Ostatni wpis wywołał nieco kontrowersji wśród czytelników, a wszystko przez użyte przeze mnie stwierdzenie:
Nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że to same „tysiąc pincet”, które płacisz bankowi dzisiaj, będzie warte znacznie mniej za 10 czy 20 lat. Nie trzeba też być jasnowidzem, żeby być niemal pewnym, że za ten czas będziesz zarabiał znacznie, ale to znacznie więcej niż dzisiaj (…)
Po fali komentarzy pod tytułem „ale z Ciebie niepoprawny optymista!” przyszedł czas na refleksję. Czy rzeczywiście zbyt upraszczam i bujam w obłokach? Czy naprawdę smród kryzysu jeszcze się za nami ciągnie, a kolejne katastrofy ekonomiczne – być może zdecydowanie bardziej dotkliwe w skutkach – niedługo spojrzą nam w oczy? Zdałem sobie sprawę, że czytając ostatni wpis nie było do śmiechu tym, którzy radzą sobie nieco gorzej. I nie tyle gorzej niż innym, ale gorzej niż… kiedyś. Być może nie chodzi wcale o tak oczekiwaną, przyjemną (a jednocześnie ograniczającą) stabilizację trwającą w nieskończoność, ale o… złote czasy. Ci, którzy do tej pory mieli szczęście doświadczyć okresu w życiu, w którym wszystko układa się nadspodziewanie dobrze, wiedzą, co mam na myśli. No właśnie – ponieważ to zwykle sytuacja tymczasowa (w końcu przyroda dąży do równowagi), warto zadać sobie kilka pytań: jak rozpoznać, że to już? Jak zwiększyć szanse na trafienie w życiowego totka? Wreszcie – co zrobić, żeby nie zmarnować tego czasu? Na te pytania postaram się dzisiaj odpowiedzieć.
Przede wszystkim: skąd się ta złota era bierze? Wydaje mi się, że ciężko wytłumaczyć to okresami prosperity, z której korzysta spora część świata (zazwyczaj wyzyskująca inną część świata…). Dzisiejsza gospodarka jest zbyt złożona, powiązana zbyt skomplikowaną siecią połączeń i zależności, żeby mówić o globalnym dobrobycie. Zresztą – wystarczy wybrać się w biedniejsze rejony (nie tylko świata, ale nawet Polski) i na własne oczy zobaczyć, że dobrobyt nie wszędzie zdążył się jeszcze zadomowić. Ba – wystarczy przejść się ulicą i mieszankę ludzi w najróżniejszych sytuacjach życiowych i ekonomicznych mamy zapewnioną. Dlatego uważam, że należy tą kwestię rozpatrywać bardziej w kontekście lokalnym. Coś na zasadzie: dany sektor gospodarki w danym momencie przeżywa boom w określonym regionie. Inaczej mówiąc: jeśli masz na tyle dużo szczęścia (lub przewidziałeś tą sytuację i przygotowałeś się do niej), żeby należeć do wybranej grupy, która akurat odnosi sukcesy, a ponadto znajdujesz się w odpowiednim czasie i miejscu, to tylko się cieszyć. Ujmując to bardziej dosadnie: prawie nigdy nie jesteś jedynym ojcem swojego sukcesu. Twoja praca to ważny (czasami kluczowy) składnik sukcesu, ale otoczenie odgrywa znaczącą rolę i należy mieć świadomość, że bez sprzyjających okoliczności, możesz starać się jak możesz, a i tak nie wygrasz. Przykład? Ja sam – już nie raz stwierdziłem, że zarabiam zbyt dużo w stosunku do tego, co daję w zamian. Pracowałem ciężko długie lata by być tu, gdzie jestem, ale gdyby nie brak równowagi (a wręcz wypaczenie) rynku pracy, w jakim się poruszam, nie byłoby tak różowo. Wnioski? Proszę bardzo:
– Bądź świadomy obecności milionów połączeń w gospodarce, które determinują Twoją siłę jako pracownika w danym miejscu, czasie i okolicznościach. To właśnie niezależne od Ciebie czynniki definiują reguły gry, do których – chcesz czy nie – musisz się dostosować.
– Nawet, jeśli sytuacja wydaje się wręcz idealna – pamiętaj, że pewne są tylko śmierć i podatki, więc lepiej być ostrożnym w przewidywaniu kolejnych tłustych lat. Doceniaj to, co masz i wiedz, że nie zawsze musi być tak dobrze (lub tak źle).
No dobrze – ale skąd właściwie wiem, że to już? Że wdrapałem się na falę i umiejętnie balansuję na jej grzbiecie? To proste – wystarczy raz na jakiś czas zrobić to, czego na co dzień staram się unikać: porównać się – zarówno z innymi, jak i z własną sytuacją sprzed kilku lat. Wyniki ogólnopolskich badań wynagrodzeń są dostępne chociażby tu, a mój własny budżet domowy doskonale pokazuje różnice pomiędzy „wczoraj” a „dziś”. Różnicę obiektywną, bo subiektywnie wchodzi w grę inflacja stylu życia, która mocno wypacza wyniki i pokazuje, że mimo wyższych dochodów, pieniędzy wystarcza na krócej niż wcześniej.
