Matce Naturze tego roku znowu „nie wyszło”. Ale w końcu jest – ZIMA. Ta prawdziwa, z ujemnymi temperaturami i śniegiem, którego brakowało w święta. A skoro jest zima, musi być zimno, o czym przekonywał nas palacz (piękny, aczkolwiek zapomniany zawód) w absolutnej klasyce: Misiu. Dzisiaj jednak pozwolę sobie z nim nie zgodzić i nieco odkurzyć temat ogrzewania.
Moje pierwsze podejście do tego tematu było udane, chociaż po raz kolejny okazałem się mięczakiem i moje standardy (19-21 stopni) były niczym w porównaniu do deklarowanych 16-17 przez niektórych czytelników (i 13-14 pojawiających się w komentarzach producentów grzejników, które to wypowiedzi bez dłuższego namysłu usuwałem). Wiem jednak, że to rzadkość – ostatnio aż nazbyt często przekonuję się o tym, kiedy odwiedzam mieszkania zupełnie obcych mi ludzi. Nie – nie zmieniłem profesji na rzecz uprawiania handlu obwoźnego, ale szukając mieszkania do kupna bywa się tu i tam 🙂
Może nieco brakuje mi taktu, ale już podczas pierwszej wizyty zaglądam ludziom do portfela – a dokładniej, w rachunki. No cóż – nadal twierdzę, że to jedna z kluczowych informacji, które przyszły nabywca mieszkania powinien uzyskać, chociaż już po wejściu do mieszkania zwykle można z dużą dokładnością oszacować wysokość opłat. Stabilne 23 stopnie to standard, który zwykle zastaję, a który mi samemu wręcz przeszkadza klarownie myśleć, bo uczucie znużenia momentalnie zaczyna dawać o sobie znać w takiej temperaturze 🙂 To jednak sytuacja, kiedy w domu nie ma dzieci. Bo dla nich absolutnie ekstremalne 24-25 stopni to przecież wyraz najwyższej troski rodziców, prawda? Najczęściej sytuacja, którą ostatnio zastaję wygląda mniej więcej tak:
2.287,66 zł za cały okres grzewczy. DUŻO!
190 zł miesięcznie za ogrzewanie, płacone przez cały rok w takiej samej wysokości sumuje się do 2.287 zł. Jak to się ma do naszych 500 zł rocznie? Ano tak, że jeśli jesteś w podobnej sytuacji do tej z powyższego zdjęcia, to masz olbrzymie wręcz pole do popisu (czyt.: rachunki do zmniejszenia). Standardowych rad dotyczących ogrzewania już udzielałem, ostatnio Michał również podszedł do tematu w kompleksowy sposób. Ale uszczelnianie okien czy racjonalne korzystanie z kaloryferów to nie jedyne, co możesz zrobić, aby czuć się dobrze w niższej temperaturze. Dzisiaj zatem będzie niesztampowo, może nawet lekko z przymrużeniem oka – czyli dokładnie tak, jak powinien wyglądać piątkowy, przedweekendowy wpis :). Oto 10 pomysłów na podwyższenie subiektywnej, odczuwalnej przez Ciebie temperatury otoczenia, czyli „co zrobić, jeśli palacz nie napalił”:
– ćwicz. Ponieważ cała nasza trójka śpi w jednym pokoju, tylko tam działa kaloryfer (ledwo bo ledwo, ale działa) i utrzymuje około 19 stopni w nocy, co by żonie nie odmarzły pewne części ciała podczas nocnego karmienia Mai. Ponieważ ogrzewanie pustych pomieszczeń to grzech, to wstając rano i idąc do salonu, wita mnie przyjemny chłodek w okolicach 17-18 stopni. Dlatego pierwsze, co robię po wyskoczeniu z pidżamy to porządne rozciąganie, po którym następuje seria pompek. Po takiej – dosłownie 5-minutowej – rozgrzewce czuję się wyśmienicie, a do tego nawet nie pamiętam o tym, że przed chwilą było mi nieco chłodno.
– utrzymuj ciepło stóp. To nieco staromodne, ale para ciepłych kapci i ulubione, grube skarpety to coś, co ciężko przecenić w chłodny, zimowy wieczór.
Takie cichobiegi to nie mój styl (i kolor!), ale żona bardzo sobie chwali.
– napij się pysznej, gorącej herbaty / kawy / czekolady. Czy perspektywa parującego kubka i dobrej książki nie jest wręcz modelowym przykładem rozwiązaniem problemu „długich zimowych wieczorów”?
