Przezorny zawsze ubezpieczony? Nie sądzę…

Tytułową tezę usłyszałem w swoim życiu niezliczoną ilość razy. Wryła się w moją pamięć tak głęboko, że nawet nie przyszło mi do głowy jej kwestionowanie. I mimo, że jej znaczenie często nie jest dosłowne, to chyba przyznasz, że ubezpieczenia są postrzegane w sposób bezdyskusyjnie pozytywny – jako coś, co nas chroni i ogranicza skutki rozmaitych negatywnych wydarzeń. Wciąż pamiętam, jak mój dom rodzinny regularnie odwiedzała „pani z pzu” – cieszyła się dużym zaufaniem i co roku spędzała dobre pół godziny na miłej rozmowie przy herbacie. Ale czy rzeczywiście o to chodziło? Czy przypadkiem celem nie było klasyczne budowanie, a później wzmacnianie relacji tylko po to, żeby za rok wrócić po kolejną prowizję?

Fakty niestety są takie, że na polisach zarabiają ubezpieczyciele i banki, a nie ubezpieczeni! Sporą część zgarniają również agenci ubezpieczeniowi – jeden z nich szczerze pisze, że oprócz pensji (najczęściej nie najwyższej), prowizje od zawartych umów zaczynają się od 30% rocznej składki. Nic dziwnego, że sprzedawcy (ups – przepraszam – agenci…) tak chętnie odwiedzą Cię w domu czy miejscu pracy – gdybyś tylko na to pozwolił, przyjechaliby nawet do szpitala i kazali podpisać umowę na Twoim dopiero co założonym gipsie – przecież nieszczęścia chodzą parami, a kilkaset złotych zarobku w jeden dzień to nie byle co.

Porozmawiajmy o konkretach. Ubezpieczenia możemy podzielić na dwie grupy: obowiązkowe i dobrowolne. Do tych pierwszych zaliczają się te, których nie unikniemy – zbierane czy to w postaci składek z naszej pensji (składka zdrowotna, chorobowa, emerytalna – czym innym to jest jak nie ubezpieczeniem?), czy wymagane w związku z nabywanymi przez nasz przedmiotami (OC na samochód, ubezpieczenie mieszkania w przypadku finansowania kredytem itp). Jako że na tą grupę ubezpieczeń mamy bardzo ograniczony (lub wręcz żaden) wpływ, dzisiaj nie będziemy jej analizować. Za to ubezpieczenia dobrowolne… w tym segmencie mamy pełną dowolność – od rezygnacji z jakiejkolwiek ochrony, aż po najdziwniejsze oferty ubezpieczycieli…

 

ubezpieczenia_6„Paaaanie – to Św. Mikołaj zrobił! Przecież polisa to obejmuje!

Jakie są najpopularniejsze typy ubezpieczeń?

zdrowotne. Według danych firm ubezpieczeniowych, już w zeszłym roku korzystało z nich 500.000 Polaków, z których każdy płacił średnio 200 zł miesięcznie za indywidualną polisę. Jeśli rozważasz zakup podobnego pakietu to mam nadzieję, że masz cholernie dobry powód. Leczenie/badania kosztujące 200 zł miesięcznie, trwające całymi latami należą do rzadkości i bez wcześniejszego, rzetelnego przekalkulowania opłacalności takiej „imprezy”, nawet o tym nie myśl – a przynajmniej, nie przyznawaj mi się do tego 🙂 Gdybym chciał ubezpieczyć swoją rodzinę w ten sposób, kosztowałoby mnie to 600 zł miesięcznie. 7.200 zł rocznie. Absurd.

życiowe. Sprawa nieco bardziej skomplikowana, ale najczęściej padamy tu ofiarą prawdopodobieństwa. Doskonale rozumiem, że każdy odpowiedzialny człowiek chce zapewnić bezpieczeństwo (również finansowe) swojej rodzinie, ale naprawdę nie tędy droga. Wysokie składki i niskie sumy ubezpieczeń absolutnie skreślają je w przypadku ludzi młodych i (relatywnie) zdrowych. Natomiast Ci w podeszłym wieku nie powinni mieć takich dylematów jak spadek dla najbliższych. Cena takiej „przyjemności”? Zależna od bardzo wielu czynników, ale nie niższa od 0,1% sumy ubezpieczenia miesięcznie! Ubezpieczenie na 100.000 zł? Bagatela – 100 zł miesięcznie. I to tylko dla tych zdrowych, w średnim wieku – im dalej, tym drożej i tym więcej wyłączeń, gwiazdek i drobnego druczku. A kiedy prawdopodobieństwo Twojego zgonu będzie już zbyt wysokie (spójrz na tabelę poniżej, jak rośnie ono wraz z wiekiem), ubezpieczyciel podniesie miesięczną składkę na tyle, że nie mając sowitej emerytury sam z tego luksusu zrezygnujesz. Wtedy lepiej nie liczyć sumy składek wpłaconych przez te wszystkie lata – stres tym spowodowany może jeszcze przyspieszyć rozwój którejś z chorób cywilizacyjnych…

ubezpieczenia_4„Pani Jadziu – dla takich pogodnych emerytek mamy specjalną ofertę!”

nieruchomości/majątek w ogólności. ubezpieczenia mienia ruchomego i stałych elementów, ubezpieczenia przedmiotów – w najróżniejszych wariantach limitów kwotowych czy rodzajów zdarzeń. Warto? W pewnych szczególnych przypadkach tak – sam zdecydowałem się na minimalny wariant ubezpieczenia wynajmowanego mieszkania – kosztuje mnie to niewiele ponad 100 zł rocznie, a śpię spokojnie mimo, że nie mam kontroli nad najemcą mojego mieszkania. Ten jednak, kto łudzi się wysoką kwotą ubezpieczenia chociażby w przypadku zniszczenia/kradzieży szybko tracącego na wartości sprzętu elektronicznego, mocno się przeliczy. Jeśli natomiast myślałeś kiedyś o dodatkowym ubezpieczeniu jakiejkolwiek elektroniki, zapraszam na krótką historię z morałem. Pozwolę sobie przypomnieć, że skoro myślisz o tego typu ubezpieczeniu, na wymarzony sprzęt Cię po prostu nie stać! Po co dokładać sobie stresów i zmartwień, bać się o utratę ukochanego gadżetu, który i tak za chwilę będzie niewiele warty?

ubezpieczenia związane z kredytem (hipotecznym i nie tylko): Przede wszystkim, sugerowałbym poszukanie oferty, która nie wymaga kupna dodatkowych produktów (chociażby ubezpieczeniowych) i oferuje polisy jako opcję, a nie konieczonść. Wyjątek stanowią sytuację, kiedy takie połączenie skutkuje polepszeniem warunków kredytowania. Każdorazowo jednak należy samemu upewnić się, czy w końcowym rozrachunku rzeczywiście wyjdziemy na plus – często składka zostaje doliczona do kwoty kredytu i generuje dodatkowe odsetki. Szczególnie „ujęło” mnie ubezpieczenie od utraty pracy. Nigdy dobrowolnie nie oddałbym kilkuset (lub nawet kilku tysięcy) złotych rocznie za spłatę kilkunastu rat kredytu, obwarowaną dziesiątkami rozmaitych warunków. Czy wiesz, dlaczego znalezienie tysięcy ludzi płacących ten haracz zupełnie dobrowolnie byłoby o niebo łatwiejsze niż odnalezienie kogoś, kto zobaczył chociaż złotówkę z takiej polisy? Powód jest banalny – wyjątki, wyłączenia i podobne brednie. Większość (wszystkie?) polis wyklucza wypłatę środków, kiedy pożegnasz się ze swoim pracodawcą na zasadzie porozumienia stron. Tymczasem większość zwolnień (również grupowych!) jest realizowana właśnie w tym trybie. Jeśli Twoja umowa o pracę się po prostu skończy, również nie otrzymasz rekompensaty. Wniosek? Płacisz za nic!

turystyczne: produkty dedykowane podróżnikom. Jeśli podróżujesz w kraju – nie warto. W państwach Unii Europejskiej oraz EFTA (Islandia, Liechtenstein, Norwegia, Szwajcaria) wystarczy wyrobić darmową kartę EKUZ, a o dodatkowych ubezpieczeniach można zapomnieć. Pozostaje reszta świata i nie wyobrażam sobie, jak mógłbym zamknąć ten temat w kilku zdaniach 🙂 Każdy przypadek powinien być rozpatrywany oddzielnie – koniecznie poczytaj o opiece zdrowotnej w państwie, do którego się wybierasz – nie Ty pierwszy zadajesz to pytanie, a w dobie wszelkiej maści podróżniczych forów czy blogów bez trudu znajdziesz odpowiedzi. Bez względu na wszystko, nie rzucaj się na najdroższe pakiety – tylko na filmach sensacyjnych po rozbitków przylatuje prywatny odrzutowiec 🙂

bankowe, jak chociażby ubezpieczenia kart debetowych. Domyślne postępowanie: nie musisz -> nie bierz. Banki zastawiły gęste sidła, a Ty jesteś zwierzyną, która bagatelizuje drobne składki w wysokości kilku złotych miesięcznie, ale nie czyta warunków ubezpieczenia i nie zdaje sobie sprawy z masy wyłączeń lub faktu, że tylko niewielkie kwoty podlegają ubezpieczeniu. Ale to nie wszystko! Twój przyjaciel-bank oferuje różne ciekawostki dla nieuważnych, chociażby takie coś jak poniżej. Już za marne 59 zł miesięcznie (wariant podstawowy) jeden z banków oferował taki oto twór:

ubezpieczenia_2

samochód: AC,  ubezpieczenie szyb, assistance, a to wszystko w najróżniejszych wariantach uwzględniających amortyzację części, udział własny, naprawy na miejscu, holowania, auta zastępcze i inne. Na początku tego roku stwierdziłem, że stało się to tak skomplikowane, że wniosek może być tylko jeden: szukają jeleni. Morze łez zostało wylane przez tych, którzy zostali „oszukani” przez tych niedobrych ubezpieczycieli. Kupuj odpowiednie samochody, używaj ich rozsądnie i nie zaprzątaj sobie głowy dodatkowymi ubezpieczeniami – krótko i na temat. Oszczędność? Przynajmniej kilkaset złotych rocznie (przy 2 samochodach o większej wartości w rodzinie potencjalnie tysiące). Jeszcze zbyt wcześnie na ostateczne wnioski z tego projektu – dopiero dłuższy, kilkuletni horyzont czasowy umożliwi podsumowanie takiego podejścia.

NNW: na ten rodzaj ubezpieczenia nie bez powodu postanowiłem poświęcić cały akapit. Ubezpieczenia od Następstw Nieszczęśliwych Wypadków, tak często i gęsto wciskane przez ubezpieczycieli, wokół których niemal urósł mit niezbędności i skrajnej głupoty każdego, kto nie chce chronić siebie i pasażerów, to nic innego jak pic na wodę – o taki o:

pic_na_wodeJeśli tego nie wiedziałeś, to jest właśnie pic na wodę 🙂

Jak mogę w ten sposób pisać o jakże potrzebnym ubezpieczeniu, które uratuje Cię przed konsekwencjami nieszczęśliwego wypadku; które chroni Ciebie i współpasażerów i dzięki któremu możesz znacznie ulżyć finansowo poważnie poszkodowanym w wypadku, którego konsekwencje mogą być wręcz katastrofalne? Powód jest niezwykle prosty: suma ubezpieczenia jest niewspółmiernie mała w stosunku do jego ceny. I właśnie cena jest tu kluczowym czynnikiem – prawie nikt nie zwraca uwagi na ten „dodatek”, te marne 20, 50 czy 100 zł to przecież nic przy wielokrotnie droższym OC/AC, z którym zwykle NNW idzie w parze. Jeśli należysz do tej grupy, mam dla Ciebie propozycję: wczytaj się w Ogólne Warunki Ubezpieczeń kupionego NNW, zwróć uwagę na wszelkie wyłączenia, a przede wszystkim sumę ubezpieczenia. A na koniec sam odpowiedz sobie, na co starczy te marne 5, 10 czy 20 tysięcy w przypadku trwałego uszczerbku na zdrowiu lub konieczności zakupu kosztownych sprzętów medycznych / rehabilitacji. Podpowiem: na cukierki – i niewiele więcej. Jeśli jednak zdecydujesz się na kupno NNW, w razie czego nie zapomnij o tym, że je masz! I nie licz na to, że którykolwiek ubezpieczyciel Ci o tym przypomni!

Zrozum, że dla całego systemu ubezpieczeniowego jesteś tylko nieludzkim, bezkształtnym zlepkiem danych statystycznych, na podstawie których ubezpieczyciel podejmuje decyzję na zasadzie „jaka musi być oferta, żeby ten naiwniak z niej skorzystał, a żebym ja na tym zarobił”? Zacznij w końcu patrzeć na firmy ubezpieczeniowe jak na Twojego przeciwnika, w walce z którym masz niezwykle małe szanse żeby wyjść na swoje. Do tej nierównej walki potentaci zaprzęgają nie tylko dane historyczne, ale również całe gałęzie nauk, mające na celu wyciśnięcie z Ciebie jak najwięcej: matematykę ubezpieczeniową, statystykę i prognozowanie, czy aproksymację prawdopodobieństwa Twojej wypłacalności. Brzmi skomplikowanie? Już tłumaczę na polski: „co zrobić, żeby cię wydoić”. Ubezpieczyciel jest zainteresowany jak największymi wpływami ze składek i jak najmniejszą liczbą roszczeń. A Ty? No właśnie – co jest Twoim celem, jeśli chodzi o ubezpieczenia?

