Od początku istnienia bloga nie otrzymałem ani jednego komentarza, który musiałbym usunąć – i to przy średniej ponad 20 komentarzy na wpis! Jest mi niezmiernie miło, że mam takich dojrzałych czytelników. Co chwilę jednak przewijają się negatywne opinie dotyczące mojego stylu życia. Dopóki są one merytoryczne i pozbawione wulgaryzmów, nie widzę powodu, żeby je usuwać lub cenzurować. A to przeginam, jeśli chodzi o oszczędzanie wody, a to namawiam do kupowania rupieci, żeby za chwilę nakłaniać do wyrzucania wszystkiego, co zbędne, i to niezależnie od tego, czy na tym zarobisz, czy stracisz. Chleb piekę sam, a jak pomyślę o zlecaniu komuś obcemu prostych czynności, to aż mnie mdli. Dodaj do tego codzienne dojazdy rowerem do pracy, a ujrzysz istny wizerunek kogoś, kto lubi utrudniać sobie życie 🙂
Czemu jednak ja sam o sobie tak nie myślę? Czemu brnięcie pod prąd sprawia mi taką radość, a argumenty, że usilne próby cofnięcia się w czasie o kilkadziesiąt lat nie przyniosą mi chwały zupełnie do mnie nie docierają? Wreszcie – czemu za nic sobie mam opinię tych, którzy po prostu nie wierzą, że można dobrowolnie zrezygnować z kupna nowego Mercedesa, mimo że kogoś na to stać?
Długo szukałem odpowiedzi na te pytania; zastanawiałem się, jak wykiełkowały we mnie takie poglądy. Przecież jestem młodym facetem, którego całe dotychczasowe życie to czas dobrobytu, niemal bez większych trosk i zmartwień. Postawę podobną do mojej wyznaje może pół promila ludzi w krajach rozwiniętych przynajmniej w takim stopniu jak Polska. Nagle przyszło olśnienie… żadnych wymyślnych teorii, żadnego patosu. Wybrałem takie życie, bo… mogłem. Miałem wolny wybór, nie byłem w żaden sposób ograniczony, a wyniesiony z domu szacunek do pieniądza sprawiał, że miałem zdecydowanie więcej, niż potrzebowałem. Nie byłem jednym z tych, co ciągle na coś zbierają, ciułają. Nie musiałem nigdy zbierać na telefon, aparat fotograficzny czy wakacyjny wyjazd; nie musiałem ograniczać swoich wydatków, kiedy trafił się jakiś nieplanowany rachunek do zapłacenia. Nigdy nie żyłem z miesiąca na miesiąc, a komentarze wypowiadane przez współpracowników pod koniec każdego miesiąca w roku o tym, że „w końcu przyszła wypłata!” są dla mnie czymś abstrakcyjnym. No i co z tego, że przyszła wypłata? Gdyby nie przyszła ani dzisiaj, ani za rok, to absolutnie nic by się nie zmieniło – oczywiście oprócz tego, że już dawno bym w tej firmie nie pracował 🙂 Oczywiście, to też skutek niewielkich potrzeb i kwestionowania powszechnej postawy nastawionej na konsumpcjonizm.
Koronnym argumentem w niektórych komentarzach jest „odmawianie sobie dobrego”; „odejmowanie sobie od ust”. To opinie tych, którym nieustannie czegoś brakuje. I nic dziwnego, bo nieważne ile masz, zawsze możesz mieć więcej – bez kontrolowania swoich instynktów łowcy i zbieracza, żądza posiadania będzie Cię ogarniała coraz bardziej. W myśl zasady „im bardziej czegoś nie możesz mieć, tym bardziej będziesz tego chciał”, Twoim problemem zawsze będą pieniądze. A że to problem, który istnieje tylko w Twojej głowie? Cóż – takie niekiedy wydają się najbardziej realne, prawda?
Nie będę zaklinał rzeczywistości i powiem to z całą stanowczością: bogatym łatwiej. Łatwiej nie tylko zaspakajać kolejne zachcianki, ale również sobie ich odmawiać! Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale sama świadomość, że możesz sobie na coś pozwolić, a rezygnacja z zakupu wynika tylko i wyłącznie z Twojego wyboru, jest również bardzo satysfakcjonująca i niesie ze sobą ładunek pozytywnej energii podobny do tego, kiedy realizujesz swoją zachciankę. „Mogę to kupić, ale nie jest mi to do niczego potrzebne” – proste, a jeśli jest powiedziane szczerze i zgodnie z prawdą, daje niesamowicie dużo. Kusi tylko to, czego nie możesz mieć; co jest poza Twoim zasięgiem! Pobudzane przez reklamy zachcianki skutecznie zrujnują absolutnie każdy budżet – i to według mnie jest wyjaśnieniem stanu finansów statystycznego Polaka. Wystarczy, że dasz sobie trochę czasu, przemyślisz swoje dotychczasowe zwyczaje i zdecydujesz się na osiągnięcie pierwszego kamienia milowego w drodze do niezależności finansowej: funduszu awaryjnego. Z każdym miesiącem krąg przedmiotów, na które możesz sobie pozwolić (a więc również: które kuszą coraz mniej) będzie się powiększał. A wtedy do głosu dojdzie zdrowy rozsądek i skupisz się na tym, czego naprawdę potrzebujesz.
Sam nie czuję żadnej presji ze strony znajomych, współpracowników. Co z tego, że telefon z logiem jabłuszka jest niemal standardem, a na kawie rozmawia się o nowościach firmy z Cupertino? Wiem, że gdybym nie mógł sobie pozwolić na kupno iphone’ów dla całej mojej rodziny, odczuwałbym do nich znacznie większe przyciąganie. Zresztą – po zmianie pracodawcy i zdaniu telefonu służbowego ostatnio kupiłem dla siebie telefon. Używany, kilkumiesięczny smartfon za 350 zł z pewnością długo mi posłuży. Tu po raz kolejny widać praktyczną stronę powiedzenia „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” – mimo, że dla mnie to prawie jak za darmo, wielu osobom na co dzień wystarcza znacznie tańsze i prostsze urządzenie. Z drugiej strony – spora grupa wstydziłaby się przyznać znajomym do takiego zakupu. Kupując przedmioty, które inni uważają za przestarzałe, i to znacznie poniżej standardu, na który mógłbym sobie pozwolić – mam na ustach banana 🙂 Jeśli jeszcze dorwałem coś używanego, co w pełni sprosta moim oczekiwaniom, radość nie ma granic. Nie dość że mam coś, o czym 3/4 ludzkości może tylko pomarzyć, to jeszcze w kieszeni zostało mnóstwo kasy!
Powiesz, że rzucam się na ochłapy; przedmioty, których blask dawno zbladł. Nie zaprzeczę, ale pomyśl, czy to na pewno ja postradałem zmysły. Decydując się na poprawę wyników finansowych korporacji i kupując ich produkty w dniu premiery, rzeczywiście przynosisz do domu cudowny, pachnący i ekscytujący gadżet. Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że taka zabawka by mnie nie ucieszyła! Skakałbym z radości jak dziecko i cieszył się nowym nabytkiem. Nie myślałbym o wydanych pieniądzach, o pustym portfelu czy ratach kredytu, które przyjdzie mi spłacać. Ta sielanka trwałaby dzień. No dobrze – może dwa, może nawet tydzień. Później moje lśniące cacko zaczęłoby „znikać” – jego blask z każdym dniem byłby mniej intensywny, a moje oko coraz rzadziej zatrzymywałoby się na tym punkcie. Po chwili przestałbym pamiętać, jak jeszcze przed chwilą się cieszyłem. Znowu byłbym konsumentem na łowach, który musi zacząć polowanie od nowa, bo ostatnia zdobycz spowszedniała i przestała cieszyć. Niestety – dziura w portfelu byłaby ciągle taka sama, a raty kredytu boleśnie przypominałyby mi o decyzji, którą podjąłem w przeszłości.
Pamiętasz, jak dwa paragrafy wyżej postawiłem tezę, że bogaci mają łatwiej? Być może wtedy odebrałeś to jako moje przechwałki. A co, jeśli bym Ci powiedział, że to również w Twoim zasięgu? Skoro żywo interesujesz się tematami poruszanymi na tym blogu, to jestem niemal pewien, że masz odpowiedni potencjał, a najprawdopodobniej również wykształcenie i stwarzające odpowiednie warunki środowisko zewnętrzne. Tylko od Ciebie zależy, co z tym zrobisz – czy uwierzysz we własne umiejętności i możliwości? Czy dostrzeżesz ocean możliwości, który Cię otacza? To już połowa sukcesu – drugą jest ciężka, nieustanna praca. No cóż – nie ma nic za darmo, a bez wieloletniego wysiłku masz co najwyżej szansę na zostanie typowym „kanapowcem”.
I pamiętaj, że minimalizm to nie dwa jabłka *, nie 100 posiadanych przedmiotów, a nawet nie życie bez samochodu! To proces, który jest Twoim wyborem i który przybliża Cię do tego niesamowitego stanu równowagi, który daje spokój wewnętrzny i brak strachu o jutro. To droga, na której nie masz konkurentów, nie rywalizujesz o to, kto zajdzie dalej. Liczysz się tylko Ty i Twoje cele. Twoje słabości – i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze!
* polecam lekturę – to naprawdę ŚWIETNY wpis, który otworzył mi oczy na kilka spraw i do którego już kilkukrotnie linkowałem.
Niby pisesz, ze na nic nigdy nie zbierales a masz mieszkanie na kredyt?!
