Ufff – najwyższy czas choć na chwilę odejść od tematu oszczędzania i zająć się drugą stroną medalu, czyli zwiększaniem przychodów. O tym, że zarówno jedna, jak i druga składowa jest niezwykle ważna w dążeniu do niezależności finansowej – chyba nie muszę przekonywać. Zanim jednak wstaniesz zza biurka żeby oświadczyć szefowi, że zasługujesz co najmniej na kilka średnich krajowych (interesująca perspektywa, prawda?), muszę Cię nieco sprowadzić na ziemię. Być może poniższy poradnik nie jest dla Ciebie… jeśli jesteś jednym z tych, który chce „tak robić, żeby się nie narobić”, albo jeśli masz wygodną posadkę w jednej z państwowych spółek, w której podniesienie pensji jest trudniejsze niż znalezienie zadowolonego z obsługi petenta, może być ciężko. Prawdopodobniej będzie krócej, jeśli napiszę, kto może wynieść coś z poniższego wpisu. Przede wszystkim osoby w sytuacji podobnej do mojej: jeśli jesteś wykształcony, pracowity i wyspecjalizowany w dziedzinie, w której panuje względna równowaga pomiędzy zapotrzebowaniem na pracowników a potrzebami pracodawców. Wreszcie, jeśli jesteś jednym z setek tysięcy korpoludków w tym kraju, lub masz „ambicje” nim zostać, zapraszam Cię na poniższy tekst.
Tak się jakoś składa, że na przestrzeni ostatnich 9 lat mojej oszałamiająco-zawrotnej kariery zawodowej (ironia celowa), zdołałem polepszyć swoje warunki wynagrodzenia o… dobre kilkaset procent. A od najniższej krajowej absolutnie nie zaczynałem, co jeszcze nieco dodaje pikanterii całej sytuacji i zapewne podsyca Twoją ciekawość 🙂
Ale nie o jej zaspokojenie chodzi – i nie o mnie w ogóle. Tym razem wpis będzie skierowany tylko i wyłącznie do Ciebie, drogi czytelniku. Jako, że prowadzenie tego bloga siłą rzeczy stawia mnie w pozycji eksperta w tematach, które poruszam (tyle teoria – mam nadzieję, że w praktyce widać, że sam się uczę od Was co najmniej tak dużo, co Wy ode mnie), to dzisiaj zrealizujmy te założenia w całej rozciągłości. Rozpocznijmy zabawę w szefa i podwładnego 🙂
Szefem jestem oczywiście ja – grzech nie skorzystać z takiej możliwości, samemu wymyślając grę. Grę, w której Ty jesteś moim podwładnym, a ponieważ od dłuższego czasu nie otrzymałeś podwyżki (i to mimo, że ceny chleba w ciągu ostatnich lat rosły w astronomicznym tempie), postanawiasz spróbować szczęścia. Podczas najbliższej okazji zaczepiasz mnie więc na korytarzu ze słowami „szefie – możemy chwilę porozmawiać?”. I na tym etapie masz już przechlapane na całego. Możesz być absolutnie pewien, że podwyżkę dostanie Marian z pokoju obok, mimo że skubany i tak zarabia więcej od Ciebie, a nie robi nawet połowy tego, co Ty. Skoro Marian jest takim kozakiem, może warto prześledzić jego sposób działania? Zajrzyjmy potajemnie do królestwa tej bestii i podpatrzmy działania, które były na tyle skuteczne, że Marian może sobie pozwolić na dojeżdżanie do pracy lepszym rowerem niż Ty (to taka niewinna próba narzucenia zdroworozsądkowych standardów).
Po pierwsze, Marian odpowiednio wybrał dogodny moment na taką rozmowę. Nie jest to czas, kiedy w firmie mniej się dzieje, a wszyscy snują się leniwie po korytarzach. Nie jest to okres, w którym nawet szef lata jak kot z pęcherzem i nikt się nie wyrabia. Nie jest to czas jak każdy inny, gdzie po prostu wykonujesz swoją pracę. To musi być TEN moment. Musisz udowodnić swoją wartość dokonując iście bohaterskich czynów! Musisz uratować firmę od zagłady, albo chociaż wyrobić 150% normy. W skrócie: musisz zostać zauważony. Nie możesz być szaraczkiem, który przykica do niedźwiedzia i prosi o marchewkę, bo niedźwiedź Cię wypcha trocinami i powiesi na swojej ścianie osiągnięć z dopiskiem „zjedzeni na śniadanie”. Zrób coś wielkiego, wykaż się, pokaż na co Cie stać i wtedy UDERZ.
Nie – nie na korytarzu, przy okazji, z zaskoczenia. Napisz maila z prośbą o 30-minutowe spotkanie. Wyjaśnij, że chciałbyś porozmawiać o finansach. Nie pisz za dużo, nie wyskakuj jak filip z konopi. Przekaz ma być czytelny: „ponieważ chcę z tobą poważnie porozmawiać, to nieważne jak ci to przekażę – i tak będziesz wiedział, że chodzi o podwyżkę. Dlatego zarezerwuj nieco twojego cennego czasu i przygotuj się chociaż w minimalnym stopniu do tej rozmowy, bo ja będę przygotowany jak nigdy”.
