Wielokrotnie przekonywałem Cię, że warto oszczędzać. Że małe kwoty sumują się do tych, obok których ciężko przejść obojętnie. A niewielkie zmiany, nie uderzające w jakość Twojego życia (czasem wręcz ją polepszające!), przekuwają się w potężny kapitał, który jest doskonałym materiałem budulcowym do wznoszenia konstrukcji pod roboczą nazwą „Opcjonalność absolutna” (inna, mniej tajemnicza nazwa to „niezależność finansowa”).
Przykładam sporą wagę do anonimowości i nie ujawniam moich danych osobowych, zarobków czy konkretnych (wyrażonych liczbowo) celów finansowych. Dzisiaj jednak postanowiłem nieco obniżyć gardę i odsłonić sporą część świata moich finansów osobistych. A zrobię to z jednego, prostego powodu: by pokazać Ci, co daje stosowanie wszystkich opisanych na tym blogu rozwiązań. Rozwiązań, które nie przeszkadzają nam prowadzić pełnego i szczęśliwego życia, które nie ograniczają nas w żaden sposób, i które stosujemy całkowicie dobrowolnie, mając świadomość możliwości, które wynikają z różnicy pomiędzy comiesięcznym poziomem zarobków, a wydatków. Jeśli poniższe zestawienie nie otworzy oczu sceptykom i nie pokaże niedowiarkom, że z absolutnie każdego poziomu zarobków można coś zaoszczędzić, to chyba nic innego tego nie zrobi.
Teraz masz chwilę na zaparzenie melisy i wstawienie popcornu do mikrofali, bo już za sekundę zacznie się seans pod tytułem „zestawienie wydatków naszej rodziny”. Zestawienie będzie obejmowało koszty poniesione przez naszą 3-osobową (od VI 2013, wcześniej 2-osobową) rodzinę przez cały rok 2013. Nie uwzględnię w nim jedynie kosztów najmu mieszkania, które w pełni amortyzują się nam przez inne posiadane mieszkanie, które z kolei my wynajmujemy. Miłej lektury 🙂
[table id=32 /]
Jeszcze ciekawiej wygląda zestawienie powyższej sumy z poprzednimi latami. Kolumna „Tylko niezbędne” oznacza koszty bez rozrywek i wydatków opcjonalnych. To poziom nadal pozwalający na prowadzenie satysfakcjonującego nas życia, do którego możemy dobić, chociaż na tą chwilę nie widzimy takiej potrzeby.
[table id=33 /]
Na początek króciutkie wyjaśnienie odnośnie przedstawionych kategorii i tego, dlaczego brakuje takich „oczywistych” szufladek jak „jedzenie”. Ponieważ jesteśmy absolutnie pewni, że nie trwonimy pieniędzy lub nie oczekujemy ograniczenia wydatków w takich kategoriach jak jedzenie czy nauka, to nie śledzimy ich tak dokładnie i kilka dobrze nam znanych kategorii wpada do jednego worka pod tytułem „zakupy”. Na obecnym etapie śledzimy kategorie, dla których średnie miesięczne wydatki nie są nam dokładnie znane – stąd na przykład kategoria „dziecko”, która jest dla nas czymś nowym.
Czas na wnioski.
1) Wszystko jest względne 🙂 Zapachniało Einsteinem, ale to prawda – nasze niecałe 30.000 tysięcy mogą być dla Ciebie kwotą, za którą przeżyjesz 2-3 lata, jak również rocznym poziomem wydatków na tak zwane „waciki”. Pełny roczny bilans wymaga uwzględnienia nie tylko wydatków, ale również przychodów. I dopiero w ich kontekście należałoby oceniać nasz „poziom oszczędności”. Nie na darmo jednak pisałem o niezwykle prostej regule pozwalającej określić przybliżony czas osiągnięcia niezależności finansowej na podstawie tego, jaki procent swoich zarobków oszczędzasz. Jaki procent przychodów oszczędza moja rodzina? Na podanie takiej informacji nie jestem na razie gotowy, bo co bardziej matematyczne umysły mogłyby użyć niezwykle skomplikowanych wzorów aby wyliczyć nasze zarobki 🙂
2) Różnica pomiędzy różnymi wariantami zapewniającymi dach nad głową: posiadaniem mieszkania na własność, mieszkaniem u kogoś (rodziców?), spłacaniem kredytu a wynajmowaniem jest olbrzymia i przekłada się na potężne kilkadziesiąt procent rocznych wydatków. Nasze 6038 zł to tylko rachunki. Jeśli dodalibyśmy do tego spłatę kredytu, kolejne kilkanaście tysięcy złotych poszłoby się „gwizdać”. Łącznie: grubo ponad 20.000 zł rocznie za mieszkanie „na swoim” względem ciepłego gniazdka u rodziców 🙂 Dlatego daleki jestem od krytykowania osób, które mimo osiągnięcia pełnoletności wiele lat temu nadal korzystają z gościnności rodziny. Takie podejście może czasami budzić zdziwienie, ale rodziny wielopokoleniowe mogą stanowić prawdziwą finansową skocznię dla tych, których sytuacja finansowa pozostawia trochę do życzenia.
Jak to mówią… ciasne, ale własne. Jednak czasami to nie jest najlepsze rozwiązanie!
3) Jeśli posiadasz na własność mieszkanie, które nie jest obciążone kredytem hipotecznym (wiem – znaczna część młodszego pokolenia może o tym pomarzyć), możesz bez większych problemów utrzymać się nawet z dwóch minimalnych pensji i prowadzić na tyle satysfakcjonujące życie, że nie będzie odczuwał większych pokus! I choć takie nastawienie w naszym przypadku jest łatwiejsze niż u rodziny, która rzeczywiście musi się utrzymać z takich przychodów, to bardzo wiele zależy od podejścia i przyjętych priorytetów.
4) Rozrzut pomiędzy naszym podstawowym poziomem wydatków a tym uwzględniającym „zachcianki” wynosi ok. 5.000 zł rocznie – ok. 420 zł miesięcznie, i o tyle mniej więcej możemy obniżyć wydatki w przypadku jakichkolwiek problemów finansowych (dla przykładu: po utracie pracy). Mowa o pieniądzach wydanych na rozrywkę, większość ubrań, bloga, książki, gadżety, dodatki mieszkaniowe czy część prezentów, które nie były związane z żadną okazją, ale raczej spontaniczne. Prawdopodobieństwo rezygnacji z tego wszystkiego jest nikłe, ale dobrze mieć świadomość takiej możliwości.
5) Jestem bardzo zdziwiony niezwykle niskimi wydatkami w kategorii „rozrywka”. Chociaż z drugiej strony – sporo wydatków z tym związanych ukrywa się w ogólnym worze „inne”. Organizując jakieś spotkanie ze znajomymi w domu, lub idąc do nich i biorąc ze sobą jakieś jedzenie/napoje, nie kwalifikujemy tych zakupów jako „rozrywka”. Kategoria ta oznacza raczej wyjścia typu restauracje, kino czy kawiarnia. A że mimo to jest ich mało (38 zł miesięcznie), to wynik naszego podejścia do spędzania wolnego czasu i wyboru tańszych, często bardziej satysfakcjonujących rozrywek. Może nazwiesz mnie dinozaurem, ale restauracyjne jedzenie jest dla mnie znacznie mniej wartościowe niż domowe, a płacenie 20-kilku złotych za obejrzenie nawet 30 minut reklam przed seansem kinowym w sali pełnej obcych ludzi też nie stanowi wyjątkowej atrakcji.
6) Poziom naszych wydatków w porównaniu z rokiem poprzednim obniżył się o potężne 37 %!!! To również cenny kawałek wiedzy, który pokazuje dobitnie, że powtarzane jak mantra „życie jest coraz droższe” można mocno zamortyzować dokonując racjonalnych wyborów. Przypominam, że to był rok, w którym urodziła się Maja i w którym zrealizowaliśmy ambitny projekt pod kryptonimem „przeprowadzka”, wzbogaciliśmy się o 2 własnoręcznie wykonane meble, a ja zostałem właścicielem zupełnie niepotrzebnego gadżetu (smartfon).
7) Po raz kolejny stwierdzam, że na posiadaniu dziecka można tylko i wyłącznie zarabiać 🙂 Pewnie zauważyłeś, że rok 2013 to spadek wydatków o ponad 15.000 zł względem lat ubiegłych. Prawie 10.000 zł z tej różnicy jest spowodowane tymczasowym wstrzymaniem planów urlopowych związanych z powiększeniem naszej rodziny. Przyznaję – czasami tęsknimy za jakimś dalszym wyjazdem, ale przyjdzie jeszcze na to czas, a codzienny uśmiech Mai przypomina nam, że chwilowa rezygnacja z podróżowania nie jest żadnym poświęceniem.
Kolejne 2.000-3.000 zł z powyższej różnicy to… efekt prowadzenia tego bloga. Zdradzę Ci mały sekret: nie jestem alfą i omegą. Być może części z Was dałem się poznać jako autorytet w sferze finansów osobistych i oszczędzania, ale wierz mi – wiele z pomysłów opisywanych na tym blogu to świeże (dla mnie oczywiście) koncepcje, które wypróbowałem chwilę przed lub już po założeniu bloga – dobrym przykładem jest rezygnacja z telewizji, na której w 2013 roku zaoszczędziłem co najmniej 588 zł względem poprzedniego roku. Dlatego chciałbym Ci serdecznie podziękować drogi czytelniku – bez Was wszystkich nie miałbym wystarczającej motywacji do dalszego prowadzenia bloga i zapewne nie miałbym szans na tak olbrzymi progres, jaki osiągnąłem w zeszłym roku. Cieszę się niezmiernie, że ten blog służy zarówno Wam, jak i mi – kolejny piękny przykład na symbiozę w przyrodzie 🙂
8) Wiem, że warto tworzyć ambitne plany, ale trzeba mieć świadomość, że są lata grubsze i chudsze. Do tej pory praktycznie każdy nasz roczny plan finansowy został wykonany na poziomie prawdziwego przodownika pracy, ale nie zawsze tak być musi. Rok 2013 był dla nas wyjątkowo łaskawy i nie przysporzył absolutnie żadnych większych nakładów na auto, sprzęty RTV/AGD, urlopy czy inne kosztowne sprawy. W skrócie: nic się nie popsuło, a większe wydatki szczęśliwie nas ominęły. A to wszystko przy ponownym wzroście wynagrodzenia!