Prawdopodobnie obaj właściciele ledwo wiążą koniec z końcem…
Jeśli chodzi o skutki zmieniającego się rynku pracy, to wbrew powszechnej opinii – mechanizm jest identyczny zarówno w przypadku przedsiębiorców, którzy muszą być stale konkurencyjni i dostosowywać się do zmieniającego rynku, jak i zwykłego etatowca, jakim sam jestem. Różnicą jest opóźnienie, które w przypadku działalności jest minimalne, a dla zatrudnionych pracowników może wynieść dobre kilka-kilkanaście miesięcy. Do niedawna byłem przeświadczony, że sam nie odczułem skutków kryzysu, że branża IT wyjątkowo łagodnie się ze mną obeszła. Ale przecież były zwolnienia, przesunięcia, „oferty nie do odrzucenia”, tylko że jakimś cudem ja byłem gdzieś obok, robiłem swoje i oprócz jednej czy dwóch nieudanych rozmów o podwyżce, mnie to nie dotyczyło. Refleksja przyszła stosunkowo niedawno i dzisiaj mogę powiedzieć: „guzik prawda”. Uniknąłem przykrych konsekwencji dzięki własnej pracy i trafnym wyborom. Dostosowywałem się, szkoliłem, podwyższałem kwalifikacje, a nawet zmieniłem specjalizację. Czułem, że to właściwe, że sieję ziarno, z którego coś wykiełkuje. Może bez świadomości, że kiedyś najzwyczajniej na świecie uratuje mi to cztery litery – i to właśnie w sytuacji, w której – jako zwykły pracownik, potrafiłem dostrzec spore problemy w firmie. Problemy, które przedsiębiorstwo odczuwa szybko, a które dotykają kadry dopiero po dłuższym czasie. I właśnie ten czas wykorzystałem na to, żeby wykonać ruch jako pierwszy, co – jak się później okazało – było strzałem w dziesiątkę. To dowód na to, że praca nad sobą popłaca – w przypadku dobrej koniunktury przynosi widoczne zyski, a w gorszych czasach zwiększa szansę na utrzymanie się na powierzchni, co może być jeszcze ważniejsze.
Od mniej więcej 3 lat mój złoty wiek trwa – jest wyśmienicie, czemu upust daję na blogu. Nie ma się co oszukiwać – ten projekt to również w pewnym sensie ujście moich emocji, mówienie o swoim szczęściu. I zdaję sobie sprawę, że nie każdemu musi to pasować – znalazłaby się grupka czytelników, którzy z chęcią obejrzeliby moje potknięcie i widzieliby w nim przywrócenie równowagi w przyrodzie 🙂 Ale… jeśli nie teraz, to kiedy miałbym robić to, co robię? Przecież moja sielanka nie będzie trwała wiecznie, a zapewniam Cię, że z nosem spuszczonym na kwintę bardzo ciężko jest stworzyć motywujący wpis. Dlatego dopóki unoszę się na fali, pozwolę sobie korzystać ze swoich pięciu minut – nawet, jeśli czasami brzmi to zbyt cukierkowo. Wierzę jednak, że właśnie teraz mam największą siłę oddziaływania: w końcu nie od dziś wiadomo, że minimalizm jest łatwiejszy, kiedy jest dobrowolny, a przykłady z życia wzięte to najlepsza „reklama” dla tych, którzy z klapkami na oczach próbują gnać nie wiadomo za czym. Ale nawet, kiedy i moja pula szczęścia się wyczerpie, nie będę zgorzkniałym facetem, który będzie powtarzał…
„To już nie to, co kiedyś” – to zdanie, które wypowiadane jest w rozmaitych sytuacjach. Zarówno kiedy odnosimy się do produkowanych dzisiaj aut czy sprzętów gospodarstwa domowego, jak i do wspomnień z przeszłości. Czasami jesteśmy wręcz przekonani, że kiedyś byliśmy szczęśliwsi, mniej zestresowani, mający więcej czasu, a to wszystko pomimo braku całej masy udogodnień, bez których dzisiaj nie wyobrażamy sobie życia. Sam staram się wypiąć z tego szybko pędzącego pociągu i odnajduję szczęście w tym, co było obecne praktycznie od zawsze. Ale z drugiej strony, czy to gloryfikowanie przeszłości to nie realizacja syndromu „starych, dobrych czasów”? To termin psychologiczny, który wywodzi się z prostego, doskonale działającego mechanizmu wypierania z pamięci przykrych wspomnień, a wzmacniania znaczenia tych radosnych. Tyle, że w efekcie strzelamy sobie samobója, bo dochodzimy do wniosku, że „dobrze” już było.
Nie daj się złapać w pułapkę własnego umysłu i zamiast spoglądać wstecz, patrz przed siebie. Pamiętaj, że życie ma swoje wzloty i upadki, a mimo ewidentnego braku sprawiedliwości na tym świecie, prawdopodobnie każdy z nas będzie „obdarowany” chwilami zarówno lepszymi, jak i tymi mniej pozytywnymi. Co z tego wynika? Prosta reguła mówiąca, że o ile masz na coś wpływ, warto dopomóc szczęściu własną pracą i odpowiednim podejściem do tego, co przed Tobą. A jeśli Ty również jesteś aktualnie na fali wznoszącej, staraj się jak najlepiej to wykorzystać i przygotować do zjazdu w dół, który prawdopodobnie kiedyś nastąpi – a finanse to tylko jeden z wielu aspektów życia, który może ucierpieć czy sprawić, że idealne życie zacznie się chwiać w posadach.
