacząłem pisać. I z tego powodu zarzuty o kopiowanie czyjegoś bloga są po prostu śmieszne – jaki sens miałoby trwonienie takiej ilości czasu na coś tak mało dochodowego? Zapewniam, że z moimi kwalifikacjami mógłbym w tym samym czasie zarobić na samochód (używany, ale zdecydowanie lepszy niż ten, który posiadam) zamiast wyciągać oszałamiające kilkadziesiąt złotych miesięcznie z reklamy 🙂
Ale jaka tam kopia… Oczywiście kilka wpisów Wolnego było inspirowanych MMM, ale generalnie „linia programowa” obu blogów jest nieco inna, a w szczegółach różnią się istotnie. U Wolnego ton wpisów jest bardziej filozoficzny, u MMM tego praktycznie nie widać. Ja to bym bardzo chciał, aby Wolny szedł bardziej drogą MMM (styl MMM jest moim skromnym zdaniem nie do pobicia) i skupiał się bardziej na konkretach, ale to blog Wolnego i jego pomysł na rozwój. O odrębnościach wynikających z odmiennych warunków społeczno-gospodarczych (Polska vs. USA) nawet nie ma sensu wspominać…
Co do treści „coraz niższej jakości”, leciutko ten problem też zauważam, ale kłądę to na karb zamieszania związanego z przeprowadzką i nową pracą (a może właśnie przemawia przeze mnie ta chęć uczynienia z tego bloga polskiego MMM i uzmysławianie sobie z każdym wpisem, że tak nie będzie?).
Dzięki za szczerość. Przyznam, że sam również zauważam ten problem. I jest dokładnie jak napisałeś: jest to spowodowane przeprowadzką, a teraz nową pracą, w której już nie mam czasu nie tylko pisać, ale nawet myśleć o wpisach. Natomiast nie postrzegam tego jako nic negatywnego, bo w końcu mam zajęcie, które (przynajmniej na razie) napędza mnie do działania i daje poczucie satysfakcji z tego co robię, które wcześniej musiał w 100% zapewnić blog.
Ciężko utrzymać narzucone na początku, wysokie tempo i taką samą jakość wpisów jak wtedy, kiedy wręcz godzinami mogłem o nich myśleć. Ale daję z siebie co mogę i postaram się nie zawieźć czytelników! pozdrawiam serdecznie.
Skoro przestałaś, to po co tu jesteś i piszesz? A skoro wiesz, że mało osób skomentowało (niekoniecznie przeczytało, bo ja sama często czytam, a nie komentuję) poprzedni wpis, to znaczy, że jednak czytałaś 🙂
Ja również kupuję wcześniej prezenty, ale i tak rada, aby planować to w skali roku, jest bardzo dobra i warta zastosowania. Teraz przed świętami żadnych realnych (czyli nie tylko takich z nazwy) promocji nie będzie.
Co do nietrafionych prezentów, to od narzeczonej nigdy takowych nie dostaję (a gdyby się zdarzyło, to się nie przyznam:D). „Rotuję” jedynie prezentami spoza najbliższej rodziny i ew. „nagrodami” za bezinteresowną pomoc (gdy ktoś się uprze, żeby nam coś kupić w zamian za jakąś przysługę). Dobrymi prezentami do przekazywania dalej są alkohole i słodycze (tym bardziej, że staramy się unikać słodyczy, a co okazja dostajemy ich całą masę). Ze dwa razy do roku robimy jednak przegląd tego, czego nie potrzebujemy i co możemy spieniężyć (np. książki, których nie chcemy zatrzymać w kolekcji, słabsze gry planszowe – w tym również zdarzają się jakieś prezenty). Ciekawe, że ludzi na tablicy.pl potrafią próbować sprzedać takie rzeczy, że moim zdaniem powinni raczej dopłacić za dyskretne wyniesienie tego z domu;)
Super komentarz – nie wiem czy miałeś okazję przeczytać o proponowanym przeze mnie rozsądnym pozbywaniem się niepotrzebnych rzeczy: klik. Chociaż widzę, że stosujesz przynajmniej część z przedstawionych tam pomysłów.
Zgoda co do alkoholu – ze słodyczami też masz rację, chociaż chyba troszkę zbyt często skusimy się na odpakowanie jakiegoś słodkiego podarku, zamiast przekazać go dalej 🙂
A propos wcześniejszych komentarzy.
O tematyce minimalizmu, gospodarności swoimi zasobami etc. z polskich blogów czytam dwa 1) wolnymbyc.pl na którym jesteśmy 🙂 i 2) wystarczy-mniej.blogspot.com. Obydwa uwielbiam i czekam zawsze na następne wpisy.