No właśnie – przygotowanie. Powinno poprzedzać każdą tego typu rozmowę. Powinieneś dać sobie trochę czasu i na spokojnie przemyśleć swoje silne strony i osiągnięcia w ostatnim czasie. Dowiedz się co nieco o nadchodzących projektach i kierunku, w którym zmierza Twój pracodawca – pokaż, co wnosisz do firmy i jak niezbędny będziesz w najbliższym okresie. To ostatnie jest niewinnym, bardzo subtelnym szantażem, którym również masz zamiar wywrzeć wpływ na decyzję przełożonego. W końcu będziesz nieodzowny, więc szkoda byłoby Cię stracić… kto to powiedział? Ja? Nieeee…
Wszystko pięknie, ale co, jeśli nie masz żadnych wybitnych osiągnięć i rzeczywiście jesteś tym szaraczkiem, niczym nie wyróżniającym się spośród sali wypełnionej podobnymi do Ciebie? Cóż – wyjścia masz dwa. Albo zacznij piec swój chleb, bo musisz pogodzić się z obecnym poziomem wynagrodzenia i szukać sposobów na oszczędności (a na tym blogu wskazałem ich już całe dzikie mnóstwo), albo… zacznij się starać. Niestety – staropolskie przysłowie „się gra, się ma” niesie niezwykle ważny przekaz i tłumaczy co bardziej pojętnym że ten, który niczym się nie wyróżnia i którego można łatwo zastąpić nie jest kandydatem godnym rozmowy o pieniądzach 🙂 Masz jeszcze jedną opcję – obiecuj. Nie rozmawiacie przecież o jednostronnej ofercie – Ty również możesz coś z siebie dać, bardziej zaangażować, lepiej wykwalifikować i przejąć bardziej ambitne obowiązki. Jedno ale – nie obiecuj złotych gór – to śmierdzi na kilometr!
Wróćmy do przygotowań do rozmowy. Weź kartkę i długopis. Przepraszam – jesteśmy w 21. wieku – przygotuj komputer do pracy i zacznij pisać. Pisz to, co najlepszego możesz o sobie powiedzieć. Unikaj ogólników i punktów, które są więcej niż oczywiste, żeby otrzymać chociaż minimalne wynagrodzenie („nie spóźniam się do pracy” raczej nie wywrze większego wrażenia na szefie). Przygotuj się tak, jakbyś szedł na rozmowę kwalifikacyjną. Spisz projekty, w których w ostatnim czasie uczestniczyłeś, przygotuj listę swoich osiągnięć i zdobytych kompetencji. Udowodnij, że idziesz do przodu i jesteś niezastąpionym zasobem dla swojej firmy (i nie ma tu żadnego znaczenia, że cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych!). Jeśli masz takie informacje – pokaż, że będziesz niezwykle potrzebny w najbliższej przyszłości. Mów o konkretach, podawaj przykłady, unikaj patosu. Bądź pierwszorzędnym aktorem, który ma przed sobą zadanie o niecodziennej skali trudności – coś na kształt konieczności przekonania całej widowni, że Twoja miłość do największej brzyduli w mieście jest szczera i przetrwa największe trudności!
O czym natomiast nie mówić? Jakich argumentów nie używać? Przede wszystkim takich, które stawiają Cię na pozycji słabeusza, który przychodzi po drobne, bo ma problem z dobiciem do pierwszego. Przepraszam za dosadność, ale musisz być pewny siebie i aspirować wysoko. „Życie podrożało” możesz śmiało zastąpić „nie radzę sobie”, a zamiast „ktoś inny dostał” równie dobrze sprawdzi się „jestem na szarym końcu – czemu wszyscy zarabiają więcej”. Jeśli chcesz zagrać w ten sposób, zrób sobie przysługę i od razu zrezygnuj z rozmowy…
Jeśli jednak jesteś zdeterminowany do działania, przygotuj się na nadchodzące rozmowy kwalifikacyjne. Przecież przed chwilą przygotowałeś się do takiej rozmowy – czemu nie skorzystać i przy okazji nie wysłać kilku CV? Czemu nie odwiedzić kilku firm, jeśli będzie odzew? Dobrze mnie zrozum – nie chodzi o szantaż „podwyżka albo odchodzę”. Ale sukces w sporej części zależy od Twojej postawy. Od tego, czy negocjując podwyżkę będziesz króliczkiem, który nieopatrznie wszedł do jaskini lwa, czy też może silnym, pewnym siebie konkurentem do przejęcia dowodzenia nad stadem. Twoja mowa ciała, nastawienie, postawa, nawet ton głosu – to wszystko mówi o Tobie niezwykle wiele. Twój szef najprawdopodobniej przeprowadził wcześniej dziesiątki takich rozmów i niczym wytrawny król puszczy, potrafi wyczuć strach na kilometr. Nie możesz się bać, nie możesz wątpić w to, że ta podwyżka Ci się należy! A czy jest lepszy sposób na pokonanie strachu i wzmocnienie pewności siebie niż inna oferta pracy? Niekoniecznie znacznie lepsza, niekonieczne wymarzona. Ale taka, która może być ewentualną drogą ucieczki. Sama świadomość możliwości skorzystania z tej opcji da Ci właśnie to, o czym pisałem powyżej. Będziesz występował z innej pozycji i to będzie widać! Tylko dobra rada: na pierwszej rozmowie absolutnie nie korzystaj z tego argumentu, jeśli nie chcesz zyskać opinii kogoś, kto dla kilkuset złotych potrafi zostawić firmę na lodzie. Jest jeszcze jeden mocny argument: skąd wiesz, że otrzymana propozycja nie będzie na tyle atrakcyjna (i to nie tylko pod względem finansowym), że mimo traktowania jej co najwyżej jako zabezpieczenie, nie przyjmiesz oferty? Przecież ja również z jakiegoś powodu przeprowadziłem się z Gdańska do Bydgoszczy – gdyby otrzymana propozycja nie była z grona tych „nie do odrzucenia”, szukałbym dalej.