Natomiast tłuste lata to naprawdę niesamowita okazja do sprawdzenia w rzeczywistości potęgi oszczędzania i efektów, jakie ma – daleko nie szukając – odkładanie kilkudziesięciu procent miesięcznych przychodów. Nic lepiej nie motywuje do dalszej pracy nad budowaniem kapitału, jak szybko rosnąca kupka pieniędzy, przy jednoczesnym utrzymaniu dotychczasowego poziomu z życia i satysfakcji z niego.
Osobiście nadzwyczaj dobre okresy wykorzystałbym do zbudowania solidnego funduszu awaryjnego, pozbycia się wszelkich kredytów (również hipotecznych!), a także inwestycji w samego siebie, która zwykle przynosi najlepszą stopę zwrotu. Poluzowanie pasa zostawiłbym na sam koniec i użyłbym do tego minimalnych zasobów, które jednocześnie pozwoliłyby na poczucie wartości cięższej pracy, którą wykonałeś, aby zwiększyć przychody. A najlepiej – zamieniłbym zwiększenie konsumpcji na zbieranie kapitału na realizację władnych celów/marzeń 🙂
Nie polecałbym natomiast wykorzystywania wyjątkowo korzystnej sytuacji do zaciągania kredytów – mimo, że większe zarobki to zazwyczaj również wzrost zdolności kredytowej i pokusy, żeby jej użyć. Nie wiedząc jednak, jak długo będziesz cieszył się większymi przychodami, niebezpiecznie jest zaciągać długoterminowe zobowiązania uwzględniające ten – być może tymczasowy – poziom zarobków.W jednym z niedawnych komentarzy padło stwierdzenie, że nagły spadek wynagrodzenia jest boleśnie odczuwalny – i to tym boleśniej, z im wyższego pułapu musieliśmy zejść. To mechanizm przyzwyczajania się do dobrego – całkowicie zrozumiały, całkowicie naturalny. Ale radziłbym się wstrzymać z okrzykami radości (zwłaszcza powiązanymi ze wzrostem konsumpcji) chociaż przez jakiś czas – tak dla pewności, czy przypadkiem los nie igra z Tobą, dając Ci marchewkę, którą zaraz zabierze.
Jak to wygląda u Ciebie? Czy miałeś w dotychczasowej karierze wyjątkowo dobre momenty? Czy zastanawiałeś się, z czego one wynikają i czy sam wykorzystałeś je tak, jak należało? I wreszcie – czy zauważysz i odpowiednio zareagujesz, jeśli ten czas nadejdzie ponownie? A może tytułowe „złote czasy” bardziej kojarzysz z ciepłem rodzinnym i zdrowiem najbliższych?
Z dobrymi czasami jest tak, że są wtedy, kiedy chcemy, żeby były. Według mnie w małym stopniu zależy to od otoczenia – to my decydujemy czy będziemy narzekać czy cieszyć się życiem, korzystać z tego co mamy i poprawiać nasz komfort życia. Zdrowa rodzina, spełnianie marzeń – wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Mam 24 lata i pracuję w budżetówce i myślę, że cały czas mam złote czasy 🙂 Większość moich znajomych narzeka na swój los i albo nie pracuje (bo za takie pieniądze to się nie opłaca pracować), albo pracuje na czarno, albo pracuje po 12 h na dobę i zarabia przyzwoite pieniądze, ale im też na nic nie starcza.
W pracy (gdzie ogólnie średnia wieku jest trochę wyższa niż 24) padło kiedyś pytanie kto ma oszczędności. Jakie było zdziwienie i ile pytań, gdy okazało się, że ja mam. A o plotkach o moich horrendalnych zarobkach nie wspomnę 🙂
Myślę, że to bardziej kwestia myślenia i podejścia do życia, niż otoczenia i czynników zewnętrznych. Bardzo ważne jest żeby wziąć los w swoje ręce i tak nim kierować, żeby w każdych czasach znaleźć dla siebie chociaż jedną złotą ścieżkę 😉
Masz wiele racji w tym, co piszesz. Ale czasami tak bywa, że nagle – z różnych względów – dostajesz takiego „przyspieszenia”, jakiego byś się jeszcze rok czy dwa lata temu nie spodziewała. Czego i Tobie życzę (o ile nie będzie to okupione zbyt dużym kosztem oczywiście).
No i przepraszam za taki długi komentarz 🙂 Wpis jak zwykle świetny, sceptykami z poprzedniego wpisu radziłabym się nie przejmować, bo zwykłe malkontenctwo raczej nie jest budujące.
Nie ma co przepraszać – zawsze cieszę się takimi szczerymi komentarzami z przykładami z życia. Nawet, jeśli nie zawsze mam czas i siłę, by odpłacić równie osobistą i konkretną odpowiedzią.
Kryzys? Jaki kryzys?… To co sie dzieje od bodajże 2008 to nie kryzys tylko próba powrotu do normalności. Próba, która zapewne za jakis czas zostanie niestety „Wygaszona metodami polityczno-bankowymi”.
A porównywanie sie z innymi to moim zdaniem jedno z większych „kuku” jakie można sobie samemu sprezentować…
„A porównywanie sie z innymi to moim zdaniem jedno z większych „kuku” jakie można sobie samemu sprezentować…” – Ogólnie – jak najbardziej, ale warto wiedzieć, na co można liczyć w swoim mikroświecie i jak wycenić swoją pracę, żeby można było mówić o chociażby względnej uczciwości.
Dobre czasy już były 🙂
A tak poważnie to swojego losu lepiej nie zostawiać przypadkowi lepiej jest o wszystko wcześniej się zatroszczyć niż później narzekać…
A takich „kryzysów” jak obecny przeżyjemy jeszcze kilka i to jest normalna cykliczność gospodarki.