Może Cię zaskoczę, ale nie planuję poziomu wydatków na dany rok. Nasza oszczędność i fakt, że mamy praktycznie wszystko, co jest nam potrzebne skutecznie ogranicza i tak niewielkie sumy, które zostawiamy w sklepach. To, co planuję z roku na rok to wzrost sumy posiadanych przez nas środków i wartości netto, której utrzymanie pozwoli uniknąć paniki po kupieniu przez nas mieszkania i wydaniu na to ogromnej sumy pieniędzy. Do tej pory w kolejnych latach znacznie wyprzedzaliśmy poprzednią prognozę, ale było to spowodowane raczej wzrostem przychodów i utrzymywaniem wydatków na sensownym poziomie niż odmawianiem sobie czegokolwiek. Dlatego naszym celem nie jest bicie kolejnych rekordów i nie sądzę, żeby kiedyś jeszcze powtórzył się tak łaskawy rok jeśli chodzi o poniesione wydatki. To zresztą nie nasz cel – osiągnęliśmy poziom, który jest więcej niż satysfakcjonujący i wiem, że lekkie „poluzowanie pasa” w żaden sposób nie zahamowałoby naszego pędzącego do niezależności finansowej pociągu. A takie poluzowanie na pewno nastąpi – co prawda to jeszcze nie czas na dalekie wojaże z małym dzieckiem, ale przeczuwam, że za jakiś czas porządnie zaszalejemy i znów pójdziemy przetartymi już śladami w nieznane.
Ciekawi mnie, czy Ty jesteś w stanie wykonać porównanie z powyższym zestawieniem. Nie chodzi mi o zwykłe zaspokojenie ciekawości, ale o to, czy posiadasz dane, z których możesz choćby w przybliżony sposób wyliczyć swoje łączne wydatki, a także rozbić je na poszczególne kategorie. Jeśli nie, czym prędzej nadrób zaległości w lekturze! A jeśli odpowiedź na pytanie „ile wydałeś w tym” roku brzmi w Twoim przypadku „wszystko, albo i więcej” to przed Tobą ogrom pracy! Proponuję zacząć od tego wpisu, a gdzie on Cię dalej zaprowadzi – to będzie zależało już wyłącznie od chęci zmian. Gdyby się okazało, że Twoje wydatki są kilkukrotnie wyższe niż moje, być może warto, żebyś przyjrzał się swojemu budżetowi i zweryfikował, czy rzeczywiście nie ma w nim miejsca na optymalizację. Budżetowanie, czyli w wielkim uproszczeniu różnica pomiędzy wiedzą a niewiedzą o średnim poziomie wydatków jest tak olbrzymia, że nawet nie potrafię wymienić wszelkich zalet prowadzenia budżetu domowego.
Po zdaniu sobie sprawy z wydanych przez nas pieniądzach, przypomniał mi się komentarz Romana z wpisu o płaceniu gotówką:
Jeśli chcesz wersje ambitniejszą, ale zaznaczam, że dla przyzwyczajonego do „luksusów” jest to trochę horrorystyczne, to ustal sobie, że w ten oszczędnościowy miesiąc wydasz nie wiecej niz „minimum socjalne” dla 3-osobowej rodziny…
Taka, jakkolwiek okrutnie to brzmi, „zabawa w biedaka”
Cytując za Zakładem Polityki Społecznej:
„Minimum socjalne jest kategorią wyznaczającą próg, poniżej którego istnieje obszar niedostatku czy ubóstwa: stanowi górną granicę tego obszaru.”
Brzmi co najmniej niepokojąco… sprawdźmy więc, ile wynosi ten próg według najnowszych dostępnych danych (aktualne na wrzesień 2013 roku):
TUTAJ znajdziesz cały raport Zakładu Polityki Społecznej.
Wydatki na poziomie 2629,43 zł miesięcznie stanowią więc granicę, pod którą nasza „reprodukcja sił życiowych” jest zagrożona, nie mówiąc nawet o warunkach sprzyjających wychowaniu dzieci. Długo myślałem nad tym, czemu nasze wydatki były niższe, a mimo to nawet na torturach nie przyznałbym, że żyję na poziomie jakiegokolwiek minimum – przecież mam wszystko, czego potrzebuję!
Znalazłem kilka przyczyn… nasza rodzina to raczej 2,5 osoby a nie 3, bo Maja jeszcze wiele nie potrzebuje i wiem, że z czasem wydatki na Nią będą znacznie większe – o czym mi zresztą co i rusz przypominacie. Ubezpieczenia z zakładu pracy niwelują nasze wydatki na zdrowie, a w braku jakichkolwiek awarii i 4-cyfrowych zakupów maczać palce musiało na pewno… szczęście! Ale to tylko półprawdy – wiem doskonale, że wiele par wydało więcej na przygotowanie do przyjścia potomstwa, niż my wydamy przez najbliższe lata. Odpowiedzi przyniosła dopiero analiza struktury wydatków na poziomie minimum socjalnego, przedstawionej na powyższym slajdzie.
388,84 zł na transport i łączność. W naszym przypadku: maksymalnie 40 zł na rachunki telefoniczne miesięcznie za 2 osoby (i to z nieograniczoną liczbą minut na jednym z numerów: oto nasz sekret). Skoro łączność, to dorzucę 49 zł za Internet. Do tego średnio 163 zł za użytkowanie auta (wszelkie koszty + benzyna). Dodajmy nawet 20 zł za użytkowanie roweru – w końcu od czasu do czasu i w nim trzeba coś wymienić czy kupić nowy, modny odblask 🙂 Łącznie: 272 zł miesięcznie. Różnica: 116,84 zł. Rocznie: 1392 zł. Wiem – powtarzam to do znudzenia, ale wydatki na transport to jedna z największych przeszkód w szybkim osiągnięciu niezależności finansowej. Różnica pomiędzy wydatkami naszej rodziny, która utrzymuje samochód i nawet robi nim co jakiś czas kilkuset kilometrowe wycieczki a tym, co określa „minimum socjalne” jest kolosalna. Nie będę rozwijał tematu po raz setny, a zamiast niego załączę zdjęcie, które więcej niż dobitnie świadczy o tym, że chcieć to móc, a ja nadal nie wożę swoich szacownych czterech liter w wygodnym fotelu, mimo tego, że zima się rozkręciła.
Kolejna rubryka: eksploatacja mieszkania. 684,62 zł miesięcznie. W naszym przypadku: 6038 zł – 588 zł na Internet. 5450 zł rocznie, czyli 454 zł miesięcznie. Różnica: 230,45 zł miesięcznie, 2765 zł rocznie. Kochani: o tym również było nie raz, więc tylko przypomnę: optymalna temperatura w mieszkaniu to podstawa, znacznie mniejsze niż średnia zużycie wody to kwestia przyzwyczajenia. Wydatki na prąd natomiast pomaga zmniejszyć chociażby wyłączenie telepudła 🙂
Pozostałych kategorii nie będę dokładniej analizował – kwoty wyliczone przez Zakład Polityki Społecznej nie budzą większych wątpliwości. Oczywiście – można argumentować, czy 188,82 zł miesięcznie na na „Kulturę i rekreację” to spora kwota i w zeszłym roku nawet się do niej nie zbliżyliśmy, ale jest to na tyle indywidualna sprawa, że nie zamierzam zabierać głosu. 735,08 zł miesięcznie na żywność również brzmi bardzo rozsądnie i już niedługo zamierzam się wypowiedzieć w tym temacie nieco szerzej.
Czytelniku – nieważne, czy młody, piękny i bogaty (kiedyś ktoś w komentarzu stwierdził, że to moja grupa docelowa 🙂 ) czy nie – mój dzisiejszy przekaz jest następujący. Nie przyjmuj ślepo „standardów”, które wszyscy naokoło próbują Ci narzucić. Nie działaj w dany sposób dlatego, że „tak wypada”. Prowadź budżet i analizuj kwoty, które on zawiera, a nawet – niech Ci będzie – porównuj się z innymi, dopóki przynosi Ci to korzyści. Nie wierz ślepo w to, że trzeba wydawać więcej, niż się zarabia czy w to, że musisz zarabiać co najmniej średnią krajową, żeby zacząć oszczędzać. Nie musisz, czego dowodem jest powyższe zestawienie i komentarze wielu czytelników w poprzednich postach, którzy jeszcze lepiej niż ja potrafią wygospodarować oszczędności z niewielkich przychodów, i to bez szkody dla własnego ciała czy duszy.
[Edytowany 31.01.2014] Jeśli chciałbyś zobaczyć, jak wyglądały zeszłoroczne wydatki autora bloga biednyojciec.pl, zapraszam do jego wpisu w tym temacie.
[Edytowany 19.02.2015] Raport wydatków za rok 2014 właśnie ujrzał światło dzienne! Serdecznie zapraszam!
Najważniejsze to nie ulegać presji otoczenia i uświadomić sobie, że oszczędzanie wcale nie zależy od dochodów. Bardzo mi się podoba jak piszesz o wolności od konsumpcjonizmu. Coraz częściej trafia to nie tylko do mnie ale też drugiej połowy, więc dzięki Ci za to 😀
Obniżenie wydatków o ponad 1000 zł miesięcznie w ciągu dwóch uważam za jakiś rekord. I uwaga zapowiadam, że będę starała się go pobić 😉
Cieszę się, że Twoja druga połówka też powoli przekonuje się do tych idei 🙂
Napisałaś, że obniżyłaś wydatki o ponad 1000 zł „w ciągu dwóch” – tylko czego? Rozwiń jeśli możesz – w końcu jesteś kolejnym żywym dowodem na to, że wystarczy chcieć 🙂
Bardzo przepraszam, chyba myśl mi uciekła! Chciałam napisać, że w Twoim zestawieniu udało się obniżyć miesięczne wydatki o ponad 1000 zł w ciągu dwóch lat i teraz ja będę próbować ten rekord pobić 🙂
Jeśli chodzi o mnie to różnica wydatków stałych + jedzenie między październikiem a grudniem to JUŻ 400 zł i planuję tą różnicę tylko powiększać 🙂
Bardzo przydatny raport, ja idąc za twoim przykładem od trzech miesięcy notuje swoje wydatki i juz widzę jak krzywa „przyjemności/rozpusta” spada w dół 🙂
Super! Gratuluję zrobienia pierwszego kroku. Jeśli już widzisz efekty, dalej nogi poniosą Cię same! Pozdrawiam serdecznie.
Wolny,
Mógłbyś powiedzieć mi (nam) jaki masz enneagram? Taki test umożliwia określenie typu osobowości danej osoby. Piszesz bardzo z sensem i w wielu kwestiach się z Tobą zgadzam. Myślę jednak, że różnica osobowości wpływa na to, że mi jest trudniej zrezygnować z rozdmuchanego stylu życia.
Taki test można zrobić tutaj http://enneagram.pl/
Z góry dzięki!
Hej,
Dzięki, że nadal czytasz mimo tego, że – jak już kilkukrotnie wspomniałeś – nie podzielasz wielu moich tez. Test dość dziwny, czasami nie zgadzałem się z żadną z odpowiedzi, czasami zgadzałem się z obiema. Wynik: 5w6 (cokolwiek to znaczy).
Psychologiem nie jestem, natomiast wierzę w to, że kluczem jest praca nad sobą i ustalenie priorytetów, które jednostka chce osiągnąć, a typ osobowości może jedynie w pewnym stopniu to ułatwić lub utrudnić.