Wywarłeś efekt „wow” na pracodawcy i dobrze o tym wiesz, a mimo to widzisz przed sobą chłodne spojrzenie zamiast spodziewanego zbierania szczęki z podłogi? Teraz nie daj się zbić z tropu – po to prosiłeś o spotkanie z wyprzedzeniem, i po to określałeś poruszany temat, żeby rozmówca miał szansę się przygotować. Nie zrobił tego? No cóż – nie mów mu wprost, że to mało profesjonalne – zamiast tego ustalcie od razu kolejne spotkanie za tydzień, gdzie porozmawiacie o szczegółach. Dobrze to zapamiętaj – o szczegółach, o konkretach, a nie o królującym wszędzie „to nie moja decyzja” lub „tegoroczny budżet na podwyżki został wyczerpany”. Jeśli osoba, z którą rozmawiasz nie ma mocy sprawczej, to jak najbardziej może lobbować wyżej i ma duży wpływ na efekt końcowy. A budżet… zawsze jest. Skoro przed chwilą udowodniłeś, że bez Ciebie firma sobie nie poradzi, to jest to absolutnie wyjątkowa sytuacja – a takie wymagają wyjątkowych działań. Pamiętasz, jak wielokrotnie przytaczałem zasadę, którą wyznaję: „chcieć to móc”? Tak jest z wszystkim – osoba po drugiej stronie stołu również to wie. Nie daj się wciągnąć w grę na czas („wrócimy do rozmowy za kilka miesięcy”), w czasie której szef ma nadzieję, że popełnisz jakiś błąd będący dobrym powodem do odmowy, lub że zapomnisz o całej sytuacji 🙂
Jeśli jednak widzisz jak na dłoni, że tym razem niewiele wskórasz, a przedstawione powody nie są tylko gładkim, korporacyjnym „spuszczeniem na drzewo”, ustalcie wspólnie plan działania. Spiszcie sobie warunki, które musisz spełnić, aby otrzymać podwyżkę i dokładną datę na kolejne spotkanie – nawet, jeśli wypadnie ona dopiero za pół roku!
Na koniec jeden naprawdę niezawodny sposób na podwyżkę – i to zazwyczaj sporą. A jest to… zmiana pracodawcy. No cóż – niechętnie to piszę, bo sam nie uważam żeby to było fair, ale takie są polskie, korporacyjne realia: łatwiej dać pieniądze nowej osobie, niż przeznaczyć choćby niewielkie środki na podwyżki dla aktualnych pracowników. Dlatego – dopóki ten chory stan rzeczy się utrzymuje – dobrym pomysłem jest zmiana pracodawcy w rozsądnych okresach. W dzisiejszych czasach zmiana pracy po 2-3 latach nie jest postrzegana jako wstyd i powód do tłumaczenia się podczas rozmów kwalifikacyjnych. To raczej naturalna kolej rzeczy, a argumenty o potrzebie rozwoju i szukaniu nowych wyzwań przekonają pytającego o powody zmian rekrutera. Nie musisz się wstydzić, że nie „wytrzymałeś” w jednej firmie od studiów do emerytury. Bo i wstydzić się nie ma czego!
Nawet, jeśli powyższe rady wydały Ci się banalne i oczywiste, mam jeszcze jedną – równie podstawową. Kiedy już zastanowisz się, jaka podwyżka by Cię satysfakcjonowała i dostosujesz ją do prawdopodobnych możliwości Twojego pracodawcy… pomnóż wynik przez 2. Nie bój się prosić; nie bój się, że Twój przełożony zrobi wielkie oczy. Przecież idziesz negocjować – a to określenie zobowiązuje, prawda? A nóż się okaże, że zaproponowana przez Ciebie „zaporowa” stawka zostanie zaakceptowana? Szanse niewielkie, ale… raz tak miałem 🙂 A skoro mi się udało – możesz i Ty! Jeśli masz niedługo zamiar pójść po podwyżkę, albo niedawno taki ruch wykonałeś, bardzo serdecznie zachęcam do komentowania – czym bowiem są moje mizerne doświadczenia z wiedzą i obserwacjami Wasz wszystkich?
W końcu pierwsza! 🙂
W temacie podwyżek dla mnie absolutny hit. Pracuję dopiero rok i właśnie zastanawiam się czy nie jest to dobry moment, żeby zwrócić się po podwyżkę. Osiągnięcia mam dużo większe niż mój poprzednik, docenione nawet poza „firmą” i skończyłam okres próbny 1 grudnia. Chyba już czas i wpis trafiony, bo zastanawiałam się czy z nowym rokiem nie wybrać się do szefa.
Czy rok to wystarczająco długo? Wydaje mi się, że tak ok. dwóch byłoby idealnie, ale w temacie wciąż jestem zielona. Może jakaś porada o częstotliwości takich wycieczek?
Gosiu – cieszę się, że wpis przypadł Ci do gustu. Sam na przestrzeni 9 lat dotychczasowej pracy zawodowej dostawałem podwyżki mniej więcej właśnie w odstępach 1 roku. Kilkukrotnie wiązało się to ze zmianą pracodawcy z różnych przyczyn. Nie ma co czekać – próbuj szczęścia zanim wyprzedzą Cię inni i usłyszysz „budżet na ten rok wyczerpany”… Ciężko o jednoznaczną regułę, ale z tego co piszesz, sama wiesz że zasługujesz na podwyżkę i potrafisz ją dobrze umotywować. Powodzenia!
Dzięki za wskazówki. Przy świątecznym odpoczywaniu dobrze przemyślę swoją „przemowę” i może rzeczywiście w styczny zaatakuję 😀
Gorąco zachęcam do tego, żebyś kuła żelazo póki gorące! Jeśli udowodniłaś swoją wartość, teraz jest ten moment! Po świętach to się trochę rozpłynie, może ktoś inny bardziej utkwi w pamięci przełożonego? A może będzie nowy budżet i usłyszysz „trzeba było przyjść wcześniej, to bym mógł zaplanować tą podwyżkę”? Działaj – masz jeszcze cały miesiąc! A w okresie świątecznym nie będziesz się stresowała jak podejść do rozmowy, a będziesz już wiedziała, na czym stoisz!
Hej Wolny!
A toś pojechał po bandzie 🙂 hahaha
Uwielbiam ten Twój styl pół-żartem, pół-serio (na początek trochę pucu, a co!).
