Tytułową tezę usłyszałem w swoim życiu niezliczoną ilość razy. Wryła się w moją pamięć tak głęboko, że nawet nie przyszło mi do głowy jej kwestionowanie. I mimo, że jej znaczenie często nie jest dosłowne, to chyba przyznasz, że ubezpieczenia są postrzegane w sposób bezdyskusyjnie pozytywny – jako coś, co nas chroni i ogranicza skutki rozmaitych negatywnych wydarzeń. Wciąż pamiętam, jak mój dom rodzinny regularnie odwiedzała „pani z pzu” – cieszyła się dużym zaufaniem i co roku spędzała dobre pół godziny na miłej rozmowie przy herbacie. Ale czy rzeczywiście o to chodziło? Czy przypadkiem celem nie było klasyczne budowanie, a później wzmacnianie relacji tylko po to, żeby za rok wrócić po kolejną prowizję?
Fakty niestety są takie, że na polisach zarabiają ubezpieczyciele i banki, a nie ubezpieczeni! Sporą część zgarniają również agenci ubezpieczeniowi – jeden z nich szczerze pisze, że oprócz pensji (najczęściej nie najwyższej), prowizje od zawartych umów zaczynają się od 30% rocznej składki. Nic dziwnego, że sprzedawcy (ups – przepraszam – agenci…) tak chętnie odwiedzą Cię w domu czy miejscu pracy – gdybyś tylko na to pozwolił, przyjechaliby nawet do szpitala i kazali podpisać umowę na Twoim dopiero co założonym gipsie – przecież nieszczęścia chodzą parami, a kilkaset złotych zarobku w jeden dzień to nie byle co.
Porozmawiajmy o konkretach. Ubezpieczenia możemy podzielić na dwie grupy: obowiązkowe i dobrowolne. Do tych pierwszych zaliczają się te, których nie unikniemy – zbierane czy to w postaci składek z naszej pensji (składka zdrowotna, chorobowa, emerytalna – czym innym to jest jak nie ubezpieczeniem?), czy wymagane w związku z nabywanymi przez nasz przedmiotami (OC na samochód, ubezpieczenie mieszkania w przypadku finansowania kredytem itp). Jako że na tą grupę ubezpieczeń mamy bardzo ograniczony (lub wręcz żaden) wpływ, dzisiaj nie będziemy jej analizować. Za to ubezpieczenia dobrowolne… w tym segmencie mamy pełną dowolność – od rezygnacji z jakiejkolwiek ochrony, aż po najdziwniejsze oferty ubezpieczycieli…
Jakie są najpopularniejsze typy ubezpieczeń?
– zdrowotne. Według danych firm ubezpieczeniowych, już w zeszłym roku korzystało z nich 500.000 Polaków, z których każdy płacił średnio 200 zł miesięcznie za indywidualną polisę. Jeśli rozważasz zakup podobnego pakietu to mam nadzieję, że masz cholernie dobry powód. Leczenie/badania kosztujące 200 zł miesięcznie, trwające całymi latami należą do rzadkości i bez wcześniejszego, rzetelnego przekalkulowania opłacalności takiej „imprezy”, nawet o tym nie myśl – a przynajmniej, nie przyznawaj mi się do tego 🙂 Gdybym chciał ubezpieczyć swoją rodzinę w ten sposób, kosztowałoby mnie to 600 zł miesięcznie. 7.200 zł rocznie. Absurd.