Nie napisałem, że na nic nie zbierałem – wyraźnie napisałem, że nie zbierałem na przedmioty, które kosztują do kilku tysięcy złotych (przytoczony telefon, aparat, a także sprzęty rtv/agd). Swego czasu zbierałem również na samochód – a co dopiero mieszkanie. Ale… skąd założenie, że mam mieszkanie na kredyt?
Zgadzam się całkowicie, że o wiele łatwiej sobie czegoś odmówić z własnego wyboru niż dlatego, że muszę, bo mnie nie stać. Człowiek może wręcz odczuć satysfakcję z tego, jaki jest oszczędny. Z własnego doświadczenia wiem, jakie to frustrujące, kiedy dziecko prosiło o jakąś zabawkę a ja musiałam odmówić z braku pieniędzy. Pomimo tego, że gdybym nawet miała te pieniądze, to pewnie tej zabawki i tak bym nie kupiła znajdując na to 10 innych rozsądnych argumentów. Śledzę tego bloga od jakiegoś czasu(trafiłam tu przez wpisy pieluszkowe) i bardzo mi się podoba, ale przyznam szczerze, że parę razy też pomyślałam, że to oszczędzanie stało się u Pana wręcz … obsesyjne.I faktycznie ja też po którymś wpisie byłam przekonana, że mieszkanie ma Pan w kredycie.
Dodam też, że to pierwszy blog, który odwiedzam regularnie, bardzo fajnie napisany. Bardzo pozytywnie mnie nakręca i w chwilach słabości (ja niestety z tych rozrzutnych jestem..) zaglądam tu żeby się przywołać do porządku 🙂 Pozdrawiam
Bardzo mi z tego powodu miło – nawet, jeśli odgrywam w Twoim życiu rolę policjanta 🙂 Mam chociaż nadzieję, że jestem tym „dobrym gliną” 🙂
1. Mieszkanie było w kredycie jeszcze niedawno, ale od początku tego roku jesteśmy od niego wolni. Stwierdziliśmy, że nie opłaca się dłużej oszczędzać na lokatach, których oprocentowanie było coraz mniej konkurencyjne do oprocentowania kredytu.
2. Oszczędzanie jest tematem przewodnim tego bloga- zauważ, że przedstawiam tu niewielki wycinek swojego życia. To trochę tak, jakbyś blogerce kulinarnej zarzucała obsesję na punkcie gotowania, mimo że absolutnie nie tylko tym się na co dzień zajmuje. To nie blog lifestyle’owy, ale blog o oszczędzaniu i dążeniu do niezależności finansowej. I dlatego piszę głównie w tych tematach, chociaż absolutnie tylko do tego się nie ograniczam.
3. Tylko nie „Pan” – proszę…
Pozdrawiam serdecznie.
Dobry przykład z tymi 'rzeczami dla dziecka’. Faktycznie, dziecku trudno odmówić. Tak jesteśmy zaprogramowani. Ale, według moich doświadczeń, najłatwiej odmówić właśnie, gdy nas stać prawie na wszystkie ich zachcianki.
Moją obsesją przy pierwszym dziecku było przekonanie, że mogę nie sprostać finansowo jego potrzebom. Dużo o tym myślałem, planowałem przyszłość, szukałem możliwości zarobienia więcej (co nie jest złe oczywiście). Okazało się, że 'można kupić używane’ pomimo, że stać nas na nowe. W miarę gdy miałem następne dzieci, moja poduszka finansowa również magicznie wzrastała (no cóż, chyba zasługa oszczędzania, zaradności, wcześniejszych inwestycji i znalezienia lepiej płatnej pracy). Dziś nie mam zupełnie problemu z odmówieniem dzieciom zabawek, którymi będą bawić się 5 minut. Wykorzystuję to, za każdym razem, do tłumaczenia im, że pieniądze nie rosną na drzewach, że tatuś musiałby pracować więcej i mniej spędzać z nimi czasu, żeby zarobić na te wszystkie zachcianki itp. Prawda jest taka, że stać nas na spełnienie praktycznie każdej ich zachcianki. Ale oczywiście, nauczylibyśmy ich jak bez sensu i bez potrzeby zaspakajać instynkty, które powinni kontrolować. Wiem, że stać mnie, więc łatwo mogę sobie przetłumaczyć, że domawiając im, robię to dla ich dobra. I na prawdę tak jest. Ale rozumiem, że gdyby mnie nie było stać 'na nic’, to za każdym razem czuł bym żal, że nie mogę im czegoś kupić. Dodam jeszcze, że moje dzieci (pewnie każde dzieci) uwielbiają klocki lego, patyki i kamienie.
Czytelnicy, którzy są bardziej doświadczonymi rodzicami czasami napiszą coś tak wspaniałego, że odczuwam z Was autentyczną dumę 🙂 Pomieszaną z podziwem – mam nadzieję, że będę umiał w podobny sposób „zaprogramować” moje dzieci i swoje myślenie, kiedy przyjdzie na to czas.
super komentarz 🙂 szkoda, że wśród moich znajomych nie mam nikogo z takimi przemyśleniami, raczej wszyscy narzekają ile to dziecko kosztuje. ano kosztuje, jak się dziecko przyzwyczai od małego, że musi mieć wszystkie lalki MH czy wszystkie zestawy lego. i to przekonywanie, że też byśmy się nie oparli, jakby dziecko mówiło błagalnym tonem: „tatusiu/mamusiu, chcę to”. no niestety, dzieci są sprytne i szybko się uczą.
uczmy je więc we właściwym kierunku.
„Wydajemy pieniądze, których nie mamy, na kupno rzeczy, których nie potrzebujemy, żeby zaimponować ludziom, na których nam nie zależy”- fajnie, że nie masz tego problemu, ja na szczęście też. Czytając wpis miałem wrażenie jakbym go ja sam napisał. Pozdrawiam
Im szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym szybciej uda się wyjść ze spirali konsumpcjonizmu, w którą najczęściej za młodu wpadamy przez brak świadomości i wszechobecną presję. Gratuluję podobnego podejścia 🙂
Jestem fanem czegoś co nazywam podstawową funkcjonalnością. Bardzo długo opierałem się przed kupnem smartfona, głównie ze względu na konieczność częstego ładowania. W końcu zdecydowałem się, kupiłem za kilkaset złotych jeden z najtańszych telefonów na rynku i bardzo sobie chwalę – zyskałem podstawową funkcjonalność smartfona. Jest to skok technologiczny, który doceniam i który mnie cieszy, bo daje nowe możliwości. Dość powiedzieć, że mogę teraz bardzo łatwo zapisywać wydatki i eksportować je do mojego arkusza kalkulacyjnego 😉
Jednak w ogóle nie potrzebuję, żeby ten telefon był większy, szybszy, ani bardziej świecący, a tym bardziej prestiżowy. Dodatkowo, dzięki małemu, jak na smartfona, ekranowi bateria wytrzymuje 3 dni normalnego użytkowania, co jeszcze mogę zaakceptować. Prawdę mówiąc, głównie dlatego kupiłem ten telefon, a nie inne, droższe, również przeze mnie rozważane. Nie są to dwa tygodnie jak w moim poprzednim telefonie, ale coś kosztem czegoś.
Wymienię go dopiero wówczas, gdy zestaw aplikacji, których używam rozwinie się na tyle, że smartfon tego nie udźwignie. Podejrzewam, że prędzej padnie bateria.
Zwykle cała reszta poza tą podstawową funkcjonalnością to wodotrysk, to te pozostałe 20% efektu z zasady Pareto. Dlatego jeżdżę małym autem, dlatego mam niespecjalnie szybki komputer, dlatego mam siedem kont bankowych, yyyyy….. wróć.
hehe – końcówka mnie rozbawiła 🙂 Ja bym Twoją postawę nazwał jeszcze prościej – określiłbym ją po prostu jako racjonalną. A że niemal cały rozwinięty świat postępuje w sposób niewytłumaczalnie rozrzutnie, to już inny temat.
To prawda, ze frustracja wynikajaca z tego ze czegos nie mamy, to problem ktory sami sobie stworzylismy i sami jestesmy sobie winni. Wezmy prosty przyklad. Dziecko glodujace w Afryce mysli sobie „Gdybym tylko mial normalny dom, jedzenia pod dostatkiem, jakies normalne wyksztalcenie i prace, to bylbym najszczesliwszy na swiecie”. My, Polacy, z reguly mamy pelne brzuszki, mamy prace (lepsza lub gorsza, ale jest), nikt nam za oknem nie strzela, jest git. A jednak jestesmy nieszczesliwi.
Inny przyklad. Przez cale dziecinstwo mieszkalem w przepelnionym mieszkaniu, dopiero w wieku 20 lat wyprowadzilem sie z rodzina do nowego, ogromnego domu z ogrodem. Oczywiscie euforia, niesamowita radosc utrzymywala sie dosc dlugo, ale po kilku latach zauwazylem ze przywyklem do wyzszego poziomu zycia, dom mi spowszednial, zaczynam tesknym okiem spogladac na warszawskie apartamenty kosztujace 15-20 tys. za metr. „Tacy to maja dobrze, nie to co ja w zwyklym domku jednorodzinnym za miastem”. I daje sobie glowe uciac, ze wielu ludzi ktorzy w takich apartamentach faktycznie mieszka, rowniez po pewnym czasie zaczyna myslec o tym, co by zrobic zeby przeniesc sie do luksusowej kamienicy w centrum Londynu albo kupic 300-metrowy penthouse w chmurach. Problemem nie jest to ile mamy kasy, tylko to co sie dzieje w naszych glowach. Tylko nie potrafie zrozumiec, w jaki sposob to myslenie mozna przestawic. Wolny, jakies wskazowki?