– zjedz coś ciepłego 🙂 A przynajmniej nie zimnego – produkty wyciągnięte z lodówki mają około 6-8 stopni. Wystarczy jednak, że zrobioną kanapkę odstawisz na 10 minut, w czasie których gorący napój z poprzedniego punktu zdąży się nieco ochłodzić, a będziesz miał posiłek, który nie spowoduje uczucia chłodu od wnętrza organizmu. Przy okazji dostarczysz mu energii niezbędnej do utrzymania odpowiedniej temperatury ciała.
– gotuj i piecz! Regularnie co 2 dni piekarnik przyjemnie nagrzewa wieczorem kuchnię z salonem, i to przy okazji! To kolejna zaleta domowego wypieku chleba 🙂 Punt nieco kontrowersyjny, bo przecież użytkowanie zarówno płyty grzejnej, jak i piekarnika również pochłania energię – i to często tą „drogą”, bo najczęściej elektryczną. Nie wiem czy Cię zaskoczę tym, ale pomimo tak intensywnego użytkowania piekarnika, nie płacimy firmie energetycznej więcej niż 170 zł. Raz na dwa miesiące oczywiście 🙂
– wyjdź z domu i pójdź tam, gdzie jest ciepło – na przykład do biblioteki (unikaj jedynie centrów handlowych – tam topnieją nie tylko sople lodu, ale również stan konta :)) Wiem, że zabrzmi to co najmniej dziwnie, ale wyjście do pracy również może być sposobem na ogrzanie, który śmiało stosuj 5 dni w tygodniu, 8 godzin dzienne 🙂
– weź szybki, gorący prysznic. Kilka-kilkanaście litrów gorącej wody skutecznie Cię rozgrzeje na dłuższy czas. Możesz też zastosować metodę bardziej minimalistyczną, polegającą na moczeniu stóp w misce z gorącą wodą 🙂 Skuteczność niepotwierdzona – jeśli praktykujesz, podziel się wrażeniami z czytelnikami. Mogę Ci natomiast polecić inny sposób wykorzystania gorącej wody do ogrzania ciała. Będzie to coś, z czego zadowolona będzie przede wszystkim płeć piękna. Termofor: dla niektórych relikt przeszłości, dla innych: super prezent i niezwykle przydatny gadżet, idealny na aktualne temperatury.
Na posezonowej wyprzedaży można mieć takie cudo za jedyne 24,99 zł 🙂
– nie spędzaj czasu sam. To badanie kolejnego zespołu szalonych naukowców nie pozostawia wątpliwości: wspólne spędzanie czasu pomaga się ogrzać! Myślę, że spędzanie tego czasu w jednym pomieszczeniu i zamknięciu drzwi do innych również pomoże i to może być klucz do uzyskania takich wyników 🙂
– a skoro nie jesteś sam, przytul się do kogoś! Nieważne, czy to będzie Twoja druga połówka czy zwierzę domowe… no – nieważne przynajmniej z punktu widzenia wytwarzanego przez organizm ciepła 🙂
– nie jesteś sam, przytuliłeś się do ukochanej osoby – teraz wystarczy zapalić świeczki, które – mimo niewielkich rozmiarów – wytwarzają sporo ciepła. A przy okazji – odpowiedni nastrój gotowy 🙂
Mimo, że powyższe rady należy traktować z lekkim przymrużeniem oka, to są to jak najbardziej skuteczne metody na ogrzanie organizmu. Organizmu, który warto hartować. Sami w ciągu ostatnich lat staliśmy się znacznie bardziej odporni na niższe temperatury i nie ma już śladu po wcześniejszych zmarźlakach, jakimi byliśmy 🙂 Skutek jest taki, że paradoksalnie… praktycznie przestaliśmy chorować! Co więcej – nie zmieniliśmy za mocno podejścia po urodzeniu się Mai. Na początku oczywiście nie było w tym nic dziwnego, bo córeczka przyszła na świat w samym środku lata. Ale od miesiąca-dwóch nie stwarzamy Jej żadnych szczególnych warunków i Ona również żyje na co dzień w temperaturze 19-20 stopni. Nawet podczas kąpieli się szczególnie nie przejmujemy i mimo stałego obserwowania córki, próżno szukać objawów chłodu, takich jak gęsia skórka czy szczękanie… dziąsłami 🙂 Efekty są też imponujące – absolutne zero chorób od urodzenia aż do teraz (czyli: 7 miesięcy).