Pomyśl przez chwilę, co starasz się udowodnić podpisując umowę ubezpieczeniową. O co grasz? Co jest stawką? To Twoje życie i zdrowie, dobra materialne i gadżety, o które wcale byś się nie martwił, gdybyś ich nie miał. Czy rzeczywiście chcesz obstawiać swoją klęskę? Przecież podpisując polisę obstawiasz problemy zdrowotne, wypadki czy inne przykrości, które będą Twoim udziałem! Naprawdę tak bardzo chcesz udowodnić firmie ubezpieczeniowej, że coś złego Ci się stanie? Że zostaniesz okradziony, doznasz uszczerbku na zdrowiu, a może nawet tragicznie zejdziesz z tego świata? Bo przecież o to właśnie chodzi – ubezpieczając się, zakładasz tragedię. Aż ciężko mi wpaść na lepszy sposób udowodnienia swojej słabości i obaw o jutro.

Czy w tej niebezpiecznej, pełnej pułapek dżungli naprawdę nie ma żadnych bezpiecznych przystani? Czy ubezpieczenia to rzeczywiście wytwór szarlatanów czyhających na Twoje pieniądze? Może i tak, ale na szczęście ci szarlatani nie wiedzą o Tobie wszystkiego i czasami możesz skorzystać na tej niewiedzy. Wykonujesz szczególnie niebezpieczny zawód? Regularnie narażasz sobie zdrowie dla wyższych pobudek? A może masz tak dużo przesłanek, które świadczą o zbliżającym się nieszczęściu, że chcesz zapewnić swojej rodzinie środki do życia (uwaga na okresy karencji…). Ale są też bardziej radosne przesłanki – ot, choćby ubezpieczenie zdrowia/życia oferowane przez pracodawcę. Takie polisy zbiorowe są zwykle znacznie korzystniej skonstruowane niż indywidualne. Wolumen robi swoje – duży może więcej, zwłaszcza na rynku, gdzie konkurencja nie śpi. Ten typ ubezpieczeń ma dodatkową zaletę – ponieważ nie jesteś anonimowym przechodniem, który ni z tego, ni z owego chce się ubezpieczyć (a więc na pewno coś kombinuje!), obawy ubezpieczycieli o przekręty i potencjalne wyłudzenia są mniejsze, a więc zaproponowane warunki mogą być lepsze. Ostatnią grupą wyjątków, które osobiście bym rozważył, to ubezpieczenia mienia, którego ja jestem właścicielem, ale z którego korzysta ktoś inny – potencjalnie obcy. Wynajęte obcej osobie mieszkanie, samochód z którego korzysta dziecko będące świeżo upieczonym kierowcą i podobne historie. Pamiętaj jednak o zachowaniu rozsądku i nie przewiduj totalnego kataklizmu – nie warto.

ubezpieczenia_3

Czy nie ma jednak prostszych sposobów? Dbaj o siebie, swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, unikaj śmieciowego jedzenia, siedzącego trybu życia i ryzykownych sytuacji. Nie kupuj rzeczy, na które Cię nie stać (to praktycznie wszystko, co dodatkowo ubezpieczasz, bojąc się o utratę). Sam zadbaj o bezpieczeństwo rodziny i majątku, stosując dostępne środki prewencji – nie ma nic gorszego niż założenie porażki i czekanie na jej efekty! Co więcej, powtórzę po raz kolejny: warto być swoim własnym ubezpieczycielem! To, co zaoszczędzisz na rozmaitych polisach (a to nawet kilka tysięcy złotych rocznie!), przeznacz na rozbudowę funduszu awaryjnego – wpłać na konto, rachunek oszczędnościowy czy nawet lokatę. Jeśli do tej pory starałeś się ubezpieczyć od wszelkiego zła, które może Cię na tym świecie spotkać to masz niemal gwarancję, że po niedługim czasie będziesz mógł więcej, niż gwarantuje Ci jakakolwiek polisa. A to wszystko korzystając z zaoszczędzonych składek, bez zbędnych umów, gwiazdek i drobnego druczku. Proponuję, żebyś od jutra przyzwyczajał się do sentencji nieco bardziej pasującej do obowiązujących realiów niż tytułowe „przezorny zawsze ubezpieczony”. Co byś powiedział na coś takiego: „ubezpieczony zawsze wydojony”? Ja powoli wypieram ze świadomości pierwsza frazę i zastępuję ją drugą – i Tobie również zalecam to zrobić! W końcu: po co się okłamywać?

I pamiętaj o jednej, absolutnie kluczowej zasadzie, pod którą podpisuję się rękami i nogami: nigdy, przenigdy nie mieszaj ubezpieczeń i inwestycji. Wpis jest już na tyle długi, że nie będę tej myśli ciągnął dalej. Uwierz mi na słowo, a być może kiedyś rozwinę nieco bardziej ten temat.

85 komentarzy do “Przezorny zawsze ubezpieczony? Nie sądzę…

  1. Grzegorz Odpowiedz

    Moim zdaniem trzeba dobrze przekalkulować czy ubezpieczenie się opłaci i czy jest ono dla nas konieczne. My z żoną na przykłąd nie jesteśmy ubezpieczeni na życie w pracy(pracujemy razem w jednym zakładzie- kosztowałoby nas to ok. 120 zł miesięcznie- zakładając, że coś by mi się stało lub mojej żonie- mamy na szczęscie odłożone tyle pieniędzy, że starczyłoby na kilka lat gdyby jedno z nas zostało samo z dziećmi(mamy 2 córki:)). Nawet gdyby zabrakło mnie i żony córki będą zabezpieczone. Co do ubezpieczenia AC- zawsze kupujemy używane samochody(szkoda pieniędzy na nowe auto bardzo szybko tracące na wartości)-ostatnio 3 letnią skodę więc AC odpada.NNW też nie wykupujemy ze względu na nasz odłożony kapitał. Warto też nadmienić, że ubezpieczenie dziecka w szkole nie jest obowiązkowe- o czym niestety milczą panie nauczycielki na zebraniach- my naszej starszej córki nie ubezpieczamy i nie chodzi tu o kwotę składki ok. 60 złotych ale to, że suma ubezpieczenia to 12000 a my mamy trochę więcej własnych pieniędzy więc po co płacić i tuczyć ubezpieczyciela skoro te pieniądze nie byłyby nam potrzebne. Co do mieszkania jesteśmy minimalistami nie kupujemy luksusowych i nieprzydatnych gadżetów i w wypadku utraty nawet wszystkich sprzętów- bardzo szybko bylibyśmy je w stanie zastąpić. Moim zdaniem powinni ubezpieczać się tylko ludzie dla których utrata auta, śmierć współmałżonka, kradzież itp byłyby katastrofą dla rodzinnych finansów. No i oczywiście masz rację Wolny połączenie inwestowania z ubezpieczeniem to niezbyt dobry pomysł. Gratuluję świetnego artykułu.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Grzegorz – moglibyśmy sobie przybić piątkę 🙂 Wspomniałeś o jednej, ważnej rzeczy, która niby jest oczywista, ale jednak nie do końca, a ja sam zapomniałem o tym napisać. Nasze podejście dobitnie pokazuje siłę oszczędzania i to, jak użyteczne mogą być oszczędności. Porządna poduszka finansowa jest dobra na wszystko, a patrząc przez pryzmat ubezpieczeń – pozwala dodatkowo oszczędzać! Nagle ewentualne nadprogramowe wydatki nie są niczym przerażającym, a co za tym idzie, można „urwać” tu kilka stówek, tam kilkadziesiąt złotych… i nawet się człowiek nie spostrzeże, a tylko dzięki temu, że ma nieco funduszy na boku, kolejne co chwilę ustawiają się w kolejce, żeby do nich dołączyć 🙂

      • Grzegorz Odpowiedz

        No to przybijamy piątkę:). Super, że my jesteśmy tacy super uświadomieni:)- żart, ale denerwuje, że duża część płacących ubezpieczenia nie zastanawia się dlaczego płaci i czy jest to w ich przypadku uzasadnione. Jeśli dzięki twojemu artykułowi chociaż jedna osoba zrewiduje swoje poglądy będzie super. Twój blog, blog Michała Szafrańskiego i blog appfunds to moja pierwsza trójka ulubionych blogów finansowych. Trzymaj tak dalej

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Przez chwilę tak się zaaferowałem komentarzem bratniej duszy, że zapomniałem, że przecież nie chodzi o wzajemne kółko adoracji, a uświadamianie tych, którzy są na początku tej drogi 🙂 pozdrawiam.

  2. Piotr Odpowiedz

    Wymiękłem kompletnie jak zobaczyłem reklamę firmy ubezpieczeniowej, jaka pojawiła mi się pod powyższym tekstem :p

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To celowe działanie – taki test, czy po przeczytaniu tekstu pokażesz środkowy palec tej reklamie 🙂

      Google adsense chyba nie jest przygotowany na tak mało popularne koncepcje, które głoszę. Jeśli wpis o ubezpieczeniach, to reklama polis, jeśli pieluchy, to na pewno popularne jednorazówki… kiedyś zagoszczą tu znacznie bardziej świadomi partnerzy, a na razie – cierpliwości.

      • Daniel Odpowiedz

        Świetny wpis, naprawdę super Ci to wyszło 🙂 Cieszę się, że jako młoda osoba mogę już teraz uświadomić sobie tego rodzaju kwestie i nie popełniać zbyt wielu błędów w przyszłości 😀 Nie dajmy się wydoić ubezpieczycielom!

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          O to właśnie chodzi – im szybciej zaczniesz, tym szybciej osiągniesz cel. Zaczynając w wieku lat 20-kilku, praktycznie każdy ma gwarancję sukcesu – i to niezależnie od aktualnych zarobków. Ważne jest nastawienie, wytrwała praca i świadomość tych kilku prostych reguł, które staram się na tym blogu przekazać.

          • Daniel

            Nie ukrywam, że między innymi dzięki lekturze tego bloga, moje zarobki (mimo, że studiuję w trybie stacjonarnym i pracuję wyłącznie przy zleceniach pisania tekstów SEO w internetowych serwisach) z każdym miesiącem znacznie wzrastają. Wszystko dzięki temu, że poznałem podstawy inwestowania, a przede wszystkim oszczędzania. Oby jak najwięcej osób młodego pokolenia trafiało na treści tego bloga i dwóch pozostałych, wyżej wspomnianych 😀

    • Grzegorz Odpowiedz

      Z tego co pamiętam pod artykułem o pieluszkach wielorazowych była reklama pieluszek jednorazowych:)

    • Radarovsky Odpowiedz

      „Wymiękłem kompletnie jak zobaczyłem reklamę firmy ubezpieczeniowej, jaka pojawiła mi się pod powyższym tekstem”
      ___

      To ciekawe. Prześliznąłem się wzrokiem po tym obrazku nie rejestrując treści. Dopiero po tym komentarzu zauważyłem czego on dotyczył. Odporność na reklamy na poziomie podprogowym – czy jakiś neuro-psycho-magik to zbadał?

      Sam artykuł świetny. Dziękuję i pozdrawiam

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Oj tak – pamiętam, że sam kiedyś się tym zainteresowałem. Gdzieś badali jakąś „reprezentatywną próbkę”, która nie potrafiła za żadne skarby świata powiedzieć, jakie reklamy widziała na portalu, który przeglądała 5 minut wcześniej. Taki mechanizm obronny, który wytworzyliśmy szybko, w wyniku palącej potrzeby, a który już działa znakomicie 🙂

    • Marzena Odpowiedz

      A to dziwne, bo mi się w tym miejscu wyświetla reklama urządzenia do… czyszczenia dywanów za pomocą pary 🙂

  3. Agaru Odpowiedz

    Wyłamię się 🙂

    Od dłuższego już czasu płacę ubezpieczenie na życie. I raczej z niego nie mam zamiaru zrezygnować. Dlaczego? Lat X temu moja dobra znajoma z dnia na dzień została z dwójką małych dzieci (ona 22-niepracująca, on 23-jedyny żywiciel rodziny, wypadek). Nagle okazało, że nie ma z czego żyć (zasiłki to kpina i tyle). Zero oszczędności, choć on miał szansę ubezpieczyć się w pracy (dlaczego tego nie zrobił, już nie było ważne).

    To samo może spotkać każdego z nas – życzę sobie i wszystkim oczywiście jak najdłuższego życia i poczucia, że mogłam nie płacić tej stówki miesięcznie, że w tym czasie by się niezła sumka uzbierała… Jednak widząc, co się dzieje dookoła, wolę wydać i mieć poczucie, że to plus oszczędności pozwolą mojej rodzinie żyć beze mnie, czy ja bez męża, w spokoju przez wiele lat i bez pomocy rodziny…

    Podobne odczucia mam co do ubezpieczenia domu czy mieszkania (zazwyczaj w czynszu w spółdzielni się płaci dosłownie grosze na rok). Wszyscy pamiętamy „bulwersującą” (i trochę wyrwaną z całości) wypowiedz Cimoszewicza związaną z powodzią 97 „Trzeba było się ubezpieczyć”. Zaraz potem oglądałam reportaż o jednej z takiej rodzin, co to płakały i wyciągały rękę po pomoc z budżetu, jednocześnie gdzieś w tle widzę jeden z nowszych modeli telewizorów. Tak mi to zapadło w pamięć, że stwierdziłam, że „no tak – na ubezpieczenie domu nie stać, ale najnowszy model telewizora, zapewne wymieniany co roku, to jednak kasa się znajdzie” Pomijam, że prawie co druga osoba ze zdenerwowania kopciła papierosy, które też kosztują 🙂 I co – nie stać ich było? Czy raczej kasa była potrzebna na tu i teraz, bo państwo (czyli MY) i tak pomoże? Nie wrzucam wszyztkich do jednego wora, ale takich co to nie stać mnie na polisę, ale nowe auto mam, na pewno było sporo.
    Wolę odżałować te parę stówek rocznie, ale mieć „wewnętrzny” spokój, że w razie czego mogę domagać się odszkodowania.

    Nie znamy dnia ani godziny, stale liczymy, że nas to nie dotknie. I oby, naprawdę tego życzę!!! Jeżeli jednak dotknie nas lub kogoś bliskiego nieszczęście, to łapiemy się za głowę i „dlaczego się nie ubezpieczyłem?”.