Widzę, że zabrnąłeś dość daleko 🙂
Pierwszy krok już zrobiłeś – masz tego świadomość. Teraz wszystko zależy od pracy nad sobą, własnymi zachciankami i stanem ducha. Ja stosuję metodę małych kroczków – nie od razu stałem się zapalonym rowerzystą, nie od razu uznałem, że dom pod miastem nie jest najlepszym marzeniem (tak tak – były i takie plany…). To, że w moich wpisach wiać pewność siebie i „zaawansowanie” w niektórych dziedzinach znaczy tylko to, że dzielę się doświadczeniem, które zdobywałem latami. Zawsze zaczynałem od niewielkiego ustępstwa czy drobnego kroku wbrew przyjętym standardom i swoim przyzwyczajeniom. Następnie obserwowałem sam siebie – czy mi z tym dobrze, jak się czuję w związku z podjętą decyzją. Jeśli było dobrze (a zawsze było, bo to były drobne kroki w drobną stroną), szedłem dalej. Nie ma co stawiać na rewolucję – przynajmniej na samym początku drogi. Nie jest łatwo opuścić strefę komfortu i dopóki nie jesteś pewien, że to dobry ruch, rób drobne kroczki – dzięki temu nie zrazisz się do kierunku, w którym chcesz podążać.
Aha – niezwykle ważne jest podejście Twojej drugiej połówki. Jeśli się wspieracie i oboje wzajemnie nakręcacie, to nie może się Wam nie udać 🙂 Ważna jest rozmowa i ustalenie wspólnych celów na przyszłość. Banały, a jednak to działa 🙂
I jeszcze jedno – jeśli nie czytałeś, zapraszam: http://www.wolnymbyc.pl/deflacja-stylu-zycia/
Niezwykle bliskie mi jest Twoje podejście do finansów i do życia, choć przyznam, że dopiero od niedawna. I mam jeden podstawowy problem – mój mąż zupełnie nie podziela moich poglądów, przez co sabotuje (nie do końca świadomie mam nadzieję) wszelkie moje próby minimalizacji wydatków, gromadzenia oszczędności, itp. Na dodatek kiepski z niego czytelnik, nie mam jak mu podsunąć Twojego bloga, a na pewno by się zaraził:) Masz jakieś porady, jak go lekko popchnąć na właściwe tory?;)
BTW. Uwielbiam Twoje wpisy, sprawdzam codziennie, czytając Ciebie i Michała z jakoszczedzacpieniadze.pl mam wrażenie, że mam dwóch bardzo mądrych kumpli, którzy pomagają mi trzymać się w ryzach. Fajni po prostu jesteście obaj:)
No cóż – kumpelo… 🙂 zazwyczaj staram się nie poruszać tematów, w których nie czuję się zbyt komfortowo i dlatego kwestię odmiennego podejścia partnerów poruszyłem tylko raz: http://www.wolnymbyc.pl/on-minimalista-ona-zakupoholiczka-albo-odwrotnie/ – być może skorzystasz z którejś z przedstawionych tam rad? Mam to szczęście, że wzajemnie się nakręcamy z moją drugą połówką i czasami musimy się wręcz hamować, żeby nie przegiąć 🙂
Już o tym chyba kiedyś pisałam, ale się powtórzę – w momencie, kiedy przestałam się przejmować co powie Zosia, Gosia, Pan Józek, kiedy przestałam „zazdraszczać” lepszych rzeczy u kogoś, kiedy w końcu dotarło do mnie, że mniej znaczy więcej i to JA decyduję czy zaoszczędzić, czy i na co wydać, to stałam się o wiele spokojniejszą i radośniejszą osobą.
Kiedy okazało się, że moja druga połówka popiera i podziela moje poglądy (a raczej stałą ich ewolucję) stwierdziłam, że do szczęścia więcej mi już nic nie potrzeba w tym zakresie.
Dużo potrzebuję tylko i wyłącznie MIŁOŚCI – tutaj o minimalizmie nie ma mowy 🙂
Jak dla mnie możesz to powtarzać przy każdym wpisie 🙂 Niezwykle szczere, niezwykle prawdziwe… czego chcieć więcej?
Świetny wpis. Moim zdaniem wszystko siedzi w głowie. Kiedy spoglądam na samą siebie sprzed X lat – widzę inną osobę, którą ciągle czegoś chciała. Jasne, nadal od czasu do czasu coś kupuję, ale proces decyzyjny jest zupełnie inny (dłuższy i często zakończony konkluzją, że danej rzeczy wcale mi nie trzeba). Polubiłam ten styl życia, choć czasem mam kryzysy – od czasu do czasu przydałby się na przykład samochód (żyjemy pod miastem), żeby czasem nie być odciętym… jednak na co dzień jego posiadanie byłoby ekonomicznie nieuzasadnione. I co tu zrobić. Mimo to nie jest to obsesyjna chęć posiadania auta dla samego posiadania. 😉 A z telefonem mogę Cię przebić – mój kosztował 160 zł (nowy), można nim rzucać, wrzucać do wody i bateria na początku trzymała 3 tygodnie. 😀
Dzięki za podlinkowanie do mojego starego wpisu (chyba pora odkurzyć bloga!).
Serdecznie pozdrawiam!
Przyznam, że miałem cichą nadzieję, że „wywołam Cię do tablicy” tym linkiem 🙂 Ale szczerze mówiąc, to ciężko mi przecenić ten właśnie wpis – dał mi niesamowicie dużo, wyklarował wiele rzeczy. Zdecydowanie odkurz bloga, bo warto – bardzo lubiłem czytać Twoje wpisy!
Dzięki za motywację. 🙂 Coraz częściej mam wrażenie, że „mądrej głowie dość dwie słowie” i o czym tu jeszcze pisać. Tematy zostawiam w głowie. 😉
No to ja się dopiszę. Zaglądam codziennie a tam ciągle o tym szyciu… 😉
Widzisz? Nie tylko mi brakuje Twoich postów. Do dzieła 🙂
Mnie tez brakuje wpisow Tofalarii… moze te nasze komentarze podzialaja jak wirtualny „odkurzacz” bloga :))?
Pozdrawiam Nika
Żeby tylko na łożu śmierci nie pomyśleć: „A mogłem tego wszystkiego spróbować… Mogłem jeździć Ferrari, mogłem mieszkać w Alpach szwajcarskich, mogłem podróżować po całym Świecie… itd.” 🙂
Jeżeli nie jesteś „skończonym” konsumpcjonistą (o ferrari), to raczej nie będziesz tego żałować. Jeżeli wolny się nie obrazi, to coś podlinkuję – oto czego żałują osoby na łożu śmierci – http://michalpasterski.pl/2013/02/5-rzeczy-ktorych-mozesz-zalowac-przed-smiercia/
Szczególnie pierwszy punkt doskonale się wpisuje w tekst – powinniśmy żyć dla siebie, nie dla innych 🙂
Nie zgodzę sie z tobą Agaru, a raczej nie dokońca sie zgodzę 😉
Nie zawsze życie dla siebie jst najważniejsze 🙂
Bo co jeśli życie wybiera za nas?
Moje życie przenicowało sie przez ostatnie kilka tygodni…
Sprawy istotne stały sie nieistotne, a te o których kiedyś nie myślałem, zajmują teraz większość mojego czasu…
I choć wolałbym, żeby było jak dawniej to uważam, że moje „wolenie” jest mało znaczące w obliczu obowiązków, które spadły na mnie…
I które przyjąłem jak na stoika przystało 🙂
Też nie do końca się z tym zgodzę. Owszem, nie poddawać się presji albo opiniom otoczenia – tak. Ale jednak w życiu trzeba czasem dać coś innym – życie tylko dla siebie jest bez sensu. Złoty środek ot co. Teraz jest moda na indywidualizm, samorealizację itd., ale nie jest wcale powiedziane, że to automatycznie daje szczęście – gdy człowiek jest samotny, nic nie chcąc od innych i niczego nie dając.
Roman – nie wykluczam, że życie czasem za nas wybiera, że pojawiają się sytuację, które nasze życie wywracają do góry nogami, nasze wcześniejsze priorytety stają się całkowicie nieważne, pojawiają się zupełnie nowe.
Mi chodziło raczej o życie dla siebie, nie innych w kontakście, o którym wspomniała Tofalaria – nie poddawania się presji i opinii naszych sąsiadków, znajomych, nie kupownia najnowszego „jabłuszka”, bo wszyscy znajomi już mają (a ja nadal z tym 5-letnim SE) czy jak w zalinkowanym wpisie „żyjąc pod dyktando oczekiwań innych, zaniedbując własne potrzeby i pragnienia.”
Wiesz, moja mama była z tych osób (teraz mniej), której bardziej zależało na tym, co powiedzą inni, niż co czuje córka. Porównywała, stale dawała przykład lepszych (w jej mniemaniu) zachowań, postaw itp.
W końcu powiedziałam „Dość – to moje życie i ja o nim decyduje, a nie pani Ania, która twierdzi, że mam nie taką fryzurę czy nie takiego chłopaka jakby ona widziała”.
Teraz też żyję dla mojej rodziny (syna, męża), moich obowiązków, radości i smutków każdego dnia i kocham to.