Ponieważ większość zmian poczynionych w ostatnich latach było efektem ewolucji, a nie rewolucji, Tobie polecam to samo. Jeśli tylko chcesz nabrać nieco większej odporności, powoli przyzwyczajaj swój organizm do nieco niższych temperatur. Nieważne z jakiego pułapu zaczynasz – delikatne obniżanie temperatury w domu o stopień lub dwa z każdym sezonem grzewczym doprowadzi Cię w końcu do celu. Wyjścia na zewnątrz (nawet krótkie!) to też wspaniały sposób na hartowanie ciała, a posiadanie małego dziecka to wręcz idealny pretekst do takich spacerów! Tak przy okazji: wczoraj mojej żonie „dostało się” od sąsiadki, która była niezwykle oburzona tym, że wyprowadza Maję na krótki, 30-minutowy spacer przy 8 stopniach na minusie. No cóż… niektóre stereotypy są mocno zakorzenione, a ich absurdalność mylona jest z troską o zdrowie małego człowieka.
+16 i kasza jaglana rządzą (tudzież chodzenie boso po śniegu!). A zdrowie dopisuje. Pozdrawiam z „lodówki” 😉
Ja aktualnie siedzę w polarze w +19 🙂 Oj dużo jeszcze pracy przede mną.
U nas przyzwyczajanie się też trwało parę lat (i co roku obniżaliśmy temperaturę, choć nigdy nie mieliśmy więcej niż 20). Natomiast siedzenie w domu w grubym wełnianym swetrze zimą uważam za normę. Zimy nie traktuję jako kataklizmu, tylko po prostu jedną z pór roku. 🙂
Zgadzam się – sam pisałem ten wpis w grubym polarze. Natomiast zadziwiająco dużo ludzi za punkt honoru stawia sobie możliwość komfortowego chodzenia jedynie w bieliźnie po domu – również zimą.
Temperatura +19 jest dla mnie optymalna ale cóż zrobić, skoro temperaturę w domu muszę dostosowywać do partnerki która twierdzi że przy +20 marznie 🙁 muszę się poświęcać 🙂
Ja też mógłbym obniżyć temperaturę jeszcze o stopień z tego powodu, ale nie ma co przesadzać. Nic na siłę – trzeba działać razem i wymuszanie takich działań może przynieść tylko szkody, prawda?
Mój półroczny synek spał wczoraj 3 godziny w wózku na dworze. Po wyjęciu był cieplutki 😉
Nasza Maja była tylko pół godziny – 3 godzin to we względnym bezruchu (tak określam chodzenie z wózkiem, kiedy to marzną ręce) za dużo nawet dla mnie 🙂 Ale cieszę się, że inni przełamują stereotypy jeszcze lepiej niż my!
My mamy ogród, wózek sobie stoi za oknem, a my się grzejemy w środku 😉
To wygodna sytuacja. Ale sprawdzacie co jakiś czas, czy synek nie zamienia się w sopelek? 🙂
Chyba żartujesz z tym wystawianiem półrocznego dziecka na kilkunastostopniowy mróz na 3 godziny? No chyba, że nie mieszkasz w Polsce i mówimy o innych temperaturach.
Mieszkamy w Poznaniu. Podobnie spał na dworze i w piątek i w sobotę i nadal ma się świetnie. Żadnych odmrożeń 😉
Teraz synio ma 4 lata…i Sam juz pewnie czyta ten Post,😁😂😎😋😋
A gdzie mieszkacie, może w w Hiszpanii?
Wypada mi się ze wszystkim zgodzić. 🙂
Wspaniałe zdjęcia, Wolny, dokładnie takie, jak lubię.
Może tylko pozwolę sobie zaapelować do Czytelników, by pamiętali o wietrzeniu mieszkań, także zimą. Niestety, zdarza się nam (jako społeczeństwu) tego nie praktykować.
Bardzo istotna rzecz. Walczenie potem z grzybem na ścianie i chorobami ludzi i zwierząt może kopnąć po portfelu.
U nas grzejnik chodzi na stałe i dość mocno w malutkiej łazience oraz mały i lekko odkręcony w salonie. W sypialni jest na stałe zakręcony (chwilowo to nawet niejako konieczność, bo zepsuła nam się lodówka) i termometr pokazuje 18-19 stopni – do spania idealne, oprócz ostatnich dwóch dni do przykrycia używałem wyłącznie lekkiego prześcieradła.