W kwestii negocjacji płac muszę Cię jednak zmartwić: z moich obserwacji wynika, że pracodawcy w tej konkretnej kwestii mają słowo-klucz, słowo-wytrych, słowo-wyrocznię: KRYZYS 🙂
Od początku lat 90-tych, od kiedy zacząłem pracę zarobkową, przy okazji jakichkolwiek rozmów o finansach niezmiennie słyszę owo magiczne słowo 🙂
U was w 3-mieście nie mówili o tym, Wolny??? 🙂
Tylko oszczędność i życie w prostocie są gwarantem jakiejkolwiek finansowej satysfakcji 🙂 Chociaż…. poczytać o skrytych marzeniach (podwyżka)….czemu nie! 🙂
Pozdrawiam
Hej, cieszę się, że ten nieco eksperymentalny wpis nie okazał się klapą. Przyznam, że miałem mnóstwo radochy, kiedy to pisałem – chyba jeszcze nigdy tak dobrze mi się nie pisało 🙂
Ale wracając do konkretów: są branże, w których najzwyczajniej na świecie brakuje specjalistów. Zamawiane kierunki studiów i intensywne przekonywania, że uczelnie techniczne nie gryzą nie wzięły się znikąd. A jeśli dzięki wyborom dokonanym już na wczesnym etapie edukacji stałeś się rzadkim zasobem, na którym firmy patrzą zachłannym okiem, to powiem jedno: ściemę czuć na kilometr. Owszem – ja również w latach 2007-2009 słyszałem słowo kryzys co i rusz, a ponieważ wylewało się ono z niemal każdych ust, położyłem uszy po sobie i nie wykonywałem nerwowych ruchów. Ale nadużywanie tego terminu i powtarzanie go całymi latami (a z tego co piszesz: nawet dekadami) sprawia, że traci większość swojej mocy i powoli staje się zwykłą wymówką. Kryzys? No cóż – jeśli jest akurat w tej firmie, to może wynika to z nieudolności prowadzenia biznesu i należałoby dołączyć do bardziej skutecznego zespołu?
PS Wczoraj dowiedziałem się, że zespół, który opuściłem z końcem września właśnie się rozpadł. Powolny rozkład było widać już od dawna i w końcu musiało do tego dojść. Moje wyczucie czasu okazało się idealne, a mit o wygodnej strefie komfortu po raz kolejny okazał się tylko wytłumaczeniem dla wygodnej, biernej postawy. Poczułem ulgę – nie ma co!
Nie jestem chyba „rzadkim zasobem”, ale ściemę czuję i widzę na setki kilometrów 🙂
Cześć Wolny,
miałem takie doświadczenie. Rozstrzygało się czy zostanę w pracy czy też nie – nie miałem pewności czy zostanę w firmie. Postanowiłem o tym porozmawiać z szefem. Zaproponowano mi umowę o pracę (byłem na zleceniu) i podwyżkę o jakieś 6%. Wyraziłem uznanie dla tej oferty i wskazałem wyższą kwotę o jakieś 10% w stosunku do proponowanej. Ku mojemu zdziwieniu i zaskoczeniu propozycja została przyjęta. Trzeba dodać, że z umową o pracę wiążą się także wyższe koszty pracy. Dlatego zaskoczenie po mojej stronie było duże. Warto nadmienić, że rzeczywiście byłem bardzo potrzebny tej firmie.
Jeżeli kogokolwiek interesują sprawy zawodowe i około zawodowe to polecam mój blog:
http://twojetat.pl/o-blogu/
Ja też kilkukrotnie byłem w ten sposób zaskakiwany. Myśląc, że zarabiam już niemało i żyjąc w przekonaniu, że już teraz jestem sporym kosztem dla pracodawcy, jednak byłem w stanie wywalczyć całkiem pokaźne podwyżki. W pewnym momencie stwierdziłem, że nieważne ile zarabiasz – pamiętaj, że to nie sufit. Nie porównuj się do innych, bo będziesz równał w dół.
Wiecie z czego to wynika? To jest wymiana.
Idziemy do pracy zalozmy za 2500zl netto miesiecznie (nie bierzmy tu akurat pod uwage podatkow, skladek i kosztow pozapracowych – choc to tez b. istotne)
Oznacza to ni mniej ni wiecej ze nasz czas ktory moglibysmy przelezec na kanapie cenimy mniej niz te 2500zl, dlatego oddajemy pracodawcy swoj czas a interesuje nas bardziej ta kwota.
To dziala tez w druga strone – pracodawca mniej ceni te 2500zl netto niz nasza prace dlatego decyduje sia na taka wymiane.
Skoro bardziej ceni nasza prace niz te 2500zl oznacza to dla mnie ze nasza praca jest wiecej warta niz nam placi. Warto to zapamietac 🙂
Teoretycznie masz rację. Tyle że w wielu firmach (szczególnie państwowych) rzecz nie opiera się na racjonalnym podejściu tylko na:
1) kumoterstwie; 2) kumoterstwie; 3) kumoterstwie.
Niestety… dlatego też na początku zaznaczyłem, że poradnik nie jest dla wszystkich. Osobiście nigdy nie miałem do czynienia z pracą po znajomości, ale żona pracująca w spółce państwowej często przychodziła z ciekawą historią o zatrudnianiu ludzi, którzy – mówiąc najłagodniej – nijak nie nadawali się na zajmowane stanowisko.
W „Nocach i dniach” Michasia Ostrzeńska zachęcała Niechciców do przeprowadzki do miasta, mówiąc, że Bogumiłowi „jakieś stanowisko się wyrobi”. I tak to właśnie bywa: jest protegowany człowiek to się mu tworzy ciepłą posadkę, a potem na takiego cwaniaczka tyra kilku podwładnych, a śmietankę spija cwaniaczek. Nie każdy ma ten luxus, by mieć na tyle silne argumenty w dłoni, by faktycznie iść na noże, walcząc z pracodawcą o swoje. A kiedy jeszcze rodzina lub kredyty na karku – sytuacja się dodatkowo komplikuje.
No, ale „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”; chociaż nierzadko, to jednak inna Siła nam ściele życie: Los, Bóg, Geny, Przypadek – jak kto woli, jak kto uważa.