Nie przejmuję się tym, co inni powiedzą, albo ja decyduję, jak mam to odebrać – bez mojej zgody nikt nie jest w stanie mnie wyprowadzić z równowagi, choćby chciał 🙂
Przepraszam, jeżeli ostanie zdanie zostało zbyt dosłownie zrozumiane 🙂
Ja to „przefiltrowałem” przez sito moich ostatnich doświadczeń i tak właśnie – jak napisałem wcześniej – zrozumiałem…
NAjważniejsze, że sie wyjaśniło 🙂
Jasne, to po prostu był skrót myślowy. 😉 A mamę chyba miałyśmy tę samą. 😀 W każdym razie jestem, chyba przez jej zachowanie, przeczulona na to, gdy ktoś próbuje mnie wtłoczyć w swoje wyobrażenia. Pozdrawiam.
Znając siebie i ten kawał drogi, który już przeszedłem pod prąd, raczej będę sobie wyrzucał te drobne przyjemności, na które sobie czasami pozwalam. Już to widzę „mogłem kupić taki telefon jak Tofalaria – za 160 zł, a resztę zainwestować i mieć teraz…” 😀
Zauważ, że w tym ostatnim zdaniu zamieniasz mieć (droższy telefon) na mieć (domyślam się, że o kasę chodzi). Na łożu śmierci to żadna różnica 😉
Racja, ale to było w ramach żartu – szczerze wątpię, żebym na łożu śmierci myślał o pieniądzach – tych zarobionych, lub tych, których zarobić się nie udało.
Nie widzę nic złego w tym, by na łożu śmierci „odkryć, że wiodło się mierne nieudane życie”… Nasze życie jest mało istotne; niezaleznie od tego jakie będzie, światu jest to obojętne 🙂
„Dla każdego najwygodniejsze jest takie zycie, jakie lubi. Jeśli żyje sie zgodnie z własnymi upodobaniami, to wygodniej już nie może być”
Steve Noding „Góra”
O ile człowiek jest na tyle „dociekliwy”, że chce mu się przez chwilę zastanowić nad tym, w jaki sposób chce żyć. Zwykle płyniemy po prostu tam, gdzie prąd poniesie…
Naprawdę świetna notka, niejako streszczająca manifest bloga. Podpisuję się obiema rękami, sam zresztą doszedłem jakiś czas temu do niemal identycznych wniosków. Dlatego tak lubię tego bloga, zresztą z autorem mamy ze sobą bardzo wiele wspólnego.
Nie myślałem o tym w ten sposób, ale rzeczywiście można ten wpis potraktować jako manifest bloga – połączenie minimalizmu i kumulowania kapitału w pigułce.
Hej. Moim zdaniem wiele zależy od tego, czego tak naprawdę potrzebujesz. Skoro jesteśmy przy temacie telefonów. Mój kosztował ok 900 PLN ponad rok temu (wówczas najtańszy 2-rdzeniowiec na rynku), ale było to narzędzie do pracy: kupa maili, internet, dostęp do plików, GPS itd i musiał działać szybko. Nie raz uratował mi zadek, bo stary model by po prostu nie podołał i zawaliłbym jakiś temat.
W tej chwili ten model jest wart ok 550 – wiem więc ile na nim straciłem. Dodatkowo z czasem jego wydajność zaczęła spadać, ot taka przypadłość androidów Samsunga spoza topowej linii. I wiecie co zrobiłem? Olewając gwarancję producenta odblokowałem telefon i zacząłem wyrzucać zbędne aplikacje, następnie zmieniłem system, potem kolejny, aż po wersje oficjalnie nieobsługiwane przez telefon (o dziwo o wiele szybsze od „oryginałów”). Wyrzuciłem kolejne śmieci i telefon jest o wiele sprawniejszy niż w dniu zakupu – to jest mój minimalizm w praktyce 🙂
To kolejne potwierdzenie, że każdy ma swój minimalizm 🙂 Do tej pory rzeczywiście nie poruszałem tematu narzędzi pracy – telefon to jeden przykład, ale bardziej wyraźny jest samochód. Bo skoro zarabia na siebie i od jego niezawodności zależy nasz zarobek, to czy również odrzucać kupowanie nowego auta i branie na niego kredytu? Wszystko jest względne, a ja tylko jeden, bez znajomości tak wielu innych punktów widzenia…
A co do telefonu, to poszedłem po bandzie i po raz kolejny dałem szansę autorskiemu systemowi Samsunga Bada OS, który mniej więcej rok temu został zawieszony i na którego nie ma praktycznie żadnych aplikacji. Co zatem mam? Smartfona, który jakościowo bije na głowę wszystkie plastikowe słuchawki, doskonale służy do tego, czego potrzebuję (rozmowy, zdjęcia, od czasu do czasu Internet), ładuję go co 3 dni i absolutnie nie zamula jak android (mam porównanie – drugi telefon służbowy). A wszystko za bezcen… ot – takie kupowanie niszowych produktów, które zostały porzucone przez swoje wady, które mi osobiście zupełnie nie przeszkadzają.
No okej, ale chcialbym zahaczyc jeszcze dwie sprawy.
Po pierwsze, oszczedzanie to nie cel sam w sobie, tak samo jak zarabianie pieniedzy to rowniez nie cel sam w sobie. Cale to przestawianie swojej psychiki, poskramianie zachcianek etc robimy po to, zeby zaoszczedzic pieniadze, ale przeciez do grobu ich nie zabierzemy. Wniosek: kiedys trzeba je bedzie wydac. A wydamy je na taki cel, ktory przyniesie nam najwiecej przyjemnosci/zadowolenia/satysfakcji. Moze wiec oprocz oszczedzania nalezaloby sie zastanowic nad tym, w jaki sposob odrozniac glupie zachcianki od tego, co naprawde sprawi nam radosc i na czym naprawde nie warto oszczedzac? Jest taki dosc znany cytat, moze zbyt dosadny jak na standardy tego bloga, ale oddajacy to o czym mowa: „Gdybym wygral milion zlotych, to 1/4 wydalbym na dziwki, 1/4 na koks, 1/4 na alkohol, a reszte przepuscilbym na jakies glupoty”. Kazdy inaczej definiuje swoje szczescie i ide o zaklad, ze wiele osob podpisaloby sie pod taka hulaszcza definicja szczescia. I taka osoba nie bedzie wydanych w ten sposob pieniedzy zalowac (powiem szczerze ze mialem w zyciu wiele glupich wydatkow, ale akurat tych ktore poswiecilem na dziewczyny do glupich nie zaliczam). Ty Wolny, jak sie domyslam, zainwestujesz w rodzine, w sport, w podroze etc i rowniez tych wydatkow zalowac nie bedziesz. A wiec jak odroznic wydatek ktory ze perspektywy czasu ocenimy jako bezsensowny od tego ktory ocenimy jako sensowy? Wiesz w ogole co mam na mysli, czy za bardzo zaplatalem? : D
Druga sprawa: jesli krytykujesz ludzi ktorzy wydaja beztrosko pieniadze, a w ich slowniku nie wystepuje slowo „oszczedzanie”, to czy nie boisz sie ze popadniesz w przeciwienstwo? Przykladowo: zamiast na wakacje w cieplych krajach jedziesz na urlop „do babci na wies pod grusze”; zamiast normalnego samochodu jezdzisz rzechem; zamiast kupic dobry komputer reanimujesz po raz n-ty 10-letniego truposza etc. A to wszystko przekonujac siebie i swiat dookola, ze wcale ci to nie przeszkadza, ze wszystko jest cacy. Tymczasem prawda moze byc taka, ze tak jak ludzie rozrzutni przyzwyczaili sie do luskusu, tak ty przyzwyczailes sie do zadowalania tym co tanie, czasochlonne etc. Wiem ze zbytnio filozofuje, ale moim zdaniem mozna to porownac do pytania: „Czy pacjenta zakladu psychiatrycznego, absolutnie przekonanego ze jest Napoleonem Bonaparte, nalezy leczyc czy nie?”. No niby nalezy leczyc skoro jest chory psychicznie, ale skoro w tej swojej chorobie jest szczesliwy… Zastanawiam sie na ile twoje zadowolenie z zycia jest prawdziwe, a na ile to taka „wyuczona, wmowiona iluzja szczescia”.
Jakas dziewczyna napisala tu kilkakrotnie, ze nie obchodzi ja to co inni ludzie mysla o niej, ale moim zdaniem to bzdura. Kazdy przejmuje sie tym co mysla inni, mniej lub bardziej. Umialabys wyjsc na ulice nago? Raczej nie, bo spalilabys sie ze wstydu widzac spojrzenia przechodniow. Ludzie dbaja o trawniki i rabatki przed domem, zeby potem z duma prezentowac sie przed sasiadami zadbanym ogrodkiem (co przeciez nie jest niczym zlym). Pamietam ze gdy kupilem swoj pierwszy motocykl, absurdalnie mocny i diabelsko szybki, to 50% frajdy mialem z jazdy, a drugie 50% z tych zazdrosnych spojrzen mlodych chlopakow, ktorzy obracali sie za mna gdziekolwiek przejechalem, machajacych dziewczyn na swiatlach etc. Zmierzam do tego, ze przejmowanie sie tym „co sobie o nas pomysla inni” wcale musi byc zle, a czesto wrecz jest bardzo pozyteczne…
Tak na przyszłość – staraj się proszę odpowiadać pod wcześniejszymi komentarzami, bo teraz wygląda to na nieco wyrwane z kontekstu dla czytelników.
