Najprawdopodobniej doskonale wiesz o tym, że nie mam zamiaru pracować do końca życia, prawda? Ba – zamierzam być „bezrobotny z wyboru” przez większość moich dni na tym świecie. Plany na nadchodzące lata są ambitne i zdaję sobie sprawę, że podobne osiągnięcia mogą być dla znaczącej części czytelników trudniejsze niż dla mnie. Zastanawiałem się, czy – w przypadku, kiedy nie dostrzegasz światełka w tunelu i nawet nie śmiesz marzyć o zupełnej opcjonalności pracy – powinieneś w ogóle wyruszać w drogę w tym kierunku? Może lepiej byłoby nie wybierać zbyt daleko w przyszłość, skupić się na tym, co tu i teraz, a także zbytnio nie fantazjować o złotych górach za kilkadziesiąt las. Bazując na własnych doświadczeniach, chciałbym Ci udowodnić, że ważny jest nie tylko efekt końcowy, ale również (a może – przede wszystkim!) cała pokonana droga i rozmaite benefity, których doświadczysz na jej poszczególnych etapach.
Etapach? No tak – przecież zdajesz sobie sprawę, że kupon na loterię jest tylko mrzonką i z prawdopodobieństwem niebezpiecznie bliskim jedności nie staniesz się bogaty i finansowo niezależny z dnia na dzień. Zamiast tego osiągniesz kolejne etapy w drabince do celu, którego osiągnięcie zajmie prawdopodobnie kilkanaście-kilkadziesiąt lat! Mam jednak dla Ciebie dobrą wiadomość: już na wcześniejszych etapach, które możesz osiągnąć znacznie szybciej, otrzymujesz potężny oręż w walce z absurdami tego świata. Czas na konkrety – bez zbędnego owijania w bawełnę. Zapraszam do podróży po wolność!
Etap 1. W kredytach po uszy, czyli wesołe życie oseska.
To prawdziwe mroki średniowiecza, lub – używając bardziej przystępnego porównania: wczesny okres niemowlęcy. Cechy?
– Absolutny brak wiedzy finansowej połączony z wiecznie niezaspokojonym „ja chcęęęęęę!!!”.
– Nader częste przekonanie o pieniądzach spadających jak manna z nieba – tyleż naiwne, co błędne.
– Totalny brak wiedzy o stanie własnych finansów oraz przeczucie, że jest tak dramatycznie, że lepiej nawet tego nie sprawdzać.
Potrafię wskazać tylko jeden plus całej sytuacji, i z pewnością nie są to sterty walających się naokoło gadżetów, o których już dawno zapomniano (jedynie ciągłe monity o spłatę kolejnej raty wciąż nie pozwalają zapomnieć o wydanych na nie pieniądzach). Tym plusem jest błoga niewiedza; nieświadomość tego, że jest się po uszy w… bagnie 🙂 Nader często ten stan odbierany jest jako błotne spa, z którego nasz osesek jest zadowolony i nijak nie pojmuje dramatyzmu całej sytuacji.
Ów dramatyzm dostrzegamy najczęściej dopiero w sytuacji podbramkowej – brak możliwości spłaty kolejnej pożyczki, absolutne pustki na koncie na długo przed kolejną wypłatą lub utrata posady. To jak kubeł zimnej wody, który – oprócz całego szeregu katastrofalnych efektów finansowych – jest w stanie zdopingować nas do działania i doprowadzić do…
Etap 2. Wynurzenie, czyli zaczynamy raczkować.
Powoli otwieramy oczy, ale nie można jeszcze mówić o oddechu pełną piersią. Zaczynamy zdawać sobie sprawę z wielu praw rządzących brutalnym światem finansów: że trzeba oddawać więcej, niż się pożycza, a maksyma „jakoś to będzie” nie jest wieczna i bezwarunkowa. Twierdzę, że ten etap jest najtrudniejszy, bo wiąże się z bolesną świadomością dotychczasowych błędów i ich mozolną naprawą. Jednocześnie zdobywasz wiedzę o finansach i budżetowaniu, oraz działasz – na początku dość nieporadnie – w celu poprawy swojej sytuacji. Być może zaczynasz prowadzić budżet osobisty, najprawdopodobniej próbujesz spłacać najbardziej kosztowne kredyty. Stopniowo przychodzi uczucie ulgi, którą wywołują widoczne efekty tych działań. Po każdej wypłacie czujesz się coraz lepiej i powoli zaczynasz myśleć o budowie funduszu awaryjnego. Mimo, że to pierwszy świadomy etap na drodze do wolności finansowej, już zaczynasz dostrzegać zalety Twojego podejścia:
– stopniowo zyskujesz coraz większą świadomość obranej drogi, chcesz uporządkować swoje finanse osobiste i pogłębić wiedzę finansową. To wszystko daje Ci olbrzymiego kopa i motywuje do działania.
– rozpoczynasz piękny rozdział w Twoim życiu, którego nazwa to „szczęśliwe życie bez kredytów” (ewentualnie z wyłączeniem kredytów hipotecznych). Uwierz mi – to wciąga!