I dlatego odpowiednie przygotowanie do ich przetrwania to wręcz konieczność. No, chyba że lubimy liczyć na nasze kochane państwo 🙂
Mogą być obiektywnie czasy lepsze i gorsze. A nasz subiektywny odbiór tych czasów bywa różny i zaskakujący. „W życiu piękne są tylko chwile” – podpisałbym się pod tymi słowami. Dzieciństwo w PRLu i lata studenckie – może tych lepszych chwil było tam więcej?… Chyba tak.
Obecnie walczę o swe zdrowie i niewiele mnie obchodzi Putinada, a już wcale nie cieszy zgromadzony kapitał.
Życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Kiedy go brakuje (nieważne – Tobie czy najbliższym), świat się momentalnie zmienia.
Wolny, nie zgodziłabym się z tym, że po złotych czasach przychodzą gorsze. Szybciej zgodzę się z Gosią, że to raczej kwestia naszego postrzegania rzeczywistości. Są tacy, którzy są wiecznie niezadowoleni (choćby nie wiem, jak byłoby im dobrze). Inni zaś czerpią radość z tego, co posiadają (ręce, nogi, dach nad głową, coś do jedzenia, coś do ubrania, kogoś do przytulenia…), kim są i nie oglądają się (i nie daj Boże porównują) do innych.
Zarówno w „złotych czasach” może zdarzyć się coś, co nas zasmuci (np.: śmierć kogoś bliskiego), jak i w tych subiektywnie odczuwalnych „gorszych czasach” zdarzy się coś wspaniałego (w czasach rzekomego kryzysu miałam jedne z lepszych obrotów w firmie 🙂 ).
Złote czasy będą trwały, dopóki tak o nich myślimy 🙂 Musiało by się coś naprawdę baaardzo złego stać, abym ja tak przestała myśleć.
Napisała to (niestety dla stale narzekających rodaków, z moją mamą na czele 🙂 ) niepoprawna optymistka…
Ze mnie bardziej realista, który od dłuższego czasu uczy się postrzegać świat w jaśniejszych barwach (wydaje mi się, że z niezłym skutkiem). Ale dla określenia „złote czasy” nadal potrzebuję większej dawki obiektywności niż subiektywnego postrzegania rzeczywistości.
Ostatni wpis to nie był przejaw optymizmu tylko zwyczajnego błędu logicznego – otóż nie można prognozować wzrostu przyszłych dochodów na podstawie wzrostu dochodów w przeszłości.
Można to porównać do sytuacji kiedy wczoraj zarobiłeś 100 zł, dzisiaj 200zł, więc przewidujesz że jutro zarobisz 400zł, pojutrze 800zł, itd.
I polecam przeczytać to żeby trochę zejść na ziemię: http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/debata/polska-o-krok-od-pulapki-sredniego-dochodu/
Poza tym mój główny zarzut wobec poprzedniego artykułu był taki, że przyjąłeś pewne założenia [szybki wzrost dochodów] a następnie wysnułeś dokładnie odwrotne wnioski [szybka spłata kredytu].
„nie można prognozować wzrostu przyszłych dochodów na podstawie wzrostu dochodów w przeszłości.” – powiedz to politykom planującym budżet na kolejne lata… Pozwól, że zadam Ci pytanie: skoro 5 lat temu masło kosztowało 2 zł, teraz kosztuje 4 zł, to co powiesz o cenie masła na kolejne kilka lat? Powiesz „przykro mi – zadanie jest niewykonalne – nie mogę tego przewidzieć”? Czy może na podstawie danych z gospodarki, historycznemu zachowaniu cen surowców i przewidywań rynku jednak można ze sporym prawdopodobieństwem przewidzieć, że za 10 lat za kostkę masła zapłacimy zdecydowanie więcej? Podpowiem, że ten mechanizm nazywa się prognozowaniem i w wielu przypadkach skutecznie zdaje egzamin, bo żaden poważny przedsiębiorca nie może sobie pozwolić na podejście typu „co będzie, to będzie”. To tak jak napisałem we wpisie – gdybym biernie czekał na rozwój wydarzeń, dzisiaj – zamiast zarabiać więcej i cieszyć się ambitną i satysfakcjonującą pracą – szukałbym jakiegokolwiek zajęcia. Przewidywanie przyszłości to podstawa – chcesz tego czy nie.
„Pułapka średniego dochodu” śmieszy mnie tak samo, jak opinie rozmaitych guru, z których jedną przytoczyłeś. Żeby nie szukać daleko – ten sam portal, na jaki się powołałeś, tylko inny „ekspert”, i jakże inne spojrzenie: http://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/makroekonomia/bank-swiatowy-nadchodzi-czas-dla-polski-najlepszy-od-500-lat/ . Dlatego proponuję takie artykuły traktować z przymrużeniem oka – odczytamy z nich niemal dokładnie to, co chcemy odczytać.
Gdyby prognozy były takie skuteczne to nie byłoby krachów czy innych kryzysów, bo przecież wszystko można ekstrapolować. Rządy reagowałyby z dużym wyprzedzeniem na kryzysy, rynki znałyby ceny na kilka lat naprzód, itd, itp.
Przecież to totalna bzdura.
Oczywiście, że za kostkę masła zapłacimy najprawdopodobniej więcej bo jest inflacja, a ta jest zjawiskiem permanentnym – co wszakże nie oznacza, że nie nastąpi deflacja i niektórym gały na wierzch wyjdą [patrz Japonia].