>a typ osobowości może jedynie w pewnym stopniu to ułatwić lub utrudnić.
Zdecydowanie 🙂
Dzięki za odpowiedź.
Coś pomogłem? Potwierdziłem Twoje przypuszczenia, czy wręcz przeciwnie?
Ten test nie spełnia podstawowych wymogów poprawności – jaki wynik może dać, skoro w połowie pytań pasują wszystkie odpowiedzi albo są podane dwie skrajności nie w tej płaszczyźnie, która mnie w ogóle dotyczy? Bardzo słaby, nie-od-subiektywizowany zestaw pytań, które prowokują do spekulowania „co autor miał na myśli”.
Hehe – widze, że się zainteresowałeś komentarzem sprzed roku 🙂 Dla mnie ten test również nie przestawiał większej wartości, ale czego się nie robi dla czytelników 😉 No dobrze – przyznaję – dzisiaj już bym tego nie zrobił z braku czasu.
Podoba mi się ten blog i jego tło. Dobrze się czyta. Jednak, czy Enneagram, który kiedyś dokładnie przeczytałam warunkuje nasze życie…? Tak uważał poeta – Jarosław Markiewicz, który miał talent gawędziarza i potrafił pięknie mówić.
http://tu-ila.blogspot.com/2013/12/suwaki.html
Co prawda mieszkam w Czechach i ceny za wynajem mieszkania, jedzenie etc. troche sie roznia, ale (i tu bije sie mocno w piersi, bo raczej nie ma sie czym chwalic) moje wydatki przekraczaja minimum socjalne dla 3 osob. Zgroza!
Czemu zgroza – to tylko kwestia Twoich wyborów, prawda? Zresztą to tylko suche liczby, a one nie oddadzą wszystkiego. Ważniejsze jest podejście i praca nad sobą.
Wolny, zapomniałeś o obrazku z gilgotkami 😉
:D:D:D:D:D:D:D Dzięki za podpowiedź – przynajmniej wiem, że część z Was czyta całość a nie tylko po łebkach 🙂 Usunąłem zbędny komentarz.
Zawsze czytam całość – jeśli czytać po łebkach, to już lepiej nie czytać wcale (sama bloguję – choć na diametralnie inny temat – i wręcz NIE ZNOSZĘ „czytająco_po_łebkach-komentujących osób 😉 ). Wybacz tak zdawkowy pierwszy mój komentarz na Twoim blogu, ale wiem, że jesteś profesjonalistą i, że pewnie chciałbyś wiedzieć o tym szczególe – aby móc „dopieścić” notkę.
Teraz wracam na dłuższą chwilę (musiałam położyć dziecko spać 😉 ), żeby trochę Ci posłodzić! Bo Twojego bloga czytam już od ładnych paru miesięcy (jeśli zauważyłeś „wklikującą” się osobę z okolic Gdyni, to najpewniej byłam ja, chacha 😛 ). Bardzo lubię Cię czytać, na Twoim blogu da się czuć skrupulatność i profesjonalizm. Niektóre rady wcielam w życie, niektóre nie 😉 , ale zawsze czytam Twoje notki z wielką przyjemnością.
A abyś mógł ulokować mnie gdzieś w „statystykach” dotyczących czytelników Twojego bloga, to posiadam rodzinę 2,5 (podobnie do Twojej) i mieścimy się z wydatkami w minimum socjalnym dla dwojga. Nie jest źle!
Pozdrawiam i postaram się komentować częściej!
Emilio, wielkie dzięki za ciepłe słowa, i to mimo, że nie zawsze się ze mną zgadzasz. Zdaję sobie sprawę, że część moich pomysłów może być trudna do przyjęcia dla wielu z Was i absolutnie nie oczekuję „ślepego posłuszeństwa”. Ale niezmiernie mi miło, że mimo kwestionowania części mojego przekazu, wybierasz to, co dla Ciebie najlepsze i wcielasz to w życie. Super!
Trzymam za słowo w temacie częstszego komentowania 🙂
Oczywiście! Do niektórych zadań najzwyczajniej w świecie nie miałabym cierpliwości (a może to tylko wymówka? 😉 ), niektóre stosuję już od kilku lat (np. arkusze kalkulacyjne z wydatkami), a do niektórych przekonałeś mnie Ty (wyobrażasz sobie, że mimo prowadzenia szczegółowych opracowań wydatków, nie budżetowałam? Tak, z perspektywy czasu i mnie wydaje się to zabawne 😉 ).
Albo nie doczytałem, albo po prostu nie ma…
Gdzie w kosztach mieszkania uwzględniłeś czynsz (jeśli takowy występuje) i odstępne dla właściciela mieszkania?
Czy to się mieści w pozycji „Inne”?
Poza tym wielki szacunek 🙂
Podoba mi się zwłaszcza pozycja: „wyjazdy urlopowe” 🙂
Idziesz w bardzo dobrym kierunku 🙂
Czynsz w nowym budownictwie, gdzie nie ma spółdzielni to w praktyce opłaty za media, administrację itp itd – to właśnie jest uwzględnione w kategorii „mieszkanie”. Odstępnego nie uwzględniam, ponieważ dokonałem swoistej zamiany: wynająłem swoje mieszkanie w Gdańsku i praktycznie za te same pieniądze sam wynajmuję w Bydgoszczy. Dla własnych celów oczywiście to liczę, ale tutaj zaciemniłoby obraz i wymusiło podanie chociaż części przychodów, czego nie chciałem robić.
Wybacz, ale na podobnej zasadzie można by przyjać, że nie trzeba uwzględniać kosztów jedzanie, bo są kompensowane „wynajęciem” Twojego mózgu przez „pracobiorcę” (nie, nie pomyliłem się – uważam, ze ktoś kto kupuje Twoją pracę jest „pracobiorcą”).
Nieuwzględnianie „odstępnego” to moim skromnym zdaniem mała manipulacja 😉 Mimo wszystko jest to koszt tyle, że kompensowany z wynajmu mieszkania w Gdańsku…
„Gdańsk” zalicz do dochodów (te mnie nie interesują)
Dlatego właśnie napisałem we wpisie o różnicy pomiędzy posiadaniem mieszkania, jego wynajmowaniem a mieszkaniem na garnuszku u rodziców. Mieszkanie wynajmuję od października 2013 i właśnie od tego momentu moje przychody z najmu powiększyły się o kwotę potrzebną do zapłaty odstępnego. Patrzę na to jak na swoistą zamianę, ponieważ realnie nie podniosłem swoich wydatków ani o grosz. A jednocześnie mam świadomość oszczędności, jakie daje posiadanie mieszkania na własność i o tym napisałem.
Realnie to jednak poniosłeś koszt, który pokryłeś ze wzrostu dochodów 🙂
Tak, ale ponieważ to zamiana 1:1, to traktuję to analogicznie jak barter. Zmieniły się tylko miasta.
Za wniosek nr 7 masz u mnie pałę 😉 Ja w pierwszym roku życia mojego syna podróżowałem wyjątkowo dużo (choć najdłuższy z tych wyjazdów był bez rodziny), ale niestety wydałem na to też wyjątkowo dużo.
A poważniej, to się trochę dziwię, że u tak racjonalnie myślącego gościa poglądy typu „wstrzymam się z podróżami aż mała będzie większa” lub „musimy być cicho w aucie bo się obudzi”. Daleki jestem od oceniania, ale to mi pachnie lekkim przewrażliwieniem.
A co do meritum – podziwiam, to świetny poziom, do którego mi sporo brakuje. Strasznie niskie wydatki na benzynę. Z tego wynika, że robisz jakieś 4000-5000 km rocznie, mam rację?
Dziecko to nie jedyny powód braku urlopu – innym była zmiana pracodawcy. I przyznaję – czasami być może działamy zbyt asekuracyjnie.
Tak – robimy rocznie właśnie takie przebiegi autem.
Przeczytałem na szybko hehe wolny ujawniasz się 🙂 coraz bliżej Ci do Michała 🙂 Jutro rano przeczytam dokładnie i postaram się wypowiedzieć. Pozdrawiam.
A opony w rowerze zmienione na zimowe?:D
Poważnie o tym myślę. Mam nawet pewien patent i jeśli go zrealizuję, pewnie coś o tym będzie na blogu 🙂
Hi. Jedyne co powinieneś był wliczyć to amortyzacja samochodu i mieszkania. Jednak co kilka lat musisz samochód wymienić (na nowszy:) lub wyremontować. Mieszkanie również wymaga remontu co kilka, kilkanaście lat. Samo to spowoduje, że ostatni rok nie będzie wyglądał aż tak różowo, choć i tak super – jestem pod ogromnym wrażeniem.
Liczę w podobny sposób (choć ówzględniam również wszystkie dodatkowe koszta i je notuję) nasz budżet od 10 lat. To bardzo pomaga zrozumieć, gdzie jeszcze można oszczędzić, lub gdzie się to w ogóle nie opłaca (gdyż np. wiąże się z pogorszeniem standardu życia przy minimalnej oszczędności). To jest podstawa.
Nie martwiłbym się tak bardzo tym, że wydatki wzrosną, gdy mała podrośnie. Nie wzrosną.drastycznie. Wystarczy trzymać się rozsądku (używane ciuszki po pierwsze – w wielu z nich mała będzie chodzić tylko kilka tygodni i wyrośnie, używane zabawki z allegro, książeczki z biblioteki, państwowe przedszkole, tip). Koszty mogą wzrosnąć drastycznie dopiero, gdy będzie Wam za ciasno i będziecie zmuszeni dokupić pokój. Poza tym, wydatki z dzieckiem daje się dobrze kontrolować.
I jeszcze jedno. Na prawdę nie ma praktycznie w Polsce osób, które mają swoje mieszkanie spłacone w tak młodym wieku. To jest ogromny składnik wydatków, który ciągnie młodych ludzi w dół przez, niestety, bardzo długi czas. Smutne, ale prawdziwe. Jeśli trzeba wynająć mieszkanie lub płacić kredyt, to dojdzie jeszcze grubo ponad tysiąc złotych miesięcznie od Twojego wyliczenia. Dlatego, własne i spłacone mieszkanie było zawsze moim priorytetem (i w końcu mieszkamy w wynajmowanym :(.
Super blog i bardzo pożyteczny.
Pozdrawiam z równika,
Andy
Jako niezbyt zaawansowana w latach osoba fizyczna nie podchodzę do wszystkiego w sposób w pełni profesjonalny 🙂 I dlatego amortyzacja uwzględni się sama, kiedy przyjdą wspomniane przez Ciebie koszty i podwyższą średnioroczne wydatki.
Co do mieszkania spłaconego w młodym wieku – w zasadzie się zgadzam, bo my nasze spłaciliśmy w około 5 lat. Ale jest pewna grupa osób, które mieszkanie dostały/odziedziczyły/mieszkają z rodzicami/nadal wynajmują pokój niewiele drożej niż wyniosłyby ich wydatki na utrzymanie całego mieszkania. I mimo znikomych wydatków mieszkaniowych, nadal wydają więcej, niż zarabiają.