Odpowiadając:
1. Wszystko, o czym piszesz jest względne i nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Dlatego piszę o metodzie małych kroków i o testowaniu różnych rozwiązań na sobie. W końcu, po kolejnych iteracjach dojdziesz to tego, co jest dla Ciebie optymalne. A że będą po drodze 'skuchy’ i z perspektywy czasu stwierdzisz, że to czy tamto było 'głupim’ wydatkiem to cześć zabawy. To też dowód na to, że idziesz do przodu i nie przyjmujesz ślepo tego, co los rzuca, ale myślisz i analizujesz.
2. Ja nie krytykuję samego faktu beztroskiego wydawania pieniędzy. Jeśli masz miliony, kupno motocykla za 20.000 zł i jeżdżenie nim po okolicy dla przyjemności – jakkolwiek nie pasuje do mojego stylu życia – może się nawet kwalifikować jako element minimalizmu, bo przecież spokojnie możesz kupić motocykl za 5 razy więcej (są takie? na pewno :)). To, co mnie „boli” to beztroskie wydawanie nie swoich pieniędzy (kredyty), kończących się pieniędzy (brak długoterminowego myślenia i odpowiedzialności) i spustoszenie, jakie taki styl życia powoduje w głowie. Zobacz sam, że stosujesz pewne założenia wynikające z Twojego poglądu na świat – piszesz „normalny samochód” (vs. rzęch) na coś, co dla wielu jest pewnie kosmicznym wehikułem czasu. Definiujesz dobre wakacje jako te „w ciepłych krajach” – to wszystko elementy wkładane typowemu Kowalskiemu do głowy przez całe życie. On się nie zastanawia, czy ten „normalny samochód” na który musi pracować 3 lata jest mu potrzebny. On jest normalny – ot, zwykła 'fura’ – przecież go stać, bo pracuje i zarabia. On nie wie, czy lepiej pojechać do babci na wieś, do Tajlandii z plecakiem czy do Egiptu na all-inclusive – zawsze wybiera to ostatnie, bo „tak się robi”. To, co w wielu wpisach staram się przekazać to ŚWIADOMOŚĆ – która jest kluczem do wszystkiego. Jeśli świadomie dokonujesz pewnych wyborów to wszystko ok. Możesz kupować te „normalne samochody”, o ile masz świadomość, że będziesz przez to pracował do końca swoich dni. Ja staram się tylko pokazywać, że można inaczej, i że nagroda za to „inaczej” jest warta o wiele więcej niż te wszystkie świecidełka. Przynajmniej dla mnie, patrząc w sposób subiektywny – przecież właśnie o takie spojrzenie chodzi w blogu.
A czy wyszedłbym na ulicę nago? Oczywiście że nie i mam świadomość, że obchodzi mnie to, co inni o mnie myślą. Zobacz – prowadzę tego bloga anonimowo – również dlatego, że obawiam się o ewentualne reakcje znajomych, bliskich. Ale mimo to staram się, żeby osoby z zewnątrz wpływały na mnie jak najmniej. To również jest proces, który prawdopodobnie nigdy się nie skończy (czyli: nigdy nie wyjdę na ulicę nagi), ale który mimo to jest dobry i pożądany przeze mnie, bo uniezależnia mnie jeszcze bardziej i sprawia, że mogę podejmować własne decyzje, dobre dla mnie, z coraz mniejszym wpływem otoczenia.
Aaa… Myslalem ze jesli wpisze swoj komentarz tam na gorze, to go nie zauwazysz. Okej, dzieki za odpowiedz ; )
Najbardziej podoba mi się fragment o wakacjach. Ja wybrałabym wczasy pod gruszą nie ze względu na pieniądze,ale ze względu na: bezpieczeństwo rodziny, moją niechęć do innych kolorowych nacji,skwar w krajach południa. Osobiście wolę poznawać Polaków i Polskę.Naprawdę jest tu tyle miejsc do których warto pojechać.Osobiście polecam zamek Krzyżtopór,no i piękne Roztocze,a dla zakochanych urokliwe miasta Polski Sandomierz,Sanok,Zamość.Nie wykluczam podróżowania po Europie, ale za rozsądne pieniądze i w ciekawe,niezwykłe i mało komercyjne miejsca.
Ale zdajesz sobie sprawę, że „niechęć do innych kolorowych nacji” jest najzwyklejszym uprzedzeniem, często budowanym na podstawie tych ruchomych obrazków pokazywanych na święcącym pudle naprzeciwko Twojej kanapy? 🙂
Co nie zmienia sytuacji, że Polska jest piękna i chyba życia by nie starczyło, żeby zobaczyć wszystko, co wartościowe.
Faktycznie, stale powtarzam, że się nie przejmuję, co powiedzą inni i to prawda. Oczywiście przestrzegam norm społecznych, które były wpajane mi od małego dziecka i przyjmowałam to jako oczywistość i na pewno nago po ulicy bym się nie przeszła.
Ale… Nie przejmuję się uśmieszkami, kiedy mówię, że mam prawie 10-letni telewizor, ale nie mam TV, jeździmy z mężem naprawdę świetnym, ale 20-letnim autem (które jeszcze nas nie zawiodło). Nie przejmowałam się, jak wszyscy krzywili się na informację, że karmię piersią 1,5 roczne dziecko (nawet nie wspomnę, kiedy skończylismy), nie przejmuję się, jak ktoś mi mówi, że nie podba się mi mój styl ubierania/fryzury, nasze (moje i męża) wybory dotyczące wykończenia domu („bo będziecie żałować”) itp, itd.
Wysłucham, przeanalizuję, jeżeli jednak widzę, że nie jest to konstruktywna krytyka (też potrafię zmienić zdanie), ale chęc dopasowania mnie do „norm” tego kogoś świata, to… się nie przejmuję.
Też tak staram się podchodzić do opinii innych, chociaż nie ukrywam, że nie jestem w tym specjalistą. W dalszym ciągu biorę do siebie krytykę i nieprzychylne głosy, mimo obiektywnych przesłanek, że to nie ma większego sensu. No cóż – jeszcze sporo pracy nad sobą mnie czeka!
Oj Wolny! Ty to jednak jesteś „łebski gość” 🙂 Mam nadzieję, że niedługo więcej osób zmieni swoje podejście na bliższe Twojemu i od niedawna też mojemu.
Gosiu – miej siłę pisać dalej bo również robisz kawał dobrej roboty. Oby tak dalej, a może kiedyś w praktyce przekonamy się, co to jest efekt synergii 🙂
Do mnie wena już wróciła 🙂 Mam nadzieję, że teraz nie opuściła Ciebie i niedługo uraczysz nas nowym wpisem 🙂 Czekam z niecierpliwością.
Tak trzymaj! U mnie problemem jest raczej brak czasu, ale obiecuję, że dzisiaj przed 18tą będziesz miała co czytać 🙂
Kolejny raz nie zawiodłeś!
Super wpis wolny, jeden z moich ulubionych na Twoim blogu 🙂 bardzo lubię czytać taką tematykę, jak ta.
Oby tak dalej, pozdrowienia
🙂 Dzięki – i cieszę się, że „barometr nastrojów czytelniczych” jest tak wysoki – po komentarzach o obniżaniu jakości wpisów słuch dawno zaginął 🙂
Super wpis 🙂 Naprawdę uwielbiam odwiedzać tego bloga. I w pełni potwierdzam: minimalizm jest tym lepszy im mniej jest wymuszony okolicznościami. Fajnie się złożyło, bo właśnie miałam kupić nowe meble do pokoju, wyszukałam najtańsze opcje, wszystko super. A po przeczytaniu trochę się skorygowałam myśląc sobie: „Na cholerę mi to?” 😉 Mam naprawdę ładne meble, kiedyś długo na nie czekałam i cieszyłam się nimi, teraz – po prostu się znudziły. Czy ten los nie czeka i kolejnych zakupów? Na pewno tak. Chcę zmian – super, kupię sobie nowy zegar na ścianę – za 50 zł, a nie meble za parę tysięcy. Zmienię je, gdy przestaną być użyteczne 🙂
Kurcze – i znowu wychodzi na to, że sabotuję polskie PKB 🙂 Ale co tam – ważne, że dzięki temu dbacie o własne portfele! Sam jeszcze nigdy nie stałem przed dylematem wymiany niezniszczonych mebli (w zasadzie to żadnych!) i chyba bym nie potrafił się na to zdobyć. No, chyba żeby w jakiś sposób dać im drugie życie!
Sabotuj, sabotuj, najważniejsze, że dzięki Twoim podpowiedziom przestajemy być nieświadomymi konsumentami, którzy tylko czekają, żeby swoje ciężko zarobione pieniądze upchnąć w kolejny niepotrzebny przedmiot 😉
Jeżeli chodzi o kwestię wymiany mebli – zgadzam się z Tobą – od wczoraj dotarło to do mnie 😉
Pozdrawiam!
Hej, widzę kolejny dobry wpis 🙂
Widzę Wolny, że odcinasz się od pójścia w kierunku blogu livestylowego – i muszę przyznać że może to i dobrze, bo w tym całym konsumpcjonizmie właśnie o livestyle chodzi 😉
Największe „korpo” na świecie nie produkują niczego – lub prawie niczego, całą zabawę zlecają podwykonawcom – a same skupiają się na kreowaniu „stylu życia”.
O ile kiedyś livestyle wynikał z tego, co człowiek robi, dziś jest on determinowany przez produkty jakie kupuje. A właściwie nie chodzi o produkty, ale o logo na tychże produktach. I jeżeli ktoś chce być „cool” – wiodąc „fajny” styl życia – a każdemu w pewnym stopniu na tym zależy, to raczej minimalizm tutaj nie wchodzi w grę. Bo w podejściu minimalistycznym ciężko znaleźć miejsce na przepłacanie tylko po to by był „firmowy znaczek”.