– zaczynasz nieśmiało myśleć o kolejnym etapie, mimo że nie potrafisz go jeszcze nazwać. Snujesz niewyraźne jeszcze wizje przyszłości bez niedogodności, które wcześniej Cię tłamsiły.
Zapewniam Cię, że po doświadczeniu uroków życia bez kredytów, z wiedzą o swojej stale rosnącej wartości netto, nawet przez myśl Ci nie przejdzie cofnięcie się do poprzedniego etapu. Zwłaszcza, jeśli masz porównanie; jeśli kiedykolwiek musiałeś szukać w kurtce drobnych na zupkę chińską. Będziesz parł naprzód, aż osiągniesz…
Etap 3. Spokój ducha, czyli „Mamooooo – ja chodzę”!
Jestem przekonany, że ten poziom jest dla Ciebie osiągalny, jeśli tylko w to uwierzysz, a swoją wiarę poprzesz wytężoną, regularną pracą. To obecnie mój poziom na drabinie ku wolności, a ponieważ jestem absolutnie oszołomiony zaletami, które ze sobą niesie, chciałbym się na nim zatrzymać na dłużej. Ale najpierw charakterystyka:
– dodatnia wartość netto.
– absolutny brak kredytów (ewentualne kredyty hipoteczne, które mógłbyś spłacić nawet jutro, ale z różnych powodów zdecydowałeś, żeby na razie tego nie robić).
– zgromadzona pokaźna poduszka finansowa – pozwalająca na przynajmniej 6-12 miesięcy życia na obecnym poziomie wydatków.
– zgromadzone dodatkowe fundusze awaryjne, które są Twoim prywatnym ubezpieczeniem życiowym i majątkowym, a które pozwalają uniknąć wielu niepotrzebnych kosztów.
– comiesięczny poziom wydatków wyraźnie mniejszy niż generowane przychody. Im wyższa dysproporcja pomiędzy tymi kwotami, tym lepiej – myślę, że można mówić o dynamicznym „parciu do przodu”, jeśli co miesiąc oszczędzasz co najmniej 30 procent swoich przychodów.
Nie martw się, jeśli nie spełniasz wszystkich punktów z powyższej listy. Ważne, że je zdefiniowałeś i dążysz do ich spełnienia. Twoja lista nie musi się idealnie pokrywać z moją. Wystarczy, że potraktujesz moją propozycję jako bazę, którą po modyfikacji zgodnie ze swoją sytuacją życiową spiszesz, zapamiętasz lub wydrukujesz i będziesz regularnie sprawdzał stan jej realizacji. Może Ci to „trochę” zająć, ale żyjąc w sposób podobny do mojego, kolejne punkty będziesz 'odhaczał” szybciej niż myślisz! Jeśli jeszcze nie wiesz po co, to pozwól, że nakreślę przed Tobą pewną wizję. Nie będzie to bajkowa opowieść, która ma niewielkie szanse na spełnienie, ale coś, czym ja żyję na co dzień mimo młodego wieku. Coś, co może być również Twoją rzeczywistością już niedługo!
– praca to przyjemność! Tytułowa różnica pomiędzy „chcieć” a „musieć” jest niezwykle potężna. Z biegiem czasu wszelkie stresy związane z pracą Cię opuszczają, a Twoje myślenie zmienia się diametralnie. O czym myślisz, kiedy szef zaprasza Cię do siebie? Chce Cię zwolnić? Zjechać za raport, z którego dostarczeniem ostatnio się spóźniłeś? A może wrzucić w kolejne bagno, w którym ugrzęźniesz na niezliczoną liczbę nadgodzin? Ja myślę zdecydowanie bardziej pozytywnie, bo wiem, że się nie dam; nie zrobię nic przeciwko sobie tylko dlatego, że spłata kolejnej raty nadchodzi. Dlatego czym prędzej idę do gabinetu szefa myśląc o podwyżce, którą sam chce mi zaproponować – bo cóż innego chciałby ode mnie? 🙂 Tak już bardziej poważnie: w pewnym momencie zaczynasz patrzeć na pracę jako coś, co ma dawać Ci satysfakcję i poczucie spełnienia. Ma Cię stymulować psychicznie, ma mieć jakieś znaczenie. A jeśli nie ma? No cóż – przecież nic Cię tu nie trzyma, nikt nie zmusi do marnowania życia w imię czyjegoś interesu. Pamiętaj jedno…
– przyczyną większości chorób cywilizacyjnych jest stres, który zjada połowę cywilizowanego świata. Eliminując ten czynnik, podświadomie przedłużasz długość swojego życia i nadajesz mu zupełnie inną jakość. Skupiasz się na najbliższych, zamiast na martwieniu się, co przyniesie jutro i próbowaniu przynajmniej chwilowo znieczulić ten lęk nadużywając pokus, których wszędzie pełno.