Z „pustego i Salomon” nie naleje”, „wyżej swych nerek nie podskoczysz”. Dla przykładu kosiarz trawników choćby miał moment krasomówczego natchnienia wiele z pracodawcą nie ugra. Ot, w taką kabałę życiową popadł.
To, gdzie „rzuci nas Los” ma olbrzymie znaczenie, ale w większości przypadków (są oczywiście wyjątki!) ciężką pracą można nadrobić „złośliwość” owego Losu. Taki kosiarz trawników nie robi tego całymi dniami i jeśli ma ambicje, minimalne predyspozycje i chęć zmiany, może zacząć pracować nad zmianą swojej sytuacji. Może plonów nie będzie w pierwszym roku, ale z pewnością kiedyś się pojawią.
„”Był tedy [Seweryn Baryka] przez czas dość długi pospolitym typem człowieka poszukującego jakiejkolwiek posady. Gdy zaś znalazł niezbyt odpowiednią, szukał cichaczem innej, zyskowniejszej, w jakiejkolwiek bądź dziedzinie. Chodziło tylko o wysokość pensji, mieszkanie, opał, światło, tantiemy i tym podobne dodatki, a co się za te tantiemy wykonywuje, to było najzupełniej obojętne. Trzeba nadmienić, iż Seweryn Baryka był człowiekiem z gruntu i do dna uczciwym, toteż za najwyższą pensję i za najobszerniejsze mieszkanie nie robiłby nic podłego. W granicy jednak nakreślonej przez mieszczański rzut oka pomiędzy dobro i złe tego świata gotów był robić wszystko, co każą „starsi”. (…)
Od niższej do wyższej idąc posady, rozmaite z kolei zamieszkując miasta, Seweryn Baryka znalazł się wreszcie w Baku, na tamecznych naftowych „przemysłach” ,już jako urzędnik wyższy, mający pod sobą całe biuro. Skromne dawniej mieszkanie zamieniło się na apartament.
Wciąż jednakowo umiarkowane prowadząc życie Seweryn Baryka po latach miał w banku złożonych oszczędności na czarną godzinę kilkaset tysięcy rubli. Był wysoko cenionym osobnikiem, solidną jednostką, cieszącą się powszechnym uszanowaniem w świecie, gdzie go los rzucił.””
S. Żeromski, „Przedwiośnie” („Rodowód”)
Wybór, przycięcie i przeklejka komentującego 🙂
Mam taką jeszcze refleksje. Warto wywalczyć choćby niewielką podwyżkę (jak się nie da większej). To często wiele zmienia.
Załóżmy że dochód pewnej rodziny wynosi na rękę, dajmy na to skromne 4 tys. Przyjmijmy, że rodzina ta żyje dość oszczędnie i wydaje miesięcznie na to, co musi (opłaty, jedzenie, ubranie, leki itp.) 3,5 tys. złotych. Pozostaje 500zł na wydatki extra lub odłożenie. W tym wypadku zwiększenie dochodu choćby o 100 złotych, zwiększa kwotę „wolną” vel „naszą” aż o 20%! To dużo zmienia. No a gdyby podwyżka miała wynieść 500zł – mamy tu polepszenie aż o 100%.
Niech to pobudza wyobraźnię Czytelników i zagrzeje do walki!
Usunąłem zdublowany fragment. Całość pasuje jak ulał 🙂 I masz rację, że warto walczyć, nawet jeśli nie polepszymy warunków diametralnie. Ziarnko do ziarnka… a poza tym, kto będzie walczył za nas, kiedy przyjdzie do poważniejszych rozmów? A doświadczenie jakoś trzeba zdobyć, prawda? Również w tego typu rozmowach.
I tylko wazne zeby nie ulegac pokusie zwiekszenia wydatkow bo to niemal naturalny odruch „lemingow”. Wazne ile Ci zostaje a niekoniecznie ile zarabiasz.
Bardzo trafne spostrzezenie. Odlozyc 2x tyle to 100%-owa zmiana na lepsze. dzieki
Tak tak – większość postrzega ciąg przyczynowo-skutkowy „więcej zarabiasz -> więcej wydajesz” za niemal oczywisty. To błąd, będący często przyczyną wiecznych finansowych problemów – niezależnie od tego, czy zarabiasz 2.000 czy 10.000.
O tak. Najważniejsze to zastanowić się czy na pewno aż tyle potrzebujemy i znaleźć oszczędności. Świetnie tu pasuje twój poprzedni wpis. Bez znaczenia jest to ile zarabiasz, ale to jak podchodzisz do pieniędzy i innych dóbr.
Pozdrawiam!
ja dwukrotnie uzyskalem podwyzke na etacie w jednej pracy:
+30% informujac ze jestem dobry i moja praca sie sprawdza
nastepnie jeszcze od tego o kolejne
+66% polaczone ze zmiana stanowiska – w momencie kiedy poinformwalem ze planuje otworzyc swoj biznes i chce odejsc
teraz kiedy mam na utrzymaniu rodzine to juz spokojniej tzn nie powtorzylbym tak drastycznej negocjacji. ale to moze wlasnie zle. musze to przemyslec. dzieki za wpis.
Czyli jednak potwierdza się to, co pisałem – zmiana pracy lub ewentualna „groźba” nadchodzącej zmiany jest najlepszą motywacją dla pracodawcy do zweryfikowania naszej wartości. Szkoda…
Świetnie napisane, myślę że najważniejsza jest próba pochwalenia się swoimi osiągnięciami, których często szef nie widzi, bo ma inne ważniejsze sprawy. Przedstawienie listy tego co się zrobiło i co to dało dla firmy jest prawie gwarancją sukcesu w tych negocjacjach. Warto także sobie przeczytać jakąś książkę odnośnie negocjacji, może się przydać nie tylko w tej konkretnej sytuacji.