U naszego rocznego malucha też grzejnik był zakręcony, ale obecnie siedzi z babcią i trochę go podkręciliśmy – temperatura około 21 stopni. Jak wstaje w nocy i zabieramy go do siebie, śpi w 18 stopniach i jeszcze chętnie się rozkopuje 🙂
Łazienka u nas zawsze była otoczona innymi pomieszczeniami ze wszystkich stron i ani razu nie odkręciliśmy w niej grzejnika. Nawet teraz – w dość chłodnym, wynajmowanym mieszkaniu tego nie robimy, a mimo to w łazience jest 1-2 stopnie więcej niż w pozostałych pomieszczeniach. To w zupełności wystarcza, żeby czuć się tam komfortowo i nie marznąć.
Taki fragment „wyjdź z domu i pójdź tam, gdzie jest ciepło – na przykład do biblioteki” przypomniał mi historię sławetnej Hetty Green, która w ramach totalnych oszczędności stosowała metodę odgrzewania obiadów na grzejnikach w bankach. No tak mi się przypomniało… 😉
Przytaczam tylko ku zabawie, a nie jako krytykę tego fragmentu. 🙂
Sam miałem kiedyś (nie)przyjemność smażenia jajecznicy na kominku. No cóż… porządnie zgłodniałem, zanim była gotowa.
Pozwolę sobie zauważyć, że nie tylko gorący prysznic rozgrzewa…
Zimny również 🙂
A chodzenie boso po sniegu – o czym wspomniała Tofalaria – jakkolwiek na „pierwszy rzut oka” szokujące jest, i zdrowe, i również doskonale rozgrzewa 🙂
Jeszcze herbata z imbirem, kasza z cynamonem, buraczki z przyprawą pięć smaków… Korzenne przyprawy rządzą!
Rzeczywiście te pomysły brzmią dość rewolucyjnie. Ale może kiedyś się odważę…
To działa. Człowiekowi jest tak zimno, że zaczyna piec i drętwieć:) I przestaje się czuć zimno. Na krótką chwilę naprawdę fajne. Tak, jak zimny prysznic. Najgorszy jest tylko ten moment 1-go kontaktu;)
Ja pierwsze, co robię, jak odwiedzam rodziców, to otwieram okno i skręcam grzanie, bo nawet w gaciach bym nie wytrzymał:D Nie sprawdzałem ile, ale jakieś 25-26C spokojnie;)
U nas panuje przyjemny chłodek a i się człek faktycznie więcej tuli;)
I zawsze mam rozszczelnione okna. Ludzie chyba nie bardzo wiedzą jak tego używać. W oknach rozwierno-uchylnych klamka w pozycji skośnej do góry to makro-rozszczelnienie (troszkę dmucha), a w pozycji po skosie mikro-rozszczelnienie. W oknach rozwieranych jest tylko opcja klamki „po skosie w dół”. Przynajmniej najczęściej tak to wygląda. Wiedza bardzo ważna zwłaszcza dla tych, którzy grzeją wodę „junkersami”. No i przy rozszczelnieniu nie skrapla się woda przy uszczelce.
Potwierdzam – sami po odebraniu pierwszego mieszkania musieliśmy się nauczyć, jak używać wywietrzników w oknach. Zostały zamontowane, ale podejrzewam, że większość sąsiadów nigdy nawet nie sprawdziła, jaka jest ich funkcja
A u nas w domu jest zawsze conajmniej 24 stopnie (zaraz po przyjściu do domu), a normalnie 26 jak nachuchamy 😛
I teraz co najlepsze – dzieje się to bez odkręcania kaloryferów. Albo blok jest tak dobrze docieplony, albo sąsiedzi tak niesamowicie grzeją. W każdym razie mamy tropiki w domu, a do tego co rok zwrot za ogrzewanie w wysokości kilkuset złotych 🙂
Poczekaj poczekaj – to, że macie zwroty nie znaczy jeszcze nic. Przykład z tego wpisu (pierwsze zdjęcie): 500zł zwrotu, ale najpierw trzeba było zapłacić 2700zł. Wolę moje opłaty w wysokości 600zł rocznie i zwrot 100zł 🙂 Nie wiem, jak jest u Ciebie, ale ludzie często przeceniają znaczenie zwrotów, nie myśląc o wcześniej poniesionych wydatkach.