    Faktycznie, pojawiły się na rynku teraz tak durnowate ubezpieczenia, że głowa boli, jednak nie wszytkie są takie złe 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Twoje prawo – nie każdy musi przytakiwać moim postulatom 🙂 Chyba nie muszę pisać, że Twoja argumentacja jest mało racjonalna, bo zapewne zdajesz sobie z tego sprawę. Tam, gdzie w grę wchodzą emocje i bliscy, racjonalność schodzi na drugi plan i nie jest ważne, że prawdopodobieństwo śmierci wskutek wypadku jest niezwykle małe, a do tego mamy wpływ na to, żeby je jeszcze ograniczyć. Rozumiem Twój wybór i przyznam, że gdyby coś podobnego stało się w moim otoczeniu, być może postąpiłbym podobnie. Przynajmniej kiedyś – teraz wiem, że niezależnie od wszystkiego, moja rodzina miałaby zabezpieczenie lepsze niż oferuje większość kosztownych polis.

      Gdyby to jeszcze było takie proste… czyli płacę 100 zł/m-ąc, a w razie mojej śmierci moja rodzina dostaje np. 200.000 zł. Ale OWU w tego typu produktach są niesamowicie skomplikowane i ubezpieczyciel wykorzysta każdą sposobność, żeby nie płacić albo zapłacić znacznie mniej. Ale jeśli tylko ośmielisz się zejść z tego świata w sposób, który nie podoba się ubezpieczycielowi (bo na przykład jest najbardziej prawdopodobny – mowa o zawałach itp), to te wszystkie lata płacenia składek idą na marne. Po przekroczeniu pewnego wieku (różnie dla różnych ubezpieczycieli) Twoja śmierć również będzie zbyt dużym ryzykiem i umowa przestanie obowiązywać.

      Myślę, że Twój komentarz potwierdza to, o czym pisałem w 2 komentarzu od góry, po inspiracji przez Grzegorza. Dopiero mając zgromadzony znaczny kapitał (pozwalający na utrzymanie się Twojej rodziny minimum kilka-kilkanaście lat), zaczynasz inaczej patrzeć na tego typu ubezpieczenia. I mimo, że masz bardzo dużo, to nagle zaczynasz gromadzić jeszcze więcej, bo możesz w pełni świadomie zrezygnować właśnie z tego typu comiesięcznych kosztów. To bardzo dobitnie pokazuje siłę oszczędzania i budowania majątku, która w pewnym momencie w każdym aspekcie miażdży standardowe, konsumpcyjne i roszczeniowe podejście do życia.

      Na koniec tylko dodam, że również mam ubezpieczenie na życie. Tyle, że finansuje je mój pracodawca (oprócz podatku, który niestety spada na mnie) i nie dał mi on wyboru typu „ubezpieczenie albo stówka miesięcznie więcej”. Natomiast patrząc zdroworozsądkowo: nie wiem nawet, gdzie będę pracował za rok, więc prawdopodobieństwo przydatności takiego „bonusa” jest niemal zerowe.

      • Agaru Odpowiedz

        Pewnie, że to mało racjonalne, a bardziej emocjonalne (mój spokój ducha) podejście.

        I pewnie, że mając już odłożoną sporą sumkę, określone podejście do oszczędzania, konsumpcjonizmu itp mogłabym w spokoju zrezygnować z ubezpieczenia na życie, a te dodatkowe pieniądze już spokojnie odkładać na osobne konto. Jak już jestem na pewnym „poziomie”, to mogę zrezygnować z polis. Dla każdego ten poziom jest inny 🙂 i przede wszystkim powinno się go osiągnąć.

        Jednakże :)… Sam nieraz i wiele gazet przytaczają zatrważające statystyki związane z oszczędnościami Polaków (a raczej ich braku). Brak oszczędności, brak zabezpieczenia rodziny (ale wypasiony telefon, nowe auto itp), przychodzi nieszczęście i jest załamywanie rąk. Kredyty do spłacenia, komornik licytuje nasz jedyny dach na głową. Szkoda było 1200 zł rocznie na polisę, ale na najnowszy TV za 4000 zł były. Może i przejaskrawiam opis powyżej, ale czy nie tak często się to kończy?

        Choć podobnie ty robisz, pisząc, że ubezpieczyciele migają się od płacenia. Owszem, skarg jest więcej, ale wynika to głównie z większej świadomości naszych praw i możności skorzystania niemal za darmo z pomocy różnego rodzaju Rzeczników w celu uzyskania całej kwoty, a nie jakiejś części. Wyjątków jest naprawdę niewiele, można się z nimi w spokoju zapoznać i nie brać udziału w rajdzie samochodowym, skakać ze spadochronem, skoro to jest wyłączone 🙂

        „Teraz wiem” – właśnie – TERAZ masz już odłożony kapitał, określone podejście i możesz napisać, że posiadanie polisy dla Ciebie jest po prostu nieopłacalne pod względem finansowym. Życzę wszystkim, aby byli w takiej sytuacji „teraz”, jednak sam wiesz, że nie wszyscy (niestety) są 🙂

        • Agaru Odpowiedz

          PS: Pewnie zabrakło mi w wpisie czegoś w tym coś w tym stylu „ubezpieczaj się, jak cię na to nie stać (nie masz odłożonego odpowiedniego kapitału, a masz już kogoś na utrzymaniu i Twoja śmierć naprawdę wpłynie na ich życie), a zastanów się nad rezygnacją lub wyborem określonych ubezpieczeń, jak Cię na nie już stać (czyli masz już sporo na koncie)”
          Mam nadzieję, że zrozumiałeś o co mi chodzi 🙂 Po prostu wpis czytają ludzie na różnych „poziomach” oszczędzania…

          • wolny Autor wpisu

            Rozumiem co masz na myśli, ale tego bloga czytają w większości młodzi ludzie z większych miast. Prawdopodobieństwo gra na ich korzyść – nie ma co zakładać najgorszego, ale dążyć do tego, żeby za te 10-20 lat, kiedy prawdopodobieństwo problemów (np. zdrowotnych) będzie większe, być już na tyle „ustawionym”, żeby polisa była zbędna.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Tak – teraz wiem, że mi to zupełnie niepotrzebne. Ale zanim było to „teraz”, to kalkulowałem i albo stwierdzałem, że to nieopłacalne, albo (kiedy staraliśmy się o dziecko i było prawie pewne, że dostaniemy za jakiś czas ok. 2.500 zł) wchodziłem to tylko dlatego, że nie było kosztów. Tak jak pisałem we wpisie – staram się nie „obstawiać” swojej śmierci i prawdopodobieństwo (wiek, rodzaj pracy, miejsce zamieszkania itp) grają na moją korzyść, więc nie ma co zakładać najgorszego, jeśli nie ma ku temu obiektywnych przesłanek.

      • Tomasz Odpowiedz

        Jest proste. 35 latek za niespełna 100 zł miesięcznie może wykupić ubezpieczenie na 20 lat z sumą 200.000,- zł. Zgodnie z zapisami kodeksu cywilnego, po 3 latach trwania ubezpieczenia Towarzystwo nie może podnieść, że klient kłamał przy zawieraniu ubezpieczenia. W pierwszych 3 latach sprawdza, czy klient był leczony, na chorobę, która wykluczyłaby ubezpieczenie gdyby o tym powiedział w chwili jego zawierania.
        Uważam, że każdy, kto na skutek przeczytania tego bloga nie zawarł ubezpieczenia, a przydarzył się wypadek powinien domagać się odszkodowania od właściciela bloga. Znam przypadek, kiedy ktoś namówił kilku swoich przyjaciół na rezygnację z polis na życie. Jeden z nich zginął w wypadku. Rodzina została bez środków do życia. Zgadzam się, że podstawą są oszczędności, ale do czasu ich zebrania fundamentem powinno być ubezpieczenie na życie i to takie, które zabezpieczy rodzinę na wiele lat. Dziś są już takie polisy i jest w czym wybierać. Te kupowane przez pracodawców z reguły nie zabezpieczają rodzin, a co najwyżej pokrywają koszty choroby, pochówku itp.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Rozumiem, że patrzysz na to emocjonalnie, bo coś takiego się zdarzyło w Twoim otoczeniu – ale prawdopodobieństwo mówi samo za siebie. Jeśli chodzi o ewentualne pretensje, to wielokrotnie zaznaczałem, że na blogu wyrażam osobiste opinie, a każdy podejmuje decyzje sam i za nie odpowiada. Na samym dole strony jest też odpowiednia stopka, na wypadek gdyby ktoś o tym zapomniał…

    • PAndy Odpowiedz

      Myślę, że ubezpieczenia wszelkiej maści są dla ludzi, którzy nie mają 'poduszki finansowej’, czyli dla ludzi niezamożnych. Akurat Ci najrzadziej z nich korzystają – a potem często płaczą. Na pewno są uzasadnione przypadki, gdy polisę trzeba kupić. Na przykład, gdy posiadamy jedno mieszkanie, w którym mieszkamy i w razie utraty musielibyśmy wynieść się pod most. Ale jeśli mamy tych mieszkań 2, to można się zastanowić, czy w ogóle je ubezpieczać. I nie chodzi mi o to, że to kosztuje, ale o to, że ubezpieczenie nie daje gwarancji wypłaty niestety. Ja mam chyba wszelkie możliwe ubezpieczenia, ale w miarę wzrostu mojej zamożności zamierzam z nich rezygnować. Ale nie uważam, żebym ich nie potrzebował dotychczas (no może niektórych i owszem). Wszystko trzeba robić z głową i świadomością konsekwencji.

  4. Gosia Odpowiedz

    I nastąpiło wielkie przebudzenie!

    od stycznia ubezpieczam się w firmie, czyli grupowo. Warunki są niby świetne, bo dopłata do pobytu w szpitalu, ma działać też na dzieci i przy ciąży, wszystko all inclusiv nawet za granicą, ale… Płacę miesięcznie 42 zł czy to taki wielki wydatek? Nie, pobierają mi z pensji jak inne haracze i już. Tylko, że ja nie mam dzieci, w najbliższym czasie mieć nie planuję, w szpitalu nie byłam nigdy i jedyne na co choruję to sporadyczny katar i gorączka.
    Mimo to płacę 42 zł x 12=504 zł

    500 zł, które razem z innymi awaryjnymi pieniędzmi mogłyby na lokacie spokojnie czekać, aż kiedyś „coś” się wydarzy.

    Wolny, dziękuję za uświadamianie prostego ludu!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hehe – bez przesady, w końcu sama blogujesz o oszczędzaniu 🙂 Czasami jednak proste sprawy najtrudniej sobie uzmysłowić. W poprzedniej firmie również musiałem sam opłacać ubezpieczenie na życie (oczywiście na taaaaakich wspaniałych warunkach). I co? I płaciłem, i to nie tylko za siebie, ale również za żonę – razem 100 zł miesięcznie. Ale ale – wszystko było wykalkulowane. Planowaliśmy dziecko, a w związku z tym 2 lata płacenia tego haraczu się zwróciły, a więc byliśmy „za darmo” ubezpieczeni. Przydało się – raz przytrafił mi się niegroźny wypadek i wpadło 900 zł za 1% uszczerbku na zdrowiu, więc jeszcze na tym zarobiliśmy. Ale gdyby nie wielki plan „dziecko”, straciłbym mimo skorzystania z odszkodowania. Także liczmy, liczmy i jeszcze raz planujmy 🙂

      • Gosia Odpowiedz

        Policzone i jeszcze tylko miesiąc płacenia 🙂

        Może jak będziemy planować dziecko lub jak już będziemy je mieć… W tym wieku i w tym momencie na pewno się to nie kalkuluje 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Mam nadzieję, że przemyślałaś tą decyzję i masz (lub budujesz) poduszkę bezpieczeństwa, a ja byłem tylko inspiracją a nie przyczyną rezygnacji 🙂

  5. gosia Odpowiedz

    hehe super wpis na czasie dla nas – właśnie urywają nam się dziś telefony, bo wczoraj mąż wypełnił jakieś ankiety dotyczące ubezpieczenia i dzwonią żeby się umówić na spotkania – żerują heh 😉
    umówimy się na kilka, żeby zobaczyć co oferują, tak z czystej ciekawości – żeby poznać wroga no i sobie pogadać, zobaczyć co za kity wciskają 😉
    też wolę sobie odkładać określoną kwotę miesięcznie, niż płacić ubezpieczalni
    życiowe dla mnie jest całkowicie bez sensu (z tym że jesteśmy zabezpieczeni finansowo na wypadek gdyby jedno z nas się „przekręciło”), ale chętnie się dowiem jak prosperuje zdrowotne i jakie korzyści (i czy wogóle) daje w naszym kraju – np. czy zwracają za wizyty u dentysty albo prywatnego ginekologa, jako że zamierzamy się starać o drugą pociechę
    a od lat kupujemy ubezpieczenie turystyczne – na euro26 już się nie łapiemy, ale na travel planet jeszcze tak 😉 koszt jakieś 70zł na rok (bez USA i bez sportów ekstremalnych), ale można wybębnić czasem jakieś zniżki na wstępy czy tańsze bilety 😉 a gdybym chciała wyrabiać EKUZ na każdy wyjazd (ta wydawana w Polsce jest chyba maksymalnie ważna 6mcy a i tak nie dają zawsze na tyle), to też by poszło ze 20-30zl na znaczki w ciągu roku, a przynajmniej w razie „W” nie trzeba latać i szukać państwowego lekarza.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Tylko uważajcie, żeby na miejscu nie ulec „magii gładkiej gadki” 🙂 i nie podpisać czegoś bez dokładnej kalkulacji.

      Dzięki Tobie dowiedziałem się o ubezpieczeniu Travel Planet (Euro26 też już nie dla nas) – czy to działa podobnie? Tzn. kupuje się na cały rok? Bo na ich stronie wygląda to tak, jakby sprzedawali ubezpieczenia na krótkie terminy, tzn. na konkretne wyjazdy.