Dokładnie – żyjąc w przeświadczeniu, że szef zna chociażby szczegóły naszych obowiązków, nie mówiąc już o osiągnięciach zakrawa o egocentryzm 🙂
Sam nigdy nie posiłkowałem się literaturą fachową i bazowałem na faktach oraz dość dobrym wyczuciu „ściemy”, która czasami płynęła z drugiej strony.
Super artykuł.
Wiele rzeczy, o których piszesz się zgadza z moimi doświadczeniami.
Np., że mając za sobą kilka rozmów kwalifikacyjnych gdzie indziej, gdzie Cię chcą, idziesz znacznie pewniej na rozmowę z szefem o podwyżkę. I że pewność siebie jest konieczna, by ją wywalczyć.
Warto zapamiętać, że dwa główne uczucia, kierujące ludźmi w biznesie to chciwość i strach. Mówił o tym Leszek Czarnecki.
To nie jest tak, że jak super robisz swoją robotę za kilka osób, to szef automatycznie chce Ci zrobić dobrze, wynagrodzić Ci to podwyżką.
Kiedy szefem kieruje chciwość, to będzie Ci jeszcze dokładać obowiązków i nie będzie chciał dać podwyżki. Kiedy będzie to strach (np. że odejdziesz, posypie się projekt i on sam będzie miał kłopoty u swych przełożonych), to tę podwyżkę będzie chciał dać, ze strachu.
A co do kryzysu, to jest niestety dobra wymówka pracodawców od 2008 roku. Można straszyć kryzysem i potencjalnymi zwolnieniami, żeby pracownicy bali się żądać podwyżek, nawet jeśli firma co roku przynosi duży zysk.
Dlatego najlepszym sposobem na podwyżkę jest jednak zmiana pracodawcy. Osobiście jestem przekonany, że jeśli dostanę lepszą ofertę gdzie indziej, i będę chciał tam pracować, i odpowiem innemu pracodawcy „tak”, to rzucam wypowiedzenie obecnemu pracodawcy i nie zgadzam się na podjęcie kontroferty, choćby była to podwyżka o 100%. Czas na docenienie pracownika pracodawca ma zanim ten mu powie, że odchodzi.
Mam nadzieję, że czytelnicy zajrzą do tych komentarzy, bo są wyjątkowo pomocne! Nie ma to jak spojrzenia z różnych stron, napisane przez różnych ludzi, którzy na dodatek wyciągnęli podobne wnioski.
Jedynie ostatnich zdań nie traktowałbym jako wyroczni. Ile sytuacji, tyle możliwych podejść – wyobraź sobie, że ja sam porwałem się na zmianę pracodawcy w związku z „ofertą nie do odrzucenia” z innej firmy, i to mimo, że obecny pracodawca zareagował na to przedstawieniem mi podobnych warunków. I co? I wracałem z podkulonym ogonem po 3-miesięcznym okresie próbnym 🙂 Na szczęście nadal miałem dobrą pozycję i ten ruch i tak mi się wyjątkowo opłacił.
No jak? Już po przeniesieniu się z Gdańska do nowej pracy w Bydgoszczy dostałeś inną pracę, zmieniłeś ją i po okresie próbnym wróciłeś do tej starej(nowej) pracy?
🙂 oczywiście, że nie – tutaj mi naprawdę dobrze. To była sytuacja sprzed kilku lat.
Dzięki Wolny!!!!
Wczoraj zastosowałam twoją metodę z podaniem za wysokiej kwoty, na zasadzie a może sie zgodzą. No i zgodzili się !!!!
Wcześniej zachwalałam swoje zalety i pokazywałam jak niezbędna i wspaniała jestem, opierając się na konkretnych osiągnięciach.
Dzięki za dobrą radę!!!
Anna
Aniu,
Skrycie miałem nadzieję, że trafi się podobny komentarz! I jest! Świadomość, że czasami jestem w stanie Was zmotywować do działania i zmian na lepsze jest niesamowita! Super uczucie, gratulacje podwyżki, dziękuję za podzielenie się tą informacją!
hej,
Zawsze warto iść po podwyżkę, nawet jeśli z góry skazane jest to na porażkę.
Przy kolejnej rozmowie można użyć argumentu, że już poprzednio Ci odmówili itp a dodatkowo zawsze jest to kolejne doświadczenie i wiemy czego się spodziewać.
Lepiej iść jak nie mamy noża na gardle. Łatwiej się negocjuje.
Nie ma co liczyc na to, że szef sam wpadnie na to,żeby nas docenić.
Poza tym patrząc od strony pracodawcy to mając np 30 pracownikow, każdemu dając np. tylko 300zł netto, co daje okolo 500brutto to ma miesieczny koszt 15000zł. Rocznie 180tyś. Lepiej się nie wychylać 😉
Anna, gratuluję, Zazdroszczę uczucia satysfakcji. 10% dla WOLNEGO 🙂
Racja – zawsze warto rozmawiać, bo zdobywasz doświadczenie i zbierasz kolejne argumenty.
Co do 10% „prowizji” dla mnie… wystarczy, jeśli Ania zadeklaruje, że przynajmniej połowę z tej podwyżki odłoży 🙂 Aniu… ?
Tak cię obserwuję Wolny, od kilku dni.
Te podwyżki co dostałeś, to dlatego że jesteś módrzejszy od innych.
Nie każdy ma takie zdolności intelektualne jak ty, nie każdy może mieć podwyżkę.
Porównując cię z innymi blogerami piszącymi o oszczędzaniu, jesteś najlepszy.
Może to świadczyć, że masz lepsze od nich wykształcenie i dzięki temu dobre rozeznanie w temacie. To zaszczyt zatrudniać takich jak ty. Jestem pewien że firma zrobi na tobie dobre pieniądze. Nawet nie wiem co robisz, ale wnioskuję że na tokarce nie pracujesz, komputerów nie naprawiasz, nie budujesz stron internetowych i nie robiszt innych takich prostych zajęć.
Prawdopodobnie zajmujesz się zarządzaniem, a to już wymaga wiedzy i wrodzonej inteligencji, którą masz.
