Zachęcający tytuł, prawda? Nie wątpię, że chciałbyś poznać tajniki prosto z kuchni mojej rodziny, żebyś sam mógł przygotować smaczne i pełnowartościowe posiłki, które kosztują 5 zł za porcję. Niestety… już na samym początku muszę Ci się przyznać, że użyłem niewielkiego podstępu, żeby Cię tu zwabić, bo tak naprawdę nie mam pojęcia… jak można być tak rozrzutnym! Jeśli marzysz o zejściu do pułapu 5 zł, przyjmij wyrazy rozczarowania Twoją postawą, zapnij mocno pasy i przygotuj się na jeszcze większe nurkowanie!
Po tym wstępie z przytupem należy Ci się kilka faktów. Zapewne pamiętasz, że w roku 2013 moje comiesięczne wydatki były niezwykle niskie, i to mimo kilku znaczących zmian w naszym życiu. Ponieważ jedzenie jest u nas kategorią, na której z jednej strony nie oszczędzamy przesadnie, a z drugiej – niemal podświadomie pilnujemy na tyle mocno, żeby te wydatki nas nie bolały. W związku z tym nie wpisujemy osobno rachunków za żywność do arkusza z naszym budżetem domowym, a te wydatki – łącznie z chemią czy kilkoma pomniejszymi kategoriami trafiają do jednego wora zwanego „zakupy”. Koszt tej kategorii to w zeszłym roku 12.750 zł, czyli 1062,50 zł miesięcznie. Z tego mniej więcej 700-800 zł idzie na żywność (łącznie z napojami). O tym, jak nasza 2,5-osobowa rodzina (Maja ma 9 miesięcy i schabowego – ani nawet jego połówki – jeszcze nie zje :)) żywi się za tak niewielkie fundusze, prawdopodobnie kiedyś napiszę nieco dokładniej. Dzisiaj natomiast skupię się na posiłku, który w większości wypadków jest nie tylko największy, ale przede wszystkim: najdroższy. Obiad – bo o nim mowa, może stanowić dość znaczący składnik comiesięcznych rachunków żywieniowych – zwłaszcza, jeśli często żywimy się poza domem. To efekt zapracowania, a także zachłyśnięcia się spożywaniem lunchów, brunchów czy innych wersji niemodnego przecież obiadu. Ja jednak trzymam się klasyki gatunku, a dzisiaj postaram się dodatkowo pokazać, że warto postawić na posiłki domowe, które mogą być zaskakująco tanie. A przy tym ciekawe, bo przecież dobre jedzenie to ważna składowa poczucia satysfakcji z tego, jak żyjesz! Nie przedłużając: jak przygotować obiad, żeby nie tylko nie kosztował zbyt wiele, ale do tego był smaczny i stanowił pełnowartościowy posiłek?
Zupy rządzą, a dobra ogórkowa nie jest zła 🙂
Kojarzysz w ulubionym sklepie półkę z przecenionymi artykułami z kończącym się terminem ważności? To miło, chociaż nawet do niej nie zajrzymy 🙂 Powiem więcej – postaramy się zaglądać do sklepu tylko wtedy, kiedy to naprawdę konieczne. Nie załamuj się – nie zamierzam Cię przekonywać do bazowania na własnych, wyhodowanych w ogródku produktach (chociaż jeśli masz odpowiednie warunki – choćby balkon – czemu nie?). Skoro nieco się rozgrzaliśmy tą zabawą w kotka i myszkę, przejdę do konkretów. A są one tak proste, że zbędna będzie nawet kartka i ołówek – na pewno zapamiętasz je od razu:
– pierwsza, absolutnie święta i bez wątpliwości najważniejsza zasada: kupuj produkty sezonowe. Tutaj znajdziesz naprawdę świetnie opracowany kalendarz sezonowości (uwaga – plik jest duży – waży ponad 25 Mb), który chyba niedługo zawiśnie na drzwiach naszej lodówki (na co wpadłem właśnie w tej chwili :)). Niemal cały rok możesz jeść jak król, a twierdzenie, że zimą dostępne są tylko drogie, importowane produkty to chyba wymysł importerów. Nie po to wynaleziono 101 sposobów na ziemniaka, żeby teraz wybrzydzać i konsumować bataty (które powinny być nazywane „wilcem ziemniaczanym”, chociaż eleganckim dżentelmenom konsumującym wystawny brunch przez usta by to nie przeszło…)
– kupuj produkty jak najmniej przetworzone. Kolejna „oczywista oczywistość”, o której niestety często zapominamy w związku z ciągłym pośpiechem i brakiem czasu. Problemy z produktami wysoko przetworzonymi są dwa. Po pierwsze, przepłacasz – czasami narzut jest tak ogromny, że podobnych poziomów procentowych nie powstydziliby się najwięksi sprzedawcy elektronicznych gadżetów. Po drugie: chyba nie wierzysz w naturalność i zawartość odpowiednich składników mineralnych w kupowanym produkcie? Nie dość, że nieprzyzwyczajony do „chemii” żołądek średniowiecznego chłopa przewróciłby się na drugą stronę po kontakcie z „klopsikami babuni” z pobliskiego spożywczaka, to jeszcze sposób ich przygotowywania najczęściej wyjaławia poszczególne składniki. W efekcie otrzymujemy nafaszerowaną zupełnie niepotrzebnymi substancjami papkę, która ma chyba tylko jedną zaletę: oszczędza nasz czas. Stali czytelnicy bloga wiedzą, że tego typu oszczędność nie leży w mojej naturze – wolę tzw. slow food we własnym wykonaniu (czy chleb i powidła śliwkowe to nie połączenie idealne? :)).
Aż się boję, co to za pyszności. Pewnie jakiś „domowy obiadek” 🙂
– wybieraj warzywa zamiast mięsa. Ta niezwykle prosta zasada może wyjść Ci tylko na dobre i jednocześnie ulżyć nieco Twojemu portfelowi. Spora część naszych obiadów to kilka rodzajów warzyw, które kosztują nieporównywalnie mniej niż mięso. Oczywiście należy mieć nieco doświadczenia nabytego podczas regularnych zakupów i omijać szerokim łukiem chociażby paprykę, kiedy kosztuje ona 25 zł za kilogram. Praktycznie o każdej porze roku znajdziesz wartościowe warzywa, za których ilość wystarczająca na 4 porcje zapłacisz kilka złotych. Mięso? Staramy się jeść niewielkie ilości, najlepiej nie więcej niż 2-3 razy w tygodniu. Nie planujemy zupełnie rezygnować z tego źródła pożywienia (próbowaliśmy, nie byliśmy przekonani), ale ograniczenie jego spożycia wychodzi nam na dobre. Dzięki rozsądnym wagowo porcjom i rzadszym wizytom w mięsnym pozwalamy sobie na kupowanie dobrego jakościowo mięsa u rzeźnika, zamiast maczanego raz po raz w przedłużających żywotność roztworach mięsa z hipermarketu…
– nie marnuj żywności (kolejny banał? Statystyki pokazują, że niekoniecznie). Kupuj ilości odpowiednie dla Twojej rodziny i pamiętaj, że lepiej się nie do końca najeść niż zjeść za dużo. Zużywaj to, co zostało Ci z poprzednich zakupów i nie zapominaj o tym, co zostało w lodówce po przyrządzeniu posiłku – tygodniowe „znaleziska” przeważnie nie będą się już nadawały do spożycia 🙂
– planuj. Nie zaczynaj myśleć o obiedzie stojąc przed sklepową półką. Zaplanuj go chociaż dzień wcześniej, przed zakupami sprawdź zawartość lodówki i postaraj się do niej dopasować potrawę (kłania się punkt „nie marnuj żywności”). Unikaj kupowania impulsywnego – to zasada sprawdzająca się nie tylko w przypadku zakupów spożywczych 🙂 Planowanie oznacza również mądre zakupy, wybiegając nieco w przyszłość. Konieczność użycia śmietany nie oznacza zejście do sklepu na rogu po malutką śmietanę za 2 zł. Zamiast tego, pół-litrowa, świeża przez tydzień od otwarcia śmietana kupiona w markecie za 2,60 zł wystarczy do zrobienia co najmniej dwóch różnych obiadów, a najprawdopodobniej jeszcze sporo zostanie do zużycia poza tymi posiłkami.
– improwizuj. Nie zliczę sytuacji, kiedy moja lepsza połówka wyczarowała coś pysznego z lodówki, w której „nic nie było”. Równie wiele razy zastępowaliśmy produkty z przepisu innymi, bardziej dostępnymi. Przykład? Od pewnego czasu nie używany oliwy z oliwek, a zamiast tego w ruch idzie nasz polski olej rzepakowy. Możesz uznać to za profanację, ale ciasto na pizzę z dodatkiem oleju zamiast oliwy smakuje równie dobrze!
To właśnie tak zwane „coś z niczego”.
– gotuj więcej. Standardowy scenariusz w naszym domu: obiad dla 2 osób na 2 dni. Skutek: więcej czasu i mniej sprawunków na głowie. Codzienne gotowanie to według nas robienie pod górkę sobie samemu. Zapewniam, że na drugi dzień odpowiednio przechowywane potrawy nie tylko się nie zepsują, ale czasami – na skutek „przegryzienia się” – są jeszcze smaczniejsze! Jeśli jednak Twoje kubki smakowe reagują alergicznie na tego typu powtarzanie smaków, mam dla Ciebie nowinę: jedzenie można mrozić. Z niewielkimi wyjątkami zamrozisz niemal wszystko, co przygotujesz. A od mrożenia posiłków już tylko krok od tego, na czym Ci zależy: codziennie inny obiad! Sam nie mam absolutnie nic przeciwko zjedzeniu tego samego na drugi dzień (pod warunkiem, że było smaczne :)) i nie wydaje mi się to niczym niezwykłym.
– ogranicz się do jednego dania. Kolejny czysto racjonalizatorski pomysł, mający przede wszystkim ograniczyć czas spędzany w kuchni. Dwudaniowe obiady jadamy jedynie podczas wyjątkowych okazji i nie widzę żadnego powodu, żeby ten stan rzeczy zmienić.
– zaprawiaj. Samodzielnie wykonane weki to doskonały pomysł na przedłużenie sezonu na wybrane produkty – sami nadal cieszymy się z efektów naszej pracy podczas święta śliwki. Co więcej, produkty kupowane w szczycie sezonu są znacznie tańsze niż importowany chłam, który widzisz na pięknie wyeksponowanych półkach w lokalnych delikatesach…
– skoro piszę o zaprawianiu, to nie mogę nie wspomnieć o mrożeniu! Owoce i warzywa kupione w okresie, kiedy są najtańsze, to doskonały pretekst do tego, żeby kupić nieco więcej i cieszyć się pełnowartościowym, kupionym okazyjnie produktem nawet kilka miesięcy później.
– jedz zupy. Przyznam, że to nie moja bajka i mimo silnych argumentów nie mogę się przekonać do wielu zup, po których jestem najzwyczajniej na świecie głodny. I nawet te wszystkie witaminy i minerały pozostawione przez wrzucone do zupy warzywa nie ratują sytuacji. Jeśli jednak sam jesteś fanem zup, to zapewne wiesz, że to jedna z najtańszych opcji jeśli chodzi o główny posiłek w ciągu dnia.
– nie staraj się być „modny”. Nawet, jeśli w ulubionym programie kulinarnym zachwycali się karczochami czy ostrygami, a koleżanka z pracy wręcz nie mogła się nachwalić swoimi owocami morza, nie znaczy to, że Ty również musisz papugować. A poza tym… czasami lepiej myśleć pozytywnie o nieznanej potrawie, niż zawieźć się jej smakiem i odkryć sztuczność telewizyjnych achów i ochów…
Czy te wszystkie zasady są łatwe do codziennego stosowania? Do tej pory myślałem, że owszem, ale patrząc na powyższą listę zdałem sobie sprawę, że opanowanie całości może zająć trochę czasu i wymagać nieco determinacji. Jest to jednak osiągalne dla każdego, kto nie spędza całych dni w pracy, a z czasem przytoczone reguły po prostu wchodzą w krew i przestają stanowić większe wyzwanie. Niestety – kilka odstępstw i dróg na skróty, a nadal nie będziesz w stanie zaakceptować tezy postawionej w tytule wpisu. Jeśli nadal „obiad za piątaka” to dla Ciebie abstrakcja, mam coś, co może Cię przekonać…
Chcesz zobaczyć, jak te podstawowe zasady działają w praktyce, i to w okresie zimowym? Może nie będzie aż tak kolorowo jak w szczycie sezony, ale skoro obiecałem obiady poniżej 5 zł, muszę dotrzymać obietnicy. W związku z tym zdradzę kolejny, niezwykle ważny fragment mojego życia, który dotąd trzymałem w ścisłej tajemnicy: podzielę się z Tobą tym, co jadłem na obiady w ciągu ostatnich 2 tygodniach.
Dzień 1-2: placek lotaryński z brokułem.
Jedyne w zestawieniu zdjęcie poglądowe. Nasz wygląda niemal identycznie 🙂
[table id=24 /]
Dzień 3-4: zapiekanka wiejska.
[table id=25 /]
Dzień 5-6: Kapuśniak.
[table id=38 /]
Dzień 7-8: Nuggetsy
[table id=27 /]
Dzień 9-10: Pizza.
[table id=37 /]
Dzień 11-12: Naleśniki orientalne.
[table id=35 /]
Dzień 13-14: Pstrąg z piekarnika z ziemniakami.
[table id=36 /]
W sumie w ciągu ostatnich 2 tygodni wydaliśmy 103,80 zł na 28 porcji obiadowych. 103,80 zł / 28 = 3,70 zł! Dla mnie samego było to spore zaskoczenie… przecież to kwota, którą z łatwością można wydać na jedno wyjście do restauracji, a tymczasem my przez 2 tygodnie jedliśmy smaczne obiady, które absolutnie nie były przygotowywane zgodnie z koncepcją „musi być jak najtaniej”. Powiem więcej: mimo tak niskich wydatków uważamy, że jemy wręcz nieprzyzwoicie dobrze i bogato! Być może to kwestia punktu widzenia, ale sam zobacz, że za tytułowe 5 złotych można przygotować wszystkie posiłki w ciągu dnia – i to równie zdrowo i pożywnie! No właśnie – skąd w tytule 5 zł, skoro skończyłem na 3,80 zł? Cóż… tytuł był pierwszy i byłem przekonany, że wyliczenia zamkną się w okolicach tytułowego piątaka. Zamiast zmieniać tytuł, mam inny pomysł: za dodatkowe 1,20 zł na osobę proponuję smaczny deser po każdym obiedzie – idealna będzie porcja świeżych owoców 🙂
Wiem, że jesteście wymagającymi czytelnikami, więc może od razu odpowiem na kilka kwestii, które zapewne pojawią się w komentarzach:
– co z piciem? Jak to co – nie wiesz, nowa nazwa dla Don Perignon brzmi „woda”? Skoro litr pysznej, zimnej wody kosztuje 1 grosz, to nie widzę powodów, aby uwzględniać to w obliczeniach. Czasami mamy ochotę na coś innego, chociaż to tylko i wyłącznie nasz kaprys, który nie zdarza się zbyt często.
– jecie jak wróbelki, prawdziwy facet potrzebuje kalorii!! Cóż mogę powiedzieć… nasze żołądki nie są rozciągnięte przez regularne spożywanie nadmiernych porcji jedzenia – to fakt. Ale chyba jeszcze większe znaczenie ma to, że wolimy zjeść 6 (a czasami i więcej) niewielkich posiłków w ciągu dnia, zamiast 3 dużych, po których jedyne, o czym się myśli, to słodka drzemka.
– a co z gazem, prądem czy chociażby tłuszczem użytym do przyrządzania potraw? Jeśli chcesz być tak skrupulatny, dodaj kilkadziesiąt groszy do mojego wyniku, chociaż – jeśli dalej iść tym tokiem rozumowania, należałoby również wliczyć koszt płynu do naczyń czy amortyzację lodówki do przechowywania składników.
– „niestety czas na przygotowanie obiadu jest dla mnie zbyt cenny, więc do podanego kosztu musiałbym doliczyć dobre kilkanaście złotych!” Po pierwsze, przygotowanie jednego dania raz na dwa dni nie jest aż tak absorbujące jak wyczarowanie codziennie innej, dwudaniowej uczty, która może szybko i skutecznie pozbawić radości z gotowania nawet największego entuzjastę. Po drugie, wspólne spożywanie domowych posiłków ma tak wiele pozafinansowych zalet, że nawet nie zaczynam o nic pisać, bo szybko bym nie skończył… co równie ważne, czas spędzony na oczekiwaniu na posiłek w restauracji jest często porównywalny z tym, jaki zajmuje samodzielne go sporządzenie. O warunkach higienicznych i nie tylko, w jakich przygotowywane są restauracyjne potrawy nie wspomnę – po doświadczeniach wyniesionych z mojej pierwszej prawdziwej pracy wiem swoje 🙂
Raz na jakiś czas na takie szaleństwo sobie również pozwalamy. Domowy fast food to jest to! Chyba nie muszę udowadniać, że coś takiego również nie kosztuje więcej, niż 5 zł za porcję?