„Pozdrowienia z równika” – aż się ciepło zrobiło 🙂 Wakacjujesz, czy na stałe?
Widać pozytywne efekty i przede wszystkim systematyczność. Zapewne odkąd zaczęliście monitorować wydatki to pojawiły się pierwsze wątpliwości czy dany wydatek jest konieczny i stąd wzięło się też blogowanie. Ja nie mam tak imponującego wyniku bo swoje wydatki zliczam do niecałego roku, ale cieszę się że to robię i potem prześwietlam czemu gdzieś poszło za dużo. Gratulacje też 30k rok na utrzymanie rodziny, u mnie tyle schodzi w 4 miesiące bez dzieci, ale z firmą, czyli jak duże dziecko.
Może tym komentarzem pokażę, jak dużo nie wiem, ale co tam: nie rozgraniczasz wydatków osobistych i firmowych? Czy te sfery nie powinny być oddzielone grubą krechą? A może tak się po prostu nie da?
Cześć Wolny,
Coraz fajniej czyta się Twojego bloga.
Podziwiam Cię za Twoją umiejętność oszczędzania, aczkolwiek ja bym aż tak nie potrafił i chyba nie chciał.
Prowadzę budżet domowy i potrafię zaoszczędzić część dochodów, ale w zeszłym roku na same niezaplanowane wydatki (restauracje, ciuchy, lekarstwa, wakacje, relaks itp) wydałem 25tyś a i tak uważam, że żyjemy dość skromnie (2+2).
Na wakacje z tego poszło najwięcej.
Wiem, że pasuje Ci takie super minimalistyczne życie, ale wyjście do restauracji to nie tylko niezdrowe żarcie. Jakbyś zabrał żonę na randkę na dobry obiad czasami, to zrobiłbyś przyjemność Wam obojgu. A film w kinie też fajnie obejrzeć.
Podróżowanie z dziećmi nie jest takie złe. Mocno rozwija.
Jak tak dalej pójdzie to nazbierasz sobie dużo pieniędzy na emeryturę i nie będziesz potrafił ich wydać.
Czy 25.000 zł to niedużo jak na nieplanowane wydatki? Nie oceniam, dużo zależy od wieku poszczególnych domowników i od osiąganych przychodów. Sam nie miałbym problemów z przeznaczeniem 10.000 zł rocznie na wakacje, o ile uznałbym, że są tego warte (a to bardzo subiektywne kryterium :)).
Co do umiejętności wydawania pieniędzy po osiągnięciu wieku emerytalnego… myślę, że nie będzie tak źle, chociaż sporządzony przeze mnie raport wydatków rzeczywiście zasiał małe ziarnko niepewności. Dlatego dzisiaj bez żadnych skrupułów 50 zł poszło z dymem na absolutnie nieplanowane i niepotrzebne wydatki 🙂 Wspólnie z żoną stwierdziliśmy, że spróbujemy lekko poluzować pasa i zobaczymy za jakiś czas, jakie będzie tego efekty i jak się z tym czujemy.
Jako swoistą ciekawostkę wypunktuję jakich punktów nie ma w moich wydatkach:
– papierosy
– zwierzę domowe (od niedawna)
– hobby (mam zainteresowania niewymagające nakładów pieniężnych)
– auto
– telewizja
– cele religijne
– cele charytatywne
– hazard
– nieobowiązkowe ubezpieczenia
W zdecydowanej większości z tych punktów również wpisalibyśmy wielkie 0 🙂
Co do dziecka to i u mnie zauważyłem podobną tendencje. Ba, wszystkim znajomym mówię, że dziecko to w sumie oszczędność. Bo wszystkie wydatki związane z nim/nią rekompensują oszczędności spowodowane tym, że ogranicza się znacznie weekendowe wyjścia na koncert/piwo/imprezę 😀
Cieszę się, że w końcu ktoś patrzy na zwiększone wydatki na dziecko przez pryzmat zmniejszonych wydatków w innych kategoriach.
Na temat oszczędnego życia, kabaretowo:
http://www.youtube.com/watch?v=cDAC6xnXB3k
No cóż… Ja trochę się odnajduję w głównym bohaterze skeczu. Niestety.
No, sorry, ale znów opis wydatków przy sytuacji życiowej, która określiłabym jako sielankową:
1. prywatne ubezpieczenie medyczne, finansowane przez pracodawcę (jaki procent Polaków jest objęty takim ubezpieczeniem?);
2. brak wydatków na urlop – można tak, tylko raz na kilka lat, zwłaszcza, jeśli mieszka się w dużym, niezbyt ładnie pachnącym mieście;
3. brak wydatków tzw. losowych.Bywa różnie: zawsze może zdarzyć się jakieś nieszczęście i wtedy, no to już mogą być bardzo różne wydatki: od kosztownej, niezwłocznej operacji (na NFZ to bym nie liczyła), po koszty pogrzebowe chociażby.
Sielanka wiecznie trwać nie będzie.
Ad 1. Prywatnym ubezpieczeniem medycznym jestem objęty tylko ja i w roku 2013 skorzystałem z niego raptem kilka razy – jeśli Cię to męczy, dodaj nawet 50 zł miesięcznie i będzie i tak o wiele za dużo.
Ad 2. Nie wiem czy masz dzieci, ale brak urlopu w roku, w którym urodziło się dziecko to raczej powszechność i nie ma w tym nic dziwnego.
Ad 3. Mam tego świadomość.
Nie za bardzo rozumiem cel tego komentarza. Podzieliłem się wydatkami, napisałem, że ten rok był wyjątkowy, że prawdopodobnie tego już nie powtórzymy i w przyszłości zamierzamy bardziej korzystać z urlopów. Praktycznie to samo powtórzyłaś, tylko dodając do tego jakąś negatywną otoczkę. Wyjawisz nam swoje motywy?
Zacytuję za „Weselem” Wyspiańskiego:
„Ni ma cego — Scęście w ręku;
tego z ręki się nie zbywa,
w tajemnicy się ukrywa,
światom się nie przekazuje:
Scęście swoje sie szanuje!”
Gdybym to moje „scęście” zachowywał tylko dla siebie, nie zainspirowałbym całej masy osób. Nie wywarłbym niezwykle pozytywnego wpływu na wielu czytelników, nie poznałbym masy ciekawych ludzi, nie realizowałbym się w tym, co lubię. Ten blog nie wyglądałby jak wygląda; być może w ogóle by go nie było.
ad. 1 Piszesz cytuję za :http://www.wolnymbyc.pl/ile-kosztuje-dziecko-od-zaplodnienia-do-porodu/
„- opieka medyczna. Ile przypadków, tyle podejść, więc dość ciężko oszacować ten koszt. Sami skorzystaliśmy z możliwości, jakie oferował mój pracodawca i jak tylko dowiedzieliśmy się o ciąży, zapisaliśmy żonę do programu grupowej, prywatnej opieki medycznej. Pakiet który wybraliśmy dał nam możliwość korzystania z lekarzy rozmaitych specjalizacji oraz wykonywania bardzo wielu badań.”
Ok – była zmiana pracy, rzeczywiście wcześniej korzystaliśmy z pakietu również dla żony, który dodatkowo opłacaliśmy. To była sytuacja wyjątkowa (ciąża), a teraz zrezygnowaliśmy z tego udogodnienia, mimo że również mamy taką możliwość. Większość kosztownych badań odbyła się jeszcze w 2012 roku (pierwsze miesiące ciąży) i również z tego powodu nie zostały uwzględnione w wydatkach na 2013.
Zresztą wydatki związane z ciążą były opcjonalne. Mogliśmy sobie na nie pozwolić, chcieliśmy lepszej opieki i specjalistycznych badań i zdecydowaliśmy się na nie. Wiele kobiet całą ciążę chodzi do ginekologa na NFZ i wydatki z tym związane (leki itp) są nieporównywalnie mniejsze niż nasze, i to mimo „wsparcia” oferowanego przez pracodawcę.
Widocznie miniony rok dla Wolnego był „sielankowy” i co z tego? Opisując SWÓJ rok, miał kałamać, że nie był?…
Obecny rok wcale taki być nie musi…
ad. 1 Rodzinne ubezpieczenie zdrowotne można kupić już od 40 zł/miesiąc
ad. 2 Urlop, a szerzej turystyka, to tak naprawdę sztucznie wykreowana potrzeba. Rzekłbym z własnego doświadczenia, że wręcz „niepotrzebna potrzeba” 🙂
ad. 3Wydatki losowe mają to do siebie, że są właśnie… losowe 🙂 W jednym roku 0 zł, w drugim 20 tys.
ad. 1 Płacić oczywiście można, tylko później, jak potrzeba trudno jest skorzystać nawet z prywatnego ubezpieczenia np. w Damianie w Warszawie kolejki do specjalistów są porównywalne z tymi na NFZ tzn. kilku-miesięczne. Koniec końców i tak trzeba zapłacić za wizyty prywatne.
ad. 2 Zależy, gdzie się mieszka: jak w leśniczówce albo nad brzegiem morza, to jasne urlop nie jest potrzebny. Inaczej, jeżeli mieszkasz np.przy Marszałkowskiej w Warszawie albo na Śląsku.
Skoro i tak musisz czekać miesiącami, to może lepiej nie płacić comiesięcznego abonamentu, a zamiast tego jego koszt odkładać i przeznaczać na wizyty w razie potrzeby?
Co do miejsca zamieszkania – to również nie jest coś, co jest ustalone raz na zawsze. Mamy wybór, są możliwości. Ok – nie dla każdego, są różne sytuacje i sam przecież na podstronie „O mnie” piszę: „Zdaję sobie sprawę z ogromu ludzi którym z różnych względów będzie dużo trudniej osiągnąć niezależność finansową. Nie podam też magicznych recept na szybką kasę i nie twierdzę, że droga którą wybrałem jest słuszna dla każdego.”
Z tego bloga rzeczywiście najbardziej skorzystają ludzie młodzi, wykształceni i bez dodatkowych „obciążeń”. Ale jestem zdania, że absolutnie wszyscy zainteresowani mogą zmienić coś w swoim życiu na lepsze. Coś zmienić, pójść do przodu. Nie dla mnie, nie z przymusu. Dla siebie – tylko i wyłącznie.
Nie muszę czekać miesiącami:) Płacę ubezpieczenie zdrowotne do ZUS-u, traktując je jako ubezpieczenie w razie np. wypadku komunikacyjnego. Jeżeli potrzebuję wizyty u specjalisty, to idę i płacę. Kiedyś zastanawiałam się nad rezygnacją z ZUS-u i przejściem do „Damiana” (składka podobna ok. 350 złotych miesięcznie), ale jak się wczytałam w „drobny druczek”, to okazało się, że np. nie pokrywają kosztów leczenia onkologicznego, a jak pisałam, kolejki do niektórych specjalistów kilku-miesięczne.
