Jednoznacznej i uniwersalnej odpowiedzi na pytanie postawione w tytule nie sposób sformułować. A z drugiej strony zadaje je sobie wielu młodych ludzi, dla których od dobrych kilkunastu lat jedynym sposobem na własne „m” jest zaciągnięciu długu, który potrafi mocno doskwierać. Jeśli trafiłeś tutaj, ponieważ zadajesz sobie tytułowe pytanie, już teraz mogę Ci pogratulować. Sama analiza tematu i rozważanie alternatyw świadczy o tym, że „cierpisz” na nadmiar gotówki i zastanawiasz się nad jej mądrym spożytkowaniem, zamiast standardowym wycelowaniem wartościowego ładunku w stronę galerii handlowych lub – w zależności od kalibru pocisku – salonów samochodowych. Serdecznie zapraszam Cię do poniższego wpisu, który rozpocznie się tym, co lubicie najbardziej: historią z życia wziętą 🙂
W pamiętnym roku 2006, jako młody człowiek, który dopiero co wkroczył na rynek poważnej pracy, postanowiłem o kupnie pierwszego mieszkania. Pamiętam, że od dłuższego czasu ceny metra rosły z miesiąca na miesiąc i nikt nie wiedział, kiedy to się skończy (poza jasnowidzami w telepudła rzecz jasna). Mi również udzieliła się atmosfera lekkiej paniki i – nie rozmyślając nad tym zbyt długo, podjąłem decyzję o rozpoczęciu naprawdę samodzielnego, dorosłego życia. Rach-ciach i decyzja podjęta – w kolejnym tygodniu miało być znowu drożej, więc nie było czasu na zwłokę. Dziura w ziemi kupiona (standard na te czasy), kredyt przyznany – pozostało co miesiąc płacić odsetki i patrzeć na rosnącą konstrukcję, która miała być pierwszym schronieniem dla mojej przyszłej rodziny.
Podczas jednej z rozmów w pracy wyszło na jaw, że nie tylko ja czekam na odbiór własnego „m”. Starszy kolega był w podobnej sytuacji, chociaż szczegóły wyglądały nieco inaczej. On bowiem był sprytną bestią, a ja króliczkiem bojącym się wyjrzeć na groźny świat ze swojej małej norki. Mój kredyt w złotówkach wydawał się absurdalnie drogi w porównaniu z Jego zadłużeniem w CHFach. Kwota mojego kredytu również dziwiła – w tych czasach każdy, kto nie brał „kreski” na 100-110% wartości nieruchomości (tak tak – wtedy nawet na wykończenie dawali – pytanie tylko czy mieszkania, czy siebie…), był uważany za dziwaka. W końcu ja pozbyłem się wszystkich oszczędności, zamiast skorzystać z niezwykle nisko oprocentowanych pieniędzy banku, a jednocześnie zainwestować zaoszczędzony kapitał w fundusze inwestycyjne, które dziwnym trafem wtedy również świeciły tryumfy i pozwalały zarobić tak, jak nigdy wcześniej.
Jednym słowem: bestia i króliczek. Nie zamierzam jednak budować historii o własnej nieomylności i dalekosiężności. Najzwyczajniej na świecie nie miałem wtedy zdolności kredytowej na kredyt walutowy w moim banku, a nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zasięgnąć rady „ekspertów”. I przez to, że nie trafiłem do sprzedawców marzeń (przepraszam – doradców finansowych), nikt w mojej głowie nie zasiał pomysłu, żeby zwiększyć kwotę kredytu i zainwestować w coś, co przynosi prawdziwe kokosy. A takie podejście swego czasu było naprawdę dość mocno promowane. Słowem: przypadek, dzięki któremu nastąpiło przeobrażenie króliczka w szczwanego liska (czasami chytruska), który z perspektywy czasu widzi, jak korzystny dla mnie był ten zbieg okoliczności. Dzisiaj po kredycie nie ma ani śladu, a kolega (prawdopodobnie, bo nie pracujemy już razem) ma dług w kwocie większej, niż w 2006 roku, a te drobne, które pozostały po tąpnięciu rynków finansowych z 2008 roku, jeszcze długo nie zbliżą się do cen sprzed 8 lat. A najlepsze jest to, że teoretycznie można było nieźle zarobić na tym podejściu. Kluczem był – jak to zwykle bywa – właściwy timing, którego niestety większość „nabitych” w tego typu zagrywki rodem z kasyna niestety nie miała.
Według mnie, inwestowanie pieniędzy, które mogłyby zostać przeznaczone na kupno własnego mieszkania to mocne nagięcie pierwszej zasady z dekalogu inwestora: inwestuj tylko i wyłącznie swoje środki. Biorąc kredyt, który uwolni Twoją gotówkę nie różni się zbytnio od wzięcia kredytu inwestorskiego. Tanie pieniądze z hipoteki kuszą, ale czy naprawdę jesteś w stanie regularnie i bez nadmiernego ryzyka wygrywać z oprocentowaniem kredytu? Z mojego doświadczenia wynika, że nie – a przynajmniej, że ja sam tego nie potrafię. Dlatego tak długo, jak odsetki z bezpiecznych lokat (a więc z oszczędności, a nie inwestycji!) wygrywały z oprocentowaniem kredytu, istniały powody do utrzymywania tego obciążenia. W końcu dostępna dość szybko gotówka stwarza znacznie więcej możliwości, a spłacenie kredytu to tylko jedna z nich. W pewnym momencie jednak lokaty zaczęły wyglądać wyjątkowo słabo, a oprocentowanie kredytu wcale tak ochoczo nie spadało. W takiej sytuacji podjąłem decyzję o uniknięciu ryzyka (a zarazem – potencjalnie większych zysków lub strat z inwestycji) i zdecydowałem o nieodnawianiu środków z lokat i zasypaniu kredytu. Cała procedura to realizacja postulatów z wpisu „bank mnie doi„, który nadal jest jak najbardziej aktualny, i to mimo aktualnego, niskiego oprocentowania lokat.
Czy chcę przez to powiedzieć, że każdy może i powinien pójść moją ścieżką, i tak samo jak ja – w krótkim czasie uniezależni się od wszelkich kredytów? Albo że to jedyna słuszna droga? Absolutnie nie, bo temat jest tak szeroki, a różniących się diametralnie sytuacji na tyle dużo, że nie sposób uogólniać. Zatem po kolei…
Pierwsza wątpliwość bardzo wielu z Was, czyli pytanie „chciałbym nadpłacić, ale z czego?” (to praktycznie parafraza popularnego „jak żyć?”). Pomijając ponad 140 wpisów na tym blogu, w których od samego początku staram się Ci pokazać sposoby na zaoszczędzenie poważnych pieniędzy, a także wszelkie mało prawdopodobne scenariusze typu duży spadek czy niezwykle hojna premia, jest jeszcze coś, co zabrzmi dość kontrowersyjnie, a w czym ja osobiście upatruję szansy dla wielu: czas jest Twoim sprzymierzeńcem, i to mimo ogromu odsetek spłaconych w pierwszych latach spłaty rat. Jak to możliwe?
Pomijając WIBORy, LIBORy i inne cuda (typu kredyt we franku), wysokość comiesięcznej raty pobieranej przez bank będzie podobna przez cały okres kredytowania. I tu właśnie kryje się broń, której wielu nie dostrzega. Przez którą wielu machnie ręką na oszczędzanie z myślą o wcześniejszej spłacie kredytu. Twierdzą oni, że dzisiejsze kilkaset złotych, które wygospodarujesz z wielkim trudem każdego miesiąca to i tak grosze w porównaniu z setkami tysięcy, które musisz spłacić. Bujda! A wszystko dzięki zmianie wartości pieniądza w czasie. Nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że to same „tysiąc pincet”, które płacisz bankowi dzisiaj, będzie warte znacznie mniej za 10 czy 20 lat. Nie trzeba też być jasnowidzem, żeby być niemal pewnym, że za ten czas będziesz zarabiał znacznie, ale to znacznie więcej niż dzisiaj, płacąc ratę zbliżoną do tego, co lata temu! Tak się składa, że jeśli chodzi o kredyty hipoteczne, obniżenie wartości pieniądza i wzrost wynagrodzeń to prawdziwy święty graal dla kredytobiorców. Z których wielu wywiesza białą flagi już na początku drogi, co jest często wynikiem lekkomyślności, a przede wszystkim: krótkowzroczności.
Jakkolwiek dzisiejsza rata by Cię nie przytłaczała, z każdym kolejnym rokiem „powinno” być lepiej, a każda zaoszczędzona złotówka przybliży Cię do momentu (jak by nie było – pięknego!) wykreślenia nazwy banku z Twojej księgi wieczystej. I nawet, jeśli jesteś w jednej z wielu szczególnych sytuacji, wśród których jest zarówno kredyt w CHFach, jak i rozmaite dopłaty z programów „rodzina na swoim” czy „mieszkanie dla młodych”, to również warto przeanalizować obecną sytuację i wybiec myślami do przodu. Przecież nie wiesz, jaki będzie kurs CHFPLN za kilka, kilkanaście lat – i czy wtedy nie będziesz w sytuacji, w której spłata reszty kredytu będzie optymalnym rozwiązaniem. Wiesz za to, że dopłaty z programów państwowych nie będą trwały wiecznie i w pewnym momencie zostaniesz tego wsparcia pozbawiony. Czy nie jest zatem absolutnie naturalnym, żeby już teraz zacząć się przygotowywać do tego momentu i nie dać się „zaskoczyć”?
Zaraz zaraz – ale czy to się w ogóle opłaca? Specem od tego typu wyliczeń jest Michał, więc odsyłam do konkretów. Tymczasem ja chciałbym zwrócić Twoją uwagę na fakt, że opłacalność wcześniejszej spłaty kredytu nie powinna być jedynym czynnikiem, na którym będziesz bazował. Spokojniejszy sen i zdecydowanie większe poczucie niezależności to coś, w co zdecydowanie warto inwestować. Możliwość swobodnego decydowania o miejscu, w którym żyjesz to kolejny pozytywny aspekt braku „kreski” – sam się przekonałem, że bez zbędnych obciążeń znacznie łatwiej jest wyjść ze strefy komfortu. Nie mówiąc nawet o tym, że podejście „wcześniejsza spłata się nie opłaca” bardzo często prowadzi do dalszych wniosków pod tytułem „oszczędzanie nie ma sensu”, a stąd już bardzo niedaleko do „Należy mi się! Wszystko! Natychmiast!” 🙂
Kolejnym często pojawiającym się pytaniem jest: „czy bardziej opłaca się skrócić czas spłaty, czy obniżyć ratę„. To bowiem dwie opcje, które zazwyczaj masz do wyboru nadpłacając część kapitału kredytu. W większości przypadków bardziej opłacalne jest utrzymanie wysokości raty i skrócenie czasu spłaty, a więc coś, czego ja sam… nie wybrałem 🙂 Tu znowu pierwsze skrzypce odegrał aspekt psychologiczny. Decydując się na obniżenie raty i utrzymanie okresu kredytowania, od razu widzisz efekt. I nawet jeśli to tylko kilkadziesiąt złotych więcej w portfelu, to co miesiąc możesz tą kwotę odłożyć na kolejny, podobny ruch. Nic tak dobrze nie mobilizuje do działania jak natychmiastowy, pozytywny jego efekt! A skoro sam kilkakrotnie miałem okazję przejść tą niezwykle prostą procedurę wcześniejszej, częściowej spłaty kredytu, czemu nie miałbym się podzielić tą wiedzą. Każdy bank ma prawdopodobnie swój schemat, ale jego ogólna wersja sprowadza się do 2 prostych kroków:
– zapewnij odpowiednie środki na koncie, z którego spłacany jest kredyt
– poinformuj bank o chęci spłaty, wybierając jedną z opcji (zmniejszenie raty lub skrócenie okresu spłaty). Oto sposób, w jaki ja to robiłem:
Mam nadzieję, że przekonałem Cię, że warto kredyt nadpłacać, a przynajmniej się do tego przygotowywać, jeśli aktualnie spłata się nie kalkuluje. Są oczywiście minusy takiego rozwiązania, jak choćby spłata znacznej części odsetek w pierwszych latach po zaciągnięciu zadłużenia. Dodatkowo, każda umowa jest nieco inna i należy się upewnić, że wcześniejsza spłata nie spowoduje naliczenia dodatkowych kosztów czy podpisania aneksu do umowy (zwykle płatnego). Dlatego na sam koniec…
Mam dla Ciebie zadanie domowe 🙂 Jeśli jesteś kredytobiorcą, wygospodaruj godzinę na ponowne przeczytanie swojej umowy o kredyt hipoteczny i dowiedzenie się, czy i kiedy spłata (chociażby częściowa) byłaby optymalna. Inaczej mówiąc: przy jakich warunkach nie stracisz na tej operacji więcej, niż możesz zyskać. Taka informacja to pierwszy krok do planowania życia bez długów, do czego serdecznie Cię zachęcam. Moja propozycja brzmi: nadpłacaj kredyt lub – jeśli to aktualnie nieopłacalne – oszczędzaj na wykonanie tego ruchu w przyszłości. Zdaję sobie sprawę, że to podejście dość asekuranckie i zdecydowanie mało efektowne, ale sam się przekonałem, że niezwykle skuteczne.
PS Należy pamiętać, że kredyt hipoteczny należy do najniżej oprocentowanych pożyczek, więc jeśli masz wyżej oprocentowane długi, dobrym pomysłem będzie pozbycie się ich w pierwszej kolejności, a dopiero po zgaszeniu tych najbardziej palących pożarów, zainteresowanie się pożyczką hipoteczną.
[poll id=”12″]