O blogu Mr. Money dowiedziałem się właśnie dzięki „”Wolnemu”aby było śmieszniej. 🙂 Cenię ich twórców za inspirację, poświęcany czas, brak wszechobecnych w internecie wulgaryzmów, (wystarczy wejść na jeden z lokalnych serwisów i komentarze większości internautów, którzy wręcz zieją nienawiścią wobec siebie) i oczywiście fakt, iż nie ma wszechobecnych reklam (ostatnio na jednym z wyżej wspomnianych blogów przeczytałem o nocy reklamożerców – „…chyba płacom widzom, za oglądanie reklam, ale nie zaraz przecież to kino więc ludzie za to płacą :).”
Sam jestem przerażony ilością reklam w tv gdy jestem u rodziców (za co płacą ok 100 zł mies.), bo u mnie telewizor służy jako wyświetlacz do filmów i seriali w oryginale (łączę dzięki temu uczenie się ang. z oglądaniem).
Troszkę długi komentarz wyszedł :), Wolny dziękuję za wszystkie poprzednie wpisy i czekam z wielką chęcią na następne… 🙂
To ja dziękuję 🙂 A komentarz który przytoczyłeś był akurat mój – ale mam nadzieję, że nie napisałem „płacom” ;>
Absolutnie nie, to moje zmęczenie wczoraj „wyszło” 🙂
Wolny, chyba trochę się spóźniasz z tym wpisem bo u mnie w okolicy już pojawiły się ozdoby świąteczne 😉
W kwestii prezentów – jeśli chcemy sprawić komuś radość najlepsze będą rzeczy którym poświęciliśmy sporo czasu i uwagi. A więc DIY. Z drugiej strony nie ma bardziej praktycznego prezentu niż gotówka… No właśnie – ostatnimi czasy nie słyszałem by ktoś wspominał o tej formie prezentu – a przecież pozwala ona uniknąć nietrafionego prezentu, podratować obciążony świętami budżet obdarowanej osoby czy przyczynić się do wolności finansowej 🙂
A wiesz, że dzisiaj właśnie dyskutowaliśmy o tym z żoną? Zastanawiamy się nad prezentami dla moich siostrzeńców, którzy – niestety – mają naprawdę wszystko. Nie ma absolutnie żadnych szans, żeby zaskoczyć ich czymkolwiek – w związku z tym pewnie dostaną jakieś bony na zakupy (nie będę reklamował gdzie). Z dawaniem gotówki jest trochę tak, że takie pójście na łatwiznę i totalne odwrócenie idei DIY. Jeśli gotówkę otrzymują osoby, które wiedzą jak z nią postępować (a to mały odsetek społeczeństwa) to jest dobrze – gorzej, kiedy dając gotówkę jeszcze wzmacniamy u kogoś postawy i zachowania, którym jesteśmy przeciwni.
Gotówka jako prezent u nas funkcjonuje, ale tylko w obrębie najbliższej rodziny i raczej nie na takie okazje jak święta czy urodziny. W przypadku moim i mojej żony dochodzi jeszcze jeden problem: ponieważ mamy wszystko, czego potrzebujemy (to raczej zasługa małych potrzeb niż posiadania wielu rzeczy), to otrzymane pieniądze najczęściej i tak lądują do oszczędności, więc w żaden sposób nie przyczyniają się do radości z otrzymanego prezentu z danej okazji.
Nie ograniczaj sie do rzeczy materialnych wówczas mozesz zaskoczyć
Z jednej strony mam świadomość, że prezenty nie-meterialne to wręcz temat na osobny wpis – i może kiedyś się o niego pokuszę. Ale mieszkając kawałek od siebie i będąc obecnie mocno ograniczonym czasowo (Maja :)), nie mamy takiej swobody, jaką byśmy mieli w innym wypadku. Obiecuję jednak, że jeszcze przemyślimy temat 🙂
My w rodzinie ustaliliśmy inną zasadę – prezenty tylko dla dzieci, zazwyczaj na Mikołaja. Gdybym chciała kupić TYLKO dla najbliższej rodziny (czyli rodziców, brat i sióstr z żonami i mężami, dziećmi z obydwu stron), to wyszło by około 40 prezentów 🙂
Dzieci dostają prezenty i to zazwyczaj ode mnie w postaci książek, łamigłówek, gier, encyklopedii itp, które faktycznie potrafię upolować nawet w wakacje.