Na koniec odrobina matematyki 🙂 Podarujmy już te 1,20 zł różnicy pomiędzy powyższymi wyliczeniami a tytułowym piątakiem. Zakładając, że 2-osobowa rodzina (Mai na razie nie liczę – jedzenie kilkumiesięcznego dziecka to osobna historia, którą również chętnie opiszę w swoim czasie) może napełnić brzuchy obiadem za 5 zł / dzień / osobę, to ile wynoszą jej miesięczne oszczędności w porównaniu z tą samą rodziną jedzącą obiady w przerwie w pracy, w restauracji pracowniczej, gdzie można się najeść za 12 zł, lub gotującą modne posiłki kosztujące tyle samo, ale przyrządzane w domu?
2 x 5 zł x 30 dni = 300 zł
2 x 12 zł x 30 = 720 zł
Różnica? Bagatela – 420 zł. MIESIĘCZNIE!
I to przy założeniu, że nie chodzisz do normalnych restauracji, ale korzystasz z przystępnych cenowo lokali blisko Twojego miejsca pracy! Czy to przypadek, czy kwota ta z nawiązką wystarczy chociażby do aktywnej nauki inwestowania, którą od nowego roku prezentują Michał i Zbyszek? 400 zł wystarczy na inwestycje zarówno dla Ciebie, jak i dla Twojej drugiej połówki! Oczywiście możesz ją też wydać na jakikolwiek inny cel – a mając w kieszeni niemal 5.000 zł oszczędności po pierwszym roku stosowania się do powyższych reguł, pole do popisu jest naprawdę spore.
Jeśli natomiast uważasz, że przyjęte przeze mnie 720 zł miesięcznie na obiady dla 2-osobowej rodziny to zbyt dużo, wykonaj obliczenia na swoim przykładzie, a wynikiem podziel się w komentarzu! Pewien bloger słynący z transparentności 🙂 regularnie śledzi comiesięczne wydatki na żywność, a publikowane przez Niego dane mogą być dobrym punktem odniesienia dla tych, którym pieniądze dziwnym trafem przeciekają przez palce.
Zachęcam również do lektury artykułu Krzyśka, który w ciekawy sposób napisał o tym, jak mądrze oszczędzać na jedzeniu.
PS Niemal 4 lata po opublikowaniu powyższego wpisu,postanowiłem go odświeżyć i zaproponować zdrowsze, lżejsze i jeszcze tańsze propozycje na dania na ciepło. Zainteresowany? Zapraszam do lektury: klik.
Ale pyszności na zdjęciach, aż zrobiłem się głodny 😀 Jak widać jedzenie wcale nie musi być tak drogie jak większości z nas się wydaje, a jednocześnie smaczne 🙂 Co do mięsa, to wegetarianinem nie jestem, ale ograniczam się wyłącznie do mięsa drobiowego (głównie pierś z kurczaka) i ryby. Dawniej, kiedy jeszcze wołowina i wieprzowina często gościła na moim stole, czułem się bardzo ciężko i strasznie mi się odbijało… Po wyeliminowaniu tego rodzaju mięsa czuję znaczną zmianę. Dodatkowo całkowicie wyeliminowałem ze swojego jadłospisu białe pieczywo, biały ryż i biały makaron, zastępując je ciemniejszymi (pełnoziarnistymi) odpowiednikami. Nie dość, że zdrowiej (duże ilości błonnika), to jak na mój gust zdecydowanie smaczniej 🙂 Tak jak piszesz, podstawą zdrowego odżywiania nie powinno być mięso, ale warzywa i owoce 🙂 A do obiadu oczywiście… woda! 😀
Swego czasu też jedliśmy głównie drób, ale powoli się to zmienia. Niestety faszerowanie drobiu wszystkim, co tylko skróci okres pomiędzy wykluciem a ubiciem to standard i z roku na rok taki dla przykładu kurak smakuje coraz gorzej – nie wiem, czy niedługo piersi z kurcząt nie będą świecić 🙂
Niestety masz rację…. Za jakiś czas z tego właśnie powodu planuję odstawić drób „sklepowy” i zostać tylko przy ekologicznym drobiu z mini gospodarstwa mojej mamy (parę razy do roku) i rybach. Tak czy inaczej mój organizm w miarę dobrze reaguje na ten drób o którym piszesz, znacznie lepiej niż na inny rodzaj mięsa.
Indyk też drób ;). A z natury jest mniej „tolerancyjny” niż kura więc wymaga lepszego traktowania.
Zupełnie nie wiem czemu wydaje się, że 700 zł miesięcznie na jedzenie to mało. Po Twoim wpisie widać, że to w sam raz 🙂
A tak serio to od kiedy zaczęliśmy oszczędzać, udało nam się zmniejszyć wydatki na jedzenie o połowę. Całą tajemnicą było ograniczenie marnotrawstwa i rozpoczęcie gotowania w domu.
Gotujemy codziennie i nie zabiera nam to super dużo czasu. Klucz to proste, szybkie ale też smaczne dania. Nie dość, że oszczędziliśmy pieniądze, podnieśliśmy walory smakowe i zdrowotne naszych posiłków to jeszcze mamy niesamowitą frajdę spędzając razem czas w kuchni.
Podpisuję się rękoma i nogami pod tym co napisałeś 🙂
Wspaniałe potwierdzenie tego, że proste zasady działają i wydając niedużo można utrzymać dobrą jakość i… smaczność:)
Jeszcze taniej wychodzi weganizm 🙂 Mięso, mleko, jajka i ryby są obecnie tak naszprycowane antybiotykami, hormonami i inna chemią, że jak nie ma się dostępu do organicznych produktów, to lepiej nie jeść w ogóle.
Trochę radykalnie 🙂 Organiczne produkty ze sklepów nie zawsze są 100% organiczne. Zdecydowanie lepsza jest własna hodowla albo zaopatrywanie się u sprawdzonych dostawców. Projekt pomidor jest tu świetnym przykładem 😀
Właśnie namoczyłam nasionka na kiełki rzodkiewki 🙂 Czyli produkcja będzie eko w 100 % 🙂
Polecam czystą i zdrową dziczyznę 🙂
… spod granicy białoruskiej 😀
(sorry, nie mogłem się powstrzymać ;)).
A gdzie w taką można się zaopatrzyć? Czasami gości u nas jakiś królik z jednej z sieci marketów, ale czy on taki czysty i zdrowy… tego mogę się tylko domyślać.
Są specjalne sklepy z dziczyzną, musiałbyś się zorientować jak to wygląda w Twoich okolicach.
Co do weganizmu – próbowałem przez kilka miesięcy i zrezygnowałem bo… za dużo to kosztowało.
To jak to w końcu jest – jedni piszą, że drogo, inni wręcz przeciwnie, bo przecież mięso kosztuje. Uprzedzam, że nie mam zamiaru przeprowadzać takich eksperymentów. Wystarczy mi ograniczanie produktów pochodzenia zwierzęcego – rezygnować z nich nie zamierzam.
Jeśli ograniczysz się do jedzenia ryżu na zmianę z ziemniakami to może i taniej. Ale jeśli chcesz urozmaicić no to jedzenie zaczyna kosztować. Od razu zaznaczam, że jestem facetem ważącym 85 kg więc ziemniaczkiem to ja się nie najem :P.
Nie do końca rozumiem na jakiej podstawie podsumowujesz zaprezentowane posiłki jako „jedzenie ryżu na zmianę z ziemniakami”. I na czym polega w Twojej opinii urozmaicanie?
Chyba się nie zrozumieliśmy – zapytałeś jak to jest z weganizmem więc odpowiedziałem Ci jak to jest z weganizmem. Nigdzie nie odnosiłem się do zaprezentowanych przez Ciebie posiłków.
Ok – tak to jest, jak się siada po całym dniu do komentarzy, których się nazbierało.
W Bydgoszczy to nie wiem, ale w Gdańsku masz na początku Kartuskiej zaraz obok policji (sie chyba nazywa „sklep u Romana”) 🙂
Czyżby kolejny z Twoich biznesów? 🙂
Nie, ale właściciel (jak każdy Roman hehehe) przesympatyczny 😀
Musiłbyś poszukać dziczyzny w większych sklepach sieciowych. Ja zaopatruję się własnoręcznie 😉 i nie kupuję praktycznie żadnego mięsa w sklepie. Niestety prawo jest takie, że nie mogę nikomu sprzedać tuszy upolowanej zwierzyny (wyłącznie do skupu dziczyzny). Rosołek z grzywacza, kiełbasa z dzika, pasztet z dzika i sarny, bażant pieczony itd. Pyszności i w dodatku bardzo zdrowe. Skończyły się problemy z alergią dzieciaków.
Aż mi ślinka pociekła…
Może i taniej, pewnie i zdrowiej – ale jakoś nie umiem. A może nie chcę…
Biorąc pod uwagę, że warzywa doskonale wciągają wszystko z podłoża i nie posiadają układu detoksykującego (jak pełna witamin wątroba u zwierząt), Twój optymizm co do weganizmu jest mocno przesadzony 🙂 I niestety – eko uprawa nie gwarantuje braku zanieczyszczeń. Pomijamy oczywiście kwestie chemii rolnej. Lepiej jeść coś, co jadło chemię niż jeść ją bezpośrednio z pola/
Gratulacje za to, że chciało ci się liczyć :). Mi by się nie chciało.
Ale żyję podobnie, choć jestem mięsożercą. Moja rodzina to 2+2, gdzie te drugie dwa to wczesnoszkolne, coraz większe, jamochłony płci męskiej.
Z domu rodzinnego wyniosłem dwie zasady:
– na jedzeniu się nie oszczędza
– „swoje” jest zdrowsze i smaczniejsze.
Ze studiów trzecią:
– rzeczy nieprzetworzone świetnie smakują (np. cykoria jedzona listek po listku).
Pierwsza gwarantuje urozmaicenie. Druga – w naturalny (w podwójnym znaczeniu tego słowa) ogranicza wydatki :). Trzecia – ratuje wartości odżywcze :).
Dlatego nigdy nie będę zastanawiał się, czy lepszy i tańszy taki olej, czy śmaki. Mam w kuchni rzepakowy, krokoszowy, kokosowy i oliwę.
Np. masło własnej roboty wychodzi drożej (choć zostaje jeszcze pyszna maślanka), ale żadne sklepowe nie dorówna mu świeżością i smakiem.
Wracając do tematu obiadów:
Obiady to naprawdę tania i szybka robota, ale jeśli ma się trochę sprzętu (zmywarka, robot) i ergonomiczną kuchnię wszystko pod ręką, dostępne bez biegania z kąta w kąt, ale puste i czyste powierzchnie.
(BEZ TEGO się nie da!
Kawa+jajecznica+kanapki do szkoły+płatki+kakao+jakieś serki – to wszystko przygotować umiem w 15-20 minut. Próbowałem u swoich rodziców i u teściów – to samo zajmuje min. 3 kwadranse …)
Obiad?
Kawałek mięsa/kości/skrzydła rano po przebudzeniu do gara, obrane warzywa się dorzuca między goleniem a śniadaniem, przed wyjściem do pracy się zabiela zupę śmietaną i po powrocie jest – smaczna bo się zdążyła przez cały dzień „przegryźć”.
Zostaje po powrocie w 10 minut usmażyć/udusić mięso, 5 minut na surówkę w robocie i ryż/ziemniaki, w międzyczasie prawie samo się robi, a w 2 osoby to już całkiem bez wysiłku. Rozlać soki/kompoty do szklanek i dwudaniowy obiad gotowy.
Zakupy
Do tego zasady związane z zakupami mam nieco inne jak Wolny, ale prowadzą do tych samych skutków (tanie, zdrowe żywienie się):
1. Kupuję rzeczy nieprzetworzone. Najbardziej przetworzoną u mnie rzeczą jadalną jest chyba czekolada z orzechami i ciastka :).
2. Robię zakupy cotygodniowe w dużym dobrym sklepie+na bazarze
Moja lista zakupów to naszkicowany (odręcznie) plan sklepu, na który wpisuję w odpowiednie pola to czego mi trzeba. Naprawdę polecam, bo taka lista-plan:
– oszczędza czas i energię
– daje spokój ducha,
– pozwala skoncentrować się na tym co najważniejsze i mieć dodatkowe 10 minut na dodatkowe inspiracje (np. obejrzenie owoców, warzyw, produktów, których wcześniej się nie uwzględniało, a się pojawiły)
– optymalizuje wydatki – wiadomo np. że na obiady tygodniowo trzeba 4*7 porcji mięsa/ryb/szpinaku/sera czy co tam jest bazą dań głównych.
– sprawia, że jest się odpornym na różne krzykliwe reklamy, wątpliwe promocje itd.
3. Wiem, ile średnio wydaję co tydzień na zakupy – od chemii domowej, przez warzywa, mięso, po kosmetyki i słodycze.
Jeśli danego tygodnia wydałem mniej, to sygnał, by zbytnio nie przejmować się większymi wydatkami tydzień później (bo pewnie w domu jest jeszcze coś niezużytego z poprz. tygodni);
Ale jeśli wydałem więcej, to sygnał, by przyjrzeć się rachunkowi i przemyśleć, czy wszystko co się kupiło, było naprawdę potrzebne.
U mnie przy czterech osobach jest to 350 zł i w tym są śniadania, obiady, kanapki i soki do pracy/szkoły, kosmetyki, przybory szkolne itp.
Miłej wiosny!
350 zł za niemal całą żywność dla 4 osób przez cały miesiąc? Czy może raczej tydzień?
Poza tym super komentarz, bardzo dobrze uzupełniający wpis! Serdeczne dzięki!
Nie no weź, nie żartuj :-), bo jeszcze ktoś pomyśli na poważnie. Tydzień oczywiście! Może i by się dało w miesiąc, ale wtedy musiałbym swoje świnie i kozy mieć w ogródku. I ogródek :-D.
Ew. ogródek powinien mieć sąsiad i wówczas mógłbyś mu tam cichcem -nomen omen – „świnię podkładać” 😀
Czyli wychodzi coś około 1500 zł miesięcznie na 4-osobową rodzinę. Powiedziałbym, że to optymalny poziom.
Poproszę o te wszystkie przepisy ! Niektóre wyglądały niesamowicie smacznie !!!
Nawiązując do artykułu, kluczem do racjonalnego oszczędznia jest właśnie świadomość ile się na co wydaje pieniądze. Myślę, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego ile wydaję np. na jedzenie. Moi rodzicie nie potrafili kiedyś mi odpowiedzieć na to pytanie 🙂 . Mając taką wiedzę, można racjonalnie ograniczyć pewne wydatki, i zaplanować budżet. W samym oszczędzaniu nie chodzi o to aby się katować i jeść suchy chleb przez tydzien aby zaoszczędzić. Chodzi raczej o to aby wydawać racjonalnie i mądrze pieniądze. Nie oznacza to wcale, że musimy się katować.
Jak czerpać radość z oszczędzania?
Świetny wpis!
Niestety, ale nie mam już serca męczyć żonę o dokładne przepisy – i tak baaaardzo pomogła przy tym wpisie. A że przepisy przechowujemy w formie archaicznej (spisane w zeszycie), to klepania w klawiaturę byłoby co niemiara 🙂
Zeskanuj, albo strzel fotki i podlinkuj 😉
Mmmmmmm chociaz w czesci miejsc juz mozesz zjesc tak tanio ze nie oplaca sie gotowac, pomijajac oczywiscie bary mleczne, gdzie czesto stoi sie w kolejkach i klimat jest sredni, to np Hanka Cafe Lunch (Poznań) czy inne knajpy tego typu, to całkiem niezła kuchnia
No ja akurat jestem fanem zup niemal wszelakich…
Rezygnacja z mięsa może niekoniecznie wszelako z wędlin jak najbardziej…
Wolę już zapeklować schab i go potem ugotować/upiec niż jeść jakis wynalazek za większe pieniądze…
Posiłków nigdy nie planuję, bo dla mnie to dziwne…
Planuję zapasy (często robiąc je na kilka miesięcy) z których potem bedę robił jakieś posiłki.
Ot taki nawyk żeglarski 🙂
Do zup się przekonuję stopniowo – jeszcze niedawno godzinę po takim obiedzie byłem głodny. Powoli „łapię”, że można zjeść 2 talerze zupy, która nie musi być wodzianką, ale konkretnym posiłkiem z pływającymi w niej konkretami 🙂
Popieram Romana – fana zup. Są świetne, ale żeby były bardziej konkretne to proponuję więcej zawartości. Mój luby zjada zawsze co najmniej dwa talerze (czasem nawet trzy :-)). A sama zupa jest gęsta od warzyw i zabielana jogurtem, więc nieco bardziej sycąca.
Ze swojego doświadczenia powiem, że podejście do zup wynika poniekąd z tego, co się wyniosło z domu. Ja pamiętam zupy jako wodzianki, które pojawiały się zwykle w weekend i były preludium do konkretów 🙂 Z kolei w domu rodzinnym żony zupa miała taką postać, jak to opisałaś. Skutek jest taki, że sam muszę się uczyć najadać zupami – a idzie mi w tym coraz lepiej 🙂
„Żeby zupa była dobra, to łyżka musi w niej stać”
Tak jest! A jeśli nie będzie stała, zawsze można zagęścić mąką i może wtedy zacznie się słuchać 🙂
Ciekawy wpis. Kiedyś próbowałem policzyć ile może kosztować „życie na swoim” i wydatki na jedzenie były w czołówce. Wtedy zakładałem że jedzenie to 500zł na osobę – to z opinii rzekomo wiecznie głodnych studentów. Po tym wpisie – nawet jeżeli koszty ponoszone w pojedynkę będą wyższe niż w przypadku dwóch osób, to te ok 200zł ma się nijak do wcześniejszych założeń. Przy określeniu dziennych wydatków 5zł na jedzenie kiepsko wypada też moja pora na kawa – nie Starbucks, tylko „szkolny automat” – za złotówkę. Gdybym liczył też weekendy to sama kawa kosztowała by mnie 10% tego, co wydajecie na jedzenie… Dla dwóch osób. Daje mi to sporo do myślenia.
Pamiętaj, że sam piszę tylko o obiedzie, a nie o całodniowym żywieniu. Chyba, że masz na myśli materiał, który podlinkowałem?
Miałem na myśli film z yt, ale nawet jeżeli sam obiad kosztuje 5 zł, to nie problem zaoszczędzić ” jeszcze odrobinkę” i za wszystkie posiłki płacić piątaka 😉 Co prawda wychowano mnie w przekonaniu że na jedzeniu się nie oszczędza – ale absolutnie się z tym nie zgadzam, bo jest to jedynie uzasadnienie dla bezsensownych wydatków.
Jakkolwiek to zabrzmi: uważam, że jedzenie daje nieco radości i w pewnym stopniu stanowi o poczuciu satysfakcji ze sposobu, w jaki żyjemy. Ponadto złe nawyki żywieniowe mogą się przyczynić do problemów zdrowotnych i chorób cywilizacyjnych. Młody organizm studenta, który przez kilka lat je w sposób dość specyficzny poradzi sobie z tym wyzwaniem, ale na dłuższą metę bym nie ryzykował 🙂
Dużo zależy od tego, jak kto rozumie oszczędzanie na jedzeniu. Myślę, że sam specjalnie na nim nie oszczędzam i mógłbym zdecydowanie bardziej zacisnąć pasa, ale absolutnie nie mam zamiaru tego robić. Dobre papu nie jest złe 🙂
Jestem pod wrażeniem 🙂 U nas są 4 żołądki do nakarmienia – niby te dwa są mniejsze ale od jakiegoś czasu zauważyłam, że dotychczasowe zakupy już nie wystarczają – 7letnia córka zaczyna podbijać nam statystykę. No i sorry że to napiszę ale tak – jecie jak ptaszki 😉 ten placek, pizza itp starczyłby nam na 1 obiad – dodam, że nie mamy problemów z wagą 😉 tym sposobem nasze rachunki miesięczne są niestety wyższe i nie widzę światełka w tunelu w tej kwestii 😛
Pizza jak najbardziej na 1 obiad – ale składniki policzone na 2 takie. Porcja placka (1/4 blachy) rzeczywiście wrażenia nie robi i zwykle po godzinie od tego obiadu coś podjadam 🙂 Ale może tego jeszcze brakowało w moim wpisie – nie lubimy się przejadać – wolimy raczej czuć lekki niedosyt. I zdecydowanie stawiamy na większą ilość posiłków w ciągu dnia, co również powoduje, że obiadu nie traktujemy jako rozpychacza żołądka.
Słowem kluczem jest tu „podjadam”. Jeśli owoce, glony, orzechy itp. to tylko dobrze, nieprawdaż?
Pierwszy wpis z mojej strony;)
Wszystko fajnie, absolutnie się zgadzam. Tylko z mojej perspektywy pewne założenia są nierealne. Tzn, jestem studentką, a w kuchni w akademiku mam płytę grzewczą dwupalnikową i blender, który dostałam na święta. Jeśli chodzi o przechowywanie to 1/2 półki w lodówce (ok 1,5 metra wysokości) i 1/6 zamrażalnika.
Razem z moim mężczyzną staramy się jadać w domu, nie na mieście. Zazwyczaj jest to obiad tzw. „na dzisiaj”, czyli zamiast 4 dań – 2;) Widzę też, że moją kreatywność i ewentualną oszczędność zabija brak piekarnika. Jednocześnie są takie dni, kiedy z braku samochodu (wiem, wiem – rower, ale w moim przypadku średnio mam gdzie go trzymać, są też inne „kryteria wykluczające”) tobołków obowiązkowych (takie studia, że fartuch, buty, stetoskop, książki i miliony papierów trzeba nosić), że jakikolwiek bagaż dodatkowy – w tym przypadku jedzenie – odpada. W tym przypadku staram się wybierać mądrze: jeśli mam tylko jedne zajęcia – nic ponad drożdżówkę, jeśli do końca dnia daleko – jakiś obiad, rzadko przekraczający 11zł. Dałoby się to ominąć, jeśli byłyby możliwe regularne plany dnia, ale niestety, to dopiero przy stałym zatrudnieniu;)
Summa summarum nie wychodzimy tak źle, bo wychodzi to ok. 500-600zł na osobę miesięcznie (koszty zakupów dzielimy między sobą po połowie, ale każde z nas ma własny budżet). Paradoksalnie, uważam, że życie „niestudenckie” pozwoliłoby mi zmniejszyć tę sumę do ok. 400zł…
Bardzo dziękuję za komentarz. Ciekawe spostrzeżenia – nawet nie pomyślałem o tym, że brak odpowiednich warunków i zaplecza może powodować wzrost wydatków, a studencka kuchnia w praktyce nie jest wcale wersją maksymalnie oszczędnościową. Na pewno coś w tym jest, tyle że zwykle wzrastające „potrzeby” po znalezieniu pierwszej pracy powodują również podniesienie poziomu wydatków.
Bez piekarnika i lekko w zakupach na fajny obiad proponuję ( wersja zimowa, latem jeszcze prościej jest) :
Fasolka szparagowa mrożona ( może być inne ulubione warzywko, byle zielone- brokuły, brukselka.. jest z czego w naturze wybierać :))), pomidorek z puszki, jajeczka – najlepiej eko. Dusisz na rozgrzanej patelni na masełku fasolkę, wrzucasz po podduszeniu pomidorki z puszki, doprawiasz wg smaku ( ziołą prowansalskie, sól morska, pieprz – to moje opcje).. wrzucasz na całość jajeczka .. leciutko doduszasz…. i masz obiad… kolorowy, kaloryczny, tani
Idea słuszna ale sama dieta fatalna która skłania do częstego podjadania. Co z tego że obiad masz za 5 zł skoro po godzinie będziesz głodny. A jedzenie 5-6 posiłków dziennie to strata czasu i głupota.
Błędnie zakładasz że mięso jest złe i odkładasz je na drugi plan. Warzywa mają tyle samo „chemii” co mięso. Ciesze się że jest coś takiego jak „chemia”, konserwanty, antybiotyki i opryski. Bez tego za 5 zł miałbyś małą suchą bułkę. Próbowałeś coś wyhodować samemu np śliwki do twoich powideł? Bez oprysku będziesz wcinał robaki albo wszystko wyżrą szpaki. Nie ma zmiłuj nawet jak śliwka jest eko to i tak jest pryskana. Do tego jest GMO bo każdy chce ładną i dużą śliwkę. No i nawóz żeby szybciej rosła bo lato minie a śliwek będzie parę.
Fajnie że warzywa i mięso nie psują się szybko. Slow Food jako całość to utopia dla normalnego pracującego człowieka. Jednak przygotowanie posiłków we własnym zakresie z podstawowych składników jest świetną sprawą.
Co do diety polecam zainteresowanie się tzw. nisko węglowodanową. Polecam przeczytać książkę Atkinsa (dieta wysoko białkowa), później Kwaśniewskiego (dieta wysoko tłuszczowa) i z wiedzą tych ekstremistów przejść do książki „Życie bez pieczywa” Wolfganga Lutza.
Przykładowe składniki na pełne 2 dni
10 jajek 4zł
Boczek 4zł
Mleko 1l 2,5
gorzkie kakao 1zł
2kg kaczka z Lidla 16zł w promocji (20 normalnie)
kapusta kiszona 3zł
sos sojowy 1zł
czosnek 1 zł
masło 1zł
cebula 0,5zł
włoszczyzna 3zł
suma 37 zł za pełne wyżywienie 2 osób na 2 dni
4 porcje jajecznicy na boczku z kakao bez cukru
2 porcje smażonej piersi z kaczki z kapustą zasmażaną
2 porcje smażonych udek z kaczki z kapustą zasmażaną
3 litry rosołu z kaczki z warzywami i gotowanym mięsem (trzeba obrać z korpusu i skrzydeł) dadzą nam 6 porcji kolacji przy założeniu że wypijemy 2 kubki 250ml
Przy takiej diecie nie podjadasz ani nie czujesz głodu. Mało tego po zjedzeniu jajecznicy ze zdziwieniem odkryjesz że kaczkę zjesz nie na obiad ale na kolacje 😉
Pozdrawiam
Myślę, że gdybym powiedział Ci, ile mamy wzrostu, a ile wagi, nieco inaczej wypowiedziałbyś się o naszym podjadaniu czy zgubnym wpływie 5-6 posiłków dziennie.
Widzę, że sam masz dość specyficzne poglądy odnośnie „jedynej właściwej” diety, więc nie zamierzam kontynuować tematu, bo czuję się laikiem, a wpis miał jedynie pokazać to, że dobre jakościowo posiłki nie muszą kosztować fortuny. Twoje propozycje posiłków wyglądają na pierwszy rzut oka jak herezja, ale powtarzam – nie znam się, być może ktoś inny się wypowie na temat smażonej kaczuszki na kolację 🙂
Na takiej diecie bardzo szybko wyhodujesz sobie nowotwór złośliwy albo zawał serca, ale chcącemu nie dzieje się krzywda.
Warzywa i owoce eko nie są pryskanie rakotwórczymi pestycydami.
Najzdrowsze diety to dieta dr Dąbrowskiej i dr Budwig. Maksymalna ilość surowych warzyw, umiarkowana ilość słodkich owoców, niewielka ilość zakwaszonego nabiału, kasza jaglana i gryczana, siemię lniane, olej lniany tłoczony na zimno. Żadnych tłuszczy zwierzęcych, żadnego mięsa, wędlin i rakotwórczego cukru.
Choć wypadałoby żeby to powiedział Wolny, ja to powiem:
PAX Panie i Panowie!
Kasiu, Janku, dajcie sobie siana ze swoimi radykalizmami. Bo to są jakieś fanatyczne skrajności.
====
Gdy czytam każde z Was, ślina mi cieknie na myśl o dobrym jedzeniu, bo nie jadłem jeszcze śniadania, tak mi wyszło dziś.
=
Tak, zjadlbym sobie teraz kawałek nie za duży kaczki, jajecznicę na dobrze wysmażanym boczku jadłem na śniadanie wczoraj.
W międzyczasie w ciągu dnia przegryzam rukolę, seler naciowy, jabłka i inne owoce i warzywa. Nikt mi nie wmówi, że mam stosować dietę dr XXXX, bo jest lepsza od diety dr YYYYY czy dr ZZZZ, a w ogóle to tak naprawdę najlepiej prof. QQQQQ.
A tak w ogóle: to że jakiś prof czy dr tworzy jakieś diety to niby ma być argument, że mam w ogóle żywić się wg jakiejś diety i że niby to lepsze od własnego smaku ???
Nie, z tym się nigdy nie zgodzę. Ludzie powinni kierować się naturalnymi sygnałami organizmu, zdrowym rozsądkiem i umiarem przede wszystkim!
Howgh!
Ładnie napisane. Też tak czuję, a brak definitywnej wypowiedzi z mojej strony to wynik jedynie podstawowej wiedzy na temat żywienia. Na liczenie kalorii, dobieranie właściwych proporcji składników mineralnych czy (pseudo)naukowe teorie najzwyczajniej na świecie szkoda mi czasu. Skoro mój organizm całkiem nieźle funkcjonuje na tym paliwie, które mu dostarczam, a którego spożywanie przy okazji sprawia mi nieco radości, to jest dobrze 🙂
Wolny pisze: „Skoro mój organizm całkiem nieźle funkcjonuje na tym paliwie, które mu dostarczam, a którego spożywanie przy okazji sprawia mi nieco radości, to jest dobrze” – do czasu.
Wszystkie choroby cywilizacyjne rozwijają się powoli i w ukryciu, np. cukrzyca nie daje żadnych objawów, nic nie boli, nie czuję się żadnego dyskomfortu, a nieleczona prowadzi do amputacji stóp albo ślepoty. To samo dotyczy miażdżycy, nowotworów złośliwych itp, itd. Ale jak napisałam powyżej chcącemu nie dzieje się krzywda, tylko później ludzie budzą się z ręką w nocniku.
Hmm – czy sugerujesz, że jedząc takie posiłki, jakie przedstawiłem we wpisie, proszę się o miażdżycę, cukrzycę i nowotwór? Wydaje mi się, że przegięcie w każdą stronę może być groźne i niekoniecznie musi służyć organizmowi czy duszy – bo przecież gdyby jedzenie służyło tylko zaspokajaniu głodu czy dostarczeniu składników odżywczych, jedlibyśmy nieco inaczej, prawda? Umiarkowanie w jedzeniu i piciu to podstawa, sam przyjąłem kilka dodatkowych zasad zdrowego żywienia, ale nie zamierzam całkowicie rezygnować z czegokolwiek, czego nie pochwaliłby dietetyk.
Ja bezwzględnie trzymam się w kuchni jednej zasady: żadnej chemii. Żadnych veget, kostek rosołowych itp.
Wystarczy odrobina soli i odpowiednie zioła.
I od tej zasady nie robię nigdy żadnych odstępstw.
Po kolei wszystkie przedstawione potrawy:
1. Zupa ogórkowa – zapewne przygotowana na wywarze z mięsa i kości, zawiera puryny, które osadzając się w stawach powodują ich zwyrodnienia i bardzo bolesne stany zapalne;
Ogórki kiszone – tak są bardzo zdrowe w postaci nieprzetworzonej tzn. po zagotowaniu tracą cenne enzymy;
2. Makaron z pieczarkami i kukurydzą: biała mąka pszenna z której robione są białe kluski jest pozbawiona wszelkich minerałów i witamin, pod jej wpływem dramatycznie wzrasta poziom insuliny we krwi, co prowadzi do cukrzycy II typu;
3. Placek lotaryński z brokułem: spód z białej mąki i masła (źródło kwasów nasyconych, które prowadzą do miażdżycy), brokuły i kukurydza, jak wszystkie warzywa i owoce poddane wysokiej temperaturze, tracą witaminy, minerały i enzymy. Jako ciekawostkę podam, że brokuły mają w sobie czynniki antyrakowe, które niestety giną pod wpływem temperatury;
4. Zapiekanka wiejska, j.wyżej, kluski z białej mąki, czyli bezwartościowe, do tego warzywa pozbawione substancji odżywczych, kiełbasa żywiecka – co jest w takiej kiełbasie, to tylko wie Pan Bóg, zakład, że pełno konserwantów, antybiotyków i hormonów. I jeszcze ser żółty (konserwanty, niezdrowe tłuszcze) – kilkanaście lat takiej diety i miażdżyca murowana;
5. Kapuśniak – j.wyżej: kiełbasa, wywar na kościach, zniszczone enzymy w kapuście kiszonej;
6. Nuggetsy: biały ryż oczyszczony, czyli znów bezwartościowe pożywienie, pierś z kurczaka (hormony i antybiotyki), jaja to samo;
7. Pizza: znów to samo: bezwartościowa biała mąka , tłuste salami (antybiotyki, hormony, konserwanty), cukier – rakotwórczy i powodujący cukrzycę.
8. Pstrąg z piekarnika z ziemniakami, jeszcze najzdrowszy z zaprezentowanego menu;
9. Domowy fast food: frytki (smażone na niewiadomo jakim oleju), biała bułka znów, bardzo mało surówki.
Generalnie zachęcałabym Twoją żonę do zmiany menu: więcej surowych warzyw i owoców (!), oleje zimnotłoczone, zmienić białą mąkę na żytnią razową, na pewno nie kupować kiełbas, mleko w postaci ukiszonej.
Menu jakie zaprezentowałeś za kilka, kilkanaście lat doprowadzi Was do cukrzycy, miażdżycy, albo jakiegoś nowotworu.
Ładna lista… powiem tak: masz sporo racji, wiem że jemy sporo białego pieczywa, ryżu czy makaronów, które nie mają w sobie szczególnie wiele wartości odżywczych. Zastanawiam się jednak, co w takim razie jeść i jak się najeść, zwłaszcza w zimie. Świeże owoce / warzywa – jak najbardziej, ale wtedy, kiedy jest sezon, no i niekoniecznie do obiadu – poza nim również jemy i sporo witamin wpada do żołądka.
Oczywiście nie ma co uogólniać, ale wydaje mi się, że jemy znacznie lepiej (jakościowo, nie przeciążając organizmu) niż zdecydowana większość społeczeństwa oraz poprzednie pokolenia (wtedy było znacznie mniej chemii, ale jadło się zdecydowanie więcej i „tłuściej”).
Nie wiem, czy tylko ja mam takie wrażenie, ale wydaje mi się, że prezentujesz naprawdę restrykcyjną postawę jeśli chodzi o żywność. Jestem ciekaw, czy na co dzień trzymasz się tych wszystkich zasad i unikasz wszelkiego spożywczego „zła”.
Natomiast z wyrokowaniem naszych przyszłych chorób za kilka lat chyba się nieco zagalopowałaś. Rozumiem, że Polacy lubią diagnozować swoje dolegliwości przez Internet, ale przewidywanie przyszłych schorzeń na odległość bez badania i większej wiedzy o pacjencie to nowość nawet dla mnie 🙂
Oczywiście, że na co dzień trzymam się zasad dietetycznych i nie pozwalam sobie na żadne odstępstwa. Dla przykładu: w McDonaldzie byłam raz w życiu: we Francji w połowie lat 80-tych. Wtedy byłam zachwycona, teraz nie zjadłabym tam nic, choćby mi dopłacano. Obecnie moja dieta składa się z warzyw i owoców, (to co mogę zjeść na surowo, tego nie gotuję), soków warzywno-owocowych samodzielnie przyrządzanych, kaszy gryczanej i jaglanej, płatków owsianych, niewielkich ilości chudego, białego sera, chudego kefiru, siemienia lnianego, orzechów laskowych i włoskich, oleju lnianego (na surowo do sałatek), oleju rzepakowego do smażenia, aczkolwiek w bardzo małych ilościach), jednego, maks. dwóch jajek na tydzień. To co mogę kupić ekologicznego to kupuję: warzywa, ser, kefir, kasze, olej, jajka. Owoce zwykłe : jabłka, grapefruity, pomarańcze. Latem: polskie, sezonowe. Mięsa to już jeść nie będę, na ekologiczne mnie nie stać, a to w jakich warunkach są obecnie hodowane zwierzęta, czym są karmione, to już nie będę opisywać.
Podtrzymuję, że menu jakie zaprezentowałeś prowadzi do cukrzycy typu II. Każdy lekarz Ci to powie.
Odżywiam się bardzo podobnie do Ciebie. Staram sie jeść jak najmniej białej mąki, pozwalam sobie na nią max raz dziennie. Najważniejsze jest aby przynajmniej połowę przyjmowanych kcal pochodziła ze ŚWIEŻYCH owoców i warzyw. Z rana pije koktajl z kilku bananów, awokado, troche zieleniny, pomarańcza i już mam ok700kcal, więc jestem na dłuuugo najedzona. Na obiad różnie raz gęsta zupa na kostkach warzywnych, to kotleciki z kaszy jaglanej ze szpinakiem i fetą, czasem ryba z domowymu frytkami w ziolach z piekarnika, dziś jemy tortille pełnoziarnistą z masą warzyw. Na kolacje do chleb można zrobic paste z czerownej soczewicy plus pomidory,czosnek i trochę oliwy
Aby zdrowo się odżywiać to nie jest żadna filozofia,jak sie dobrze kombinuje to wychodzi tanio, a smakuje naprawde doskonale.
Musisz wybrać 😉
Albo umrzesz zdrowy, albo szczęśliwy 😀
u. widzę, że pani ma podejście w temacie jedzenia dokładnie takie samo jak wolny w temacie oszczędzania. czyli z perspektywy przeciętnego, normalnego człowieka przeginacie pałę do granic możliwości.
tymczasem nie dziwię się, że pani zainteresowała się tematem oszczędzania. przy takim zdrowiu zapowiada się sporo czasu na emeryturze, a na ten czas trzeba zarobić.
mam nadzieję, że będzie pani się dobrze bawiła jeszcze 30 lat po mojej śmierci 🙂 [bo później to już oboje będziemy tak samo martwi przez całą wieczność;]
Albo pójdziemy na całą wieczność do nieba. Nigdy nic nie wiadomo 🙂
„jak wolny w temacie oszczędzania. czyli z perspektywy przeciętnego, normalnego człowieka przeginacie pałę do granic możliwości” – potraktuję to jako komplement, bo bycie „przeciętnym, normalnym człowiekiem” to nie powód do chwały – nie mówiąc już, że dzisiejsza „normalność” byłaby jeszcze niedawno postrzegana jako kompletne szaleństwo.
Całkowicie się z Tobą zgadzam. Nie ma sensu stosować w 100% do wskazówek jakiejkolwiek książki. Czytać warto, a jeszcze lepiej wyciągać własne wnioski.
.
Niestety jak kierowałem się naturalnymi sygnałami organizmu obudziłem się z otyłością 1 stopnia. Miałem niepohamowany apetyt. Jeśli miałbym w skrócie napisać jak jadam na co dzień:
wykluczyłem wszystkie produkty przetworzone (oleje, margaryny, konseryw etc) oraz te o średnim i wysokim indeksie glikemicznym (cukier, biała mąką etc). Do tego nałożyłem sobie limit 70 gramów węglowodanów na dzień reszta według uznania bez liczenia kalorii. Schudłem już 25 kilo bez głodu i smutku w oczach, spadł zły cholesterol i wreście przestałym mnie kolana boleć. A ostatnio przymierzyłem i idealnie pasują mi 511 z levisa (najbardziej slim ze wszystkich modeli 😉
.
Kasiu niestety nawet obecne badania nie wiedzą skąd się bierze rak i jak mu zapobiec. Wiele wskazuje na to że jest on dziedziczny bo jak wytłumaczyć to że raka może mieć już 5 latek.
Tak naprawdę jakbyśmy się spotkali na grillu to ty zjadłabyś bakłażan, cukinie etc a ja mięsko ale razem zjedlibyśmy tą samą surówkę czy sałatkę np grecką i popili dobrą herbatą albo wodą a na deser zjedlibyśmy borówki
.
A dziś na obiad mam Dorsza duszonego w sosie śmietankowo koperkowym oraz szpinak z czosnkiem pycha!
Oczywiście – potrzeba też sporej dawki obiektywizmu. Jeśli organizm mówi „jeść!”, a waga wskazuje „stop!”, należy brać pod uwagę zdecydowanie więcej, niż własne zachcianki.
Zakładając, że rak jest dziedziczny trzeba się zastanowić również nad tym, co przyczynia się do jego dziedziczenia. Kto wie, może przez nasze dzisiejsze złe wybory (nie tylko żywieniowe) zwiększamy ryzyko powstania różnych chorób genetycznych u naszych dzieci… Celowo piszę tylko o zwiększeniu ryzyka, bo nigdy nie działa to z pewnością na prostej zasadzie przyczyna – pewny skutek.
To na pewno, tylko co i w jakim stopniu zwiększa to ryzyko? Gdybyśmy to wiedzieli, moglibyśmy ryzykiem zarządzać (mądrze zabrzmiało…), ale ponieważ wiedza w tej materii ma bardzo dużo białych plam, to możemy albo postąpić jak Kasia i próbować wyeliminować wszystko, co złe wg. coraz to nowych badań, albo starać się nie przeginać w żadną ze stron, mając świadomość, że nieco „zła” do naszych organizmów wpuszczamy. Ale kto wie – być może codzienna porcja ćwiczeń to zło nieco wypłukuje ? 🙂
Również wierzę w zbawienny wpływ codziennej aktywności fizycznej 😀
Moi teściowie mają na działce śliwki węgierki. Nie pryskają ich nigdy i nie nawożą. Owszem robaki się zdarzają, ale nie aż tyle. A śliwek jest zawsze masa. Co roku robię z tych śliwek powidła, robal jest może w co 10.
My na 4 osobową rodzinę wydajemy około 1500 zł na jedzenie. Dzieci jedzą obiady w szkole i w przedszkolu, co nie przeszkadza im czasem zjeść drugiego obiadu w domu.
Ja gotuję codziennie, ale zazwyczaj dania szybkie w przygotowaniu. Czasem gotuję więcej, ale wtedy mrożę i w następnym tygodniu mam dzień bez gotowania. Nie lubię dwa razy jeść tego samego, tak już mam.
Jeśli już jemy na drugi dzień coś z poprzedniego, to zazwyczaj staram się to podać zupełnie inaczej. Np jednego dnia jemy klasyczne mielone z ziemniakami i surówką, a kolejnego piekę chlebki pita i nadziewam tymi kotletami, jakąś sałatką i do tego sos czosnkowy.
Jeśli chodzi o olej rzepakowy, to żeby był zdrowy, musi być tłoczony na zimno, a taki nie jest dużo tańszy do oliwy. Za to jest po prostu pyszny.
Staram się jeść również produkty sezonowe, zimą ratuję się mrożonkami (gdybym miała gdzie postawić, kupiłabym dużą zamrażarkę i sama bym mroziła owoce i warzywa). Zdarza mi się zimą kupić pomidora, ale sporadycznie, jak już mnie przyciśnie i akurat trafię na w miarę ładne.
Sporo pieniędzy wydajemy na owoce, to jest nasz wielka słabość.
Brzmi rozsądnie, a słabość do owoców to raczej nie jest coś, z czym należy walczyć 🙂
Toteż nie walczę z tym ani trochę 🙂
I bardzo się cieszę, że moje dzieci jedzą dosłownie wszystkie owoce (no, może poza grejfrutami), co się podobno nieczęsto zdarza.
Z warzywami jest już nieco gorzej.
Mniej więcej 1700 zł na 6 osobową rodzinę (ja, żona, troje dzieci i mój ojciec), ale…
Warzywa i owoce jak szacuję w 70-80% mamy z własnego ogrodu…
Mięso to najczęściej świniaczek kupowany 2-3 razy do roku „od sąsiada”, podobnie z drobiem, jajkami i mlekiem…
I to trudno mi wycenić…
Czasami płacę mu pieniędzmi, czasami tym co sam „wyprodukuję” w ogrodzie, czasami „odrabiam w polu”
Uważaj, bo niektórzy znów pomyślą, że mieszkanie na wsi (domyślam się, że takiej prawdziwej) ma same zalety 🙂 Ale przyznaję – brzmi zachęcająco.
Mieszkam blisko prawdziwej wsi i to mi wystarczy…
Na tzw. „prawdziwą wieś” wynosic sie nie mam zamiaru, bo miałbym niewygodniej…
Muszę kiedyś podliczyć z ciekawości, ile na same obiady mi idzie, bo z ogólnych wyliczeń wynika, że na całość żywienia (2 plus 1 – w tym jeden duży wielki żarłok, duży średni żarłok i najmłodszy taki sobie żarłok) wydaję średnio około 1200-1300 zł w miesiącu. W tym niemal większość na owoce i warzywa, które uwielbiamy, kupujemy na „giełdzie”, gdzie wszystko taniej i najczęściej od lokalnych „uprawiaczy”.
Sporo korzystamy też z zasobów moich rodziców i teściów, którzy zazwyczaj latem robią zbyt duże zapasy, którymi się dzielą (wszelkie przetwory tylko od nich).
Sama też sporo latem kupuję i mrożę (np: papryka, zielona pietruszka czy koperek to podstawa).
Nie oszczędzam na mięsie czy wędlinie, mam sprawdzony sklep.
Mam sporo szybkich lub sprawdzonych i w miarę tanich przepisów, które starczają zazwyczaj na 2 dni (na szybko podliczyłam ostatni obiad -wyszło 15 zł za całość).
Raz w miesiącu zamawiamy do domu, w sprawdzonej i fantastycznej knajpce (wydajemy wtedy całe 35 zł 🙂 ).
Od czasu do czasu wydaje się na obiad o wiele więcej – burrito, tacos czy shoarma własnej roboty jest dość kosztowna, pracochłonna, ale jaka pyszna!
Równoważą to później proste i tanie zapiekanki z ziemniaków (zwanej przeze mnie śmieciówkami, bo można tam wrzucić niemal wszystko i będzie pyszne) czy ryżu, które są naprawdę ogromnie proste, tanie i na pewno wystarczają na 2 dni 🙂
No właśnie – nawet kosztowny obiad raz na jakiś czas nie podbija mocno średniej, bo równoważą je tanie potrawy. Już nie chciałem przeginać z podliczeniem kosztu chociażby placków ziemniaczanych, których cena nawet z jakimś dodatkiem jest bardzo niska.
My czasem (średnio raz w miesiącu) jemy na mieście w jakiejś droższej knajpie, ale nie wliczam tych wydatków do kategorii jedzenie, bo w gruncie rzeczy nie o jedzenie w tych wyjściach chodzi, a przynajmniej nie głównie.
Do kategorii jedzenie wliczam natomiast jedzenie w pracy – jeden dzień w tygodniu mam tak ułożony, że nijak nie mam czasu na to, żeby zjeść w domu, już nie mówiąc o przygotowaniu.
Tak, wiem, mogłabym zabierać ze sobą obiad i odgrzać w mikrofali, ale nie cierpię jeść w naszej firmowej kuchni. No nie mogę się przemóc, Jest to koszt, który z premedytacją ponoszę.
Maga – gdziekolwiek nie zaliczane są wydatki na jedzenie poza domem, a mieszczą się w naszej „zaplanowanej strukturze budżetowej”, to jest dobrze 🙂 (kawę mam np: w dziale przyjemności, bo kosztuje więcej, ale jej smak…)
Ciekawie opisał to Krzysiek na http://metafinanse.pl/jak-madrze-oszczedzac-na-jedzeniu/ . Przyznam – że bez listy i jakiegoś „wstępnie” ułożonego menu na cały tydzień nie jadę na większe zakupy.
Czasem też grzeszę i robię obiad po studencku (czyli gotowy sos słodko-kwaśny, kurczak i ryż), jednak nic strasznego w tym nie widzę, jak dzieje się to raz na przysłowiowy miesiąc.
Ja również jestem fanką własnoręcznego, taniego, szybkiego gotowania. Jednak zwykle nie jadam dwa dni pod rząd bo nie lubię.
Moim sposobem jest pasteryzacja 🙂 I tak np spaghetti ze zdjęcia głównego. Gdy już podejmuję się jego zrobienia to sama mielę mięso w maszynce (nie znoszę kupnego mielonego) tak ponad 1kg mięsa, robię 2 wielkie rondle sosu, zostawiam tyle ile mi potrzeba na dzisiejszy obiad a resztę gorącą wlewam do słoików, zakręcam i stawiam do góry dnem do ostygnięcia. Gdy wieczka się zassą i ostygną, wstawiam do lodówki. W razie potrzeby tylko wyjmuje i na patelnię. I takim oto sposobem mamy 1 raz w tygodniu nasze ukochane spaghetti bez konieczności ponownego rozkładania maszynki do mielenia i powtarzania całego procesu od nowa.
Tak samo robię z innymi sosami, żurkiem i niektórymi bardziej czasochłonnymi zupami. Nic nie tracą w smaku.
Często robię też tak że gotując rosół robię go w garnku 8l. To co mi zostanie rozlewam do słoików 1 l i również pasteryzuję. W ciągu tygodnia wyjmuję taką bazę i robię zupę dodając składniki. To taka moja domowa kostka rosołowa 😉 Bo akurat tych chemicznych kostek nie używam a same zioła i sól i pieprz. Nie zawsze mam czas na tygodniu zrobić wywar pod zupę a takie rozwiązanie bardzo mi się sprawdza.
Takie moje know how 😉
Ja zupy też mrożę. Ale generalnie rzadko je gotuję, bo nie przepadamy za zupami.
Gotowałam zupy, jak córka była jeszcze w domu z nianią, bo ona lubiła, a poza tym była to dodatkowa porcja warzyw dla niej. Jadła taką zupę 2 dni, a resztę mroziłam w pojedynczych porcjach.
Ja jakoś wolę pasteryzować. Nie wiem czemu… Może dlatego że nie mam miejsca w małej zamrażarce wypełnionej mięsem po brzegi, zwykle z uboju ze wsi. Wiadomo, jak co komu wygodniej 😉
Rzeczywiście ilość jedzenia w Waszym menu nie jest za duża,a jakość- zwyczajne jedzenie.
Co innego kiedy ma się w domu męża, który pracuje fizycznie 8-10 godzin i dorastającego nastolatka. Wówczas trzeba zadbać o jakość i ilość. Po Waszej zapiekance i placku i pizzy nie byłoby śladu po 15 minutach. Ale dajemy radę ( własne kompoty, ogórki, grzyby, dżemy) i wydajemy na jedzenie 900-1000 zł miesięcznie ( co jakiś czas zjawia się córka-studentka).
Aaa jestem przerażona wypowiedzią Kasi Rz…co jeść….żeby żyć…o rany! jak to mówią: na coś trzeba umrzeć!
Być może tego zabrakło w moim wpisie – nie pracujemy na co dzień fizycznie, więc i potrzeby mamy niewygórowane. Ale zaznaczam jeszcze raz, że to tylko 1 posiłek w ciągu całego dnia. Aktualnie jestem jeszcze przed obiadem, a jadłem dzisiaj już… 4 razy 🙂
Co do wypowiedzi Kasi – owszem, brzmi nieco przerażająco. Na pewno jest sporo prawdy w zarzutach dotyczących poszczególnych posiłków. Mam jednak nadzieję, że myli się co do skutków takiej diety. A raczej – że mocno wyolbrzymia.
Czas pokaże, kto miał rację.
Kasia Rz. – gdyby choroby zależały tylko i wyłącznie od jedzenia, to większość z nas na pewno jadłaby inaczej. Idąc bowiem tym tokiem rozumowania moi rodzice, czy teściowie powinni już dawno co najmniej poważnie chorować. W końcu to pokolenie staropolskiej kuchni, zup na śmietanie i kościach czy schaboszczaka z kapustą 🙂
Mój teść ma 76 lat i wyniki badań jak mój mąż, a obiad niedzielny to obowiązkowy kotlet z indyka smażony na oleju…
Myślę, że jeżeli Wolny (i pozostali) te „zwykłe” obiady uzupełnia owocami, warzywami, zdrowym trybem życia (rower, spacer), pozytywnym nastawieniem do życia, spokojnym życiem (miłość żony i córki), w miarę regularnymi badaniami itp, to jednak wróżę mu długie życie.
Mnie osobiście zabiłoby chyba stałe przejmowanie się tym, że ten biały ryż może mnie zabić lub powodować takie, takie i takie choroby 🙂
Agaru,
jedzenie jakie spożywał Twój teść przez większość swojego życia ma się nijak do jakości jedzenia obecnie produkowanego. Dawniej świnki były karmione ziemniakami, które w dzisiejszych standardach byłyby zakwalifikowane jako ekologiczne. Natomiast obecnie trzoda chlewna jest karmiona paszami zbóż z różnymi dodatkami typu antybiotyki, hormony i konserwanty. Kiedyś krowy pasły się na łące, jadły trawę, zioła, oddychały świeżym powietrzem. Obecnie krowa całe życie spędza w zamknięciu i jest karmiona wysokoprzetworzoną paszą itp itd. I tak można byłoby długo pisać o każdym z produktów, więc sorry, ale takie argumenty o zdrowych 70-latkach są zupełnie nietrafione.
Kasia Rz. – tak, masz rację, że zupełnie inne były wtedy produkty niż teraz. Teść nadal zresztą hoduje indyki i kurki, więc ma swoje mięsko, w większości swoje owoce i warzywa (choć pewnie już z bardziej zanieczyszczonej gleby) itp, itd.
Jednak mimo to – jego dieta kiedyś (teraz z racji wieku ma drobne ograniczenia choćby w spożyciu soli) była o wiele mniej urozmaicona i bogatsza w np: tłuszcze.
Wakacje za małego u babci wspominam z tłustymi rosołami, z kluskami robionymi z białej mąki (tak-z własnych zbóż), pyzami polanymi gęsto masłem własnej roboty czy białym ryżem z mlekiem. I te „chipsy” z ziemniaków robione na blaszce z pieca czy chleb z cukrem i wodą – mmm… Zupa zawsze była robiona na kościach i zagęszczona śmietaną.
Owoce czy warzywa jadłam w formie najmniej przetworzonej, najczęściej prosto z krzaka (jak teraz maliny czy porzeczki).
Wolny – to nie o to chodzi, kto ma rację (jak Kasia RZ pisze – czas pokaże), jednak we wszystkim nie ma co przeginać w jedną czy drugą stronę, a szukać złotego środka.
Z tego co pamiętam – Kasia Rz. jest też przeciwko szczepionkom – kiedyś się zastanowiłam kiedy choroby z nimi związane mogą wyjść. W końcu szczepiona byłam w latach 80, kiedy na pewno były one „gorszej” jakości niż teraz. Baaa, byłam karmiona mlekiem z proszku, później zwykłym krowim. A póki co (odpukać) wyniki morfologii mam zawsze rewelacyjne.
Agaru
To, co piszesz jest zgodne z moją filozofią życia, grunt to nie popadać w paranoję, bo jeszcze nikomu nie wyszło na zdrowie maszerowanie tylko w jednym kierunku. Trzeba właśnie znależć ten złoty środek, dzisiaj kasza z warzywami, jutro kawałek mięsa.Nie od dziś dietetycy mówią o zróżnicowanym żywieniu. Ktoś kto myśli jednotorowo, nigdy nie przyjmie do wiadomości zdania drugiej strony. Sztuką jest chociaż spróbować zrozumieć.
Dlatego zwykle staram się nie torpedować nawet zdecydowanych, mocnych słów które padają czasami w komentarzach. Ja sam nie mam polityki na słuszność wygłaszanych opinii i już nie raz zweryfikowałem swoje poglądy w wyniku dyskusji na tym blogu. A kiedy tego nie robię, to i tak staram się uszanować to, że każdy ma swoje zdanie – przecież o to właśnie chodzi, prawda?
Też jesteśmy przeciwko szczepionkom. Ale podchodzimy do tego tak, że staramy się nie przeginać (idziemy z podstawowym programem, bez żadnych udziwnień, które są już niemal standardem) i rozumiemy również drugą stronę. Życie uczy mnie, że poza białym i czarnym jest jeszcze cała skala szarości, a nie mając pełnej wiedzy i nie mogąc jej zdobyć, nasze wybory to często wypadkowa tego, co nam się „wydaje”. Konsekwencje tychże wyborów natomiast pokaże czas.
Agaru,
nie ma co porównywać ilości i jakości szczepień z lat 80-tych do obecnych kombajnów typu 6 w 1.
„Idylliczne czasy minione” mają jedną wadę…
Nigdy nie istniały 😀
I właśnie o to wg mnie chodzi – nie tylko zdrowa dieta, ale również równowaga pomiędzy życiem osobistym a pracą, odpowiednie nastawienie, ruch, bliscy. To wszystko czynniki, które również przyczyniają się do tego, jak nasze życie będzie wyglądało za kilka-kilkanaście lat.
A co do białego ryżu… mimo że mam świadomość, że nasz ryż i ten azjatycki to nie to samo, to mimo wszystko – psioczenie na biały ryż to praktycznie wyrok na większą część świata, dla której to podstawa diety 🙂
Nie chodzi o pokazanie, kto ma racji. To nie konkurs, w którym można wygrać lub przegrać życie. Znów mogę się tylko domyślać, że Twoje jednoznaczne i mocne wypowiedzi są wynikiem czegoś, przez co musiałaś (osobiście lub towarzysząc komuś bliskiemu) przejść w przeszłości i co Ciebie samą mocno zmieniło.
Piszę z życzliwości, ale jak to bywa, każdy musi doświadczyć pewnych rzeczy na własnej skórze, inaczej nie zrozumie.
Nigdy nie działa to na zasadzie przyczyna skutek, zawsze przyczyna – zwiększenie ryzyka. Nie jest też tak, że powstanie chorób determinuje wyłącznie złe odżywianie. Sporo można nadrobić poprzez systematyczną aktywność fizyczną, prawidłowe radzenie sobie ze stresem, szczęśliwe codziennie życie. Jeśli ktoś źle się odżywia, bardzo rzadko rusza i pracuje w ciągłym stresie, to prędzej czy później musi to przepłacić własnym zdrowiem… Byłem też ostatnio na konferencji naukowej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego (nie było łatwo wejść :D), gdzie zgromadzeni lekarze debatowali nad wpływem tłumionych emocji na powstawanie chorób. Jeśli jest tak jak mówili, to ten czynnik ma również ogromne znaczenie.
Co do konferencji naukowych – na pewno nie warto generalizować, ale widząc niektóre tematy tych zjazdów (zwłaszcza zagranicznych, czasami sponsorowanych przez firmy, np. farmaceutyczne) można mieć sporo wątpliwości co do sensowności tez tam głoszonych. Chociaż konferencja przytoczona przez Ciebie zapewne do takich nie należy.
Ta konferencja była raczej ewidentnie przeciwko interesom firm farmaceutycznych 😀 Dodatkowo nie była ona ogólnodostępna, tylko dla pracowników i studentów tego Uniwersytetu Ekonomicznego. Myślałem, że test właśnie dla wszystkich, dlatego później musiałem się tłumaczyć z tego, co tam właściwie robię. Na szczęście mnie nie wyrzucili 😀
Kalino,
nie ma tak łatwo, że pstryk i od razu się umiera, chyba, że ktoś ginie w jakimś wypadku. Przeważnie śmierć poprzedzona jest długim cierpieniem i bólem.
Ale umrzemy i fakt ten czyni z nas szczęściarzy 🙂
Co do „stylów odżywiania” (żeby nie rzec: diet”), to kiedyś zadałem sobie trud i przeanalizowałem porównawczo kilkanaście…
Wyszło, że wszystko, łącznie z wodą szkodzi 😀
I przestałem się głupotami przejmować 🙂
To po co hodujesz warzywa i owoce? Suchy chleb i woda nie wystarczyłby?
Na dłuższą metę na pewno nie wystarczyły by…
Nie miałbym siły, by strzelać do ekologów 😉
A hoduję, bo marzy mi sie „zdroworozsądkowa samowystarczalność”, bo praca w ogrodzie jest niskokosztowa i odstresowująca, bo nie lubię jak się „marnuje ziemia” 🙂
Nawozy sztucznych i środki owadobójcze oraz lecznicze zdarza mi sie stosować (choć unikam, bo przeczy to idei samowystarczalności).
Dobrze, że ze mnie umiarkowany i zdroworozsądkowy ekolog (a może raczej „pseudoekolog”) – inaczej mógłbym się znaleźć na celowniku Twojego sztucera…
dobra… powinienem był sprecyzować… chodziło mi o ekoterrorystów 🙂
Roman – jeden z postów Kasia Rz. tak mi zapadł w głowie (co złego w menu Wolnego), że dzisiaj popatrzyłam na talerz obiadu i stwierdziłam – „zabijam” moją rodzinę 🙂 A już co najmniej doprowadzę do jakiejś choroby. I ile to ma kalorii? A składniki – czy mniej więcej zbilansowane? A skąd te składniki? A może powinnam zainwestować w jakiś gadżet do gotowania na parze, aby jeszcze zdrowiej było?
Kasiu Rz. – Twoje informacje dają do myślenia, naprawdę, ale odbierają przyjemność jedzenia…
Ufff – później zjadłam obiad, upiekłam własne rogaliki, którymi bezczelnie się teraz zajadam i… również przestałam się przejmować 😉
Radykalizmy (i dobre, i złe) zapadają w pamięć 🙂
Ja również potraktowałem tamten komentarz z mocnym przymrużeniem oka. Pomijając jego zgodność z faktami, to gdybym wziął go sobie do serca, to wniosek byłby podobny do Twojego: natychmiast wyrzucić tą truciznę przez okno! Aż ciężko mi uwierzyć, że jedząc bardziej zdrowo niż pewnie 90% społeczeństwa (widzę jakie posiłki jada się na co dzień) i starając się dbać o organizm również na inne sposoby, wpędzam sam siebie do grobu. Przerażająca perspektywa – i będę się jednak trzymał tego, że jest ona z gatunku science-fiction.
Jedź tylko białe bułeczki, biały ryż i dużo cukru plus tylko smażone na rafinowanym oleju/smalcu plus dużo mięsa, najlepiej w ogóle bez warzyw i owoców. Na zdrowie!
Nie rozumiem do czego zmierzasz. Przecież Wolny do takiej diety nie namawia, wręcz przeciwnie.
Tak pół żartem, pół serio – Nie przejmuj się, wszakże życie jest wyłącznie drogą ku śmierci.
Co nie znaczy, że nie warto pewnych nawyków zmienić 🙂 W Twoim przypadku na pewno warto zastąpić białe pieczywo ciemnym pełnoziarnistym 🙂 Zapewniam, że taka zmiana może wyjść tylko na dobre :D. Co do takich radykalnych wpisów, to zawsze warto się nad nimi pochylić i odpowiedzieć na pytania o to, na jakie zmiany akurat sami jesteśmy w danym momencie gotowi. Wszystkiego nie musimy radykalnie zmieniać od razu. Jeśli Kasia sprawdziła na sobie taką dietę o jakiej pisze i jest z niej zadowolona, to tylko pogratulować 🙂
Przypominam, że autor tego bloga też w wielu kwestiach jest BARDZO radykalny w swoich wyborach, chociażby jeśli chodzi o oszczędzanie na wodzie. Pamiętam, że w komentarzach pod tego typu wpisami nie raz było naprawdę ostro 😀 Nigdy nie odniosłem jednak wrażenia, że wolny kogoś zmusza do tych radykalnych rozwiązań, uważa za jedyne właściwe. Było to po prostu dzielenie się własnym doświadczeniem.
Ja i radykalizm? Niieeeeee 🙂 Ja przecież tylko optymalizuję! No dobrze – czasami podejmę się jakiegoś eksperymentu, którego wnioskami chętnie się z Wami dzielę. Ale – tak jak piszesz – nie na zasadzie zmuszania, a jedynie propozycji, o której każdy sam może pomyśleć.
Odniosę się do pieczywa: zdajesz sobie sprawę, że to „ciemne pełnoziarniste” kupowane w zwykłym markecie to tak naprawdę bialutka mąka z dodatkiem karmelu? 🙂 Pewnie tak, chociaż wiele osób widząc ciemny chlebek uważa, że musi on być zdrowy, a piekarze to wykorzystują. Zresztą – padło tu trochę niepochlebnych słów na temat białej mąki. Uważam jednak, że na co dzień jedzenie pieczywa składającego się wyłącznie z mąki pełnoziarnistej jest słabo wykonalne, żeby nie powiedzieć mało przyjemne. Mój chleb na zakwasie (klik) to w sporej części (ok 50%) najzwyklejsza, biała mąka typu 650. Gdybym dawał tylko pełnoziarnistą, wyszedłby zupełnie nie wyrośnięty, ciężki i strasznie mokry placek, który mi osobiście nie do końca pasuje. Więc nawet w zdrowym, ciemnym chlebie na zakwasie jest nieco tej „białej śmierci” 🙂
Oczywiście, że nie wybieram chleba pełnoziarnistego z marketu, chociaż tam również można znaleźć coś lepszego niż biała mąka z dodatkiem karmelu :D. Osobiście jednak cała moja rodzina zaopatruje się w chleb z małej prywatnej piekarni prowadzonej przez przyjaciółkę mojej siostry : ) Mamy więc całkowitą świadomość tego co jemy, żadnych sztucznych dodatków i smak jak żaden inny 😀
Tak się zastanawiam dlaczego dyskusja zeszła na pieczywo i właśnie się zorientowałem, że przecież wcale nie o pieczywo mi chodziło 😀 Wiem dobrze, że akurat chleb pieczecie sami w piekarniku i tutaj ciężko się do czegoś przyczepić. Chodziło mi raczej o biały makaron i ryż – na tym polu proponowałbym Wam zmiany 🙂
Swego czasu jedliśmy sporo brązowego ryżu, ale od kiedy przestawiliśmy się z torebek na inny, zdecydowanie lepszy sposób gotowania ryżu i zobaczyliśmy, że we własnym garnku można ugotować coś, co nieco przypomina smak azjatyckiego ryżu, jakoś wróciliśmy do białego.
O pieczywie podyskutowaliśmy już co nieco, więc pewnie wiesz, że białe pieczywo raczej u nas nie gości. Co najwyżej mieszane – gdyż właśnie tak powinno się ono nazywać – 100% pełnoziarnista „klucha” jest dobra dla ekstremistów 🙂
Zmieniłam dietę z powodów zdrowotnych, o których nie będę się szczegółowo rozpisywać. Tylko napiszę, że medycyna konwencjonalna była bezradna, proponowała tylko leczenie objawowe i powodujące uszkodzenia innych organów. Po zmianie diety, po kilku miesiącach dolegliwości ustąpiły, a lekarze byli zszokowani i nie bardzo chcieli uwierzyć, że to „tylko” dieta miała takie działanie.
„Zmieniłam dietę z powodów zdrowotnych” – i tu jest tzw. clue Twoich wszystkich wypowiedzi w tym temacie. Sama dobrze wiesz, że gdyby nie kwestie zdrowotne, nie miałabyś tak zdecydowanych poglądów i tak restrykcyjnej diety, prawda? Każdy organizm inaczej sobie radzi z substancjami, które tu demonizujesz – i wierz mi, nie pisze tego człowiek nie mający praktycznego pojęcia o chorobach układu pokarmowego/trawiennego. Myślę, że każdy jasno myślący człowiek ratowałby swoje zdrowie i życie w sytuacji, w której nieodpowiednie jedzenie by mu zagrażało i powodowało poważne dolegliwości. Ale w aktualnym wątku wypowiadasz się w tym stylu: „miałam wypadek samochodowy, więcej nie wsiądę do auta. I wy też tego nie róbcie: każda podróż tą blaszaną puszką to proszenie się o śmierć!”. Racjonalne? Nie sądzę – chociaż oczywiście istnieje jakieś prawdopodobieństwo tego, że sam zginę podczas kolejnej podróży.
Mało do Ciebie i do innych dociera z tego, co tutaj piszę.
Już powtórzę ostatni raz, nie chodzi o śmierć, tylko o długość i jakość życia. Jeśli uważasz, że dobrze się odżywiacie – OK, nie moja sprawa. Każdy postępuje tak, jak uważa, za stosowne.
Mam podobne podejście. Doszedłem kiedyś do wniosku, że jakby słuchać tych wszystkich 'dietetyków’, to wyjdzie na to, że najzdrowsza dieta to trawa i błoto 😉
Roman – tylko nie woda! Proszę – nie niszcz mojej wiary w cudowne właściwości tej substancji!
OK.
Skoro wolisz żyć w złudzeniu… 🙂
„ale do tego był smaczny i stanowił pełnowartościowy, smaczny posiłek” -> jedno „smaczny” bym wyrzucił.
„o nic pisać”->”o nich pisać”
„2 x 12 x 30 = 720 zł”->”2 x 12 zł x 30 = 720 zł” (to pierwsze równanie się „nie dodaje”)
Kapuśniak z kiszonej jest ble 😛
Pisałem, że jak się jest samemu to gotowanie kalkuluje się co najwyżej średnio. Jak już gotuję coś ambitniejszego niż jajecznica, to przeważnie 2 (na dziś i na jutro) lub 4 (dodatkowo 2 do słoika/zamrażarki) porcje.
Rozumiem, że opinia o kapuśniaku to kwestia Twoich osobistych preferencji? 🙂
Gotowanie tylko dla siebie mogłoby się niewiele różnić od tego przedstawionego we wpisie. Ale podstawą musiałoby być mrożenie, albo naprawdę wielka miłość do niektórych potraw, spożywanych 4 dni pod rząd…
Jak najbardziej subiektywna ocena. Nie jestem wybredny, ale akurat tej zupy nie lubię.
Ten sam obiad przez dwa dni – nie ma problemu, ale 4 to już przesada :/
Witam
Powiem szczerze Potrafię ugotowac dla 12 osób a mam problem z jedną:)
Luty był pierwszym miesiącem spisywania wydatków i wyszło mi na żywienie 480 zł. Jestem singielką w trójmieście. W tym wyszło mi 90 zł na jedzenie poza domem( w tym jedno spotkanie towarzyskie, reszta obiady w pracy). Z większych wydatków żywnościowych to wino 30 zł.
Pracuję po 12 godzin co drugi dzień. Bez żalu jeżeli nie przyszykuję sobie jedzonka wydaję na obiad, ponieważ z doświadczenia wiem że w innym przypadku na przekąski wydam więcej niż na ten obiad.
Przejrzałam marzec (do dzisiaj) wydatki na jedzenie na mieście to 120 zł a jeszcze 1/3 miesiąca Także wprowadzam sobie dyscyplinę kulinarną. Gotuję do pracy. Mam nadzieję że energii mi nie zabraknie:)
Na swoje usprawiedliwienia mam że mam bardzo mocną anemię i nie mogę sobie pozwolic na przegłodzenie/ nie jedzenie.
Co do składników odżywczych.Moja pani doktor widząc moje wyniki rzuciła hasło : więcej mięsa. Nie jestem wegetarianką jednak mięso jem może raz na tydzień. Po zapoznaniu się z tematem postawiłam na nieprzetworzone produktu roślinne Przedewszystkim kasze, warzywa. Leczenie które miało trwac co najmniej rok zakończyło się po 4 miesiącach. Odstawiłam leki i po prostu postawiłam na jakośc jedzenia.
Po przejrzeniu moich wydatków wyraźnie widzę moje lenistwo. Może kwotowo to nie wygląda źle jednak dużo w tym temacie można zrobic
Pozdrawiam
Bardzo osobisty wpis – takie lubię najbardziej (ale ze mnie ciekawskie jajo :)). Życzę sukcesów i wytrwałości – Twoje postanowienia to właśnie pierwszy krok do sukcesu i musisz w to wierzyć! Super, że zaczęłaś spisywać wydatki i już zaczynasz wyciągać wnioski. O to właśnie chodzi!
Podobno dużo żelaza jest w pokrzywie, chociaż ja wolę wątróbkę i wołowinę :]
Super wpis. Ja ze swojej strony dodam tylko, ze bardzo czesto gotujemy aby zamrozic. Gotuje sie duza porcje, dzieli na mniejsze i do zamrazalnika. Na przelomie pazdziernika i listopada spisywalismy wszystkie wydatki jedzeniowe i wyszlo nam ok. 10 zlotych dziennie na osobe (w Warszawie).
A jezeli chodzi o najrozmaitsze zalecenia dietetyczne tak modne w Kraju.
W swietle nawalu i spolecznej wiary w rozne cudowne diety i terapie niekonwecjonalne jakos zadziwiajacym jest fakt, ze liczba chorych na wszystkie znane i mniej znane choroby jest coraz wieksza, kolejki do lekarzy panstwowych i prywatnych coraz dluzsze. Ewidentnie, te cudowne terapie medyczno-dietetyczne jakos nie poprawiaja zdrowia.
Czlowiek jest takim stworzeniem, ze musi w cos wierzyc. Wiara w slowo pisane jest ponad nawet najlepszy przekaz ustny. Panuje powszechne przekonanie, ze aby byc wiarygodnym, trzeba napisac ksiazke. Niewazne, jaka i jakiej jakosci, ale to nobilituje w oczach spoleczenstwa. Specjalista, ktory nie napisal i nie wydal ksiazki nie stanowi zadnego autorytetu. I tu lezy sila slowa pisanego, niewazne, jakiego lotu. Ksiazek teraz nikt nie ocenia, nie recenzuje pod wzgledem rzetelnosci i wiarygodnosci. Ksiazki sie teraz reklamuje piszac samemu pochlebne opinie w gazetach, opowiada sie w radiu, a robi to zwykle sam autor lub wynajety agent (takie samoglaskanie po glowce lub poklepywanie po pleckach).
Tak tez to jest z beletrystyka „medyczno-lecznicza”. Jezeli pewne zalecania sie sprawdzaja, sluza dobrze, bardzo fajnie, oby tak dalej. Ale czy ma to podloze naukowe? Bardzo rzadko. Wiara i nastawienie czesto dziala cuda i to jest chyba cala wartosc tych publikacji. Nasze prywatne obserwacje roznych kultur i narodow zmienily rowniez nas, mamy inny horyzont widzenia i oceny np. podstawowej diety codziennej. W Polsce w nowym systemie pieczywo i produkty zbozowe staly sie nagle niezdrowe. Podobnie jak kartofle, mieso, cukier, sol, mleko i kilka innych. Nie slodzi sie herbaty, ale pije sie slodkie napoje z polki i wcina tony ciastek i innych slodkich wypiekow. Chronicznie nie pija sie wody gazowanej, bo ponoc szkodzi, ale pije sie gazowane napoje z puszek. To jakis totalny nonsens i paranoja. A jednoczesnie spojrzmy wokol: Francja przetwala wieki na pszenicy, Hiszpanie na jajkach, kartoflach i cebuli, Wlosi na pieczywie, kluchach, oliwie i pomidorach, Peru na kartoflach i kukurydzy, Tunezyjczycy na bagietkach maczanych w oliwie, Chinczycy na ryzu i kartoflach, Hindusi na fasoli, itd.
O zamulajacym wplywie mleka i jajek na przewod pokarmowy slyszy sie od lat. To jak to jest, ze mleko nie szkodzi, a nawet jest jedynym pokarmem oseska przez pare lat, a doroslemu szkodzi? Mutacja jakas, czy zmiana swiatopogladu? A jajko – cudowny twor natury. Zawiera w sobie cudownie zbalansowane wszystkie skladniki, aby wyrosl z niego kurczak. Wszystkie mineraly, witaminy, bialko, skladniki sladowe. To czym sie rozni jajko od swiezo wylegnietego kurczecia? To taki kurczak jako kawalek miesa jest zdrowy, a jajko, z ktorego wyrosl jest toksyczne? W Wietnamie delikatesem jest gotowany kurczak w jajku, tuz przed wykluciem. To jest cenione danie dla kilkuletnich dzieci. Niesamowity widok jak sie patrzy na ten martwy dziubek. Nie martwcie sie, nie probowalismy.
Trzeba pamietac, ze dieta uboga w bialko zwierzece, mleko i jajka nie dostarcza organizmowi zrownowazonej proporcji aminokwasow, szczegolnie tych, ktorych nasz organizm nie potrafi syntetyzowac. Bialka roslin straczkowych sa bogate w bialko, ale dietetycznie sa koslawe dla nas. Taka dieta wymaga spozycia chocby niewielkich ilosci bialka pochodzenia zwierzecego, jak jajka, mleko, sery fermentowane. Do tego konieczne, zwlaszcza zima, jest dostarczanie prekursora wit. D, ktora jest w zielsku, ale wymaga obecnosci tluszczu, aby byla zdolna do absorbcji z jelita cienkiego i grubego (maslo, olej, oliwa, ale bron Boze nie margaryna). A wit. D, to ochrona przed osteoporoza, krzywica, urazem kosci szyjki udowej. To wlasnie wit. D reguluje gospodarke mineralna i prawidlowe przyswajanie wapnia i fosforu z diety. Lykanie samych pigulek wapnia jest wylacznie dobre dla samozadowolenia, ze sie spelnilo obywatelski obowiazek.
I na prawde wiem co pisze, jestem z wyksztalcenia chemikiem (doktorat), a moj maz po chemii zwekslowal w biochemie i biofizyke (doktorat), no ale ksiazki nigdy nie napisalismy.
Elu – jestem pod OGROMNYM wrażeniem tego komentarza. Po pierwsze, od razu widać w nim profesjonalizm i rzetelną wiedzę, a do tego chęć dzielenia się nią z innymi. A powiedz szczerze: co myślisz o tych wszystkich cudotwórcach-dietetykach, którzy za grubą kasę układają menu swoim klientom? Pic na wodę fotomontaż, czy może zależy od tego, na kogo się trafi? Podejrzewam, że większość z dietetyków nie ma wiedzy, jak podejść nawet do „popularnych” schorzeń, które przecież również powinny wpływać na zmianę zwyczajów żywieniowych.
Dietetycy to może i mają wiedzę, jak leczyć niektóre schorzenia dietą właśnie. Problem w tym, że wielu lekarzy takiej wiedzy nie ma. I nie mówię to o wiedzy specjalistycznej tylko o jak najbardziej podstawowej. Bo pacjenta może lekarz wysłać do dietetyka, tylko najpierw musi wiedzieć, że dieta w leczeniu też ma znaczenie. A większość tego, niestety, nie wie. Wolą przepisać pigułki i nafaszerować chemią nawet małe dziecko.
Masz całkowitą rację np. cukrzycę można całkowicie wyleczyć dietą wegańską. Według medycyny klasycznej cukrzyca jest chorobą nieuleczalną. Ale gdyby ludzie leczyli się dietą to większość koncernów farmaceutycznych, żywnościowych, mleczarskich, mięsnych i duża ilość lekarzy zbankrutowaliby. Dlatego wtłacza się do głów, że mleko i mięso są zdrowe i niezbędne do życia, w telewizorze ciągle reklamy słodyczy, a zaraz potem leków na niestrawność, wątrobę , biegunkę itp itd.
O lekach, a raczej suplementach diety muszę chyba popełnić wpis. Mimo, że jestem odcięty od większości reklam, to jeśli już dociera do mnie jakaś, to zazwyczaj to jakiś suplement. To jest naprawdę przerażające, zwłaszcza jak spojrzy się na raporty o astronomicznych kwotach wydawanych przez Polaków.
Nic dodać, nic ująć 😀 Sam się o tym niejednokrotnie przekonałem. Lekarze na Zachodzie zazwyczaj wychodzą z niepoddającego się krytyce założenia, że przyczyna chorób ma charakter zakłóceń chemicznych w organizmie i tylko na tym polu prowadzą badania. W krajach buddyjskich rozumie się chorobę zupełnie inaczej i w pierwszej kolejności zapobiega się powstawaniu chorób. Jeśli jakiś pacjent zachoruje, wtedy jest to porażka lekarza. Zdecydowanie ważniejsze od leczenia chorób jest w tych społecznościach zapobieganie im. Przyczyny chorób mają przede wszystkim dla nich charakter duchowy. Można powiedzieć, że to naiwne i przednaukowe myślenie, ale czy na pewno my jesteśmy od nich zdrowsi?
Bo u nas nie docieka się przyczyn choroby, a jedynie stara się zwalczyć skutek – oczywiście chemią (lekami). Nie wiem, z czego to wynika – czy programu kształcenia kadry medycznej, czy z jakichś dawnych naleciałości?
Na pewno również z interesów koncernów farmaceutycznych, nie oszukujmy się…
O dietetykach nie mam zamiaru sie wypowiadac – pole minowe i sprawa polityczna. Na pewno gdy aktorka ma byc cienka jak lelija, a sportowiec zasuwac ponad ludzkie sily, to jest to do zrobienia. A co bedzie potem? To nie jest wazne, wazne jest tu i teraz. Ale mamy przyklady: Anna Seniuk, Anna Dymna, Marta Lipinska, z mlodszych Dominika Ostalowska i wiele innych, ktorych nazwisk nawet nie pamietam.
Mnie zadziwia gdy identycznie to samo jedzenie jest super zdrowe i zachwalane w jednym kaju, a niezdrowe, lub wyrzucane na kupe kompostowa w dugim. Komosa, zwalczana na polskiej wsi i przez lata uznawana za paskudny chwast, to to samo, co Quinoa, uwazana za jeden z najzdrowszych skladnikow pozywienia jakie Opatrznosc nam zeslala. Cwana Ameryka Poludniowa uprawia to na zboze i sprzedaje na calym swiecie zarabiajac krocie. Co prawda jak sie pogada od serca z czlowiekiem polskiej wsi, to przyzna na ucho, ze jadal i jada mloda komose w postaci „szpinaku”. Wpiszcie w Wikipedii „Komosa”, a nastepnie nacisnijcie „English” i nawet bedzie zdjecie hinduskiej potrawy szpinakopodobnej.
A taki kartofel/ziemniak/pyra, czy jak kto lubi. Zrobcie to samo. „Kartofel”, a potem „English”. I ukaze sie cos takiego:
„A medium-size 150 g (5.3 oz) potato with the skin provides 27 mg of vitamin C (45% of the Daily Value (DV)), 620 mg of potassium (18% of DV), 0.2 mg vitamin B6 (10% of DV) and trace amounts of thiamin, riboflavin, folate, niacin, magnesium, phosphorus, iron, and zinc. The fiber content of a potato with skin (2 g) is equivalent to that of many whole grain breads, pastas, and cereals.
The potato is best known for its carbohydrate content (approximately 26 grams in a medium potato). The predominant form of this carbohydrate is starch. A small but significant portion of this starch is resistant to digestion by enzymes in the stomach and small intestine, and so reaches the large intestine essentially intact. This resistant starch is considered to have similar physiological effects and health benefits as fiber: It provides bulk, offers protection against colon cancer, improves glucose tolerance and insulin sensitivity, lowers plasma cholesterol and triglyceride concentrations, increases satiety, and possibly even reduces fat storage.”
Mozna powyzsze wrzucic do tlumacza google.
No to jak to jest, kartofel po angielsku to nawet lekarstwo na raka jelita grubego, a po polsku tylko bezwartosciowa kupa skrobi?
Elżbieta pisze: „O zamulajacym wplywie mleka i jajek na przewod pokarmowy slyszy sie od lat. To jak to jest, ze mleko nie szkodzi, a nawet jest jedynym pokarmem oseska przez pare lat, a doroslemu szkodzi?”
Człowiek jest jedynym ssakiem, który w dorosłym życiu pije mleko innego ssaka, przeznaczone dla jego dziecka. Mleko zakwasza organizm, powoduje odwapnienie kości, a jego zdrowotne wartości to wymysł przemysłu mleczarskiego.
Nie jedynym…
Kot, pies, świnia, szympansy – jako dorosłe osobniki – piją mleko innego gatunku.
Zasadniczo każdy gatunek wszystkożerny pija – jeśli ma taką możliwość – mleko innego gatunku
Kot, pies, świnia i szympans żyjący w naturze nie piją mleka innego gatunku.
No to byś sie zdziwiła 🙂
I psy i koty pijące mleko „bez namawiania” widziałem na własne oczy… wystarczy, ż znajdą gdzieś rozlane (nie nie… nie „w domu i zagrodzie” tylko choćby w przydrożnym rowie…
O świniach wiem od sąsiada (ta sama sytuacja – wystarczy gdzieś rozlane).
O szympansach wiem z książek…
Też byś się zdziwił.
W warunkach naturalnych ani kot, ani pies ani świnia ani szympans nie ma żadnego dostępu do mleka innego gatunku. To że zostawisz gdzieś rozlane mleko i kot to wyliże niczego nie dowodzi.
Dowodzi tego, że kot pije „nienamawiany” 🙂
A pije w warunkach dla niego naturalnych 🙂
Co innego człowiek i weganizm…
Dzieta szucznie wykreowana…
To jest nienaturalne 🙂
Ani homo sapiens sapiens, ani żaden gatunek człowieka kopalnego niegdy nie był weganinem.
Co więcej; nie sposób wykazać, że jakakolwiek społecznosc ludzka w historii była społecznością wegańską
Nie myślisz logicznie. Ja w warunkach naturalnych kot będzie miał dostęp do mleka krowiego, przyssie się się do wymiona krowy?
To że człowiek jest roślinożerny dowodzi: uzębienie (brak kłów) i paznokcie (brak szponów), inna budowa przewodu pokarmowego.
Akurat uzębienie człowieka wskazuje na wszystkożerność, ale widzę, że Pani ma niezwykle radykalne poglądy i skłonność do naginania faktów.
Kasiu – w warunkach naturalnych nie występują kasze, płatki owsiane, biały ser, kefir, czy olej 😉 A stanowią podstawę Twojej diety. Nauczyliśmy się przetwarzać i korzystać.
Jeżeli zatem inne zwierzątko ma dostęp do dowolnego „produktu” wytwarzanego przez inne i nie pogardzi, to chyba aż tak źle nie jest z danym produktem 🙂 I od razu piszę – nie twierdzę, że mleko jest zdrowe!
W niewielkich ilościach i ukwaszone. Zupełnie zrezygnować z mleka to bym się bała, ze względu na niedobór witaminy B12.
Pozwolę sobie zauważyć, że choć żaden ze mnie anatom, to jednak posiadamy kły (cztery, tyle samo ile małpa, wilk i kot)), a nasze organizmy produkują enzymy umożliwiające trawienie produktów zwierzęcych…
Długość jelita cieńkiego wskazuje na naszą wszystkożerność, paznokciami (przy odpowiednim „hodowaniu” da sie przebić przez skórę, wyrostek robaczkowy mamy mniejszy od roślinożerców, ale większy od mięsożerców itd. itp.)
Wiec to tak nie do końca, bo choć być może człowiek wywodzi się ewolucyjnie z „czegoś” co było wyłącznie roślinożerne, to w toku ewolucji stał się wszystkożerny…
A co do kota to „w warunkach naturalnych” oznacza dla niego środowisko w którym żyje, a nie to co np. Ty uważasz za warunki naturalne…
W tychże samych „warunkach naturalnych” kot nigdy nie tknie cebuli, że „wie”, że po tym zdechnie…
Jakie kły i pazury ma wilk, a jakie człowiek?
Ale i tak widzę, że Cię nie przekonam.
Ale czy musimy od razu popadać w skrajności? Albo zero mięsa, albo dużo schabowych.
Doprawdy, nie ma nic pośrodku?
Są tacy którzy muszą.
I nie ma w tym nic złego.
Do momentu, gdy innych próbują zmuszać do własnych przekonań 🙂
No tak, tego typu nawracanie nie prowadzi do niczego dobrego, najczęściej jeszcze bardziej zniechęca… Na pewno można już dzisiaj przy starannie dopracowanej diecie całkowicie zrezygnować z jedzenia mięsa i być całkowicie zdrowym. Z drugiej strony przy pewnych warunkach jedzenie mięsa w rozsądnych ilościach również może nam wyjść tylko na zdrowie. Nie powiedziałbym więc, że zawsze konieczny jest złoty środek. Prawdą jest jednak, że zarówno lekkomyślna dieta wegańska, jak i mięsna może nas zabić.
Uwaga poboczna.
Bo też z punktu widzenia natury człowieka jest to nobilitacja. Jednak cywilizacja (np. religia czy filozofia) nakłada na mężczyzn na ogół inny sposób myślenia, czyli gloryfikację monogamii.
W każdym razie natura niekoniecznie idzie w parze z moralnością człowieka.
Oj tak – wydaje mi się nawet, że często zapominamy o moralności tylko dlatego, że przywykliśmy (albo nam to wmówiono), że niektóre czynności są „normalne”, jednocześnie oburzając się na wiele podobnych praktyk.
Oj, Roman, Roman, zdenerwowałeś Kasię..
Kasia Rz. – to nie o to chodzi, aby zajadać sie super niezdrowymi przekąskami i być szczęśliwym. Raczej chodzi nam o pokazanie, że wszystkiego po trochu i można naprawdę długo żyć w zdrowiu. Mleko (w mnie z musli), sól (tylko do ziemniaków czy makaronu, reszta do duża ilość przypraw), wino (oj, dawno nie piłam 🙂 ) czy czekolada (paseczek gorzkiej 3-4 razy w tygodniu lub do ciastek owsianych) w ograniczonych ilościach nie zaszkodzą zdrowemu człowiekowi.
Wspomniane tłuszcze – muszą być w naszej diecie, są niezbędne do przyswajania witamin A, D, E i K. Zatem ograniczenie tak, ale całkowita eliminacja tłuszczu może się dla człowieka źle skończyć.
Są przecież osoby, które nie tolerują kasz (a uznawane są one za bardzo zdrowe), inni mają problemy po spożyciu mleka, jeszcze inni po roślinach strączkowych (które ja mogę jeść w naprawdę dużych ilościach i nic mi nie jest) i tak można ciągnąć.
Warto przestać przejmować się zatem dietami i posłuchać własnego organizmu, urozmaicać, szukać odpowiedniego dla siebie i rodziny menu.
Raz zjeść białą kajzerkę, raz chlebek orkiszowy, raz wypić zieloną herbatę, raz czarną… Więcej uśmiechu, ruchu i duuużo miłości. A wtedy na pewno umrze się szczęśliwym 🙂
I masz prawo do odmiennego zdania 🙂
Pozwolę sobie mieć zdanie, że to Ty wpłynąłeś na jej nastrój 🙂
Już nie będę się przekomarzać, idę coś zjeść – banan z jogurtem to dobry wybór czy nie? 🙂
Nie kombinuj czy dobry, czy zły 🙂
Smacznego 🙂
Ja bym proponował jajeczniczkę na boczku, a później zdrowy, godzinny spacerek 🙂
Jeszcze o dietach dookola swiata.
W Japonii, spożycie tłuszczu w przeciętnej japońskiej diecie jest bardzo niskie, a zachorowalnosc na choroby serca jest niższa niż w Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii. Jednakże, we Francji, średnie spożycie tłuszczu jest bardzo wysokie, a jednak zachorowalnosc na choroby serca jest niższa niż w Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii.
W Indiach prawie nikt nie pije czerwonego wina, a zachorowalnosc na choroby serca jest niższa niż w Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii. W Hiszpanii, każdy pije zbyt dużo czerwonego wina, a zachorowalnosc na choroby serca jest niższa niż w Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii.
W Algierii, średni współczynnik aktywności seksualnej jest bardzo wysoki, a zachorowalnosc na choroby serca jest niższa niż w Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii. W Brazyli, każdy ma seks jak szalony, a zachorowalnosc na choroby serca jest niższa niż w Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii.
W Austrii, dorośli pala srednio 2 paczki papierosów dziennie.
Wnioski:
Pij, jedz, pal i kopuluj ile chcesz.
To co cie zabija to mowienie po angielsku.
Elżbieto – rozwaliłaś system 🙂 No się poskładałam ze śmiechu 🙂
To pokazuje, że o zdrowiu danej społeczności NIGDY nie decyduje wyłącznie jeden czynnik jak niektórzy by chcieli. Nie jest tak, że będziemy się zdrowo odżywiali i to już zagwarantuje nam zdrowie na wiele lat. Tak to nie działa.
Powiedziałbym nawet więcej: decyduje o tym mnóstwo czynników, z których część nie jest (jeszcze?) znana nawet tęgim głowom ze świata nauki, a co dopiero takim szaraczkom jak my. Dlatego ważne, żeby nie dać się zwariować i starać się podchodzić do tematu zdroworozsądkowo – bez zbędnych uprzedzeń, emocji czy przewartościowywania jednych kwestii nad inne.
To również prawda, wszystkiego na pewno jeszcze nie wiemy. Możemy się opierać wyłącznie na dotychczasowej, niepełnej z całą pewnością wiedzy.
Dla mnie wniosek prosty: umrę. Rozwiązaniem jest ewentualnie picie czerwonego wina w Indiach lub tłuszczyku we Francji 🙂
Kasiu Rz – być może Cię oświecę, ale i tak umrzesz. Tym bardziej, że Ciebie dotykają najgorsze choroby, oszustwa i niesprawiedliwości tego świata (można to wywnioskować na podstawie ogółu Twoich komentarzy). Ty umrzesz z marchewką w dłoni, a ja z hamburgerem z McDonalda. I co z tego?
Wolę jeść smaczną marchewkę (właśnie wypiłam samodzielnie wyciśnięty, pyszny soczek z ekologicznej marchewki i jabłuszek) niż ociekającego, już bardzo delikatnie powiem: niesmacznym tłuszczem hamburgera.
No i świetnie, a ja być może wole zjeść tego pyszniutkiego ociekającego tłuszczem hamburgera. I naprawdę jest to powód żeby skakać sobie do gardeł?
To jest kwesta świadomości (a raczej jej braku, sądząc po większości tutejszych wypowiedzi) do czego prowadzi jedzenie hamburgerów i innego śmieciowego jedzenia plus jak obecnie produkowane jedzenie jest zatrute. I nie chodzi o śmierć, tylko o jakość życia i jego długość. Ale już nie będę się powtarzać. Idę poćwiczyć kręgosłup, potem na rower, a potem do kuchni gotować buraczki i kaszę gryczaną, ekologiczne oczywiście 🙂
O braku świadomości można mówić komuś, kto je tak na co dzień i nie wie, że sobie szkodzi, a nie do kogoś, kto raz na miesiąc pozwoli sobie na domowego hamburgera czy frytki. To na zasadzie „raz na jakiś czas to pomijalnie szkodliwa przyjemność, ale co drugi dzień – prosta droga do problemów zdrowotnych.
Wiem, że masz bardzo zdecydowane poglądy w tym temacie, ale według mnie mocno przesadzasz. Mam analogię – pamiętasz, jak jakiś czas temu napisałaś o serialu Mad Men, który bardzo chętnie oglądasz? A czy przypadkiem siedzenie na fotelu przed telewizorem nie prowadzi do poważnych problemów zdrowotnych, poczynając na konsekwencjach bezruchu, a na zepsutym wzroku kończąc? Czemu zatem kompletnie nie odetniesz się od tego, skoro najmniejszy kontakt z treścią wyświetlaną na ekranie ma zgubny wpływ na Twoje zdrowie? Powiem Ci dlaczego, bo najprawdopodobniej masz takie same motywacje jak ja. Obejrzenie jednego odcinka raz na kilka dni daje Ci nieco radości, oderwania od rzeczywistości, odsapnięcia i chwilę odpoczynku. Jednocześnie, ta jedna godzina na tydzień ma absolutnie pomijalny wpływ na Twoje zdrowie – czujesz to niemal instynktownie, prawda? Według mnie analogicznie jest z jedzeniem. Wszystko to kwestia rozsądku, równowagi i świadomości efektów Twoich decyzji i działań.
PS Mad Men dobry – jesteśmy po pierwszym sezonie, który obejrzeliśmy mniej więcej w miesiąc. Stracony czas, zepsute zdrowie? Tak, ale tak minimalnie, że ważniejsza była przyjemność z tego. Nie uważasz, że podobnie jest z jedzeniem?
Cieszę się, że „Mad Men” przypadł Wam do gustu. Najlepsze jeszcze przed Wami: tzn. Sezon 2 i zwłaszcza Sezon 3. Natomiast przede mną od 13 kwietnia Sezon 7, już nie mogę się doczekać 🙂
A ja wolę zjeść na co dzień marchewkę, a raz na miesiąc-dwa ociekającego tym smacznym tłuszczem hamburgera 🙂
Dyskusja o diecie w oderwaniu od tego innych czynników nie jest zbyt dobrym pomysłem. Podobnie jak wiara w szkodliwe właściwości niektórych pokarmów ( bo rozchorujemy się nie przez ich skład, a przez efekt placebo). Za czynnik decydujący o zdrowiu uważam cały livestyle – ilość pracy, stresu, sportu, czas spędzany przed monitorem, podejście do życia. Ale przede wszystkim to czy jesteśmy szczęśliwi. Ale nie chodzi o to by ” na siłę” robić wszystko po to by egzystować jak najdłużej. „Śmierć nie jest smutna. Smutne jest to że wielu ludzi tak naprawdę nie żyje”.
Takie holistyczne podejście do człowieka i jego zdrowia jak najbardziej mnie przekonuje 🙂 Można do tego oczywiście dodać jeszcze wiele innych czynników.
WOW, jestem pod wrażeniem że większość czytelników, nie ma pojęcia o zdrowym jedzeniu, to znaczy nie do końca zdrowym tylko unikaniem złego bo dobrego już nie ma. Zaskoczyło mnie to totalnie, że nie macie pojęcia o jedzeniu, z małymi wyjątkami Kasi Rz i Elżbiety. W dzisiejszych czasach nie ma zdrowej żywności, za wyjątkiem Dani, Krety, oraz części Norwegi (mówiąc o europie) sam uprawiam pole u rodziców i co z tego że używam naturalnego nawozu „od krówek i koni” nie psikam nie nawożę pola żadną chemią za wyjątkiem naturalnego nawozu i wapna. Skoro mój sąsiad na polu przejedzie ciągnikiem wielkości małego domu jednorodzinnego i spryska swoje, na moje nie poleci? Już dawno poleciało, później trafia do krówek i konia a razem z tym mleko i mięso do nas, nie wspomnę o nawozie. Obieg się zamyka pestycyd i GMO, trafia do nas przez mięso, mleko, jaja, pszenice czyli mogę makaron etc. Śmieję się bo nawet sąsiad który hoduje świnie, krowy, konie na handel ma obok małą stodółkę w której hoduje swoje dla siebie, i świnka nie rośnie 3 m-ce tylko 1 rok, nie je paszy tylko ziemniaki, mieszanki zbóż. Najgorsze jest to że człowiek w Polsce nawet jeżeli będzie bardzo chciał zdrowo jeść tak jak ja, nie jest w stanie. Dlaczego? Bo nie ma zdrowej żywności i nie ma możliwości jej wyhodowania przez najbliższe 25 lat (biorąc pod uwagę że każdy z dniem dzisiejszym nie spryska swojego pola i nie zasieje GMO czyli przeżyta etc. oraz nie nakarmi swojej trzody sztuczną paszą) Jak zacząłem zdawać sobie sprawę z globalizacji problemu, myślałem że umrę z głodu. Ludzie się pogubili, żądza pieniądza przysłoniła wszelkie inne dobra przede wszystkim te podstawowe czyli jedzenie. Dlaczego sami siebie niszczymy karmiąc się trucizną, ubierając na siebie skażone pierwiastkami ciężkimi ubrania? Jemy z plastiku, dzieciom dajecie plastikowe butelki, nikt o tym w Polsce nie mówi ale plastik jest bardzo szkodliwy i nie zaleca się przechowywania w nim produktów spożywczych. Ludzie w latach 80 i wcześniej, mogli żyć mleko w szklanych butelkach, tak samo jak i śmietana czy jedzenie z porcelanowych talerzy nie jak teraz z chińskim ołowiem bo taniej wyprodukować szkło i porcelanę. Wszystko do ponownego wykorzystania. Unia mówi o ekologi, a gdzie ona jest w Polsce? Wyrzuca się mnóstwo szklanych butelek po piwie bo nikt ich nie chce skupować, za to plastik i aluminium królują, dlaczego? Bo człowiek jest leniwy z natury lepiej jest wyrzucić butelkę i kupić nową niż użyć ponownie. Przeczytajcie o dani tam jest zakaz używania tłuszczów trans, oraz wielu wielu wielu ale to wielu innych, np w MC donald w Dani ma specjalne menu bo inaczej nie mógł by powstać.
Greg – Twój komentarz pokazuje, że wiesz o czym mówisz i na pewno jesteś zdecydowanie bardziej obeznany w temacie niż większość z nas. Ale podstawowe pytanie brzmi: czemu uzmysławiasz nam, jaki syf spożywamy pisząc jednocześnie, że nie da się z tym nic zrobić? 🙂 Wszyscy mają się przeprowadzić na wieś i hodować swoje świnki w odizolowanych od świata oborach? Sytuacja nie dość, że nie idealna, to jeszcze absolutnie niewykonalna.
Patrząc znacznie szerzej (nie tylko przez pryzmat jedzenia) również uważam że podcinamy gałąź, na której siedzimy. Dlatego staram się robić to, co mogę w tym skromnym obszarze, na który mam wpływ i jednocześnie staram się nie zwariować myśląc o tym, na co wpływu nie mam lub mam znacznie ograniczony.
Mój komentarz miał dać do zrozumienia że nie można jeść zdrowo, można tylko unikać gorszego, jedzenie powinno być naszym lekarstwem, a co kto z tym zrobi to indywidualna sprawa każdego z nas. Prawda jest taka i mniej przetworzony produkt tym lepszy za wyjątkiem pomidorów. Trzeba sobie zadać pytanie jeść szybko i tanio czy jeść zdrowiej i taniej. Zdrowiej i taniej posadzić sobie swoje na parapecie balkonie, kupować mięso i samemu przyprawiać piec gotować smażyć. Spożywać dużo owoców wykluczyć większość nabiału bo jest on bardzo przetworzy i z mlekiem ma tyle wspólnego co woda z ogniem. Z ciekawostek wiecie że mąka pszenna po zmieleniu nie jest biała i lubi się z brylować, a tą którą kupujemy jest idealnie biała i sypka, dlaczego? Bo wybiela się ją takim środkiem który jest w UWAGA! DOMESTOSIE CZY CIFIE do szorowania wiecie czego … Pamiętam jak zglebiłem swoją wiedzę na temat jedzenia, glutenu, cukrów, soli etc, myślałem że umrę z głodu bo nie potrafiłem zjeść niczego, zdając sobie sprawę co to jest aspartam, wzmacniacz smaku spulchniacz gluten i inne świństwa. Trzeba sobie zdać sprawę że nasz zmysł głodu i smaku jest tak faszerowany wszelkiego rodzaju chemikaliami że ciągle czujemy się głodni i ciągle chcemy bardziej wyraźnego smaku. Pamiętam rosół mojej babci, piec kaflowy opalany drzewem (na rosół było drzewo liściaste) świeży kogut, świeże warzywa z grządki + liście młodej wiśni i UWAGA aż 2 przyprawy: sól i pieprz do tego makaron z mąki z młyna swoich jaj. Z chęcią podzieliłbym się z wami tym smakiem by każdy spróbował i docenił zdrowotne właściwości rosołu. Do końca życia będę pamiętał ten wyborny smak! Człowiek z natury leniwy zamiast gotować rosół kilka godzin i doprawić go warzywami oraz pieprzem i solą woli użyć kostki i czas zaoszczędzi i mniej roboty będzie. Naturalne ludzkie odruchy już powoli zanikają, każdy che lepiej więcej smaczniej i taniej.
A co sądzisz o żywności ekologicznej z certyfikatami?
sprawdzałaś taki certyfikat? kto go sprawdza na jakiej podstawie jest wystawiany? Tak było kiedyś z sokami sok 100% a teraz jest napisane bogaty smak na 100% NAPOJU, tak samo jest z certyfikatami i pewnie długgggo tak będzie.
Zgadzam sie calkowicie z Wolnym, chemia jest wszedzie, ale trzeba zyc. A wiec co robic:
1. Kupic sobie podrecznik „Biochemia” dla studentow chemii, biologii, czy medycyny i w ten sposob zdobyc podstawy. Zobaczy sie wtedy, ze taki np. cholesterol jest syntetyzowany w organizmie czlowieka, bez wzgledu na to, czy sie spozywa jajka, czy tez nie. A zaburzenia mechanizmu syntezy i kontroli cholesterolu w organizmie doprowadza do podwyzszonego poziomu cholesterolu, nawet wtedy gdy calkowicie zaniecha sie spozywania jajek.
2. Jezeli mozliwe kupowac swoja zywnosc od producentow takich jak Greg, bo rosliny podlane chemikaliami „z drugiej reki”, zawieraja ich jednak znacznie mniej niz polewane bezposrednio.
3. Jezeli kupujemy cokolwiek od dzialkowicza warto by bylo z tym dzialkowiczem porozmawiac. Mamy kolege, ktory przez jakis czas paral sie sprzedaza pomidorow ze swojej dzialki. Jednak jako zapalony milosnik nowinek ogrodniczych polewal te pomidory wszystkim co bylo modne i „nowoczesne”. Kolega jest w tej chwili kaleka, ma bardzo zaawansowana chorobe auto-immunologiczna (straszliwy reumatyzm, ktory coraz bardziej wykreca mu palce, dlonie, rece). My uwazamy, ze to skutek wieloletniego stosowania bardzo intensywnego oprysku, on uwaza, ze to zbieg okolicznosci.
4. Przygotowywac rzeczy samemu. Piekac chleb, moze i uzyjemy make zawierajaca jakies resztki srodkow ochrony roslin, ale nie dodamy calej gamy polepszaczy, ulepszaczy, dziwnych tluszczow i niewiadomo czego. Mieso jakie upieczemy sobie „na wedline”, moze bedzie mialo cos co pozostalo z diety zwierzecia, ale nasza wedlina nie bedzie juz zawierac niczego wiecej, moze poza odrobina przypraw. Unikniemy wszystkich ciekawostek jakie dodawane sa w procesie produkcji i w celu przedluzenia okresu wylegiwania na sklepowej polce.
5. Nie powinnismy kupowac niczego, co z dluga data waznosci mieszka na sklepowej polce bez chlodzenia, gdy wiemy, ze taka sama rzecz zrobiona przez nas popsulaby sie w dzien-dwa. Na przyklad swiezutki puchaty chlebek zapakowany w torebke foliowa, z data waznosci tydzien naprzod, krem do przelozenia ciasta, piekna wedlina w ochronce plastikowej, itd, itp. Fakt, niektore z tych produktow pakowane sa pod azotem, albo innym inertnym gazem, ale przewaznie zawdzieczaja swa dlugowiecznosc bardzo duzej ilosci konserwantow. A to co konserwuje zywnosc zakonserwuje tez i nas, zakatrupi nasza flore fizjologiczna tak potrzebna do trawienia pokarmow.
6. Zalozmy sobie mini ogrodek na parapecie. Z korzenia pietruszki wyrosnie natka, z korzenia buraka bocwinka, mozna kupic w sklepach doniczki z rozmarynem, tymiankiem, szczypiorkiem. W szczypiorek tez obroci sie posadzona do doniczki cebula. Tu tez trzeba uwazac, bo z uwagi na powszechna konserwacje swiezych owocow i jarzyn promieniowaniem radioaktywnym jest mozliwe, ze nic nie wyrosnie i to bedzie proba na to z jakiego zrodla nie kupowac ww. warzyw.
I to bylo na tyle.
No kurczę (pieczone, samodzielnie), lepiej bym tego nie wyraził, czym jest dla mnie zdrowy rozsądek w zdrowym odżywianiu i zdrowych proporcjach między czasem poświęcanym na zdobycie żeru i na inne przyjemności! Brawo Elżbieta!
Jak dla mnie to podstawy podstaw, tego powinien przestrzegać każdy. Szczególnie rodzice powinni zobaczyć z czego robi się kaszki, gerber-ki, bobofruty i inne świństwo dla najmłodszych, jak przestudiowałem skład każdy składnik po składniku to stanąłem jak wryty i nie byłem w stanie wydusić słowa. Także polecam każdemu, tym bardziej że w dzisiejszych czasach to nie problem wujek google pomaga i to bardzo!
Muszę się w końcu zabrać za wpis o jedzeniu dla małych dzieci. Co się moja lepsza połówka nakombinowała, żeby Maja wchłonęła jak najmniej syfu obecnego prawie w każdym produkcie dla maluchów to można by pisać i pisać. Jeszcze dostanie w swoim życiu porządną dawkę rozmaitych trucizn, jak każdy z nas – ale po co zaczynać od razu po urodzeniu?
Nie wiem jak to jest w wielkich miastach, ale w malych to te Twoje filozofie lub nawet przmadrzania sa norma. Kazdy normalny czlowiek wie, ze gotowanie w domu jest zdrowsze i tansze od barowego. Wiekszosc ludzi gotuje samodzielnie w domach i jada jednoposilkowe obiady na co dzien i nie czuje potrzeby chwalenia sie tym wszem i wobec.
„Nie wiem jak to jest w wielkich miastach” – i to wyjaśnia całą sytuację. Jest nieco inaczej, ludzie żyją szybciej i zarazem bardziej… śmieciowo. I czasami zapominają o podstawach, dlatego mimo wszystko warto je przypominać. Pozdrawiam.
Super blog!
Gratuluję poruszanych tematów! Wszystko jest mi bardzo bliskie.. cały czas się uczę od życia właśnie takiego sposobu gospodarowania, z lepszym czy gorszym skutkiem, ale najważniejsze to być świadomym i kroczyć do przodu..
Dzięki za słowa uznania. A Tobie życzę przede wszystkim wytrwałości na tej nowej drodze!
U nas to około 400 zł na miesiąc na samo jedzenie, bez chemii. Tajemnica tkwi w kupowaniu w dyskontach, promocjach 2 w cenie1, nie pijemy raczej kolorowych napojów – mamy ręcznie robione soki + woda „kupna”. Jest nas dwoje w naszym gospodarstwie domowym i również lubimy pożywne zupy 🙂 Zapraszam do przejrzenia przepisów na moim blogu.
Naprawdę chciałabym móc wydać 700 zł tylko na obiady.Ja mam 700 zł na żywność na cały miesiąc dla 3 osobowej rodziny.W tym napoje,owoce i jedzenie dla 3 latka.
Czemu 700 zł? Nasze niecałe 4 zł za porcję oznacza 360 zł dla 3 osób przez miesiąc. My również wydajemy ok 700-800 zł na jedzenie dla naszej rodziny.
Pingback: Skończ jeść "na mieście" Ty leniuszku! | Finanse na obcasach
Pingback: Najciekawsze blogi finansowe w Internecie - mój zbiór
zasada osób które odnoszą sukcesy finansowe: „nie myśl o tym jak zaoszczędzić myśl o tym jak zarobić”
I tak to rozumiem że nasz czas jest jeden i lepiej go poświęcać na zarabianie
To zbytnie upraszczanie, do tego grożące groźnymi nawykami prowadzącymi niejednokrotnie do roztrwonienia majątku. Zwiększanie zarobków bez patrzenia na wydatki rzadko prowadzi do celu – zwłaszcza w naszym społeczeństwie, gdzie – jakby nie patrzeć – osiagane przychody zwykle nie są imponujące, a ich ciągłe zwiększanie powyżej pewnego pułapu sprawia zdecydowanie więcej problemów niż rezygnacja z czegoś nadmiarowego.
Przeczytałam ten artykuł pierwszy raz w marcu 2014. I wtedy komentarze Kasi R brzmiały jak szaleństwo i lekka paranoja. Wtedy myślałam, że jestem zdrowa i w ogóle. Przecież jem zdrowiej niż większość Polaków- myślałam tak jak Wolny.
W międzyczasie zachorowałam, wyleczenie choroby spowodowało problemy z wątrobą (skutek leków). Na co zapronowano mi kolejne leki-tym razem na wątrobę. Trochę się zbuntowałam, bo co dalej? Wylecze wątrobę i rozwalę żołądek? Poczytałam trochę i poszłam na odpowiednią dietę (nieprzetworzone produkty itp) i naprawiłam wątrobę w miesiąc. Lekarka nie mogła uwierzyć, a ja zaczęłam się interesować tematyką zdrowego odżywiania. Duuużo czytałam i testowałam na sobie. I widzę jaki jest wpływ chemicznego jedzenia na organizm.
Jest wrzesień 2014. Kasia R nie brzmi jak jak paranoiczka. Jest po prostu dobrze poinformowaną osobą.
Komentarze Wolnego, Romana itp przypominają mi mnie sprzed pół roku. Wydaje się tak dawno i niedawno jednocześnie… To trochę straszne, że trzeba zachorować żeby żarty ze złych skutków chemicznego jedzenia nie były zabawne…
no powiem tak, szału nie ma, sama mam rodzinę 4 osobową ja z męzem, syn 18 lat i syn 7 lat, na jedzenie i chemię wydaliśmy w ub. roku 14 tysięcy przez 12 miesięcy , kontroluję wydatki, uważam, że jestem oszczędna, statystycznie lepiej się rządziłam 🙂
Matka 2 dzeci nie może sobie pozwolić na tak tani obiad, chociaż ja i tak staram się kupować dobre rzeczy ale w dobrych cenach 🙂
Idea swietna i jak widac da sie tanio jesc, ale wg mnie zaprezentowane posilki nie sa zbyt zdrowe, wszystko oparte na ciescie, mace i makaronach… Nie jest zdrowo zapychac sie pszenica, raz ze zboza same w sobie nam nie sluza a dwa to sa same zle weglowodany. Ja takie rzeczy jem raz na tydzien, w pozstale dni bardzo duzo warzyw i bialek i tluszczy. Niestety zeby zroznicowac diete to kosztuje. Wiec albo tanio albo zdrowo.
Sporo przydatnych wskazówek! Sam teraz zaczynam bardziej z głową przygotowywać posiłki, także rady bardzo cenne 🙂
Jest taka stara poslka ksiązka kucharska (sprzedawala sie lepiej niż dziela Mickiewicza) 365 obiadów za 5 złotych https://pl.wikisource.org/wiki/365_obiad%C3%B3w_za_5_z%C5%82otych
5zł w tamtych czasach oznaczało z goła inną sumę… dzisiejszy hektar ziemi kosztował jakieś 400-600zł… a i w książce tej w 5 złotych mieści się na przykład pieczony sarni udziec :p
też mi wolność i oszczędne życie… jak sie nie ma kredytu hipotecznego to zejscie z kosztami zycia poniżej 30 tys. zł nie jest zadnym problemem.
Fajnie napisane ceny co ile kosztuje,fajny artykuł. nie trzeba przepłacać w restauracjach można sobie samemu zrobić coś pysznego do zjedzenia.
A moja rodzina to stado mięsożerców i ja na czele, a i tak spokojnie schodzimy poniżej 5zł za porcję, często bardzo dużo poniżej – przy tym nie tracąc na wartości produktów.
Podstawa to kupować jak najmniej przetworzone i przetwarzać samodzielnie. Słoiki na zimę szykowane gdy warzywa i owoce najtańsze.
Ogólnie kuchnia to świetne miejsce i polecam tam eksperymentować.
Bardzo fajny tekst– dużo o tym jak oszczędzać na diecie tu http://jakzarabiacjakoszczedzac.blogspot.de
Gotuj z warzyw organicznych oraz produktów które nie zawierajá w skladzie czegos czego nie potrafisz przeczytac (isoaskorbinian sodu – super danie, rak jak ta lala!) a nie badziewie gleboko smazone. Sam jestem tatá i bym w zyciu dziecku takiego czegos nie podal.
Twoj blog jest bardzo interesujacy, ale moze odpusc sobie kucharzenie… jest mnostwo blogów na których mozesz poczytac jak przygotowac tani i zdrowy posilek dla calej rodziny za grosze – bez tluszczów zwierzecych, cukru, gluteny i chemii.
Pozdrawiam z Irlandii.
Obiad za 5 zł. Tytuł mnie zaciekawił, ponieważ sam kiedyś liczyłem czy za 10 zł dziennie można przeżyć. Oczywiście da się, ale nie polecam 🙂 Najgorzej jest jak nachodzi chęć na coś z poza menu. Osobiście dziś polecam używanie cateringu. Nie jest to tak droga opcja, ale przynajmniej mamy super posiłki i nie musimy sami martwić się jedzeniem.
„Error (404)
We can’t find the page you’re looking for.”
Można prosić o wrzucenie na inny serwer kalendarza sezonowości?
Pingback: Porady LoanMe - Jedz zdrowo i nie przepłacaj! 5 kroków - LoanMe