– brak presji z zewnątrz. Kiedy czujesz – co ja gadam – kiedy wiesz (!), że jesteś na dobrej drodze, po prostu robisz swoje i nie oglądasz się na boki. Inni mają więcej? Podejmują inne decyzje? Próbują Cię przekonać do słuszności ich wyborów? Dziwią się temu, że nie „nadążasz” za nimi? A Ty – wbrew wszystkiemu, jesteś spokojny, wyluzowany i pewny siebie. Co więcej – pewny tego, że Ci „modni” znajomi będą za jakiś czas zbierali szczęki z podłogi, kiedy dowiedzą się, że nie pracujesz, i absolutnie nie jest to związane z redukcjami w firmie…
– łatwość odmawiania. Powtarzam się, ale magiczna wręcz łatwość wypowiadania słów „dziękuję, nie jestem zainteresowany” czy „dziękuję – nie potrzebuję tego” wciąż mnie urzeka. Nowy smartfon? A po co? Czemu wciąż jeżdżę tym gruchotem? Bo nie potrzebuję nic lepszego! Banalne, wręcz piękne w swojej prostocie. Polecam 🙂
– niezwykłe wprost poczucie bezpieczeństwa, które zapewniłeś swojej rodzinie. Czy wiesz, jak spokojny jest ktoś, kto ma absolutną pewność, że nawet jeśli zdarzy się najgorsze, Twoja rodzina będzie bezpieczna i bez problemu sobie poradzi? Nie oszukuję się i wiem, że pieniądze wszystkiego nie załatwią, nie są rozwiązaniem każdej sytuacji, którą los przyniesie. Ale świadomość możliwości pomocy najbliższym (nie tylko pieniędzmi, ale również czasem, który możesz zyskać rezygnując z pracy bez konsekwencji finansowych) daje naprawdę wiele.
– usunięcie ze słownika słowa „zazdrość”. Widząc nowe auto sąsiada, które kupił za 150.000 zł nie myślę w kategoriach „skubany! Skąd on wziął na to kasę? Niech poczeka – za rok kupię nowszy model!”. Jestem raczej zaskoczony tym, że ktoś woli tygodniowy strzał adrenaliny, miesiąc szpanu i pół roku sąsiedzkich plotek na swój temat, a do tego 5 lat płacenia rat zamiast czegoś, co jest znacznie cenniejsze: środków na kilkuletnie utrzymanie swojej rodziny, lub jeszcze lepiej: inwestycji, która będzie przez lata pęczniała i będzie bardzo ważnym budulcem tego, o czym piszę w kolejnym punkcie…
Etap 4. 100% wolny, czyli… etap jeszcze nieznany, bardzo pożądany 🙂
Kilkakrotnie już zaznaczałem, że nie lubię wypowiadać się w tematach, o których nie mam bladego pojęcia. I mimo, że nie jestem ekspertem w każdym temacie i czasami nieco „popłynę” (wtedy najczęściej sprowadzacie mnie na ziemię, za co serdecznie dziękuję!), to tym razem zostawię sobie otwartą furtkę. Etap 4 jest przede mną, i chociaż mam pewne wyobrażenie tego, co wtedy będzie się działo, to na razie jest to w sferze planów (nie marzeń! Konkretnych, zdefiniowanych planów!), więc przybliżenie Ci ostatniego etapu na drodze do wolności też sobie zaplanuję na przyszłość…
A może Ty mnie zaskoczysz? Może już osiągnąłeś ten etap i z rozbawieniem czytasz moje zapiski z drogi, którą sam już pokonałeś? Jeśli przypominam Ci samego siebie sprzed lat, szukającego optymalnych rozwiązań i planującego przyszłość, to zechciej się podzielić z czytelnikami swoją wersją brakującego, 4-ego etapu na drodze do niezależności finansowej. Drodze, która jet o tyle wyjątkowa, że zwykle pokonywana samodzielnie, bez mentora wskazującego właściwy kierunek. A fakt, że fizycznie i mentalnie rozwijamy się znacznie szybciej, niż nabywamy tak potrzebną w życiu wiedzę finansową sprawy nie ułatwia…
[poll id=”8″]
Na koniec jedna, drobna refleksja. Uważam, że niezmiernie ważne jest przejście przez poszczególne etapy (przynajmniej od 2 wzwyż). Pomijając fakt, że szybki skok z samego dołu na szczyt jest niezwykle rzadkim scenariuszem (wygrana w loterii? Spadek?), to najczęściej nie trwa zbyt długo. Nie wspomniałem o tym, ale przecież upadek o stopień czy dwa również jest możliwy i nader częsty u osób, które wzbogaciły się z dnia na dzień. Dopiero wkładając ogrom pracy w pokonanie kolejnych schodków sprawia, że docenisz to, co masz. A dzięki temu masz olbrzymią szansę utrzymać zdobytą pozycję. Czego serdecznie Ci życzę!
PS Jeśli przez przypadek zapomniałeś do tej pory „polubić” mnie na facebooku, zapraszam do nadrobienia zaległości 🙂