Na święta do rodziny przychodzi się z upieczonym ciastem, zrobioną sałatką itp.
Największą jednak radością i prezentem na święta jest fakt (szczególnie dla seniorów), że cała rodzina pojawiła się cała, zdrowa i w komplecie, co w dzisiejszych czasach nie jest już takie pewne…
Też fajny sposób, chociaż zauważ, że ten zaproponowany przeze mnie równie mocno ograniczyłby liczbę kupowanych prezentów, a każdy by coś dostał 🙂 I wierz mi – mieliśmy wystarczające trudności z wprowadzeniem tej zasady w naszej rodzinie – na większe ustępstwa nikt by nie poszedł. Tak to jest, kiedy człowiek obraca się w kręgu ludzi nie mających większych problemów finansowych – sensowność minimalizacji w kwestii prezentów spotyka się z niewielkim zrozumieniem. Szczerze muszę przyznać, że tą zasadę na razie praktykujemy jedynie w części rodziny – druga część potrzebuje jeszcze nieco czasu na taką rewolucję 🙂
Faktycznie ciekawy, tylko od strony mojego męża na święta jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy wszyscy razem (cała rodzina z dziećmi itp). Brat z zagranicy potrafi zaskoczyć przyjeżdżając w dzień Wigilii. Praktycznie do końca (tydzień przed) nie wiadomo kto się pojawi. Z losowaniem zatem byłby jednak u nas problem 🙂
I sama nie potrafię zrozumieć tej chęci obdarowywania na siłę każdy każdego. Często prezenty są albo zupełnie nie trafione, albo kupione w najbliższym sklepie z kosmetykami 🙂
Rozumiem argument o problemach skompletowania rodziny.
Zapewniam jednak, że losowanie nie ma nic wspólnego z obdarowywaniem na siłę. Pokazuje ono siłę właśnie w momencie, kiedy masz mnóstwo czasu na wymyślenie prezentu dla jednej, konkretnej osoby – zamiast kupowania hurtowo co popadnie w najbliższym sklepie. Tak niestety się zdarza, kiedy masz do kupienia 5. 10 czy więcej prezentów. Do tej pory nie było niewypałów – każdy poważnie podszedł do prezentu dla wylosowanej osoby i za każdym razem widać, że się do niego przyłożył.
Planowanie prezentów powinno wejść w nawyk, jednak ja osobiście mam z tym spory problem 😉 dużo prezentów kupuję spontanicznie, po prostu gdy trafię na coś, co wiem, że sprawi olbrzymią radość osobie obdarowanej. Cena wtedy nie gra roli… Już tak mam, że wolę być osobą dającą, niż obdarowywaną.
Co do samych zaś świąt – nie lubię ich. Z roku na rok stają się one coraz bardziej komercyjne. Gdy mam początek listopada i widzę markety całe w światełkach i łańcuszkach z napisem “Wesołych Świąt!”, to… Musiałabym przekląć 😉 pozdrawiam, dd.
Wiesz, jaki jest sposób na (przynajmniej częściowe) odcięcie się od tej całej „szopki”? Unikać miejsc, gdzie jest ona najbardziej widoczna, gdzie przybiera tą sztuczną formę – czyli w centrach handlowych! A naprawdę nie ma na to lepszego sposobu, niż załatwienie wszystkich świątecznych sprawunków wcześniej – przed rozpoczęciem tego szaleństwa.
we wrześniu byłam z dzieckiem w Dublinie i w sklepach już było pełno ozdób świątecznych, więc sporo wcześniej niż u nas 😉
jeśli chodzi o prezenty, to też kupuję wcześniej, zwłaszcza dla dzieci – mamy w rodzinie kilkunastu 5-cio – 6-cio latków; jak w ciągu roku są jakieś promocje, na lego czy gry, to kupuję po 2-3 zestawy, zawsze jest na urodziny, dzień dziecka czy święta
książki też kupuję często w promocyjnych cenach, a potem czekają na właściwą okazję
w rodzinie staramy się zrzucać z rodzeństwem na prezenty, żeby kupić jakiś konkretny prezent dla siebie nawzajem czy rodziców
rodziców/teściów też prosimy o kasę na konkretny cel – np. w zeszłym roku była to sokowirówka, nie żeby nie było nas stać, ale żeby nie dostać jakiś nietrafionych, niepotrzebnych prezentów
oprócz tego mam konto przeznaczone specjalnie na wydatki prezentowe; co miesiąc odkłada się ustalona kwota, z której korzystam w miarę potrzeb
DYI – super sprawa, ale mi często brakuje pomysłów 😉
z dzieckiem robimy też kartki świąteczne, które dajemy znajomym razem z prezentami
Ozdoby świąteczne we wrześniu? Niedługo zacznę się zastanawiać, czy marketingowcy się pospieszyli, czy może ktoś zapomniał zdjąć zeszłorocznych dekoracji 🙂
Ponieważ sam nie bywam w przybytkach konsumpcjonizmu to – wierz lub nie – w tym roku jeszcze ozdób nie widziałem 🙂 I to kolejna cegiełka, która jest budulcem normalności i mojego zachowania równowagi psychicznej 🙂
Macie fajne sposoby na prezenty – wszystkie są bardzo racjonalne i pozostaje mi jedynie pogratulować dalekowzroczności! Dziękuję, że zechciałaś się nimi podzielić. pozdrawiam.