U nas nie ma podzielników, więc płacę bez względu na to czy korzystam z kaloryferów, czy nie. Niemniej jednak nie odkręcam ich w ogóle, a mam gorąco i niewiele można na to poradzić. Pozdrawiam
Bardzo fajny wpis z jajem 😉
Razem z żoną odkąd kupiliśmy mieszkanie nie szalejemy z grzaniem i utrzymujemy temperaturę na poziomie 19-21 stopni, w zależności od pokoju i tego, gdzie akurat przebywamy (sami nagrzewamy pokój swoim ciepłem, stąd te wysokie 21 stopni :P). W zupełności nam to wystarcza i dziwię się bardzo, że wcześniej poniżej 23 stopni było zimą dla mnie jak na Antarktydzie (faktycznie podzielniki bardzo motywują do zmiany przyzwyczajeń :P). Teraz odwiedzając rodziców i czując powiew żaru w temperaturze 23-24 stopni nie da się wytrzymać, nie wspominając o pewnych znajomych co właśnie ze względu na dzieci (lol) mają te 25 stopni (i się dziwią, że są one ciągle chore…). A wystarczy ubrać długie spodnie i sweter i już człowiekowi „chłód” nie przeszkadza, nie wspominając o innych rozgrzewaczach, o których była wcześniej mowa 🙂 Także dla chcącego nic trudnego 🙂
PS. Jestem ciekaw naszego rozliczenia rocznego za ogrzewanie, mam nadzieję, że będzie odpowiednio niskie 🙂
Też przeszedłem podobną drogę po zamieszkaniu na swoim. Nagle zaczynasz czuć, że to całe marnotrawstwo jest nie tylko niepotrzebne, ale też dużo kosztuje. Teraz, kiedy każdy jest rozliczany indywidualnie, podejście jest nieco inne niż w czasach wspólnych rozliczeń, kiedy to oszczędność jednostki nie przekładała się na mniejsze rachunki za sprawą sąsiadów o nieco innym podejściu.
Z moich obserwacji wynika, że poziom temperatury w mieszkaniu głównie wynika sposobu rozliczania za ogrzewanie: tam, gdzie się płaci za zużycie (własny licznik) jest zdecydowanie chłodniej niż tam gdzie płaci się jakiś ryczałt bez względu na ilość zużytej energii.
Bardzo trafne spostrzeżenie 🙂 Tak jest z wszystkim, co działa na zasadzie „należenia do ogółu”. Inny przykład: niesamowite wręcz marnotrawstwo pieniędzy w budżetówce. Ta sama zasada, ten sam skutek.
Ile razy jestem w różnych przychodniach państwowych czy urzędach, tyle razy widzę „szalejące” grzejniki. Z kolei wyposażenie toalet (szczególnie tych szkolnych) jest takie, jakby kostka mydła kosztowała 10zł, a mydło w płynie 20.
Kostka mydła zawsze może się przydać się komuś w domu. Ciepła do domu raczej się nie zaniesie 🙂 Naród jest, jaki jest, co zrobić.
Niestety, jak się „nie dostaje po kieszeni”, to się nie oszczędza 🙂
Najlepiej jest mieć swoje liczniki na wszystkie media, wtedy rzeczywiście realnie można najwięcej zaoszczędzić albo przy najmniej tak rozkładać wydatki, jak się uważa za stosowne.
powiem szczerze że nie rozumiem całego tego zamieszania, mieszkam w 3 piętrowym bloku na 3 piętrze, oddany do użytku w 1992 roku, brak ocieplenia, blok z wielkiej płyty, okna plastiki sprzed hmm 10-14 lat nie pamiętam dokładnie kiedy montowane, temperatura w mieszkaniu bez tknięcia kaloryfera waha się między 18-19 stopni, teraz jest 19.2 w mieszkaniu na zewnątrz -11, siedzę w koszulce i przeglądam bloga, nie odczuwam dyskomfortu z powodu zimna jest mi „normalnie” nie pamiętam aby temperatura kiedykolwiek spadała poniżej 17.5, przy zakręconych kaloryferach, oczywiście mamy rozdzielniki ciepła. A koszty ogrzewania a raczej ich brak to naprawdę kilka stówek (nigdy nie było więcej niż 500 zł za cały rok) w tym opłata stała za przesył, itp.
To wszystko zależy, gdzie się mieszka, czy dom jednorodzinny czy blok, na którym piętrze (ciepło ucieka do góry), od usytuowania względem stron świata, czy mieszkanie narożne, czy też w środku, jakie są straty ciepła (budynek ocieplony, czy też nie, jaka stolarka okienna, czy mieszkanie np. nad nieocieploną, nieogrzewaną piwnicą) itp itd.
Maluch to jeszcze dlugo chorowac nie bedzie. Cieszyc sie bedziesz mogl gdy pojdzie do przedszkola/żłobka i nie bedzie chorowac.
