Czytelnicy tego bloga mogli przez długi czas odnieść wrażenie, że kluczowa przy wyborze jakiegokolwiek produktu, a nawet definiująca prowadzony przeze mnie styl życia jest minimalizacja kosztów. Ostatnio jednak pojawił się wpis, który mógł zasiać ziarno niepewności: pokazał on, że nie jesteśmy neandertalczykami i żyjemy wygodnie, a cała masa niepotrzebnych gadżetów umila nam życie (lub zagraca mieszkanie, w zależności od podejścia :)). Dzisiaj chciałbym Ci opowiedzieć o tym, jak cieszyć się zakupami znacznie dłużej, oraz czemu to wcale nie cena jest decydującym czynnikiem podczas zakupów. W skrócie: będzie o tym, że wolę kupować jakość, niż… jakoś.
Bycie oszczędnym nie oznacza uganiania się za każdą promocją czy odmawiania sobie każdej przyjemności. W sprzedawanym przeze mnie stylu życia chodzi raczej o optymalizację, która ściśle łączy się z tematem dzisiejszego wpisu.
Na początek zdefiniujmy pojęcie „jakość” w odniesieniu do tego, co kupujemy. Dla mnie to niezawodność, pewność, bezpieczeństwo i ufność w spełnienie moich oczekiwań względem tego, za co płacę. Jeśli uważasz podobnie, to popatrzmy wspólnie, jakie są konsekwencje takiego toku myślenia. Zauważ, że ani słowem nie wspomniałem o producencie (marce), o najnowszych zdobyczach techniki, o perfekcji w każdym detalu, ani nawet o kupowaniu nowych przedmiotów! Chyba już wyczuwasz, co chcę Ci przekazać? Za jakość nie trzeba przepłacać, a twierdzenie, że to po prostu synonim dla nowych kolekcji renomowanych producentów jest jedynie tanim chwytem marketingowym. Chciałbym Ci najpierw pokazać, jakie podejście stosuję podczas zakupów. Przede wszystkim, nie operuję samym pojęciem „cena”. W dobie globalizacji producenci dwoją się i troją, aby absolutnie każdy rodzaj produktu był dostępny dla jak najszerszego grona odbiorców. To ukłon w stronę tych, których nie stać, a którzy jednak usilnie chcą mieć to samo, co widzą na filmach, tyle że w nieco uboższej wersji. Ukłon często sztuczny, bo w pewnym momencie okazuje się, że dwa podobne przedmioty potrafi dzielić przepaść, a obcowanie z czymś, co ulegnie rozkładowi zanim na dobre się z tym zapoznamy może okazać się drogą imprezą.
Właśnie dlatego w niemal w każdej sytuacji zasadne jest rozważenie stosunku cena / jakość, i to w dłuższym horyzoncie czasowym. Kupno dwa razy w roku spodni po 50 zł to niewielki wydatek ponoszony co 6 miesięcy, ale spory w dłuższym horyzoncie czasowym. Wiem, że to dość oklepana fraza, ale mimo to ją powtórzę: nie stać mnie na bylejakość! Bo bylejakość to kupowanie tanio, ale kupowanie często. To ciągłe reklamacje, zwroty, szybkie zużywanie się towaru, dodatkowe koszty napraw, konserwacji i frustracja z powodu straconego niepotrzebnie czasu i nerwów. To dodatkowe zmartwienia, nieoczekiwane wydatki, a więc wszystko to, czego staram się unikać! Postawienie na parametr „cena/jakość” eliminuje z mojego kręgu zainteresowań całą masę produktów: zarówno tych z górnej półki, na których cenę w znacznym stopniu składa się powszechnie rozpoznawalne logo, jak i tych z drugiej strony barykady: taniznę, którą często śmiało można nazwać „produktami jednorazowymi”. A jak wiadomo, ludzie świadomi ekologicznie jednorazówek nie lubią! Dlatego staram się postępować zgodnie z poniższą zasadą:
Jeśli kupuję coś, do czego można przypiąć chociaż jedną z poniższych łatek: często używany, kosztujący powyżej kwoty, której utratę odczuję (dla każdego to inny pułap), lub sprawiający mi radość, wtedy zwracam szczególną uwagę na stosunek cena/jakość i praktycznie nigdy nie wybieram tego, co najtańsze. Wręcz przeciwnie – znakomita większość moich zakupów kwalifikuje się do którejś z powyższych kategorii, więc zwykle celuję w naprawdę dobre produkty, które ze sporym prawdopodobieństwem posłużą mi długo. Przykład? Do dzisiaj pamiętam swoją nietęgą minę, kiedy to zapłaciłem 450 zł za kurtkę. Ciężko powiedzieć, co mnie wtedy do tego podkusiło (zapewne żona :)), ale po raz kolejny okazało się, że miała rację. Za 450 zł nabyłem kurtkę idealną: całoroczną (za sprawą dopinanego polara), lekką, przeciwdeszczową, przeciwwiatrową, zupełnie się nie gniecącą, praktycznie nie brudzącą, a do tego niezwykle trwałą. Od 3 lat używam jej kilkaset razy w roku, również w zastosowaniach para-sportowych (głównie jazda rowerem w najróżniejszych warunkach a więc błoto, silny wiatr czy zacinający deszcz nie może zbytnio utrudniać mi podróży), a ona nadal wygląda niemal identycznie jak w dniu zakupu. Zakładając, że przynajmniej kolejne 3 lata będzie się amortyzowała, a innych ubrań na zmienną pogodę nie potrzebuję, czy nadal ten zakup wydaje Ci się nieracjonalny? Mi nie, ale jak to trafnie określił ostatnio jeden z czytelników, najważniejsze to samemu być przekonanym do słuszności własnych poglądów i działań 🙂
Ale absolutnie nie zawsze wysoka jakość wiąże się z wysoką ceną. Dopiero co kupiliśmy fotelik rowerowy dla Mai. Sprzęt renomowanej firmy, bezpieczny, w świetnym stanie, mający wszystkie możliwe atesty, za „oszałamiające” 100 zł. Chyba nie muszę dodawać, że służył on już jednemu dziecku, a Maja absolutnie nie będzie ostatnią osobą, która z niego skorzysta. Ostateczna cena tego sprzętu będzie więc znana po jego dalszej sprzedaży, a ja już teraz mam silne przeczucie, że ostateczny bilans będzie bliski zeru. Ot – praktyczne zastosowanie podróży w czasie, do tego wspomagane czymś równie potężnym: kupowaniem po sezonie!
Istnieją jeszcze zakupy, których nie potrafię zaszufladkować – to zwykle tanie przedmioty codziennego użytku, dla których dopuszczam zasadę „im taniej, tym lepiej” (nigdy w drugą stronę!). Ot – taka szczotka do toalety czy inny papier śniadaniowy 🙂 Wtedy postępuję zgodnie z dawną reklamą, według której – skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać. To jednak niewielki odsetek zakupów – w przeważającej większości przypadków stawiam na jakość. Chciałbym, żebyś zrozumiał, dlaczego nawet drogie zakupy niekoniecznie muszą być nieracjonalne:
– Każdy ma swój minimalizm i chyba ciężko znaleźć inny równie względny termin. To tak, jak definiować bogactwo – będąc bez środków do życia, każdy pracujący jest dla Ciebie bogaczem, lecz wystarczy być kilka szczebelków wyżej w drabinie zarobkowej, a z tej perspektywy sprawa będzie wyglądała zgoła inaczej. Sam na co dzień stosuję coś, co można nazwać życie poniżej swoich możliwości finansowych. To odrzucenie znienawidzonego przeze mnie równania „wzrost zarobków = wzrost kosztów”, a także tak oczywistej dla wielu ścieżki „regularnie kupowane gadżety, lepszy samochód, większe mieszkanie, drogie wakacje, wreszcie duży dom i oczywiście drugi samochód”.
– Wybieram jakość, a nie prestiż czy wygodę. To nazbyt często mieszane pojęcia. Pierwszy przykład z brzegu: lodówka side-by-side, o której wpis cieszy się niezwykle wysoką popularnością (z jakiegoś powodu wujek google bardzo często linkuje do mojej strony po wpisaniu frazy „lodówka side by side”). Taki sprzęt wbrew pozorom to nie tylko jakość, ale również (a często przede wszystkim) prestiż i wygoda. To właśnie nazywam przepłacaniem i nabieraniem się na niemal doskonałe sztuczki marketingowców. Podobnie jest z kupnem auta, w którym ważniejsza jest setka bajerów wywierająca odpowiednie wrażenie na sąsiedzie niż kwestie niezawodności czy bezpieczeństwa…
– W obecnym mieszkaniu przekonuję się, jakie są skutki zbytniego przywiązania do ceny widocznej na metce: 3-letnia pralka i piekarnik co chwilę szwankują i generują dodatkowe koszty (na szczęście pokrywa je właściciel, a nie ja). W przeciwieństwie do sprzętów AGD, które wcześniej dzielnie służyły nam przez 5 lat, a aktualnie dalej są wykorzystywane przez wynajmującą tamto mieszkanie rodzinę.
– Jakość idzie w parze z bezpieczeństwem i dbaniem o własne zdrowie. Dlatego też nie kupuję okularów za kilkadziesiąt złotych (podobno w marketach można je kupić nawet za kilkanaście…). Wybrałem profesjonalne badanie wzroku i szkła korekcyjne bardzo dobrej jakości, za co niestety trzeba zapłacić. I co z tego, jeśli dbam o nie i od kilku lat służą mi praktycznie codziennie do pracy przy komputerze. Skoro około 10 godzin dziennie chronią mój wzrok (taka specyfika pracy – ale nie przejmuję się tym zbytnio, bo wiecznie się w ten ekran wpatrywał nie będę), to czemu miałbym myśleć o oszczędności rzędu kilkuset złotych, gdzie stawką jest moje zdrowie? Trzeba jednak uważać, żeby nie paść ofiarą obecnie lansowanego hasła „bezpieczeństwo nie ma ceny”. Jeśli zatracimy się gdzieś po drodze i zapragniemy chronić siebie i swoją rodzinę ścianą certyfikatów i atestów, które często są wymyślane dla jednego, konkretnego produktu, pójdziemy z torbami. Wiem, co mówię – mam małe dziecko, a nagonka na bezpieczeństwo jest tak niesamowita, jakby wszystkie produkty sprzed roku czy dwóch wraz z przekręceniem daty na kalendarzu nagle stawały się przestarzałe, łatwopalne, sypiące się na potęgę i tak naprawdę zagrażające dziecku. Ale to już zupełnie inny temat…
– Umiar w ilości posiadanych dóbr i konsumpcji (również tej najzwyklejszej, dotyczącej jedzenia i picia) sprawia, że mogę kupować produkty lepszej jakości. Cały świat próbuje nam wmówić, że więcej znaczy lepiej. Moja odpowiedź to wyciągnięty w górę środkowy palec 🙂 Ponieważ mam żelazną politykę jednej kawy dziennie, a moja definicja szalonego weekendu to dwie szklaneczki whisky :), to nieważne jak bardzo zaszaleję – nie mam prawa zbankrutować kupując dobrą kawę czy nieco droższą flaszkę whisky. Mimo to, współczynnik cena/jakość skutecznie hamuje mnie przed kupowaniem zbyt drogich trunków (różnica pomiędzy whisky za 60 zł, a taką za 150 zł jest dla mnie zupełnie niewyczuwalna), chociaż degustacja kawy wyciągniętej z odchodów słonia jeszcze przede mną, więc się nie wypowiadam 🙂 Podobnie jest z jedzeniem – ot, chociażby z wędlinami, których jakość w ostatnich latach spadła na łeb na szyję i aktualnie wędlina za 40 zł/kg niewiele różni się od tej za 20 zł/kg. Naszym rozwiązaniem jest kupno droższych produktów z niewielkich masarni lub wręcz od rolników. To trochę jak z wypiciem 3 piw jednego wieczoru za 1,69 zł za sztukę, a kupno jednej butelki za 5 zł. Wybieram to drugie – a Ty? Idąc dalej: znasz może powiedzenie „jesteś tym, co jesz?”. To nie przesada, a stawianie na jakość posiłków absolutnie nie musi być drogie – co postaram się już niedługo udowodnić (mam nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco tajemniczo, a do ukazania się tego wpisu będziesz niecierpliwie przebierał nogami :)). Na koniec zostawiłem najlepsze: czekoladę! Różnica w jakości i smaku pomiędzy produktem czekoladopodobnym a prawdziwą czekoladą, w której kakao jest na pierwszym miejscu w składzie jest kolosalna. A różnica w jej cenie pomiędzy tymi produktami blaknie, jeśli ograniczę się do konsumpcji 1-2 tabliczek na miesiąc.
– Satysfakcja z posiadania drobnych rzeczy dobrej jakości skutecznie powstrzymuje przed kolejnymi zakupami. Ja również jestem konsumentem, i mimo że staram się obrać nieco inną drogę, to również lubię się otaczać tym, co dobre i ładne (cóż – taka chyba natura ludzka). Jeśli połączę to z niewielką potrzebą posiadania rzeczy w ogóle, to otrzymuję bardzo wartościową mieszankę: posiadam niewiele, ale większość z tego jest dobrej jakości. Efekt jest niesamowity: jestem na tyle zadowolony z niewielkich rzeczy wysokiej jakości, że nie odczuwam potrzeby posiadania dodatkowych przedmiotów. Przykład? Posiadam wygodny rower z dobrej klasy osprzętem – i jakkolwiek dziwnie to zabrzmi dla kogoś, kto nie jest zapalonym rowerzystą, to w pewnym stopniu leczy mnie z chęci posiadania lepszego samochodu.
Co jednak, jeśli jesteś modelowym przykładem dusigrosza i wydanie 150-200 zł na spodnie czy parę butów po prostu nie mieści Ci się w głowie? W takim przypadku pomocne będzie… budżetowanie. Tak tak – to kolejna zaleta rzetelnego prowadzenia budżetu domowego. Mając wgląd w wydatki sprzed kilku lat, możesz z łatwością policzyć, ile wydałeś w tym czasie na poszczególne kategorie produktów. Wnioski mogą być zaskakujące… przykładowo, jeśli podliczysz wszystkie sztuki odzieży jednego rodzaju (spodnie, kurtki itp), a wynik podzielisz przez liczbę lat, w którym je kupiłeś, może się okazać, że chodzisz w mało komfortowych, szybko nadających się do wyrzucenia rzeczach, za które wcale mało nie zapłaciłeś!
Nie będę Cię czarował – nie unikniesz pomyłek, nie uchronisz się przed błędami, nietrafionymi zakupami, a nawet przed wyrzutami sumienia w części z tych sytuacji. A może sam masz inne doświadczenia i – na przykład – od lat z powodzeniem kupujesz używaną odzież, za którą płacisz ułamek tego, co ja, bez szkody dla jakości noszonych ubrań. Ale każdy ma swoją drogę i dobrze jest mieć plan, starać się go realizować i mieć świadomość, że niewielka część transakcji może być nieoptymalna. A skoro tak być musi, to nie ma się czym przejmować, tylko konsekwentnie podążać obraną ścieżką.
Zauważ jednak, że wszelkie proponowane zmiany mające na celu obniżenie kosztów życia nie są skierowane przeciwko standardowi życia, który prowadzisz. To oczywiście również bardzo subiektywne, ale sam nie widzę wartości dodanej w jeżdżeniu samochodem za 100 tysięcy, ani nawet samochodem w ogóle! Siedząc w blaszanej puszce dbasz o swoje ego, siedząc na siodełku roweru dbasz o swoje zdrowie – ja wybieram to drugie 🙂