Popadłbym w kompleksy porównując z moimi sprawozdaniami gdyby nie to, ze nie uwzgledniasz tutaj jednego z glownych kosztów… 😉 Bo rowniez moim zdaniem nieuwzględnienie kosztów mieszkania zakłamuje obraz tego sprawozdania. I potem wychodzą takie kwiatki, że żyjesz poniżej minimum socjalnego podczas gdy odejmujesz sobie dobre 1200 (?) złotych wydatków miesięcznie.
Jak to odejmuję? Posiadamy własne mieszkanie. Jeśli posiadasz samochód, to czy uwzględniasz w wydatkach alternatywny koszt jego najmu, który poniósłbyś nie mając go, ale nim na co dzień jeżdżąc?
Trochę pokrętne myślenie… przyznaję rację, że posiadanie mieszkania jest wielkim plusem i wyraźnie to we wpisie zaznaczyłem.
Zresztą… kto mówi, że masz popadać w kompleksy? Ten wpis nie jest po to, żeby „kazać” Ci wydawać 30, 50 czy nawet 100 tysięcy rocznie. Wydawaj, ile potrzebujesz, ile uważasz za słuszne. Pamiętaj tylko, że to ma swoją cenę. Nie chodzi o to, żeby pokonać mnie w poziomie wydatków, ja też nie chcę bić żadnych rekordów. Chciałem pokazać, że warto budżetować i że mimo sporych dochodów, można żyć skromnie i zdecydowanie poniżej swoich możliwości.
Zaznaczam: MOŻNA – nie trzeba.
Z tego co się orientuje to obecnie płacisz za najem mieszkania w którym mieszkasz. No ale w sumie argument o tym, że masz inne mieszkanie stuprocentowo na własność w jakimś stopniu mnie przekonuje ;).
Co do kompleksów – spokojnie, to było żartobliwie :). Chodziło o to, że da się bardziej i więcej przy – jak mówisz – niezłej stopie życia.
Tak – wynajmuję aktualnie mieszkanie i od 10.2013 ponoszę w związku z tym dodatkowe koszty. Jednocześnie, od tej samej daty czerpię zyski z wynajęcia własnego mieszkania. Różnica jest praktycznie pomijalna – po zapłaceniu podatku on najmu zarabiam na całości oszałamiające 100 zł miesięcznie, więc całość traktuję trochę jako „bezkosztową zamianę mieszkań”.
Raczej potraktujmy ten wpis jako motywację a nie „chwalenie się”
Każdy dostosowuje wydatki do siebie, a wpis Wolnego pokazał tylko, że cel jest bliżej niż nam się wydaje 🙂
A chyba nie muszę dodawać, że nasze wydatki absolutnie nie są żadnym rekordem świata i jestem pewien, że spora część czytelników wydała jeszcze mniej? 🙂
Podziwiam odwagę w prowadzeniu takiego blogu. Po tych wszystkich opowiadaniach o swojej szczęśliwej sytuacji, w końcu ktoś Cię skojarzy np. po imieniu córki albo po jeździe zimą na rowerze i w jakiś sposób Ci zaszkodzi np. w pracy. Tak jest natura ludzka: „Dlaczego ktoś ma szczęście, a ja go nie mam? Dlaczego ktoś ma własne mieszkanie, własną rodzinę, a ja tego wszystkiego nie mam?”
Nie ma co podziwiać. Prowadzę bloga, który ma mega pozytywny wpływ na całą masę ludzi. Mam świadomość, że zawsze może znaleźć się ktoś, komu to nie będzie pasowało, natomiast jestem daleki od wszelkich teorii spiskowych które mogłyby utrudnić nam życie. Do tej pory zostałem skojarzony przez jedną osobę z pracy, która zareagowała bardzo pozytywnie.
Podziwiam Twój optymizm. Życzę w takim razie powodzenia.
Podziwiałam tak samo optymizm osób, które w 2008 roku brały kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich i płaciły np. 12 tys za metr kwadratowy mieszkania na Mokotowie. Teraz składają pozwy do sądu, że „zostały oszukane przez doradców finansowych”. Zostały z kredytem do spłacenia o wiele przekraczającym obecną wartość rynkową mieszkania, a jaki jest teraz kurs franka, no to każdy wie.
Dziękuję – mimo, że Twój „podziw” ma raczej wydźwięk sarkastyczny i piszesz o mojej o naiwności porównując do zakredytowanych po uszy we franku. No cóż – mimo wszystko dzięki 🙂
Nie nazwałabym takiej postawy naiwnością, a raczej młodzieńczą wiarą, że wszystko będzie dobrze. Kiedyś też tak myślałam, ale różne doświadczenia życiowe skutecznie takiego myślenia mnie oduczyły. Teraz rozważam możliwy najgorszy scenariusz i analizuję, w jakiej sytuacji mogę się znaleźć, jeżeli coś złego się wydarzy.
Piewca idei złotego środka, Arystoteles rzekłby, że żadna przesada nie jest dobra: ani hurraoptymizm ani rozważający najgorsze ewentualności pesymizm.
Pani Katarzyno, tak na marginesie:
„Scęście swoje sie szanuje” – wypowiadająca te słowa chytra i cwana Gospodyni schowała właśnie do skrzyni złotą podkowę. Otóż taka postawa doprowadziła bohaterkę oraz jej męża do zaprzepaszczenia szansy na polepszenie losu gromady, a w konsekwencji nie dała szczęścia także Gospodarzowi i Gospodyni.
Zacytowałam fragment z „Wesela” raczej w znaczeniu nie obnoszenia się ze swoimi sukcesami. Nie wszystkim sprzyja szczęście, co może powodować zazdrość, zawiść i np. donos do Urzędu Skarbowego. To tylko taka luźna uwaga nie mająca specjalnie związku z Autorem blogu:)
Też uważam, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z moją osobą. Czyste sumienie w kwestiach finansowych pozwala – może znowu nieco naiwnie – ufać, że ewentualne zainteresowanie organów państwowych stanem moich finansów nie będzie miało negatywnych konsekwencji.
Kasiu, staram się doceniać fakt, że jest tak dobrze. Ale nie poprzestaję na tym – od kilku dobrych lat pracujemy nad tym, żeby jak najlepiej wykorzystać te „złote lata” i jak najlepiej przygotować się (nie tylko finansowo) na ewentualne negatywne scenariusze, które mogą nadejść. Mamy ich świadomość, bierzemy je pod uwagę, ale staramy się zminimalizować ich prawdopodobieństwo i jak najlepiej uzbroić na ich ewentualność.
To samo radzę każdemu, kto jeszcze może – to najlepsze, co może dla siebie zrobić. To trochę jak ze zdrowiem – wiadomo, że lepsza jest prewencja niż leczenie. I na niej się aktualnie skupiamy.
Rozsądna postawa. Tak trzymać:)
Pozdrawiam
Może nie należy zakładać od razu najlepszego scenariusza, ale obawy przed najgorszym nie powinny nas blokować. Najgorszy scenariusz dobrze jest znać i się do niego przygotować. A najważniejsze to nie pozwolić, żeby cię ograniczał.
Z kolei piewcy New Thought od Wattlesa przez Hilla po popluczyny w stylu The Secret powiedzieliby, ze taka mysla/podejsciem/postepowaniem ktos sam sie prosi o czarny scenariusz. Kaska wyluzuj nieco 🙂
Proszę tak powiedzieć mojej koleżance, której mąż zginął w wypadku samochodowym, a ona została sama z trojgiem dzieci. Została eksmitowana z mieszkania, ponieważ nie była w stanie spłacać kredytu zaciągniętego we frankach szwajcarskich. Teraz szuka pracy, ale nikt nie chce zatrudnić samotnej matki z trojgiem dzieci. Jeszcze trochę i istnieje prawdopodobieństwo, że jej te dzieci zabiorą do domu dziecka.
Niestety zdarzają się i takie sytuacje.
I pewnie, że taka rodzina po prostu nie ma z czego
oszczędzać skoro nie ma na podstawowe środki potrzebne do życia.
To ten kredyt nie był ubezpieczony? Dziwne, że bank zgodził się na takie rozwiązanie, teraz to już chyba nie da się dostać kredytu bez tego. No chyba, że było ale nie zostało wypłacone? Do ubezpieczeń podchodzę z dużym dystansem ale akurat ubezpieczenie kredytu hipotecznego to naprawdę ważna sprawa.
To nie takie proste. Sam jestem przeciwnikiem takich ubezpieczeń (oto, dlaczego), ale pomijając to: jeśli kredyt brały 2 osoby (małżeństwo), to śmierć jednego nawet w przypadku posiadania polisy może oznaczać wypłatę tylko części odszkodowania. Poza tym w polisach jest tyle drobnego druczku, wyjątków i wyłączeń, że czasami nawet ubezpieczenie kredytu od śmierci nie ma zastosowania.
No to mogłoby być zwykłe ubezpieczenie na życie męża z sumą odpowiadającą mniej więcej kwocie kredytu. W przypadku dużej rozbieżności w dochodach małżonkow i niskich oszczędnościach (w porównaniu do kwoty kredytu) takie ubezpieczenie jest, moim zdaniem, niezbędne.
Kasiu masz rację, przypadek Twojej koleżanki jest szczególny i szczerze jej współczuję. Chodziło mi tylko o to, że podchodzisz do tematu z „radykalnym sceptycyzmem”, który w według New Thought uniemożliwia osiągnięcie sukcesu.
W takich ubezpieczeniach bank bardziej zabezpiecza sam siebie niż kredytobiorce więc z tymi drobnymi druczkami nie jest tak źle. Ciekawi mnie jednak Twoja postawa w tym przypadku. Matka z trojgiem dzieci została na totalnym lodzie i tutaj nadal jesteś przeciwnikiem ubezpieczenia kredytu hipotecznego? (już załóżmy, że ubezpieczenie zostałoby wypłacone)
Nie można rozpatrywać tego w kategorii tej konkretnej sytuacji. Nie możesz też zakładać, że ubezpieczenie zostałoby wypłacone. Jest zbyt wiele niewiadomych. Gdyby ktokolwiek wiedział, że w jego przypadku dojdzie do nieszczęśliwego wypadku, oczywiście że dobrze się ubezpieczyć. Ale:
1) nikt tego nie wie. Jeśli na przykład masz wyjątkowo ryzykowną pracę, czasami takie dodatkowe ubezpieczenie warto rozważyć.
2) nie wiemy, czy nasza „bohaterka” miała takowe ubezpieczenie, czy bank je uwzględnił i przed czym ewentualnie ją uchroniło / by uchroniło. Nie wiadomo, w jakiej wysokości byłoby wypłacone (skoro oboje małżonków brało kredyt, to może wypłacono 1/2?), nie wiemy wreszcie jakie rodzaje nagłej śmierci kwalifikują się do wypłaty odszkodowania. Podsumowując: gdyby ubezpieczenie było prostą konstrukcją na zasadzie śmierć -> wypłata całości obciążeń, patrzyłbym na nie zdecydowanie przychylniej.