I tutaj widzę problem z dobrowolnością minimalizmu – bo choć wielu ludzi widzi w nim sens, to bardziej pociąga ich możliwość bycia „cool”, zaimponowania sąsiadom czy współpracownikom.
Na moje (nie?)szczęście nie znam dokładnej definicji bloga lifestyle’owego – i nie uświadamiaj mnie proszę – nie chcę poznać 🙂 Poruszam tematy, w których wydaje mi się, że mam coś do przekazania – a jak to zostanie zaszufladkowane, to osobna sprawa. A co ja mogę poradzić na to, że właśnie pieniążki należą do moich hobby i o nich lubię pisać? 🙂
Hej,
Myślę że to podejście sygnalizowane w tym artykule aby ciąć głupie koszty i ograniczać rzeczy, które nie są potrzebne można jeszcze rozszerzyć o czas. Trzeba po prostu przeznaczać czas na rzeczy wartościowe, służące do realizacji naszych celów. Czas jest najważniejszy zasobem jaki mamy. Na co przeznaczasz swój czas i po co powinny być jednymi z ważniejszych pytań jakie człowiek przed sobą stawia. Myślę, że po tym jak człowiek przeznacza czas można określić czy jest mądry czy głupi. Trochę więcej o tym zagadnieniu piszę na moim blogu:
http://twojetat.pl/zmien/oszczedzaj-twoj-czas/
Zapraszam na:
http://twojetat.pl/o-blogu/
Cześć Michale,
daleki jestem od określania „mądrości” człowieka na podstawie sposobu spędzania czasu. Oczywiście – mam swoje preferencje i być może nawet sposób spędzania wolnego czasu wpłynąłby na moją ocenę drugiej osoby. Ale kim tak naprawdę jestem żeby powiedzieć, że ja jestem „lepszy, mądrzejszy” jeśli nie „marnuję” swojego czasu? To tylko moje przypuszczenia, a jak to kilkukrotnie już padło na blogu: często właśnie ci „głupi” (a raczej: nie myślący zbyt często o swojej sytuacji) żyją w błogiej, jakże miłej nieświadomości, która jest niemal synonimem szczęścia. Ehhh – czemu sam tak nie umiem? 🙂
Hej,
skłoniłeś mnie do pewnej refleksji – masz rację, spędzanie czasu jaki mamy do dyspozycji nie jest jedynym kryterium mądrości czy głupoty. Choć wydaje mi się że zasadniczym (albo jednym z zasadniczych). Chcę także zauważyć, że ja również staram się nie oceniać konkretnych ludzi bo sam mam swoje słabości i kimże ja w zasadzie jestem aby oceniać innych. Myślę że mogę mieć pewne kryteria mądrości i o nich pisać natomiast nie oceniać wg nich konkretnych ludzi – nie ma tutaj sprzeczności.
A jeśli pisząc o „błogiej nieświadomości” masz na myśli takie wyluzowanie czy też swoistą umiejętność relaksu to zgadam się, że jest to fajne i dobre. Myślę, że nie chodzi Tobie tu o np. błogą nieświadomość co do znaczenia postanowień np. umowy kredytu hipotecznego.
Pozdrawiam Ciebie ..
Dobry wpis..ale jak zawsze jest jedno ale.. latwiej byc minimalistą będąc … kawalerem 🙂 Ze świecą szukac kobiet (no może poza paroma wyjątkami vide Twoja ukochana:) ) które „wyznają filozofię minimalizmu”.. Nie mówię tu też o typowych i ekstremalnych materialistkach.. ale.. kobiety z reguły oszczednosc traktują jak cos negatywnego.. czesto myla oszczednosc ze skapstwem.. a gdy facet nie podejmuje decyzji szybko (czyli zakup impulsywny) nazywany jest niezdecydowanym.. itd itp.. Takze czesto teoria swoje a zycie niestety swoje 🙂
Moze warto jest pokusie sie o wpis „kobieta a oszczedzanie „:) Ciekawe jak bys ugryzl temat 🙂 a moze juz taki wpis byl to wtedy poprsosze o linka 🙂
Hm… Moje obserwacje są takie, że kwestia oszczędności i rozrzutności nie ma wiele wspólnego z płcią. Gdyby zerknąć na statystyki, to właśnie panowie są bardziej podatni na uzależnienia i przyjemnostki. Przykłady: alkohol, hazard, domy publiczne, elektroniczne „zabawki”. Przysłowiowe kobiece (często ostentacyjne!) objadanie się ciasteczkami czy zakupy w ramach odreagowania, to chyba nie aż wiele niewiele z sumami, jakie panowie potrafią puszczać na boku. Tyle, że to często „cicha kasa” i jej „nie widać” jako rozrzutność.
Było tutaj: http://www.wolnymbyc.pl/on-minimalista-ona-zakupoholiczka-albo-odwrotnie/ – wiele więcej nie przekażę, bo sam mam zdecydowanie pozytywne doświadczenia jeśli chodzi o współdziałanie w oszczędzaniu z moją drugą połówką. Ale – jak już napisał Adam – niebezpiecznie jest zakładać, że przeważnie kobiety są rozrzutne. Tu znowu przytoczę niezbyt eleganckie „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” – zauważ, że dla faceta jego „szaleństwa” (smartfony, gadżety, sprzęt RTV, samochody itp) nie są marnowaniem kasy – to wszystko niezwykle potrzebne, racjonalne wydatki. Dopiero to, czego facet nie rozumie (a więc większość kobiecych wydatków :)) wydaje się mało sensowne. Czy większą rozrzutnością jest 5 par butów po 300 zł czy smarfton za 1.500 zł? To problem z natury tych nierozstrzygalnych 🙂
A teraz uwaga: okryję Amerykę: wychodzi tyle samo! 😉 po 1500…
Ale ja tam preferuję telefony po 70zł (mój zakup sprzed roku, firmowy telefon, nawet kalkulator, budzik i stoper ma – doceniajmy nawet zwyczajności, bo kiedyś to nie były wcale takie zwyczajności 😉 ) oraz preferuję buty po 60-80zł, żona zresztą też. 🙂
Adamie – wygrałeś nagrodę naczelnego komentatora bloga http://www.wolnymbyc.pl, czyli wirtualny supełek z pętelką. Zapraszam po odbiór nagrody: klik.
Ja akurat preferuję buty po 200 zł, ale za to używane długo i intensywnie – póki zmęczenie materiału nas nie rozłączy 🙂
Dziękuję Szanownemu Jury za to wyróżnienie.
Rozumiem, że nagroda minimalistyczna, bo i temat taki. 😉
No pewnie, że smartfon 🙂 O ile buty są przyzwoitej jakości, rzecz jasna. Smartfon swoją wartość straci bardzo szybko, w 5 parach butów można chodzić kilka lat, a buty, w odróżnieniu od smartfona, to produkt niezbędny do życia 😉
I też nie zgadzam się, że kobiety są bardziej rozrzutne. W rodzinach, w których pieniędzy jest mało, jest, mam wrażenie, wręcz odwrotnie, bo to kobiety częściej pilnują domowego budżetu i starają się go dopiąć.
Otóż to! Wielu mężów nie zdaje sobie sprawy, jak ich kochane żonki kombinują żeby w domu wszystko było, a pieniędzy nie zabrakło. Sam zupełnie się nie odnajduję w tych wszystkich promocjach na które natrafia żona i mimo, że czasami się dziwię jakimś zgromadzonym zapasom, to ufam Jej w 100% i wiem, że naprawdę było warto. U młodego pokolenia (do którego sam się przecież zaliczam) obserwuję jednakowy pociąg do trwonienia pieniędzy – i to jest chyba nawet bardziej widoczne po męskiej stronie!
W chwili śmierci Prawdziwy Minimalista krzyknie: „Zamiast telefonu za 350 mogłem kupić za 160 !!” i załamany wyzionie ducha.
Podziwiam – ja takim idealistą nie jestem.
Drogi Jasio. Ponieważ prawdziwy minimalista jest również oszczędny w słowach, zamiast rozwlekłej odpowiedzi polecę Ci lekturę: klik 🙂
PS Cieszę się, że nadal wiernie śledzisz bloga 🙂
Wierny hejter to prawdziwy hejter. Tudzież na odwrót.
Chociaż akurat ja to często tu nie zaglądam.
Całe to dorabianie ideologii do swojego życia niespecjalnie do mnie trafia. Zauważyłem przy tym pewną dziwną przypadłość: wpisy często gęsto z minimalizmem nie mają nic wspólnego. Minimalizm nie polega na kupowaniu najtańszych towarów. Minimalizm polega na posiadaniu małej ilości przedmiotów – to wcale nie oznacza, że muszą one być tanie. Przykładowo kupowanie ajfona nie oznacza bycia jakimś antyminimalistą. Raczej jest wręcz przeciwnie – taki ajfon czy inny galaxy zastępuje nie tylko telefon ale także w pewnej mierze komputer, konsolę do gier czy nawigację. To jest rzecz jak najbardziej minimalistyczna z założenia.
To co propagujesz to jest zwykłe oszczędzanie. Nie jest to żaden zarzut, tylko stwierdzenie faktu.