Sylwek, dziękuję za miłe słowa, ale chyba trochę mnie przeceniasz. Powiem tak: jestem osobą stricte techniczną, specjalistą – a nie kierownikiem / managerem. Nigdy nie zarządzałem ludźmi i najprawdopodobniej nie będę tego robił, bo sam zdaję sobie sprawę, że nie mam do tego predyspozycji. W skrócie: nie chciałbyś, żebym był Twoim kierownikiem 🙂 Nigdy nie kształciłem się w żaden profesjonalny sposób w temacie finansów, a książki z zakresu finansowo/oszczędnościowo/inwestycyjnego, które swego czasu przyswoiłem można by policzyć na palcach 1 ręki. Moja edukacja w kierunkach humanistycznych ograniczyła się do lekcji języka polskiego w liceum, których wtedy należycie nie doceniałem i nie robiłem absolutnie nic ponad wymagane minimum. Pojęcia nie mam, skąd we mnie umiejętność ciekawego, a jednocześnie prostego przekazywania treści (i znowu sam się chwalę…).
Podsumowując: jestem bardzo wąsko wyspecjalizowanym specjalistą w wąskiej działce IT, który nie ma absolutnie żadnej przewagi w pozostałych dziedzinach, o których piszę. Owa specjalizacja i przewaga nad innymi to wyłącznie efekt ciężkiej pracy, która bardzo się opłaciła. Ja mogłem? Twierdzę, że możesz i Ty! Naokoło mnie siedzą dziesiątki ludzi zarabiających dobre pieniądze. Każdy z inną historią, każdy z innymi predyspozycjami, ale każdy z podobnym zacięciem i popartą dowodami wiarą, że warto iść do przodu, zamiast równać w dół.
Wybacz, że ograniczę się do IT, ale tą branżę co nieco znam: gdybym zajmował się naprawą komputerów lub tworzeniem stron internetowych, wykroiłbym dosłownie jedną godzinę dziennie (tylko nie mów, że się nie da!) na szlifowanie swoich umiejętności, małe rozeznanie w kierunku, w którym warto pójść i zacząłbym to robić. Brzmi prosto, ale właśnie takie jest! Skasuj abonament TV – zobaczysz, jak wiele czasu masz wolnego. Ja między innymi dzięki temu robię dodatkowe pół etatu „pracując” jako bloger. A jestem pewien, że są inne – lepiej wynagradzane opcje.
Dziękuję za odpowiedź. Właśnie najbardziej sobie cenię u ciebie te długie odpowiedzi na komentarze. Jeśli chcesz być popularnym blogerem, musisz odpowiadać entuzjastycznie. Znam pewnych blogerów z dziedziny „oszczędzanie”, którzy myślą o sobie że są tak wspaniali że nie muszą odpowiadać, albo odpowiadają bardzo skrótowo. Wtedy czuję się jak niechciany gość.
Już dawno pozbyłem się telewizji. Też prowadzę parę blogów, ale jakoś nie mogę wyjść na prostą.
Tak na szybko (w pracy nie za bardzo wypada mi tak się rozpisywać 🙂 ) – być może sam naprowadziłeś mnie na trop. Napisałeś „kilka blogów”. Ja prowadzę jeden i ostatnio ledwo „daję radę” czasowo z jednym, max dwoma wpisami w tygodniu. Przygotowanie dobrego wpisu trwa i tego nie przeskoczysz. Jak wspomniałem, spędzam mniej więcej 0,5 etatu na tworzenie tego bloga i absolutnie sobie nie wyobrażam, żeby wystartować z czymś jeszcze. Ciężka, regularna praca to podstawa – jeśli chcesz być dobry, skup się na jednej rzeczy i jej poświęć, nie rozbijaj na kilka mniejszych. Jeśli robisz coś po łebkach, to widać. Taka moja „pseudo-naukowa” diagnoza na szybko 🙂
Do Czytelników niniejszego bloga:
W ostatnim czasie temat oszczędzania podjął także red. Samcik z działu gospodarczego Gazeta.pl.
Porównując i oceniając w skali 1-10:
Samcik – 3 (bo to głównie kopie tego wszystkiego, co już jest w necie mielone od lat, nic odkrywczego)
Wolny – 9 (nie będę pisał za co, coby na śmierć nie zagłaskać)
Samcik wziął się za oszczędzanie? I bardzo dobrze – czytelników ma, więc nawet jeśli leci nieco sztampowo, dotrze do olbrzymiego grona odbiorców. Edukacja finansowa narodu kuleje, a mój zasięg jest mizerniutki w porównaniu z najlepszymi…
Jestem na początku kariery zawodowej, ale rzeczy, o których napisałeś, sprawdziły się u mnie całkowicie. Po odbyciu płatnego stażu w jednej korpo, poszłam pracować do innej, bo w tej stażowej mieli mi do zaoferowania jedynie umowę-zlecenie. Jednak w nowym miejscu pracy warunki mi nie odpowiadały (płaca OK, ale kultura organizacyjna była bardzo reżimowa, do tego nadgodziny stanowiły normę), nie przedłużyłam z nimi umowy po okresie próbnym i tak zatrudniłam się w kolejnej międzynarodowej firmie, w której jestem do dziś. Po pół roku mnie awansowano i nagrodzono premią 🙂 po kolejnej połowie nagrodzono po raz kolejny i ponownie awansowano. W tej chwili zajmuję stanowisko kierownicze, mam pod sobą 6 pracowników. A na konto niedawno spłynęła premia noworoczna, niemal jak 13 pensja 🙂 plus taka oto statuetka: http://tnij.org/mala-nagroda ponieważ uznano mnie za pracownika roku. Nie mam oporów w mówieniu, czym zasłużyłam się dla pracodawcy oraz jakie mam w związku z tym oczekiwania. I to się opłaca. Piszę to z pozycji 26-letniej kobiety, która ma ochotę na jeszcze więcej – wiem, że to dopiero początek 🙂 pozdrawiam, dd.