      • gosia Odpowiedz

        rety wolny co ja „pacze” rzeczywiście napisalam travel planet – nie wiem skad mi sie to wzielo, chodzilo mi o planete mlodych – o tym moze slyszales, jest na rok, jest kilka wariantow, wiec mozna podpasowac pod siebie; polecam jakby co i sa znizki, jesli podrózujesz i zwiedzasz – wystarczy spytac czy honoruja karte, a w wielu miejscach (w Polsce najciezej) honoruja
        a co do magii gladkiej gadki, to na mnie nie dziala, z zasady nie podpisuje niczego bez czytania umowy i porownania ofert, a to sie nie da tak na miejscu, a ide po prostu, zeby uzyskac interesujace mnie informacje, jakos o ubezpieczeniach w Polsce malo wiem, a jest to duzy rynek, dlatego chetnie sie spotkam z kilkoma osobami, ktore podadza mi wszystko na tacy 😉

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Widzę, że „Planeta Młodych” to coś bardzo podobnego do Euro26 (działająca bodajże – wbrew nazwie – do 30-tki). Różnica podstawowa – nieco inna definicja „młodości” – Planeta Młodych działa do 39 roku życia, więc objęłaby jakieś 75% czytelników bloga 🙂 Jak w końcu pozwolimy sobie na kolejny dalszy wypad – na pewno zainteresuję się ofertą i jej warunkami. Dziękuję za podpowiedź!

          • Mateusz

            Planetą Młodych nie warto się interesować.
            Wykupiłem najdroższą opcję. Do domu wysłali mi kartę i certyfikat..na którym było wyraźnie napisane od czego jestem ubezpieczony. Oczywiście książeczkę z regulaminem też dostałem – jak co roku. Korzystałem z ich usług ok 4 razy…do czasu kiedy zdarzył się wypadek (w czasie ostatniej podróży). Wróciłem do Polski..wszystko zgłosiłem, a w odpowiedzi dostałem że ubezpieczenie tego nie obejmuje i nie ważne że na certyfikacie mam to wymienione, ale dla nich się nie liczy imienny certyfikat tylko regulamin.. a któryś tam punkt mówi że nic się nie należy. Żenujące :/

  6. matimateo89 Odpowiedz

    Nie no, z tym 7.200 to mocno przesadziles. Akurat dzisiaj dyskutujac z siostra o tym ile panstwo kradnie nam z pensji z tytulu obowiazkowego ubezpieczenia zdrowotnego, przejrzalem sobie oferty prywatnych ubezpieczycieli. Okazuje sie ze za 200-300 zl miesiecznie mozna ubezpieczyc cala rodzine i to na dosc przyzwoitym poziomie.
    Niektore oszczednosci sie kumuluja. Na przyklad rezygnacja z posiadania samochodu i korzystanie w jego miejsce z MPK/Polskiego Busa nie tylko daje oszczednosc finansowa, ale jednoczesnie radykalnie zmniejsza ryzyko smierci w wypadku drogowym.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie chcę się licytować – to były dane sprzed 1,5 roku, być może lekko naciągane w celach „reklamowych” – ciężko mi stwierdzić. Może oferta ubezpieczycieli się nieco zmieniła pod wpływem konkurencji. A może po prostu skonstruowali nowe umowy, gdzie jest więcej wyłączeń, gwiazdek i haczyków, lub na wizytę każą czekać i czekać. Albo dopłacać do każdej wizyty – wiem, że są i tacy.
      Niech zamiast 7.200 zł będzie i 3.600 zł – to dla mnie i tak o 3.600 więcej powodów, żeby nie przepłacać 🙂

  7. Adam Odpowiedz

    Niemal mnie to przeraża 😉 , że tyle osób myśli tak jak ja. Nie ma się z kim pospierać…
    Co mogę dodać? Każdego roku w przedszkolu pisać musimy oświadczenie, że nie ubezpieczam dziecka i dlaczego! Dawniej nawet kazali nam pisać osobne oświadczenie, że dziecko zostało ubezpieczone gdzie indziej i podać nazwę ubezpieczyciela, Wyśmialiśmy ich, ale Pani Intendentka nie tak szybko się odczepiła. Myślę, że nadal uważa, że w jakiś sposób narażamy przedszkole na koszty – w razie wypadku, a że dziwakami i odmieńcami jesteśmy – to już bankowo.
    W szkole – jeszcze śmieszniej. Co roku te same marudzenia rodziców, że takie opłaty, że drogie ubezpieczenie. A kiedy zagadnąłem do kilku mamusiek, że przecież nie muszą płacić, zrobiły wielkie oczy, bo myślały… że to obowiązkowe. No bo faktycznie takie to może sprawiać wrażenie: przychodzi nauczycielka i mówi o ubezpieczeniu jako o czymś naturalnym. Z tego co wiem, płacą jednak nadal wszyscy poza mną. Gdybyż przynajmniej nie marudziły…, ale marudzą dalej.
    Mam jednak w rodzinie prawdziwego pechowca, który ciągle sobie coś łamie i jakieś wypadki ma. Ten to nieźle na tym wychodzi. Lepiej jednak pecha nie mieć i tych pieniędzy wypłacanych z ubezpieczenia.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Bo czytasz takie blogi, których treść zgadza się z Twoim światopoglądem 🙂 Ubezpieczenia w szkołach są teraz „na topie” – co i rusz się coś o nich słyszy. Stwierdziłem, że skoro się na nich nie znam, to nie będę się wymądrzał. Ale coś czuję, że ja też będę podobnym buntownikiem jak Ty.

  8. Roman Odpowiedz

    Ubezpieczenie na zycie miałem… Było takim pomostowym zabezpieczeniem na czas rozkręcenia biznesu. Jako już niepotrzebne, zostało wygaszone.
    Ubezpieczenie NNW mam, bo ja właśnie z tych, którzy sobie co jakiś czas „muszą” zrobić małe kuku 😉
    Dom od ognia i zdarzeń losowych ubezpieczony, bo raz, że drewniany, a dwa, że to jednocześnie mój „zakład pracy” 🙂
    Samochody i motocykle tylko w zakresie obowiazkowym.

    Jak i w innych dziedzinach tak i w kwestii ubezpieczeń potrzeba przede wszystkim zdroworozsądkowego podejścia i świadomości, że…

    Firmy ubezpieczeniowe nie na darmo mają w swoich nazwach właśnie „ubezpieczeniowe”, a nie „odszkodowaniowe”. U nich naprawdę łatwiej „włożyć” niż „wyjąć” no i z czegoś muszą przecież utrzymać te swoje „szklane domy” 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ubezpieczenia czasowe, na okres większego ryzyka to też ciekawe rozwiązanie. Tyle że ludzi, którzy to kalkulują, o tym pamiętają i odpowiednio reagują na zmiany nie ma wielu. Siła przyzwyczajenia do „ochrony” ubezpieczeniowej jest zbyt silna – większość jednak boi się wyjścia poza ten parasol ochronny.

  9. Piotr Odpowiedz

    Kiedy byłem agentem ubezpieczeniowym (1999), najlepsi zarabiali kilkadziesiąt tysięcy. To było jak gorączka złota na Dzikim Zachodzie. Sporo więcej przekrętów niż dziś, chociaż i dziś ich nie brakuje.
    Wiele a może większość ubezpieczeń zupełnie nie ma sensu.
    Ale jednocześnie mam parę doświadczeń, które pokazują, że ubezpieczenia czasem się przydają. W 2002 r. miałem poważny wypadek. Koszt naprawy samochodu wyniósł 6000 zł. Gdybym nie miał AC, to nie byłbym w stanie wydać takiej kwoty, a przez to nie mógłbym pracować.
    Przez pewien czas korzystałem z prywatnego rodzinnego ubezpieczenia zdrowotnego. To był moment, kiedy dzieci dużo chorowały a dzięki ubezpieczeniu mogliśmy chodzić do lekarza bez kolejek i nawet późnym wieczorem. Gdyby nie to, trzeba by było często zwalniać się z pracy. Kilka razy także ja i żona skorzystaliśmy z drogich badań, na które przez NFZ czekalibyśmy kilka miesięcy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Piotrze,

      Miło, że potwierdzasz moje spostrzeżenia na temat wypaczeń tego segmentu rynku.

      Piszesz o szkodzie z 2002 roku, której likwidacja kosztowała 6.000 zł. Ciekawy jestem, ile wpłaciłeś z tytułu dobrowolnych ubezpieczeń OC + NNW na przestrzeni tych kilkunastu lat. Podejrzewam, że znacznie więcej, a problemem mógł być jedynie fakt, że nie byłeś akurat wtedy przygotowany finansowo na tego typu zdarzenie.

      Kiedy moja żona zaszła w ciążę, również wykupiliśmy ubezpieczenie zdrowotne dla Niej, co opłacało się bardziej niż płacenie za regularne badania i wizyty. Z drugiej strony, to było z naszej strony pewne wygodnictwo, bo na NFZ również byśmy „dali radę”. Ale chodziło wygodę i komfort psychiczny – i wydaje mi się, że przytoczone przez Ciebie przykłady leczenia dzieci czy Waszych badań to również bardziej kwestia komfortu niż opłacalności całej „imprezy”.

  10. eMCi Odpowiedz

    Hej Wolny. No cóż, nieco się wyłamię, ponieważ nie uciekam od ubezpieczeń, a jedynie wybieram sensowne oferty. Przynajmniej próbuję 🙂

    Widzę, że dosyć zdecydowanie podchodzisz do tematu, ale jeżeli założymy, że wszyscy chcą nas orżnąć/wykorzystać itd., to nie powinniśmy kupować niczego. Niemniej zgodziłbym się w całej rozciągłości ze stwierdzeniem typu – jakość obsługi leci na łeb, klient jest postrzegany coraz częściej jako dojna krowa.

    Kwestię prowizji znam z innej strony. Jeden z moich kolegów stał się agentem w ramach pracy po godzinach i na wysokość prowizji raczej narzeka niż sobie zachwala, po odliczeniu kosztów są one zdecydowanie jednocyfrowe a konkurencja jest olbrzymia. Realnie zarabiają tylko agenci z potężną bazą stałych klientów, którym wystarczy przypominać o kończącej się polisie.

    A teraz co mam i dlaczego:

    Ubezpieczenie na życie dla mnie i żony, które kupiliśmy ponieważ ubezpieczenie spłaty hipoteki w pakiecie do kredytu uwzględnia tylko 50% per osobę. Czyli w razie zejścia jedno z nas zostało by z połową kredytu i dzieckiem. Kredyt jest na 30 lat, umowa z ubezpieczycielem na 15, a składka z racji na nasz wiek jest niska (900pln rocznie przy sumie po 200 tysięcy). Moim zdaniem jest to sensowny kompromis, ponieważ działa tylko w okresie największego potencjalnego ryzyka. Najlepsze jest to, że jeżeli postanowię zrezygnować, po prostu nie opłacę składki w terminie i ubezpieczenie samo wygaśnie 🙂

    Korzystam również z AC, ponieważ dużo jeżdżę – 30.000 km rocznie i auto jest mi potrzebne do pracy. Wydatek ok 450 PLN przy zniżce 25%. Moim zdaniem sensownie, auto jest warte +-9.000, ale droższego nie potrzebuję, bo jest do jeżdżenia, a nie wyglądania :). Gdybym je nieopatrznie rozbił, mam auto zastępcze w cenie AC na 7 dni i mogę nadal pracować nie martwiąc się za wiele. Przez 3 lata nie uszkodziłem swojego auta, ale uszkodziłem auto matki (inny samochód, słabsze hamulce) niby delikatne uderzenie, ale ubezpieczyciel wypłacił 2400, wystarczyło na pokrycie szkód.

    Ubezpieczanie assistance typu kilka wizyt lekarskich w cenie, holowanie auta + inne pierdoły mam w BPH do konta za 9.99 miesięcznie. Godzę się na to w zamian za wygodę – możliwość zamówienia wizyty w dowolne miejsce w Polsce. Z wizyty nie skorzystałem, ale na wakacjach korzystałem z infolinii medycznej, gdy dziecko chorowało. Skończyło się na wizycie w aptece, alternatywą była prywatna praktyka nieopodal w cenie 100 za wizytę albo strata kilku godzin na wizytę w publicznej placówce – polskie morze latem…. W ramach innego assistance zdarzyło mi się kiedyś skorzystać z holowania wartego ok 400 PLN i kilku wizyt lekarskich do domu dla dziecka i żony. Opłaciłem tylko kilka składek, później zrezygnowałem, ponieważ podnieśli ceny i wprowadzili partycypację w kosztach wizyt lekarskich. Uznałem ubezpieczenie za nieopłacalne (3x droższe za z grubsza to samo co w BPH). Koszt ok 200, wartość świadczeń +-600.

    Zostało ubezpieczenie mieszkania od zalania sąsiadów w pakiecie z AC w życiu prywatnym, jakieś 130 PLN. Jak to w bloku, zawsze coś się może zdarzyć, a kilka przypadków zalania sąsiadów miało już miejsce w najbliższej okolicy. Tu właśnie zadziałało „przezorny zawsze ubezpieczony”.
    Jednocześnie zgadzam się, że ubezpieczenie dziecka w szkole, pakiety medyczne, liczne dodatki do AC są często nieopłacalne. Wszystko zależy od wyniku kalkulacji czy produkt jest dla nas korzystny, czy też nie. Zupełnie jak przy wyborze operatora komórkowego.

    Moim zdaniem nie można traktować ubezpieczenia wyłącznie w kategorii kosztu, jest to również w pewnym sensie inwestycja. Np. jeśli rozbiję auto, to otrzymam odszkodowanie, powiedzmy 5000 za które to auto naprawię. Wówczas kosztem 450 PLN otrzymuję 5000, czyli moja „stopa zwrotu” wynosi 1100%, dodatkowo mam auto zastępcze, więc nie generuję straty związanej z przerwą w wykonywaniu pracy.

    Nie mogę również do końca zgodzić się ze stwierdzeniem, ze jeśli coś ubezpieczam, to mnie na to nie stać. Gdy kupowałem tablet od razu rozszerzyłem jego gwarancję o rok za 5% wartości. Mógłbym kupić wiele takich tabletów, ale znając specyfikę tego sprzętu (produkcja chińska, cięcie kosztów pod zamawiającego), uznałem że lepiej mieć ten rok zabezpieczenia, niż wyrzucić później urządzenie do kosza. Niemniej oby służył jak najdłużej.