Nie nie i jeszcze raz nie 🙂 Podstawowa teza którą stawiasz jest błędna – czemu taki ajfon czy inny galaxy jest lepszy niż smartfon, który jest 5-krotnie tańszy? Jakie urządzenia domowe on zastępuje? Wyrzuciłeś laptopa po kupnie smartfona? Wyrzuciłeś komputer po kupnie tabletu? Nie – to kolejne przedmioty, których potrzeba została sztucznie wykreowana i odpowiednio sprzedana – m.in. właśnie na zasadzie zastępowania urządzeń, co w praktyce prawie w ogóle się nie dzieje.
Zgadzam się jednak z tym, że minimalizm nie polega na kupowaniu małej ilości przedmiotów, a już zupełnie nie polega na kupowaniu taniochy, która po chwili się rozleci – o tym zresztą również mam zamiar napisać. Ale co innego rozsądne kupowanie z uwzględnieniem długofalowych zysków i korzyści, które daje droższy, ale POTRZEBNY sprzęt, a co innego kupowanie na hurra „designerskich”, modnych gadżetów, które są zachciankami, do których próbujemy zbudować pseudo-racjonalną otoczkę, która nam samym wytłumaczy niepotrzebny zakup.
Poza tym – jak to napisałem – każdy ma swój minimalizm. Nie zamkniesz go w sztywnych ramach, nie zdefiniujesz dokładnie – a jeśli spróbujesz, to efekt będzie właśnie taki jak w Twoim komentarzu – pomylenie mojego minimalizmu z lansowanym przez korporacje, modnym (i drogim!) stylem życia, którym chwalisz się w taki lub inny sposób znajomym („mam ajfona za 2.500 zł – jest wspaniały, bo zastąpił mi nawigację i telefon, a może i odtwarzacz mp3 – jestem prawdziwym minimalistą, bo ograniczam ilość posiadanych przedmiotów”).
Mój minimalizm jest taki, że mam telefonik za 70zł, który i tak ma funkcji aż za nadto, jak dla mnie, i który mi w zupełności wystarcza. Mgliście tylko wiem, czum jest smartfon, a zupełnie nie wiem, czym są ajfon oraz galaxy. Po prostu nie wiem.
Nie będę Cię uświadamiam, bo chyba słusznie zakładam, że ta wiedza nie jest Ci do niczego potrzebna. Za jakiś czas syn Cię pewnie uświadomi, kiedy szkolna na poważniej zderzy się ze szkolną rzeczywistością.
Teraz to już dorabiasz fakty do ideologii. Taki ajfon czy note jest lepszy bo ma lepsze parametry. Szybszy procesor, więcej pamięci, lepszy aparat, ekran itd. itp. – a to ma przełożenie na działanie. Oczywiście wszystko zależy od sposobu wykorzystania telefonu – to, że Ty nie masz wielkich potrzeb nie znaczy, iż inni mają tak samo.
Identycznie: komputer do netu i pisania w wordzie będzie zawsze tańszy niż komputer do grania. Ale to nie znaczy, że ten drugi jest produktem sztucznie wykreowanym.
Dam inny przykład: w sezonie przejeżdżam 200-300 km tygodniowo rowerem. Dla mnie posiadanie roweru na dobrej ramie, SPD, licznika, odpowiedniego ubrania, okularów czy izotonika to konieczność – dla znajomych nie-rowerzystów lans. Wg ich kryteriów wywalam forsę w błoto.
Co do zastępowania funkcjonalności to owszem, zauważam u znajomych, że się to dzieje. Posiadanie przykładowo smartfona z dobrym aparatem skutkuje praktycznie eliminacją prostych cyfrówek. Natomiast oczywiście ajfon czy lumia nie zastąpi lustrzanki.
Odnośnie pytań o wyrzucenie laptopa z powodu posiadania tabletu czy smartfona to nie mogę na to odpowiedzieć, bowiem żadnego z tych urządzeń nie posiadam. Dlatego też nie chwalę się znajomym posiadaniem ajfona a to z prostej przyczyny – ma on za mały ekran żebym skusił się na zakup.
Miałem też do czynienia z kilkoma smartfonami na Androidzie za parę stówek i uważam, że one nie są warte swojej ceny, bo jedyne co można z nimi zrobić to je zrootować. Natomiast cieszę się, że Ty jesteś ze swojego zadowolony.
Jeżeli uznamy że minimalizm to posiadanie niewielu rzeczy – bo niewielu nam potrzeba – to dlaczego miały by być one drogie – przecież nie mamy potrzeby przepłacać.
Idąc tym tokiem myślenia minimalizm to świadomość własnych potrzeb i ich zaspokojenie, z pominięciem tego co nieistotne i niepotrzebne. Odrzucając nieistotne wydatki mamy więcej pieniędzy, rezygnując z toksycznych relacji możemy poświęcić czas na pielęgnowanie prawdziwych przyjaźni. Pozbywając się nieistotnego, robimy miejsce na to, co istotne. W dobie śmieciowej pracy, śmieciowych relacji i śmieciowego stylu życia rodzi się potrzeba zrobienia porządku z własnym życiem, by pod tym całym bałaganem odnaleźć to, co naprawdę ma znaczenie – szczęście, czas z rodziną, przyjaźnie, hobby czy dobrą, uczciwą pracę.
ciekawy wpis 🙂 mnie jeszcze nachodzi taka refleksja w związku ze zbliżającymi się świętami – rozwijanie konsumpcjonizmu u dzieci. jak rozmawiam ze znajomymi, co kupują dzieciakom na święta, to za głowę można się złapać – a już jak się wchodzi do pokojów tych dzieci, to człowiek jakby do sklepu zabawkowego wszedł. rozumiem, że fajnie dostać prezent, ale tonę prezentów, lego za 300-500zł, gry za kolejne 200-300zł, książki za 200zł?? toż niedługo kolejne święta i inne okazje, dzieciak nawet nie zdąży się tym wszystkim pobawić. do tego, zamiast zachęcić dziecko do odłożenia pieniędzy na swoje zachcianki/pragnienia/marzenia, to podajemy mu wszystko na tacy, mama z tatusiem wezmą kredyt, bo taka niestety polska rzeczywistość, ale święta będą na bogato 😉 zresztą to widać też po prezentach na pierwszą komunię czy chociażby chrzest. zastaw się a postaw się.
ty wolny piszesz, że nie musiałeś nigdy za bardzo na nic oszczędzać i droga do minimalizmu była twoim świadomym wyborem. i chwała ci za to. pewnie pomogło też to, że nauczono cię szacunku do pieniądza, miałeś dobre wzorce, ale ilu z tych maluchów ma dobre wzorce – rodzice sami mają kredyty na wszystkich kartach kredytowych, kredyty konsumpcyjne, zerowe oszczędności, często nie umieją sobie poradzić w tych sytuacjach, bo ciężko się wyrwać z tej pułapki, dlatego mi się wydaje, że już małe dzieci trzeba uczyć zaradności, przedsiębiorczości, ale też podkreślać, że nie pieniądze są najważniejsze. bardziej być niż bardziej mieć. my z naszą dwulatką co jakiś czas przebieramy jej zabawki i sprzedajemy te, którymi się nie bawi – oddaje chętnie, bo wie, że to dla innych dzieci (o tym, że jest z tego kasa, którą przeznaczamy na książki czy na wyjazdy, nie jest jeszcze świadoma). w sklepie może się pobawić zabawką w czasie zakupów, ale przed pójściem do kasy, zabawkę odkładamy. jak coś chce (jak to dziecko), to tłumaczymy jej, że musimy sprawdzić, czy w śwince są pieniążki i jest spokój (ma świnkę, którą karmi drobniakami). z okazji świąt chcemy wziąć udział w akcji parafialnej – wybiera się rodzinę potrzebującą i robi jej prezent gwiazdkowy. niech się mała uczy, że radość jest z dawania, a nie tylko otrzymywania.
może my też się czegoś przy okazji nauczymy 😉
Super komentarz Gosiu. To wszystko jeszcze przede mną, a od takich mam jak Ty mógłbym się na pewno czegoś nauczyć! Edukacja finansowa od najmłodszych lat to niesamowicie ważna sprawa i jestem pewien, że nie jeden wpis będzie o tym traktował, jak już zdobędę trochę doświadczenia i wyciągnę pierwsze wnioski.
A propos edukacji ekonomicznej dzieci. Ja z moim ośmioletnim synem staram dużo rozmawiać, również o pracy, pieniądzach i zakupach. Nie daję mu jednak kieszonkowego, uważam, że to za wcześnie.
W pamięci mam słowa: „Nie dawaj dziecku miecza”.
Mądre słowa, wydaje mi się jednak ze wcześniej czy później dziecko będzie potrzebowało 'własnych’ pieniędzy, z resztą dysponowanie nimi to świetna edukacja finansowa. Ciekawym rozwiązaniem jest sytuacja w której dziecko otrzymuje wynagrodzenie za prostą prace – nie wykonywaną jednak na rzecz rodziców ( bo wtedy w relacje niebezpiecznie wplatamy kwestię finansów, podobnie jak w przypadku kieszonkowego) lecz na przykład sąsiadów. Można umówić się co do takiej pracy ze znajomymi również posiadającymi dzieci – w ten sposób dzieciaki nie tylko zdobędą pieniądze, lecz będą mogły we własnym gronie porozmawiać o swojej pracy, otrzymanych środkach i ich zastosowaniu. Nie ma chyba lepszej możliwości edukacji niż gdy dzieciaki razem dochodzą do (mądrych) wniosków.