3) polisy ubezpieczeniowe to produkty, które w ogólnym rozrachunku mają służyć ubezpieczycielowi a nie ubezpieczeniowemu.
Generalnie, to wszystko jest funkcją prawdopodobieństwa i tak to należy rozpatrywać. Kilka lat oszczędzania pieniędzy wydawanych normalnie na ubezpieczenia i jesteśmy solidnie przygotowani. Oczywiście – dochodzi czynnik ludzki – 999 osób się to uda, a jednej nie. Z punktu widzenia obliczeń: czysta matematyka. Z innego: wielka tragedia ludzka, której nikomu nie życzę.
Czy jednak sam zmieniasz zdanie na dany temat, kiedy coś złego przytrafiło się komuś, kogo nawet nie znasz? Na zasadzie: w telewizji krzyczą, że były mistrz świata w F1 jest w krytycznym stanie po upadku narciarskim – czy po tej wiadomości skreślasz narciarstwo ze swojej listy uprawianych sportów? W takim podejściu nawet zamknięcie się na cztery spusty w ciemnej komórce nie pomoże w uporaniu się z lękami. Staram się myśleć jak najbardziej chłodno i chyba tak jesteśmy skonstruowani, że dopóki tragedia nie przytrafi się nam lub komuś w najbliższym otoczeniu, jest to łatwiejsze.
Narciarstwa nie skreślam, wypadek też nie spowodował jakiegoś „przewrotu” w mojej głowie bo mam świadomość, że nikt nie zna dnia ani godziny. Ja wolę jednak uczyć się na cudzych błędach w kwestii tej matematyki :). Ryzykowna praca? Według mnie w naszym kraju wyjazd jakimkolwiek pojazdem na publiczną drogę w terenie niezabudowanym to jest ryzyko warte rozważenia takiego ubezpieczenia.
Ale czy przy proponowanym przez Ciebie podejściu nie należałoby się ubezpieczyć od absolutnie wszystkiego, co może się nam przytrafić, a dodatkowo nie wychylać nosa z własnego schronu atomowego? Prawdopodobnie każdy rodzaj wypadku miał miejsce, choć jeszcze nie o każdym krzyczała telewizja. Nieważne jak będziesz się starał, nie zabezpieczysz się przed wszystkim, a postrzegając każdy dzień jako kolejne możliwości śmierci / kalectwa / bankructwa, postradanie zmysłów to tylko kwestia czasu.
Ostatnio słuchałam audycji w radiu na temat właśnie ubezpieczenia kredytu hipotecznego w bankach. Banki nie chcą wypłacać odszkodowania, nawet w sytuacji, gdy ubezpieczyciel, takowe odszkodowanie przyznał. Powód: bank straciłby prowizję od ubezpieczenia, która wynosi 90%. Bank woli ludzi eksmitować, mieszkanie sprzedać i zachować prowizję od ubezpieczenia. Podobno toczą się procesy sądowe w takich sprawach.
Bo generalnie ubezpieczenia sprzedawane przez bank w Polsce to zło. Konsument nie za bardzo ma jak złożyć reklamację. Jak ubezpieczenie, to tylko bezpośrednio w towarzystwie.
Technicznie to nie jest tak, że bank traci prowizję, ktorą wcześniej otrzymał. Prowizji nie traci, ale woli mieć jak najmniej zgłoszeń szkody i zachować ten wysoki poziom prowizji w przyszłości.
U mnie jest w drugą stronę. Zacząłem luzować pasa. 😀
2013
Mieszkanie 3000 zł
Prąd – 400 zł
Internet + telefon – 400 zł
Rozrywka – 1000 zł
Komunikacja 200 zł
Prezenty – 500 zł
Jedzenie i picie – 4000 zł
Wyjazdy urlopowe – 14000 zł
Inne – 500 zł
Razem 24000 zł
Zaskakujące statystyki. Przeszło 60% rocznych wydatków to wyjazdy urlopowe. „Zacząłem luzować pasa”. Hm… Z dalszym luzowaniem byłbym raczej ostrożny, Panie Młody, coby spodnie nie spadły. 🙂
A ja pozwolę sobie zauważyć coś jeszcze innego. 14.000 zł na wyjazdy urlopowe w rzeczywistości kryją w sobie całe mnóstwo wydatków z pozostałych kategorii, prawda? Jestem daleki od twierdzenia, że podróżowanie się opłaca (w sensie finansowym), ale sam – nawet podczas relatywnie krótkich wyjazdów przekonałem się, że pieniądze wydane na podróże to również oszczędność w innych aspektach: chociażby w wydatkach na żywność, komunikację, telefon czy prąd. To wszystko jest wrzucane do jednego woda pod tytułem „wyjazd” i jego cena tak naprawdę jest nieco niższa, właśnie w związku z poczynionymi oszczędnościami w wydatkach codziennych.
Wydaje mi się, że tak niskie wydatki w pozostałych kategoriach to właśnie efekt długiego podróżowania. młody125 – mam rację?
Tak jak piszesz Wolny. Jedzenie, prąd, woda, ogrzewanie. Te koszty spadają w wyniku podróżowania. W podróżach też staram się być oszczędny.
W tym roku podróże mogą stanowić 75% wydatków. Adam, dobre to ze spadaniem spodni. xD
Zapomniałem o remoncie łazienki. Robiłem sam, więc w 3000 zł udało się zamknąć.
Nie rozumiem tego ataku na Wolnego. Super ze 'chłopak’ ma tyle zaparcia, ze potrafi się zabezpieczyć na przyszłość w momencie kiedy jego rówieśnicy rozpuszczają wszystkie zarobione pieniądze.
Jak Wolnemu zdarzy się czarny scenariusz to on będzie przygotowany na to. I z mojej strony wielki szacun.
Jedynie co mnie martwi, to że tak mega minimalnie korzysta z życia. Na starość nie będzie co wspominać. Myślę, ze czasami trzeba umieć sobie pozwolić na popuszczenie pasa, ale może masz jeszcze na to czas.
Co innego ograniczenie albo wykluczenie konsumpcjonizmu a co innego 'dziadowanie’ 🙂
Pozdrawiam
Co znaczy według Ciebie „korzystanie z życia”? I czemu musi się wiązać z wydatkami? 🙂 Jeśli sam czerpiesz radość z wyjścia do dobrej restauracji, które kosztuje np. 200 zł, a mi radość sprawia spacer z rodziną i wydanie razem 10 zł na lody, albo wzięcie na tą wyprawę własnoręcznie zrobionej sałatki owocowej, to na jakiej podstawie i w jaki sposób stwierdzisz, kto bardziej skorzystał z życia? Każdy ma swoje priorytety, swój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. Sam przez kilka lat (jeszcze przed 2013 rokiem) wydawałem ok. 10.000 zł rocznie na urlop dla 2 osób. Pewnie za rok czy dwa do tego wrócimy, ale absolutnie nie twierdzę, że wakacje w Azji to prawdziwe korzystanie z życia, a siedzenie w domu z nowonarodzonym dzieckiem czy skromny spływ kajakowy na Mazurach to dziadowanie.
Według mnie definicja „korzystania z życia” nie jest funkcją ponoszonych wydatków, a raczej podejścia, a przede wszystkim osób, które Tobie towarzyszą. Korzystam z życia po prostu będąc ze swoją rodziną. Najdalsze i najbardziej ekskluzywne podróże nie znaczyłyby nic, gdybym odbywał je sam. A przecież również miałbym wtedy co wspominać.
Oszczędzanie to jedno. Inna sprawa, to sensowne inwestowanie tych zaoszczędzonych pieniędzy. Właśnie znalazłam w domu książeczkę oszczędnościową założoną przez moich rodziców w 1974 roku, jako „posag” dla mnie. Było tam kilka wpłat po 2-3 tysiące „starych” złotych w sumie 6 i pół tysiąca. Nie wiem dokładnie, jaka była wtedy wartość tych pieniędzy, ale z tego co mgliście pamiętam, to sądzę około kilku przeciętnych pensji, więc zakładam, że minimum 10 tys obecnych złotych. Gdy poszłam do banku, aby dowiedzieć się jaką wartość mają teraz te oszczędności, powiedziano mi, że około 100 PLN. Czyli na skutek hiperinflacji i innych historycznych zawirowań sama strata. Gdybym miała jakieś „większe” oszczędności, to na pewno nie trzymałabym ich w banku na lokacie, tylko zainwestowałbym w ziemię, jakąś inną nieruchomość albo chociażby złoto.
Zgadzam sie z Tobą…
Korzystanie z zycia nie polega na tym co inni uznają za „korzystanie z życia”, tylko co Ty…
To nie „społeczeństwo” wie lepiej kiedy „czujesz, że żyjesz”, tylko Ty 🙂
I tego należy sie trzymać, nawet jeśli wszyscy naokoło stukają sie w głowę na Twój widok…
Wszlako nalezy pamietać by nie krzywdzić innych 🙂
I za to cię lubię Wolny 🙂
Ach muszę coś napisać ponieważ dziś spotkałem się z kumplem z którego dawno niewidzałem kwestia mieszkania z rodzicami ja mieszkam z rodzicami i nieukrywam że wolałbym sam ale to świadomy wybór oszczędnośći.Kolega też mieszka z rodzicami ja mam trochę lepiej bo mamy duży dom aż za duży oni mają mniejszy ale miejsca mu wystarcza .Kolega postanowił się wyprowadzić bo jakto się mówi ma dość starych i chce mieszkać z kobietą ,będze płacił horendalne jak na warunki Leszczyńskie 1300zł wynajmu + jeszcze jakieś tam opłaty do tego utrzymuje sportowe auto również horendalnie drogie w utrzymaniu i do tego mało praktyczne, jak dobrze pujdze zamnie sie na 0 co miesiąc ale jak na moje to będze brakować a już i tak pracuje po 12-18 godzin dzenie moim zdaniem to droga do nikąd takim postępowaniem rozwala się jakiekolwiek szansę na wolność a żeby być wolnym trzeba mieć zabezpieczone finanse ,wysiądze z czasem zdrowie a to jest jeszcze ważniejsze od finansów ,związek tez się rozwali bo jaka kobieta chce być z gośćem zo pracuję po 12- 18 h dzennie + niedzele hmm pracocholizm też choroba. Ja nietwierdzę że mieszkanie jest z rodzicami jest fajne ani przyjemne ale jeżeli niema się innych warunków to trzeba to zaakceptować a zaoszczędzone pieniądze zamierzam przeznaczyć na swój rozwój bo inwestycja w siebie to dobra inwestycja i jak będe w okolicach 30stki to założe się że będe dalej w kwesti finansowych od kolegi już go zaczynam wyprzedzać o lata świetlne poprostu podejmuję mądrzejsze decyzję.Zastanawiałem się ostatnio czemu w Polsce jest aż tyle biedy zarówno w miastach jak i na wsiach po częsci system w jakim żyjemy jest brutalny i bezwzględny Polska niejest jeszcze cywilizowanym krajem ale dużo się zmienia przez ostatnie 10 lat zmieniło się więcej niż przez wcześniejsze 50 i niemożna wszystkiego zwalać na system z moich obserwacji wynika że ludze sami pod sobą kopią dołki mówiąc krótko sami wydają na siebie wyroki skazujące na dożywotnią pracę na etacie za psi grosz.W 70 % Winni są ludze a nie państwo w jakim żyjemy
Opinia dość „brutalna”, ale cóż… czy nie o tym właśnie jest całkiem sporo moich wpisów? Skoro próbuję Wam wszystkim udowodnić, że tak wiele zależy od Was samych, to chyba pośrednio również sugeruję, że w większości przypadków każdy jest ograniczony bardziej przez samego siebie, niż przez „państwo”, lub jakiekolwiek czynniki zewnętrzne.
