Jednoznacznej i uniwersalnej odpowiedzi na pytanie postawione w tytule nie sposób sformułować. A z drugiej strony zadaje je sobie wielu młodych ludzi, dla których od dobrych kilkunastu lat jedynym sposobem na własne „m” jest zaciągnięciu długu, który potrafi mocno doskwierać. Jeśli trafiłeś tutaj, ponieważ zadajesz sobie tytułowe pytanie, już teraz mogę Ci pogratulować. Sama analiza tematu i rozważanie alternatyw świadczy o tym, że „cierpisz” na nadmiar gotówki i zastanawiasz się nad jej mądrym spożytkowaniem, zamiast standardowym wycelowaniem wartościowego ładunku w stronę galerii handlowych lub – w zależności od kalibru pocisku – salonów samochodowych. Serdecznie zapraszam Cię do poniższego wpisu, który rozpocznie się tym, co lubicie najbardziej: historią z życia wziętą 🙂
W pamiętnym roku 2006, jako młody człowiek, który dopiero co wkroczył na rynek poważnej pracy, postanowiłem o kupnie pierwszego mieszkania. Pamiętam, że od dłuższego czasu ceny metra rosły z miesiąca na miesiąc i nikt nie wiedział, kiedy to się skończy (poza jasnowidzami w telepudła rzecz jasna). Mi również udzieliła się atmosfera lekkiej paniki i – nie rozmyślając nad tym zbyt długo, podjąłem decyzję o rozpoczęciu naprawdę samodzielnego, dorosłego życia. Rach-ciach i decyzja podjęta – w kolejnym tygodniu miało być znowu drożej, więc nie było czasu na zwłokę. Dziura w ziemi kupiona (standard na te czasy), kredyt przyznany – pozostało co miesiąc płacić odsetki i patrzeć na rosnącą konstrukcję, która miała być pierwszym schronieniem dla mojej przyszłej rodziny.
Podczas jednej z rozmów w pracy wyszło na jaw, że nie tylko ja czekam na odbiór własnego „m”. Starszy kolega był w podobnej sytuacji, chociaż szczegóły wyglądały nieco inaczej. On bowiem był sprytną bestią, a ja króliczkiem bojącym się wyjrzeć na groźny świat ze swojej małej norki. Mój kredyt w złotówkach wydawał się absurdalnie drogi w porównaniu z Jego zadłużeniem w CHFach. Kwota mojego kredytu również dziwiła – w tych czasach każdy, kto nie brał „kreski” na 100-110% wartości nieruchomości (tak tak – wtedy nawet na wykończenie dawali – pytanie tylko czy mieszkania, czy siebie…), był uważany za dziwaka. W końcu ja pozbyłem się wszystkich oszczędności, zamiast skorzystać z niezwykle nisko oprocentowanych pieniędzy banku, a jednocześnie zainwestować zaoszczędzony kapitał w fundusze inwestycyjne, które dziwnym trafem wtedy również świeciły tryumfy i pozwalały zarobić tak, jak nigdy wcześniej.
Jeden z bardziej znanych funduszy. Dzisiaj nadal daleko do poziomów z 2006/7 roku…
Jednym słowem: bestia i króliczek. Nie zamierzam jednak budować historii o własnej nieomylności i dalekosiężności. Najzwyczajniej na świecie nie miałem wtedy zdolności kredytowej na kredyt walutowy w moim banku, a nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zasięgnąć rady „ekspertów”. I przez to, że nie trafiłem do sprzedawców marzeń (przepraszam – doradców finansowych), nikt w mojej głowie nie zasiał pomysłu, żeby zwiększyć kwotę kredytu i zainwestować w coś, co przynosi prawdziwe kokosy. A takie podejście swego czasu było naprawdę dość mocno promowane. Słowem: przypadek, dzięki któremu nastąpiło przeobrażenie króliczka w szczwanego liska (czasami chytruska), który z perspektywy czasu widzi, jak korzystny dla mnie był ten zbieg okoliczności. Dzisiaj po kredycie nie ma ani śladu, a kolega (prawdopodobnie, bo nie pracujemy już razem) ma dług w kwocie większej, niż w 2006 roku, a te drobne, które pozostały po tąpnięciu rynków finansowych z 2008 roku, jeszcze długo nie zbliżą się do cen sprzed 8 lat. A najlepsze jest to, że teoretycznie można było nieźle zarobić na tym podejściu. Kluczem był – jak to zwykle bywa – właściwy timing, którego niestety większość „nabitych” w tego typu zagrywki rodem z kasyna niestety nie miała.
Według mnie, inwestowanie pieniędzy, które mogłyby zostać przeznaczone na kupno własnego mieszkania to mocne nagięcie pierwszej zasady z dekalogu inwestora: inwestuj tylko i wyłącznie swoje środki. Biorąc kredyt, który uwolni Twoją gotówkę nie różni się zbytnio od wzięcia kredytu inwestorskiego. Tanie pieniądze z hipoteki kuszą, ale czy naprawdę jesteś w stanie regularnie i bez nadmiernego ryzyka wygrywać z oprocentowaniem kredytu? Z mojego doświadczenia wynika, że nie – a przynajmniej, że ja sam tego nie potrafię. Dlatego tak długo, jak odsetki z bezpiecznych lokat (a więc z oszczędności, a nie inwestycji!) wygrywały z oprocentowaniem kredytu, istniały powody do utrzymywania tego obciążenia. W końcu dostępna dość szybko gotówka stwarza znacznie więcej możliwości, a spłacenie kredytu to tylko jedna z nich. W pewnym momencie jednak lokaty zaczęły wyglądać wyjątkowo słabo, a oprocentowanie kredytu wcale tak ochoczo nie spadało. W takiej sytuacji podjąłem decyzję o uniknięciu ryzyka (a zarazem – potencjalnie większych zysków lub strat z inwestycji) i zdecydowałem o nieodnawianiu środków z lokat i zasypaniu kredytu. Cała procedura to realizacja postulatów z wpisu „bank mnie doi„, który nadal jest jak najbardziej aktualny, i to mimo aktualnego, niskiego oprocentowania lokat.
Czy chcę przez to powiedzieć, że każdy może i powinien pójść moją ścieżką, i tak samo jak ja – w krótkim czasie uniezależni się od wszelkich kredytów? Albo że to jedyna słuszna droga? Absolutnie nie, bo temat jest tak szeroki, a różniących się diametralnie sytuacji na tyle dużo, że nie sposób uogólniać. Zatem po kolei…
Pierwsza wątpliwość bardzo wielu z Was, czyli pytanie „chciałbym nadpłacić, ale z czego?” (to praktycznie parafraza popularnego „jak żyć?”). Pomijając ponad 140 wpisów na tym blogu, w których od samego początku staram się Ci pokazać sposoby na zaoszczędzenie poważnych pieniędzy, a także wszelkie mało prawdopodobne scenariusze typu duży spadek czy niezwykle hojna premia, jest jeszcze coś, co zabrzmi dość kontrowersyjnie, a w czym ja osobiście upatruję szansy dla wielu: czas jest Twoim sprzymierzeńcem, i to mimo ogromu odsetek spłaconych w pierwszych latach spłaty rat. Jak to możliwe?
Pomijając WIBORy, LIBORy i inne cuda (typu kredyt we franku), wysokość comiesięcznej raty pobieranej przez bank będzie podobna przez cały okres kredytowania. I tu właśnie kryje się broń, której wielu nie dostrzega. Przez którą wielu machnie ręką na oszczędzanie z myślą o wcześniejszej spłacie kredytu. Twierdzą oni, że dzisiejsze kilkaset złotych, które wygospodarujesz z wielkim trudem każdego miesiąca to i tak grosze w porównaniu z setkami tysięcy, które musisz spłacić. Bujda! A wszystko dzięki zmianie wartości pieniądza w czasie. Nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że to same „tysiąc pincet”, które płacisz bankowi dzisiaj, będzie warte znacznie mniej za 10 czy 20 lat. Nie trzeba też być jasnowidzem, żeby być niemal pewnym, że za ten czas będziesz zarabiał znacznie, ale to znacznie więcej niż dzisiaj, płacąc ratę zbliżoną do tego, co lata temu! Tak się składa, że jeśli chodzi o kredyty hipoteczne, obniżenie wartości pieniądza i wzrost wynagrodzeń to prawdziwy święty graal dla kredytobiorców. Z których wielu wywiesza białą flagi już na początku drogi, co jest często wynikiem lekkomyślności, a przede wszystkim: krótkowzroczności.