Taaa… Nie chciałem studzić ojcowskiej dumy Wolnego, ale to faktycznie prawda: przed żłobkowymi lub przedszkolnymi pierwszymi miesiącami nic nie uchroni…
Mój starszy syn zanim poszedł do przedszkola nie chorował (poza trzydniówkami i kolkami). A potem się zaczęło… Był miesiąc taki, że w przedszkolu był dwa dni, a reszta to czas chorób.
Jeśli jest możliwe, najlepiej jak dziecko jak najdłużej zostaje w domu (to taka mała sugestia dla Wolnego:) Później koszty chorowania są bardzo wysokie.
To decyzja, na którą mamy jeszcze chwilę. Myślę, że trzeba też uwzględnić kwestię kontaktów z rówieśnikami.
Moja córka była zdrowiutka cały czas nim poszła do przedszkola ( 2 lata 8 miesięcy ) 1 tydzień grypa żołądkowa z przerzutami na resztę rodziny.
Co do ogrzewania, jestem zmarzluchem i to strasznym. Pomimo ubrania kapci, polara itd dalej mi zimno ale po ostatnim rachunku stwierdziłam,że najwyżej ubiorę się w 4 warstwę ubioru a płacić 900 zł za 2 miesiące nie będę bo to masakra. Wiadomo oprócz ogrzewania jeszcze woda ciepła w to wchodzi ale to i tak dużo ( dom jednorodzinny )
Tak więc od okropnego rachunku w domu mamy 21 stopni, z tym że grzeje się tylko od 6 do 7 i potem od 15.30 do 22.Mam nadzieje,że przyszły rachunek będzie lepszy.
Chciałam przestrzec wszystkich rodziców i Wolnego przed szczepionkami typu 5 w 1, 6 w 1 itp. Straszliwie osłabiają układ immunologiczny, już nie będę wspominać zawartości rtęci w tych wszystkich szczepionkach i ewentualnych możliwych powikłaniach. Szczepić pojedynczymi szczepionkami, w jak najdłuższych odstępach czasu. Jeżeli są jakiekolwiek wątpliwości (typu dziecko jest przeziębione) wstrzymać się ze szczepieniem. Rodzic ma prawo odmówić szczepienia!
Wolny – brawo dla mamy i córki. Mojego syna również brałam na mróz praktycznie od 3 miesiąca życia (noworodka przy minus 20 bym już nie zaryzykowała, choć moja mama właśnie podczas zimy stulecia tak mnie przywiozła z szpitala do domu w taksówce 😉 ) i dziecko praktycznie nie choruje. Parę dni temu podczas powrotu do mieszkania, wytaplał się w każdej możliwej kałuży (stopni około +4), skarpety mokre, a jemu nic nie jest. Połączenie z karmieniem piersią daje dodatkowe, pozytywne efekty (karmiłam przy +16 w nocy i żyjemy oboje 🙂 ).
Obecnie – temperatura na zewnątrz -5, w mieszkaniu (4 piętro, północ-zachód, stare budownictwo, mieszkanie na samym rogu), +17,5, w nocy około 16,5. Śpię pod „letnią” kołdrą. Ja i syn nie chorujemy prawie wcale (katarki od czasu do czasu). Mąż ostatnio 2 lata przyniósł z pracy jakąś grypę. W 20 stopniach już się gotuję, u teściów przy 22 rozbieramy się nieraz do podkoszulków.
Takie temperatury to naprawdę tylko i wyłączenie kwestia przyzwyczajenia i powolnego, co rocznego obniżania temp o około pół stopnia.
Ale zyski z nich nieziemskie – brak jakichkolwiek wydatków na lekarstwa, niższe rachunki za gaz, zahartowane ciało i pisze to osoba określająca siebie jako zmarzluch!
Kwoty? Na ten rok mamy z prognoz 1100 zł za gaz – ale nim grzejemy mieszkanie i gotujemy, podgrzewam wodę na kąpiel czy zmycie naczyń (stary piec dwufunkcyjny), więc trudno określić dokładnie ile z tego idzie na ogrzewanie.
I najbardziej polecam do rozgrzania PRZYTULANIE! 😉
Do Waszego poziomu jeszcze trochę nam brakuje. Ale pracujemy nad tym-właśnie wróciliśmy ze spaceru mimo -9 stopni. Niestety tylko pół godziny, bo sami zmarzliśmy, opatulona Maja-nie 🙂
Ja bym na samym przytulaniu się nie kończyła… Ekhm 😉
I dodałabym do listy:
1) Kot – to najlepszy sposób na ogrzanie się 😉 posiadam futrzaka, który uwielbia kłaść się człowiekowi w nogach, odkąd go mam, zniknął u mnie problem zimnych stóp 🙂 zresztą, kot ma też multum innych zalet 😉 polecam artykuł na RP o felinoterapii.