Same mądrości, serio. Biedni finansowo i biedni umysłowo często śmieją się z ludzi zamożnych (forma dowartościowania siebie), że liczą każdy grosz i na przykład na stole w święta stawiają tylko tyle ile jest potrzeba, a nie tyle aby stół się uginał. To jest jeden z przykładów zasady „postaw się a zastaw się”, możemy ją zastosować do każdej dziedziny życia i każdej rzeczy którą posiadamy: telefon, telewizor, mieszkanie.
Kupując najnowszego Iphona po to aby komuś pokazać, że mnie stać, a potem go wykorzystywać do dzwonienia? Bez sensu. Jeśli jest się mądrym to umie się takiego delikwenta sprawdzić do parteru i pokonać pokazując jego głupotę.
Nie kłuć się z idiotą, najpierw sprowadzi Cię do własnego poziomu, a potem pokona, bo ma większe doświadczenie 🙂
Witaj Wolny,
znam Cię z innego bloga minimalistycznego. Dużo o tobie czytałem, miło mi cię poznać. Dobrze ująłeś ten minimalizm.
Tego nikt jeszcze tak nie opisał jak ty, chociaż znam inne autorytety blogowania minimalistycznego. Inni minimaliści chcą coś pisać, ale brakuje im wiedzy, i wychodzi im to bardzo marnie. Brak wykształcenia, to moja diagnoza. Jestem zatem w temacie,bo też uwielbiam życie minimalisty. Zgadzam się.minimalizm to filozofia życia. Nie ważne czy do pracy jeździsz rowerem czy mercedesem.
Właśnie to mnie tochę śmieszy. Codziennie rano widzę ludzi,którzy biegną parę klioletrów, porem śniadanie, prysznic i do pracy jadą mercedesem.
Dużo prościej jest pojechać rowerem i nie tracić czasu na bieganie. Ale im chodzi o status społeczny, bo wydaje im się że jeśli jadą mercedesem, to coś sobą reprezentują. Prawda jest taka, że może ci ludzie nie śpią w nocy, bo nabrali kredytów z banku żeby się pokazać.
Problem zaczyna się, kiedy znajomy z pracy robi przyjęcie i zastanawia się,kogo zaprosić? Wtedy, wiadomo, pierwszy na liście jest facet z mercedesem, bo to zaszczyt zaprosić tak ustawioną osobę. Będzie wstyd jak na przyjęcie przyjedzie ktoś rowerem.
Witaj,
Nie wiem za bardzo, co masz na myśli – nie prowadziłem wcześniej bloga i raczej głośno o mnie nigdy nie było. Możesz sprecyzować? Dziękuję za ciepłe słowa dotyczące mojej wiedzy, ale w tematach minimalistycznych bardziej kieruję się intuicją i własnymi przemyśleniami, a nie bazuję na naukowych publikacjach. Ale tym bardziej cieszę się, że przedstawiony punkt widzenia przypadł Ci do gustu.
Witaj Wolny. Jak w Twoim założeniu świata mają się pasje które towymagają posiadania rzeczy ? Np ktoś zbiera przez całe życie znaczki i wydaje na to 10% dochodów. Jeśli sprawia mu to radość i jest to jedną z niewielu rzeczy do której przywiązuje wagę czy według Ciebie jestminimalista ? Pozdrawiam 🙂
Temat zbyt rozległy na odpowiedź w komentarzu. Niezależnie od wszystkiego, to nie mój werdykt – po raz kolejny napiszę, że każdy ma swój minimalizm. 10% dochodów można wydawać na znaczki albo na nurkowanie – a w zależności od dochodów, wydawane kwoty mogą być diametralnie różne. Spojrzenie na oba hobby też z reguły jest inne. Czy słusznie? I temat zaczyna się rozlewać, więc pozwolę sobie na kontynuację w jednym z nadchodzących wpisów.
Czemu brnięcie pod prąd daje satysfakcję? Podobno to cecha Polaków robić na przekór… ale nie będę tego rozwijał.
Przechodząc do sedna, mam bardzo podobnie jak Ty podejście do życia, co ciekawe robiąc tak od nastolatka, nie wiedząc wtedy nawet co to minimalizm. Co prawda to po części wymuszone brakiem kasy, chociaż to nie takie oczywiste, bo często widzę biednych ludzi z drogimi gadżetami, czy butami.
Podziwiam autora za to że potrafi prowadzić taki styl życia mimo że zawsze było go stać. Sam nie wiem jakie byłoby moje podejście, gdybym był w takiej sytuacji.
Twój przykład daje mi inspirację i jeszcze większą pewność, że nie warto przepłacać. Od teraz będę czytał regularnie, pozdrawiam;-)
Gdyby brnięcie pod prąd było cechą Polaków, głoszone przeze mnie poglądy byłyby znacznie bardziej popularne 🙂 Zresztą – chyba Polacy bardziej się koncentrują na narzekaniu na swój los i nie mają już zbyt dużo energii i czasu na brnięcie pod prąd 🙂
Cieszę się, że będziesz kolejnym stałym czytelnikiem tego bloga! Również pozdrawiam.
Dobrowolna prostota (wolę tę nazwę niż minimalizm), to jedyne rozsądne rozwiązanie w tym chorym systemie, w jakim przyszło nam żyć (nie twierdzę, że poprzednie były lepsze). Faktem jest jednak, że taki styl życia może być w dzisiejszym kapitalizmie wyłącznie praktykowany przez garstkę osób, decydowana większość musi napędzać system. Stąd też takie zjawiska jak wysokie bezrobocie, praca za głodowe stawki, obowiązkowe zostawanie w pracy po godzinach, czy mobbing w pracy. Nie oszukujmy się jednak – dopóki będą ludzie, którzy zarabiają znacznie więcej niż są w stanie wydać, a posiadany kapitał w postaci wielu liczb na koncie i posiadanych akcji będzie wyznacznikiem władzy i wpływu, to niestety spora część osób zostanie zmuszona do życia w ciągłym strachu o jutro, a niektórzy zostaną społecznie wykluczeni. Minimaliści mogą być dzisiaj tyko mniejszością, osobiście wolałbym jednak, żeby stali się większością i system upadł (albo chociaż był oparty na innych mechanizmach) 😀 Warto więc dopingować takie blogi, jak ten i jakoszczedzacpieniadze.pl 😀
Pod poniższym linkiem przykład tego, o czym pisze powyżej:
http://wyborcza.pl/1,75477,15025899,Ty_klikasz__oni_pakuja__Bez_przerwy__BBC_ujawnia_warunki.html#TRNajCzyt
Pingback: Czego nie warto robić w wakacje? - Finanse bardzo osobiste - blog : Finanse bardzo osobiste – blog
witaj, trafiłem na Twój blog wczoraj z polecenia jakiegoś bloga finansowego 🙂 i widzę, że jesteś bardzo podobny do mnie.
Jako programista finansowo stoję świetnie i tez jestem minimalistą, stać mnie na drogi samochód ale jego posiadanie mnie nie „jara” bo nigdy samochodami się nie interesowałem, dla mnie ma dojechać z punktu a do b, być tani w utrzymaniu 🙂 i tak sobie jeżdżę dwudziestoletnim autem (o dziwo naprawdę w niezłym stanie, ja się na tym nie znam ale znawcy mówią, że zadbane i silnik działa jak nówka i kilka lat pojeżdżę na luzie 🙂 )
podobnie mam z telefonem, używam bardzo starego sony erricsona i wystarczy mi do dzwonienia i napisania sms, a na myśl o smartfonie i kolejnym komputerze (bo dla mnie to jest to samo co komp) robi mi się niedobrze 🙂 choć czasem nawigacja i niektóre bajery ze smartfona ułatwiły by życie więc może za jakiś czas zainwestuje jakoś drobną kwotę 🙂
ogólnie nie szaleje z wydatkami i gadżetami, staram się dobrze wyglądać ale nie wydaje na to o wiele więcej niż przeciętny Polak 🙂 itp właściwie we wszystkich aspektach życia
i dzięki temu nie mając rzeczy których nie potrzebuje mogę sobie pozwolić na pewną wolność w wielu sprawach co daje mi sporą satysfakcję (to efekt uboczny)
a co odłożonego kapitału, to myślę właśnie o inwestycji w mieszkania, na razie nie mam tyle żeby kupić za gotówkę ale zacząłem się powoli wgryzać w naukę zarządzania finansami (do tej pory było to trochę beztrosko ale i też bez szaleństw, od czasu do czasu jakaś wycieczka zagraniczna) więc może za jakiś czas sytuacja będzie lepiej wyglądała
mam też coraz większa chęć uczyć się nowych rzeczy, ale jak na razie czas zabierają mi nauka nowego języka i nauka dbania o sylwetkę (dieta, odporność, interwały, basen, rozgrzewki, rozciągania, rolowanie mięśni, siłownia, która chyba zmieni się w street workout/kalistenike), w planach jest nauka gotowania żeby odpowiednio zarządzać dietą 🙂 zajawka coraz większa, może powstanie z tego kiedyś jakiś blog bo powoli staje się coraz lepszy w każdej dziedzinie 🙂 a kto wie, może za jakiś czas to będzie droga która pozwoli wyjść z pracy siedzącej i zapewnić w miarę fajne finanse, choć konkurencja byłaby spora bo teraz duża moda na „fit trenerów” 🙂
nie przestawaj pisać, fajnie się czyta Twoje teksty
czekam na wpisy dotyczące kupowania/zarządzania mieszkaniami, dla mnie i pewnie wielu innych ludzi którzy gromadzą kapitał mogą być bardzo cenne
Świetny komentarz, na jego podstawie mogę powiedzieć tylko jedno: czytaj dalej, kolejne wpisy na pewno Cię zainteresują. Pozdrawiam.