    Jednocześnie zdarzają się sytuacje, ze osoby których na sprzęt nie stać powinny dokupić ubezpieczenie. Znam osobę która kupiła lodówkę, która była dla niej dużym wydatkiem. Lodówka jak to większość taniej elektroniki trwałością nie grzeszy i istnieje realne ryzyko, że w ciągu najbliższych lat odmówi posłuszeństwa. W ramach prezentu wykupiłem przedłużenie gwarancji o 3 lata za ok 200 PLN (20% wartości). Mój tok rozumowania opierał się na tym, że posiadacz lodówki mieszka kilkanaście kilometrów od najbliższego serwisu, a sam dojazd serwisanta kosztowałby ją kilkadziesiąt złotych + koszt ekspertyzy + robocizna + części (tego ubezpieczenie zdaje się już nie pokrywa). Jedna wizyta to z grubsza cena ubezpieczenia a szanse są stosunkowo duże na skorzystanie. Jak już napisałem, to był prezent ode mnie, aby ktoś miał spokojną głowę.

    Chyba właśnie o to w tym całym interesie chodzi, aby nie martwić się tym co może się stać. Oczywiście można próbować oszukać system i kupić ubezpieczenie tanie, które nie chroni przed niczym, ale podejmowanie właściwych decyzji zakupowych to już temat na zupełnie inny wpis.

    Pozdrawiam, eMCi

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      eMCi – przede wszystkim dziękuję, że Ci się chciało napisać tak obszerny komentarz – wolę nie porównywać jego długości z wpisem, bo może się okazać, że mnie pobiłeś 🙂
      Odpowiem w ten sposób: jak sam zauważyłeś, sporo z ubezpieczeń o których piszesz to kwestia nie tyle oszczędności, co wygody – i to rozumiem, bo czasami nie warto tracić czasu, psuć sobie wakacji czy niepotrzebnie ryzykować dla kilkudziesięciu-kilkuset złotych. Rozumiem Też Twoje podejście do ubezpieczenia auta, ponieważ korzystasz z niego służbowo i nie mógłbyś sobie pozwolić na jego dłuższe unieruchomienie. Ale to znowu kwestia wygody i poczucia bezpieczeństwa – jeśli użytkujesz niewiele warte auto i przez kilka lat z rzędu nie likwidujesz szkody z AC, to raczej rzadkością są sytuacje, w których to się finansowo opłaca. Przytaczasz przykład szkody drugiego auta (2.400 zł), ale podejrzewam, że było ono więcej warte niż Twoje a koszt jego ubezpieczenia był również wyższy – czy mam rację? Na tego typu rzeczy warto patrzeć długoterminowo i jeśli zacząłbyś gromadzić oszczędności z poszczególnych składek, to po kilku latach okazałoby się, że nie potrzebujesz żadnej z tych rzeczy. Oczywiście – pozostaje te kilka lat względnie niewielkiego ryzyka, podczas którego możesz się znaleźć w mało przyjemnej sytuacji. Ale później zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobieństwo wystąpienia kilku zdarzeń w podobnym czasie jest tak małe, że wcale nie musisz być przygotowanym na sumę tych wszystkich zdarzeń. Trzeba być niezwykłym pechowcem, żeby zaraz po rozbiciu auta zepsuła się lodówka, a dziecko wymagało natychmiastowej wizyty u kilku lekarzy-specjalistów 🙂

      Osobiście nie obudowywałbym się taką liczbą produktów ubezpieczeniowych – nie dość, że kosztowałyby mnie one kilka tysięcy złotych rocznie (liczyłeś może, ile w sumie płacisz za wszystkie Wasze ubezpieczenia?), to absolutnie nie ma takiej możliwości, żebym się w tym wszystkim połapał 🙂 Każda z podpisanych polis to kilkanaście stron zapisanych drobnym maczkiem, wyłączenia od odpowiedzialności, warunki o których należy pamiętać, składki do zapłacenia w określonych terminach itp. Moje podejście pod tytułem „nie utrudniaj sobie życia – jest i tak wystarczająco skomplikowane” nie pozwoliłoby mi dokonywać wyborów, na które Wy się decydujecie. Ale skoro się w tym jeszcze odnajdujesz to wyrazy uznania 🙂 Ciekawy jestem, czy na co dzień prowadzicie budżet domowy i macie świadomość prawdziwych kosztów i zysków tego typu wyborów. Bo to jest chyba kluczowe – jeśli wiesz, ile to kosztuje i akceptujesz to, bo masz dzięki temu większy komfort psychiczny i na podstawie doświadczeń widzisz, że warto – to wszystko w porządku.

      Jeszcze jedno – po napisaniu powyższego naszła mnie pewna refleksja. Zobacz, ile jest plusów znalezienia się w sytuacji, w której zaoszczędziłeś – powiedzmy – kilkanaście tysięcy złotych na ubezpieczeniach i coś się nagle wydarzy:
      1) nie analizujesz umów ubezpieczeniowych w poszukiwaniu kruczków (bo nie zakładam, że ktokolwiek pamięta ich treść).
      2) nie musisz kompletować stosu dokumentów, zaświadczeń.
      3) nie stresujesz się, że odrzucą wniosek o wypłatę odszkodowania lub zaniżą wypłaconą kwotę. Bo co, jak odrzucą, bo np. jesteś niezdolny do pracy z powodu zwyrodnienia kręgosłupa, którego polisa nie obejmowała? Guzik – płaciłeś grzecznie latami, a teraz radź sobie sam.
      4) nie czekasz na zakończenie całego procesu, który może się ciągnąć tygodniami – to naprawdę BARDZO ważne w niektórych przypadkach
      5) nie jesteś zmuszony do korzystania z placówek / specjalistów wyznaczonych przez ubezpieczyciela – masz wolną rękę.

      Ja wiem, że sytuacja, w której masz poważniejsze pieniądze leżące sobie gdzieś z boku i z góry przeznaczone na ewentualne zdarzenia to rzadkość, ale naprawdę można ją wypracować. I wtedy tylko i wyłącznie od Ciebie zależy, w jaki sposób załatwisz sprawę. Do jakiego specjalisty się udasz, w jaki sposób załatwisz problem. Możesz działać – i to od razu, bez czekania! Beż łaski jakiejś anonimowej osoby, która jest odpowiedzialna za decyzje o wypłacie odszkodowań i która przeszła w życiu dziesiątki szkoleń o tym, jak kombinować, żeby wypłacić jak najmniej. U ciebie sprawa może być gardłowa, może od niej zależeć życie i zdrowie, a po drugiej stronie są setki procedur i patrzenie na wynik firmy, bez absolutnie żadnego względu na człowieka.

      Ufff – też się rozpisałem. Jeszcze raz dziękuję za komentarz, bo dzięki niemu wysnułem kilka dodatkowych, ogólnych wniosków (właśnie te powyżej), które być może powinny się znaleźć w samym wpisie!

  11. TomaszT Odpowiedz

    Mój stryj na pytanie agenta odnośnie ubezpieczenia na życie zawsze odpowiadał, że on ma wykupione u najlepszego agenta w…..niebie

  12. eMCi Odpowiedz

    I tu Cię zaskoczę odnośnie auta które uszkodziłem, bo było warte ok 4.000 a AC kosztowało śmiesznie mało – zdaje się ok 150 (płatne trzeci rok z rzędu, więc zwróciło się wielokrotnie). Rozumiem o co Ci chodzi. Suma składek często przewyższa sumę odszkodowania i tak musi być, w innym wypadku cały ten biznes byłby nieopłacalny.

    Niemniej AC traktuję po prostu jako jeden z kosztów uzyskania przychodu. Ubezpieczenie na życie jest dla mnie dodatkowym kosztem kredytu hipotecznego. Assistance i ubezpieczenie miaszkania to „wygoda” wyceniana na 250 rocznie.

    Odnośnie budżetu, oczywiście i staram się go cyklicznie udoskonalać 🙂 Koszty ubezpieczeń to ~2100 wliczając już OC (niecałe 500). Jedyne co doszło nieoczekiwanie to ubezpieczenie tabletu za 30PLN, urządzenie było tanie, ponieważ musiało spełniać tylko podstawowe wymagania (duży ekran IPS i procesor klasy średniej niższej).

    Jest dokładnie tak jak napisałeś – „na co dzień prowadzicie budżet domowy i macie świadomość prawdziwych kosztów i zysków tego typu wyborów. Bo to jest chyba kluczowe – jeśli wiesz, ile to kosztuje i akceptujesz to, bo masz dzięki temu większy komfort psychiczny i na podstawie doświadczeń widzisz, że warto – to wszystko w porządku.” Koszty to 1600 i mam spokojną głowę no może poza ubezpieczeniem na życie, bo akurat takiej „likwidacji szkody” wolałbym nie przerabiać.

    W kwesti korzystania ze świadczeń były to:
    – 3 wizyty lekarskie (mbank)
    – 2x holowanie auta (mbank + PZU)
    – OC+AC (PZU)
    – auto zastępcze na 3 dni (PZU)
    – infolinia medyczna (BPH)
    – odszkodowanie za wypadek (to akurat załatwiałem w czyjmś imieniu)
    Absolutnie nigdy nie było żadnych problemów, migania się, zaniżania świadczeń. Może własnie dlatego, gdy uznam, że ubezpieczenie może być dla mnie korzystne, nie waham się, ale gdyby któraś firma próbowała się migać, to wiem gdzie jest najbliższa kancelaria 🙂

    Gdy oferta wyda mi się słaba, np pakiet medyczny za 250 miesięcznie dla rodziny, no cóż. Nie ma mowy 🙂

    Odnośnie tTwoich spostrzeżeń
    1) nie analizujesz umów ubezpieczeniowych w poszukiwaniu kruczków (bo nie zakładam, że ktokolwiek pamięta ich treść).
    – czytam raz, jeśli coś mi nie pasuje, to śmnietnik
    2) nie musisz kompletować stosu dokumentów, zaświadczeń.
    – szczerze mówiąc, nigdy nie musiałem, polisa jest jedynym dokumentem, czasem bawet jej nie mam jak w wypadku assistance w pakiecie z kontem
    3) nie stresujesz się, że odrzucą wniosek o wypłatę odszkodowania lub zaniżą wypłaconą kwotę. Bo co, jak odrzucą, bo np. jesteś niezdolny do pracy z powodu zwyrodnienia kręgosłupa, którego polisa nie obejmowała? Guzik – płaciłeś grzecznie latami, a teraz radź sobie sam.
    – to rzeczywiście problem, jesli nie czytałeś umowy
    4) nie czekasz na zakończenie całego procesu, który może się ciągnąć tygodniami – to naprawdę BARDZO ważne w niektórych przypadkach
    – nie miałem takich doświadczeń, ale słyszałem o takich przykrych sytuacjach 🙁
    5) nie jesteś zmuszony do korzystania z placówek / specjalistów wyznaczonych przez ubezpieczyciela – masz wolną rękę.
    – w pewnych sytuacjach to rzeczywiście może być mało wygodne, np konieczność odstawienia auta zastępczego 60km od domu, albo dopłata za odbiór

    Z tej dosyć długiej wymiany zdań wnioskuję, że z grubsza się zgadzamy, tyle że jesteśmy na innym pułapie. Ty wolisz unikać ubezpieczeń, ja wolę je selekcjonować.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nawet nie tyle wolę unikać ubezpieczeń, ale od niecałego roku aktywnie działam w kierunku zakończenia tych niepotrzebnych i nie zawierania nowych polis. Jeszcze w zeszłym roku płaciłem np. ok 800 zł za AC auta, którym… zrobiłem może ze 3.000 km 🙂

  13. Aniya Odpowiedz

    W tamtym tygodniu zadeklarowałam podniesienie składki w zakładzie pracy na 48 zł (576 rocznie), płacę NW ( nie wiem, ile płacę za niego :-/ przez 24 lata pracy nie skorzystałam z żadnej formy wypłaty ubezpieczenia i nie chcę nawet myśleć ile to było pieniędzy. I mam powiązany kredyt hipoteczny z ubezpieczeniem od utraty pracy, (z zalinkowanego artykułu dowiedziałam się, że prawdopodobnie z największą stawką na rynku). Jak z tego wyjść? Można z tego ubezpieczenia zrezygnować? Zwłaszcza to ostanie mnie poruszyło 🙁 Poszerzająca świadomość często boli, ale dzięki Wolny za ten ból

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Heh… no cóż – każda polisa ma inne warunki – również rezygnacji. Nie jestem specem – nie chcę się wymądrzać, ale podejrzewam, że raczej nie powinno być problemów z szybką rezygnacją z ubezpieczenia od utraty pracy w ramach kredytu. Przejdź się do banku / przedzwoń na infolinię / zerknij do umowy. Jeśli chodzi o ubezpieczenia grupowe oferowane przez pracodawców, to z reguły jest bardzo prosto i stosowany jest 1-miesięczny okres wypowiedzenia. W tej sprawie skontaktuj się z osobą, która się zajmuje ubezpieczeniami w Twojej firmie. Generalnie czeka Cię trochę pracy, ale jeśli sama uznasz, że warto – działaj! Chyba nie muszę pisać, że żelazną regułą powinno być posiadanie porządnej poduszki finansowej! Pozdrawiam się i cieszę się, że mogłem Cię co nieco uświadomić 🙂

  14. Sekurinega Odpowiedz

    Najlepszym ubezpieczeniem dla mnie jest moja głowa. Dbanie o jakość myśli i o to, żeby nie kisić w sobie emocji, przede wszystkim lęku – zasadniczo wystarcza. Jeśli do tego dołoży się dbanie o zdrowie i upraszczanie życia, najprawdopodobniej będzie to lepsze od całego asortymentu ubezpieczeń dostępnych na rynku.
    O aspekcie finansowo-materialnym ostatnio sporo myślę i na razie wychodzą mi wnioski inne niż u Autora bloga. Sny mam nawet o tym. 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No no – musisz naprawdę intensywnie o tym myśleć, skoro nawet „rzuca” Ci się na sny. Jestem ciekaw Twoich wniosków – podzielisz się?