2) Kąpiel stóp – z olejkiem bądź aromatyczną solą. Zawsze działa.
3) Ciepła bielizna. Podkoszulek to podstawa. Nawet nie trzeba grubych rzeczy na niego zakładać, od samego podkoszulka jest już cieplej (nie wiem, czemu tak jest, ale u mnie działa).
4) Dodawanie rozgrzewających przypraw do posiłków: cynamonu, imbiru, pieprzu cayenne, chilli, kolendry, kardamonu, kminku, goździków, kurkumy.
Pozdrawiam 🙂
To już druga wypowiedź, w której pojawiają się przyprawy, zwłaszcza korzenne. Chyba muszę to wypróbować, bo brzmi bardzo interesująco!
Cieszę się że nie tylko ja mam takie podejście 🙂 Przeciętna temperatura w moim mieszkaniu to +18* i nie wyobrażam sobie siedzenia przy wyższej. Chodzę po domu w kapciach i długim rękawie i dzięki temu w tym sezonie nie włączyłam jeszcze kaloryfera 🙂 Jeśli chodzi o triki, dzięki którym +18* staje się komfortowe to polecam przede wszystkim gorące napoje i ruch
Pozdrawiam!
Dosłownie przed chwilą wróciłem do domu i zastane 17 stopni jest baaaaardzo przyjemną odmianą od 23, w których spędziłem weekend. Wreszcie jest czym oddychać!
Jako odwieczny zmarzluch popieram pomysł porannej rozgrzewki. Jeśli chodzi o ogrzewanie się od środka to właśnie systematyczna aktywność fizyczna jest dla zmarzluchów najlepsza. Z własnego doświadczenia stosuję i jakoś idzie zimą przeżyć, nawet jak jest trochę chłodniej to organizm inaczej „chodzi” 🙂
Ja jestem na etapie, że bez takiej rozgrzewki czuję, jakbym był… sztywny, nienaoliwiony, a każdy upadek na rowerze musiałby się wiązać z połamaniem kości 🙂 Także praktycznie nigdy nie zaniedbuję mojego porannego rytuału – a to przecież tylko kilka minut.
Na rozgrzanie polecam…prasowanie:)Serio. Daje radę, szczególnie gdy palacz w naszym bloku nie szaleje;)
Zgadzam się! Prasowanie to dużo ciepła wydzielanego przez żelazko. Ale w zasadzie każda praca fizyczna jest dobra, więc stare, poczciwe sprzątanie też da radę 🙂
Wybacz, Wolny, ale zero chorób u siedmiomiesięcznego dziecka, które jest karmione piersią i które nie ma rodzeństwa w wieku przedszkolnym, to raczej, bym powiedziała, standard niż jakiś ewenement 🙂
Nie przypisywałabym tego niskiej temperaturze (bo 19 st. to jest jednak mało, przynajmniej dla mnie).
Moje dzieci były chowane w temperaturach nieco jednak wyższych i też nie chorowały, aż poszły do przedszkola (chociaż muszę przyznać, że córka ma się zdecydowanie lepiej niż syn – uodporniły ją jego infekcje, które przywlekał do domu, kiedy ona była jeszcze malutka). W tej chwili oboje nie chorują jakoś dramatycznie, powiedziałabym, że są zdrowsi niż przeciętne dzieci.
Nie twierdzę, że brak chorób to ewenement, ale potwierdzenie, że dziecko absolutnie nie potrzebuje tych 23-24 stopni, które są często wskazywane jako wymóg (zwłaszcza podczas kąpieli). I zdaję sobie sprawę, że przedszkole mocno zmieni dotychczasową statystykę. Ale do tego jeszcze spooooro czasu.
Minie szybciej niż się spodziewasz. Niestety, dzieci mają to do siebie, że stanowczo za szybko rosną 😉
U mnie też palacz nie szaleje 😉 aktualnie mam 19 stopni i jest mi trochę chłodno, w tamtym roku przy takiej samej temp. zamarzałam i siedziałam codziennie pod kołdrą :-/ Co się zmieniło? – Od kilku miesięcy codziennie rano ćwiczę 15 minut jogę, od jesieni śpię przy rozszczelnionych oknach (jeszcze przy mrozie -10 st.wymiękam 😉 jem więcej kasz w tym jaglanej (mój hit sezonu!), pije herbatę z imbirem. Zaciekawiła mnie ta kasza z cynamonem.