Poza tym skoro uważasz, że za 10 lat będziemy zarabiali o wiele więcej niż teraz to dlaczego doradzasz jak najszybszą spłatę kredytu ? Logiczny wniosek jest przecież zupełnie odwrotny.
Co do zalinkowanego materiału to porównujesz czyjąś prognozę z faktem – pułapka średniego dochodu jest takim faktem. Możemy zakładać czy w tą pułapkę wpadniemy czy nie [i o tym jest ta opinia], natomiast żeby negować sam fakt istnienia takiego zjawiska to trzeba mieć nieco inny poziom argumentów.
Dla szarego człowieka o wiele ważniejsza od prognoz jest umiejętność dostosowania się do sytuacji, a nie przyjmowanie co będzie za 20 lat.
„Oczywiście, że za kostkę masła zapłacimy najprawdopodobniej więcej bo jest inflacja, a ta jest zjawiskiem permanentnym – co wszakże nie oznacza, że nie nastąpi deflacja i niektórym gały na wierzch wyjdą [patrz Japonia]. ” – tak samo jest pensjami, które rosną, ale jest jakieś (niezerowe) prawdopodobieństwo tego, że zaczną spadać i niektórym (w tym mi) gały na wierzch wyjdą.
„Poza tym skoro uważasz, że za 10 lat będziemy zarabiali o wiele więcej niż teraz to dlaczego doradzasz jak najszybszą spłatę kredytu? Logiczny wniosek jest przecież zupełnie odwrotny. ” – piszę tak, ponieważ spokojny sen i wolność (przynajmniej od kredytów) jest zazwyczaj (dla przeciętnego zjadacza chleba) wartością większą niż optymalne ulokowanie środków.
„Co do zalinkowanego materiału to porównujesz czyjąś prognozę z faktem – pułapka średniego dochodu jest takim faktem.” – faktem, a nawet powszechnie obowiązującym prawem jest dla przykładu prawo powszechnego ciążenia, które występuje powszechnie i co do którego nie ma pola do dyskusji. Pułapka średniego dochodu to termin wymyślony przez ekonomistów do opisania tego, że pewne skutki mogą z określonym prawdopodobieństwem wystąpić w wyniku pewnych zaniedbań / uwarunkowań. To tylko teoria, która czasami się sprawdza, czasami nie, a jeszcze kiedy indziej sprawdza się tylko przez chwilę i tylko do pewnego stopnia – dlatego polemizowałbym, czy to fakt, który należy rozpatrywać zero-jedynkowo (na zasadzie: albo wpadniemy, albo nie) i który w jakiś magiczny sposób uwarunkuje poziom pensji całego społeczeństwa na długie lata. Żeby nie szukać daleko: mojej nie uwarunkowała.
Jak pomyślę ile mogłam zaoszczędzić będąc singielką, to się łapię za głowę 🙂 Mam jednak nadzieję, że dobre czasy jeszcze będą i nie ma co żałować.
Jak to – przecież we dwójkę jest jeszcze łatwiej! Część wydatków można bardzo ładnie zoptymalizować żyjąc z innymi.
My tu kombinujemy jak zaoszczedzic na emeryture i nie przejesc wszystkiego, tudziez wybic sobie z glowy nowe samochody, a w miedzyczasie 30 letni ochroniarz z Krakowa:
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/kim-jest-krol-polskiego-striptizu/gb0tc
Inny „mindset” po prostu. Chyba nigdy nie bede zamozny 🙁 (nawet nie bogaty).
Pawel
Czytałem o tych aferach – i tak się zastanawiam, czy osuszenie konta dla takiego kozaka, co to wchodzi do klubu ze striptizem i chwali się kartami kredytowymi bez limitów to przypadkiem nie kubeł zimnej wody, po którym być może nabierze nieco pokory…
W 2012r. wyszłam ze swojej strefy komfortu i podjęłam ryzyko przejścia do innej pracy, po roku straciłam połowę swojego wynagrodzenia. Błąd czy nie błąd, moja wcześniejsza praca w międzyczasie przestała istnieć. Odłożone pieniądze dały mi psychiczny komfort, pozwoliły mi one otrząsnąć się i odnaleźć w nowej sytuacji i dały trudno wycenialną korzyść. Natomiast lęk przed kolejnymi zmianami nie pozwolił mi ich ruszyć, zaczęłam szukać innych rozwiązań i w ten sposób zainteresowałam się minimalizmem, pozwoliło mi to znaleźć dużo radości i nowych myśli, również wtedy spojrzałam w inny sposób na własne pragnienia jak i potrzeby.
Czyli jednak minimalizm nieco z potrzeby. Fajny przykład, że w takiej sytuacji czerpana radość wcale nie jest mniejsza, niż w przypadku minimalizmu całkowicie z wyboru.
Wydaje mi się ze należy rozróżnić „złote czasy” w sensie dobrobytu i świetnych przychodów, oraz szczęśliwsze momenty życia, zależące od nas samych, nie zaś tego co posiadamy.
Ale poza hasłem „raz na wozie raz pod wozem” nie bardzo rozumiem co ten wpis miał przekazać. Nie uświadomiłem sobie po nim ze EKOlogiczne może być EKOnomiczne, nie dowiedziałem się o nowej ofercie (NJU), czy wreszcie nie rozmyślałem nad filozofią stoicką („Doceniaj zanim stracisz”, „Przejmuj się tylko tym co kontrolujesz”).
