Pamiętasz, jak całkiem niedawno namawiałem Cię do cofnięcia się w czasie o kilka lat i przekonywałem, że może Ci to wyjść tylko na dobre? Że jednocześnie możesz mieć ciastko i zjeść ciastko – a że w przypadku elektroniki świeżość nie jest najważniejsza, to podejście nie grozi niestrawnością. Dzisiaj będzie nieco przekornie, bo udamy się do przyszłości – również niedalekiej. Ale sprzeczność tych dwóch wpisów jest tylko pozorna – w rzeczywistości łączą się one w jedną całość, która mówi: cofnij się w czasie, bo inaczej w przyszłości staniesz się…
No właśnie – kim? Stara dobra reguła mówi, że najlepsza nauka to ta wyniesiona z własnych upadków. Ciężko mi się z tym nie zgodzić i często sam jestem jak dziecko, które przestanie igrać z ogniem dopiero, kiedy porządnie osmoli sobie brwi. Z drugiej jednak strony, mam w sobie na tyle dużo pokory, że staram się wynosić jak najwięcej z doświadczeń innych i cennych nauk, które zdecydowali się mi udzielić, zwykle nic przecież z tego nie mając. Dlatego jako przeciętny korpo-ludek staram się obserwować starszych o kilka-kilkanaście lat współpracowników, mając w tym pewien ukryty cel. A jest nim próba odpowiedzi na pytanie: kim są te nieco starsze wersje mnie samego i czy chciałbym za kilka lat być w tym miejscu, w którym oni są teraz?
Kim są Ci „oni”? Patrząc na statystyki facebookowych fanów bloga, prawdopodobnie jesteś 25-34 letnim mieszkańcem dużego miasta. Sam idealnie wpasuję się w ten obraz, a jeśli do całości dodam pracę za biurkiem w korporacji i popatrzę na podobnych do siebie, starszych o 10 lat kolegów/koleżanki, widzę tak zwane życie na poziomie klasy średniej, finansowane niemal w całości przez banki. Oto jego cechy charakterystyczne:
– 2-3 letnie auto, najlepiej modnej marki, o którym koledzy chętnie posłuchają w trakcie przerwy na kawę. Często kombi (w końcu żonę trzeba było jakoś przekonać), ale 150 kucy pod maską musi być. A najlepiej razy dwa, bo przecież dzielenie się autem z drugą połówką czy wspólne organizowanie dojazdów jest nie do pomyślenia!
– jedna z trzech opcji: dom za miastem, ekskluzywny apartament albo porządne M4-M5 na obrzeżach.
– dziecko lub dzieci w wieku, w którym o ból głowy mogą przyprawić comiesięczne wydatki na „absolutnie konieczne” zajęcia pozalekcyjne, obozy sportowe/językowe i gadżety dla pociechy. Wszystkim tym oczywiście należy pochwalić się współpracownikom – niech wiedzą, że rośnie kolejny wzorowy konsument, stanowiący idealną pożywkę dla instytucji finansowych.
– ulubione hobby: TV na co dzień, a do tego co najmniej jeden z drogich sportów uprawiany od święta. Najlepiej wymagający nie tylko kosztownego sprzętu, ale i dalekiego wyjazdu w miejsce, gdzie są odpowiednie warunki do jego uprawiania.
– wygląd człowieka co najmniej kilka (jeśli nie kilkanaście) lat starszego niż w rzeczywistości.
– coroczne (częściej: co pół-roczne) wakacje all-inclusive w jednym ze śródziemnomorskich państw.
– umiejętność gładkiego wejścia w konwersację o najnowszych gadżetach, o których przecież „wszyscy” czytali i nie ma osoby, której ślinka by nie poleciała na samą myśl o dorwaniu cuda w swoje dłonie.
– zainteresowanie sportem. Oczywiście tym na światowym poziomie, uprawianym przez kogoś innego… im bardziej prestiżowa dyscyplina, tym lepiej. O skokach narciarskich można porozmawiać, ale dopiero kiedy wspomnisz o tenisie czy golfie będziesz traktowany poważnie.
– większa część doby spędzana w pracy lub czynnościach z nią związanych – takich jak choćby transport.
– weekendy, które służą przede wszystkim zresetowaniu się po kolejnym ciężkim tygodniu – koniecznie przy dużej ilości alkoholu wypitego w modnych lokalach.
– zadziwiająco luźne związki z najbliższymi. I nic dziwnego – przecież na to również potrzebny jest czas, a skoro ciągle go brakuje, to i ciężko podtrzymać relacje z rodziną.
W skrócie: delikwent żyje jakby jutra miało nie być, co w szczególnych przypadkach byłoby dla niego nawet lepsze, skoro od bankructwa i skamlania o pomoc bliskich dzieli takiego „kozaka” 1-2 miesięcy bez wypłaty. Wtedy jedyna szansa na wyjście z długów to sprzedanie nerki (starczy co najwyżej na odsetki), lub śmierć – ubezpieczenie fundowane przez korporację spłaciłoby większość długów. Czy to nie smutne, że jedynie taka tragedia byłaby w stanie wyciągnąć z tarapatów finansowych wiele rodzin, których wartość netto dawno zanurkowała poniżej zera i jakoś nie chce się wynurzyć?
Ale nie tylko o pieniądze chodzi. Zdrowie, relacje z bliskimi, czas na rozwój osobisty, hobby, a nawet na słodkie bimbanie – to wszystko łatwo utracić, a znacznie trudniej odbudować. To coś, co odkładamy na później… i później… i później, aż w końcu okazuje się, że jest za późno. Albo, że obecne życie na tyle różni się od tego sprzed paru lat, że nie ma już do czego wracać.
Czy sam nie masz czasami tak, że mimo ciągłego biegu mówisz sobie „jeszcze rok – dwa, później wszystko będzie inaczej„. Jeszcze tylko trzeba kupić to czy to, jeszcze jeden awans, jedna podwyżka, kilka dowodów na to, że jestem niezastąpionym pracownikiem. Spójrz na starszych stażem naokoło Ciebie – czy oni rzeczywiście są w innym punkcie, czy osiągnęli już to, co zamierzali na początku i wprowadzili więcej równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym? Czy zgromadzili już tyle, że teraz mają czas dla rodziny? Niestety – to tak nie działa. Mimo szczerych intencji, mimo zdefiniowanych planów, za każdymi drzwiami są następne, których sforsowanie wymaga kolejnych miesięcy poświęceń i wyrzeczeń.
Pamiętaj, że nigdy nie będzie dobrego czasu na odpuszczenie, zwolnienie tempa, zmianę priorytetów. Zawsze będą sprawy, które będzie trzeba pogodzić i wybory, które należy podjąć. Zawsze będziesz musiał poświęcić coś w imię czegoś innego. Odkładanie realizacji planów na później nie działa, ponieważ pędzący świat niemal siłą wybiera za Ciebie. Wybiera to, co świecące, modne, krzykliwe – nieważne czy masz 20, 40 czy 60 lat. Zamiast zachęcać Cię do podejmowania własnych wyborów, jesteś wręcz zniechęcany do myślenia, a wciąż zmieniające się zabawki (z których każda jest coraz droższa, bo przecież po konsoli jest smartfon, dalej auto, a później wejdziesz w grube tematy typu własny dom letniskowy czy posiadłość pod miastem) pomagają tkwić w dotychczasowej, patowej sytuacji.
W związku z tym proponuję, żebyś nie tracił czasu na gonitwę za białym króliczkiem, którego i tak nie masz szans złapać za ogon. Nie łudź się, że bez zdecydowanych działań tu i teraz, coś się zmieni, że będziesz mógł w końcu zaczerpnąć oddechu. Wyciągnij wnioski z błędów innych, ucz się na ich doświadczeniach i weź los w swoje ręce – inaczej za kilka-kilkanaście lat będziesz dokładnie w tym samym miejscu, co teraz – tylko otoczenie nieco się zmieni. Niestety, problemy staną się poważniejsze, a plany i marzenia sprzed kilku lat zostaną zepchnięte do odległych zakamarków Twojego umysłu.
Wiesz, co jest w tym wszystkim najsmutniejsze? Niestety zauważam u siebie wiele analogii do przedstawionego powyżej sposobu życia. Analogii luźnych, występujących dość rzadko, ale jednak istniejących. Zdarza mi się pracować zbyt dużo i ciężko powiedzieć przełożonemu „dość”, na czym cierpią między innymi kontakty z bliskimi. Egzotyczne wakacje to jedno z moich marzeń, i nawet jeśli wykonane w wersji minimalistycznej, to przecież rozmowa o jedzeniu w Tajlandii również niesie ze sobą przekaz „stać mnie, jestem fajny”. Wynika z tego, że sam nie do końca potrafiłem wyrwać się z niektórych schematów.
A skoro już teraz, mimo wielu świadomie podejmowanych wyborów, mam problemy z właściwym stosunkiem do niektórych pokus (mam na myśli pokazanie im środkowego palca), to czy za jakiś czas będę w stanie z dnia na dzień rzucić to wszystko? Zejść w jednej chwili z 40-kilku godzin w pracy do zera? Zrezygnować z wszystkiego, co praca daje i zabiera? Szczerze mówiąc uważam, że mogę być na to zbyt cienki, albo może się okazać, że jednak nie o to chodziło. Dlatego – nie chcąc kusić losu, który w pewnym momencie może ze mnie zadrwić, zaczynam planować już dziś, nie czekając na „godzinę zero”, która może nigdy nie nadejść. Naginając dotychczasowe reguły postaram się zaufać podejściu, zgodnie z którym ogłoszone publicznie cele są bardziej motywujące i mobilizujące do działania. Ogłaszam zatem wszem i wobec, że w ciągu najbliższego roku spróbuję trwale zmniejszyć liczbę godzin spędzanych na aktywności zawodowej do 35 godzin tygodniowo. To nie rewolucja, ale zwykle metoda małych kroków jest w takich sytuacjach najlepsza. Ba – niektórzy wręcz mieliby nie lada problem z sensownym zagospodarowaniem tych dodatkowych kilku godzin.
Jeszcze nie wiem jak (i czy) to zrobię, ale… zrobię 🙂 A później będą kolejne małe kroki! Pewien pomysł powoli rodzi się w mojej głowie, ale jeszcze sporo wody upłynie w Wiśle zanim będę mógł powiedzieć coś więcej. Wiem za to jedno: widząc starszych współpracowników i znając siłę przyzwyczajenia do prowadzonego trybu życia, muszę zacząć działać już niedługo, bo późniejsza, nagła zmiana może okazać się niewypałem, a życie prowadzone przez starszego o 10 lat „ja” nie być wcale tym, do czego dążę. A Ty? Czego oczekujesz od życia za 10 lat? Jaki jest Twój plan i czy już teraz działasz w celu jego realizacji? A może pozostawiasz wszystko wszechmogącemu… losowi?