Na Twoim miejscu inwestycję w siebie zaczęłabym od lekcji ortografii: „nie widziałem, nie ukrywam, pójdzie, pracoholizm, nie twierdzę, nie ma, po prostu, nie jest, nie można”.
Widzę, że to pierwszy komentarz Andrzeja, który czytasz 🙂 Owszem – ma On dość specyficzny sposób pisania, na który jednak przymykam nieco oko, bo treści przez Niego przekazywane są wartościowe, a częste błędy w pisowni – na pewno niezamierzone.
Na każdego „oświecenie” spływa w chwili, gdy jest na to gotowy 😀
A czy bierzesz pod uwagę Andrzeju, ze nie każdy musi chcieć być „wolnym finansowo”? Przymusu takiego jeszcze na szczęscie nie ma 🙂
Co prawda opisane przez Ciebie postępowanie nie jest „raczej” rozsądne, wszelako powiedzmy szczerze – są jeszcze mniej rozsądne sposoby marnowania swoich możliwości (ot, choćby ja, ile ja czasu i pieniędzy „przepaputałem” na podróże) 🙂
No właśnie – temat „Roman i Jego podróże” po raz kolejny przypomniał mi o pytaniu, które chciałem Ci zadać od jakiegoś czasu. Odradzasz wydatki na podróże twierdząc, że w domu Ci najlepiej i zwiedzanie świata to zmarnowane pieniądze – dobrze odebrałem Twój przekaz? Jeśli tak, to pytanie brzmi: czy uważasz, że gdyby nie podróże, które odbyłeś i którymi zaspokoiłeś (być może aż za bardzo) swoją chęć poznania świata, to Twoje zdanie na ten temat byłoby dzisiaj identyczne? Czy może jednak fakt, że zwiedziłeś kawał świata sprawił, że w pewnym momencie stwierdziłeś, że masz dość i pora włożyć ciepłe domowe kapcie?
To jest trochę jak „gdybologia stosowana”, bo nie przeżywamy dwóch alternatywnych żyć równolegle 😉
Na pewno byłbym kimś innym niż jestem, ale na podstawie życiorysów i obserwacji wielu sławnych (i nie tylko sławnych) ludzi wcale nie jestem przekonany czy „uboższym wewnętrznie”…
Kantowi chociażby niepodróżowanie wcale nie zaszkodziło 🙂
Powiem tak: wiedzę i doświadczenie ,które „zyskałem dzięki podróżom” mógłbym zyskać taniej i szybciej nie podróżując.
I nie mam tu na myśli umiejętności unikalnych (choćby sztormowania lub autochirurgii), które i tak nie mają zastosowania „na lądzie”, a chociażby zwyczajną wytrwałość, kreatywność, wolę walki i przetrwania 🙂
I z tego powodu właśnie uważam, że były to zmarnowane środki i zmarnowany czas 🙂
A przynajmniej środki i czas wykorzystane małoefektywnie…
Poza tym – z podróży odniosłem zysk zasadniczo tylko ja – zatem było to (jak dzis uważam) zwykłe próżniactwo :)Potrzeba podóżowania dla podróżowania jest nielogiczna, a kolekcjonowanie wspomnień i przeżyć niczym zasadniczo nie różni sie od kolekcjonowania znaczków pocztowych lub samochochodów 🙂
Jeśli podróże w tamtym czasie, sprawiały Ci przyjemność, to nie sądzę, że zmarnowałeś czas i pieniądze, chyba, że te podróże rzeczywiście były bardzo drogie i bardzo długie: typu kilku letnia podróż dookoła świata 🙂
Były i bardzo drogie i bardzo długie (choć nie dookoła świata).
Nigdy nie liczyłem (chyba sie tego trochę boję), ale poszło na to zdecydowanie więcej niż pół „dużej bańki”.
Przyjemność to żaden wyznacznik 🙂
Z równie wielką, a może i większą przyjemnością czytam (niektóre) książki czy też pracuję w ogrodzie 🙂
Ale żeby nie było, ja nikomu nie żałuję podróżowania 🙂
JEśłi lubi marnować (w moim odczuciu) swój czas, pieniądze i energię życiową, to co mi do tego 🙂
Tak jak nie postrzegam statusu społecznego osby przez to co posiada lub nie, tak i nie postrzegam przes to co przeżył lub nie 🙂
A tak z ciekawości; na co byś przeznaczył teraz teraz te „zmarnowane” pieniądze wydane na podróże?
Nie mam w zwyczaju „płakać nad rozlanym mlekiem” 🙂
Nigdy zbyt dokładnie sie nie zastanawiałem nad tym kim chciałbym być, gdybym nie był tym kim jestem 🙂
Chyba na zakup ziemi i zostanie rolnikiem 🙂
Pół dużej bańki na podróże – według moich wyliczeń, wystarczyłoby na 8-10 dłuuuugich (rok-dwa) podróży dookoła świata 🙂 Robi wrażenie – ale ja również pozwolę sobie wydać choćby 1/10 tej sumy, zanim wyciągnę jakieś szersze wnioski na temat podróżowania.
Zbudowanie jachtu tanie nie jest…
Ohoho – kolejny element układanki na miejscu 🙂 Ale skoro zbudowałeś jacht, którym z ogromnym prawdopodobieństwem pływałeś na ocenach, to jacht musiał być konkretny. Idąc dalej – czy rzeczywiście powinieneś jego koszt wrzucać w poczet podróżowania? Czy ten koszt nie zwrócił Ci się w znacznej części, kiedy go sprzedawałeś? (kolejny strzał – być może wcale nie sprzedałeś).
Chyba przesadzasz z tymi wyliczeniami. 50 tys. na rok (o dwóch nie wspominając) to raczej średnio realne (poza przypadkami ekstremalnymi typu spanie na plaży przez cały okres) i tylko w tanich krajach. A uwierz mi, też jakieś doświadczenie mam.
Poza tym to kilka długich podróży dookoła świata lub równie dobrze dwadzieścia kilka podróży 3-tygodniowych do miejsc droższych niż przeciętna – to naprawdę nie sztuka (a raczej sztuka, że tylko tyle) wydać przez ten czas 20 tys. np. w Japonii czy Australii, szczególnie podróżując jako rodzina z dzieckiem.
Pół bańki, uwzględniając w tym budowę jachtu, to, powiedziałbym, śmiesznie mało. Żeglarstwo to drogi sport, którego sam nieznacznie liznąłem i wśród moich znajomych – żeglarzy bardzo doświadczonych – panuje opinia (potwierdzona przypadkami z życia), że sam jacht z wyposażeniem na podróże transoceaniczne – a takie odbywał Roman – to średnio koszt trzy razy wyższy.
Oczywiście, że miałem na myśli tanie kraje pisząc o 50 tys/rok. W zasadzie to był strzał i nawet za bardzo nie pomyślałem o ilości osób. Chociaż patrząc na nasze wydatki w ostatnim roku i biorąc pod uwagę, że w niektórych krajach Azji życie jest znacznie tańsze niż nasze, można polemizować.
A pisząc komentarz o 500.000 zł nie wiedzieliśmy jeszcze, że była w tym budowa jachtu 🙂 To tak w ramach małego wytłumaczenia – chociaż w komentarzu nie siliłem się specjalnie o dokładne wyliczenia – to by było zadanie na konkretny wpis 🙂
No to, żeby było realniej (przecież napisałem „zdecydowanie więcej niż pół dużej bańki”) było to w przybliżeniu 220 tys. USD
Z ceną jachtu bym nie przesadzał choć owszem, jak się chce mieć udogodnienia to nie ma górnej granicy.
Mój kosztował niecałe 90 tys USD (uważam, że to i tak było niepotrzebnie dużo), luksusów nie było, ale „d..ę woził”…
Nie sprzedałem go; jak przestałem pływać został wypożyczony i ma nieszczęście być obecnie „łodzią podwodną” 🙂
Zdania nie zmianiam. Wszystko „to” było pozbawione sensu 🙂
Przepraszam, że drążę (jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj) – jeśli jacht zatonął, to prawdopodobnie otrzymałeś z tego tytułu jakieś odszkodowanie? Niemniej kwota 220.000 USD sugeruje, że dopiero po tych wydatkach zacząłeś „nieco” inaczej podchodzić do konsumpcji i życia w ogóle – mam rację?
Był ubezpieczony na zasadzie: „Pan udaje, że płaci składkę, a w razie czego my jako Towarzystwo Ubezpieczeniowe udajemy, że wypłacamy odszkodowanie” 🙂
Skutkiem tego jak kuzyn łajbę utopił to dostałem coś ze 40% jego pierwotnej ceny 🙁
Wówczas jeszcze podróżowanie mi nie przeszło, ale faktycznie wtedy też zacząłem bardziej skłaniać sie ku minimalizmowi…
Dużej niechęci do podróżowania nabrałem dopiero po bliższym kontakcie ze stoicyzmem oraz „Teorią klasy próżniaczej” tak jakoś w 2003 lub 2004 roku.
No właśnie, dobrze Ci mówić po bardzo dużym doświadczeniu w kwestii podróży. Daj innym przeżyć to samo i dojść do podobnych wniosków 🙂 Z drugiej strony uważam za przesadzone twierdzenie, jak to podróże kształcą i rozwijają, powtarzane przez prawie wszystkich, niezależnie od stylu tego podróżowania.
Wolny – może czas na jakiś bardziej ogólny wpis na ten temat? Będzie dobra okazja do dyskusji.
Hej. Fajny, szczegółowy wpis. Poraża mnie moja rozrzutność. Tym bardziej, że nie mogę zidentyfikować, gdzie mógłbym obciąć.
Dwa spostrzeżenia/pytania (ale mogę mieć więcej;)):
1. Czy nie dokonujesz przeglądów okresowych samochodu (taki standardowy z wymianą oleju)?
2. 750PLN na ubrania dla całej rodziny. Czyli (nie licząc dziecka) 350zł na głowę. Jak to możliwe? Jak się skończą jeansy to kosztują chyba najmniej 100ZŁ. T-shirt kosztuje 30ZŁ. A buty, kurtka?
