Pamiętasz, jak całkiem niedawno namawiałem Cię do cofnięcia się w czasie o kilka lat i przekonywałem, że może Ci to wyjść tylko na dobre? Że jednocześnie możesz mieć ciastko i zjeść ciastko – a że w przypadku elektroniki świeżość nie jest najważniejsza, to podejście nie grozi niestrawnością. Dzisiaj będzie nieco przekornie, bo udamy się do przyszłości – również niedalekiej. Ale sprzeczność tych dwóch wpisów jest tylko pozorna – w rzeczywistości łączą się one w jedną całość, która mówi: cofnij się w czasie, bo inaczej w przyszłości staniesz się…
No właśnie – kim? Stara dobra reguła mówi, że najlepsza nauka to ta wyniesiona z własnych upadków. Ciężko mi się z tym nie zgodzić i często sam jestem jak dziecko, które przestanie igrać z ogniem dopiero, kiedy porządnie osmoli sobie brwi. Z drugiej jednak strony, mam w sobie na tyle dużo pokory, że staram się wynosić jak najwięcej z doświadczeń innych i cennych nauk, które zdecydowali się mi udzielić, zwykle nic przecież z tego nie mając. Dlatego jako przeciętny korpo-ludek staram się obserwować starszych o kilka-kilkanaście lat współpracowników, mając w tym pewien ukryty cel. A jest nim próba odpowiedzi na pytanie: kim są te nieco starsze wersje mnie samego i czy chciałbym za kilka lat być w tym miejscu, w którym oni są teraz?
Kim są Ci „oni”? Patrząc na statystyki facebookowych fanów bloga, prawdopodobnie jesteś 25-34 letnim mieszkańcem dużego miasta. Sam idealnie wpasuję się w ten obraz, a jeśli do całości dodam pracę za biurkiem w korporacji i popatrzę na podobnych do siebie, starszych o 10 lat kolegów/koleżanki, widzę tak zwane życie na poziomie klasy średniej, finansowane niemal w całości przez banki. Oto jego cechy charakterystyczne:
– 2-3 letnie auto, najlepiej modnej marki, o którym koledzy chętnie posłuchają w trakcie przerwy na kawę. Często kombi (w końcu żonę trzeba było jakoś przekonać), ale 150 kucy pod maską musi być. A najlepiej razy dwa, bo przecież dzielenie się autem z drugą połówką czy wspólne organizowanie dojazdów jest nie do pomyślenia!
– jedna z trzech opcji: dom za miastem, ekskluzywny apartament albo porządne M4-M5 na obrzeżach.
– dziecko lub dzieci w wieku, w którym o ból głowy mogą przyprawić comiesięczne wydatki na „absolutnie konieczne” zajęcia pozalekcyjne, obozy sportowe/językowe i gadżety dla pociechy. Wszystkim tym oczywiście należy pochwalić się współpracownikom – niech wiedzą, że rośnie kolejny wzorowy konsument, stanowiący idealną pożywkę dla instytucji finansowych.
– ulubione hobby: TV na co dzień, a do tego co najmniej jeden z drogich sportów uprawiany od święta. Najlepiej wymagający nie tylko kosztownego sprzętu, ale i dalekiego wyjazdu w miejsce, gdzie są odpowiednie warunki do jego uprawiania.
– wygląd człowieka co najmniej kilka (jeśli nie kilkanaście) lat starszego niż w rzeczywistości.
– coroczne (częściej: co pół-roczne) wakacje all-inclusive w jednym ze śródziemnomorskich państw.
– umiejętność gładkiego wejścia w konwersację o najnowszych gadżetach, o których przecież „wszyscy” czytali i nie ma osoby, której ślinka by nie poleciała na samą myśl o dorwaniu cuda w swoje dłonie.
– zainteresowanie sportem. Oczywiście tym na światowym poziomie, uprawianym przez kogoś innego… im bardziej prestiżowa dyscyplina, tym lepiej. O skokach narciarskich można porozmawiać, ale dopiero kiedy wspomnisz o tenisie czy golfie będziesz traktowany poważnie.
– większa część doby spędzana w pracy lub czynnościach z nią związanych – takich jak choćby transport.
– weekendy, które służą przede wszystkim zresetowaniu się po kolejnym ciężkim tygodniu – koniecznie przy dużej ilości alkoholu wypitego w modnych lokalach.
– zadziwiająco luźne związki z najbliższymi. I nic dziwnego – przecież na to również potrzebny jest czas, a skoro ciągle go brakuje, to i ciężko podtrzymać relacje z rodziną.
W skrócie: delikwent żyje jakby jutra miało nie być, co w szczególnych przypadkach byłoby dla niego nawet lepsze, skoro od bankructwa i skamlania o pomoc bliskich dzieli takiego „kozaka” 1-2 miesięcy bez wypłaty. Wtedy jedyna szansa na wyjście z długów to sprzedanie nerki (starczy co najwyżej na odsetki), lub śmierć – ubezpieczenie fundowane przez korporację spłaciłoby większość długów. Czy to nie smutne, że jedynie taka tragedia byłaby w stanie wyciągnąć z tarapatów finansowych wiele rodzin, których wartość netto dawno zanurkowała poniżej zera i jakoś nie chce się wynurzyć?
Ale nie tylko o pieniądze chodzi. Zdrowie, relacje z bliskimi, czas na rozwój osobisty, hobby, a nawet na słodkie bimbanie – to wszystko łatwo utracić, a znacznie trudniej odbudować. To coś, co odkładamy na później… i później… i później, aż w końcu okazuje się, że jest za późno. Albo, że obecne życie na tyle różni się od tego sprzed paru lat, że nie ma już do czego wracać.
Czy sam nie masz czasami tak, że mimo ciągłego biegu mówisz sobie „jeszcze rok – dwa, później wszystko będzie inaczej„. Jeszcze tylko trzeba kupić to czy to, jeszcze jeden awans, jedna podwyżka, kilka dowodów na to, że jestem niezastąpionym pracownikiem. Spójrz na starszych stażem naokoło Ciebie – czy oni rzeczywiście są w innym punkcie, czy osiągnęli już to, co zamierzali na początku i wprowadzili więcej równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym? Czy zgromadzili już tyle, że teraz mają czas dla rodziny? Niestety – to tak nie działa. Mimo szczerych intencji, mimo zdefiniowanych planów, za każdymi drzwiami są następne, których sforsowanie wymaga kolejnych miesięcy poświęceń i wyrzeczeń.
Pamiętaj, że nigdy nie będzie dobrego czasu na odpuszczenie, zwolnienie tempa, zmianę priorytetów. Zawsze będą sprawy, które będzie trzeba pogodzić i wybory, które należy podjąć. Zawsze będziesz musiał poświęcić coś w imię czegoś innego. Odkładanie realizacji planów na później nie działa, ponieważ pędzący świat niemal siłą wybiera za Ciebie. Wybiera to, co świecące, modne, krzykliwe – nieważne czy masz 20, 40 czy 60 lat. Zamiast zachęcać Cię do podejmowania własnych wyborów, jesteś wręcz zniechęcany do myślenia, a wciąż zmieniające się zabawki (z których każda jest coraz droższa, bo przecież po konsoli jest smartfon, dalej auto, a później wejdziesz w grube tematy typu własny dom letniskowy czy posiadłość pod miastem) pomagają tkwić w dotychczasowej, patowej sytuacji.
W związku z tym proponuję, żebyś nie tracił czasu na gonitwę za białym króliczkiem, którego i tak nie masz szans złapać za ogon. Nie łudź się, że bez zdecydowanych działań tu i teraz, coś się zmieni, że będziesz mógł w końcu zaczerpnąć oddechu. Wyciągnij wnioski z błędów innych, ucz się na ich doświadczeniach i weź los w swoje ręce – inaczej za kilka-kilkanaście lat będziesz dokładnie w tym samym miejscu, co teraz – tylko otoczenie nieco się zmieni. Niestety, problemy staną się poważniejsze, a plany i marzenia sprzed kilku lat zostaną zepchnięte do odległych zakamarków Twojego umysłu.
Wiesz, co jest w tym wszystkim najsmutniejsze? Niestety zauważam u siebie wiele analogii do przedstawionego powyżej sposobu życia. Analogii luźnych, występujących dość rzadko, ale jednak istniejących. Zdarza mi się pracować zbyt dużo i ciężko powiedzieć przełożonemu „dość”, na czym cierpią między innymi kontakty z bliskimi. Egzotyczne wakacje to jedno z moich marzeń, i nawet jeśli wykonane w wersji minimalistycznej, to przecież rozmowa o jedzeniu w Tajlandii również niesie ze sobą przekaz „stać mnie, jestem fajny”. Wynika z tego, że sam nie do końca potrafiłem wyrwać się z niektórych schematów.
A skoro już teraz, mimo wielu świadomie podejmowanych wyborów, mam problemy z właściwym stosunkiem do niektórych pokus (mam na myśli pokazanie im środkowego palca), to czy za jakiś czas będę w stanie z dnia na dzień rzucić to wszystko? Zejść w jednej chwili z 40-kilku godzin w pracy do zera? Zrezygnować z wszystkiego, co praca daje i zabiera? Szczerze mówiąc uważam, że mogę być na to zbyt cienki, albo może się okazać, że jednak nie o to chodziło. Dlatego – nie chcąc kusić losu, który w pewnym momencie może ze mnie zadrwić, zaczynam planować już dziś, nie czekając na „godzinę zero”, która może nigdy nie nadejść. Naginając dotychczasowe reguły postaram się zaufać podejściu, zgodnie z którym ogłoszone publicznie cele są bardziej motywujące i mobilizujące do działania. Ogłaszam zatem wszem i wobec, że w ciągu najbliższego roku spróbuję trwale zmniejszyć liczbę godzin spędzanych na aktywności zawodowej do 35 godzin tygodniowo. To nie rewolucja, ale zwykle metoda małych kroków jest w takich sytuacjach najlepsza. Ba – niektórzy wręcz mieliby nie lada problem z sensownym zagospodarowaniem tych dodatkowych kilku godzin.
Jeszcze nie wiem jak (i czy) to zrobię, ale… zrobię 🙂 A później będą kolejne małe kroki! Pewien pomysł powoli rodzi się w mojej głowie, ale jeszcze sporo wody upłynie w Wiśle zanim będę mógł powiedzieć coś więcej. Wiem za to jedno: widząc starszych współpracowników i znając siłę przyzwyczajenia do prowadzonego trybu życia, muszę zacząć działać już niedługo, bo późniejsza, nagła zmiana może okazać się niewypałem, a życie prowadzone przez starszego o 10 lat „ja” nie być wcale tym, do czego dążę. A Ty? Czego oczekujesz od życia za 10 lat? Jaki jest Twój plan i czy już teraz działasz w celu jego realizacji? A może pozostawiasz wszystko wszechmogącemu… losowi?