Wpisy poświęcone rzeczom prostym i pozornie oczywistym są świetne, gdy zwracają uwagę na coś czego przy dzisiejszym tempie życia się nie zauważa. Ale w tym przypadku mam wrażenie że temat jest zbyt prosty 😉
Prosty czy nie – zależy dla kogo, prawda? Każdy temat, który chociaż część czytelników zmobilizuje do chwili refleksji jest wart opublikowania. Ja ostatnio zdałem sobie sprawę ze „złotych czasów” u siebie samego i połączenia obu uwarunkowań: szczęśliwych momentów życia i świetnych dochodów. A skoro mam już tego świadomość, to być może nieco bardziej to docenię, jednocześnie nieco dystansując się od tych przychodów, które przecież nie zawsze mogą być wyśmienite. Ja sam coś wyniosłem z tworzenia wpisu i to według mnie przesłanka do tego, że jakaś część czytelników być może również.
Wpis jest świetny. Polecam przeczytać ten artykuł
http://zmieniacunie.money.pl/dziesiec;lat;temu;straszyli;nas;unia;co;sie;sprawdzilo,74,0,1517898.html
Fajne zestawienie zarówno średnich zarobków jak i zmian cen w ostatnich 10 latach.
A wracając do artykułu to wiecie czego często nam brakuje jak akurat mamy dobry czas i wysokie dochody? Pokory. Nigdy nie należy być zbyt pewnym siebie i myśleć że jak już coś osiągnąłem to tak będzie zawsze. Czasami wystarczy parę chwil żeby się obudzić z ręką w nocniku. Dlatego gdy jesteśmy na szczycie to powinniśmy być za to wdzięczni ale też cały czas rozglądać się czy nie idzie jakaś wichura i nas nie zdmuchnie. No i oczywiście robić zapasy na gorsze czasy 🙂
I właśnie takie jest moje podejście. Czasami słyszę od kogoś (lub nawet sam się zastanawiam), czy nie jest zbyt asekuranckie. Ale skoro działa i nie widzę u siebie syndromu „ciułania za wszelką cenę, żeby za jakiś czas porządnie popuścić pasa”, to ciułam i inwestuję dalej 🙂
Dużo daje do myślenia ten obrazek z sąsiadującymy domami. Obaj sąsiedzi mogą mieć problemy finansowe, ale też może być wiele innych sytuacji, których efekt końcowy widać na tym obrazku. Można postawić pytanie który z sąsiadów ma lepsze samopoczucie, który sjest bardziej szczęśliwy lub spełniony. Odpowiedzi nie koniecznie są takie oczywiste. Kiyosaki świetnie opisywał zestawienie szczęścia i bogactwa, mianowicie nie należy tego utożsamiać ze sobą, bo jedno od drugiego nie zależy i tu sprawdza się zasada że pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej być nieszczęśliwym i bogatym niż nieszczęśliwym i biednym 🙂
Chęć bycia bogatym jest całkiem naturalna i jeżeli ktoś twierdzi że nie chce być bogaty oszukuje samego siebie, bo o ile nie chciałby mieć kilku spółek i odrzutowca to napewno chciałby mieć wolność finansową i spokojną głowę, a to przecież też jest oznaka bogactwa.
90% społeczeństwa nie jest bogata bo albo nie zna zasad świata finansów albo znając je nie stosuje ich. Tak było, jest i będzie. Nikt tego raczej nie zmieni bo władzę nad tym ma ten kto ma pieniądze, a pieniądze ma dzięki temu że ma nad tym władzę i dla takich ludzi jest to nieopłacalne, bo przecież ktoś musi pracować, dlatego na przykład reformą emerytalną nazywa się podniesienie wieku emerytalnego. Ponadto zauważyłem że po cichu robiona jest druga część reformy emerytalnej, czyli obniżenie wieku edukacji – młody człowiek zacznie wcześniej pracę o rok, to przecież też jest przemyślana i celowa polityka łatania dziury budżetowej głównie w systemie emerytalnym. Dlatego należy jak najszerzej rozpowszechniać wiedzę ekonomiczną, finansową i propagować takie pojęcia jak wolność, niezależność finanowa. Należy pokazywać młodym ludziom, że można osiągnąć wcześniej emeryturę czyli wolność finansową niż to zakłada rząd/system.
Dawniej rozpowszechnione było powiedzenie że „ciężką pracą ludzie się bogacą” i to się sprawdzało do 89 roku, aktualnie są inne realia, bo teraz to ciężką pracą bogacimy pracodawcę a sami ciężko pracując nie mamy czasu ani siły zarabiać.
Trochę się rozpisałem, i kilka wątków poprzeplatałem ale po przeczytaniu postu takie refleksje pojawiły się u mnie.
Pozdrawiam ŁK
No ja nie jestem przekonany, ze chęć bycia bogatym jest naturalna 🙂
Sądzę, że to raczej chęć zaspokojenia potrzeb jest naturalna, a to nie musi mieć żadnego zwiazku z bogactwem.
Hmmm – chęć zaspokojenia potrzeb jest jak najbardziej naturalna. Taka też jest chęć odczuwania niezależności czy zapewnienia sobie i rodzinie bezpieczeństwa. I masz rację – nie musi ona być związana z bogactwem, ale przeważnie całkowicie odseparować tego również się nie da, prawda?