Ładnie… szybko pniesz się w górę – mogę tylko pogratulować 🙂 Mam nadzieję, że Twoja korpo również „wie”, że pracownik ma też życie prywatne i nie samą pracą się żyje. Życzę Ci, żeby kolejne awanse nie przesłoniły Ci tego, co naprawdę ważne… mi się udało to osiągnąć, chociaż widziałem już wiele „odpałów” wody sodowej do głowy w wyniku szybkich awansów i polepszania swojej sytuacji materialnej. Pozdrawiam.
Witaj wolny, bloga śledzę od jakiegoś czasu, ale to mój pierwszy komentarz. Może napiszesz coś więcej o rozwoju kariery w branży IT (programowanie). Jakie masz rady dla stawiających pierwsze kroki na rynku pracy z perspektywy kogoś z trochę dłuższym stażem. Jestem ciekaw twojego podejścia.
Hej, niestety – będzie ciężko. Pomijając to, że moja ścieżka jest jedną z dosłownie setek możliwych w obszarze IT, to programowanie zawsze było moją piętą achillesową. Programowałem, kiedy musiałem (studia), zawsze stwierdzając, że nie jestem do tego stworzony (może nawet bardziej dosadnie: jestem zbyt cienki, żeby być w tym dobrym).
Moja ogólna rada jeśli zaczynasz karierę w IT: stawiaj na ciągły rozwój, szukaj nisz, stale pogłębiaj wiedzę i dopóki nie będziesz pewien, że trafiłeś na żyłę złota, nie przestawaj szukać 🙂
FAJNE CIEKAWE PORADY NA TYM FORUM. JA PRZYZNAM SIE ZE PRACUJE W DUZEJ POLSKIEJ FIRMIE. ZOSTALEM ZATRUDNIONY I POWIEM SZCZERZE PRZEZNACZONY NA POZARCIE-TAKI LOS MI PRZEPOWIADALI WSPOLPRACOWNICY. POWIEM SZCZERZE ZE SIE ZAWZIOLEM. PRACOWWLM PRZEZ POL ROKU JAK WOL. ZBUDOWALEM SIEC SPRZEDAZY, RELACJE BIZNESOWE ORAZ DBAM O POSPRZEDAZOWA SFERE. POWIEM SZCZERZE WCZESNIEJ BYLEM W INNEJ BRANZY WIEC WARTO Z KAZDEJ PRACY CZERPAC DOSWIADCZENIE KTORE BEDZIE OWOCOWAC W DALSZYCH ETAPACH „NASZEJ KARIERY”. I TERAZ DO MERITUM: POMIMO SWIETNYCH WYNIKOW NIE MOGE PRZEBIC SIE DALEJ PONIEWAS MOJ PRYNCYPAL SKUTECZNIE BLOKUJ MNIE W ROZNYCH DZIEDZINACH AWANSU: NA TEMAT PODWYZKI MUSZE OPINIOWAC DO NIEGO , WSZELKIE KONTRAKTY I INESTYCJE KTORE WYGRYWAM ROWNIEZ PRZECHWYTUJE I NA SPOTKANIACH W ZARZADZIE PRZEDSTAWIA JAKO W LASNE POMYSLY. NIE CHCE OPUSZCZAC FIRMY I SIE ZWALNIAC PONIEWAZ PRACUJE TAM DOPIERO 18 MIESIECY I POWIEM SZCZERZE NIE CHCE DAC MU SATYSFAKCJI . TAKZE NIE ZAWSZE JEST ROZOWO. OCZYWISCIE NIE DAM ZA WYGRANA ALE POWIEM SZCZERZE ZE TAKA SYTUACJABJEST NAPRAWDE DEPRYMUJACA. TYM BARDZIJ ZE GOSC NIE WIE ZE WCZESNIEJ PRACOWALEM NA PODOBNYM STANOWISKU CO ON. URODZILO MI SIE DZIECKO I PO PRZEPROWADZCE NA ROZMOWIE O PRACE NI PRZYZNALEM SIE ZE BYLEM NA KIEROWNICZYM STANOWISKU W POPRZEDNIEJ FIRMIE. 🙂 POZDROWKA DLA WSZYSTKICH NA TYM FORUM.
Świetny wpis i komentarze.
Zbieram się do rozmowy o podwyżkę – po ośmiu miesiącach od zatrudnienia w pewnej firmie – ponieważ podniesiono mi target o 50%.
Co sądzisz o takiej rozmowie po takim stażu?
Trochę się wpieniłem, bo przez gonienie progu od 3 miesięcy nie mogę wziąć urlopu, który wcześniej sobie zaplanowałem. Dlatego myślę, że mam argumenty, żeby udać się na spotkanie.
Kilka razy byłem świadkiem takiego zdarzenia, że pracodawca zarzekał się, że nia ma pieniędzy, że nie teraz itp. Jak rzuciło się papiery to i 50% się znalazło n podwyżkę. Tylko jak to świadcz o pracodawcy i tak się z takim żegnałem…
Ciekawy artykuł. Czy ktoś orientuje się jak kształtują się procentowe podwyżki przy awansie, konkretnie specjalista – kierownik?
Przygotowuje się do rozmowy o podwyżkę, ponieważ od 3 lat robię rzeczy do których potrzebny był papier, we wrześniu odebrałam papiery po ukończeniu szkoły ( uczyłam się dwa lata bo obiecana miałam podwyżkę) i otrzymałam wiadomość że na razie nie ma szefowa na więcej niż 200 na umowie czyli defacto około ponad 100 na rękę. Za dwa tygodnie koleżanka składa wymowienie i jeśli teraz się nie zdecyduje to jestem przegrana. Czy też uważacie że obiecane 2500 zł na rękę to dużo dla pracownika który jedyny wykonuje czynność dla której firma istniej i prosperuje tak dobrze? Kiedyś może i to mnie smieszylo ale teraz uważam że jest to ponizanie pracownika i jeśli nic nie wskuram to składam wymowienie…