– życiowe. Sprawa nieco bardziej skomplikowana, ale najczęściej padamy tu ofiarą prawdopodobieństwa. Doskonale rozumiem, że każdy odpowiedzialny człowiek chce zapewnić bezpieczeństwo (również finansowe) swojej rodzinie, ale naprawdę nie tędy droga. Wysokie składki i niskie sumy ubezpieczeń absolutnie skreślają je w przypadku ludzi młodych i (relatywnie) zdrowych. Natomiast Ci w podeszłym wieku nie powinni mieć takich dylematów jak spadek dla najbliższych. Cena takiej „przyjemności”? Zależna od bardzo wielu czynników, ale nie niższa od 0,1% sumy ubezpieczenia miesięcznie! Ubezpieczenie na 100.000 zł? Bagatela – 100 zł miesięcznie. I to tylko dla tych zdrowych, w średnim wieku – im dalej, tym drożej i tym więcej wyłączeń, gwiazdek i drobnego druczku. A kiedy prawdopodobieństwo Twojego zgonu będzie już zbyt wysokie (spójrz na tabelę poniżej, jak rośnie ono wraz z wiekiem), ubezpieczyciel podniesie miesięczną składkę na tyle, że nie mając sowitej emerytury sam z tego luksusu zrezygnujesz. Wtedy lepiej nie liczyć sumy składek wpłaconych przez te wszystkie lata – stres tym spowodowany może jeszcze przyspieszyć rozwój którejś z chorób cywilizacyjnych…
– nieruchomości/majątek w ogólności. ubezpieczenia mienia ruchomego i stałych elementów, ubezpieczenia przedmiotów – w najróżniejszych wariantach limitów kwotowych czy rodzajów zdarzeń. Warto? W pewnych szczególnych przypadkach tak – sam zdecydowałem się na minimalny wariant ubezpieczenia wynajmowanego mieszkania – kosztuje mnie to niewiele ponad 100 zł rocznie, a śpię spokojnie mimo, że nie mam kontroli nad najemcą mojego mieszkania. Ten jednak, kto łudzi się wysoką kwotą ubezpieczenia chociażby w przypadku zniszczenia/kradzieży szybko tracącego na wartości sprzętu elektronicznego, mocno się przeliczy. Jeśli natomiast myślałeś kiedyś o dodatkowym ubezpieczeniu jakiejkolwiek elektroniki, zapraszam na krótką historię z morałem. Pozwolę sobie przypomnieć, że skoro myślisz o tego typu ubezpieczeniu, na wymarzony sprzęt Cię po prostu nie stać! Po co dokładać sobie stresów i zmartwień, bać się o utratę ukochanego gadżetu, który i tak za chwilę będzie niewiele warty?
– ubezpieczenia związane z kredytem (hipotecznym i nie tylko): Przede wszystkim, sugerowałbym poszukanie oferty, która nie wymaga kupna dodatkowych produktów (chociażby ubezpieczeniowych) i oferuje polisy jako opcję, a nie konieczonść. Wyjątek stanowią sytuację, kiedy takie połączenie skutkuje polepszeniem warunków kredytowania. Każdorazowo jednak należy samemu upewnić się, czy w końcowym rozrachunku rzeczywiście wyjdziemy na plus – często składka zostaje doliczona do kwoty kredytu i generuje dodatkowe odsetki. Szczególnie „ujęło” mnie ubezpieczenie od utraty pracy. Nigdy dobrowolnie nie oddałbym kilkuset (lub nawet kilku tysięcy) złotych rocznie za spłatę kilkunastu rat kredytu, obwarowaną dziesiątkami rozmaitych warunków. Czy wiesz, dlaczego znalezienie tysięcy ludzi płacących ten haracz zupełnie dobrowolnie byłoby o niebo łatwiejsze niż odnalezienie kogoś, kto zobaczył chociaż złotówkę z takiej polisy? Powód jest banalny – wyjątki, wyłączenia i podobne brednie. Większość (wszystkie?) polis wyklucza wypłatę środków, kiedy pożegnasz się ze swoim pracodawcą na zasadzie porozumienia stron. Tymczasem większość zwolnień (również grupowych!) jest realizowana właśnie w tym trybie. Jeśli Twoja umowa o pracę się po prostu skończy, również nie otrzymasz rekompensaty. Wniosek? Płacisz za nic!
– turystyczne: produkty dedykowane podróżnikom. Jeśli podróżujesz w kraju – nie warto. W państwach Unii Europejskiej oraz EFTA (Islandia, Liechtenstein, Norwegia, Szwajcaria) wystarczy wyrobić darmową kartę EKUZ, a o dodatkowych ubezpieczeniach można zapomnieć. Pozostaje reszta świata i nie wyobrażam sobie, jak mógłbym zamknąć ten temat w kilku zdaniach 🙂 Każdy przypadek powinien być rozpatrywany oddzielnie – koniecznie poczytaj o opiece zdrowotnej w państwie, do którego się wybierasz – nie Ty pierwszy zadajesz to pytanie, a w dobie wszelkiej maści podróżniczych forów czy blogów bez trudu znajdziesz odpowiedzi. Bez względu na wszystko, nie rzucaj się na najdroższe pakiety – tylko na filmach sensacyjnych po rozbitków przylatuje prywatny odrzutowiec 🙂
– bankowe, jak chociażby ubezpieczenia kart debetowych. Domyślne postępowanie: nie musisz -> nie bierz. Banki zastawiły gęste sidła, a Ty jesteś zwierzyną, która bagatelizuje drobne składki w wysokości kilku złotych miesięcznie, ale nie czyta warunków ubezpieczenia i nie zdaje sobie sprawy z masy wyłączeń lub faktu, że tylko niewielkie kwoty podlegają ubezpieczeniu. Ale to nie wszystko! Twój przyjaciel-bank oferuje różne ciekawostki dla nieuważnych, chociażby takie coś jak poniżej. Już za marne 59 zł miesięcznie (wariant podstawowy) jeden z banków oferował taki oto twór:
– samochód: AC, ubezpieczenie szyb, assistance, a to wszystko w najróżniejszych wariantach uwzględniających amortyzację części, udział własny, naprawy na miejscu, holowania, auta zastępcze i inne. Na początku tego roku stwierdziłem, że stało się to tak skomplikowane, że wniosek może być tylko jeden: szukają jeleni. Morze łez zostało wylane przez tych, którzy zostali „oszukani” przez tych niedobrych ubezpieczycieli. Kupuj odpowiednie samochody, używaj ich rozsądnie i nie zaprzątaj sobie głowy dodatkowymi ubezpieczeniami – krótko i na temat. Oszczędność? Przynajmniej kilkaset złotych rocznie (przy 2 samochodach o większej wartości w rodzinie potencjalnie tysiące). Jeszcze zbyt wcześnie na ostateczne wnioski z tego projektu – dopiero dłuższy, kilkuletni horyzont czasowy umożliwi podsumowanie takiego podejścia.