Jakkolwiek dzisiejsza rata by Cię nie przytłaczała, z każdym kolejnym rokiem „powinno” być lepiej, a każda zaoszczędzona złotówka przybliży Cię do momentu (jak by nie było – pięknego!) wykreślenia nazwy banku z Twojej księgi wieczystej. I nawet, jeśli jesteś w jednej z wielu szczególnych sytuacji, wśród których jest zarówno kredyt w CHFach, jak i rozmaite dopłaty z programów „rodzina na swoim” czy „mieszkanie dla młodych”, to również warto przeanalizować obecną sytuację i wybiec myślami do przodu. Przecież nie wiesz, jaki będzie kurs CHFPLN za kilka, kilkanaście lat – i czy wtedy nie będziesz w sytuacji, w której spłata reszty kredytu będzie optymalnym rozwiązaniem. Wiesz za to, że dopłaty z programów państwowych nie będą trwały wiecznie i w pewnym momencie zostaniesz tego wsparcia pozbawiony. Czy nie jest zatem absolutnie naturalnym, żeby już teraz zacząć się przygotowywać do tego momentu i nie dać się „zaskoczyć”?
Zaraz zaraz – ale czy to się w ogóle opłaca? Specem od tego typu wyliczeń jest Michał, więc odsyłam do konkretów. Tymczasem ja chciałbym zwrócić Twoją uwagę na fakt, że opłacalność wcześniejszej spłaty kredytu nie powinna być jedynym czynnikiem, na którym będziesz bazował. Spokojniejszy sen i zdecydowanie większe poczucie niezależności to coś, w co zdecydowanie warto inwestować. Możliwość swobodnego decydowania o miejscu, w którym żyjesz to kolejny pozytywny aspekt braku „kreski” – sam się przekonałem, że bez zbędnych obciążeń znacznie łatwiej jest wyjść ze strefy komfortu. Nie mówiąc nawet o tym, że podejście „wcześniejsza spłata się nie opłaca” bardzo często prowadzi do dalszych wniosków pod tytułem „oszczędzanie nie ma sensu”, a stąd już bardzo niedaleko do „Należy mi się! Wszystko! Natychmiast!” 🙂
Kolejnym często pojawiającym się pytaniem jest: „czy bardziej opłaca się skrócić czas spłaty, czy obniżyć ratę„. To bowiem dwie opcje, które zazwyczaj masz do wyboru nadpłacając część kapitału kredytu. W większości przypadków bardziej opłacalne jest utrzymanie wysokości raty i skrócenie czasu spłaty, a więc coś, czego ja sam… nie wybrałem 🙂 Tu znowu pierwsze skrzypce odegrał aspekt psychologiczny. Decydując się na obniżenie raty i utrzymanie okresu kredytowania, od razu widzisz efekt. I nawet jeśli to tylko kilkadziesiąt złotych więcej w portfelu, to co miesiąc możesz tą kwotę odłożyć na kolejny, podobny ruch. Nic tak dobrze nie mobilizuje do działania jak natychmiastowy, pozytywny jego efekt! A skoro sam kilkakrotnie miałem okazję przejść tą niezwykle prostą procedurę wcześniejszej, częściowej spłaty kredytu, czemu nie miałbym się podzielić tą wiedzą. Każdy bank ma prawdopodobnie swój schemat, ale jego ogólna wersja sprowadza się do 2 prostych kroków:
– zapewnij odpowiednie środki na koncie, z którego spłacany jest kredyt
– poinformuj bank o chęci spłaty, wybierając jedną z opcji (zmniejszenie raty lub skrócenie okresu spłaty). Oto sposób, w jaki ja to robiłem:
Mam nadzieję, że przekonałem Cię, że warto kredyt nadpłacać, a przynajmniej się do tego przygotowywać, jeśli aktualnie spłata się nie kalkuluje. Są oczywiście minusy takiego rozwiązania, jak choćby spłata znacznej części odsetek w pierwszych latach po zaciągnięciu zadłużenia. Dodatkowo, każda umowa jest nieco inna i należy się upewnić, że wcześniejsza spłata nie spowoduje naliczenia dodatkowych kosztów czy podpisania aneksu do umowy (zwykle płatnego). Dlatego na sam koniec…
Mam dla Ciebie zadanie domowe 🙂 Jeśli jesteś kredytobiorcą, wygospodaruj godzinę na ponowne przeczytanie swojej umowy o kredyt hipoteczny i dowiedzenie się, czy i kiedy spłata (chociażby częściowa) byłaby optymalna. Inaczej mówiąc: przy jakich warunkach nie stracisz na tej operacji więcej, niż możesz zyskać. Taka informacja to pierwszy krok do planowania życia bez długów, do czego serdecznie Cię zachęcam. Moja propozycja brzmi: nadpłacaj kredyt lub – jeśli to aktualnie nieopłacalne – oszczędzaj na wykonanie tego ruchu w przyszłości. Zdaję sobie sprawę, że to podejście dość asekuranckie i zdecydowanie mało efektowne, ale sam się przekonałem, że niezwykle skuteczne.
PS Należy pamiętać, że kredyt hipoteczny należy do najniżej oprocentowanych pożyczek, więc jeśli masz wyżej oprocentowane długi, dobrym pomysłem będzie pozbycie się ich w pierwszej kolejności, a dopiero po zgaszeniu tych najbardziej palących pożarów, zainteresowanie się pożyczką hipoteczną.
[poll id=”12″]
Wyczekiwałem kolejnego wpisu, wyczekiwałem.
A tu masz babo placek – wpis, który mnie zupełnie nie dotyczy.
Co zrobić?…
Chyba jednak w tym wypadku tylko się cieszyć z tego, że Dobry Los zesłał mi mieszkanie wraz z Żoną. 🙂
Polecam w takim razie odświeżyć sobie któryś z poprzednich wpisów – najlepiej taki, który czytałeś na tyle dawno temu, że będziesz miał wrażenie, jakbyś go czytał po raz pierwszy 😀
A to mieszkanie było wraz z żoną, czy raczej żona z mieszkaniem? 🙂
W tamtych pięknych czasach (rok ’99, końcówka humanistycznych studiów) żyłem miłością, literaturą, filozofią oraz… piwem i na tak niegodne mej uwagi rzeczy, jak mieszkania czy majątki po prostu nie zwracałem uwagi. 😉
.
Materialistą i skąpcem stałem się później. 😉
Kredyt? A co to takiego? 🙂
W moim przypadku było tak: pożyczyłem od banku 100 tyś zł. na 20 lat w 2006. Rata nie była duża oscylowała między 500-600 zł. Jednak sama świadomość, że jestem zadłużony i że nie jestem właścicielem mieszkania nie wpływała na mnie dobrze- od razu zacząłem szukanie możliwości wcześniejszego spłacenia kredytu. Wtedy właśnie zmieniłem swoje podejście do finansów- oprócz pracy na etacie rozpocząłem własną działalność gospodarczą, zlikwidowałem przecieki finansowe, zainteresowałem się minimalizmem i strumień pieniędzy zaczął bardzo szybko płynąć- zacząłem bardzo szybko nadpłacać kredyt- także w 2010 był on już spłacony. Oczywiście nadwyżki finansowe mógłbym zainwestować w rozwój działalności lub konsumpcję a kredyt te kilkaset złoty miesięcznie dalej by się spłacał nieodczuwalnie dla mnie, ale mój spokój i świadomość, że nie mam długów był dla mnie o wiele ważniejszy. No i oczywiście wziąłem kredyt w złotówkach mimo, że inni pukali się w głowę, że przecież frank taki tani, a ja wtedy pomyślałem, że skoro jest aż tak tani to może być tylko droższy…..
Historia dość podobna do mojej. Kto by pomyślał – jednak nie jestem kosmitą? 🙂
Nie jestem pewien, ale czy to właśnie te pominięte „LIBORy i WIBORy” nie sprawiają, że kiedyś oddamy bankowi dokładnie tyle samo warte „tysiąc pincet” jakie wzięliśmy? Zdaje się, że WIBOR zależy w dużej mierze od inflacji…
Stopy procentowe to narzędzie walki z inflacją i o ile jest z nią powiązane, to efektu o którym piszesz nie wprowadza. Za 30 lat każda złotówka straci (strzelam, nie sprawdzając) pewnie połowę wartości, a przecież żaden bank nie każe Ci płacić 3.000 zamiast tego „tysiąca pincet”, argumentując: „bo inflacja”. Banki i bez tego przez kilka pierwszych lat zarobią na odsetkach wystarczająco dużo.
Ja mówię o WIBOR. Jeśli inflacja rośnie, to upraszczając: WIBOR też rośnie. Jeśli WIBOR wzrośnie o 2 pp. to oprocentowanie Twojego kredytu również wzrośnie o 2 pp. Mylę się?
Skutki inflacji się kumulują, natomiast wysokość raty zależy jedynie od aktualnej stawki WIBORu i jej skutki nie kumulują się z roku na rok.
Wolny podał świetny argument przeciwko wcześniejszej spłacie kredytu: spadek wartości pieniądza w czasie. Paradoksalnie z wpisu wynika, żeby nie spłacać wcześniej kredytu, a najlepiej wydłużać go ile tylko można.
Oczywiście wynika to z błędnego założenia, że wysokość raty w przyszłości będą zbliżona do obecnej. Możliwe by to było w przypadku gdyby przez kolejne 30 lat stopy % nie będą rosły. Znaczy się Wolny jest bardzo dużym optymistą jeśli chodzi o nasz dalszy rozwój.