Ja od wczoraj testowałem (na samym sobie – rodzina chwilowo wyłączona z testów) 17 stopni + wspomagacze (ubrania, gorące napoje, jedzenie itp). Niestety – w ciągu dnia dla mnie to za zimno. Nocą idealnie, ale kiedy nie jestem pod samą szyję pod ciepłą kołdrą – męczę się. 1-2 stopnie, a jednak robi sporą różnicę.
Ja akurat uwielbiam ciepło. 24 stopnie to jest u mnie minimum. Ale na szczęście nie odczuwam tego finansowo bo mam w czynszu ogrzewanie i zawsze mam zwrot.
Hm…
To może być efekt słodkiej cytryny: może nie mogąc samostanowić o wysokości opłaty za ciepło, wmówiła sobie Pani, że tak bardzo lubi ciepło (min. 24, mocne!). A te zwroty za ciepło są pewnie od wysokich kwot wyjściowych.
Proszę się jednak nie martwić: u niektórych tutejszych miłośników zimna działa zapewne mechanizm odwrotny, tzn. gorzkich winogron. Nie mogąc wydawać więcej lub ze swego sknerstwa nie chcąc wydawać więcej – tak bardzo polubili zimno. Może i ja się do nich zaliczam… Trudno to czasami ocenić. 🙂
Dobrze to podsumowałeś – bo przecież najważniejsza jest wiara w to, że postępujemy słusznie, prawda? Taka… racjonalizacja wyborów lub sytuacji, do których przyszło nam się przystosować.
Zaciekawił mnie wpis, bo ogrzewanie domu to dla mnie temat rzeka, lubię mieć stałą zrównoważoną temperaturę, ale ponieważ mój dom ma wiele „mostków termicznych” i nieszczelności, dokuczają mi przeciągi, tzw. ciągnięcie po nogach i najbardziej irytujące – różnica w temperaturach między piętrami w domu. Jeszcze długa droga przede mną, zanim będę miała zrównoważony energetycznie dom.
Pozdrawiam!
Domyślam się – skoro w wynajmowanym przez nas 50-metrowym mieszkaniu większość okien jest na tyle nieszczelna, że króluje taśma uszczelniająca, to nawet nie wyobrażam sobie, co musi się dziać w domu, w którym takich potencjalnych miejsc jest co najmniej kilkakrotnie więcej.
My mamy 23 stopnie przy 5 osobach w mieszkaniu w bloku. Kaloryfery z termostatami są praktycznie cały czas zimne lub lekko ciepłe. Podobnie jak ktoś wyżej pisał: szczelne okna i sąsiedzi wokół nas robią swoje. Nasz koszt to 40 zł miesięcznie po odliczeniu zwrotów. W pracy też mam grzejnik skręcony i rozszczelnione okno – pro publico bono, bo koszty mnie średnio obchodzą.
Kiedyś mieszkaliśmy u teściów, którzy mieli 26 bez przerwy i chodzili w krótkim rękawie. Teraz jest nam u nich za gorąco.
Ale przy niższych temperaturach niż 21-22 stopnie marzną mi palce przy komputerze, a przecież nie mogę robić pompek i brać gorącego prysznica cały dzień… 😉 Z kolei w ciepłych ciuchach nie jest wygodnie siedzieć.
Cóż Ci mogę powiedzieć: gotujecie się 🙂 Ale skoro to Wam pasuje i rzeczywiście nie powoduje wzrostu rachunków, cóż – Wasza wola. Czy to 40 zł to rzeczywiście średnia miesięczna kwota, uwzględniająca również koszty stałe ogrzewania, ponoszone nawet, jeśli nie grzejecie.
Ja jednak dostrzegam jeszcze inne – pozafinansowe – korzyści płynące z funkcjonowania w nieco chłodniejszym otoczeniu.
Co do tych świeczek to problem jest taki, że jak gasną, to śmierdzi dymem i wtedy trzeba wietrzyć, a więc chłodzić mieszkanie… 🙂
Najlepszym sposobem na ciepło jest ogrzewanie podłogowe na podczerwień. Wraz z kompatybilną instalacją gwarantuje równomierne rozpieszczenie ciepła w całym domu. Ja osobiście nienawidzę zimna i pozwoliłem sobie zainwestować w tego typu ogrzewanie.
Hartowanie organizmu to bardzo dobra metoda nabrania odporności. Sama ją stosuję u siebie i dzieci. Do tego zdrowa dieta i sporo ruchu.