– NNW: na ten rodzaj ubezpieczenia nie bez powodu postanowiłem poświęcić cały akapit. Ubezpieczenia od Następstw Nieszczęśliwych Wypadków, tak często i gęsto wciskane przez ubezpieczycieli, wokół których niemal urósł mit niezbędności i skrajnej głupoty każdego, kto nie chce chronić siebie i pasażerów, to nic innego jak pic na wodę – o taki o:
Jak mogę w ten sposób pisać o jakże potrzebnym ubezpieczeniu, które uratuje Cię przed konsekwencjami nieszczęśliwego wypadku; które chroni Ciebie i współpasażerów i dzięki któremu możesz znacznie ulżyć finansowo poważnie poszkodowanym w wypadku, którego konsekwencje mogą być wręcz katastrofalne? Powód jest niezwykle prosty: suma ubezpieczenia jest niewspółmiernie mała w stosunku do jego ceny. I właśnie cena jest tu kluczowym czynnikiem – prawie nikt nie zwraca uwagi na ten „dodatek”, te marne 20, 50 czy 100 zł to przecież nic przy wielokrotnie droższym OC/AC, z którym zwykle NNW idzie w parze. Jeśli należysz do tej grupy, mam dla Ciebie propozycję: wczytaj się w Ogólne Warunki Ubezpieczeń kupionego NNW, zwróć uwagę na wszelkie wyłączenia, a przede wszystkim sumę ubezpieczenia. A na koniec sam odpowiedz sobie, na co starczy te marne 5, 10 czy 20 tysięcy w przypadku trwałego uszczerbku na zdrowiu lub konieczności zakupu kosztownych sprzętów medycznych / rehabilitacji. Podpowiem: na cukierki – i niewiele więcej. Jeśli jednak zdecydujesz się na kupno NNW, w razie czego nie zapomnij o tym, że je masz! I nie licz na to, że którykolwiek ubezpieczyciel Ci o tym przypomni!
Zrozum, że dla całego systemu ubezpieczeniowego jesteś tylko nieludzkim, bezkształtnym zlepkiem danych statystycznych, na podstawie których ubezpieczyciel podejmuje decyzję na zasadzie „jaka musi być oferta, żeby ten naiwniak z niej skorzystał, a żebym ja na tym zarobił”? Zacznij w końcu patrzeć na firmy ubezpieczeniowe jak na Twojego przeciwnika, w walce z którym masz niezwykle małe szanse żeby wyjść na swoje. Do tej nierównej walki potentaci zaprzęgają nie tylko dane historyczne, ale również całe gałęzie nauk, mające na celu wyciśnięcie z Ciebie jak najwięcej: matematykę ubezpieczeniową, statystykę i prognozowanie, czy aproksymację prawdopodobieństwa Twojej wypłacalności. Brzmi skomplikowanie? Już tłumaczę na polski: „co zrobić, żeby cię wydoić”. Ubezpieczyciel jest zainteresowany jak największymi wpływami ze składek i jak najmniejszą liczbą roszczeń. A Ty? No właśnie – co jest Twoim celem, jeśli chodzi o ubezpieczenia?