1. Przegląd roczny zrobiłem pod na początku 2013 roku i było to w zasadzie dokładne, obowiązkowe badanie techniczne (100 zł) w stacji, która zbadała również stan amortyzatorów czy spaliny – na wszystko mam wydruk. Wymiana oleju: 09.2012 i wtedy usłyszałem od mechanika, że skoro robię tak niewielkie przebiegi (ok. 5000 km rocznie), to można robić wymianę oleju i filtrów nie co 12, ale nawet co 18 m-cy. Nie sprawdzałem tego zbyt dogłębnie, ale ponieważ nie traktuję auta jako wielkiego skarbu, postanowiłem zastosować się do tej rady i zrobię wymiany na dniach.
2. O tym chciałbym napisać osobny wpis. W skrócie: jeśli chodzi o buty, kurtki czy spodnie, to kupujemy dość drogie produkty. Dzięki temu ich stan jest niemal idealny przez dobre kilka lat. Poza tym, kilka mniej kosztownych ubrań (właśnie typu sweter, bluzka czy koszulki) trafiły się w którymś z prezentów. Tak jak piszę w najnowszym wpisie – praktyczne prezenty to najlepsze prezenty 🙂
Siedzę sobie i właśnie myślę o twojej sytuacji. Być może łatwiej pisać z mojej perspektywy – zasadniczo jestem już „wolnym człowiekiem” (prowadzę własny very-small-bussines, ale ostatnio mocno zastanawiam się nad zakończeniem działalności), ale myślę, że zbyt duży nacisk kładziesz w swoich bilansach na „koszty”, a za mały na „dochody”. Piszesz, że posiadasz mieszkanie o wartości około 300 tysięcy, na pewno masz też oszczędności, pewnie w kwocie powyżej 100 tysięcy. Przy twoich wydatkach przy kapitale 400 tysięcy i „porządnym” zajęciu się kapitałem – mógłbyś już być wolny.
Witaj. Koncentruję się na wydatkach z kilku powodów:
1. Na tą chwilę nie jestem gotowy na pokazanie drugiej strony, czyli moich przychodów i stanu posiadania. Nie wiem zresztą, czy w ogóle będę chciał ujawnić te informacje.
2. Dla znacznej większości czytelników znacznie łatwiej jest ograniczyć miesięczne wydatki o 500 zł, niż uzyskać podwyżkę w takiej samej wysokości (netto).
3. Jestem nieco ograniczony etatem – brak działalności ma wiele zalet, ale również nakłada konkretne ograniczenia na możliwy poziom zarobków.
4. Możliwość znacznego ograniczenia wydatków praktycznie przez każdego odkryłem stosunkowo niedawno i w trakcie odkrywania kolejnych możliwości, piszę o nich. Tematem zwiększania dochodów aktywnie zajmuję się od dobrych 10 lat, ale zdaję sobie sprawę, że jest tyle różnych sytuacji, że ciężko byłoby stworzyć zestaw uniwersalnych rad, z których skorzystaliby wszyscy.
Co do podanej przez Ciebie kwoty (400 tys zł): absolutnie nie czułbym się pewny rezygnując z pracy przy takim poziomie oszczędności. Jestem młody, prawdopodobnie będziemy mieli więcej dzieci, których potrzeby będą rosły z ich wiekiem, a do tego najprawdopodobniej będziemy nieco zwiększali naszą przestrzeń życiową (większe mieszkanie). Nie ma co liczyć na tak niski poziom wydatków w kolejnych latach. Ale przyznam się, że ostatnio myślałem o kapitale potrzebnym do osiągnięcia niezależności finansowej – być może za jakiś czas będzie o tym wpis.
pozdrawiam.
ja przeszedłem na „giełdową emeryturę” mając 7-krotność rocznych wydatków, co prawda czas był o wiele bardziej sprzyjający niż obecnie, ale bez odpowiedniego skupienia się przegapisz okazję… Sporo by pisać o mojej historii, o histerii mojej żony, kiedy porzuciłem etat i oszczędności całego życia „utopiłem” w spekulacji…
A kiedy to było? I jak z perspektywy czasu oceniasz ten krok? Byłeś wtedy chociaż w 50% przekonany, że to już, że to dobry moment i nie ma czego się bać?
nie zrozum mnie źle – nie namawiam Ciebie do powtórzenia mojej drogi, nie wiem też jaka część twoich przemyśleń finansowych znajduje odzwierciedlenie w blogu… Ja miałem zdecydowanie łatwiej, bo dzięki naukom mojego dziadka – typowego Poznaniaka, nie musiałem przechodzić żadnej drogi. Ale jest i druga strona – właśnie napisałeś o tym, że ostatnio zastanawiałeś się jaka suma wystarczy do wolności… Czy takie przemyślenie nie było punktem wyjścia twojej drogi? Czy przypadkiem w drodze do wolności nie staniesz się jej niewolnikiem (właśnie tak zrobił mój dziadek – przez całe życie oszczędzał, a z pieniędzy nie zdążył już skorzystać)
to było w roku 2010 i bałem się cholernie, choć miałem już 7 lat doświadczenia na giełdzie… Z kolei takie zajęcie spowodowało właśnie drastyczny spadek wydatków – sprzedałem mieszkanie w Poznaniu, przeniosłem się do mniejszej miejscowości
Ale równocześnie zabezpieczyłeś się przynajmniej częściowo tworzą drugi filar przychodów – własną firmę, prawda? Podejrzewam, że bez tego ruchu nie podjąłbyś takiej decyzji – mam rację?
W każdym razie gratuluję 🙂
Owszem – wyszedłem od planu, od założeń. Ale ostatnio zacząłem się zastanawiać, czy zbytnio nie upraszczam, czy rzeczywiście chodzi o kwotę… nie piszę teraz więcej, bo „spalę” powstający wpis 🙂
Co do tego, czy nie przegapię momentu, kiedy właściwie będzie „rzucić to wszystko w cholerę” – uważam, że jeszcze na to za wcześnie, a jednocześnie mam na taki krok jeszcze duuuuużo czasu i przy odrobinie szczęścia będę w stanie wielokrotnie dłużej żyć z odsetek, niż pracowałem na zebranie oszczędności.
założenie firmy pod koniec 2012 było bardziej „przypadkiem”, napotkałem na swojej drodze jakąś tam okazję, początkowo miała być „odskocznią” od giełdy, dziś spędzam dużo czasu w drodze (pisaliśmy o tym w temacie o samochodach i moim największym życiowym szaleństwie), lubię to co robię i obie te nogi „dają” mi ciągłego kopa, ale firma ostatnio pogorszyła wyniki a giełda przeciwnie…
chodzi mi tylko o to, że odpowiednio zajmując się posiadanym już kapitałem możesz znacznie przybliżyć moment wolności, uważam, że mając 400 tysięcy, przy twoim już rygorystycznym podejściu do wydatków łatwiej zarobić 2000 niż zaoszczędzić kolejne 200…
Zgoda – osiągnąłem już poziom, przy którym nie ma co skupiać się jeszcze bardziej na oszczędzaniu. Ale większość czytelników jeszcze ma sporo dziur do załatania, więc warto było pokazać, że można zejść z wydatkami do poziomów, które są dla wielu zupełnie abstrakcyjne.
Jak ktoś potrzebuje mieć odpowiednie logo na jeansach, to płaci 100 PLN, a jak nie potrzebuje, to płaci 10 PLN w lumpeksie.
Ostatnio sama sobie wydziergałam spodnie na drutach:-) Wcale tak mało nie kosztowały, bo kupiłam 100% wełnę, ale na mróz w sam raz:-) Poza tym robię wszystkie mniejsze sztuki: czapki, chustki, rękawiczki. Zachęcam wszystkie panie do robótek ręcznych, też można sporo zaoszczędzić na ubraniach szczególnie dla dzieci. Raz kupujesz wełnę, coś wydziergasz, jak dziecko wyrośnie, to sprujesz i znów coś wydziergasz. I tak można w zasadzie w nieskończoność:-)
Pozdrawiam ciepło wszystkich (oby do czasu) rozrzutnych:-)
Pingback: „Jak podwoić polskie PKB?” cz.1 : Kluczem… Twoje finanse osobiste! | Michał Stopka: Inwestor Profesjonalny
Pingback: Moje średnie wydatki domowe w 2013 roku | Biedny Ojciec
Szacun Wolny:) Ja budżet domowy prowadzę już od 5 lat wstecz. Podsumowałam przed momentem cały 2013. Mimo iz wydaje mi sie, ze jestem osobą oszczedna, planuje posiłki, nie marnuje ogólnych dóbr, prowadze ogródek, uwielbiam robić przetwory, ciuchy sezonowe kupuje w większości na wyprzedażach …wydaliśmy łącznie 49 900 zł. Dodam tylko ze nie mamy kredytu hipotecznego, ani nie wynajmujemy mieszkania. Mieszkamy na spółę z teściową w małym domku (nasze gosp.domowe: ja + mąż). Więc są to koszty głownie: jedzenia, rachunków, utrzymania 2-óch samochodów, ciuchy , używki itp…. chyba jeszcze mi dużo do Twojego poziomu brakuje. Wiem, że samochód to zachcianka, ale tak niezwykle wygodna, że trudno mi z niej zrezygnować. Ale cyfry mówią same za siebie…15 400, tyle wydaliśmy na paliwo, OC+AC, czesci,, myjnie, usługi naprawcze dwóch samochodów w tym jeden (ten na dłuższe dystanse ) jest na LPG, a drugi na benzynke…:( faktycznie, taksą wyjdzie taniej 😀 Czas na refleksję…..
Nie chcę Cię dołować, ale skoro sama piszesz o refleksji w temacie auta, podrzucę jeszcze jeden koszt, którego sam w zestawieniu nie uwzględniłem, chociaż może powinienem: utrata wartości auta (w Twoim przypadku: aut). Życzę owocnych przemyśleń i pozytywnych dla Ciebie zmian 🙂
Zastanawia mnie szczególnie różnica w wydatkach miedzy 2011-2012 a 2013. Czy wynika to (oprócz rezygnacji z wakacji) z całkowitej spłaty kredytu hipotecznego? Kwoty te wydają mi się całkiem realne, sami (ja i mąż) wydajemy podobne sumy, ale właśnie bez raty kredytu. Z ratą, którą i tak mamy stosunkowo niską dzięki dopłatom z RNS nie bylibyśy w stanie dojsć do poziomu nawet z 2012:/
Na kosmetyki wydaje trochę mniej. Przede wszystkim dlatego, że robię zakupy on-line, i wybieram dość tanie marki. Na jedzeniu także sporo oszczędzam, bo gotuje wyłącznie w domu. Z samochodu zrezygnowałam całkowicie.
I chwała Ci za to – my nie potrafimy całkowicie zrezygnować z auta i pewnie już się na to nie zdecydujemy, zwłaszcza że z dwójką dzieci auto to często optymalne rozwiązanie.