Co z kolei pod znakiem zapytania stawia jego poprzednie wpisy o kupowaniu złota i obawia przed przyszłością.
Chyba raczej pesymistą…
Praktyka ostatnich lat jest raczej taka, że stopy % rosną gdy gospodarka ma sie „dobrze”, a stoją w miejscu lub spadają, gdy politycy twierdzą, że „gospodarka ma sie dobrze”
Jakieś założenia należy poczynić, a sztuczne byłoby nagle wyczarowywanie znacznie zawyżonych wartości (np. inflacji), skoro na przestrzeni ostatnich lat jest jak jest. Jeśli sytuacja się drastycznie zmieni, to prawdopodobnie większość wpisów na wszelkich blogach o finansach osobistych będzie można włożyć między bajki i ja nie będę wyjątkiem.
Zauważ też, że zwróciłem większą uwagę na aspekty psychologiczne niż na opłacalność wcześniejszej spłaty kredytu. Jestem żywym przykładem na to, że w pewnych sytuacjach nie warto wszystkiego przeliczać, a liczy się spokojny sen i poczucie większej niezależności i… wolności?
Wolny, zauważyłem zdumiewającą rozbieżność ostatniego zdania i Twoich wczesniejszych słów o ubezpieczeniach. Tam przeliczanie wszystkiego liczyło się o wiele bardziej niż spokojny sen 🙂
Spokojny sen to coś, o co najlepiej zatroszczyć się samemu – bez polegania na instytucjach finansowych. Dlatego zarówno ubezpieczenie samego siebie (chociażby przez oszczędzanie), jak i nadpłaty kredytu hipotecznego prowadzą do tego samego celu.
Dla mnie to – na szczęście jak sądzę – problem czysto teoretyczny.
Myślę jednak, że każde z tych rozwiązań (i spłata zgodnie z umową, i spłata wcześniejsza) ma swoje wady i zalety…
A skoro Polacy to podobno malkontenci 😉 na koniec zacytuję słowa chyba Sokratesa: Jakkolwiek postąpisz zawsze bedziesz tego żałował” 🙂
Hmmm – ani razu nie żałowałem wcześniejszej spłaty kredytu. I nie sądzę, żebym kiedyś pożałował – to zbyt przyjemne uczucie 🙂
Ty nie, i paru innych też nie…
Ale Polak – genetyczny malkotent 😉 Będzie bardziej skłonny rozważac co ew. stracił szybciej spłacając kredyt niż co zyskał 🙂
Paradoksalnie widzę tu kolejny sposób widzenia pod tytułem „kredyt w zagranicznej walucie – więcej kasy pożyczonej od banku”. Świetnie, wszystko elegancko, jakiś czas temu widzieliśmy nagonkę, jak to ludzie rozpaczają, bo CHF w górę poszedł i mają droższe raty, a jakby wzięli w złotówkach, to by mniej spłacali… G**** PRAWDA!! Zacznijmy od tego, że gdyby większość ludzi chciało wziąć kredyt w złotówkach na taką samą kwotę, jak się zapożyczyli w CHF, bank by im odmówił!! Czemu wszędzie widnieje sposób myślenia, żeby kombinować, jak tu się zadłużyć na największą kwotę, a nie żeby zadłużyć się jak najmniej, i jeszcze na jak najlepszych warunkach? Przecież porównując te same kwoty hipotetycznego kredytu, to CHF by musiał pójść w górę jeszcze z 20gr ponad osiągnięte maksima, żeby po przeliczeniu koszt kredytu dopiero się ZRÓWNAŁ z kosztem tej samej kwoty wziętej w PLN.
A co do kwestii nadpłacania kredytu hipotecznego… Najpierw odłożyłbym to na jakąś poduszkę finansową, może być typową po kredyt, żeby było zabezpieczenie na czarną godzinę (na przykład na jakiś fundusz obligacji). A później już trzeba to rozpatrywać indywidualnie… albo zwiększamy poduchę (odsetki oszczędności i spadek pieniądza kredytu w czasie działa podwójnie na naszą korzyść), albo zmniejszamy ratę albo skracamy okres spłaty.
Sorry, ale muszę to napisać.
„Nie trzeba też być jasnowidzem, żeby być niemal pewnym, że za ten czas (10-20 lat) będziesz zarabiał znacznie, ale to znacznie więcej niż dzisiaj, płacąc ratę zbliżoną do tego, co lata temu!” – jesteś naiwny… albo brawurowy. Wychodzi na jedno – obyś się nie przejechał i przez 20 lat non stop nie miał złych okresów w życiu.
Nie zrozumiałeś chyba części wpisu. Kredyty w CHF to według mnie coś dziwnego, bo wkraczamy ze spekulacją na grunt zapewnienia podstawowych potrzeb rodziny, ale nie piszę, że ich zaciąganie się nie opłacało. To, co się nie opłaca na dzień dzisiejszy to ich wcześniejsza spłata – i z tym się chyba wszyscy zgodzimy – wystarczy spojrzeć na kurs CHFPLN. Ja mimo wszystko wolę większą dozę bezpieczeństwa i mniej ryzyka, zwłaszcza w przypadku dużych sum, którymi w przypadku kredytów obracamy.
Co do końcówki Twojego komentarza – nie gdybam, ale bazuję na zmianach płac w przeciągu ostatnich lat – chociażby na swoim przykładzie. Zapewniam, że różnica pomiędzy tym, co zarabiałem wkraczając na rynek pracy a moją stawką dzisiaj jest kolosalna, i to nie tylko ze względu na wzrost kwalifikacji. Na podobne pieniądze jeszcze 10 czy nawet 5 lat temu nie miałbym szans.
Twój przypadek nie jest odosobniony, ale smutna prawda jest raczej taka, jak napisał Mateusz. Szybki wzrost pensji masz mniej więcej do trzydziestki, potem najczęściej (przy pracy etatowej) czeka stagnacja.
Nie jestem pewien, że ma to związek z wiekiem. A nawet jeśli, to chyba nie twierdzisz, że przez najbliższe lata wzrost dochodów nie będzie chociażby amortyzował inflacji?
W moim obecnym miejscu pracy (duża korpo) większość pracowników nie dostała nominalnej podwyżki od ostatnich kilku lat, więc i z tym założeniem byłbym mocno ostrożny. Ja na przykład zakładam, że gdybym był zmuszony zmienić pracę, zarabiałbym prawdopodobnie mniej niż obecnie.
Też pracuję w dużej korpo i u nas pensja jest (podobno – jeszcze nie doświadczyłem) indeksowana co roku o inflację. Oczywiście nie ma co zakładać, że będę tu pracował w nieskończoność i że tak będzie zawsze, ale sytuacje są różne.
Dlaczego uwazasz, ze za 20 lat nie bedziemy placic tej samej raty?
Będziecie płacić mniej więcej tą samą ratę kwotowo, ale Wasze zarobki będą prawdopodobnie znacznie wyższe, więc rata będzie „bolała” znacznie mniej. Przykład: dzisiaj zarabiasz 4k, płacisz ratę 1k. Za 20 lat: zarobki 10k, rata 1k. Kwotowo to samo, proporcjonalnie do zarobków – już zdecydowanie nie.
Kredyt? A co to takiego 😉
Ostatnio nabieram coraz większego dystansu do „przewidywania przyszłości” na zasadzie: „za kilkadziesiąt lat będziemy zarabiać więcej”, lub „pięć złotych odkładanych co miesiąc dzięki procentowi składanemu da nam po trzydziestu latach… „. Średnio co jakieś 20 lat otaczający nas świat zmienia się diametralnie, a biorąc pod uwagę szybsze tępo życia zmiany będą miały miejsce coraz częściej. Ekonomia, polityka, rozwój techniki czy degradacja środowiska naturalnego – każdy z tych elementów może wywrócić nasz świat do góry nogami ( co w sumie jest prawdopodobne w skali kilkudziesięciu lat, czyli pewnie większości z nas się przydarzy).
Albo nastrój z ostatnich wpisów mocno się Wam udzielił, albo ja coraz bardziej dostrzegam pesymizm przebijający z części Waszych wypowiedzi… a pewnie jedno i drugie jednocześnie. Aż mam ochotę poczytać wiadomości – akurat w momencie, kiedy od 3 dni nawet na nie nie spojrzałem. Nie – powstrzymam się i tym razem 🙂
Z ekonomią jak z meteorologią 🙂
Jedna i druga to nauki ścisłe, ale bardzo niedokładne 🙂
A prognozowanie powyżej 3 dni to jak wróżenie z fusów 🙂
Wielu by polemizowało z nazywaniem ekonomii nauką ścisła 🙂 I chyba mieliby rację, mimo że ta najnowsza ekonomia bardzo wiele czerpie z matematyki.