Super, że się rozpisałeś – wyszedł z tego ciekawy komentarz. Co do samego bogactwa… wydaje mi się, że ludzie chcą być po prostu szczęśliwi – a nie bogaci. Ale skoro widzą naokoło (przeważnie w mediach) uśmiechnięte twarze właśnie tych bogatych, a na każdym kroku wmawia się im, że posiadanie to szczęście, to ulegają tej pułapce. I często MAJĄ – zarówno rzeczy, ale i kredyty zaciągnięte na ich kupno. Niestety, nie czyni ich to ani bogatymi (może jedynie dawać takie złudne wrażenie), ani szczęśliwymi (przynajmniej na dłuższą metę).
Nawet będąc prawdziwie bogatym, a nie na kredyt to też nie oznacza że taki typek równocześnie będzie szczęśliwy.
Co do tego wątpliwości nie mam absolutnie żadnych.
„Dawniej rozpowszechnione było powiedzenie że „ciężką pracą ludzie się bogacą” i to się sprawdzało do 89 roku.”
Ależ skąd! W PRL?? Wtedy liczyło się partyjniactwo i układ. A prosty lud klepał biedę. Jeśli już wspominać o jakimś adekwatnym porzekadle do tamtych czasów (słusznie minionych) to może o takim: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy!”
.
Obecnie bywa różnie. Niektórzy bogacą się i niekoniecznie wypruwają żyły dla pracodawcy.
.
„Ciężką pracą ludzie się bogacą” – tak to było w Ameryce u schyłku XIX wieku oraz na początku XX.
W sumie racja, to porzekadło tak czy inaczej w obecnym ustroju traci sens
Work smart not hard jest takie aktualne powiedzenie 🙂
Oczywisce praca nad soba jest bardzo wazna ale czynniki zewneczne wedlug mnie sa jeszcze wazniejsze przyklad jakie szanse na osiagniecie finansowej niezaleznosci w obecnych czasach ma dzecko z biednej rodziny ze wsi np na wschodze Polski a jakie dzecko z np Wroclawia z tak zwanej klasy sredniej. Otoczenie ma tez duzy wplyw z kim sie zadajesz takim sie stajesz ,to czym karmisz swoj umysl na co dzen tez jest bardzo istotne Jezeli ktos ma problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb ,lub jest przemeczony praca 12 h to niejest wstanie pracowac nad samorozwojem wiec niezgodze sie z opinia np Gosi ze absolutnie wszystko zalezy od nas .Zalezy duzo ale nie wszystko
Też tak sądzę – w telegraficznym skrócie: świat nie jest sprawiedliwy i masa niezależnych czynników determinuje to, jakie będziesz miał szanse w przyszłości. Własna, ciężka praca może temu bardzo pomóc, ale pewne bariery bardzo ciężko przeskoczyć.
Roman a jak myslisz kto jest bogadszy ktos kto zapieprza 12 h na dobe 7 dni w tygodiu i zarabia 10 tys na miesiac czy ktos kto zarabia 5 tys i pracuje 6 do
8 h i ma wekkendy wolne i wolny czas przeznacza na swoj rozwoj
Nie wiem, bo nie mierzę tymi metodami 🙂
Dla mnie bogaty jest ten, kto wydaje mniej niż zarabia, a biedny ten, kto wydaje wiecej niż zarabia 🙂
Ilość godzin pracy i dochód są w mojej metodzie drugorzędne.
Dla mnie bogaty to ten który pracuje bo chce, lubi a nie dlatego że musi, a jak nie chce to nie pracuje bo ma jakiś dochód pasywny lub majątek pozwalający na to.
Zapewne ilu ludzi tyle „definicji” 🙂
Najprostsza definicja jaką znam to – „ludzie bogaci mają pieniądze, a bardzo bogaci mają czas”.
Wychodzi o to, że pieniądze zaginają prawa fizyki i rozciągają dobę 😉
Raczej na to, że żeby być bogatym musisz pracować, a gdy jesteś bardzo bogaty, możesz grać w golfa albo pielić w ogródku nie martwiąc się o dobra doczesne 🙂
Co prawda nie obracam się w takich kręgach, ale wcale nie jestem pewien, że nasi rodacy-bogacze wrzucili na luz i spędzają mniej czasu na aktywnościach zawodowych niż przeciętny Kowalski. Czy przypadkiem nawet taki golf nie jest spotkaniem biznesowym, na którym należy ważyć każde słowo?
Pracować dla pieniędzy, a pracować, żeby mieć zajęcie to co innego 🙂 Oni są wolni, robią coś, bo chcą, a nie dlatego, że muszą.
Dużo na swój sposób wolnych ludzi można zobaczyć w co drugiej polskiej wiosce i każdym małym miasteczku. To ci panowie, co siedzą na ławeczkach przy sklepikach spożywczych lub budkach z piwem i kontemplują na lekkim rauszu.
.
Sądzę, że nawet wolność nie jest celem samym w sobie.
.
Sądzę też, że ci bardziej zamożni i „śmierdząco” bogaci wcale nie są szczęśliwsi. Pewnie się skuteczniej odurzają rozrywkami i pracą; pracą i rozrywkami. Proszki, drinki, terapeuci, zakupy dla zakupów jak sztuka dla sztuki, wyrafinowany sex, a może nawet jakaś wyrafinowana religia… Przypuszczam, że takie właśnie życie wiedzie wielu z nich.
Może i trochę zaginają – o ile ktoś potrafi odpiąć się od bogatego korytka i jeść mniejszą łyżką w zamian za nieco więcej czasu.