Fajnie opowiadasz o swoim życiu 🙂
Ja też mam zamiar zmniejszyć godziny pracy, bo jak na razie to czasem siedzę przez 15 godzin przed kompem pracując, ale cóż wszystko po to by w końcu stać się niezależnym finansowo i to już w tym roku.
Dobrze, że jest ten sport jeszcze i kocham piłkę nożną, dzięki czemu mogę się oderwać od codzienności
Pozdri
A uchylisz rąbka tajemnicy w jaki sposób zamierzasz to zrobić ? 🙂
Każdy jest kowalem swojego losu. Ja oczekuję od przyszłości głównie stabilności, która da mi pewne poczucie wolności i swobody. Nie chodzi o zaprzestanie w realizacji marzeń, ale bardziej o to, by móc spać spokojnie bez względu na przyszłość.
Leon.
Bez względu na przyszłość to się raczej nie da – chyba, że człowiek odsunie w kąt wszystko złe, co się może przytrafić – i mam tu na myśli zarówno to, na co ma się wpływ, jak i to, co kompletnie nie zależy od nas.
Ja wole niesformalizowane środowisko pracy i dlatego nie wyobrażam sobie pracy w korporacji. Wiem że można tam zarobić więcej (chociaż z drugiej strony jak trzeba zostawać kilka godzin dłużej to może nie wychodzi aż taka róznica) ale świadomie wole zrezygnować z tej różnicy dla poczucia większej wolności jakie daje praca w małym zespole.
Znam różnicę pomiędzy pracą w korpo a w mniejszej firmie i gdybym miał możliwość wyboru, wybrałbym podobnie do Ciebie. Niestety wąska specjalizacja bardzo zawęziła mi pole manewru i listę potencjalnych pracodawców. Ale żeby nie było – plusów jest aż nadto, więc nie żałuję.
Może część mnie wyśmieje, ale wierzę w potęgę podświadomości (wiara w spełnienie czegoś), planowanie i wyznaczenie celów. Jakiś rok temu znalazłam kartkę zapisaną w 2007 roku. Taka kartka z planami na kolejne 5-10 lat. Aż z wrażenia dałam ją mojemu mężowi do przeczytania – oprócz zakupu mojego wymarzonego samochodu, wszystko co zaplanowałam spełniło się. W części w całości (dosłownie tak jak chciałam), w części mniej, ale się spełniło. Działka, dom, dziecko (dzieci wkrótce), zdrowie, stan konta itp, itd.
Za jakiś czas mam w planach zrobić kolejną taką „listę” celów i planów na kolejne 10 lat na piśmie. I wierzę, że się spełnią…
Jestem (niestety czasem) z tych, co to nie lubią wszystkiego zostawiać losowi, ale jemu dość mocno pomóc. I nie lubię porównywać się do innych, choć czasem cieszę się (patrząc na innych), że jestem w innymi punkcie niż oni, czasem żyjąc zupełnie odmiennie niż pozostali.
Jedno jest pewne – nigdy nie stanę się tym przedstawionym przez Ciebie ludzikiem w trybikach życia, którzy chcą się przypodobać innym np: corocznymi wyjazdami na zagraniczne wakacje 🙂
A planować, wyznaczać cele i wierzyć w ich spełnienie (poprzez działania!) naprawdę warto.
Ciekawy sposób z tą kartką – być może i my musimy coś takiego stworzyć?
*Po przeczytaniu tego wpisu widzę że typowy „korpoludek” myśli o pięknej przyszłości która czeka go gdy już osiągnie jakiś nieokreślony cel, poczucie spełnionego obowiązku. Zapisując cele myślimy o nich – możemy je lepiej zdefiniować i obrać konkretną drogę do ich spełnienia.
Zamiast myśleć w kategoriach „chcę mieć szczupłą sylwetkę” lepiej określić wagę która nas satysfakcjonuje. Dzień osiągnięcia celu będzie niezwykle radosny, pozbawiony wątpliwości „czy to aby na pewno wystarczy” – oraz dążenia do permamentnej anoreksji.
*Właściwie… większość ludzi nie ma celów – ma marzenia, które nigdy nie zostaną zrealizowane, ponieważ służą tylko ucieczce od rzeczywistości – jak weekendy czy drogie wakacje.
*Wolny – stawiasz sobie ambitny cel 35h pracy/ tydzień. Mi „aktywność zawodowa” – bo skoro szkoła służy odnalezieniu się na rynku pracy to można traktować ją jako aktywność zawodową – zajmuje ok 30h/ tydzień + średnio 10h – dojazd, + 2h zadania domowe, nauka etc. więc wychodzi na to że spędzam 42h w tygodniu na „pracy”. Ale może źle to liczę. Jeżeli szkoła to nie praca (bo nie daje mi profitów dzisiaj) tylko „inwestycja w pracę” w przyszłości – to po następujących założeniach:
średnia krajowa: 2700 zł (podobno)
średni tydzień pracy: 40h
czas pracy w latach: ok. 41
edukacja: 12 + 5
Tygodniowy czas pracy wynosił by ok. 56,5h (czas poświęcony na naukę – założyłem 40h/ tydzień „rozkładamy” na cały czas aktywności zawodowej)
A stawka godzinowa (przed uwzględnieniem kosztów podjęcia pracy i czasu na dojazd) spadłaby z 22,5 do ok 16zł. Hmmmm…. Ciekawe.
O stawce godzinowej i tym, ile z tego zostaje w naszych kieszeniach pisałem tutaj: klik.
Co do 35 godzin, miałem raczej na myśli czas spędzony na pracę, bez chociażby dojazdów. Daj mi na razie urwać te kilka godzin, później będę działał dalej – zwykle planuję bardzo asekuracyjnie, więc nie chcę przestrzelić 🙂
Patric Suskin powiedział „Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami.”
Kiedyś też planowałem bardzo asekuracyjnie, ale od jakiegoś czasu już tak nie jest i oprócz tego, że trzeba się było przyzwyczaić do tego, że 100% tego co się planowało nie zostało nigdy osiągnięte (ale kiedy tak naprawdę to osiągamy?) to wyniki są zdecydowanie lepsze niż na asekuracyjnym życiu.
Ja już mam taki charakter – wolę planować asekuracyjnie, ale wkładać w to na tyle dużo pary i zaangażowania, że zwykle wychodzi dużo lepiej, niż planowałem 🙂 To być może kwestia tego, że nienawidzę nie dostarczać tego, co obiecałem, a nawet się spóźniać – a gdybym przestrzelił z planami, pewnie byłbym zawiedziony, że nie udało się osiągnąć zbyt wysokich wymagań.
Jeżeli coś wydaje się głupie ale działa, to nie jest głupie 🙂
„Samochwała w kącie stała
I wciąż tak opowiadała:
„Zdolna jestem niesłychanie,
Najpiękniejsze mam ubranie,
Moja buzia tryska zdrowiem,
Jak coś powiem, to już powiem,
Jak odpowiem, to roztropnie,
W szkole mam najlepsze stopnie,
Śpiewam lepiej niż w operze,
Świetnie jeżdżę na rowerze,
Znakomicie muchy łapię,
Wiem, gdzie Wisła jest na mapie,
Jestem mądra, jestem zgrabna,
Wiotka, słodka i powabna,
A w dodatku, daję słowo,
Mam rodzinę wyjątkową:
Tato mój do pieca sięga,
Moja mama – taka tęga
Moja siostra – taka mała,
A ja jestem – samochwała!”
:))))))))
Jednym słowem obraz leminga, ślepo wrzucającego kartkę na kedyną POprawną opcję polityczną… Ja w taki właśnie sposób odczytałem przedstawiony „profil”. Wiele jest podobieństw do charakterystyki przedstawionej przez redaktora Mazurka.
To są wydumane „problemy” ludzi którzy prawdziwych problemów nie mają. Prawdziwe problemy to mają np. rodzice dzieci niepełnosprawnych, którzy mają po 800 PLN na utrzymanie siebie i dzieci, a teraz nie mogą dożebrać się zasiłku na poziomie płacy minimalnej – przypominam wszystkim czytającym – 1300 netto miesięcznie.
I jestem bardzo wdzięczny „losowi”, że ja takich problemów do tej pory nie miałem. Zapewniam Cię, że nie tylko zdaję sobie sprawę z problemów innych, ale od czasu do czasu sam staram się im pomagać. Czy jednak uważasz, że na blogu o finansach osobistych i niezależności finansowej mam się koncentrować nad tym, jak niektórzy mają pod górkę? Było kilka wpisów o tym, żeby doceniać to, co się ma, bo inni mają znacznie gorzej – zauważanie tego na każdym kroku uważam za absurd.
Kasia Rz – oj uważałbym z tymi zasiłkami. Koszt utrzymania systemu który ogólnie mówiąc „zabiera jednym żeby dać drugim” to około 50%. Na przykładzie: Tobie zabiorą dla nich te 1300 od pensji, a oni dostaną 650 złotych (i bardzo łatwo to wytłumaczyć: pensja+premia dla urzędników, budynki, infrastruktura i dużo innych). Od takich spraw są prywatne fundacje (gdzie te koszty kręcą się wokół kilku procent) a nie żadne zasiłki!
Tak jest w praktyce w naszym kraju. Co nie znaczy, że tak być powinno – tego typu pomoc to obowiązek państwa, a że to u nas (z różnych powodów) nie działa, to inna historia.
Obowiązek państwa? Przepraszam ale… co za bzdura. Obowiązkiem państwa powinna być ochrona granic, organizacja sądów, policji, wojska i ograniczonej ilości niezbędnej administracji. NIC WIĘCEJ. To się w skrócie nazywa wolność, Panie Wolny :D. Każdy „obowiązek” typu pomoc państwa dla kogoś itp. wiąże się tylko z jednym: z zabieraniem Ci pieniędzy pod przymusem.
To wcale nie jest inna historia. Socjalizm zawsze i wszędzie rodzi patologie.
Do pewnego stopnia się z Tobą zgadzam. Państwo nie powinno ingerować w naszą wolność, a pomoc potrzebującym najlepiej funkcjonuje wówczas, gdy zajmują się tym ludzie którym rzeczywiście ZALEŻY. Tyle że wolność to nie tylko wolność ekonomiczna(niskie podatki etc.) – to także wolność od nędzy (nie mylić z biedą) i tragicznych sytuacji życiowych. Naturalna jest pomoc ludziom w takich sytuacjach, a sytuacja w której jest ona zapewniana przez państwo jest lepsza, niżeli by jej w ogóle nie było. Wpływ socjalizmu, czy socjaldemokracji na prywatną dobroczynność to jeszcze inny problem…
Hmm, ale dlaczego zakładasz, że tej pomocy nie byłoby wcale? Oczywiście, że byłaby. A to właśnie socjalizm i „opieka państwa” rodzi znieczulicę wśród społeczeństwa które przyjmuje postawę „pomoc biednym to obowiązek państwa, nie mój”. Państwo nie dysponuje NICZYM innym niż tym co POD PRZYMUSEM ZABIERZE (czyli… ukradnie?) podatnikom.
Nie zakładam, że nie byłoby wcale. Ale nie wierzę też, że byłby to mechanizm idealny i rozwiązałby wszystkie problemy. Dzisiaj narzekamy (i słusznie) na przerośnięte procedury i brak elastyczności w przyznawaniu funduszy, skutkiem czego dostanie zarówno ten, co potrzebuje, jak i ten, co wyłudzi – oboje oczywiście za mało, bo trzeba „obdarować” wszystkich, którym się należy. Jeśli zamienimy to Twoim mechanizmem, wspierani będą ci, którzy wzbudzą więcej litości, zrobią sobie lepszy PR i mają poważniejsze problemy – wejdą bowiem w grę emocje, odczucia i osądy tych, którzy chcą obdarowywać.
Jakkolwiek problem pomoc państwa vs pomoc z zewnątrz jest ciekawy, to nie mamy szans przekonać się, co sprawdzałoby się lepiej. A wydaje mi się, że zamiast rozważać takie akademickie spory, można by się raczej zastanowić nad tym, co dzisiaj bardziej realne: jak ograniczyć przerośniętą administrację i skrajną nieefektywność obecnych mechanizmów. Bo najprostsze podejście pod tytułem całkowita likwidacja tychże mechanizmów jest na dzień dzisiejszy abstrakcją.
Żadnej litości nie trzebaby było wzbudzać. Zajmowałyby się tym profesjonalne fundacje, co w tym jest takiego nie do wiary? Wydaje się to abstrakcją bo mamy wyprane mózgi przez kilkadziesiąt lat socjalizmu, a tak naprawdę to jest proste do bólu.
Nie, nie zakładam. I tutaj absolutnie się zgadzam – napisałem że to inny PROBLEM – miałem na myśli zły wpływ „pomocy” państwa na solidarność społeczną wobec min. biedy. „Osiągnęlibyśmy znacznie więcej gdyby państwo nam nie przeszkadzało” (Thoreau). Tak, tyle że stoimy przed następującym wyborem:
– albo państwo zabierze nam połowę tego co mamy, oraz zabierze część pieniędzy niewyobrażalnie bogatym korporacjom ( o ile ich prawnicy nie będą dość sprytni) i połowę tego zmarnuje a połowę da nam w formie dróg etc.
– albo damy wszystkim wolną rękę, niskie podatki itd. , rola państwa będzie minimalna a jego miejsce przejmą monopole prywatne – wyżej wspomniane korporacje.
Tak czy inaczej mamy wybierać między dwoma monopolami, których celem jest zyskać możliwie dużo, niespecjalnie dbając o nas.
Dobrym przykładem jest (to znaczy była) służba zdrowia w USA oraz zupełnie inaczej działająca – we Francji.
Myślę, że jest tutaj jedna subtelna różnica o którą wszystko się rozchodzi: monopol państwowy jest dla nas przymusowy, monopol (chociaż tutaj raczej oligopol :)) prywatny nie jest przymusowy. Czyli: nie mogę dobrowolnie zrezygnować z zusu i emerytury, nie mogę dobrowolnie zrezygnować ze składki NFZ. Natomiast w przypadku prywatnych świadczeń tego typu nikt ani nic mnie do tego nie zmusza.
Gdy ogłosiliśmy, że potrzebujemy pomocy z powodu choroby, otrzymaliśmy jej od ludzi bardzo dużo. I jakoś nie twierdzili, że: „pomoc biednym to obowiązek państwa, nie mój”…
Tym „argumentem” posługiwali sie wyłączne niektórzy z tych, którzy nie pomogli.
„Chcieć to móc” (najczęściej), a niechęc do pomagania zawsze da się „pięknie” wytłumaczyć.
Czyli jednym słowem: ochrona obywatela, tak? To powiedz mi, na co ja płacę tyle podatków? Pomijając skrajnie niską wydajność istniejących mechanizmów, to chyba chcesz jeździć autem po jakichś drogach? Posłać dzieci do szkoły, mieć płacone podczas zwolnień lekarskich? Należy przyjąć pewną równowagę pomiędzy państwem zapewniającym podstawowy i takim skrajnie opiekuńczym. Osobiście uważam, że pomoc osobom, które znajdują się w trudnej sytuacji życiowej to również zadanie państwa. Rozumiem Twoje podejście i sam też chciałbym płacić minimum podatków i mieć mniejszą „ochronę” (często fikcyjną – patrz służba zdrowia). Ale to podejście, na które mogę sobie pozwolić będąc przygotowanym na różne zdarzenia. Zgodnie z Twoim podejściem rodzina, która żyje z miesiąca na miesiąc (a takich jest większość, i spora część nie robi tego na własne życzenie) i w której np. ojciec poważnie zachoruje czy ulegnie wypadkowi ma być skazana na śmierć z głodu i chłodu, o ile nie pomoże jej któryś ze szczodrych sponsorów. Za dużo jest ludzi biednych, poszkodowanych przez los czy nie radzących sobie w życiu, żeby powiedzieć po prostu „to ich problem – państwu nic do tego”. Nie twierdzę, że państwo musi bezpośrednio finansować taką pomoc – możliwe są inne mechanizmy (np. ulgi dla tych, którzy pomagają?). W jednym i drugim przypadku jednak efekt jest podobny – albo wydane pieniądze, albo utracone podatki.
Powtarzam jednak, że efektywność tej pomocy państwa to zupełnie inna sprawa – tak samo jak olbrzymie pole do nadużyć związane z istniejącymi mechanizmami.
Dlaczego moja babcia która nie ma samochodu ma płacić za to, że Ty chcesz jeździć samochodem po drodze lub posłać dziecko do szkoły? Poza tym – chyba nie sądzisz, że drogi zostały wybudowane za darmo a szkoła to organizacja która funkcjonuje „pro publico bono” za darmo? Za to wszystko Wolny płacisz. Z tym, że płacisz 1000 złotych, a w zamian otrzymujesz 500 złotych. Nie wolałbyś 250 złotych wydać na przejazd drogą, 250 złotych na szkołę dla dziecka a pozostałe 500 złotych – według uznania – wrzucić inwalidzie do skarbonki?
Wolałbym. Zarówno ja, jak i Ty. Dlatego, że jesteśmy na to przygotowani. Większość społeczeństwa mając co miesiąc 1000 zł więcej w kieszeni przeje tego tysiaka i nie pośle dziecka do szkoły, bo za co?
Jestem przekonany, że ten mechanizm się jakoś nazywa (współodpowiedzialność społeczna czy coś takiego :)) i ja sam go zaakceptowałem widząc sposób życia ludzi naokoło. I to mimo, że widok ogromu płaconych co miesiąc podatków jeszcze jakiś czas temu przyprawiał mnie o stan przedzawałowy.
No to przeje. Ich pieniądze i ich wybór, dlaczego Ty i ja mamy płacić za ich nieodpowiedzialność? Pójdą żebrać pod kościół, a Ty będziesz mógł pokazać Mai do czego prowadzi taka nieodpowiedzialność.
Bo w życiu nie chodzi tylko o „ja”. Jakiś czas temu wyzbyłem się zapędów do takiego karania ludzi, którym teoretycznie się to należy. Sytuacje są różne, nie sposób tego jednoznacznie ocenić, życie niestety nie jest czarno-białe, a w gruncie rzeczy każdy z nas może znaleźć się w takiej sytuacji, w jakiej ci żebracy pod kościołem, o których wspomniałeś.
Poza tym fantazjowanie o „państwie idealnym” (dla siebie samego oczywiście) nijak się ma do faktycznych możliwości. Ani Ty, ani ja świata nie zbawię, nie naprawię wszystkiego – to, co staram się robić na tym blogu wystarczy mi jako wkład w to, żeby bardzo wąskiej grupie czytelników być może kiedyś żyło się lepiej. Ważne (dla mnie?) jednak jest to, że nie ograniczam się do gdybania, ale działam – nawet, jeśli to działanie w skali mikro i pomaga jednostkom.
Karanie? Gdzie tu jest karanie?
Jedynym karanym w tym przypadku jesteś Ty (no i ja też :)). Jesteśmy karani tym większym podatkiem im więcej pracujemy (im więcej zarabiamy). Nikt tu nie mówi o żadnym zbawianiu świata. Chodzi o najzwyczajniejszą w świecie wolność.
No i takie podejście mi się podoba 😀
Nie potrafię się z tym zgodzić, dlatego, że za brak odpowiedzialności dorosłych płacą przede wszystkim dzieci, które nie są niczemu winne.
Wytłumacz mi dlaczego dziecko z patologicznej rodziny ma nie chodzić do szkoły i stoczyć się tak samo jak jego rodzice. Ono się na ten świat i do tej rodziny nie prosiło i nie jest za swoją sytuację odpowiedzialne, więc dlaczego?
Też tak na to patrzę. Ale rozumiem również odpowiedź Boba, która najprawdopodobniej brzmiałaby: „A dlaczego akurat ja mam za to płacić”. Tak źle i tak niedobrze. Ja jakiś czas temu przyjąłem argumenty o współodpowiedzialności i płacenia za błędy/tragedie innych.
wolny – oczywiście, że mogę w takiej sytuacji zafundować jakiemuś dziecku edukację, ale DOBROWOLNIE. Tutaj nie chodzi o to, że mam się zamknąć z moimi pieniędzmi w klatce i być głuchym na potrzeby innych.
Jeden pójdzie żebrać a drugi zacznie rabować i napadnie w nocy na Twój dom.
No nie wierzę, że dałeś się tak sprowokować. Naprawdę wolisz płacić choćby za jeżdżenie WSZYSTKIMI drogami prywatnym właścicielom? Jak wyglądałoby duże miasto, gdyby wszystkie drogi w nim były prywatne?
Przykład Boba z babcią to jakieś kuriozum. A tak w ogóle babcia w zaawansowanym wieku mogłaby nie chcieć płacić za nic, ewentualnie poza zdrowiem. Bo i na armii czy policji niekoniecznie by jej zależało.
Powyższe było do Wolnego z 7:58 oczywiście.
Nie bardzo rozumiem. Odniosłem się jedynie do tego, że jestem przygotowany i wyszedłbym na pewno dużo lepiej na płaceniu znacznie niższych podatków i odpłatnym korzystania z wielu rzeczy, które teraz są „darmowe”. Co nie znaczy, że w odniesieniu do ogółu społeczeństwa byłoby to dobre i właściwe – i między innymi z tego powodu nie jestem za modelem państwa, które bierze mało, ale również oferuje absolutne minimum.
Drogi akurat zaliczyłbym do podstawowego dobra, które powinno być utrzymywane przez państwo. Proponuję przeczytać resztę komentarzy w tym wątku jeśli interesują Cię moje poglądy w tym temacie.
Tylko Ci się wydaje, że jesteś przygotowany. Bo w przypadku bardzo ciężkiej choroby np. dziecka sytuacja najczęściej wygląda tak, że musisz zrezygnować z pracy zawodowej, bo czas musisz poświęcić na opiekę nad dzieckiem, jeżdżenie z nim po szpitalach, specjalistach, klinikach itd, itp. Dodatkowo bardzo często kobiety zostają z takimi dziećmi same, bo mężczyźni nie wytrzymują. I często niestety się migają od płacenia alimentów.
I za co taka matka, niepracująca, ma żyć, nie mówiąc o leczeniu swojego dziecka?
A to, że dużo tzw. publicznych pieniędzy jest marnotrawione, to zupełnie inne kwestia.
O to również chodzi w sprzedawanym przeze mnie spojrzeniu na pieniądze i oszczędzanie: mogę w tym momencie powiedzieć, że jesteśmy dobrze przygotowani na opisaną przez Ciebie sytuację (np. ciężka choroba). Oczywiście – są sytuacje, kiedy żadne pieniądze nie pomogą, ale też sporo jest takich, kiedy porzucenie aktywności zawodowej i szukanie pomocy tam, gdzie tylko można (a najczęściej tam drzwi otwierają właśnie pieniądze) pomaga, i to bardzo.
stock – chyba nie sądzisz, że publiczne drogi są darmowe? Mało tego, są jednymi z najdroższych w Europie!
A jak miałoby wyglądać w przypadku prywatnych dróg? Wiesz może co to jest winieta?
A babcia ma święte prawo robić ze swoimi pieniędzmi co jej się podoba. Podatek na kwestie obronne i niezbędną administracje byłby obowiązkowy – kilkanaście procent VAT w zupełności wystarczy.
Jak mogą być najdroższymi w Europie, skoro absolutnie wszędzie w Europie (a nawet na świecie!) są publiczne drogi? Które publiczne drogi są najdroższe – południowa obwodnica Warszawy czy uliczka w Ustrzykach Dolnych?
Poruszany po raz kolejny argument „nie sądzisz że coś jest darmowe” uważam za uwłaczający dla dyskutantów.
Winieta – fajnie, ale jako prywatny właściciel odcinka al. Jerozolimskich od Marszałkowskiej do al. JPII nie jestem zainteresowany.
„Podatek na kwestie obronne i niezbędną administracje byłby obowiązkowy” Hej, jestem babcią i taki obowiązek to według mnie w czystej postaci faszyzm! Mnie obrona tego kraju kompletnie nie interesuje!
Końcówka dobra 🙂 I właśnie dlatego w komentarzach powyżej napisałem, że nie można patrzeć z punktu widzenia „ja”. Jakkolwiek skostniałe i nieefektywne są obecne struktury, likwidacja tego czy tamtego, „bo nie pasuje jakiejś część społeczeństwa” jest nierealne a wręcz czasami groźne. Świat nie jest czarno-biały, a obywateli, z których każdy myśli (lub nie – różnie to bywa) inaczej jest niecałe 40 milionów.
stock – w taki sposób są najdroższe w Europie, że cena wybudowania jednego kilometra autostrady/drogi szybkiego ruchu w Polsce jest jedną z najwyższych w Europie. Pragnę Ci od razu uświadomić, że premier nie pisze do Św. Mikołaja listu o treści „drogi Mikołaju poproszę o autostradę” tylko zabiera Ci z portfela (a duża część z tych Twoich pieniędzy nawet nie zdąży u Ciebie w portfelu wylądować) i za Twoje pieniądze buduje autostradę po jednej z najwyższych cen w Europie, nawet jeśli nie masz auta i na oczy tej autostrady nie zobaczysz. Jeśli jako właściciel odcinka drogi nie jesteś zainteresowany to trudno, wybiorę inną drogę – ja nadłożę 100 metrów, a Ty zbankrutujesz, na Twoje miejsce przyjdzie ktoś inny bardziej nastawiony na klienta 😉
Ciekaw jestem ilu tak na prawdę ludzi „przezarło”by pieniądze zamiast posłać dzieci do szkoły? Znasz chociaż jedną taką osobę osobiście? Wydaje mi się że oczywiście znaleźli by się tacy w końcu i teraz są tacy którzy przepijają wszystkie pieniądze o nic sie nie troszcząc ale patologi nie da się wykluczyć ze społeczeństwa żadnymi metodami.
Właśnie na tym micie który prezentujesz że ludzie są kompletnymi idiotami i trzeba za nich wszystko zaplanować jest oparty model państwa opiekuńczego, z którego niezłe profity ciągnie cała rzesza darmozjadów (i nie mam na myśli beneficjentów opieki społecznej do których trafiają odpadki). To właśnie państwo opiekuńcze robi z ludzi idiotów którzy nie są w stanie o siebie i najbliższych zadbać a nie odwrotnie (niestety mylisz skutek z przyczyną). Bardzo nie podoba mi się twoje podejście (mimo że do tej pory się ze wszystkim zgadzałem) i myślę że nie można pogodzić państwa opiekuńczego które ingeruje we wszystkie aspekty naszego życia z wolnością.
NIE DA RADY, SORRY!
Bob, Proszę skończ ten bełkot bo z każdym wpisem coraz dosadniej starasz się wyrazić i przekonać do czegoś o czym zasłyszałeś a kompletnie nie wiesz o co chodzi.
Jeśli ulegasz wypadkowi w wyniku którego jesteś niezdolny do pracy, albo spotka Cię lub twoich najbliższych, choroba a nie masz pieniędzy na leczenie i nie możesz ich pozyskać, to w twoim rozumieniu (Hitlerowskim) powinieneś umrzeć. Człowiek to wyższa wartość niż cyferka z napisem zł.
Wy ludzie „nowocześni” czy jak kto woli „anarchiści” myślicie w innych kategoriach, bo jesteście młodzi, zycia nie znacie i to się wam wybacza bo macie czas na zrozumienie co jest w życiu ważne, i będziecie mieli czas na zrozumienie na którym etapie powinna kończyć się pomoc państwa, czyli nas wszystkich.
Ja osobiście nie mam nic przeciw płaceniu na tych którzy nie mają tyle szczęścia co ja, w imię solidarności bo każdy może znaleźć się na tym miejscu. I ty tez nie chciałbyś aby Twoja babcia, nie mając pieniędzy, i innej pomocy została odesłana na tamten świat.
Żyjemy 60-70lat i nie rachunek ekonomiczny jest ważny, ale aby każdy z nas mógł w spokoju przeżyć życie tak jak chce.
Podpisuje się obiema rękoma.
@Rafał 30 lat – gdzie Bob napisał, że ktoś „po wypadku czy chorobie” powinien umrzeć?
To właśnie w obecym systemie NFZ decyduje kto ma życ a kto umrzeć w kolejce.. i nie jest to s-f tylko sam mam problemy zdrowotne i niestety NFZ skazuje mnie na stracenie bo oto w/w decyduje komu pomoc a komu nie.
Dwa. Refundacja leków – to kolejna patologia. Aż zal że trzeba tlumaczyć jakie łapówki idą przy tzw kontraktach. I jak demotywujace jest obnizanie cen dla leków znajdujacych się na liście.
Niestety taka jaet prawda – tylko wolna konkurencja prowadzi do obniżenia cen!
I to Ty Rafał nie wiesz o co chodzi skoro głosisz takie farmazony.
A ktoś kto podawał tu za przykład „Służbę zdrowie w USA ” tez ni wie o co chodzi. Bład tamtego systemu polegał na POŚREDNIKU jakim był/jest ubezpieczyciel.
Rafał – rozumiem, że dzisiaj ulegając wypadkowi masz zapewnioną godną opiekę i ogólnie nie musisz martwić się o przyszłość? 🙂
P.S. Hitler to akurat był socjalistą, czyli wyznawał wartości bliskie Tobie.
Koszt utrzymania armii i ciągły zakup zbrojeń kosztuje znacznie więcej, a jest to tak naprawdę całkowite marnowanie pieniędzy…
Powiedz o tym Obamie który wypompowuje miliardy z afgańskich i irackich ropociągów 😉
Powiedz to Ukraińcom, niech całkiem zlikwiduje swoją armie…
I to by było dobre posunięcie. Zarówno ukraina jak i Polska powinna ogłosić się państwem NEUTRALNYM.
I tak w żadnym konflikcie nie mamy szans (popatrz na liczebność czegokolwiek względem sił Rosyjskich)
No chyba ze wierzy się w takie farmazony jak pakt NATO który nic nie gwarantuje.. ale dyskusja o tym to jak kopanie się z koniem..
Trzeba mieć wielki kij, żeby być neutralnym. Prześledź historię Szwajcarii – uznanie neutralności przez mocarstwa europejskie podczas kongresu wiedeńskiego w 1815, a później uniknięcie inwazji Hitlera tylko dzięki współpracy szwajcarskich banków z nazistami.Teraz mają głowice atomowe w Alpach i niewielu się nie ośmieli targnąć na ich neutralność, ale wcześniej mogli deklarować co chcieli, a decydował i tak silniejszy.
1. Na dwukrotnie przepłacone stadiony na Euro 2012, trzykrotnie przepłacone autostrady, rdzewiejące pod śniegiem Pendolino, kosmicznie drogie meble dla MSZ-u, to pieniądze są, natomiast dla matek z dziećmi niepełnosprawnymi, to nie ma.
2. Podobno koszty obsługi np. fundacji p. Owsiaka dochodzą do 50%.
Kasia Rz – włącz sobie sprawozdania finansowe WOŚP i przestań rozsiewać takie manipulacyjne plotki
A ile było już afer z różnymi fundacjami? Na papierze zawsze wszystko wygląda świetnie. Radzę się obudzić i spojrzeć krytycznie na otaczającą rzeczywistość.
Dlatego pisałem, że to spory akademickie. Ani pozostawienie pomocy w rękach państwa, ani wręczenie władzy prywatnym instytucjom nie jest cudownym lekiem na nieprawidłowości, które się działy, dzieją i będą działy. Co nie znaczy, że należy zaakceptować obecną sytuację. Ale ja nie uważam się za odpowiedniego człowieka do naprawy systemu – znam temat równie pobieżnie jak większość z Was, która kieruje się głównie tym, co usłyszy w mediach, a co zwykle jest sensacją sprzedawaną w imię wzrostu oglądalności.
Po co – przecież sprawozdania są na pewno sfałszowane, a poza tym na pewno były już rzetelnie sprawdzone przez dziennikarzy, którzy niezwykle obiektywnie pisali o wszelkich nadużyciach…
Jasne, wszystkie afery są wyssane z palca, przez żądnych zysków dziennikarzy.
Absolutnie nie – ale używając co chwilę słów „zawsze”, „wszystkie”, „żadne” doskonale pokazujesz, że nie akceptujesz argumentów drugiej strony i próbujesz na siłę narzucić swój punkt widzenia, który aż nazbyt często kłóci się z faktami.
Nikomu nie narzucam swojego punktu widzenia. Każdy ma własny rozum, własne doświadczenia i własne poglądy na dane sprawy.
Kasia, na myśl o Twoich poglądach przechodzą mnie ciarki, naprawdę. A czytając od jakiegoś czasu Twoje komentarze zaczynam wierzyć w prawo przyciągania… 😉
Przyciągania kogo lub czego? Może dokończysz?
Po prostu prawo przyciągania, jest zdefiniowane coś takiego. Wokół widzisz i węszysz same zbrodnie, oszustwa, zło, choroby, wszyscy Cię oszukują, chcą otruć i czyhają na Twoje życie i pieniądze – więc to wszystko do siebie przyciągasz, taka teoria ;).
Widzę, że nie wszyscy stosują proponowaną przeze mnie dietę informacyjną 🙂
Oj Kasia Rz…
Współczuję tym matkom z niepełnosprawnymi dziećmi ale zastanówmy się… nikt nie mówi o ojcach, te dzieci nie mają pracujących ojców??
Dziwne.
A jak ktoś ma chorego rodzica, którym musi się opiekować jak dzieckiem to też powinien przyjechać do Sejmu i żądać pieniędzy…
Tylko aby dać wszystkim co potrzebują trzeba komuś zabrać albo podwyższyć podatki. Taka prawda.
Podwyższenie podatków to też zabranie komuś :).
Są to w większości samotne matki. Panowie, jak urodzi się im takie dziecko, szybko uciekają, gdzie pieprz rośnie. Najwyraźniej masz jakieś bardzo naiwne złudzenia co tego, jak postępują do mężczyźni.
Nie, wypraszam sobie, tak nie postępują mężczyźni, lecz gachy nierozsądnych kobiet, które chciały sobie złowić faceta na dziecko :).
To był komentarz do KasiRz.
Naprawdę nie ma powodu, żeby te kobiety obrażać.
Znasz przynajmniej jedną taką kobietę, z ciężko chorym dzieckiem? I możesz to o niej powiedzieć?
Takie są fakty, że są to kobiety z dzieckiem pozostawione przez mężczyzn. Zawsze kobieta ponosi wszystkie konsekwencje. Stara prawda.
Nic dodać, nic ująć.
„Zawsze kobieta ponosi wszystkie konsekwencje”:
Samochwała w kącie stała
I wciąż tak opowiadała:
(…)
Jak coś powiem, to już powiem,
Jak odpowiem, to roztropnie,
(…)
Takie są zasady biologii. To kobieta rodzi dzieci i jest później za nie odpowiedzialna w dużo większym stopniu niż mężczyzna. A jak jest w ciąży i nie chce urodzić dziecka, to też ponosi różne przykre konsekwencje. A mężczyzna zawsze może odejść w siną dal generalnie bez konsekwencji. I wielu z tego korzysta.
Kasia Rz 26 marca 2014 at 10:47 am # – znam kobietę, która zostawiła swoje „chore” dziecko, wyjechała za granicę. Zajmuje się nim teraz ojciec. Matka nawet nie przysyła pieniędzy. Zatem różnie z tym bywa, naprawdę…
Znam trzy matki samotnie wychowujące dzieci (ojcowie zupełnie się nimi nie interesują, nie płacą żadnych alimentów), zaś samotnego ojca nie znam żadnego.
Takie są fakty, że kobiety na ciążę łapią facetów po to żeby mieć alimenty. Zawsze mężczyzna ponosi wsyzstkie konsekwencje. Stara prawda.
OK – z mojej strony EOT.
KasiuRz, zawiodłem się na tobie miałaś kilka fajnych wpisów, ale po czasie wyszła z ciebie sztywna, autorytarna, wszechwiedząca demagożka.
Ja również z wpisu na wpis widzę w komentarzach Kasi coraz większe rozgoryczenie i wyrażanie swoich poglądów w sposób, który nie tylko świadczy o braku szacunku do innych, ale czasami wręcz ich obraża. Kasiu – bardzo Cię proszę o nieco więcej szacunku do pozostałych komentujących.
I kto tu kogo obraża, co?
Uważam, że sama prowokujesz, i to od dłuższego czasu. Dlatego proszę o nieco więcej szacunku do drugiej strony – wtedy nie będziemy między sobą budowali barykad, a robili to, o co chodzi w komentarzach: komentowali i dyskutowali 🙂
Kosmatku,
wypowiem się bardzo delikatnie: możesz sobie pisać co Ci się żywnie podoba. Nie sadzę, aby jakiekolwiek słowa jakiegokolwiek mężczyzny były w stanie mnie dotknąć lub obrazić.
Osobiście nie znam żadnej kobiety, która złapała faceta na ciążę po to żeby mieć alimenty.
Znam natomiast takie, które mąż zostawił z niczym. Jest wśród nich matka ciężko chorego dziecka.
=====
Poza tym jeśli już jakaś kobieta łapie faceta na ciążę, to nie po to żeby mieć alimenty. Raczej po to, żeby mieć faceta, co oczywiście jest głupie, ale już nie tak wyrachowane.
Masz rację. Alimenty to niepewny i raczej niski dochód. Kobieta ma więcej do stracenia niż do zyskania na takiej „operacji finansowej”
I państwo ma rozwiązać ten problem mimo że nie radzi sobie z egzekwowaniem już stworzonego prawa (alimenty). Jasne życzę powodzenia!
Są miejsca, gdzie to działa. U nas nie? To co – należy wszystko rozmontować i dać w ręce ludziom/organizacjom? Chyba zdajesz sobie sprawę, że to niewykonalne i wcale nie ma gwarancji, że rozwiązałoby to problemy. A może inaczej: rozwiązałoby jedne, pojawiłyby się inne.
Gdzie to działa? Socjalizm zawsze rodzi patologie, i to właśnie socjalizm tworzy problemy które są nieznane w innych systemach. Wiem Wolny, że dla Ciebie takie rozwiązania mogą być szokiem bo całe życie żyłeś i żyjesz w socjalizmie, ale usiądź sobie kiedyś i spokojnie to przemyśl.
A i jeśli chcesz jako przykład pokazać Szwecję czy Norwegię to tylko u nas panuje taki mit „opiekuńczej idealnej Skandynawii”. A wystarczy spojrzeć do źródła gdzie w sondażach okazuje się, że młodzi Szwedzi nie marzą o niczym innym jak o emigracji. Ostatnio znajomy musiał uciekać z dzieciakiem z Norwegii do Polski bo w norweskim przedszkolu młodemu myliły się kolory więc „państwo opiekuńcze” stwierdziło, że dziecko trzeba odebrać rodzicom i umieścić w placówce opiekuńczej.
Jakoś trudno mi uwierzyć, że mylenie kolorów to był jedyny problem tego dziecka.
====
Z drugiej strony to prawda, że im więcej państwo daje obywatelom, tym większe chce mieć prawo do ingerencji w ich życie.
Ja też nie dowierzam. Naprawdę to był Twój znajomy i jesteś pewien, że problem był tak błahy, jak to opisałeś?
Przepraszam, oficjalna decyzja jeszcze nie zapadła bo nie zdążyli przeprowadzić wizyt w domu u dziecka – znajomy nie czekał i od razu wrócił do Polski. W każdym bądź razie toczyło się przeciwko niemu „postępowanie”, stwierdzono, że dziecko musi wychowywać się w środowisku patologicznym. Tak, takie są realia życia w Norwegii. Dostajesz olbrzymią pomoc socjalną, możesz usiąść i nic nie robić, ale nad Tobą stoi urzędnik i masz żyć tak jak on Ci każe.
No ale jeśli dziecko nie żyło w warunkach patologicznych to czego ów znajomy się obawiał?
I serio na patologię w domu miałoby wskazywać jedynie mylenie kolorów?
Myślę, że gdyby norweskie państwo naprawdę działało w ten sposób, to co najmniej połowa dzieci wychowywałaby się w placówkach.
=====
I nie chcę tu skandynawskich państw bronić, owszem, to prawda, że u nich najprostszą i najczęstszą metodą w przypadku problemów jest odebranie dzieci, zamiast pomoc całej rodzinie. Ale na pewno nie z tak błahych powodów.
Niemcy działają podobnie zabraniając np. homeschoolingu.
Przypomnę tutaj, że państwo opiekuńcze zostało wymyślone również po to, aby bogatym żyło się lepiej/bezpieczniej – bo biedota bez środków do życia i żadnej pomocy socjalnej w końcu się buntowała, organizowała rewolucje i ścinała głowy bogaczom. Przeróżne patologie istnieją na świecie od jego początków, a socjalizm jest jednak stosunkowo młodą ideologią – nie można więc twierdzić że to socjalizm je tworzy.
Kasia – obrażasz w tym momencie pewnie kilka tysięcy mężczyzn, którzy ciężko pracują na utrzymanie swoich dzieci zamiast lecieć do sejmu wykrzykiwac „należy mi się!”. To co mówisz jest po prostu obrzydliwe.
Powiedz to samotnym matkom nawet zdrowych dzieci, które nie mogą wyegzekwować alimentów od byłych mężów. Życzę powodzenia.
Osobniki nieodpowiedzialne w równej mierze zdarzają się zarówno płci męskiej jak i damskiej. Ile kobiet zostawia swe dzieci, ilu jest samotnych ojców? O tym się nie mówi, ale to przecież zawsze wina mężczyzn. Łatwiej jest skompromitować ojca niż matkę, której instynkty przecież są niepodważalne i silne przez samą naturę. A widać często coś idzie nie tak. Nie ma sensu tak bronić kobiet, bo często same są sobie winne, a wyjątki potwierdzają tylko regułę. Życie pisze różne scenariusze, ale to jak my w nich zagrany zależy tylko od nas.
Niestety, ale mężczyźni, którzy w takiej sytuacji (ciężko chore dziecko) zostają i wspierają kobietę, to chwalebne wyjątki.
Statystyki są nieubłagane.
Pokaż te statystyki.
A Ty pokaż te o Szwedach chcących emigrować.
stock – Myślę, że darujemy sobie odnośniki do szwedzkiego urzędu statystycznego. Żeby nie śmiecić Wolnemu linkami: wpisz w google „szwedzi opuszczają kraj”. Pragnę przypomnieć, że populacja Szwecji to około 9 mln ludzi więc chcąc porównywać jakieś liczby do Polski trzeba je pomnożyć razy 4.
Bo nad wyraz często niestety chłopcy są wychowywani nie na mężczyzn, tylko na łachudry…
Bo nie uczy sie ich poczucia obowiązku wobec słabszych i bezbronnych…
Bo – tak sobie myślę – bierze sie to w dużej mierze z tego, że wychowaniem zajmują sie przede wszystkim kobiety…
I nie żeby robiły to źle, tylko, że jakby nie stawały na uszach nie są w stanie przekazać męskiego wzorca 🙂
Jak tak patrzę na otoczenie to myśle, że jestem szczęściarzem, bo i dziadek i ojciec uczyli mnie życia i przekazali zasady możen ie do końca dzisiejsze, ale na pewno ponadczasowe 🙂
„schematów schematów” No i mam zagwozdkę czy powtórzenie przypadkiem nie było celowe 🙂
Co do pytania z ostatniego akapitu, planu nie mam, co najwyżej cel na ten rok.
Nie widziałbym problemu w pracy w nadgodzinach, gdybym miał za nie płacone tak, jak to przewiduje prawo pracy. Niestety brak etatu, to brak praw. Co najwyżej mogę strzelić focha i zacząć szukać nowej pracy…
Nie! Raz już tak zrobiłem. Teraz najpierw poszukałbym nowej pracy a potem strzelił focha 😛
Też na to zwróciłem uwagę i też uważam, że nie ma w tym błędu.
@ Wolny: naprawdę podziwiam. Do podobnych wniosków jak w tym wpisie doszedłem dwa lata temu, tyle, że ja mam ca. 40 lat :-).
Podobnie porównując się z tymi starszymi, niby ludźmi sukcesu, dawanymi nam młodszym jako wzór. Ale jakiego sukcesu? Okupionego rozbitymi rodzinami, zdrowiem lub tym, że poza życiem zawodowym nie mają żadnego, a i tzw. towarzyskie sprowadza się do zadawania z ludźmi z pracy? Nie, to ja takiego sukcesu nie chcę.
„Ogłaszam zatem wszem i wobec, że w ciągu najbliższego roku spróbuję trwale zmniejszyć liczbę godzin spędzanych na aktywności zawodowej do 35 godzin tygodniowo.”
Wolny, od paru miesięcy mam nawet mniej i wolność totalną na cały rok ze strony pracodawcy co do tego czym się zajmuję. Pensja prawie taka sama. Rozliczenie – oczekiwanych twórczych – efektów przyjdzie za rok.
I wiesz co? Z tą wolnością jest jak z dobrym obiadem w wykwintnej restauracji lub dobrym trunkiem: sam spożywany, nie cieszy. Mogę swobodnie chodzić po ulicach, spacerować i podróżować. Wszyscy w tym czasie są wtrybieni w system. To dobijające. I nie pociesza, a jeszcze bardziej dobija, że wybór jaki mamy to: włączyć się do tego systemu, albo tylko biernie obserwować …
Podziw zbyteczny: dojście do opisanych wniosków to nie kwestia wieku, ale regularnego wprowadzania swojego umysłu w stan niektórym obcy: myślenia 🙂 Im więcej pytań sobie zadaję, tym więcej poznaję odpowiedzi. Niby proste i oczywiste – tylko czemu tak mało praktykowane?
PS Gratuluję zmiany, o której piszesz. Może teraz, kiedy masz więcej czasu, znajdziesz kogoś do wspólnego przeżywania wolności?
1. Z tym myśleniem – jak znajdziesz czas to i pomyślisz, i nabierzesz dystansu, a znajdziesz, jak nie musisz wiązać końca z końcem. A nie musisz, gdy masz poduchę ;).
2. Ludzie a wolność. Nie jest to kwestia znalezienia, może raczej przekonania.
Martwi mnie np., że swojej kobiety nie mogę przekonać do idei wolności finansowej, mimo, że jest do niej jej bliżej niż mi (większa skłonność do oszczędzania i większy minimalizm przy wyższych od moich zarobkach). Ona w to nie wierzy, lęka się o przyszłość, mimo, że bardzo skutecznie oszczędza i inwestuje…
Ale już paru osobom dałem do myślenia, pokazując jak gonią niepotrzebnie za samochodami, apartamentami i innymi rzeczami które „człowiek na pewnym poziomie” „powinien” robić lub mieć.
Poleciłem (skutecznie) czytanie blogów – twojego, mr mustache, paru innych minimalistycznych polskich …
3. Ze znajomymi ze szk. średniej, gdy się spotkaliśmy po latach, przyznaliśmy, że nie o te samochody, apartamenty i pozycje społeczne jakoś w życiu chodzi.
Ale jak napisałeś:
„obecne życie na tyle różni się od tego sprzed paru lat, że nie ma już do czego wracać”
No bo do czego ma wrócić dyrektor-czegoś-tam, adwokat, właściciel firmy 50-osobowej, czy prawie-profesor? Do swych punkowych czy włóczęgowskich korzeni sprzed 20-25 lat? Inne uwarunkowania rodzinne, inne koleżeńskie, inne POJĘCIA, za pomocą których patrzymy na świat …i tu jest ta smutna bezradność.
Zapomniałem napisać: Wyszła Ci z tego wpisu prawie 'Opowieść Wigilijna’. Mam nadzieję, że to nie jest wróżba śniegu w najbliższe Święta 😉
Sam nie wiem jak mam traktować to porównanie do „Opowieści Wigilijnej” – zastanawiam się, czy nie strzelić focha 🙂 No cóż – może nie z dnia na dzień, ale zmieniam się. Im więcej mam, tym bardziej widzę, że ten klucz otwiera drzwi, których w zasadzie nie chcę przekraczać.
Dobry wpis, choć opisywaną grupę ludzi znam dobrze i z paroma opisami bym się nie zgodził. 1-2 miesiące od bankructwa to naprawdę przesada, nawet w mocno konsumpcyjnej grupie dobrze zarabiających 40-latków. A to zainteresowanie sportem… jeśli w ogóle jest, to częściej właśnie sportami „masowymi” (czyli takimi, którym „masy” kibicują, nie je uprawiają) typu piłka nożna czy właśnie skoki narciarskie. Golf, tenis itd. to naprawdę nisze.
Końcówka wpisu mnie nie przekonuje.
„Niestety zauważam u siebie wiele analogii do przedstawionego powyżej sposobu życia” – po czym przykłady są wzięte moim zdaniem na siłę. Wygląda na to, że się trochę krygujesz, ja tego nie kupuję 🙂
„czy za jakiś czas będę w stanie z dnia na dzień rzucić to wszystko? Zejść w jednej chwili z 40-kilku godzin w pracy do zera? Zrezygnować z wszystkiego, co praca daje i zabiera? Szczerze mówiąc uważam, że mogę być na to zbyt cienki” W to już kompletnie nie wierzę. Moim zdaniem, nie będziesz miał z tym najmniejszego problemu, choć zapewne pracę na etacie zamienisz na inną, np. robienie wpisów na blogu co 2-3 dni, zamiast raz w tygodniu 🙂
„Wygląda na to, że się trochę krygujesz, ja tego nie kupuję” – ok, może coś w tym jest. Jednak ostatnio zauważam, że mimo poglądów, które tutaj są czasami uważane jako ekstremalne, wcale tak mocno nie różnię się od innych. Podobne plany, podobne marzenia – może nieco bardziej zdroworozsądkowe, realistyczne, w wersji „light”, ale tak naprawdę – podobieństw jest naprawdę dużo. Dlatego zamiast czekać na „godzinę zero” (i związanym z nią potencjalnym rozczarowaniem), chcę już teraz zacząć testować możliwości i efekty dalekosiężnych planów.
Autor i szajka kadzicieli mają kompleksy związane z budowaniem swojego wizerunku przez inne osoby. Złem jest co do zasady korzystanie z kredytów konsumpcyjnych. Deprymowanie etosu pracy, przez różnej maści szarlatanów jest godne potępienia. Trzeba było lepiej rozpoznać własne zainteresowania.
Domyślam się, że to pierwszy post, jaki przeczytałeś na tym blogu. Dlatego też nie zamierzam tracić czasu na wyjaśnianie tego, co znalazłbyś w innych wpisach jeśli zadałbyś sobie trud zajrzenia do nich. pozdrawiam.
Czytam od 5. postu i coraz wyraźniej rzuca się poczucie niższości wobec innych
To Twój wniosek i masz do niego prawo. Ja uważam, że mylisz poczucie niższości z pokorą, dalszym szukaniem drogi i nieustannie rosnącym przekonaniem, że niewielu rzeczy można być w życiu pewnym.
Ja powiem tak. Już w gimnazjum zastanawiałam się, co chcę robić i czego ie chcę robić i wyszły mi z tego dwa wnioski:
1. Pod żadnym pozorem nie chcę pracować w korporacji
2. Fajnie byłoby pracować w ochronie zdrowia, preferowany zwód lekarza;)
Plus wniosek wysnuty z trybu życia rodziców: 3. Nigdy nie chcę mieć własnej firmy jako podstawowego źródła dochodu.
Jak na razie konsekwentnie dążę;) Grunt to wiedzieć, co się chce robić w życiu i nie tracić tego z oczu. W tej chwili jestem już na studiach medycznych, ale wiem, że kariera naukowa i „zarzynanie się” godzinami pracy to nie dla mnie. Wiem, że chcę mieć dzieci, dlatego z podanych opcji najbardziej zgodna z założeniami wydaje mi się praca w POZ (jedyny zawód lekarza wykonywany w stałych godzinach). I podejrzewam, że na każdym etapie życia będzie mi się wizja klarować dalej.
Moją zasadą jest, aby codziennie pomyśleć o tym, kim jestem w tej chwili, kim chcę być, gdzie jestem w życiu, jakie mam możliwości i cele i co mogę zrobić w kierunku ich realizacji. Staram się też być świadoma swoich wyborów i np. jeśli dzień przed kolokwium spędzę na oglądaniu seriali, a nie nauce, a następnie owe kolokwium mi „nie pójdzie” – nie mam pretensji do świata, bo to był mój wybór. Ba! Nie mam też pretensji do siebie, bo wiedziałam, co i dlaczego to robię. Przy takim nastawieniu widzę, że mój poziom szczęścia wzrasta o kilkadziesiąt procent i od tych kilku lat jak patrzę wstecz widzę jak pomaga mi to nastawienie dążyć „słuszną ścieżką”.
A co do schematów: Owszem, przedstawiony obraz jest, mówiąc krótko, straszny (tylko moje zdanie). I owszem, warto większość odrzucić. Ale po co karzesz się za myśl o wycieczce do Tajlandii? Szczerze wątpię, żeby akurat od Ciebie wychodziło to z poczucia „Mogę, to mi się należy”, nawet jeżeli tak Ci się wydaje. Tajlandia ciekawym krajem jest, warto by zwiedzić dla „dziedzictwa kultury i poszerzaniu horyzontów”. Wszystko dla ludzi;)
Anna: Mam podobnie. Mój tata prowadzi firme i ja tez przez jakis czas chcialem pojsc ta sciezka. Zeby byla kupa kasy i czasu, wymaga to duuuuuzo pracy i… nie zawsze sie udaje.
Pracowalem w sredniej firmie, a teraz w korporacji. O dziwo…nawet wole korporacje. 8h i do domu. Dostaje zadania, nikt sie mnie nie czepia, jest tu bardzo spokojnie. Ruchomy czas pracy, mozna w ciagu dnia wyjsc, ogarnac zyciowe sprawy. Mniejsza odpowiedzialnosc niz w tej sredniej, wiecej pieniedzy i mniejsza spina. Za jakis czas tez sprobuje uderzyc w temat 6/8-7/8 etatu. Czuje ze poswiecam pracy zbyt duzo czasu; ze jak sprzedam mniej godzin swojego zycia, uzyskam wieksza rownowage – akurat czasu i akurat kasy 🙂
Mi sie wydaje, ze rozsadna konsumpcja i minimalizm jest ok. Mam nienajnowsze auto, wynajmuje pokoj 8m2, ale nie odmawiam srodkow na swoje hobby – gory, wspinaczke czy podrozowanie. Autor przedstawil swoj tok rozumowania – kazdy musi znalezc wlasna droge.
Dzięki za ciekawy komentarz. Cieszę się, że wyciągacie z moich wpisów to, co sprawdzi się u Was, odsiewając jednocześnie fragmenty zwyczajnie Was nie przekonywujące. Życzę powodzenia w redukowaniu wymiaru etatu.
O to to. Tylko mi się zdarza miesiąc w roku przepracować za minimalną pensję miesiąc u rodziców w firmie tak mniej więcej od 3 lat (bardzo wygodna forma zastępstwa za pracowników na wakacjach, a dla mnie spokojny zarobek). I wiem, że w korpie bym się nie odnalazła, bo przekładanie papierków, wypełnianie tabelek i rozmowy przez telefon to zdecydowanie nie moja działka;)
Też uważam, że każdy musi znaleźć własną drogę – kopiowanie „na pałę” czyichś rozwiązań jest, moim zdaniem, jeszcze bardziej szkodliwe niż stagnacja i nie dotykanie problemu – nie dość, że nic nie wnosi, to jeszcze człowiek sam się stawia w niekomfortowej sytuacji.
A rozsądną i ŚWIADOMĄ konsumpcję bardzo popieram – usuwa wszelkie frustracje, które mogą narosnąć przy nadmiernym „odmawianiu sobie” a jednocześnie nacznie redukuje wewnętrzne „bomisie”;)
Jest takie powiedzenie: „Jak chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach” 🙂
Gdzie będę za 10 lat?
Nie wiem.
Chciałbym tu, gdzie jestem, ale wiem, że to niemalże niemożliwe 🙂
Bo świat nie stoi w miejscu wiec i ja też nie stoję.
Chyba oceniasz się zbyt surowo. Nie znam szczegółów, ale myślę, że z takim podejściem to niemożliwe, żebyś za 10 lat utknął tam gdzie starsi koledzy z zupełnie innymi priorytetami.
Trzymam kciuki za dotrzymanie postanowienia i liczę na jakiś opis lub spostrzeżenia po negocjowaniu zmniejszenia czasu pracy 😉
Na pewno nie będę w takim samym miejscu, ale czy będę w stanie ot tak zrealizować plany i odpiąć się nagle od tego wszystkiego… nie sądzę. Dlatego właśnie chciałbym zacząć od metody małych kroków.
Musisz sie przyzwyczajać powoli 🙂
Żeby nie było tak, jak kimś kto przez 30 lat sie nie ruszał i nagle postanowił intensywnie biegać. Zawał na drugim treningu 🙂
Roman – świetne porównanie 🙂
Wolny, ale czy zwalniając już teraz nie oddalasz od siebie całkowitej wolności? Chyba jej osiągnięcie zejdzie Ci trochę dłużej?
Może i nieco oddalam, ale chcę przeprowadzić próbę generalną 🙂 Poza tym mam przeczucie, że w praktyce to mi nie zaszkodzi – nawet finansowo. Czas pokaże.
Ja ciągle myślę Wolny (może zupełnie się mylę), że Ty chyba za mało ufasz własnej głowie i rękom, a za bardzo „zerom na koncie”…
Odwagi, bo „jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”, a życie to nie układ zero-jeden tylko cały „pierdzilion” możliwości…
Z każdym tygodniem się to zmienia, ale chyba jeszcze długo te zera będą mocno wpływały na moje poczucie spokoju i będą dawały możliwości, których inaczej bym nie miał.
Zawsze bedą mocno wpływały…
Ważne by nie najmocniej 🙂
Mnie akurat podejście Wolnego do tego akurat tematu jest bliskie. Trzeba żyć tu i teraz a nie zaharowywać się i rozmyślać o wolności za 30 lat.
Poza tym mój punkt widzenia mocno zależy od mojej sytuacji – to teraz mam małe dzieci i teraz jestem im potrzebna. Za 30 lat już nie będę, a przynajmniej nie w takim stopniu i nie w taki sposób.
Swoją drogą, Wolny, to ciekawych masz znajomych. Też pracuję w korpo, i owszem, większości moich współpracowników obcy jest minimalizm, ale to co opisujesz to jednak jakieś kuriozum.
Jest różnie, większość spostrzeżeń jest z poprzedniej pracy, teraz pracuję zbyt krótko żeby wyciągać tak dalekosiężne wnioski. Wydaje się, że jest lepiej (może to kwestia miasta?).
Hm, jakis czas temu na onecie byl artykul o kobiecie, ktora pracowala w Warszawie, w korporacji farmaceutycznej. Dobrze zarabiala, miala mieszkanie. Ale po paru latach stwierdzila, ze to jednak nie dla niej, to nie „sciezka jej zycia” wiec oddala sie swojej pasji – podrozowaniu po Ameryce Poludniowej i fotografii. Prowadzi bloga, nie pamietam adresu. Oczywiscie w artykule bylo napisane, ze jest teraz Naprawde Szczesliwa (ironia celowa).
Ale zauwazmy, ze wziela sie za to poszukiwanie wlasnych pasji jak juz a) dorobila sie pieniedzy b) mieszkania w Warszawie c) kariery w korpo.
Latwo sie szuka wlasnych pasji jak mamy mnostwo kasy na koncie, zabezpieczenie przyszlosci, szczyt kariery w wielkim miescie osiagniety (uznanie wsrod rodziny i znajomych).
Nie byloby tej historii o porzucaniu korpo i szukaniu wlasnych sciezek, gdyby sprawa dotyczyla Jolki K. ktora po szkole w miasteczku powiatowym pojechala na zmywak do Anglii, nawet jesli tez ja pasjonowala fotografia. A byc moze szczytem marzen Jolki byla praca w Warszawie w korporacji farmaceutycznej.
Oczywiscie Jolka jest postacia fikcyjna. Po prostu z zerem na koncie nikogo nie kreca blogi o robieniu zdjec w Ameryce Poludniowej. Najpierw trzeba zaspokoic potrzeby, ktore sa „nizej” w hierarchii (byl taki model – piramida potrzeb, nie pamietam autora). A jak juz sie popracuje w korpo to mozna powybrzydac, czy robic te zdjecia w Peru czy moze w Brazylii.
P.
Piramida potrzeb Maslowa. Wolny ją nawet przytaczał w jakimś wpisie. Problem w tym, że człowiek jest bardziej skomplikowany niż tak prosty schemat i nie jest prawdą, że nie masz potrzeby bycia kochanym, kiedy jesteś głodny.
Bo miłość i akceptacja są potrzebne do życia. Robiono takie eksperymenty na dzieciach i dzieci pozbawione dotyku, czułości umierały, mimo że nie były głodne, zmarznięte, chore, spragnione.
Tylko, że to co potrzebne jest dzieciom, niekoniecznie potrzebne jest dorosłym (choć co do miłości i akceptacji to sie zgodzę, że potrzebne niemal każdemu).
Wszelako uważam podobnie jak pomagam.zzl.org, że aby mieć zaspokojone potrzeby wyższego rzędu niekoniecznie musimy wcześniej zaspokoić potrzeby niższego rzędu…
W moim przypadku mam zaspokojoną potrzebę samorealizacji nie mając zaspokojonej potrzeby „uznania społecznego” (inna rzecz, że akurat „uznanie społeczne” jako potrzeba jest u mnie skrajnie zredukowane).
Bo każdy z nas jest inny. Ja też jestem z tych co „uznanie społeczne” mają w poważaniu. Z drugiej jednak strony zależy mi na uznaniu bliskich, co może jest jakąś formą uznania społecznego.
Wiecie co? Wydaje mi się, że taki pogląd będzie przeważał wśród czytelników tego bloga. Wszak minimalizm, a nawet samo dążenie do niezależności finansowej to pośrednio redukcja swoich potrzeb, a więc i środków do ich zaspokojenia. Im mniej tych środków, tym „biedniejszym” (lub tym bardziej niewidzialnym) jest się w oczach społeczeństwa.
Po przemyśleniu, stwierdzam, że to jednak nie do końca tak jest. Może nie zależy nam na uznaniu społecznym na zasadzie „o, ten to jest gość, ma super wóz, wypasioną chatę i jeszcze był w ostatnie wakacje na safari”, ale jednak każdemu zależy na jakiejś formie tego uznania. Pracujemy, chcemy, żeby nasza praca była doceniana. Robimy coś na rzecz innych – również chcemy, żeby byli zadowoleni z efektu i fajnie jest, jeśli nas o tym poinformują.
Przykładowo – jak ugotuję obiad czy upiekę ciasto, to nie jest mi obojętne czy mężowi i dzieciom smakuje.
Jeżdżę konno i cieszę się kiedy trener mnie za coś pochwali.
Może nie zależy mi na tym, żeby być wzorowym korpoludkiem, ale chcę być dobrą matką, żoną, przyjaciółką i chcę żeby ktoś docenił moje starania w tym kierunku.
Uznanie społeczne podałem tylko jako przykład. Nie zgadzam sie bowiem z Maslowem, który twierdził, że bez zaspokojenia potrzeb niższego rzędu, nie można zaspokoić potrzeb wyższego rzędu…
Da sie choć nie wszystkie i nie zawsze 🙂
Oczywiście masz rację. Chodziło mi o uznanie społeczne, a więc znacznie szersze niż dotyczące rodziny, najbliższych (przynajmniej ja to tak rozumiem). To, jak odbierają nas bliscy zdecydowanie nie jest mi obojętne 🙂
Wszystkie takie historie biorą się z jakichś przełomowych momentów w życiu. Gdyby główna bohaterka żyła sobie z fotografii, a w pewnym momencie odkryła że może na tym zrobić biznes, otworzyć firmę lub zrobić karierę – to w sumie na jedno by wyszło. Ludzie cały czas pracujący w korpo mnie piszą historii. Podróżnicy i artyści – też nie. Ktoś kto „od zawsze” realizuje się w swojej pasji nie ma potrzeby informować o tym wszystkich naokoło.
Większość ludzi żyje w strachu – lęk o przyszłość i presja społeczna motywują do działania. Gdy osiągnięty zostanie pewien poziom dobrobytu pojawia się chciwość – która działa na tej samej zasadzie.
Rezygnacja z pasji w imię bezpieczeństwa finansowego – nie oceniam czy to rozsądne, czy tchórzliwe podejście. Natomiast rezygnacja z pasji spowodowana chciwością jest po prostu smutna.
„Ogłaszam zatem wszem i wobec, że w ciągu najbliższego roku spróbuję trwale zmniejszyć liczbę godzin spędzanych na aktywności zawodowej do 35 godzin tygodniowo. ”
Wolny, jeśli pracujesz w oparciu o umowę o pracę, przed komputerem, to zgodnie z kodeksem pracy przysługuje Ci 5 minut przerwy po każdej godzinie spedzonej przed monitorem.
Czyli dzien pracy trwa 7h20m. Stad juz znacznie blizej do 35h pracy tygodniowo 🙂
Nie 5 minut przerwy ale 5 minut które może wykorzystać na inne obowiązki które nie wymagają pracy przed komputerem. Nie możesz sobie co godzinę robić 5 minut przerwy i np iść w tym czasie pospacerować 😉
Czesc Pawel,
Jeśli ktoś ma obowiązki tylko „komputerowe” no to wtedy ma 5 minut dla siebie. Zresztą, wiadomo, temat rzeka… 🙂
W aktualnym miejscu np moge sobie spokojnie zrobić godzinną przerwę obiadową i nikt się czepiać nie bedzie. Czasem zostanę 30min dłużej, czasem krócej. Jak jest potrzeba odmóżdżenia się przy herbacie to również każdy rozumie o co chodzi (włączając w to kochanego szefa ;)).
Podstawa to nie zwariować i nie dać sobie wmówić, że wszystko musi być wykonane idealnie i na wczoraj. Wszystko z głową!
No ale to o czym piszesz nie wynika z kodeksu pracy tylko z tego, że masz w porządku szefa.
A jeśli chodzi o KP to jest tak, jak napisał Paweł. To nie jest 5 min. na nic nie robienie. I zawsze znajdzie się coś, co można zrobić nie przy pomocy komputera: poczytać dokumentację w wersji papierowej, porozmawiać ze współpracownikiem (oczywiście o sprawach służbowych) przez tel. lub nawet face to face, a nie z pomocą komunikatora i pewnie wiele innych.
No i nie jest tak, że można sobie skumulować te przerwy i wynieść się z pracy 40 min wcześniej, więc wcale to nie jest 7 godzinny i 20 minutowy dzień pracy, bo w robicie jesteś 8 godzin, ni mnie ni więcej. A Wolnemu zdaje się nie o to chodzi.
Taka drobna myśl/rada dla nie-palaczy pracujących w dużych firmach. Gdy palacze wychodzą na fajkę, Wy koniecznie idźcie na jabłko, ewentualnie drożdżówkę.
http://www.youtube.com/watch?v=-NlUwlU06N8
Matko kochana co ty masz z tym chwaleniem?!
Chwalic sie autem? A po co? Moze po prostu mam 2 samochody bo to jedyny sposob aby wszystkich w rodzinie dostarczyc do pracy/szkoly? A moze moje dziecko chodzi na dodatkowy ang bo w szkole zajecia od kilku lat ograniczaja sie do „my name is”?
Daj spokoj chlopie, spojrz na swiat troche szerzej.
Opisuję to, co widzę. Być może w środowisku mężczyzn auto jest nieco inaczej odbierane? I proszę – nie mów mi, że patrzę na świat wąsko, bo nie widzę potrzeby posiadania dwóch aut. To właśnie takie myślenie jest wynikiem wpasowania się w stereotyp pod tytułem dom (lub większe mieszkanie) na obrzeżach, bo tak przecież lepiej/wygodniej/spokojniej, a później człowiek dochodzi do wniosku, że bez dwóch samochodów nie da się żyć. No i nie da się, ale to często wynik wcześniejszego wyboru miejsca zamieszkania.
Jedno czy dwa? A ja nadal bez auta. I już chyba na zawsze tak będzie. Kierowanie autem to zupełnie nie dla mnie. Całe szczęście, że mieszkam w dobrym punkcie miasta.
.
Ale masz mmena rację w tym, że wszystko zależy od konkretnej sytuacji rodzinnej oraz organizacji życia. Ja np. opłacam panią od angielskiego, która przyjeżdża do moich synów dwa razy w tygodniu. (Zajęcia droższe o jedynie 20%) Nie chciałoby mi się ruszać w popołudniowe korki. Zresztą w tym czasie na ogół zarobkuję.
.
Auto wydaje się być nieodzowne, gdy się ma np. niepełnosprawne dziecko, choć i tu są wyjątki – zależy od niepełnosprawności dziecka, czasem wystarczy autobus.
Bardzo fajnie, że wspomniałeś o korepetycjach z dojazdem. To nieco mniej szablonowe podejście, a być może w wielu przypadkach pozwoliłoby oszczędzić zarówno czas, jak i pieniądze. Nie mówiąc już, że zneutralizowałoby część argumentów w temacie „bez drugiego auta się nie da”.
No tak ja też zauważam że nie na wszystko mamy wpływ i nieda się uciec od wszystkiego dobrym przykładem jest auto już mnie niecieszy śmiganie furką tak jak kiedyś ale jaką mam alternatywę żyjemy w kraju gdze komunikacja publiczna jest do kitu .Dobrym przykładem jest tutaj kolej wedłuk mnie w wielu sytuacjach kolej jest lepsza od auta Plusy to jest nieporównywalnie bezpieczniejsza ,jest tańsza,jazda koleją niejest stresująca,dojeżdza do centrum,niemusze interesować się naprawami,paliwem,ubezpieczeniem,i cała masą innych problemów jakie ciągnie za sobą posiadanie auta Ale własnie jest Ale żyjemy w kraju gdze pociągi są wolne,spóźniają się,często są brudne,obsługa niemiła,brak informacji,Poza dużymi miastami dworce są do kąpletnego remątu brakuje wypożyczalni rowerów przy dworcach również rowerów elektrycznych. I jak tu rezygnować z auta rowerem wszędze szybko niedojadę koleją również. Życie na poziomie klasy średniej jest kuszące ale też niechcę się dać zarobić po 12h dzennie tylko pytanie jakie jest wyjśće może własna dzałalność najlepiej specjalistyczne usługi na które jest zapotrzebowanie bo etat nigdy nieda pełnej swobody ,Albo wyjazd do bardzej cywilizowanego kraju to ostatnie to ostateczność ale już teraz nigdy niemówię nigdy
Największą bolączką kolei jest to, że jest państwowa (a może już nie?). Ja ostatnio przetestowałem Polskiego Busa (polskibus.com) i okazuje się, że można: tanio, na czas, względnie wygodnie i z szacunkiem do pasażera.
O miotaniu się w pogoni za szczęściem i (najlepszymi) wyborami do niego dróg, za najlepszy komentarz chyba może służyć krótki wykład Dana Gilberta: http://www.ted.com/talks/dan_gilbert_asks_why_are_we_happy#t-565604
I jak idzie Ci ze zmniejszeniem czasu pracy do 35 godzin tygodniowo?
Hej, na razie powstają fundamenty pod tą decyzję – jeszcze mam czas i wiem, że nie zrobię tego ot tak, dlatego muszę się dobrze przygotować do realizacji tego planu. Ostatnio wykonany krok (link) to podstawa, żeby plan wypalił.
Dlaczego chec podrozy uwazasz za wynik konsumenckiego prania mozgu i masz wyrzuty ze byles w Tajlandii? Nie popadajmy w paranoje, oszczedzanie oszczedzaniem ale przeciez nie zamkniesz sie w domu na 10 lat! Wyjazdy z pobudek innych niz dla szpanu sa jak najbrdziej super i wzbogacaja nasze doswiadczenie zyciowe 🙂