      Wszystkie wymienione przez Ciebie aspekty mniej lub bardziej związane z ubezpieczeniami: nie dość że trafne, to jeszcze niezwykle pozytywne!

      • Sekurinega Odpowiedz

        Śni mi się, że zwiedzam świat. Przemieszczam się po miejscach, czuję się wolna… Dopiero te sny mi uświadomiły, że stabilizacja życiowa nie jest moim (podświadomym) celem. To było pierwsze.
        Drugie to rozwinięcie tej „jakości myśli” w kontekście poczucia bezpieczeństwa. Jeśli to, co mam w głowie, moje nastawienie, jest najlepszą polisą ubezpieczeniową, to oszczędzanie nie ma już znamion zapewniania sobie bezpieczeństwa ekonomicznego. Dokładam do tego otwartość na świat i optymizm – więc finanse są drugorzędne. Będę ich potrzebować, to się pojawią, ale będę potrafiła także żyć bez nich lub w dużym ograniczeniu – i też będę umiała się tym cieszyć. Więc oszczędzanie, gromadzenie zasobów finansowych nie ma sensu. No, chyba że na coś, co mi się zamarzy – podróż gdzieś lub środek do osiągnięcia celu innego rzędu.
        Trzecie wreszcie – sens pracy. Szeroko rospowszechnione w kapitalizmie przekonanie, że to moje pieniądze mają na mnie pracować. I jak tu uwierzyć w biblijne „kto nie pracuje, niechaj też nie je”? Lubię pracować. Będę pracować do końca życia. Mam nadzieję, że uchwycę sens pracowania dla przyjemności, bez oglądania się na zarabianie.
        Aha, i jeszcze jedno źródło tych przemyśleń było: Robert Kiyosaki, który wykorzystuje „niewidzialną rękę rynku” i zbija majątek na niedocenianiu i przecenianiu wartości nieruchomości (a to się odbija na finansach ludzi, którzy te nieruchomości posiadali lub chcą posiadać) kontra Neale D. Walsch, który nie oszczędza, bo wierzy, że wszystko pojawia się (i znika) w odpowiednim momencie.

        Oszczędzałam na remont łazienki, teraz remont trwa. Osiągnęłam cel, nie mam oszczędności. Mam coraz piękniejszą łazienkę.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Piszesz o „stabilizacji życiowej”, ale niezależność finansowa daje Ci o wiele więcej – nie musisz się zamykać w czterech ścianach i masz nieporównywalną z niczym innym możliwość spełniania tych snów o podróżach!
          Oszczędzanie samo w sobie – bez cel – nie ma sensu tu się w pełni zgadzam. Każdy z nas nadaje mu osobiste znaczenie i definiuje, czy jest ono sensowne, czy raczej staje się sztuką dla sztuki.
          Wyobraź sobie, że ja też uwielbiam pracować – ze świecą szukać takiego pracusia jak ja 🙂 Ale jest kolosalna różnica pomiędzy przymusową pracą w określonym, wyuczonym charakterze do końca swoich dni, a opcjonalną pracą dla siebie i bliskich, nastawioną na dawanie poczucia spełnienia. Będąc w takiej sytuacji finansowej jak obecnie, już teraz odczuwam niesamowite korzyści – jestem absolutnie wyluzowany w pracy, nie boję się o jutro, mogę decydować się na ruchy, które ograniczałyby innych, a odczuwany stres został zminimalizowany do najmniejszych możliwych poziomów. To daje BARDZO dużo. Spokój wewnętrzny, świadomość bezpieczeństwa mojej rodziny – nie zamieniłbym tego na żadne wartości materialne.

  15. Tomaszzzz Odpowiedz

    Dobrze prawisz, ja się zgadzam, lepiej samemu „odprowadzać składkę” na swój rachunek niż na rachunek rekina ubezpieczeniowego. Prawdopodobnie lepiej nie tym wyjdę. Jestem młodą osobą, myślałem o jakimś ubezpieczeniu, ale chyba najlepiej będzie jak sam sobie będę ubezpieczycielem. 😀

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „Ubezpiecz się sam” to chyba najlepszy slogan reklamowy, który mogę Wam sprzedać 🙂 Tylko pamiętaj, żeby zaoszczędzoną składkę rzeczywiście odprowadzać na osobne konto – w innym wypadku raczej to nie zadziała zgodnie z planem 🙂

      • Adam Odpowiedz

        Eee tam… Ja tam jestem przeciw sztucznym podziałom. Naprawdę nie widzę potrzeby osbnego gromadzenia czy „księgowania” środków na „osobiste ubezpieczenie” czy przyszłość dzieci, jak to doradza Wolny. Śmiało można wszystko razem składować – byle niemało!!!
        No może… dla absolutnie początkujących to i dobre (te subkonta), ale na wyższym poziomie wtajemniczenia w oszczędność vel sknerstwo, to już się sami kontrolujemy, czy – jak to mawiają młodzi – ogarniamy. 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          To była rada dla młodego człowieka, który dopiero próbuje postawić swoje pierwsze kroki w temacie oszczędzania w ogóle. Sam też nie mam żadnych osobnych kont ze zgromadzonymi oszczędnościami – bo i nie za bardzo jest jak to śledzić. Przecież nie będę latami, każdorazowo robił symulacji na zasadzie „ile to bym wydał, gdybym chciał się ubezpieczyć od wszystkiego”. Warto coś takiego policzyć raz i – jeśli dopiero budujemy poduszkę finansową – odkładać te środki na dedykowane konto. W kolejnych etapach wtajemniczenia to rzeczywiście nieco nadmiarowe i sztuczne. Ale na wpisy o kolejnych etapach wolności finansowej jeszcze przyjdzie odpowiedni czas.

  16. Jarek Odpowiedz

    Przepraszam Cię, ale przestałem czytać artykuł na tabeli „prawdopodobieństwa śmierci”. Tak często mijasz się z prawdą, że prostowanie wszystkich błędów zajęłoby 500% wpisu, a ile czasu to nawet nie chcę myśleć.
    Szczerze, w moim odczuciu ten wpis nadaje się jedynie do usunięcia. Pomimo, że lubię Cię czytać. Przepraszam.
    Pozdrawiam serdecznie
    P. S. Jestem brokerem ubezpieczniowym

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Skoro nie doczytałeś, to pewnie nie wrócisz do tego komentarza, ale mimo wszystko spróbuję: Twój komentarz, mimo że negatywny wydaje się rzeczowy, a Twój zawód to potwierdza. Jeśli masz jakieś wiarygodne źródło „prawdziwych” danych, proszę o linka. Zaznaczę tylko, że na danych z tabelki nie opierałem żadnych obliczeń, a jedynie chciałem pokazać, że takie informacje są brane pod uwagę.

      • Jarek Odpowiedz

        Przeczytałem komentarze i jestem zszokowany, że tyle osób potwierdza Twój punkt widzenia lub zamierza go przyjąć.

        Tabelka posłużyła mi jedynie do zaznaczenia fragmentu, w którym przestałem czytać Twój wpis. Merytorycznie do zawartości tabelki nie odniosłem się. 😉

        Zatem zaczynamy, tylko parę, ale po kolei:

        – „prowizje od zawartych umów zaczynają się od 30% rocznej składki” – nie wiem o jakie ubezpieczenia chodzi, może życiowe, ale to dotyczy tylko pierwszego roku ubezpieczenia, później jakieś grosze. W ubezpieczeniach majątkowych za średnią można przyjąć 16% przy czym czy zawrzesz umowę bezpośrednio u ubezpieczyciela, agenta, multiagenta czy przez brokera, standardowo zapłacisz tyle samo. To jest tak zwany koszt pozyskania.

        – „Ubezpieczenia możemy podzielić na dwie grupy: obowiązkowe i dobrowolne” – to jest jedyne zdanie w tym akapicie oddające prawdę. Na do dodatek nie do końca, ponieważ ubezpieczenia wg nadzoru dzielą się na życiowe i majątkowe, natomiast majątkowe na obowiązkowe i dobrowolne. Skracając, stricte obowiązkowe określone są w ustawie o ubezpieczeniach obowiązkowych, ponadto dochodzą określone w innych ustawach jak OC zawodowe, placówek medycznych, itd. Jeśli bank obliguje Cię do ubezpieczenia przy zawieraniu kredytu, nie jest to ubezpieczenie obowiązkowe, tylko „produkt powiązany” (jak nie weźmiesz ubezpieczenia, bank nie da kredytu), niemający z obowiązkowością nic wspólnego (kredyt nie jest obowiązkowy).

        – „składka zdrowotna, chorobowa, emerytalna” – to są ubezpieczenia jedynie z nazwy. Tak samo jak ZUS nie jest Towarzystwem Ubezpieczeniowym (tylko piramidą finansową skazaną na porażkę).

        – ubezpieczenia zdrowotne to nie tylko wizyty u specjalistów ale również operacje, protezy, rehabilitacje, itd. Pakiety na full wypasie dla całej rodziny spokojnie poniżej 300 zł można znaleźć. Czy potrzebujesz? Kwestia indywidualna. Sporo ludzie nie potrzebuje, ale jest popyt jest podaż.

        – ubezpieczenia życiowe. Kompletny fail (IMHO). Indywidualne ubezpieczenie na życie owszem, jest drogie i często ma ograniczony zakres. Dlatego wykupuje się w „zakładzie pracy”, najlepiej takim, który zatrudnia 100, 200, 500 lub 1000 i więcej pracowników. Wtedy masz i zakres świetny i cenę. Nie pracujesz w takiej fabryce? Ubezpieczasz się u żony. Ona również nie? Szukasz. Znajdujesz jakieś Stowarzyszenie z grupą otwartą itp. (nota bene startujemy od grudnia z ofertą, która bije na głowę niektóre grupówki w tych wielkich zakładach pracy, o których pisałem. Bardzo chętnie pomogę zapisać się do nich chętnym czytelnikom, ale… Ja z tego nie będę miał ani złotówki, a prawdopodobnie jedynie troszeczkę więcej pracy, także absolutnie proszę nie odbierać tego jako namawianie/nagabywanie/cokolwiek, bo oferuję pomoc, a nie usługę.
        Kiedy moja żona rodziła, miałem pięć polis na życie (zawartych na okres jednego roku), zatem becikowe w naszej rodzinie wyniosło trochę ponad 10 tys. zł. przy koszcie poniżej 4 tys. zł, a ponad urodzenie dziecka były cały szereg innych świadczeń, których nikt nie chce, aby się zmaterializowały.
        Grupowe ubezpieczenia obalają również mit struktury wieku (nawet jeśli nie grupowe, to Stowarzyszeniowe).

        Tak jak pisałem, na tym akapicie przestałem czytać. Przeczytany fragment skomentowałem jedynie skrótowo, ale mam nadzieję, że rzuca trochę innego światła.

        Pozdrawiam serdecznie

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Jarku,
          To kolejny komentarz, do którego bardzo ciężko mi się odnieść. Im więcej czytelników, tym częściej będę trafiał na ekspertów w tematyce, którą poruszam. A ponieważ sam nie zajmuję się tymi sprawami zawodowo, a jedynie patrzę na nie – tak jak poruszając temat ubezpieczeń – jak zwykły zjadacz chleba, to nie mam szans na licytację na argumenty z kimś takim jak Ty. Mimo to, absolutnie nie uważam, żeby ten wpis nadawał się do śmietnika. Już piszę dlaczego.
          Jesteś specjalistą, który wie niemal wszystko na temat ubezpieczeń. Masz dane mówiące o prawdopodobieństwach pewnych zdarzeń, działasz w środowisku, które wie, jakie ubezpieczenia są – jak to nazwałeś – „kompletnym failem”, a które warto wykupić. Chyba doskonale wiesz, że przeciętny Kowalski (na przykład taki oszczędzający na wczesną emeryturę Wolny) nie ma podobnego rozeznania i nie jest w stanie tak sprawnie jak Ty wyselekcjonować wybrane ubezpieczenia; nie zna ich konstrukcji, warunków i haczyków w nich zawartych. Dla normalnych zjadaczy chleba te umowy to prawny bełkot i zorientowanie się w ich rzeczywistej przydatności jest niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe. Widzisz jakieś rozwiązanie? Tylko nie pisz proszę, że wizyta u agenta, który dobrze doradzi klientowi… takich ze świecą szukać, przecież każdy ma rodzinę do wykarmienia i plan sprzedażowy do zrealizowania.
          Dlatego właśnie nie uważam, żeby podejście na zasadzie „kupię 5 polis na życie na okres 1 roku” było rozwiązaniem dla każdego. Nawet tak mało doświadczona osoba jak ja wie, że takie polisy mają okresy karencji, która nie pozwala korzystać z nich na zasadzie „jestem w ciąży – kupmy polisę żeby zgarnąć dodatkową kasę”. A skoro należy je kupić na kilka miesięcy przed zajściem w ciążę, to powstaje szereg problemów, z których bodaj największym jest możliwe „obsunięcie” planów, co może znacząco powiększyć poniesione koszty.
          Na prowizje rzędu kilkunastu procent może pozwolić sobie niewiele branż – także dziękuję za wyklarowanie danych, ale nadal uważam, że jest to na tyle łakomy kąsek dla sprzedawcy polis, że etyka i dobro klienta siłą rzeczy musi w wielu przypadkach schodzić na dalszy plan.
          Co do nazewnictwa – zapewne masz rację – sam nie „pływam” tak jak Ty we wszystkich rodzajach i wariantach dostępnych polis. Powtórzę jednak to co napisałem wyżej: patrzę na ten temat z perspektywy przeciętnego zjadacza chleba, a patrząc na komentarze pod wpisem – wiem więcej od wielu czytelników, mimo że w porównaniu z Tobą w temacie ubezpieczeń nie wiem prawie nic. Skoro zatem jest sporo osób, które od lat, miesiąc w miesiąc odprowadzają składki na polisy, z których nigdy nie skorzystały, prawdopodobnie nie skorzystają, często nie wiedzą o ich istnieniu czy zakresie ochrony, to czy naprawdę poleciłbyś im kupno wielu tego typu produktów, żeby „przechytrzyć” ubezpieczyciela?
          Pozdrawiam i bardzo dziękuję za Twoją opinię – miło mi, że chciało Ci się odpowiedzieć, i to w tak profesjonalny sposób.