Pomyśl przez chwilę, co starasz się udowodnić podpisując umowę ubezpieczeniową. O co grasz? Co jest stawką? To Twoje życie i zdrowie, dobra materialne i gadżety, o które wcale byś się nie martwił, gdybyś ich nie miał. Czy rzeczywiście chcesz obstawiać swoją klęskę? Przecież podpisując polisę obstawiasz problemy zdrowotne, wypadki czy inne przykrości, które będą Twoim udziałem! Naprawdę tak bardzo chcesz udowodnić firmie ubezpieczeniowej, że coś złego Ci się stanie? Że zostaniesz okradziony, doznasz uszczerbku na zdrowiu, a może nawet tragicznie zejdziesz z tego świata? Bo przecież o to właśnie chodzi – ubezpieczając się, zakładasz tragedię. Aż ciężko mi wpaść na lepszy sposób udowodnienia swojej słabości i obaw o jutro.
Czy w tej niebezpiecznej, pełnej pułapek dżungli naprawdę nie ma żadnych bezpiecznych przystani? Czy ubezpieczenia to rzeczywiście wytwór szarlatanów czyhających na Twoje pieniądze? Może i tak, ale na szczęście ci szarlatani nie wiedzą o Tobie wszystkiego i czasami możesz skorzystać na tej niewiedzy. Wykonujesz szczególnie niebezpieczny zawód? Regularnie narażasz sobie zdrowie dla wyższych pobudek? A może masz tak dużo przesłanek, które świadczą o zbliżającym się nieszczęściu, że chcesz zapewnić swojej rodzinie środki do życia (uwaga na okresy karencji…). Ale są też bardziej radosne przesłanki – ot, choćby ubezpieczenie zdrowia/życia oferowane przez pracodawcę. Takie polisy zbiorowe są zwykle znacznie korzystniej skonstruowane niż indywidualne. Wolumen robi swoje – duży może więcej, zwłaszcza na rynku, gdzie konkurencja nie śpi. Ten typ ubezpieczeń ma dodatkową zaletę – ponieważ nie jesteś anonimowym przechodniem, który ni z tego, ni z owego chce się ubezpieczyć (a więc na pewno coś kombinuje!), obawy ubezpieczycieli o przekręty i potencjalne wyłudzenia są mniejsze, a więc zaproponowane warunki mogą być lepsze. Ostatnią grupą wyjątków, które osobiście bym rozważył, to ubezpieczenia mienia, którego ja jestem właścicielem, ale z którego korzysta ktoś inny – potencjalnie obcy. Wynajęte obcej osobie mieszkanie, samochód z którego korzysta dziecko będące świeżo upieczonym kierowcą i podobne historie. Pamiętaj jednak o zachowaniu rozsądku i nie przewiduj totalnego kataklizmu – nie warto.
Czy nie ma jednak prostszych sposobów? Dbaj o siebie, swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, unikaj śmieciowego jedzenia, siedzącego trybu życia i ryzykownych sytuacji. Nie kupuj rzeczy, na które Cię nie stać (to praktycznie wszystko, co dodatkowo ubezpieczasz, bojąc się o utratę). Sam zadbaj o bezpieczeństwo rodziny i majątku, stosując dostępne środki prewencji – nie ma nic gorszego niż założenie porażki i czekanie na jej efekty! Co więcej, powtórzę po raz kolejny: warto być swoim własnym ubezpieczycielem! To, co zaoszczędzisz na rozmaitych polisach (a to nawet kilka tysięcy złotych rocznie!), przeznacz na rozbudowę funduszu awaryjnego – wpłać na konto, rachunek oszczędnościowy czy nawet lokatę. Jeśli do tej pory starałeś się ubezpieczyć od wszelkiego zła, które może Cię na tym świecie spotkać to masz niemal gwarancję, że po niedługim czasie będziesz mógł więcej, niż gwarantuje Ci jakakolwiek polisa. A to wszystko korzystając z zaoszczędzonych składek, bez zbędnych umów, gwiazdek i drobnego druczku. Proponuję, żebyś od jutra przyzwyczajał się do sentencji nieco bardziej pasującej do obowiązujących realiów niż tytułowe „przezorny zawsze ubezpieczony”. Co byś powiedział na coś takiego: „ubezpieczony zawsze wydojony”? Ja powoli wypieram ze świadomości pierwsza frazę i zastępuję ją drugą – i Tobie również zalecam to zrobić! W końcu: po co się okłamywać?
I pamiętaj o jednej, absolutnie kluczowej zasadzie, pod którą podpisuję się rękami i nogami: nigdy, przenigdy nie mieszaj ubezpieczeń i inwestycji. Wpis jest już na tyle długi, że nie będę tej myśli ciągnął dalej. Uwierz mi na słowo, a być może kiedyś rozwinę nieco bardziej ten temat.