Klasyfikacja Twoja nie przemawia do mnie, bo oszczędzając miesięcznie 100zł i mając dotychczas odłożone kilka tysięcy, będąc zadłużonym po uszy nie mogę czuć się bogaty w zestawieniu z innym gościem który ma kilka nieruchomości, żadnych zobowiązań i wydaje 100zł więcej niż zarabia. Przy takich założeniach to po kilkuset latach ich poziom zamożności wyrówna się. Kluczowe znaczenie ma to na co się wydaje te 100zł. Owszem, żeby stać się bogatym to trzeba wydawać mniej niż się zarabia, a w zasadzie trzeba umieć wydawać, czyli wiedzeć na co wydawać aby zostać majętnym, czyli kupować aktywa.
Przecież z tego co napisałem wynika, że to moje zdanie, a nie „ogólnoludzkie” 🙂
Nie ma służyć przekonaniu kogokolwiek 🙂
Wiem co chcesz przekazać, ale muszę przyznać, że podając tylko poziom przychodów i czas na ich osiąganie, wiemy niewiele i może być tak, że żadna z tych osób nie jest bogata – a być może obie takie są? Bogate, co nie znaczy że szczęśliwe…
JEstem świeżo po przeczytaniu książki: „Niebieskie strefy”.
Dała odrobinę do myślenia…
Społeczności ponadprzecietnie zdrowe i długowieczne wcale nie są najbogatsze (to tak delikatnie; zasadniczo są zdecydowanie mniej majętne od sąsiadów”), a jednocześnie występujący tam poziom poczucia szczęścia jest powyżej przecietnej…
Tylko że przykład naszego kraju jest raczej średni, żeby udowodnić te tezy – nie widać ani zdrowia, ani długowieczności, że o majętności nawet nie wspomnę 🙂
Hmmm, a ilu polski stulatków dążyło do „wolności finansowj”, „emerytury w wieku lat 35” czy innych tego typu „celów życiowych”?
Obawiam sie, że niewielu jeśli nie nikt…
Jak zazwyczaj jestem krytyczny w komentarzach do Twoich postów, to dzisiaj uwaga tylko jedna, dotycząca tego fragmentu.
„Nie daj się złapać w pułapkę własnego umysłu i zamiast spoglądać wstecz, patrz przed siebie. Pamiętaj, że życie ma swoje wzloty i upadki, a mimo ewidentnego braku sprawiedliwości na tym świecie, prawdopodobnie każdy z nas będzie „obdarowany” chwilami zarówno lepszymi, jak i tymi mniej pozytywnymi. Co z tego wynika? Prosta reguła mówiąca, że o ile masz na coś wpływ, warto dopomóc szczęściu własną pracą i odpowiednim podejściem do tego, co przed Tobą. A jeśli Ty również jesteś aktualnie na fali wznoszącej, staraj się jak najlepiej to wykorzystać i przygotować do zjazdu w dół, który prawdopodobnie kiedyś nastąpi – a finanse to tylko jeden z wielu aspektów życia, który może ucierpieć czy sprawić, że idealne życie zacznie się chwiać w posadach.”
Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami, i biję Ci brawa na stojąco za bardzo trafne i zarazem zwięzłe podsumowanie tego, jakie należy mieć podejście do swojego życia i samego siebie, żeby złapać równowagę. Mi by to pewnie zajęło z 3 razy więcej tekstu.
W takim razie odpowiem równie zwięźle: dziękuję 🙂
Warto sobie popatrzeć na średnią krajową na przestrzeni ostatnich lat
http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Arednia_krajowa
W 2013 wyniosła 3,8 tys. zł brutto, zaś w 2003 – 2,2 tys. zł brutto. A 15 lat wcześniej w 1998roku – 1,2tys. brutto.
A czy wiecie ile będzie wynosiła za 30 lat? Np. według kalkulatora emerytalnego ZUS-u będzie to około 17tys. zł brutto.
Warto mieć taką świadomość jak na przestrzeni lat zmieniają się ceny.
Do średniej wlicza się zarobki zarówno najbogatszych jak i najmniej zarabiających. A dysproporcje między najbogatszymi a najbiedniejszymi nigdy w historii świata nie były większe niż obecnie.
Zwłaszcza w Polsce.
Wydaje mi się, że jednak te dysproporcje w przeszłości czesto bywały i większe niż dzisiaj. Przykład pierwszy z brzegu: starożytny Rzym – różnica między bogatym senatorem a jego niewolnikiem… brr, aż niemiło pomyśleć.
Ponadto w dawnych czasach było szereg innych dysproporcji – nietylko pieniężnych. Chłop pańszczyźniany nie mógł opuścić swej wsi bez zgody pana, był też analfabetą. Dziś Europa stoi przed nami otworem, potrafimy czytać, pisać, przy pewnym wysiłku możemy opanować wiele innych wyspecjalizowanych sztuk. Obiektywnie naprawdę czasy są piekne….
Tylko może ten śmiercionośny i niedookreślony głaz telepiący się nad nami, biednymi Tantalami.
No i kwestia indywidualnych odczuć.
Niestety z mojej wiedzy co też jest w dużym skrócie zawarte w tym dobrym artykule katastrofa finansowa nastąpi w ciągu 20-40 lat jest to pewne :/ http://independenttrader.pl/114,global_reset.html
Pozdrawiam bdb Pana blog 🙂
Kwestia tego, jak (i czy w ogóle) przygotujemy się do jej nadejścia.