          • Jarek

            Napisałem, że wpis nadaje się na śmietnik, ponieważ zbyt wiele informacji podaje zniekształconych lub nie prawdziwych. Rozumiem, że taki może być Twój odbiór tematu, ale masz realny wpływ na decyzje Twoich czytelników, co potwierdzają liczne komentarze!
            Chciałbym jednocześnie sprostować odbiór mojego poprzedniego komentarza – kompletnym failem nie nazwałem ubezpieczeń życiowych, ale ich krytykę czy kategoryzowanie jako drogie i z niskimi sumami ubezpieczenia dla młodych. Całkowicie z tym poglądem nie mogę się zgodzić. Jakieś trzy lata temu, kiedy wiedziałem że rok będzie trochę bardziej ryzykowny (dłuższe podróże samochodem, loty szybowcem) wykupiłem sobie za 120 zł całoroczną polisę NNW na 100.000 zł w przypadku śmierci w wyniku nieszczęśliwego wypadku lub trwałego uszczerbku na zdrowi. Polisa droga? Nie. Suma gwarancyjna niska? Nie. Zakres wąski jak potrzebowałem. Bardzo się cieszę, że wydałem te 120 zł i z nich ani ja, ani moja rodzina nie musiała korzystać. Ja za niewielkie pieniądze kupiłem sobie odrobię spokoju, że w razie, kolokwialnie nazywając, wypadku, moja rodzina dostanie 100.000 zł na otarcie łez.
            Moja wiedza na temat ubezpieczeń życiowych nie jest szeroka (nie moja działka), a niejednokrotnie spotykam się z różnymi interpretacjami zapisów ubezpieczeń oczywistych dla mnie, w których siedzę od lat. Dlatego dość często, wybierając interesujący mnie produkt jako klient posiłkuję się wyjaśnieniami swoich wątpliwości w formie pisemnej, od reprezentanta ubezpieczyciela. Dlaczego? Bo gdy agent obieca mi złote góry, to Ubezpieczyciel musi mi je dostarczyć, a problem zostaje do rozwiązania na linii Agent-Ubezpieczyciel, a nie Klient-Agent (taka subtelna, a jednak istotna różnica).
            Co radzę przy korzystaniu z usług agentów? Zapytać konkurencyjnego agenta, co sądzi o ofercie poprzedniego. Następnie potwierdzić to u pierwszego. 😉 Tak poważnie, to konkurencja dla konsumenta jest najlepszym rozwiązaniem, o ile oczywiście jest uczciwa. Plus wszystkie obiecanki na piśmie.
            Co do pięciu polis. Dlaczego nie? Planujesz ciążę, zakupujesz nawet 10 polis (to nie jest ubezpieczenie mienia, gdzie takie praktyki są niedozwolone), robiąc rozeznanie o karencjach (zwyczajowo na ciążę 10 miesięcy), można w grudniu zrobić rozeznanie, by od stycznia przystąpić do 10 ubezpieczeń i od marca przystąpić do poczynania potomka. W przypadku powodzenia, cały cykl zamyka się w roku. W przypadku niepowodzenia, trzeba wiedzieć gdzie założyć stop loss. 😉
            Chociaż, może pojawić się nieoczekiwany bonus, w postaci śmierci teściowej i to w kumulacji z 10 polis! 😀
            Co do prowizji – ubezpieczyciele z reguły płacą podobnie, więc można zmarginalizować podejrzenie o wybór ubezpieczyciela, który płaci więcej. Myślę, że zdrową dewizą jest sprzedawanie dobrych polis, za możliwie najniższą składkę. Mam tu na myśli najpierw określenie dobrego i adekwatnego zakresu ubezpieczenia, który na prawdę chcesz/potrzebujesz, a dopiero później obniżanie składki. Zakładanie na początku z góry, że chce się tanią polisę zaprzecza sensowi ubezpieczenia… Bo papier można kupić tanio, polisa niestety trochę kosztuje.
            Co do zakupu polisy. Tak, czasami potrzebujemy kupić sobie poczucie bezpieczeństwa. Ubezpieczenie nie jest produktem. Jest to bardziej komfort psychiczny, zabezpieczający przed zdarzeniami niepożądanymi. Mam świadomość, że na chwilę obecną przepłaciłem za wiele ubezpieczeń w stosunku do tego, co z nich otrzymałem, ale jedno zdarzenie może te proporcje bardzo szybko odmienić (np. awaria samochodu na niemieckiej autostradzie – holowanie przez służby 500€ + holowanie do Polski 400€ (to nie są maksymalne limity/koszty), a koszt ubezpieczenia assistance to 90 zł. Warto ryzykować? Każdy musi odpowiedzieć tutaj samemu.
            Wiele również mówi się o świadomości ubezpieczeniowej i bardzo często „zachód” stawia się za przykład, ponieważ wydaje znacznie więcej na ubezpieczenia. Dlatego, że są bogatsi, czy są bogatsi bo „bardziej uświadomieni”? Czasami ubezpieczenie, oprócz kompensatą poniesionych strat, jest również szansą na zaczęcie czegoś nowego (w Polsce znane jako podpalenie nierentownego biznesu). 😉

          • wolny Autor wpisu

            Argument o „bonusie” w związku z zejściem teściowej mnie rozbawił – punkt dla Ciebie 🙂
            Nadal nie jestem przekonany, że Twoje podejście jest sensowne dla ludzi nie „siedzących” w tym biznesie – i to nawet, jeśli jest spora szansa na to, że wyjdziesz na tym na plus. Sam zobacz – masz wiedzę o tym, co zrobić żeby zapewnić sobie warunki lepsze niż rynkowe (chociażby przez pisemne ustalenia z pośrednikiem), analizujesz sensowność każdej z tych „inwestycji” (piszesz, że jedno z ubezpieczeń było tylko na rok z racji wyższego ryzyka w tym czasie). Większość ludzi miałaby trudności z takim podejściem, nie wywalczyłaby tego co Ty. Ja sam prawdopodobnie bym się w tym pogubił (10 polis na życie na raz…).
            Sądzę, że Twoje podejście jest typowo specjalistyczne. Celowo wyżej użyłem słowa „inwestycja” – zresztą sam piszesz o tym w ten deseń, skoro użyłeś sformułowania „stop loss”. Grasz w oparciu o prawdopodobieństwa różnych zdarzeń, inwestujesz składki w nadziei na ewentualny zysk. Pomijając, że najczęściej obstawiasz przeciwko samemu sobie (czyli przeciwko własnemu zdrowiu), czym to się różni od zawodowego maklera czy inwestora w ogóle? Podobna specyfika gry, podobne mechanizmy, tu i tu trzeba się dobrze znać na rzeczy, żeby być lepszym niż kasyno. Dlatego sam nie polecałbym żadnej z tych gier komuś, kto nie ma o nich większego pojęcia i dla którego podsuwane OWU polis mogłyby być równie dobrze napisane po chińsku. Żeby jednostki mogły zarobić, masa ludzi musi stracić – czy tak nie jest?

        • stock Odpowiedz

          Przecież Twoje komentarze mają charakter co najwyżej doprecyzowujący, a nie przekreślający tezy stawiane przez Wolnego. Mówienie „na tym akapicie przestałem czytać” a potem rozwinięcie swojej myśli w taki sposób jest dla mnie trochę… niepoważne.

          Przy okazji, o ile składka emerytalna i zdrowotna to faktycznie nie są ubezpieczenia, to już chorobowa jak najbardziej.

          PS. Jeśli znasz takie roczne polisy bez karencji na urodzenie dziecka (dostępne dla wszystkich), podaj kontakt. Poważnie piszę, możliwe, że niedługo kupię je u Ciebie.

          • wolny Autor wpisu

            No – jestem ciekawy, czy są takie polisy… A Tobie stock kibicuję – nieważne, czy jesteś jeszcze przed czy po podjęciem tej ważnej, życiowej decyzji!

          • stock

            Jestem po, ale zastanawiam się, czy nie być kolejny raz przed :))

          • Jarek

            Są takie polisy, karencja na urodzenie dziecka 10 miesięcy chyba, że następuje zmiana ubezpieczyciela (jest ciągłość) i to „ryzyko” było w starej polisie.
            Szczegóły odnośnie zakresu, sum ubezpieczenia i skłądki podam jutro (zostawiłem materiały w pracy) i proszę nie odbierać moich wpisów jako reklamy czy innej formy sprzedaży.
            Po prostu mam do tych produktów dostęp i nic nie stoi na przeszkodzie, by się tym podzielić.

          • wolny Autor wpisu

            Kliknąłem na pierwszy – jeśli to oferta atrakcyjna w zakresie świadczenia za urodzenie się dziecka to chyba nie do końca rozumiem. Jeśli trzeba być ubezpieczonym co najmniej 10-12 miesięcy (ze składką 55-120 zł miesięcznie) i na koniec otrzymać 1000-2000 zł, to stawką jest maksymalnie kilkaset złotych w przypadku bezproblemowej realizacji planu, tak? Plus oczywiście ochrona ubezpieczeniowa w trakcie. Ale wystarczy kilka miesięcy opóźnienia i cały biznes robi się naprawdę słabo opłacalny. Sami staraliśmy się o dziecko 1,5 roku – zakładając, że musiałbym być ubezpieczony 18 m-cy + 9 m-cy ciąży + co najmniej 2 dodatkowe (minimalnie 1 przez karencję, plus jeden po urodzeniu – w trakcie załatwiania wypłaty), to całość jest nieopłacalna. No dobrze – może nie tyle jest nieopłacalna, co jest nadal tanim ubezpieczeniem od różnych zdarzeń.
            Nie odbieraj tego jak zarzutu – po prostu po tym, jak napisałeś o 10.000 zł zysku przy 4.000 zł kosztów, myślałem, że oferta będzie bardziej atrakcyjna. Wydaje mi się, że jest po prostu „rynkowa” – ale nie jestem tutaj specjalistą, więc popraw mnie, jeśli się mylę.

          • wolny Autor wpisu

            Powyższe ubezpieczenia są rzeczywiście sensowne, JEŚLI planujesz dziecko i nie będziesz miał zbytniej „obsuwy” w realizacji tych planów. Mimo, że nie podzielamy poglądów w temacie ubezpieczeń niewykluczone, że skorzystałbym z czegoś podobnego planując kolejne dziecko. Kto wie, kto wie – być może w tym jednym aspekcie poczuję się przekonany? Dobrze wiedzieć, że są takie możliwości i skorzystać z nich, jeśli prawdopodobieństwo jest po naszej stronie. A po wypłacie świadczenia… zrezygnować.

            Mimo to całość nie udowadnia, że warto się ubezpieczać w ogólności. Po raz kolejny przypomnę, że obracasz się w specyficznym środowisku i masz odpowiednią wiedzę żeby w ten sposób „kombinować”. Nazwij mnie mało inteligentnym, ale sam nie wpadłbym na to, żeby korzystać z kilku ubezpieczeń w różnych firmach, żeby zwiększyć wypłacone świadczenia – mimo, że mam świadomość, że nie ma ograniczeń w ilości takich wypłat. Poza tym zawierając 10 umów, Twoje miesięczne koszty dodatkowe to przynajmniej 500 zł – wprowadzasz więc dodatkowe ryzyko tego, że stracisz kilka tysięcy złotych Dlatego właśnie pisałeś o stop lossie w przypadku przedłużania realizacji planów – zapewne wiesz, że to wprowadza dodatkowe, niepotrzebne emocje które mogą sprawić, że nie będziesz myślał racjonalnie i nie utniesz strat w porę. Ty utniesz, być może ja również, ale czy ktoś, dla kogo wtopił już kilkumiesięczną pensję będzie to również takie oczywiste? Przy okazji: czy możesz podpowiedzieć, czy standardem jest możliwość wypowiedzenia umowy ubezpieczenia bez żadnego okresu wypowiedzenia bądź z krótkim okresem? Czy jeśli już podpiszemy umowę, to obowiązuje ona przynajmniej przez rok?

            Pozdrawiam i dziękuję za merytoryczną dyskusję.

          • Jarek

            To jest oferta ubezpieczenia na życie (kompleksowa), która uważam, jest bardzo dobra. To nie jest stricte pod dziecko.
            Pod dziecko tworzy się „nowe grupy” kojarząc jeszcze dwie pary planujące. Wiem, że dla ludzi z zewnątrz to się wydaje jakąś abstrakcją, ale w branży co chwile słychać zapytania o takie grupy (niestety często również w którymś miesiącu).
            Taka grupa pod dziecko ma niskie świadczenia na wszystko inne. Zaraz poszukam czegoś, co ostatnio funkcjonowało i wrzucę.
            Pozdrawiam serdecznie
            P. S. Nadal nie można odpowiedzieć poniżej, ale może faktycznie, tu winny być komentarze, a nie dyskusje. 😉

          • wolny Autor wpisu

            Być może uznasz moją odpowiedź za bełkot, ale mimo wszystko odpiszę z punktu widzenia potencjalnego klienta. Uważam, że jedynie 2 najwyższe warianty dają sensowne sumy ubezpieczeń – wchodzimy więc w składkę 80/120 zł miesięcznie za osobę, a więc chcąc ubezpieczyć kilkuosobową rodzinę to już sporo.
            Popraw mnie, jeśli się mylę, ale znacznie bardziej prawdopodobne jest inwalidztwo w wyniku wypadku czy powstanie trwałego uszczerbku na zdrowiu, niż zgon. A tylko wypłaty związane ze zgonem mają sensowne świadczenia, które pozwolą rodzinie na amortyzację utraty jednego ze źródeł dochodów (przepraszam, że tak obcesowo piszę o zmarłej osobie). Poważne zachorowanie z sumą kilku tysięcy złotych? Według mnie to żadne zabezpieczenie przed przypadkami, gdzie nagle jesteśmy zmuszeni do opłacania drogich leków/wizyt lekarskich/sprzętów. 360-550 zł za 1% trwałego uszczerbku na zdrowiu? Według mnie również śmiesznie nisko.
            Zdaję sobie sprawę, że jestem osobą „rozpieszczoną” przez korporacyjne ubezpieczenie, które w dodatku opłaca mi pracodawca. Ale właśnie dlatego doradzałbym każdemu, kto widzi potrzebę ubezpieczenia na życie, żeby skorzystać z ofert wynegocjowanych przez pracodawcę, jeśli tylko jest taka możliwość. Przy składce podobnej do wariantu III z Twojego linka, mam mniej więcej 2-3 krotnie większe sumy ubezpieczeń w większości istotnych zdarzeń (zgon, trwały uszczerbek, poważne choroby). Myślę, że nie zaprzeczysz, że warunki wynegocjowane przez pracodawców (zwłaszcza dużych) są zwykle znacznie lepsze niż te kupione indywidualnie? Chociaż chyba nieco zeszliśmy z tematu… więc może jedno, ostatnie zdanie. Nawet, gdybym miał tak niesamowicie dobrą ofertę jak teraz, ale sam musiałbym odprowadzać składki, myślę że i tak nie zdecydowałbym się na ubezpieczenie uznając, że maksyma „ubezpiecz się sam” zadziała lepiej w moim przypadku, a pieniądze odprowadzane na składki można lepiej zagospodarować. Mając porządne zabezpieczenie „w razie w”, można sobie pozwolić na „luksus” braku ubezpieczenia.