Bardzo ciekawy wpis 🙂 intryguje mnie jeszcze jedna kwestia: czy masz jakiś sposób ustalania górnej granicy wydatków prezentowych? dla mnie jest to ciągle nierozwiązana kwestia, mimo prób przemyślenia sprawy.
z jednej strony, skoro staram się sensownie wydawać pieniądze na siebie i nie ulegać przesadnym zachciankom, chciałabym podobnie podchodzić do innych wydatków – nie kupować czegoś tylko na zasadzie: fajny prezent musi dużo kosztować.
z drugiej strony – czasem za mniejszą kwotę dużo trudniej kupić rzecz faktycznie potrzebną i przydatną. fajnym sposobem jest losowanie, ale przynajmniej na razie odpada. jakiś inny pomysł? czy sądzisz że jest jakiś procent zarobków który można by wydać na pieniądze, nie kupując ponad stan?
cześć, dzięki za miłe słowa. Limitem wydatków na prezent jest u nas coś, co się nazywa „zdrowy rozsądek”. Urządzając losowanie osoby, której wręczymy prezent ustaliliśmy limit na 50 zł (dla dzieci jest nieco większy). Wiem, że ciężko kupić w dobrej cenie coś przydatnego i cieszącego obdarowanego, ale właśnie po to jest długofalowe planowanie i kupowanie wtedy, kiedy warto, żeby te trudne założenia zrealizować.
A ja nielubię świąt ze względu na ponoszone potężne koszty które nic niewnoszą ,marnowanie jedzenie bardzo tego nielubię,obżarstwo ,nadużywanie alkocholu,pseudo katolików co w swięta pokazuja jacy to są religijni a na codzeń za 2 złote by sąsiadowi jaja obcieli. A już dosłownie razi mnie konsumpcjonizm świąteczny reklamy musisz mieć to i tamto największą głupotą i debilizmem jest branie kredytów ,pożyczek i innych form zadłużania się na święta masakra jak można być tak tępym żeby brac kredyt na np telewizor który poza funkcją ogłupiania i wyciągania pieniędzy niespełnia żadnej pozytywnej funkcji Nielubię świat za to że przyjeźdzają do mnie ludze wójkowie ciotki kuzynki z którymi na codzeń niemam żadnego kontaktu i nic nas niełączy o czym mam z nimi rozmawiać przy stole jeszcze bardzej się wkużam jak zadają osobiste pytania w stylu kiedy sie ożenisz mam 24 lata jakby co . Wiem to co pisze jest może kontrowersyjne jak będe miał swoją szczęśliwą rodzinę może zmienię zdanie o świętach ale na razie to tak to widze Pozdrowienia i cieszył bym się niezmiernie jakbyś odpisał .Prowadzisz świetnego bloga więcej takich ludzi jak ty by się przydało w tym kraju
I znowu sporo sensownych argumentów – co ja mam Ci powiedzieć? Może tylko to, że na siłę nic nie zmienisz – jest jak jest i nie warto walczyć ze światem i ludźmi, którzy – patrząc zdroworozsądkowo – zwariowali 🙂 Ja wybrałem pisanie tego bloga jako pewnego rodzaju terapię, z której sam korzystam, a która również okazuje się być przydatna dla części czytelników. Ale tylko tych, którzy chcą coś zmienić w swoim życiu i którzy szukają osób, które myślą podobnie – a niewielu jest takich w dzisiejszym świecie. Skoro myślisz podobnie, to pracuj nad sobą i nie oglądaj się na innych. Pozdrawiam.
Pingback: 13 pomysłów na tanie prezenty - przedświąteczny survival - część 2
Pingback: #004 - Edycja Świąteczna, prezenty i budżet na święta — Metafinanse