Wiem, może bardziej powinno móić się o ekonometrii w tym przykładzie…
Pesymizm – absolutnie nie 😀 Przynajmniej w moim przypadku wygląda to tak, że choć nie widzę przyszłości w różowych barwach, takie podejście pozwala mi obrać lepszą strategię, a to powód do radości. A jeśli jednak jakimś cudem wszystko będzie piękne i wspaniałe – nie będę miał powodów do narzekań.
Wolny: albo rybka albo akwarium.
Albo stopy będą niskie przez następne 20-30 lat albo nie.
Jeśli wariant 1-szy [co opisujesz w poście] to nadpłata kredytu nie ma żadnego sensu. Matematyki się nie oszuka. Dlatego nie możesz twierdzić, że [przy tych założeniach] wcześniejsza spłata kredytu jest opłacalna, bo jest dokładnie odwrotnie.
Sam wybrałem taki kredyt, który mogę swobodnie nadpłacać. Wystarczy dzień przed ściągnięciem raty telefon do banku 🙂
Oczywiście warto nadpłacać w obecnej sytuacji, gdy oprocentowanie lokat woła o pomstę do nieba. Natomiast nie napisałeś nic o funduszu bezpieczeństwa. Warto mieć pewną sumę pieniędzy na czarną godzinę.
Za kilka dni płacę pierwszą ratę kredytu i od razu podwajam kwotę jej spłaty 🙂 Zobaczymy jak szybko uda się spłacić ten kredyt.
Nadpłacanie jest korzystne zawsze ze względów psychologicznych, z ekonomicznych już niekoniecznie 🙂
Osobiście jeszcze nie mam takiego kredytu, ale chyba wolałabym spłacić go jak najszybciej i „coś” mieć niż spłacać i inwestować.
Najlepiej byłoby spłacać kredyt i jednocześnie sporo oszczędzać, ale przed tym chyba jeszcze długa droga. Pozdrawiam 🙂
Mam kredyt z dopłatami w RnS (aktualne oprocentowanie 2,19%) i jeszcze przez kilka lat nadpłata kredytu hipotecznego w zupełności się nie będzie opłacała. Co więcej, jestem w tej komfortowej sytuacji, że prawdopodobnie nawet po zakonczeniu dopłat moje bezpieczne oszczędności będą przynosiły większy zysk po opodatkowaniu niż oprocentowanie kredytu. Co więcej, pluję sobie w brodę, że wziąłem kredyt tylko na 70% wartości mieszkania 🙂
Sytuacja więcej niż wyśmienita. Moja rata kredytu wynosiła WIROB + 1pp., czyli na chwilę obecną byłoby to 3,7%. Lokaty, które ostatnio zakładałem były oprocentowane na 3,4% brutto.
To może ja zadam pytanie szanownemu gronu 🙂
Obecnie mam kredyt na 195.000 zł
Za kilka miesięcy dostanę zastrzyk gotówki ( 90.000 zł )
Chciałbym kupić drugie mieszkanie również na kredyt (320.000 zł)
i tu pojawia się pytanie:
1. Nadpłacić kredyt numer 1. i zostać ze 105.000 zł kredytu ?
2. 90.000 zł przeznaczyć na wkład własny i wziąć drugi kredyt w wysokości 230.000 zł ?
3. Odczekać, spłacić pierwszy kredyt do końca i dopiero brać się za drugi ? 😉
Dodałeś mało danych. Jakie są warunki (marża, typ LIBOR-u, możliwości wcześniejszej spłaty, rata, ile zostało rat) dla pierwszego kredytu? Jakie będą te warunki dla drugiego?
To moze sam zdecyduj? 🙂
Będziesz miał luksus „mania” pretensji do siebie samego, gdyby coś poszło nie tak, lub prawo do samodzielnego „chodzenia w glorii chwały” gdyby wszystko poszło dbrze 🙂
Nigdy nie bierz kredytu przeznaczonego na konsumpcję.
Przez ludzi będących niespełna rozumu, którzy są w stanie założyć pętlę kredytową na 30 lat, ceny mieszkań oderwały się od rozsądnych poziomów.
Gdyby nie rzesza baranów, nie mielibyśmy w Polsce bańki na rynku mieszkaniowym. Mieszkanie kupowalibyśmy za gotówkę, po kilku latach oszczędzania i mieszkania w najmowanym.
„mielibyśmy”, „kupowalibyśmy” – ta konstrukcja nazywa się (o ile dobrze kojarzę) trybem przypuszczającym (można by nawet rzecz: życzeniowym) i jak sama nazwa wskazuje, dość mocno odbiega od stanu faktycznego, dlatego zamiast zarzucać mi pisanie bajek, może wstrzymaj się z tworzeniem własnych?
Jak możesz polecać na blogu o „wolności” jedną z większych pułapek w jaką może trafić człowiek – kredyt konsumpcyjny? Nie ma żadnego znaczenia, że są to „najtańsze pieniądze na rynku”.
Ceny oderwały się rozsądnych poziomów, bo znaleźli się jelenie gotowi poświęcić własną wolność dla kilku cegieł.
Proszę się o mnie nie martwić, bo moja praca stawrza mi możliwość kupowania mieszkania bez zakładania pętli.
Jak tylko ktoś bardzo celnie wypunktuje autora, ten zaczyna zachowywać się jak obrażony nastolatek. Więcej powagi.
Na jakiej podstawie definiujesz jako „konsumpcyjne” kredyty hipoteczne, mające (przynajmniej w założeniach) umożliwiać zaspokojenie jednej z podstawowych potrzeb rodziny? Bo co bardziej „rozgarnięci” kupują posiadłości, na które ich nie stać? Spójrz na realia i powiedz, jakie widzisz szanse na to, żeby w najbliższych latach ceny spadły np. o 50% (czy wtedy będą dla ciebie sensowne, czy jeszcze nie?). Bo jeśli REALNIE prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest bliskie zeru, to powiedz młodej rodzinie żeby się stuknęła w głowę i zamiast tych kilku cegieł wybrała… no – właśnie, co? Tupnięcie nogą i powiedzenie „ja się tak nie bawię – nie pasują mi reguły tej gry”?
I jeszcze jedno. Twierdzisz, że możesz pozwolić sobie na kupno mieszkania bez kredytu. To o co ten krzyk – taki z ciebie obrońca uciśnionych, który sam cieszy się pokaźnym majątkiem, a jednocześnie współczuje innym, mającym gorzej? Przykro mi, ale sądząc po twoich dotychczasowych komentarzach – nie kupuję tej historii.
Spadną ceny mieszkań spadną: po pierwsze Polska się wyludnia, po drugie wiele osób, które zaciągnęły kredyty np. we frankach nie są w stanie ich spłacać, czyli po eksmisjach ich mieszkania wrócą na rynek.
No to kiepski z Ciebie psychiatra skoro nie potrafisz odłożyć przez kilka lat na mieszkanie. No offense 🙂
Myślę, że pseudonim czytelnika świadczy co najwyżej o niespełnionych aspiracjach.
Być może. Niemniej muszę Ci pogratulować. Doczekałeś się prawdziwego hatera, a to obecnie jeden z wyznaczników osiągnięcia sukcesu.
Krytyka, nawet wyrażona w mało elegancki sposób, to jeszcze nie hejt.
Nie ma więc czego gratulować.
Krytyka może być i mało elegancka – w końcu nie każdy odebrał w życiu odpowiednie wychowanie. Lepiej jednak, jeśli jest przynajmniej rzeczowa i zawiera jakiekolwiek (już nawet nie mówię, że racjonalne) argumenty.
misie, poczytajcie ten blog zamiast pyskować [szczerze polecam blog, totalny mistrz w temacie]: http://wdomachzbetonu.blogspot.co.uk/
Autorowi sugeruję pominięcie w swoich „rozważaniach” tematu finansów osobistych i inwestowania, bo się na tym po prostu nie zna („Wszystko dzięki zmianie wartości pieniądza w czasie. Nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że to same „tysiąc pincet”, które płacisz bankowi dzisiaj, będzie warte znacznie mniej za 10 czy 20 lat. Nie trzeba też być jasnowidzem, żeby być niemal pewnym, że za ten czas będziesz zarabiał znacznie, ale to znacznie więcej niż dzisiaj.”).
jest duża szansa, że ktoś sobie zrobi poważną krzywdę, przez takie „rady”.
Proponuję skupić się na tematach, na których autor zna się najlepiej np.:
„Rozpoczynamy miesiąc inny niż wszystkie. Dziś myliśmy Maję w Brdzie. Zaoszczędziliśmy dzięki temu 0,0001 PLN. Pomnożone przez 10 lat i 7 % zysku da nam to szalone 49 PLN oszczędności! Chyba nie muszę pisać, że Matka Natura (NewAge nowomowa) nam za to podziękuje.”
Z tak rzeczowymi argumentami nie sposób polemizować. Czyżby to nowa metoda w twoim fachu, roboczo nazywająca się „bo tak”?
Uuuu… widże ,ze kolega zapuszcza w Bydzi korzenie 😉
„Bo tak” jest nazywane w niektórych środowiskach „argumentem kujawskim”, bo ponoć właśnie na Kujawach najczęściej się go używa 🙂
Tego nie byłem świadomy, ale to Psychiatra użył argumentu tego kalibru – a dodatkowo zna się nieco na geografii regionu, więc może to rodowity Kujawiak?