          • Jarek

            Bardzo jestem ciekawy tej oferty, którą wynegocjował dla Ciebie „zakład”. Prześlij mi proszę ją na maila, to poproszę biegłe osoby o jej prześwietlenie.
            Śmieje się, że nasza oferta rozwala niektóre nasze grupówki, bo zdarza się, że w zakładzie zatrudniającym 500 osób, czy nawet w jednym co ma 3.000 osób, te warunki są po prostu lepsze. Oczywiście, nie wszędzie, ale jednak…
            W jednym zgodzę się z Tobą w 100% – warunki wynegocjowane przez pracodawców (zwłaszcza dużych) są znacznie lepsze niż te kupione indywidualnie. Aż mi się ciśnie by dopisać „zawsze”, ale chyba się powstrzymam. 😉

  17. Beata Odpowiedz

    Po przeanalizowaniu prawdopodobieństwa kradzieży roweru z piwnicy postanowiłam ubezpieczyć mieszkanie od kradzieży.

    Koszt roweru: 1 500 zł
    koszty ubezpieczenia: ok 96 zł – rocznie

    Amortyzacja – do 2 lat brak. Z racji że mam nowy rower łapie się, a przy okazji sprzęt w domu też się łapie.

    Miesięcznie daje mi to ok 8 zł, a przynajmniej mogę spać spokojnie.

    Każdy sam musi zadecydować czy to się opłaca czy nie. Dla mnie jak najbardziej tak, nawet pomimo tego, że byłabym w stanie z miejsca kupić nowy rower. Niektóre ryzyka mają tak duże prawdopodobieństwa że warto się ubezpieczyć 🙂

    Druga część mojego ubezpieczenia to OC w życiu prywatnym i ub od ognia i innych zdarzeń losowych – ta kwestia jest już bardziej dyskusyjna i mniej prawdopodobne jest ze skorzystam z tego. To przyznaje dałam sobie wcisnąć za ok 60 zł, ryzyko wystąpienia zdarzenia jest dużo mniejsze
    i tutaj prawdopodobnie zarobi na mnie zakład, ale to tylko albo aż prawdopodobnie.

  18. Jarek Odpowiedz

    Chciałbym zabrać jeszcze głos w kwestii prowizji brokerów ubezpieczeniowych.
    „W 2012 roku odnotowano wzrost wartości prowizji wypłaconej brokerom przez zakłady ubezpieczeń z obu sektorów działalności. (…) Średnia prowizja przypadająca na brokera wyniosła w 2012 roku 7,3% wysokości ulokowanej składki w Dziale I oraz 13,4% w Dziale II (…)”
    Dział I to ubezpieczenia życiowe, dział II to ubezpieczenia majątkowe.
    Źródło: Raport Komisji Nadzoru Finansowego przytoczony tutaj: http://tinyurl.com/pn7occd

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ciekawe są również kwoty, które uwzględnia raport. Nie wiem jaka jest definicja „brokera ubezpieczeniowego” – jeśli to pojedyncza osoba (podane jest rozróżnienie na osoby prawne i fizyczne – domyślam się, że przynajmniej w przypadku osób fizycznych chodzi o jednostkę, a nie grupę), to przychody macie imponujące. Tyle że to trochę tak jak z prowizjami, które przytoczyłeś – wartości średnie to często obraz w krzywym zwierciadle…

  19. Marek Odpowiedz

    Dzieki za artykul. Sam czekam na pokrycie szkody materialnej. Na biurku narosla mi sterta papierzysk wysokosci 5 cm. Spotkalem sie z 3 niezaleznymi rzeczoznawcami. Nachodzilem sie, natelefonowalem. A dodam iz musialem legitymowac sie i ja i udawadniac iz uszkodzona jest moja wlasnosc. Co kilka dni kaza dostarczac kolejnych danych. No i tak gdybym sie nie ubezpieczyl to bym przez 4 lata skladem wiecej uzbieral niz mam szanse dostac wyplaty. A spelnione sa perfekcyjnie wszelkie warunki ubezpieczenia. Tak, minelo ledwie 2 tygodnie od zaistnienia szkody! A gdybym odkladal kapital poszedl bym do sklepu i odkupil zniszczona wlasnosc! Nie uwazam iz ubezpieczyciele to oszusci, ale ich „tajne” tabele szkod oraz „wyceny” jak i „warunki ubezpieczenia” to sidla dla naiwnych (jakim bylem te 4 lata) platnikow skladek. Czytaj, co podpisujesz!

  20. Adam Odpowiedz

    Co do ubezpieczeń na podróż to się nie zgodzę. EKUZ jest tym, co należy bezwzględnie mieć ale zapewnia jedynie elementarnie podstawowe świadczenia a za wiele rzeczy niestety trzeba płacić z własnej kieszeni. W przypadku poważniejszych zdarzeń lub (odpukać) konieczności transportu chorej osoby do kraju polisa travel jest zbawieniem bo koszty idą w tysiące złotych. W tym roku w trakcie urlopu w Hiszpanii strułem się czymś – na szczęście poradziłem sobie przy pomocy zabranych ze sobą medykamentów ale miałem świadomość, że wizyta u lekarza może okazać się niezbędna. Za polisę travel na kilkunastodniowy urlop w Europie (bez sportów ekstremalnych) w dobrej firmie z sensowną sumą ubezpieczenia płacę kilkadziesiąt zł (1-2% kosztów całej wyprawy) – dzięki temu mogę spać spokojnie i mieć pewność, że nawet gdy przydarzy mi się coś poważnego to bliscy nie będą mieli na głowie dodatkowego problemu pt. za co sfinansować transport dla mnie do kraju.

  21. Jul Odpowiedz

    Dokładnie, ubezpiecznie w podróży to podstawa i przeraża mnie to, jak nieodpowiedzialni sa ci, którzy takiego ubezpieczenia nie wykupuja np. przed wjechaniem na stok narciarski. Uważam, że jeżeli nie można wydać 250 zl na ubezpieczenie całej rodziny, to nie należy rozważać możliwości wyjazdu.

    Wypadki chodza po ludziach i jeżeli spowoduje się uszczerbek na zdrowiu drugiego człowieka, to wtedy on, badz jego ubezpieczyciel sadzi się z waszym ubezpieczycielem i nie ma nawet prawa nawiazywac z wami kontaktu. Sprawa przestaje byc waszym problemem.

    Na nartach jeździmy ponad 10 lat i ubezpieczenie 'przydało’ się dwa lata temu, gdy po zerwaniu więzadeł miałam operację w klinice tego samego dnia. Ekuz w ostatecznym rozliczeniu pokrył koszt bodajże kul i heparyny, pozostałe niemal 10.000 euro trzeba było wyłożyć z własnej kieszeni (polscy ubezpieczyciele sa uznawani za niewiarygodnych w Austrii i Polacy zawsze płaca tam za zabiegi) i po powrocie odzyskać te pieniadze w postępowaniu sadowym. Ubezpieczyciel zaraz po zgloszeniu szkody proponowal mi transport do PL i pomoc w zorganizowaniu operacji w kraju, czego stanowczo odmowilam.

    Kolejny wypadek w naszej rodzinie miał miejsce w zeszłym tygodniu, operacja bedzie w PL, ponieważ lekarz na miejscu odmowil wykonania zabiegu. Gdyby znajoma, ktora spowodowala wypadek byla ubezpieczona (jej nic się nie stało), to jej ubezpieczyciel pokrylby koszt rehabilitacji. Nie byla ubezpieczona i z tego powodu wielotygodniowa rehabilitacje trzeba pokryc z wlasnej kieszeni. Ewentualnie moge pojsc do sadu z kolezanka 😀

    Radzę myśleć nie tylko o sobie, ale i o tym, jaki kłopot można sprawić innej osobie 'dzięki’ oszczędności kilkuset złotych…

    Na niewykupywanie ubezpieczeń stać tylko naprawdę bogatych.

  22. Tomek Odpowiedz

    Lubie twoje teksty ale ten jest zbyt powierzchowny, słaby i nieprawdziwy a nawet niebezpieczny.
    Co do prowizji agentów to ubezpieczenia z prowizją powyżej 30% są rzadkością, np. z ubezpieczenia OC taka prowizja wynosi około 10%. Policz sobie ile trzeba ubezpieczyć samochodów żeby opłacić sam ZUS.
    Nie jest to łatwa praca i niezbyt dobrze płatna w stosunku do spędzanego w niej czasu. Znam osoby które zarabiają ponad 10 tys. ale pracują one nawet po 12 godzin dziennie, także w soboty a często w niedziele i święta. Większość agentów jakich znam zarabia w okolicach 3 – 5 tys.
    Na moim przykładzie powiem tylko, że na kursie razem ze mną było 18 osób a po roku zostałem sam.
    Tekst ten jest też niebezpieczny gdyż może spowodować, że ktoś zrezygnuje z ubezpieczenia i przez to wpadnie w kłopoty. Przykładami mogę sypać jak z rękawa 😉 ! Są takie sytuacje, że ubezpieczenie NNW w samochodzie może się okazać bardzo przydatne i ja zawsze polecam je klientom i to nie dla tego, że będę miał 5 zł prowizji więcej. Negowane przez ciebie ubezpieczenia turystyczne są szalenie ważne. Tutaj nie tylko chodzi o koszty leczenia ale też transport zwłok do kraju. Często firmy wycieczkowe oferują ubezpieczenia ale bardzo okrojone, widziałem takie w których był na to limit 1000 Euro ! Koszty takiej „imprezy” natomiast często wynoszą 20.000 Euro ! Nie napisałeś także, że w większości krajów EOG i UE jest płatny stomatolog w całości lub częściowo. W niektórych krajach np. Irlandia płaci się także za pobyt w szpitalu lub niektóre badania. Co do moich zadowolonych klientów to mam taką która dzięki dobremu ubezpieczeniu przeszła dwie skomplikowane operacje w Szwajcarii a potem została przewieziona ODRZUTOWCEM do Polski !!! Tak jak James Bond !
    Inaczej traktowany jest klient dobrej międzynarodowej firmy ubezpieczeniowej a inaczej jakiś tam przybłęda z Polski. W pierwszym przypadku dostanie jednoosobowy pokój, pełną diagnostykę i dobrą opiekę a w drugim … 😉
    Niestety ale masz także trochę racji co do ubezpieczeń oferowanych przy kredytach i wciskanych przez banki i inne tego typu instytucje. Szczególnie złe dla rynku uważam poliso – lokaty wciskane niedouczonym klientom przez firmy finansowe lub po prostu nieuczciwych agentów.

  23. Karolina Odpowiedz

    Ubezpieczenia ubezpieczeniami, nie wiem czy można aż tak negować wszystkie z nich. Chociaż ja akurat miałam złe doświadczenia z ubezpieczeniem typowo sprzętu elektronicznego, przy okazji zakupu laptopa zaproponowano mi przedłużenie gwarancji, które w rzeczywistości okazało się normalną polisą ubezpieczeniową. I cóż, nie wypaliło, laptop mi upadł i zgłoszenie zostało odrzucone (brak czynnika przypadkowego uszkodzenia – bardzo popularne), a ja zostałam bez laptopa. Nawet nie chciało mi się o to walczyć, bo niestety czułam, że jestem z góry skazana na porażkę. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona, ale stwierdziłam, że spróbuję jeszcze raz, bo zależy mi żeby żeby laptop działał jak najdłużej, a musiałam kupić nowy, bo naprawa pierwszego kompletnie się nie opłacała… Dlatego kupiłam nowego laptopa i zdecydowałam się na przedłużenie gwarancji w EasyProtect. Jednak wcześniej dużo poczytałam i stwierdziłam, że się opłaca i wreszcie nie było to ubezpieczenie! Koszt gwarancji zwrócił mi się po pierwszej naprawie, a sprzęt jest nadal chroniony.
    Więc jak widać da się tylko czasami trzeba poszukać różnych możliwości! Cieszę się, że się nie poddałam i znalazłam fajną opcję. Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju inwestycja i jak dla mnie – totalnie się opłaca.

  24. Arek92 Odpowiedz

    Na przekór tytułowi artykułu zaryzykuję stwierdzenie, że przezorny jednak zawsze ubezpieczony. Przekonałem się o tym całkiem niedawno. Otóż miałem wypadek drogowy i moje pięcioletnie BMW było w rozsypce. Na szczęście w PandaUbezpieczenia miałem wykupioną polisę autocasco i po niespełna miesiącu dostałem odszkodowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *