Zaprojektowane, aby zawieść.

Co powiesz na koncepcję, zgodnie z którą niemal każdy producent oferujący jakiekolwiek bardziej zaawansowane technologicznie produkty robi Cię w balona, a Ty tańczysz, jak on zagra, będąc jednocześnie święcie przekonanym o swojej mądrości i dalekowzroczności? W obszernej dyskusji pod ostatnim wpisem kilkoro z Was zagaiło temat nadużyć na rynku konsumenckim. Przyklasnąłem Wam wtedy, jednak jeden czy dwa komentarze zasiały we mnie ziarno niepewności i zmobilizowały do próby zmierzenia się z tym zagadnieniem. To w końcu jak to jest? Czy rzeczywiście pławimy się w dobrobycie i jako wszystkomogący i mający zawsze rację konsumenci dyktujemy gospodarce nasze warunki? A może każdy z nas jest marionetką, zręcznie sterowaną przez korporacje i siły, o których istnieniu nawet nie wiemy?

Jakie to ma znaczenie, skoro większość konsumentów nie zaprząta sobie głowy tak błahymi sprawami jak polityka firm, których wyroby nas otaczają? To się idealnie wpisuje we wszechobecną podróż przez życie na autopilocie, zaprogramowanym przez „grupę trzymającą władzę”, kimkolwiek ona jest. Cenię przedmioty dobrze spełniające swoją podstawową funkcję. Jeśli do tego są trwałe, co zawsze staram się określić na podstawie poprzednich doświadczeń i podstawowych zmysłów, pozwalających mi na dotknięcie, zamknięcie, otworzenie, przetestowanie potencjalnej zwierzyny łownej, to nie żałuję na nie pieniędzy. Niestety – od jakiegoś czasu moje doświadczenia i obserwacje skłaniają mnie do smutnych wniosków i sporej dawki sceptycyzmu względem wielkich korporacji – producentów najrozmaitszych przedmiotów codziennego użytku. A ponieważ najlepszym sposobem na walkę z wrogiem jest jego dobre poznanie, poniżej przedstawię kilka technik stosowanych coraz częściej i z coraz większą nonszalancją.

planowane_starzenie_1

Najbardziej popularna koncepcja, którą producenci zaklinają jedynie blablaniną na ich stronach internetowych („nasze produkty są wytwarzane z najwyższą dbałością o szczegóły”), to planowane starzenie się sprzętów. Swoje początki miała w latach 50/60 ubiegłego wieku, oczywiście w USA. Najlepsze jest to, że wtedy nikt się z tym nie krył – to był po prostu kolejny pomysł na zwiększenie zysków, przy jednoczesnym obniżeniu ceny oferowanych towarów.  I właśnie to – jakby nie było, zgrabne – wyjaśnienie trafiało do klientów. Pralka popsuła się po 2 latach użytkowania? Ciesz się, bo kupiłeś ją za bezcen, a teraz możesz to powtórzyć. Zresztą – tu wcale nie chodziło o liczbę lat, czy – jak to niektórzy twierdzą – niemal natychmiastowe zużycie sprzętu po okresie gwarancji. Każdy element układanki zwanej „nowy ultra-nowoczesny sprzęt” ma określoną żywotność i – upraszczając – jest w stanie wytrzymać konkretną liczbę cykli użycia czy godzin pracy. Nie trzeba być wybitnym naukowcem, żeby obliczyć średnią liczbę prań w roku statystycznej rodziny i pomnożyć wynik przez kilka lat. Rezultat? Względnie bezawaryjny sprzęt w okresie gwarancyjnym i różne jego losy później.

Opisany mechanizm ma więcej wspólnego z psychologią, niż Ci się wydaje. Otóż bazuje on na bezpiecznym (z punktu widzenia producenta) okresie, który z jednej strony będzie gwarantował konieczność wymiany sprzętu, a z drugiej strony nie spowoduje zrażenia klientów do marki. Pomyśl: czy kupiłbyś teraz auto wiedząc, że za 7-8 lat zacznie się „sypać”? Najprawdopodobniej tak, bo taki właśnie okres przyjmuje się jako optymalny – nieważne, czy chodzi o samochód, pralkę czy lodówkę. Czy zastanawiałeś się kiedyś, czemu tak jest? Skąd to ciche przyzwolenie na to, żeby sprzęt po takim okresie odmówił posłuszeństwa i wymagał naprawy lub wymiany? To lata pracy marketingowców, połączone z totalnym znudzeniem się tak „starymi” przedmiotami sprawia, że po awarii myślisz „i tak długo wytrzymał”, zamiast „no i znowu zrobili mnie w… ekhmm – na szaro”. Firmy mogą sobie pozwolić na planowanie żywotności ich produktów na 5-10 lat, bo wiedzą, że im na to pozwolisz i z dużym prawdopodobieństwem wrócisz po nowy model tej samej firmy. Sprytne? I to jeszcze jak…

Co jednak z tak zwanymi „markowymi” producentami, którym zależy na utrzymaniu dobrej opinii, w związku z czym muszą bardziej dbać o jakość swoich wyrobów? No cóż – i oni znaleźli sposób, który polega na…

Postrzeganym starzeniu się. Co to takiego? Ot – czysto psychologiczny mechanizm, o którym pisałem już wielokrotnie, ale bez świadomości, że jest on tak nazwany. Powtórzę przytaczaną już emocjonalną huśtawkę nastrojów towarzyszącą większości „ekscytujących” zakupów (w praktyce chodzi zazwyczaj o gadżety): zastrzyk adrenaliny, radość z posiadania, przyzwyczajenie i na koniec znudzenie, a wręcz irytacja. To poniekąd naturalna kolej rzeczy, ale pomyśl: czy przeżywałbyś to samo, gdybyś nie był ciągle bombardowany reklamami przedstawiającymi coraz to nowsze, lepsze rozwiązania? Marketingowcy skwapliwie wykorzystują wszelkie niedoskonałości ludzkiej psychiki i stąd też wprowadzane z niesamowitą regularnością zmiany w kolejnych produktach. Zmiany, które najczęściej są kosmetyczne, w najlepszym razie niewiele znaczące. Ale w oczach konsumenta nie mogą tak wyglądać, więc co roku mamy wielką rewolucję w całej masie branż. To nic, że dzieje się ona głównie na papierze – ważne, że wartości dotychczasowych parametrów gnają do przodu, a nowe 3-literowe skróty oznaczające kolejne przełomowe technologie generują odpowiedni popyt. Tak na zdrowy rozsądek: czy technologia konsumencka, która musi być dostępna za racjonalne pieniądze, naprawdę idzie do przodu tak bardzo, że produkty wypuszczone kilka sezonów wcześniej nie nadają się już do niczego? A takie przekonanie próbuje się sprzedawać – i niestety nabiera się na to znaczna część konsumentów. Wystarczy dobra kampania informacyjna, kilka testów sprzętu w portalach branżowych, nieco odświeżony wygląd i… umarł król, niech żyje król.

planowane_starzenie_2

Według czołowego producenta telewizorów jeszcze do niedawna „idealna” jakość High-Definition zaczęła wyglądać jak gra komputerowa z lat 80-tych. Chyba trzeba się przerzucić na buszowanie po śmietnikach – niedługo zaczną się tam pojawiać cuda techniki…

Takich „kwiatków” jest więcej. Myślisz, że temat wpisu dotyczy tylko sprzętu RTV/AGD? To co powiesz o podręcznikach, które co roku muszą mieć nowe wydanie z kilkoma „niezwykle istotnymi” poprawkami, które dyskwalifikują zeszłoroczne egzemplarze… Przecież to absurd, służący wyłącznie do nabicia kasy całemu łańcuszkowi pośredników, i to kosztem rodziców dzieci w wieku szkolnym, a więc grupie, która raczej nie narzeka na brak wydatków.

Ale wydatki to nie wszystko. Poza zwykłym traktowaniem konsumentów jak kury znoszące złote jaja, którego chyba żaden z nas by sobie nie życzył jest masa innych kwestii. Przede wszystkim, koszty środowiskowe, i to dwojakiego rodzaju. Planowanie szybkiego zużywania się sprzętów i nieopłacalność napraw prowadzi do nadmiernego zużywania zasobów naszej planety, którą – przypominam dla zapominalskich – mamy tylko jedną. Oprócz tego, zużyte sprzęty (o ile można tak nazwać coś, co nie działa przez drobnostkę wymagającą kosztownej naprawy) muszą zostać zutylizowane, a więc generują dodatkowe góry praktycznie nierozkładalnych odpadów. Nie będę nawet wspominał o czasie i nerwach straconych na szybką wymianę czegoś, bez czego nie umiemy już żyć. I to mimo, że chyba nikt o zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że inwazja techniki obecna zubaża życie duchowe, a także społeczne… chyba że tysiąc znajomych na portalach społecznościowych skutecznie zastępuje Ci kontakty rodzinne i w gronie najbliższych przyjaciół. Cały ten pęd pod tytułem „nowsze, lepsze, bardziej modne, droższe” sprawia, że spędzamy coraz więcej czasu z dala od naszych rodzin, przebierając nóżkami coraz szybciej w korporacyjnym kółeczku w nadziei na dostrzeżenie przez szefa.

Facebook Friends

Uważam też, że korporacje systematycznie wpajają nam marnotrawstwo sterowane popytem (popytem na kredyt oczywiście). To błędne koło, które nie tylko czyni Cię coraz mniej szczęśliwym, ale także sprawia, że przestajesz posiadać rzeczy, bo to one coraz bardziej posiadają Ciebie.

Czy zatem mimo całej masy mechanizmów, które sterują rynkiem, a których my – niewiele znaczące trybiki mechanizmu dobrze nasmarowanego pożyczonymi pieniędzmi – nie mamy raczej szansy zrozumieć, jest jakieś światełko w tunelu? Uważam, że jest i tylko od nas – konsumentów – zależy rezultat. Przykro mi, ale sam nie zamierzam walczyć z systemem i w tym przypadku wolę cicho i uważnie czołgać się pod świszczącymi kulami, co zapewnia względny spokój i nieco obniża chęć korzystania z pokus tego świata. Jak to robię?

kupuję jakość.

odcinam się od mediów karmiących mnie reklamami i próbujących wmówić mi chęć posiadania.

– zwracam uwagę na segmenty rynku, w których jest największa konkurencja. Nie kupuję przedmiotów najdroższych i najtańszych, co zwykle oznacza, że patrzę na tzw. średnią półkę, w której walka pomiędzy producentami jest najbardziej zaciekła. W takich warunkach każdy z nich stara się nieco podwyższyć jakość i trwałość swoich produktów, oczywiście na tyle, na ile wzrastające koszty produkcji na to pozwalają.

– nie akceptuję ślepo zasady „nie opłaca się naprawiać”. To, że ktoś postawi diagnozę pod tytułem „robocizna jest na tyle droga, że lepiej kupić nowy model” tylko mobilizuje mnie do sprawdzenia, czy i tym razem okażę się człowiekiem renesansu, który ciężkiej pracy się nie boi 🙂

– unikam rzeczy krzykliwych, modnych, rzucających się w oczy. To, co pospolite ma większą szansę przetrwać długie lata.

– staram się koncentrować na przedmiotach spełniających zwyczajne potrzeby, nie wzbudzających pożądania czy podziwu.

– przed dokonaniem zakupu staram się zastanowić, jak długo dana rzecz będzie mi prawdopodobnie służyła. Wyobrażam sobie też, że za 5 lat zepsuje się całkowicie i przez ten pryzmat zadaję sobie pytanie „czy warto dokonywać właśnie tego zakupu”.

To już ostatni z serii artykułów (wcześniejsze: klik i klik) w których próbowałem pokazać Ci, że do zaspokojenia potrzeb wystarcza otaczać się względnie małą liczbą dobrych jakościowo przedmiotów, które dodatkowo nie są najnowszą zdobyczą techniki. Mam nadzieję, że przekazane wiadomości skłoniły Cię do chwili refleksji nad Twoimi dotychczasowymi zachowaniami konsumenckimi. A jeśli jeszcze nie masz dosyć tego tematu, zachęcam do obejrzenia tego materiału wideo, w którym nieco szerzej przedstawiono cykl życia produktów w kontekście ich planowanego starzenia się.

155 komentarzy do “Zaprojektowane, aby zawieść.

  1. Zulu Odpowiedz

    Ech… planowane starzenie spisek wszystkich producentów na świecie którzy chcą wyrwać od nas kasę. I żaden nie pomyślał że jak by wyłamał się ze spisku to by opanował większą cześć rynku.
    Tak jak napisałem pod wcześniejszym wpisem, cykl życia jest dobierany tak aby zaspokoił potrzeby większości. W ten sposób zamiast budować urządzenia niezniszczalne można budować urządzenia tanie. I właśnie na takie jest popyt.
    Nie znalazłem w Twoim wpisie argumentów które by mnie przekonały do spisku światowego.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie za bardzo widzę, jak nowy, ambitny producent miałby się teraz przebić ze swoimi produktami, które byłyby niezniszczalne – rynek by go nie przyjął, ludzie by nie postawili na nieznane. A ci, którzy od lat są w czołówce? Tak jak napisałem, część korzysta z planowanego starzenia się, ci bardziej stawiający na jakość z postrzeganego starzenia się i nikt nie narzeka. Popatrz na produkty technologiczne z najwyższej półki – niech przykładem będzie firma z nadgryzionym jabłkiem. Widzisz, jak bardzo ich produkty zmieniają się na przestrzeni kilku zaledwie lat? Jak wchodzą nowe modele, kolejne wersje systemu operacyjnego, których nie można zainstalować na starszym sprzęcie, jak pojawiają się kolejne „rewolucyjne” technologie. To przykład na to, że skoro nie można walczyć obniżeniem jakości (bo to pociągnęłoby za sobą obniżenie popytu), należy wmówić klientowi, że 2-letni produkt jest już „be”. 

      • cork17 Odpowiedz

        Jakiś czas temu przeczytałem ciekawy artykuł. Młody Niemiec kochał ubrania z epoki rewolucji przemysłowej. Bawełniane koszule ze wzmocnieniami w koniecznych miejscach. Solidnie przeszyte. Recznie pakowane w szary papier przed sprzedażą. Postanowił przekuć swoją pasję w biznes. Wynalazł stara maszynę włókiennicza , którą poddał renowacji. „Wykopał” stare sposoby produkcji. Zatrudnił fachowców od szycia. Obecnie jego koszule są sprzedawane w całych Niemczech. Sa drogie i solidne.
        Niedawno musiałem dokonać zakupu butów do garnituru. Uparłem się żeby to były buty polskie , z firmy z tradycjami. Nie wyobrażacie sobie jak dużo czasu zajęło mi znalezienie takich butów. W końcu znalazłem je w małym sklepiku w Gdańsku – na kartonikach za to było hasło – „Wyprodukowane w Polsce” (taki mój mały patriotyzm – to też mógłby być ciekawy pomysł na wpis).
        Rzeczywiście coraz mi trudniej kupić rzeczy dobrej jakości i nie maja tu znaczenia pieniadze. Zaczynam coraz bardziej dążyć do prostoty – pamietam jak udało mi się kupić w czasie studiów moje pierwsze, mikroskopijne mieszkanko i jak któregoś dnia z moją dopiero co poślubiona żoną jechalismy stopem z Gdańska do moich rodziców. Nie mielismy pieniędzy na bilet, ale bylismy bardzo, bardzo szcęśliwi. Pozdrawiam serdecznie. Śledzę wpisy z uwagą

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Dzięki za komentarz – szczególnie jego końcówkę, która jest bardzo osobista i doskonale pokazuje w praktyce koncepcję opisaną tutaj. Taka chwila refleksji czasem bardzo dużo daje, prawda? 🙂

    • Kosmatek Odpowiedz

      Zulu, to nie spisek, to fakt. Mnie nie przekonują filmiki na yt, choć wierzę, że programowanie zużycia tonerów i atramentów w drukarkach, baterii w laptopach itp w układach scalonych montowanych w tych częściach prawdopodobnie ma miejsce.

      Mnie przekonuje to:
      http://scholar.google.pl/scholar?hl=pl&q=planned+obsolescence&btnG=&lr=

      To nie są trzy na krzyż fantasmagorie „amerykańskich naukowców”, lecz systematyczne, interdyscyplinarne badania nad tematem. Sam chcę w tym kierunku co nieco podziałać :).

  2. Jasio Odpowiedz

    Jak nie wiadomo o co chodzi to wiadomo że to wina wrednych kapitalistów.
    A patrząc trzeźwo: ludzie wybierają ceną. Niby dlaczego przykładowo rzemiosło szewskie praktycznie upadło, a w zamian dostaliśmy sieci z wyrobami butopodobnymi ? Ze względu na cenę. Dostaje się rzecz niższej jakości za to wielokrotnie taniej niż robione na zamówienie.
    Gdyby komuś przyszło do kupowania jak to drzewiej bywało, czyli obstalowania butów u szewca to płaciłby za buty kilkakrotnie więcej niż obecnie w sklepach.
    To samo dotyczy ubrań.
    A cóż to za problem kupić materiał i zlecić uszycie ?

    • Roman Odpowiedz

      Problem (a raczej „problem”)…
      Bo trzeba iść do sklepu, kupić materiał, umówic krawca i co najgorsze wziąć za to odpowiedzialność 🙂
      Ludzkie lenistwo to potęga 🙂

      A koszule szyte na miarę to baaaajka 🙂
      Nigdy wiecej „gotowców” 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        No właśnie – mam przeczucie (bo doświadczenia w tym względzie mi brak), że ręczna praca wcale nie odeszła do lamusa. Ona po prostu stała się ekskluzywna i niedostępna dla większości. Bo większość chce mieć tanio, niekoniecznie dobrze.

          • wolny Autor wpisu

            gwarancja wieczysta… a wiesz, że nie słyszałem tego terminu już od baaaardzo dawna? Przypadek? Nie sądzę 🙂

          • Roman

            Zapewniam, że nie idę z tego powodu „z torbami”… 🙂

        • Roman Odpowiedz

          Odnośnie koszuli…
          Lniana kosztuje mnie 130-140 zł (z czego robocizna znajomej krawcowej 60 zł)
          Czy ja wiem czy to aż tak dużo…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Co za problem kupić materiał i zlecić uszycie? I czemu upadło rzemiosło szewskie? Właśnie dlatego, że ludzkość zachłysnęła się automatyzacją i uwierzyła, że więcej znaczy lepiej. Już absolutnie nikt nie przekonuje o tym, że można używać tą samą rzecz wiele lat, wszyscy przyjęli za oczywiste, że wszystko się szybko rozpada i po prostu trzeba kupić nowe. W pewnym sensie do dobre, bo możemy pozwolić sobie na więcej i poprawić jakość swojego życia. Ale nie masz wrażenia, że jako ludzkość poszliśmy o jeden most za daleko? Że gdzieś się zatraciliśmy akceptując krótkotrwałość i bylejakość praktycznie wszystkiego? Sprzętów, ubrań, ale także związków, obietnic, relacji z drugim człowiekiem?

      • Jasio Odpowiedz

        Ludzkość nie zachłysnęła się automatyzacją – to jest efekt masowej produkcji, która siłą rzeczy musi być zautomatyzowana.
        Generalne to wcale nie jest źle – automatyzacja daje jakość która jest statystycznie lepsza niż robota ręczna.
        Bo z rzemieślnikami jest tak, że zależy na kogo się trafi i kiedy – raz będzie lepiej raz gorzej. Automatyzacja daje standard, który jest praktycznie nieosiągalny dla rzemieślników [poza wąską i drogą grupą najlepszych]. Czyli konsumenci mają lepszą jakość za mniejsze pieniądze [niż gdyby za taką kwotę robiono to ręcznie].

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Według mnie jakość to nie efekt masowej produkcji czy automatyzacji, ale raczej wypadkowa priorytetów postawionych przez osoby decyzyjne i odpowiedniej weryfikacji produktów. Zgodzę się, że mamy więcej za mniejsze pieniądze w porównaniu do przeszłości. Tylko ani to nie jest pozbawione wad, ani sprawiające, że jesteśmy bardziej szczęśliwi. A często wręcz odwrotnie.
          Owszem – dostrzegam i korzystam z ułatwień codziennego życia oferowanych przez najrozmaitsze zdobycze techniki. Ale staram się to robić z głową, umiarem i rozsądkiem. Przegięcie w obie strony jest niebezpieczne.

          • Daniel

            Dokładnie – dopóki przedmiotu działają na naszą korzyść i mamy nad nimi kontrolę, to wszystko jest pięknie. Gorzej, jeśli wydaje nam się, że czegoś potrzebujemy tylko dlatego, że przecież trzeba podążać za wszelką cenę za nowościami. Proponuję jednak zadać sobie zawsze pytania: Czy na pewno jest mi to potrzebne? Jakie będą z tego płynąć korzyści i jakie negatywy? Kto dzisiaj sobie jednak takie pytania zadaje…

      • Daniel Odpowiedz

        Piszesz wolny, że nie chcesz walczyć z systemem, ale moim zdaniem poprzez dzielenie się takimi przemyśleniami oraz przez codzienne wybory właśnie czynisz to doskonale 😀 Masz rację co do tego, że dzisiaj człowiek nie tyle chce mieć rzeczy, co raczej coraz szybciej wymieniać je na coraz nowsze. Z tego właśnie powodu bardzo podoba mi się Twoje sformułowanie, że to nie my posiadamy rzeczy, ale coraz częściej to właśnie rzeczy posiadają nas. Skoro przyszło nam żyć w takim z całą pewnością nieidealnym systemie, to przynajmniej nie dajmy się mu zniewolić 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Pisząc, że nie chcę walczyć z systemem mam na myśli, że nie dążę do żadnych rewolucji. Wystarczy mi w zupełności, że sam korzystam z koncepcji, o których piszę, a do tego pozwalam czytelnikom na selektywne wybieranie i przyswajanie tego, co uważają za ciekawe i słuszne. Biorąc pod uwagę mało popularne poglądy nie mam większych szans na setki tysięcy czytelników. Ale to ma swoje zalety, bo dzięki temu nasza – stosunkowo niewielka – grupa może na wiele sposobów czerpać korzyści z wariactwa innych 🙂

          • Daniel

            Również jestem przeciwny krwawym rewolucjom i wymuszaniu czegokolwiek siłą, nie tędy droga. Jedynym rozwiązaniem jest stopniowa zmiana świadomości i wyborów każdego z nas. Wtedy dojdzie do naprawdę do prawdziwej, pokojowej rewolucji 😀

          • pomagam.zzl.org

            System jest za duży, żeby była możliwa jakakolwiek rewolucja. Tu potrzebna jest partyzantka, co moim zdaniem wolnemu doskonale wychodzi.

          • wolny Autor wpisu

            O – fajnie to nazwałeś. Mógłbym się utożsamić z członkiem oddziałów specjalnych, dokonującym zmian dzięki precyzyjnym cięciom chirurgicznym na terenie wroga 🙂

      • Daniel Odpowiedz

        Niestety to również prawda, że takie postrzeganie świata przedmiotów przekłada się w pewnym stopniu na relacje międzyludzkie…

      • Zulu Odpowiedz

        Nie jest tak że więcej znaczy lepiej (przynajmniej nie zawsze) ale na pewno produkcja seryjna prowadzi do obniżenia ceny jednostkowej. Myślę że mylisz skutki z przyczynami.

  3. eMCi Odpowiedz

    No cóż, od dawna mam wrażenie, że najlepszym panaceum na ten problem byłaby obowiązkowa 5-letnia rękojmia na towary sprzedawane w Unii, ale raczej nikomu na tym nie zależy, łącznie z połową „ekologów”.

    Ciekawą kwestią jest spowalnianie rozwoju technologii, aby sprzedać więcej razy niemal to samo. Spójrz na smartphony i spróbuj znaleźć naprawdę dobry model z androidem w cenie ok 600PLN – nie ma. Najbliższa idealu jest Motorola Moto X – dla zainteresowanych do kupienia w amazon.co.uk, w Polsce trudna do dostania. Za to mamy od ręki tonę chłamu od czołowych producentów, która ma problemy z płynnym działaniem. Kto chce telefonu, który nie „zamuli” musi sięgać po modele w cenie 1000+. Nokia z Microsoftem udowodniła, że można, a słuchawki z żelką skupiają się na drenowaniu portfela 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Też odnoszę wrażenie, że Android jest królem wśród „zamulaczy”. A niby bazuje na linuxie… coś mi tu nie gra.
      PS Nawet nie wiedziałem, że ten zielony ludzik to żelka 🙂

      • eMCi Odpowiedz

        Formalnie to robocik, ale kilka wersji nosiło nazwę Jelly Bean 🙂 obecnie mamy „batonik” – KitKat

  4. Roman Odpowiedz

    Nie nazwałbym „planopwanym postarzaniem” projektowania czegos na określoną liczbę cykli…
    Przywoływana przeze mnie wcześniej pralka…
    Wystarczy zmniejszenie obrotów wirowania do max 600 obr/min żeby przedłużyć trwałosć łożysk o ponad 100%
    Podobnie wystarczy nie ładować pralki „na nominalne full”, by wydłużyć żywotność zawieszenia bębna 🙂
    Tak samo warto czasami konserwować gumowy fartuch i regularnie odkamieniać 🙂
    Zapominamy o tym, a szkoda…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Podobnie z żelazkiem. Mam w rodzinie przykład na kupowanie żelazka regularnie co rok-max 2 lata. Niewielki wydatek, więc aż tak nie boli. Wystarczyłby natomiast nieco droższy model, a przede wszystkim stosowanie wody demineralizowanej i co najmniej 10 lat pracy niemal gwarantowane!
      Podobnie jest z większością sprzętów – unikanie przeciążeń i ekstremalnych ustawień wydłuża ich życie.

  5. Bea Odpowiedz

    Dobre parę lat temu kupowałam drobny sprzęt AGD firmy Ph…:) Po pewnym czasie zauważyłam pewną regularność – sprzęty psuły się równo po 2 latach od zakupu – ot psuła się jakaś pierdółka, którą można byłoby spokojnie wymienić w serwisie. I tu niespodzianka – za każdym razem okazywało się, że tego modelu już się nie produkuje i części do niego już nie ma ale oczywiście mogę kupić taniej nowy sprzęt. Kolejna sztuczka producenta. Nie muszę chyba dodawać, że sprzętu tej firmy już nie kupuję …

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Niestety – drobny sprzęt => niska cena => koszmarna jakoś(ć) => błyskawiczne zużycie. Ludzie nie patrzą w dal, nie myślą perspektywicznie. Ważne jest tylko zaspokojenie aktualnej potrzeby (a raczej zachcianki). Bo nikt mi nie wmówi, że technologia w odkurzaczach, mikserach czy innym sprzęcie kuchennym idzie do przodu w takim tempie, że nie opłaca się kupić czegoś porządniejszego, co wytrzyma 10 i więcej lat.

  6. Tomek Odpowiedz

    To mój pierwszy komentarz, więc zacznę od tego, że to świetny blog. Artykuł też ciekawy, chciałbym jednak zwrócić uwagę na parę kwestii o których często zapominamy tak łatwo dając się wciągnąć w stereotypowe hasła.
    Dawniej wszystko było porządne i długo działało… Moim zdaniem dawniej wszystko było trudniej dostępne i dlatego jeśli już ktoś sobie coś kupił/dostał potrafił dbać o to znacznie bardziej niż teraz – choćby przykład niezapakowanej pralki. Pamiętam jak moja mama nigdy nie ustawiała odkurzacza na maximum tylko na 80% mocy, aby dać mu trochę rezerwy 🙂 W dzisiejszych czasach większość ludzi ma wylane na to czy ten przykładowy odkurzacz się będzie męczył czy nie. O konserwacji i profilaktycznym czyszczeniu sprzętów nawet nie wspominam. Powiem tylko, że sam staram się dbać o sprzęty elektroniczne i odkąd wyprowadziłem się od rodziców i zamieszkałem sam musiałem kupić pralkę, lodówkę, TV itp. 90% z tych sprzętów służy mi do dzisiaj, a nie były to zakupy ze średniej półki tylko raczej z tańszej, markowe, ale tanie produkty.
    Druga rzecz to rosnące wymagania. Przykładem są Smartfony. Nowe systemy pozwalają na dużą wielowątkowość, i gdyby można było do starych modeli wrzucać najnowszy system operacyjny to wtedy dopiero byśmy zobaczyli co to znaczy „mulenie”. Oczywiście tutaj winni są nie tylko producenci telefonów, ale również programiści. Skoro są telefony z czterordzeniowym procesorem i tam aplikacja chodzi płynnie to po co tracić czas na optymalizację kodu, aby chodziła też płynnie na starszym procku.
    A na koniec ostatnia kwestia. Przy dzisiejszym postępie i wiedzy technologicznej można byłoby pewnie tworzyć długowieczne przedmioty, ale to by zarżnęło gospodarkę. Teraz nie ma pracy, a wyobrażacie sobie co by się stało gdyby bezrobocie wzrosło 2-3 krotnie. Bez konsumpcji (sztucznie kreowanej) to nieuniknione.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Na ostatnią część Twojego komentarza odpowiem linkiem: klik. W skrócie: wcale nie jestem pewien, czy wyhamowanie pędu tego świata skończyłoby się taką tragedią, jaką na zdrowy rozsądek można „przepowiedzieć” bazując na obecnych zasadach panujących gospodarką.
      Jeśli chodzi o dbanie o sprzęt elektroniczny… sam biję się w pierś i muszę przyznać, że raczej tego nie robię. Ograniczam się praktycznie do racjonalnego korzystania i stosowania produktów wydłużających żywotność w niektórych sytuacjach (np. pewien znany proszek dodawany do prania). Niestety sam doświadczam efektu powszednienia sprzętów. Po chwili od kupna stają się one zwyczajne, pospolite i człowiek traci zapał do tego, żeby o nie dbać. Wyjątkiem jest rower, który lubię pucować i konserwować 🙂

      • Iwona Odpowiedz

        zamiast znanego proszku do pralek użyj octu, jedno tzw puste pranie wodą z dużą ilością octu (butelka) i odkamienienie znacznie skuteczniejsze, tanio i bez ulegania panu z reklamy:)

    • pomagam.zzl.org Odpowiedz

      Wypraszam sobie!
      Uważam, że większość programistów wolałaby na spokojnie implementować porządne, zoptymalizowane aplikacje. Realia są takie, że nikt nie che takich aplikacji, każdy chce szybko i tanio, a to zawsze jest kosztem odpowiedniego zaprojektowania, testów, jakości.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Tak – też kiedyś o tym myślałem. Dlatego postawiliśmy na kompromis i używamy mniej więcej 1/3 zalecanej dawki 🙂 Poza tym – kupowanie nowej pralki co kilka lat nie współgra z moim spojrzeniem na życie i optymalizacją wykorzystania sprzętów.

  7. D. Odpowiedz

    Ten wpis uświadomił mi kolejną zaletę minimalizmu : o mniej przedmiotów łatwiej jest dbać, dzięki czemu pozostają dłużej trwałe 🙂
    Podoba mi się omówienie planowanego powtarzania – ale najbardziej przemawiają do mnie rady jak można się uchronić przed marną trwałością.
    Przy obecnych założeniach dot. ekonomii – konsumpcja napędza gospodarkę i popyt musi być sztucznie kreowany. Ale szkoła neoklasyczna nie jest jedyna – a poglądów na funkcjonowanie rynku jest całkiem sporo. Tyle że nadal bardziej interesuje mnie perspektywa jednostki – i to jak może sobie uprościć życie – niż całego ” systemu ” – chociażby ekonomicznego.

    • Daniel Odpowiedz

      Niestety system oddziałuje na potrzeby większości jednostek i to jest fakt niezaprzeczalny… Mam nadzieję, że kiedy zmieni się świadomość jednostek, wtedy zmieni się i system. Wizja wolnego bardzo mi przypadła do gustu. Osobiście wierzę, że kiedyś w tym kierunku świat pójdzie – musi tylko powstawać więcej takich blogów jak ten, póki co jest ich ogromny deficyt…

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Może nieco pesymistycznie: ja w to nie wierzę. Żeby ogół przyjął zasady choćby zbliżone do tych, o których piszę, musiałoby to być poprzedzone jakąś wyjątkowo dotkliwą w skutkach tragedią, katastrofą czy innym równie destrukcyjnym działaniem bankierów i polityków 🙂

        • Daniel Odpowiedz

          Też mi to chodzi po głowie, że aby było to możliwe już teraz, to musiałaby się stać jakaś tragedia. Nie oczekuję jednak natychmiastowych zmian, które nastąpią w ciągu najbliższych lat. To będzie długotrwały proces, ale mówię Ci, kiedyś ludzie muszą przejrzeć na oczy 😀 Możemy się założyć, a na tamtym świecie (zakładam, że nie doczekamy tych czasów za życia) wygrany dostanie nagrodę 😀

          • Maga

            I to się w końcu stanie. Ludzkość w nieunikniony sposób dąży do katastrofy. Pytanie tylko kiedy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dokładnie tak jest – mniej przedmiotów = mniej zmartwień, problemów i obaw o nie. Zdaje się, że kiedyś już o tym pisałem – tylko nie pamiętam gdzie 🙂

  8. Daniel Odpowiedz

    Nie wiem jak to się stało, że przegapiłem Twój wpis pod adresem http://www.wolnymbyc.pl/wrog-publiczny/, ale bardzo do mnie przemawia to, o czym piszesz. Byłby to system spełniania potrzeb, a nie zachcianek. Póki co dosyć nierealna wizja, ale kto wie, co będzie w przyszłości. Mam nadzieję, że w końcu się opamiętamy… W innym przypadku zniszczymy wkrótce zarówno środowisko, jak i relacje międzyludzkie…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To jest właśnie przykre. Nie wierzę z zmianę postępowania ludzkości jako ogółu, a jednocześnie obawiam się, że naprawdę podcinamy gałąź, na której siedzimy…

      • Daniel Odpowiedz

        Ale przecież już nie raz ludzkość w diametralny sposób się zmieniała, jakby nie patrzeć, to w wielu aspektach jest lepiej niż było dawniej. Może jestem naiwny, ale wierzę, że jednak w końcu zmęczymy się obecnym stylem życia, jaki w naszej kulturze dominuje i nie tylko pojedyncze jednostki będą kierować się w życiu faktycznymi potrzebami. Nie musi się to stać od razu, ale wypada mieć chociaż nadzieję…

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Hmmm – czy rzeczywiście były takie diametralne zmiany bez wcześniejszego czynnika zapalnego – przeważnie o negatywnym charakterze?
          Co do nadziei – niestety jestem realistą i zdaję sobie sprawę, że cudów nie zdziałam. Ale praca u podstaw i dzielenie się swoim pomysłem na życie to jeden z kamyczków, które – gdyby było ich więcej – mogłyby coś zmienić na szerszą skalę.

          • Daniel

            Przychodzą mi tutaj na myśl chociażby zmiany jakie zaszły w takich okresach jak renesans czy oświecenie. Rozwój wiedzy, coraz lepsze poznawanie świata, pozwoliły przezwyciężyć liczne współczesne wtedy negatywne zjawiska. To prawda, pojawiły się nowe negatywne, ale gdyby wziąć pod uwagę cały okres historii to jednak rozwój wiedzy powodował największe zmiany, bardzo często zdecydowanie na lepsze. Obecnie trochę wprawdzie pobłądziliśmy, ale uważam, że właśnie wzrost wiedzy i co za tym świadomości w dłuższej perspektywie może bardzo dużo, także w kontekście makrostrukturalnym.Czynniki zapalne owszem, często przyśpieszały zmiany, ale czy one by bez tego nie zaszły? Nie sądzę. Wydaje mi się więc, że nie doceniasz swojej pracy u podstaw. Dzisiaj w dobie Internetu takie idee mogą stać się zauważalne, trzeba o tym mówić i ciągle przypominać – w Internecie i poza nim. Właśnie dzisiaj w erze globalnej praca u podstaw może zdziałać cuda. Ale niech będzie, że jestem naiwny 😛

          • Daniel

            Co do tej wiedzy to mamy tutaj jednak pewien problem. Zauważ, z jaką zaciekłością i dogmatyczną niemal pewnością broni się dzisiaj tez ekonomicznych o których piszesz. Z drugiej strony jakoś niemal nikt nie bierze pod uwagę wiedzy jaka płynie chociażby z wpływu przeciążenia pracą czy nadmiernej konsumpcji na nasze zdrowie i samopoczucie. Jeśli ktoś się tym przejmuje, to chyba tylko przedstawiciele firm, które dzwonią dziennie po kilkadziesiąt razy, żeby nam wcisnąć jakieś pseudo ekologiczne produkty (na przykład garnki, talerze w znacznie zawyżonej cenie). Podobnie ma się też sprawa z wiedzą na temat naszej psychiki – usłyszeć możemy o tym głównie od osób zaangażowanych w psychobiznes z NLPOwcami na czele. Nikt nie mówić dziś o rzetelnej wiedzy, jeśli nie chce za pomocą tego promować swojego biznesu… Nie usłyszymy w publicznym przekazie zdania niezależnych ekspertów od tego typu spraw, bo występowałby wtedy zwykły konflikt interesów. Ważniejsze są dzisiaj niestety interesy niż rzetelne przekazywanie wiedzy. Dlatego głównie obniża się jakość wielu produktów, a stawia się raczej na masowego klienta, który kupuje jak najwięcej i zwraca uwagę prędzej na markę niż na jakość, będą święcie przekonanym, że to idzie ze sobą w parze… Takie reguły występują zarówno jeśli chodzi o produkty wszelkiego rodzaju, jak nawet nasze zdrowie, psychikę czy duchowość – to wszystko stało się dziś towarem, tak to niestety widzę… Potencjał wiedzy jest duży, ale dzisiaj ten potencjał jest zazwyczaj marnowany.

  9. Tomek Odpowiedz

    Pisząc dbanie o sprzęt nie miałem na myśli wydawania kasy na niepotrzebne proszki 😉 Mój Elektrolux za 800zł działa wspomniane 10 lat, pierze 2-3x w tygodniu i Calgonu na oczy nie widział. Za to za każdym razem po praniu pozostają otwarte drzwiczki przynajmniej na 3 godziny do wyschnięcia bębna, filtr jest płukany co dwa miesiące, a wtyczka wyjęta z gniazdka jeśli tylko pralka nie jest używana 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Filtr? To można go wyjąć i wypłukać? Oj – chyba będę musiał odkopać instrukcję użytkowania mojej pralki 🙂

    • Kasia Rz Odpowiedz

      Zamiast Calgonu wystarczy ocet i soda oczyszczona. Wystarczy najpierw wlać ocet, potem wsypać sodę i nastawić pustą pralkę na 60 stopni. Jak zbierze się dużo kamienia, to potem pralka ciągnie więcej prądu i rzeczywiście grzałka może się zniszczyć. To samo dotyczy czajnika. Jak tylko widzę, że w czajniku jest kamień wlewam ocet z wodą (1:1) i zagotowywuję. Potem tą mieszankę wylewam do WC.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Z czajnikiem robimy podobnie, chociaż zapach takiego gotowanego octu nie należy do najprzyjemniejszych.

        • Kasia Rz Odpowiedz

          Właśnie dlatego nie jestem fanką tzw. aneksów kuchennych, czyli połączenia kuchni z pokojem dziennym. Nie ma jak wydzielona kuchnia z własnym dużym oknem, które zawsze można uchylić, jak się coś gotuje niekoniecznie przyjemnego w zapachu, ale zdrowego, np. kapustę albo kalafiora.

          • wolny Autor wpisu

            Znalezienie nowego mieszkania bez aneksu jest teraz prawie że nieosiągalne. Czasami można przerobić, ale to nie jest regułą.

  10. Maga Odpowiedz

    Ja przyznam, że nie dbam specjalnie o sprzęt, który posiadam. Czyszczę, konserwuję itp bardzo rzadko, jak mi się przypomni. Nie mam do tego głowy. Ale może mam szczęście, bo wszystkie sprzęty w domu (odkurzacz, lodówka, pralka, kuchenka, piekarnik) mam z czasu, kiedy kupowaliśmy to mieszkanie, co miało miejsce 10 lat temu. I nie był to drogi sprzęt, nie najtańszy, ale raczej z tych tańszych niż droższych.
    Zdarzyło się naprawiać pralkę (koszt 150 zł, a więc sporo mniej niż cena nowej), odkurzacz (coś koło 50 zł) i piekarnik (tu kosztu nie znam, ale była to jedynie cena części – zawiasów od drzwiczek, które mąż sam wymienił).

    Co do pralki – pralce robi dobrze pranie we własnoręcznie zrobionym proszku i płukanie w occie. W dodatku jest ekologiczne i tanie i dobre dla skóry – taki proszek jest łagodniejszy od tych dla dzieci.

      • Maga Odpowiedz

        Proszek: kubek sody oczyszczonej, kubek boraksu, niepełny kubek startego mydła. Mieszasz i masz proszek.
        Wsypuję do pralki taką niepełną miarkę od vanisha (taka mała różowa), to jest chyba około 3 -4 łyżeczki.
        Wszystko, łącznie z tartym mydłem kupuję na allegro.
        Ostatnio wpadłam też na pomysł, żeby zbierać resztki mydeł do słoika, później to zetrzeć na tarce i nie kupować już mydła, ale nie wiem czy mi się będzie chciało. Zobaczę ile z tym roboty i zdecyduję.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      W pierwszej chwili pomyślałem, że chodzi o pelerynę dla dziecka – czyli coś w rodzaju olbrzymiego śliniaka. A tu zaskoczenie, czyli dodatkowy „ciuszek” dla młodej mamy 🙂

      • Maga Odpowiedz

        Przejrzałam ten „artykuł” dalej i rozwaliły mnie jeszcze dzienniczek karmienia i organizer karmienia w bransoletce :lol

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          no wiesz… to dla dziecka, jego dobra! Na pewno warto – pomyślały setki modnym mam i pobiegły czym prędzej do sklepu, zapominając nawet, że wciąż mają na sobie pelerynę do karmienia 😀

          • Maga

            Skoro nie można zarobić na mleku modyfikowanym, to trzeba szukać innych źródeł.
            A propos mleka modyfikowanego, wiecie, że mleko początkowe i mleko tzw. następne nie różnią się zasadniczo składem? Mleko następne wprowadzono po to, żeby obejść zakaz reklamy preparatów do początkowego żywienia niemowląt. Sprytne, nie.
            I niech ktoś jeszcze powie, że producenci nie robią nas w bambuko.

  11. Sylwek Odpowiedz

    Swinta prawda z tym projektowaniem żeby zawieść. To dlatego mój rower padł po roku. Teraz już wiem.

    Tak słuchałem wczoraj Michała i dowiedziałem się że jego blog poszedł na konkurs.
    Dlaczego Wolny nie wysłał swojego bloga?
    Przecież możesz wygrać tak samo jak Michał. Blog jest na WordPressie i trafnie porusza problemy oszczędzania. Jesteś Wolny wspaniałym felietonistą.
    Masz już WordPressa, teraz jeszcze dodaj Podcasta i jazda.
    Tak cię Wolny namawiam do tego konkursu, ale nie licz na mojego głosa.
    Nie dlatego że cię nie lubię, ale dlatego że wymagane jest wysłanie SMSa, a tego to nie jestem w stanie zrobić.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „wymagane jest wysłanie SMSa, a tego to nie jestem w stanie zrobić”… pomyśleli czytelnicy wolnymbyc.pl i mieli nadzieję, że smsa wyślą inni 🙂 Michała jeszcze nie słuchałem (mam w planach dzisiaj), ale domyślam się, że chodzi o konkurs blog roku 2013. Jeśli tak, jak najbardziej uczestniczyłem, ale nie promowałem tego w żaden sposób oprócz umieszczenia bannera po prawej stronie strony. Teraz jest kolejny etap, do którego nie przeszedłem, więc banner zdjąłem i teraz kibicuję Michałowi.

      • Sylwek Odpowiedz

        Nie chodzi tutaj o pieniądze, bo jak wiesz kosztuje ten SMS coś ponad złotówkę. Musisz zrozumieć że nie każdy ma SMSa.
        Nie będę ci tego wyjaśniał, bo i tak nie zrozumiesz.

  12. Sylwek Odpowiedz

    Dodam jeszcze że w tym nowym podcaście u Michała chodzi o jakąś aplikację żeby lepiej być zorganizowanym. Dokładnie nie zrozumiałem o co chodzi, z tej godzinnej audycji pamiętam tylko wzmiankę o konkursie.

  13. Marian Odpowiedz

    Tutaj grają dwie kwestie które są oczywiste:
    1. Gdyby produkty miały trwałość po 50 lat (a myślę, że dałoby się) to przecież firma po 5-10 latach mogłaby zamknąć fabrykę bo przecież każdy już by kupił i na 50 lat miałby spokój.
    2. Autoryzowane serwisy. Zastanawialiście się kiedyś dlaczego w nowszych samochodach wymiana bezpiecznika (dla niezorientowanych – operacja porownywalna z wymiana zarowki) wymaga demontazu wycieraczek i polowy deski rozdzielczej? 😉

    • Maga Odpowiedz

      Ad. 1. Przecież pojawialiby się kolejni nabywcy. To raz, poza tym nawet długowieczny sprzęt psułby się. Producent mógłby zarabiać na częściach. Teraz jest tak, że jak coś się popsuje, to się często naprawiać nie opłaca. Gdyby produkty były naprawdę solidne, naprawianie by się opłacało.
      To nie jest tak, że ten dynamiczny rozwój gospodarki służy wszystkim, co próbuje się nam wmawiać (więcej dóbr, więcej miejsc pracy, rośnie PKB itd). Tak naprawdę służy on grupie najbogatszych, którzy stają się jeszcze bogatsi i powoduje nieprawdopodobny wyzysk. Dysproporcje pomiędzy najbiedniejszymi a najbogatszymi obywatelami tego świata dramatycznie powiększyły się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. O czymś to świadczy.
      Ad. 2. To prawda. Kiedyś mieliśmy skodę 105 (ukradziono nam ją), w której wszystko można było naprawić samemu. W naszych obecnych samochodach nie ma takiej możliwości.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Też uważam, że byliby kolejni nabywcy. Na świecie żyje dobrze ponad 7 miliardów konsumentów – spora część w krajach wysoko uprzemysłowionych. Żaden produkt konkretnego producenta nie ma szans tak zalać rynku, żeby nasycić cały rynek. A długowieczność produktów to doskonała reklama dla przyszłych nabywców, prawda?

    • Roman Odpowiedz

      Marianie, to tylko model teoretyczny, bo jak dotąd nikt nie udowodnił, żeby jakikolwiek producent trwałych przedmiotów upadl z powodu nasycenia nimi rynku…

      • Maga Odpowiedz

        Ale nie przeszkadza to nikomu (zwłaszcza różnym ekspertom od ekonomii) straszyć wszystkich wokół jak katastrofalne przyniosłoby to skutki.
        I większość niestety dała się przekonać.
        To samo jest z namawianiem do konsumpcji. Co rusz słyszy się namowy, żeby kupować jak najwięcej, bo to ożywi gospodarkę.

        • Roman Odpowiedz

          Dowcip 🙂
          „Ekonomie wymyślili meteorolodzy po to, by istniała nauka jeszcze mniej dokładna od meteorologii”.

          Na zachęcanie do kupowania mam jedną odpowiedź. Jest to slogan przedwojennego Obozu Zjednoczenia Narodowego: „Trzeba zacząć surowe życie”.
          Bo bogactwo zarówno ludzi jak i narodów nie bierze sie z konsumpcji tylko z pracy, oszczędzania i inwestowania 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Sam nie czułbym się w 100% komfortowo, gdyby nagle cały świat zmienił swój punkt widzenia i zaczął kroczyć „moją” ścieżką. Zwyczajnie nie potrafiłbym przewidzieć wielu skutków takich działań.

        • Marian Odpowiedz

          Albo nie masz zielonego pojęcia o procesach zachodzących w gospodarce albo reprezentujesz jakąś rewolucyjną ideologię w tym temacie której nie jestem w stanie sobie wyobrazić :D. Bo rozumiem, że jak dla Ciebie wzrost konsumpcji nie ma wpływu na ożywienie gospodarki? 🙂

          • Maga

            Na ożywienie gospodarki może i ma, ale co mnie jako jednostkę to obchodzi.
            Z tzw. ożywienia gospodarki największe korzyści czerpią ci, którzy i tak już maja dużo, a nie zwykli ludzie.
            Dlaczego żaden z tych ekspertów nie odwołuje się do tego, co jest dobre dla pojedynczego człowieka? Dla ludzkości jako ogółu? Bo przecież nie nabijanie kieszeni producentom, nie eksploatowanie do granic zasobów naturalnych, nie wyzysk i niewolnicza praca. To jest oblicze wielkiego przemysłu, tylko jakoś nikt nie chce tego widzieć.

          • wolny Autor wpisu

            Ożywienie gospodarki ma dla jednostki m.in. takie znaczenie, że wtedy zwykle „nieco” łatwiej pracę. Tyle, że zazwyczaj nie tylko gospodarka galopuje, ale również jednostka – zdecydowanie ponad swoje siły i potrzeby. Generalnie całe zjawisko nie jest niczym złym – trzeba jednak odpowiednio ustawić swoje priorytety jako jednostka i nie iść ślepo za tłumem. Wtedy będzie nam dobrze zarówno na „górce”, jak i w „dołku”.

          • Maga

            Ja nie mówię, że gospodarka ma stać w miejscu. I jestem pewna, że nawet gdyby producenci postawili na jakość, a ludzie opamiętaliby się w tym pędzie do kupowania coraz to nowszych rzeczy, gospodarka by nie stanęła. Nie twierdzę też, że kapitalizm jest be. Chciałabym tylko, żeby to wszystko miało jakieś ludzkie oblicze. Tylko, a może aż tyle.

          • Marian

            Ożywienie gospodarcze ma dla jednostki bardzo duże znaczenie, jednak w naszym nieudolnie zarządzanym państwie faktycznie ciężko zauważyć te zależności ;).

          • Maga

            Jasne, ale podporządkowywanie wszystkiego temu magicznemu ożywieniu gospodarki, prawom rynku to jakiś absurd. Przynajmniej dla mnie. Jesteśmy ludźmi, nie maszynkami do zarabiania i (przede wszystkim) wydawania pieniędzy.

          • Marian

            Gospodarka to też nie jest żadna maszynka;). To żywy organizm. Gdy dbasz o swoje zdrowie, dostarczasz witamin itp. to jesteś zdrowa. Tak samo gdy gospodarce dostarcza się tego co trzeba to jest zdrowa :D. I na odwrót, gdy robi się rzeczy które jej szkodzą no to mamy to co mamy ;). Pieniądz kręci światem, taka jest prawda i nie ma co z tym walczyć.

    • Sylwek Odpowiedz

      Marianie, o jakim produkcie piszesz?
      Nie znam takiego produktu, który może być używany przez 50 lat.
      Pomyśl tylko, taka zwykła maszynka do golenia, cały czas wychodzą nowe modele. Co z tego że masz maszynkę na żyletki i golisz się przez całe życie, jeśli zobaczysz rekłlamę i kupisz sobie nowoczesną ale nic nie wartą.
      Nie znam takiego produktu, który po 50 latach nie wyjdzie z mody.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Sylwek – poczekajmy na odpowiedź Mariana. Ja tylko „przyczepię” się do słowa, którego użyłeś: moda. W tym miejscu użyty przez Ciebie termin nie ma zbyt wielkiego poważania i to, że coś dawno temu wyszło z mody naprawdę nie jest powodem do zmiany.
        Do 50-letniego okresu użytkowania nie odniosę się, ponieważ jeszcze trochę życia przede mną zanim osiągnę ten piękny wiek 🙂

        • Sylwek Odpowiedz

          Moim zdaniem reklama robi swoje. Kiedy naoglądamy się w telewizji najnowszych produktów, podświadomie chcemy to mieć.
          Najgorsze jest kiedy masz dzieci, wtedy wstydzą się w szkole przyznać że ich rodzice mają w domu jakieś stare urządzenie.
          Nie do pomyślenia mieć teraz telewizor skrzynkowy. Pomimo że kupiony parę lat temu, nadaje się do lamusa. Takie telewizory są naprawdę solidnie zrobione i śmiało mogą grać 15 lat bez awarii, ale wszyscy teraz mają LCD. Dochodzi jeszcze zużycie prądu i brak odpowiednich wtyczek. Przykładowo, nie możesz oglądać z memory stick.
          Marzy mi się solidne radio lampowe. Zawsze lubiłem dźwięk wzmacniaczy lampowych.Szkod że już wyginęły.

          • wolny Autor wpisu

            Tak sobie myślę o kwestii „oszczędność a dzieci” w kontekście szkoły, rówieśników, którzy żyją… standardowo (choć wg. mnie to standard z kosmosu). Ciekawy jestem, jak nam się uda wychowanie dzieci w taki sposób, w jaki sami żyjemy. Czy będą z miały tego powodu jakieś problemy, jak same będą się z tym czuły, co mogę zrobić, żeby nie pomyliły się im priorytety przez jednostronność przykładu otrzymywanego w domu. Jakieś rady bardziej doświadczonych czytelników?

          • Marian

            Nie mówię tutaj o używaniu komputera czy golarki przez 50 lat. Nie o takie sprzęty chodzi. Jednak nawet weźmy pod uwagę samochody, to już lepiej sobie wyobrazić prawda? Dam sobie rękę uciąć, że dzisiejsze samochody za 50 lat to nawet na żyletki nie będą się nadawać.
            Co do tego, że wątpicie w „nasycenie rynku” no to – pomijając to, że grube akademickie podręczniki są już na ten temat napisane – weźmy to na logikę: jak sądzicie, dlaczego jest tak, że te urządzenia umyślnie mają obniżoną trwałość w stosunku do tego jaką mogłyby mieć? Po prostu tak o? Czy może rozległe sztaby analityków w globalnych koncernach mylą się? A może zakładom produkcyjnym coś się wymknęło spod kontroli i przesadzili z oszczędnościami na materiałach powodując przy tym lawinę nieprzewidzianych skutków? 😉 To wszystko jest z góry zaplanowane i wyliczone. Z punktu widzenia producenta: dlaczego mielibyście kupować coś co 10 lat skoro możemy sprawić, że będziecie kupować co 2? 😉 Reklama i moda to co innego. Ja mówię o TRWAŁOŚCI czyli sytuacji gdy dana rzecz przez te przykładowe 50 lat po prostu nie rozsypie się.

          • Roman

            A moze i te „rozległe sztaby analityków” się mylą…
            Nie mam podstaw, by choćby zakłądać, że mają rację, bo jak na razie swojej tezy co do nasycenia rynku nie udfowodnili 🙂
            A teoretyzować to każdy potrafi 🙂
            Gdybym słuchał „ekspertów” to dzis bym pewnie biedę klepał, bo wszyscy jak jeden mąż uważali, ze moje pomysły są nie do zrealizowania.
            Tony biznesplanów, wykresów i analiz (no, moze nie tony, ale miałem kilka naprawdę profesjonalnych analiz tego co planuję, zrobionych) wskazywały, że biznes nie bedzie miał sensu…
            I sie eksperci mylili…

          • Maga

            Moje dzieci są pod względem technologicznym zacofane w stosunku do rówieśników. Nie mamy w domu TV, konsoli, kinectów i tym podobnych. No, mają tablet, na którym grają od czasu do czasu, nie za często. Bajki oglądają na lapku.
            Nie zauważyłam, żeby syn był z tego powodu jakoś negatywnie odbierany w szkole, nie jest z tego powodu wyśmiewany. Ale może jeszcze wszystko przed nami, syn jest dopiero w I klasie.

          • wolny Autor wpisu

            No właśnie – podejrzewam, że jeszcze wszystko przed Wami. Chociaż – może nie ma co dramatyzować, może dobry przykład i codzienny dialog wystarczy do poustawiania w głowie? W najgorszym wypadku pozostaje szkoła gdzieś na wsi i zmiana środowiska na takie, które jest mniej… skażone 🙂

          • Maga

            Obawiam się, że na wsi wcale nie jest lepiej, a może nawet gorzej. Chyba tylko homeschoolig zostaje.

          • wolny Autor wpisu

            Mam coraz większe wrażenie, że zainteresujemy się tematem za kilka lat.

          • Kosmatek

            Nie wyginęły, nie wyginęły, pełno tego na allegro :-).

  14. Janusz Odpowiedz

    Istnieje teoria tzw. cen psychologicznych. Podobna na kobiety odziałuje trik z ceną NN.99 z kolei na panów tzw. cena środkowa. Panom się wydaje, że tan cena jest optymalna. Jak widać po Twojej notce teoria sprawdza się w praktyce. 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dlatego też pisałem, że sam nie jestem pewien, czy wybierając produkty ze środkowej półki nie padam ofiarą dobrze przemyślanej i zaplanowanej strategii producentów… ehhh – za dużo wiedzy, za dużo zależności, za dużo niewiadomych żeby ogarnąć i zrozumieć to wszystko.

      • Janusz Odpowiedz

        No nie popadałbym w taki pesymizm; po prostu trzeba odrzucić kryterium średniej ceny i na spokojnie zastanowić się nad stosunkiem ceny do wartości tego co chcemy nabyć.

  15. Kasia Rz Odpowiedz

    Mam propozycję wpisu na „Walentynki”, coś w rodzaju: ile można zaoszczędzić pieniędzy na czystości / wstrzemięźliwości / wierności, jeśli oczywiście masz ochotę pobawić się w „moralizatora” 🙂 Pozdrawiam.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dobre 🙂 Ale to chyba nie jest mój temat – brakuje mi doświadczenia po drugiej stronie, więc nie będę aż tak teoretyzował 🙂

  16. Jasio Odpowiedz

    Narzekanie jak zwykle nic nie kosztuje.
    Dam przykład produktu solidnego: pralka Miele produkowana w Niemczech- teraz łapki do góry kto z osób tęskniących za jakością ją ma ?
    Czyżby cena troszeczkę za wysoka ?

    Niestety ale za wysoką jakość się płaci. I gdybyśmy poszli za radami co poniektórych to co prawda większości ludzi nadal by nie było stać na sprzęt AGD, ale za to można by się chwalić jego jakością.
    Na sprawę trzeba spojrzeć trochę szerzej niż przez pryzmat samego siebie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      OK – rozumiem Twój punkt widzenia. Przypominam jednak, że cały blog jest pisany bardzo subiektywnie, czytelnicy też nie są zupełnie przypadkowi, a gdybym chciał uwzględnić wszystkie sytuacje – zwłaszcza te, których sam nie doświadczyłem – nie tylko musiałbym pisać kilku(nasto?) krotnie dłuższe wpisy, to jeszcze musiałbym w nich mooooocno teoretyzować.

    • Roman Odpowiedz

      Najtańsza jaką znalezłem kosztuje 2 tys…
      OK…
      Amica za 900 zł daje 5 lat gwarancji wiec jak rozumiem MIELE za 2000 daje (no, bądźmi litościwi) 11 lat gwarancji?
      JEśli tak to zakup opłacalny, jeśli nie to po co płacić za nazwę?

      • Jasio Odpowiedz

        Za przedłużenie gwarancji się płaci.
        Po 2.: tak, serwis to i może jest przez 5 lat, tylko że tak powiem możesz sobie na niego poczekać co nieco.

        Zresztą generalnie serwis większości firm u nas jest na bardzo słabym poziomie.

        • Roman Odpowiedz

          No oczywiście, że za przedłużenie sie płaci 🙂
          Dlatego pozwoliłem sobie zauważyć, że skoro za 900 zł Amica daje 5 lat, to żeby było „odpowiednio” za 2000 zł MIELE powinno dawać 11 lat
          No bo za cos te 1100 zł więcej muszę kupując MIELE zapłacić, nieprawdaż?
          Skoro „obiecują”, ze ich sprzęt jest „lepszy bo droższy” niech mi to zagwarantują 🙂
          Za gwarancje mogę dać pieniądze, za obietnicę nie zwykłem 🙂

          • wolny Autor wpisu

            Zgadzam się – czasami trafi do mnie jakaś niechciana reklama potwierdzająca, że „za przedłużenie się płaci” 😀 przepraszam, ale nie mogłem się oprzeć 🙂

          • Roman

            Hehe… dopiero teraz odkryłem dwuznacznosć tego zdania 😀

    • Maga Odpowiedz

      Zaskoczę Cię. Co prawda pralki Miele nie mam, bo jak urządzaliśmy mieszkanie nie było mnie na taką stać. Teraz mogłabym sobie taką spokojnie kupić, ale po co, skora ta, którą mam wciąż dobrze działa.
      Kupiłam jednak robota Kitchen Aid – był bardzo drogi, ale myślę, że jest całkiem możliwe, że będzie go jeszcze używać któreś z moich dzieci.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        To już któryś komentarz w temacie tego cudu techniki – aż z ciekawości zerknąłem na ceny. Jestem pod wrażeniem – mam nadzieję, że potrafi wyczarować ucztę z resztek znajdujących się w lodówce? 🙂

        • Maga Odpowiedz

          Sam nie potrafi, ale z pomocą człowieka i owszem 😉
          Ja przerabiam duże ilości ciasta – kocham piec.

          • Kasia Rz

            Ja bym nie kupiła tak drogiego urządzenia, z prostego powodu: każdy w obecnym świecie jest zagrożony cukrzycą i jeszcze do tego piec nie wiadomo jakie ilości ciasta w domu? Cukier ogólnie fatalnie wpływa na organizm człowieka: na zęby (plomba w Warszawie 200PLN), zmniejsza odporność na infekcje i wspomniana cukrzyca, nieuleczalna i bardzo kosztowna w leczeniu.