Trafnie i dowcipnie. Wolny proponuje wiecej kontaktu z rzeczywistościa.
Dowcipne? Może i tak. Trafnie? Jeśli Psychiatra nie czuje się na siłach, proszę więc Ciebie o wyjaśnienie trafności tej wypowiedzi i odniesienie się do zarzutów co do moich „rad”. Tylko merytorycznie proszę – dowcipnie już było…
Choćby i to „Nie trzeba też być jasnowidzem, żeby być niemal pewnym, że za ten czas będziesz zarabiał znacznie, ale to znacznie więcej niż dzisiaj.”
======
Ja nie byłabym tego taka pewna.
Ręka do góry, kto 10 lat temu zarabiał tyle lub mniej, ile dzisiaj. Ile procentowo będzie takich przypadków? Obstawiam, że bardzo mało.
Ja! 8 lat temu zarabialam 3 razy wiecej niz teraz. Nigdy nie pzypuszczalam, ze bedzie kryzys, spadek zatrudnienia, problemy ze zmiana pracy. Maz teraz tez zarabia znacznie mniej niz 8 lat temu. Nie jestesmy w stanie przeniesc sie w poszukiwaniu nowej pracy ze wzgledu na fakt, ze dzieci sa w wieku szkolnym i tutaj chodza do dobrej szkoly i w nowym miejscu truno bedzie znalezc podobna, nie znajac nowego miasta lub bez utraty czasu na dojazdy do niej… bo nie wiadomo jak daleko od miejsca zamieszkania bedzie. I po drugie , tutaj mamy dom. Nie jest latwo rzucic wszystko i pojechac w nieznane, bo ktos naobiecuje nam ciut lepsze warunki przez tel lb na rozmowie rekrutacyjnej z oferta na czas okreslony. W pewnym wieku rynek pracy nie stoi otworem jak to bylo 10 lat temu. A wlasna firma… hmmm…. kryzys dal sie mocno we znaki wielu, nie tylko nam… zycie sporo nas nauczylo i mam wiecej dystansu do spraw, ktorych nie mozna zaplanowac.
To musi być przykre, najpierw poczuć smak pieniądza, a potem boleśnie odczuwać jego niedostatek.
Przykrych w zyciu moze byc wiele rzeczy. Wzmacnia to, ze umie sie przezwyciezac trudnosci. Nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo. U nas dorobilismy sie w zyciu wielu rzeczy, ktore nadal posiadamy, jedynie nie inerstujemy w nowe, ani nie oszczedzamy tyle ile kiedys. Jedynie ukazuje przypadek, ze dochody wraz z uplywem lat nie rosna liniowo jak podkresla autor bloga.
Przyznam, że ta dyskusja nieco mnie naprowadziła na nowy temat wpisu, więc przy okazji bardzo dziękuję za podpowiedź 🙂
Teraz odniosę się do tego, co napisałaś wyżej i do reakcji Kasi Rz i Gosi. Nie odbierz tego osobiście, bo nie znam Twojej sytuacji i nie zamierzam być złośliwy. Tak się zastanawiam nad tym współczuciem dla tych, którzy mieli dużo, a później z różnych powodów musieli się zadowolić znacznie mniejszymi zarobkami. Bo kto ma gorzej: ten, który od zawsze zarabia najniższą krajową, czy ten, który właśnie „poczuł smak pieniądza”, a następnie musiał zaakceptować znacznie gorsze warunki? Wszystko jest relatywne i wiele zależy od tego, jak zareagujemy na zwiększony strumień pieniędzy. Do dobrego przyzwyczaić się łatwo, ale obniżyć własną stopę życia – znacznie trudniej.
Myślę, że bardziej frustrująca i odczuwalna jest sytuacja: najpierw zarabiam kwotę X, potem trzy razy mniej.
Jeśli za porównywalny wkład i zaangażowanie, to prawdopodobnie masz rację. Tyle że ta frustracja to efekt właśnie przyzwyczajenia do tego wyższego standardu życia. Ja również zarabiam kilkaset procent więcej niż na początku, ale nie oznacza to dla mnie automatycznego podniesienia poziomu życia. Co bym zrobił i jakbym się czuł, gdybym nagle zaczął zarabiać 1/3 tego, co obecnie za tą samą pracę? Mogę tylko gdybać co do odczuć, natomiast prawdopodobnie szukałbym alternatyw i byłbym elastyczny i mobilny. Na tyle, żeby nie trzymać się aktualnego zajęcia na siłę.
Takie historie, smutne i prawdziwe, dają wiele do myślenie i pokazują, że trzeba się zabezpieczyć na przyszłość. Ania chyba nie jesteś wyjątkiem, ale mam nadzieję, że się Wam poprawi.
NAp oczątku mojego życia zawodowego zarabiałem dużo, potem bardzo dużo, potem tyle, ze zastanawiałem się czy posiadane 5 zł wydać na jedzenie dziś czy pojutrz,ep otem znowu dużo, potem bardzo dużo…
Historycznie patrząc wzrost jest, ale tąpnięcia i wizja głodu też były po drodze…
Tak, udało mi się z dołkap odnieść, ale wielu ludziom sie nie udaje…
Tak się zastanawiam… czy do tego Twojego dołka nie przyczyniły się właśnie te bardzo wysokie zarobki i ambicje zajścia jeszcze dalej, niż byłeś? Żeby upaść na dno, trzeba się najpierw wysoko wdrapać, czyż nie? Tak tylko gdybam, bo Twoją historię chyba poskładam dopiero po kilku latach zostawiania przez Ciebie okruszków informacji w komentarzach 🙂
Różne rzeczy. Przede wszystkim własna pycha, nadmierna wiara we własne możliwości i źle dobrani wspólnicy…
A jak chcesz znać całość to w końcu musimy się spotkać na piwie (ty płacisz?) i wszystko Ci opowiem. No dobra, prawie wszystko…
Ja 10 lat temu zarabiałam 760zł, teraz 3 razy tyle. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że utrata dotychczasowej pracy spowodowałaby pewnie sporą obniżkę wynagrodzenia, bo szukając nowej pracy przyjęłabym każdą – mam małe dziecko na utrzymaniu i męża, który zarabia niewiele ponad minimum. Także cieszę się z tego, co mam.
Kredyt hipoteczny jeszcze mnie nie dotyczy, ale marzę o własnym domku, bo mieszkam w bloku na 26m2. I jeśli już będę ten kredyt mieć, to na pewno w miarę możliwości będę nadpłacać, bo źle mi się śpi ze świadomością posiadania długów.
Czyli, ani 10 lat temu nie dalo sie za takie pieniadze samodzielnie zyc, ani teraz, pomimo trzykrotnego wzrostu dochodu. Ani wtedy nie daloby sie wziac kredytu, ani teraz, a co dopiero o nadplacaniu go jak to sugeruje bloger.
Czemu twierdzisz, że nie da się za takie pieniądze samodzielnie żyć? Chyba wszystko zależy od tego, co kto uważa za „życie” i jak definiuje jego jakość. Razem ok 3.500 zł netto miesięcznie (o ile to zarobki na rękę) i prawdopodobnie własne mieszkanko (małe bo małe, ale zawsze swoje). Zresztą zauważ, że Iza cieszy się z tego, co ma, mimo że wielu w podobnej sytuacji by narzekało. Może jednak to właśnie rodzina i podejście bardziej determinuje poziom satysfakcji z życia, a nie comiesięczne wpływy na konto…
Opow. ci nizej. 3 razy wiecej zarabia Iza, czyli 2280zl, s nie 3500zl. Zle cos potroiles.
Heh – nie ja źle potroiłem, ale Ty nie uwzględniłaś zarobków męża, o których pisze Iza. Wygląda na to, że odpowiadasz na komentarze nie zadając sobie trudu ich dokładnego przeczytania.
Rozmawiamy w tym poscie o nadplacie kredytu, zatem o komforcie tej sytuacji decyduja wlasnie wplywy na konto, a nie satysfakcja z rodziny…nie wprowadzaj watkow pobocznych, nie insnuuj, bo Iza o ew posiadaniu nic nie pisala. Ja opieram sie na faktach: temacie wpisu na blogu oraz liczbach podanych przez Ize. Pisze, ze przy takim dochodzie mozna o kredycie jedynie marzyc, jak to robi Iza teraz, i na marzniach zaprzestac… a szczegolnie o splaceniu przed czasem.
Może poczekamy na doprecyzowanie przez Izę. Wyciąganie wniosków na podstawie tego, co Iza napisała to nie insynuacje – pisze przecież o małym mieszkanku i o marzeniach o domu, więc interpretacja może być różna.
A wątki poboczne wychodzą w komentarzach często i nie widzę powodu, żeby je od razu ucinać – i dopóki to mój blog, proponuję żebyś to uszanowała zamiast pouczać, jak mam je traktować.
760zlx3=2280zl zyjac samodzielnie,jednoosobowo, to ciezko z tego zyc. Nawet w malym miescie. Wynajecie mieszkania i rachunki wszelkie to koszt ol. 1500zl, na reszte zostaje 780zl na caly miediac -jedznie, kosmetyki, srodki czystosci, leki, odziez, a gdzie jakies wydatki ekstra typu prezenty, wesele, chrzest,komunia, nagly przypadek… chcac z tego odlozyc na rate wymarzonego domku to bardzo nierealna sprawa. Zreszta rata kredytu hipotecz. na chocby 100tys zl to ok . 700-800zl. A co mozna kupic za taka kwote? Chyba sama dzialke i namiot. Zyje na tym swiecie troche i wiem ze z takimi dochodami to o kredycie nie ma co nawet marzyc, a co dopiero ludzic sie jego ew.wczesna splata. Takie myslenie moze nijednego wpedzic w klopoty.
Zgadzam się, że całkowicie samodzielne „singlowe” życie, przy założeniu wynajmowania mieszkania, za kwotę około 2300 nie jest możliwe.
Nie tylko myśli tak Ania i ja: dwa i pół miliona w większości młodych ludzi wyjechało za granicę, nie widząc możliwości samodzielnego życia w Polsce.
Wydaje mi się, że różnice w postrzeganiu tego, co można, a czego nie za te 2300 wynikają też z tego, że każdy żyje gdzie indziej i automatycznie przekłada tą kwotę na ceny w miejscu swojego zamieszkania. Ty pewnie myślisz w Warszawie, ale patrząc na analogiczną sytuację w małym mieście, myślę że ta kwota wystarczyłaby w zupełności. W stolicy również, tyle że pewnie w grę wchodziły najem pokoju, a nie mieszkania.
Sam wynajem kawalerki to min. 1300 złotych plus opłaty. Wynajęcie pokoju około 700 – 900 złotych (opłaty w cenie). Można wszystko oczywiście taniej na dalekich obrzeżach, ale wtedy dojazd do pracy to min. 2 godziny w jedną stronę. Bilet miesięczny komunikacji miejskiej: 110 złotych. Jedzenie, nawet jak samemu wszystko się gotuje i nic nie je na mieście: kilkaset złotych.
I to właśnie standardy Warszawskie. Zapewniam, że chociażby w takiej Bydgoszczy możesz mieć kawalerkę za ok 700-800 zł + opłaty, pokój za ok 500 zł + opłaty (dzielone na wszystkich, więc ok. 100 zł). W mniejszych miastach może być jeszcze nieco niżej.
„warszawskie” – na prawdę wystarczy z małej litery 🙂
Znam takich, co by się obrazili… 🙂
Ja do „warszawki” się nie zaliczam 🙂
Aniu, żyję w małym mieście. Wydaję na 3 osobową rodzinę średnio 2000 zł – 450 zł na czynsze i opłaty, 1200 zł na jedzenie i inne środki czystości (raz na 2-2,5 miesiąca jadę na hurtownię i wydaję na nie około 200 zł, częściej jeszcze mniej). Do tego benzyna do auta. Reszta jest odkładana (ile, to już nie powiem 🙂 ).
Fakt – mieszkanie małe 32m2, nie wynajmujemy.
Kosmetyki, odzież? Hm – w tej chwili najwięcej idzie na syna, który błyskawicznie wyrasta z wszystkiego, ale na niego w ubiegłym roku wydałam około 1200 zł. Sama z mężem wiele nie potrzebuję, wydajemy raz na parę lat większą kwotę na buty czy kurtki itp (gdyby znów uśredniać, to pewnie 20-30 zł na miesiąc by wyszło).
Sama używam niewiele kosmetyków, nie jestem też „typową” kobietą lubiącą zakupy odzieży i kupuję raczej jak już czegoś naprawdę potrzebuję (i znów polując na promocje, na allegro, na bazarach itp). Od początku roku największym wydatkiem były buty mojego męża (ok. 300 zł), które będzie nosił pewnie z 3 lata 🙂
I uwierz mi, nie oszczędzamy jakoś szalenie, mamy swoje fanaberie (kawa za 11 zł/100g czy droższe wędliny), nic nam nie brakuje, na upartego pewnie z 200-300 zł można by było jeszcze uszczuplić wydatki stałe.
Nagłe przypadki to fundusz awaryjny, z którego korzysta też mój mąż, jak potrzebuje czegoś do auta.
I również cieszymy się z tego co mamy.
Zatem gdybym nawet ja przestała prowadzić działalność, to z pensji męża spokojnie byśmy dali radę. Spora kwestia wyboru.
Co do tematu – mamy jeszcze 2 lata do namysłu, czy nadpłacić kredyt, czy po prostu po uzbieraniu pewnej kwoty spłacić go od razu np: za 10 lat.. Mój mąż chciałby jak najszybciej (efekt psychologiczny-brak związku z bankiem), ja już rozważam kilka wariantów. Z uwagą czytam zatem komentarze.
Dziękuję za ten komentarz – bardzo współgra z moimi doświadczeniami 🙂
Jeśli temat wpisu jest Ci bliski, zdecydowanie polecam dokładne przestudiowanie podlinkowanego artykułu Michała.
Tylko, że jednego chyba nie bierzemy pod uwagę,
Agaru, Ty i ja (i kilka innych osób) mamy pewien komfort psychiczny wynikający z tego ,ze zarabiamy więcej niz wydajemy…
Ania tego chyba nie ma, a taki stan – jeśli trwa dłuzej – potrafi naprawdę skutecznie „podciąć skrzydła”.
Dla nas minimalizm to „fajna zabawa”, dla Ani to być może „codzienna proza życia”…
Nie zmienia to faktu, że ta Twoja pewność, że zarobki rosną liniowo wraz z upływem lat pracy, jest niczym nieuzasadniona.
Nie przypominam sobie, żebym mówił o liniowości tego wzrostu… Nadal twierdzę, że w znakomitej większości przypadków zarabiamy więcej, niż 10 lat temu, a biorąc pod uwagę perspektywę całego kredytu (przeważnie 30 lat), to tym bardziej.
Agaru,
32 metry na 4 osoby w niedalekiej przyszłości, jeśli dobrze pamiętam, to jest substandard.
Kasia Rz – poważnie? 😉
Muszę to powiedzieć sąsiadom z naprzeciwka (2+2), którzy żyją na 28 m2 i z tego co widzę, są szczęśliwą rodziną 🙂
I tak z ciekawości muszę zapytać mojej mamy, ile miało nasze pierwsze mieszkanie, gdzie w piątkę mieszkaliśmy do mojego 12 roku życia. Uwierz – było maleńkie 😉 Nasz pokój (ja i 2 braci) był wielkości rozłożonej wersalki i fotela (tak spaliśmy) plus jednej szafy w kącie pokoju, gdzie były nasze zabawki 🙂 I się żyło szczęśliwie – ehhh…
Tylko można współczuć braku świadomości normalnych warunków życia.
Jeśli mamy zaspokojone potrzeby, to nie można ich zaspokoić „bardziej”. 🙂
Jeśli mam samochód, który potrafi zaspokoić moje potrzeby to nie jestem juz w stanie mieć lepszego samochodu…
Oczywiście, mogę uznać, że potrzebuję „coś więcej” i jeśli przyjmę, że ta potrzeba jest moim zdaniem racjonalna, staram sie ją zaspokoić, ale jeśli przyjmę, że nieracjonalna to macham ręką i żyję wygodnie dalej…
Bardzo dobrze, że są ludzie, którzy uważają się za szczęśliwych żyjąc z całą rodziną na 30 metrach kwadratowych – przy najmniej unikamy różnych buntów i rewolucji.
Bardzo dobrze, ąle nie z powodu mniejszej ilości „buntów i rewolucji” tylko z powodu mniejszej ilości frustratów 🙂
Rządzącym na pewno jest to na rękę.
To sprawa drugorzędna moim zdaniem.
NAjważniejsze, czy samym zainteresowanym jest to na rękę 🙂
Bo jeśli tak, to nikomu nic do tego 🙂
Swiadomość siebie to najlepsza broń wobec zakusów tych co chcą byś żyła według wizji, którą dla Ciebie „uroili”..
Uwierz Mi na świecie jest wielu szczęśliwych ludzi, którzy żyją w namiocie. To kwestia głowy i wyciągania radości z różnych aspektów życia. A są i tacy, którzy w pałacach wieszają się na złotych żyrandolach!!!
W namiocie przy -20 st. C. Życzę powodzenia.
„Jeśli mam samochód, który potrafi zaspokoić moje potrzeby to nie jestem juz w stanie mieć lepszego samochodu…” – kolejny wróg rozwoju gospodarczego 😛
jeśli logika powoduje, że staję sie tym wrogiem, to tak… 🙂
Roman – tak, każdy z nas jest na innym etapie życia / zarobków itp.
Fakt, że jestem zupełnie gdzie indziej niż 10 lat temu zawdzięczam jednak pewnym decyzjom, o których pisze w swoich postach Wolny.
10 lat temu byłam w zupełnie innej sytuacji singla z mieszkaniem (nie wynajmowanym). Jakieś 700 zł do ręki, 100 zł za czynsz/wodę, 40 za prąd, około 100 za gaz (aż sprawdziłam z ciekawości, bo mam wszystkie rachunki). Inne ceny, ale z tego co pamiętam żyło mi się całkiem dobrze, a sporo wtedy szło na np: ciuszki itp. Jednak nic nie odkładałam (wtedy nie miałam takiej wiedzy jak teraz). Jak przyszły mąż się wprowadził, taki stan trwał jeszcze przez chwilę. 7 lat temu jednak stwierdziłam, że coś trzeba zrobić, bo we dwoje, bez dzieci i większych obciążeń możemy sobie na to pozwolić. Największym wydatkiem pod drodze było nasze wesele, ale i tak w wersji naprawdę (jak dla niektórych) skromnej (42 osoby 🙂 ), na którym „zarobiliśmy”. Wydaliśmy nasze uzbierane pieniądze (i dzięki temu my o wszystkim decydowaliśmy, także o liczbie gości).
Ostanie 7 lat to „budowa” kapitału. Zmiana pracy męża, moje założenie firmy (czyli wyjście poza strefę komfortu) i znaczne polepszenie warunków finansowych, w tym także oszczędnościowych.
Co chcę pokazać? Każdy z nas jest/był kiedyś na innym etapie i w każdej chwili może być albo gorzej, albo lepiej, bo tego nie przewidzisz (Roman, sam wspominasz, że raz było super, raz totalne dno). Jednak każdy z nas może dotrzeć do etapu wydawania mniej niż zarabiania i możliwości oszczędzania, nawet jeżeli na początku są to drobne kwoty.
Izabela (bo od niej zaczęły się rozważania małych zarobków i zaciągnięcia kredytu) wiele nam nie zdradziła. Ania nie napisała wprost, że sytuacja jej dotyczy (a może ja dokładnie nie wyczytałam), tylko opisała brak możliwości przeżycia singla za 2280 zł, za co ja spokojnie daję radę z 3 osobową rodziną w małym mieście.
Wolny w swoich wpisach stara się przecież przez cały czas pokazać, że można żyć za mniej, nie zmniejszając jakoś strasznie swojego poziomu życia, że można oszczędzać i jest to w dużej mierze zasługa „chcenia”, zmiany naszych nawyków, chęci wdrożenia w życie paru zasad itp. A nie „bo się nie da i już”.
Agaru, OK i chwała Tobie 🙂
JA wiem, że możńa ze szczytu spaść na dno i potem sie podnieść.
Tylko, ze spadanie jest dziwnym trafem dużo łatwiejsze niż ponowne podnoszenie się.
I że za każdym razem jak życie „powali na kolana” coraz trudniej się z tych kolan podnieść…
Wiem też, że ci, którzy toczą „codzienną walkę o przetrwanie” często nie mają już siły psychicznej by zauważyć „życiowe okazje” tak jak nam się to udało i – mam nadzieję – dalej udawać sie będzie 🙂
Nie mają siły na bogacenie się, bo cała energia idzie na „walkę z biedą” 🙂
Roman, tak, są tacy, których życie (czasem lub często nie z ich winy) powaliło na kolana.
Są jednak i tacy (sama taką osobą mogłabym być), które mają możliwości, a jednak nie chcą, bo „nie muszą”, bo po co, bo mnie stać, bo ich eldorado nigdy się nie skończy itp. A kiedy już muszą (tracą pracę, zarobki spadają), to nagle się budzą i żałują, że mogli, ale nic nie zrobili (np: nie odłożyli). Tych osób (niestety) znam więcej.
Dla tych którym „się nie chce, bo nie” mam bardzo mało zrozumienia 🙂
Tym, którym się chce, staram się na miarę możliwosci pomagać, bo nie zawsze są w stanie wystartować o własnych siłach (psychicznych choćby).
Uwazam, że to mój obowiązek, bo mi kiedyś też ktoś pomógł („tylko” dobrym słowem, ale wystarczyło bym wstał).
A poza tym fajnie jest robić coś dobrego 🙂
Agaru, x lat temu tez bylam singielka, dochod moj zaraz po studiach wyniosil 0 zl. Z czasem wzrosl do bardzo wysokich. Przez pierwsze lata pracy bedac dwudziestokilku latkami z mezem dorobilismy die wszystkiego na co wielu pracuje cale zycie. Fakt ciaglego wzbogacania mial miejsce do wieku po trzydziestce… ale potem nastapil wieloletni kryzys i spadek dochodow diametralny. Choc stawalismy na glowie nie dalo sie utrzymac dochodow jak wczesniej. Teraz gdy jestesmy dorosli, bardziej dojrzali niz obecni dwudziestolatkowie, nie jestesmy na tyle konkurencyjni na rynku pracy, by moc przebierac w ofertach. A wyczerpanie psychiczne i finansowe nie pozwala tez na inwostowanie w swoja dzialalnosc tyle, co kiedys. Nie mamy tez moxliwosci porzucac wszystko dotychczasowe, by przenosic sie w poszukiwaniu niby lepszych ofert pracy. Msmy tutaj dom, dzieci w szkole… i chyba inne oczeliwania od jakoci zycia niz wtedy jak zylismy msjac dwadziescia kilka lat. Nie wyobrazam sobie mieszkania na 32 m2 z dwojka dorastajacych dzieci. Nie wyobrazam sobie, ze jedynym kosztem ubraniowym sa buty dla meza raz na trzy lata. A buty dla dzieci, leki, przybory szkolne, bilety autobusowe,paliwo, i wiele innych kosztow ktorych sie nie ma bedac mlodym malzenstwem, a niekoniecznie jest sie rozrzutnym. Poprostu uwazam, ze przy niektorych dochodach ciezko jest zyc na takim poziomie, by mozna bylo pozeolic sobiena samodzielne mieszkanie. Przy niektorych dochodach ryzykowne jest decydowanie sie na wieloletni kredyt. Zycie sie zmienia, dochody tez i niekoniecznie na plus, a kredyt pozostaje prawie do emerytury.
Aniu, jak napisałam – każdy jest/był na innym etapie życia.
Każdy z nas chciałby, aby było zawsze lepiej niż gorzej i nikt nie przewidzi z nas przyszłości i jej ewentualnego pogorszenia. Każdy z nas ma też inne oczekiwania od życia, miejsca zamieszkania czy sposobu ubierania.
„Nie wyobrazam sobie, ze jedynym kosztem ubraniowym sa buty dla meza raz na trzy lata” – napisałam, że to większy wydatek od początku tego roku. Poprzedniczki tych butów były zakupione 4 lata temu i wtedy wydałam na nie 350 zł. Ja, mój mąż, i jak się okazuje też syn, w zakresie ubrań jesteśmy minimalistami. Do tego stopnia, że zazwyczaj kupujemy już marki sprawdzone i praktycznie jedne i te same. Wystarczają naprawdę na długo (4 lata chodzę w zakupionych płaszczach i pewnie będę kolejne 4 lata, bo nie widzę potrzeby zmiany czy konieczności kupna nowego 🙂 ).
Jedynie syn w tym momencie generuje większe potrzeby częstszych zakupów (do niedawna praktycznie wcale, bo mieliśmy ubrania po kuzynach), ale i tutaj potrafię kupić rewelacyjną kurtkę zimową po przecenie za 40 zł, a nie markową „X” za 200 zł o tej samej jakości i mam na 2 sezony zimowe.
Leki – brak, nie chorujemy (chyba, że wliczamy chusteczki do nosa na katar 🙂 ).
„Przy niektorych dochodach ryzykowne jest decydowanie sie na wieloletni kredyt.” – zgadza się, wszystko trzeba robić z głową i nie na hura, bo „bank chętnie da” i „co ma być, to będzie”.
Twój przykład pokazuje, że zamiast lepiej, może być gorzej, tylko czy (absolutnie nie oceniam waszego zachowania, chcę dać tylko sygnał innym) w okresie „dobrej passy” zrobione zostało wszystko, aby ewentualnie zabezpieczyć się na gorszą przyszłość? A może wtedy (jak mi teraz) wydawało się, że gorzej być nie może, raczej tak samo, a na pewno lepiej i to było zgubne myślenie?
Dlatego, ze umielismy zabezpieczyc sie w latach „tlustych” na lata „chude” , dalej normalnie funkcjonujemy w spoleczenstwie, bez chorob psychicznych i dlugow. Jednak z wiekiem i nabytym doswiadczeniem nasze wymogi wzgledem zycia na minimalnym poziomie wzosly i wiem, ze zycie ponizej okreslonego minimum finansowego jest po prostu wegetacja. Zycie za najnizsza krajowa lub niewiele wyzsza kwote, gdy posiada sie juz okreslone dobra, ktore trzeba utrzymac, jest zwyczajnie bardzo trudne lub wiazaloby sie z ich sprzedaza. Utrzymac male mieszkanie jest latwiej niz posiadan juz dom. Utrzmac samochod, z ktorego nie mozna zrezygnowac, bo dojezdza sie do klienta w rozne miejsca na rozna godzine, jest drozsze niz zakup biletu mies na dojazd do biura. Zycie, zycie i az zycie. Duzo dystansu w prorokowaniu i doradzaniu. Kazdy musi sam przejsc przez zycie na wlasnych nogach, by moc staniwczo stwierdzic, ze za 10 lat bde zarabial wiecej, bede mial wiecej oszczednosci, bede szczesliwszy…
Aniu – gratuluję podejścia „kiedyś”.
„Jednak z wiekiem i nabytym doswiadczeniem nasze wymogi wzgledem zycia na minimalnym poziomie wzosly i wiem, ze zycie ponizej okreslonego minimum finansowego jest po prostu wegetacja” – to jest coś, o czym dość często ostatnio myślę (w związku z dość radykalnymi zmianami w moim życiu). Przyzwyczajamy się do pewnego poziomu, do pewnych rzeczy, miejsc itp. Zastanawiam się, czy Ty, ja czy też nasze rodziny nie umieją, czy może NIE CHCĄ zejść poniżej pewnej linii (od razu przypomina mi się niedawno opisywana sprawa pani/synowej, która zaskarżyła babcię o wyższe alimenty, bo synowie byli przyzwyczajeni do „pewnego/bogatego” poziomu życia)?
Zauważ, że zapewne większość naszych rodziców / dziadków żyła w wieloosobowej (czasem pokoleniowej) rodzinie na marnej (według naszych(?) standardów) powierzchni. I żyli mniej lub bardziej szczęśliwie, choć pewnie od metrażu to nie zależało 🙂
Co musiałby nas zmusić do radykalnej zmiany zachowań (sprzedaży pewnych rzeczy, zejścia poniżej pewnego poziomu życia, przeniesienia się z domu do mniejszego mieszkania?)? Bank, który nagle chce zabrać nasze mieszkanie w ramach niespłacanego kredytu, bo muszę mieć kawę za 11 zł?
Póki co jestem optymistką i wierzę, że za 5-10 lat będzie lepiej niż teraz, a chociażby na tym samym poziomie 🙂 Czego i Tobie życzę.
Nie myślałam, że mój komentarz wywoła taką dyskusję.
Sytuacja wygląda tak:
– nasze wynagrodzenia z mężem to tak jak pisał Wolny mniej więcej 3500zł
– opłaty stałe ok 1000zł (czynsz+media, internet, komórki itp.)
– kredyt konsumpcyjny męża ok 500zł
– wydatki na życie czyli jedzenie, chemia, paliwo itd. 1700zł
Teoretycznie zostaje 300zł, ale jak uda nam się pojechać gdzieś do miasta, albo jest jakiś miesiąc gdzie trzeba kupić prezenty, to zazwyczaj ta kasa zostaje wydana.
Mieszkanie należy do mojej mamy, może mi je kiedyś da, ale w sumie i tak chciałabym mieszkać bliżej większego miasta, bo tutaj nie ma raczej perspektyw.
Najbardziej boli mnie ten głupi kredyt męża, bo wydał te pieniądze i nie wie na co, jeszcze zanim się poznaliśmy. Kredyt będzie spłacał jeszcze do stycznia 2017r.
Nawet jeśli odważę się na ten kredyt hipoteczny w tym 2017r., to codziennie się będę martwić, że jak stracę pracę, to nie będzie nas stać na jego spłatę.
???? Do 2017 500 zł/mies. i nie wie na co wydał więcej niż 18 tysięcy??
Kurczę, niektórzy to mają fantazję, biorąc kredyty …
A ja tu w życiu poza rodzinnymi pożyczkami – i to splacanymi nie później niż w rok – w życiu żadnej pożyczki nie wziąłem i po prostu boję się brać (teraz zresztą już chyba nie potrzebuję) …
Te liczby robią wrażenie, chociaż kwota spłaty może znacznie przewyższać kwotę udzielonego kredytu. Znam przypadki takich ciągnących się latami kredytów „nie wiadomo na co”, ale Iza nie jest na przegranej pozycji. Jej przewagę jest to, że mają świadomość popełnionego błędu i raczej drugi raz to się nie powtórzy. Bolesna lekcja, ale zapewne skuteczna.
Błąd Izy to taki, że nie sprawdziła stanu finansów męża przed ślubem.
Zastanawiam się, czy to ma jakieś znaczenie i czy w związku z tym Iza podjęłaby inne życiowe decyzje. Podejrzewam, że niekoniecznie 🙂
Ma znaczenie, jeśli np. nic nie wiedziała o kredycie męża, a teraz ponosi koszty spłaty kredytu.
Oczywiście, że wiedziałam o tym kredycie przed ślubem 🙂 Wierzę, że ze mną, mój mąż żadnej tak głupiej decyzji nie podejmie 🙂
Ja jestem ekonomistką, on humanistą i niestety ten kredyt to nie jedyna rzecz nad jaką nie panował do momentu spotkania mnie.
Mogę przytoczyć choćby przykład płacenia niemal 90zł za internet w Netii za 8 mega, a internet faktycznie miał tylko 4 mega, bo linia na więcej nie pozwalała. No, ale jak klient płaci i szybkości nie sprawdza, to po co go wyprowadzać z błędu. Musiałam pisać 2 pisma i wręcz grozić żeby oddali przynajmniej część pieniędzy i wywalczyłam niemal 1000zł
Albo płacenie za prąd po 300zł/mc, tylko dlatego, że licznik był popsuty, zegar sam się przestawiał i człowiek nie miał kontroli nad tym czy to już taryfa nocna czy dzienna, a ogrzewanie na prąd było. Tu niestety tylko płacz w oddziale Tauronu pomógł i moje konkretne teoretyczne wyliczenia. Licznik został wymieniony.
O takiej drobnostce jak płacenie za konto bankowe 15zł/mc aż nie warto wspominać.
Ale jest coraz lepiej, każdego dnia się facet uczy i widzę światełko w tunelu 🙂
Dziś założyliśmy puszkę na małe oszczędności, ale na puszce dumnie napisałam „oszczędzamy na przyszłość”. Wiem, że puszka nieoprocentowana 😉 ale liczy się sam fakt. Chcę mu pokazać, że małe kwoty też są ważne i „że się da”.
Ale poza tym to jesteśmy szczęśliwy, mamy pięknego synka i zdrowi jesteśmy, więc nic tylko się cieszyć 🙂
Nie wiem czemu, ale Twoje komentarze powodują we mnie takie dziwne uczucie… czuję, że są niezwykle szczere i prawdziwe. Podziwiam też, jak otwarcie piszesz o szczęściu, które odczuwacie mimo tego, że się Wam specjalnie nie przelewa. Kolejny dowód na to, że te dwie rzeczy nie są ze sobą powiązane 🙂
PS Pomysł ze słoikiem super – tak jak piszesz, najważniejsze to zobaczyć, że to działa i ma sens! Zyski dopiero na drugiem miejscu – zwłaszcza przy mniejszych rozmiarem.
Oczywiście, że są szczere i prawdziwe. Myślę, że i taki jest Twój blog i dzięki temu można się wiele nauczyć i odnieść pewne rzeczy do swojej sytuacji. I dzięki, że mogę tak tu popisać, bo mi samej wspomnienie tych sytuacji, tej walki, no i efektów, dodało na nowo sił i wiary w to, że się da 🙂
Odnoszac sie do meritum wpisu. Uwazam podobnie jak autor, ze sam dylemat bedacy pochodna mozliwosci nadplacania kredytu swiadczy juz o pewnym sukcesie. Moim skromnym zdaniem w tym przypadku – cash is the king – optuje za bramka numer trzy, czyli odkladanie pieniedzy na ten cel na koncie oszczednosciowym, w ktorym jest zaciagniety kredyt. Jesli chcemy skracac czas, możemy zrobic to szybko i sprawnie za miesiac, rok, dwa, osiem. Nadplacic kapital podobnie. W bardzo awaryjnej sytuacji pieniadze mozna wykorzystac do gaszenia pozaru, a w czasach prosperity nadplacic kredyt czescia lub caloscia srodkow. Nadplata jest operacja nieodwracalna, a blokada pieniedzy na koncie celowym pozwala na dostosowanie sie do bierzacej sytuacji.
My mamy kredyt w Getin Banku i w sumie nie nadpłacamy kredytu.
Jeżeli mamy taką możliwość finansową to faktycznie warto dokonać nadpłaty kredytu i przez to obniżyć sobie kapitał z którego naliczane są odsetki a w efekcie również i ratę kredytu – każda taka sytuacja powinna być traktowana indywidualnie i zalecam przeliczenie wszystkiego conajmniej 2-3 aby upewnić się że ruch w postaci nadpłaty kredytu, przyniesie nam wymierne korzyści.