            Przestałam jeść cukier pod wszelką postacią kila lat temu i każdemu to polecam.

          • Roman

            Na moje to kiepski argument, ale w koncu każdy ma swoje „motywatory” 🙂

          • Maga

            Ja używam często ksylitolu, właśnie głownie ze względu na zęby.
            I to nie jest tak, że zaczęłam piec, jak kupiłam KA.
            Piekłam już wcześniej bo po prostu to lubię i umiem.
            I gdybym nie miała KA piekłabym nadal.
            Poza tym pikę nie tylko słodkie rzeczy, ale również chleb, bułki.

          • Kasia Rz

            Biała mąka (wyjątek orkisz), taka samo zatruwa i obciąża organizm jak i cukier.

          • wolny Autor wpisu

            Kurcze… podziwiam. Codzienna, słodka przekąska do kawy to niestety moja słabość…

          • Kasia Rz

            Nie ma co podziwiać. Prosty rachunek zysków i strat.

        • Kasia Rz Odpowiedz

          W USA KitchenAid kosztuje ok 300 USD, a ile w Polsce – wiadomo przebicie co najmniej 100%.

          • Marian

            Idea dobra, ale nie w Polsce :). Na dzień dobry koszty transportu nas zdziwią, potem zdziwimy się gdy urząd celny powie nam ile musimy zapłacić żeby zobaczyć swoją własność na oczy (cło), a gdy zobaczymy ile musimy zapłacić vatu i podatku dochodowego do urzędu skarbowego (vat 23%, dochodowy 19%) – gdzieś tam po drodze jeszcze zus się nawinie – to szybko wyciągniemy wnioski skąd ta przebitka w cenie w porównaniu do USA :).

          • Maga

            Gdyby ktoś chciał przewozić go tak, jak ludzie przewożą aparaty, lapki itp, to ten robot jest cholernie ciężki. Nie da rady przewieźć w bagażu więcej niż jednej sztuki nie dopłacając na nadbagaż.

  17. Piotr Odpowiedz

    Kolejny świetny artykuł i poruszający bardzo ważny temat „na czasie”. Dobrze, że został napisany, może coraz więcej osób otworzy oczy na pewne rzeczy.

    PS – Wolny, wysłałem Ci maila kilka dni temu, dotyczącego zarządzania finansami osobistymi, sprawdź maila proszę bo jeszcze nie otrzymałem odpowiedzi, a trochę mi się spieszy 🙂 dzięki wielkie i pozdrowienia

    • Maga Odpowiedz

      Ja bym raczej powiedziała, że chodzi o spisek służący maksymalizacji zysków. Przecież wiadomo, że to nie jest spisek dla samego spisku.

  18. Sylwek Odpowiedz

    Chyba nie jest tak źle, jak to Wolny pisze.
    Uważam że jakość polepszyła się. Jeśli ktoś miał w latach 80 samocód i teraz, zobaczy różnice. Te małe fiaty i duże fiaty, dacie i łady to była kupa złomu.
    Ośmielam się powiedzieć że taki zwykły 5 letni WV Golf jest lepszy niż taka nowiutka Dacia wyprodukowana w latach 80.
    Taki mały fiat, niby prosty samochód, a miał tyle problemów.
    Jeszcze gorzej było w latach 70. Kiedy jechaliśmy z ojcem do rodziny na wioskę jakieś 80 km, ojciec szykował fiata przezcały tydzień.
    Taki wyjazd 80 km, to były dopiero odległość w tamtych czasach. Jak baliśmy się, żeby samochąd wytrzymał.
    Nawet motocykle z tamtych lat były do kitu, często wysiadały świece zapłonowe. Nawet tego nie potrafiono zrobić poprawnie.

    • MS Odpowiedz

      Może aż tak nie wybiegajmy w przeszłość do lat 80. Weźmy sobie rocznik 1995 – dwudziestoletnie np. volkswageny mają się dobrze i będą miały jeszcze długo. Natomiast w przypadku dzisiejszych aut to zapewniam Cię, że za 20 lat nie zobaczysz na chodzie żadnego ;). Pośredniczę w transporcie części do niemieckich fabryk volkswagena i audi, porównując te same części sprzed 5 lat i z dzisiaj to naprawdę gołym okiem widać gorszą jakość tych „dzisiejszych”.

      • Roman Odpowiedz

        widać widać… w portfelu również
        Kilka miesiecy temu wymieniałem łozyska kół w mojej „cytrynce”
        Za „oryginał z logiem” miałem zapłacić 80 zł/szt
        Poszedłem do znajomego mającego sklep obsługujący rolników. Za dokładnie takie same łozyska tylko „niecytrynowe” (o przepraszam, co do dwóch parametrów były lepsze od „cytrynowych”) zapłaciłem również 80 zł ale za 4 sztuki

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Ejjj – mam nadzieję, że moje auto z 2004 roku będzie w świetnym stanie w 2024! Być może wtedy dobiję do 200.000 km na liczniku 🙂

        • MS Odpowiedz

          Mówi się, że nie-jeżdzenie dobija samochód w podobnym tempie niż jeżdżenie, coś w tym jest. Ale to raczej tyczy się takich skrajnych przypadków jak odpalanie samochodu np. raz na miesiąc lub rzadziej.

          • wolny Autor wpisu

            Z mojego doświadczenia wynika, że sporo zależy od egzemplarza (a może marki?). 9-letni francuz zaczął się niesamowicie „sypać”, kiedy po przeprowadzce bliżej centrum przestawiliśmy się z codziennych dojazdów na wybór tego środka transportu mniej więcej raz na tydzień. Natomiast nasz japończyk, również „jeżdżony” w podobny sposób, od 3 lat jest 100-procentowo niewrażliwy na takie traktowanie i nie generuje praktycznie żadnych kosztów poza paliwem, ubezpieczeniem i wymianą oleju/filtrów.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A co z ceną (zaznaczam: ceną, nie dostępnością) aut w latach 80? Jeśli w końcu dostało się „przydział”, to w zasadzie nie było żadnego problemu z kupnem – podobnie jak to było z mieszkaniami. Gdybym miał teraz poczekać 2-3 lata na nowe auto, które kosztowałoby grosze, ale musiałbym przy nim spędzać kilka godzin tygodniowo… hmmm – zastanowiłbym się 🙂
      Uprzedzam, że lekko teoretyzuję i „zgaduję”, że cena takiego maluszka nie była kosmiczna.

      • Kasia Rz Odpowiedz

        Teoretyzujesz, zgadza się 🙂

        Moi rodzice na pierwszego malucha czekali 7 lat (wcześniej zapłaciwszy
        całą cenę na tzw. przedpłaty), a na mieszkanie 20 lat (mając zgromadzony wkład mieszkaniowy na 70-metrowe mieszkanie). W końcu jak to mieszkanie „dostali”, to zaliczono im za ten cały wkład za 3 metry kwadratowe, a za resztę musieli zapłacić nową obowiązującą ceną).

        A rożne „talony” i „przydziały” to były dla wąskiej elity: partyjno, sbecko, milicyjno, wojskowej. Nie dla zwykłych ludzi.

  19. MS Odpowiedz

    A dzisiejszy 5 letni golf oczywiście, że jest lepszy i to nawet od DZISIEJSZEJ nowiutkiej dacii, ba, ostatnio znajomy po pół zamienił forda z salonu na używanego golfa bo miał dosyć wizyt w serwisie średnio raz na miesiąc. Rok wcześniej pozbył się opla (również z salonu) bo serwis w sumie sam nie wiedział co się dzieje i nie umiał naprawić usterki (odsyłali do innych miast). Ja mam auto z 2008 roku i w serwisie – poza przeglądami – był RAZ i to tylko z powodu małej usterki wycieraczki. Także podsumowując – od kilku (myślę, że tak od 2009-2010 roku) lat jakość nowych aut poszła bardzo w dół.

    • eMCi Odpowiedz

      Wszystko zależy od tego jakiego golfa, z jaką Dacią porównasz. Jeśli Golfa 1.6 8valbo z innym niezatapialnym silnikiem do Sandero TCe 0.9 to masz rację. Jeśli zestawisz Golfa TSi z nawet dwuletnim Loganem 1.6 16V, to można dyskutować w temacie awaryjności, bo Logan wytrzyma 500.000km a Golf być może 300.000, ale to to raczej w ramach przebiegu ponad „fabryczny limit”.

  20. MS Odpowiedz

    Wolny – tak z ciekawości zapytam: ilu masz unikalnych gości na blogu miesięcznie? Bo wydaje mi się, że Twoja popularność rośnie :D.

  21. Mrówka Odpowiedz

    Ciekawy artykuł o ważnych sprawach.
    Zgadzam się z komentarzem powyżej, że nie chodzi tu o spisek, ale o maksymalizację zysków.
    Przekonująco wyjaśnia problem Dana Thomas w książce „Luksus. Dlaczego stracił blask”, w której opisuje, jak światowej sławy marki, szczycące się jakością swoich często wytwarzanych ręcznie, z najlepszych materiałów, produktów, z czasem, chcąc pozyskać masowego klienta (czytaj: zwiększyć zysk), obniżają jakość swoich wyrobów i rozmieniają się na drobne.
    Dodatkowo warto obejrzeć kilkuodcinkowy film „Tajemnice korporacji”, o etycznie wątpliwych działaniach wielkich koncernów. Inaczej mówiąc, o tym, jak próbują nas wmanewrować w kupowanie swoich produktów, tak byśmy tego nie zauważyli. Jest dostępny w sieci.
    Pozdrawiam

  22. eMCi Odpowiedz

    Możemy nazwać to spiskiem, aczkolwiek moim subiektywnym zdaniem, „spisek” jest często bardziej odzwierciedleniem naszego stanu świadomości niż realnego, celowego działania grupy osób. Do spisku, trzeba grupy, która łamiąc przyjęte normy (prawne, etyczne, społeczne, inne?) przystępuje do zmowy. W przypadku postarzania obecnie – abstrahując od wydarzeń historycznych – mamy raczej do czynienia z powszechną praktyką maksymalizacji zysków. Możemy to uznać za nieetyczne, nieekologiczne itd, ale raczej nie ma mowy o zmowie, a przynajmniej nie w sensie ogólnie rozumianego globalnego spisku. Koncerny nie muszą się umawiać, że produkty ABC zepsują się po gwarancji, a produkty D1;D2;D3, będą różniły się od siebie nieznacznie, aby kilkakrotnie sprzedać niemal ten sam produkt. Księgowość to liczby, a te są uniwersalne i zawsze bardziej opłaca się robić jak większość. Taka jest obecna kolei rzeczy. W pewnym sensie mamy to, czego chcemy – tanio!! i nowe!!!, a to czego nie chcemy jest nam uświadamiane. Na marginesie: można nieco inaczej zdefiniować pojęcie koncerny wychodząc poza krąg prezesów do „właściciela”. Tylko kto jest właścicielem dajmy na to Apple, Sony, Electrolux itd? Nie jedna osoba, a po części obecni zarządzający koncernem, inwestorzy (Kowalski, Baumann i Smith), gigantyczne fundusze vel inwestorzy (żona Kowalskiego i Smitha). Inwestorzy chcą zysków, co przekłada się na wirtualną wartość akcji jakie posiadają, zarząd chce zysków dla premii, fundusze chcą zysków, żeby mieć dobry portfel, inaczej zrobią sellout i kurs akcji spadnie mocno w dół. Wygląda na to, że wszyscy gonią za króliczkiem, który ucieka w las. Tylko co się stanie, gdy króliczek ucieknie, a wszyscy ockną się ciemnym lesie a wokół wilki?

  23. Greg Odpowiedz

    dla mnie wygląda to trochę inaczej, ludzie z natury są leniwi po to wymyśli samochód mikrofalówkę zmywarkę bo nie chcą tracić czasu lub po prostu bo im się nie chcę, 70% ludzi w stanach używa „zastawy” jednorazowej łącznie z obrusem, po obiedzie składa się obrus w worek i wszystko wyrzuca do kosza, po co zmywać? tak może być łatwiej i prościej prawda? Jak dla mnie ludzi sami są winni to nie marki tylko klienci, dajmy na tapetę buty a raczej jak ładnie wyżej ktoś to określił wyrób obuwinczopodobny, dlaczego ludzie kupują tanie buty? Bo nie jest ich szkoda zniszczyć i wyrzucić, bo jest tanie. zobaczcie na portalach aukcyjnych czego sprzedaje się najwięcej nie ważne jakiej jest to jakości ważne że jest najtańsze, to producenci dostosowują się do rynku zbytu, najwięcej zbytu jest na tanie rzeczy. A to że sprzęt jest produkowany z myślą zepsucia wcale się nie dziwie, dwa przykłady (moje ulubione:) Mercedes wypuścił na rynek model 123, auto było tak bezawaryjne że właściciel po wielu latach przyznał że na tym modelu stracili najwięcej pieniędzy, dlaczego bo serwis był niepotrzebny. Drugi przykład producent silikonowych klapków crocodli (jakoś tak) sprzedaż jego klapków była tak duża że nie nadążali z produkcją po kilku latach spadała o 99% procent dlaczego? bo produkt był tak skonstruowany że się nie zużywał rynek się nasycił i zbyt zrobił się znikomy. Producenci już od dawien dawna planują żywotność, kiedyś było tak że producent oprócz zarobku na sprzedaży później zarabiał na sprzedaży części eksploatacyjnych, ale rynek zepsuli ludzie bo zaczęli sami kombinować, więc przedsiębiorcy przestali zarabiać na częściach zamiennych, wykombinowali żywotność, ja się wcale nie dziwie. Z butami i ubraniami było identycznie w pewnym momencie rynek się zapchał i zarabiały krawcowe i szewcy. Fabryki zmieszały produkcje aż poupadały. Szkoda że właśnie to wszystko obróciło się przeciwko nam ale niesety sami sobie winni jesteśmy. Tak naprawdę najbardziej boli mnie to że sami niszczymy nasz kraj, nie kupujemy polskich wyrobów robionych w Polsce tylko made in … china. Boli mnie że nie mamy swojej marki samochodów czy swoich marek odzieżowych które od a-z produkują w Polsce z Polskich materiałów. Zresztą sam już nie rozumiem tego świata, z jednej strony coraz ostrzejsze normy ekologiczne z drugiej coraz więcej elektor śmieci i innych, gdzie podziały się wielorazowe butelki szklane na mleko czy śmietanę? Gdzie torby papierowe? Wszędzie tylko plastik i syf. Teraz nie można nawet kupić zdrowego jedzenia, wszystko skażone. Co zostawimy naszym pokoleniom? Trzeba pamiętać że każdy medal ma dwie strony. Jak zawszę się rozpisałem, Pozdrawiam!

  24. Łukasz Górka Odpowiedz

    Dawno nic tu nie komentowałem. Ale nawiązując do reszty moich wcześniejszych komentarzy, nie chcę ryzykować z okazji na krytykę państwa.

    Dzisiaj nie będę się zbytnio rozpisywał. Chciałbym tylko napisać, że w produkcji sprzętu, którego termin przydatności do użytku jest dość krótki, ma swój udział unia europejska. Mam na myśli występowanie błędów YLOD w konsolach PS3 oraz RROD w konsolach Xbox 360. Podobne błędy występują też w niektórych kartach graficznych. Ich powodem były tak zwane zimne luty. Ich efektem był brak połączenia między układem BGA, czyli układów odpowiedzialnych za obsługę grafiki, a resztą podzespołów konsoli. Zimne luty były spowodowane stosowaniem stopów bezołowiowych do lutowania.

    A czy producenci sami z siebie zaczęli lutować przy użyciu bezołowiowych stopów cyny? Otóż nie. Było to spowodowane wprowadzeniem przez UE dyrektywy RoHS, która ograniczyła użycie ołowiu w sprzęcie elektronicznym. A kto był najbardziej poszkodowany na wprowadzeniu tejże dyrektywy w życie? Nie wielkie firmy, jak Microsoft czy Sony, ponieważ one sprzedając na rynku globalnym mogły nie zważać na straty, na rynku europejskim. Może nawet ta dyrektywa była im na rękę. Największe straty owa dyrektywa przyniosła mniejszym graczom, którzy mogliby konkurować jakością, ponieważ na popularność nie mają co liczyć, w przeciwieństwie do Sony i Microsoftu. Dyrektywa RoHS jest więc kolejnym sposobem na ułatwienie rozwoju wielkim korporacjom, kosztem mniejszych firm.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A wiesz co? Ostatnio prawdopodobnie stałem się ofiarą tego zjawiska. Karta graficzna padła po kilku latach i próbowano ją rozruszać „wygrzewaniem” – chyba nie muszę dodawać, że bezskutecznie.

      • Łukasz Górka Odpowiedz

        Wygrzewanie w piekarniku albo przy użyciu nagrzewnicy? Takie środki czasem podobno dają skutek, ale to na maksymalnie kilka tygodni. Chociaż kolega wygrzał w piekarniku swoją kartę jakiś rok temu i śmiga mu do tej pory.

        Słyszałem też o ludziach, którzy sprzedają naprawiane w ten sposób (piekarnik lub nagrzewnica) karty graficzne i konsole na allegro. Nie trzeba chyba dodawać jak długo kupujący może się cieszyć nowo kupionym sprzętem.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Dlatego właśnie dałem sobie spokój z naprawą i sprzedałem taki 5-letni uszkodzony komputer za niezłe pieniądze (chyba 440 zł vs. 1900 które dałem za niego 5 lat temu). Nie wiem jak to się komu opłacało…

          • eMCi

            Nie wolałeś wymienić samej karty graficznej? One są bardzo tanie, jeśli mają jedynie wyświetlać obraz.

          • wolny Autor wpisu

            1. To był laptop teściów, bez którego ze względu na pracę nie mogli się obyć dłużej niż kilka dni więc ciężko byłoby to w tym czasie komukolwiek naprawić.
            2. Pogooglałem, poczytałem i okazało się, że ten model miał często występującą wadę i jest olbrzymi wręcz popyt na ten konkretny właśnie model karty graficznej. Używane, nie wiadomo jak długo jeszcze sprawne egzemplarze kosztowały ok. 300 zł. Uznałem, że skoro można jeszcze sprzedać uszkodzony egzemplarz za sensowną cenę, lepiej zrobić to niż inwestować w 5-letni komputer. Teściowi w zupełności wystarczył nowy egzemplarz z 2-letnią gwarancją za 1300 zł. 440 zł ze sprzedaży + 300 zł oszczędzone na naprawie to już ponad połowa funduszy na nowy sprzęt.

  25. Andrzej Leszno Wielkopolska Odpowiedz

    Witam na wstępie powiem że ten cały wybujany konsumpcjonizm jest do bani a zasoby kiedys się skończą ale właśnie jest jedno ale żyjemy w systemie kapitalistycznym i to w najbardzej ostrej Polskiej odmianie gdze człowiek ,pracownik się nieliczy jest traktowany jak trybik w maszynie co jak się zepsuje można go łatwo zastąpić innym wstrętny ten kapitalizm co nie .Na dodatek niszczy środowisko i siłą żeczy ludzi równiez choroby cywilizacyje itd.Ale zastanówmy się czy wynaleziono jakiś lepszy system jak nie kapitalizm to co feudalizm,socjalizm,komunizm to było jeszcze gorsze i też się niesprawdziło A cały ten system jaki mamy obecnie jak wiadomo potrzebuje stałego wzrostu gospodarczego bez wzrostu się załamie,maczają w tym temacie palce też instytucje finansowe ale bez wybujanego konsumpcjonizmu system się załamie bo niebędze wzrostu fabryki muszą produkowac ludze muszą kupować ,banki muszą pożyczać inaczej jest recesja .Oczywiśce jestem przeciwny niszczeniu zasobów naturalnych ,szybkiemu tepu życia , ale na dzeń obecny niema innego wyjśćą niewygramy z tym możemy tylko się nauczyć żyć w tym systemie.Może kiedyś skończy się ropa i wszystko szlak trafi ludze będą musieli zacząć wszystko od nowa ale puki co musimy się jakoś przystosować do tego co jest pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Sam jestem ciekawy czy kiedyś powrócimy do jaskiń… ale mimo tego, że sam będę na to zdecydowanie lepiej przygotowany niż większość, to ta koncepcja nie wywołuje u mnie zbytniego entuzjazmu 🙂

  26. Wetalk Odpowiedz

    Nadmierna konsumpcja donikąd nie prowadzi, trzeba kupować w miarę rozsądnie a nie co popadnie, bo akurat ma się zachciankę i to zdrowe dla planety, dla portfela i dla naszej psychiki kiedy nie stajemy się zakupoholikiem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *