Budżet domowy a wartość netto.

Temat dzisiejszego wpisu to nic nowego dla stałych czytelników bloga: we wcześniejszych wpisach przybliżyłem zarówno temat budżetowania, jak i pojęcie wartości netto. Ostatnio jednak zdarzyło się coś, co uświadomiło mi nierozerwalność obu tych kwestii, która niekoniecznie jest tak oczywista, jak by się mogło wydawać. A wszystkiemu winne jest nasze podsumowanie wydatków za poprzedni miesiąc, które w sumie wyniosły…

budzet2_2Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak definiuję wydatki „niezbędne”, zapraszam tutaj.

Nie ma co… wydatki całkiem spore jak na jeden miesiąc. Ewentualne wyjaśnienia dotyczące inwestycji mieszkaniowej sfinansowanej powyższymi środkami zostawię sobie na kiedy indziej – teraz ważniejsze jest co innego: czasami stanie się coś, co mocno zniekształci dotychczasowy obraz przychodów i rozchodów. Coś, co całkowicie wypaczy dotychczasowy, niemal idealnie równy, comiesięczny poziom wydatków:

budzet2_3

Sam chyba przyznasz, że nawet znacznie mniejszy wydatek może bardzo poważnie zachwiać całym rocznym bilansem i skłania do pytania o sens prowadzenia zestawień, wyciągania średnich i prognozowania przyszłości. Bo jak mają się dotychczasowe 2.500 zł do niemal 100.000 zł, które ubyły z naszego konta w kwietniu? Ano nijak, dlatego naturalnym wnioskiem jest ten, że samo prowadzenie budżetu domowego, jakkolwiek zasadne i przydatne, absolutnie nie wystarcza do stwierdzenia, czy jesteś na dobrej drodze do niezależności finansowej (nieważne czy całkowitej, czy częściowej).

Na szczęście jest bardzo prosty sposób na kontrolowanie własnej sytuacji finansowej, i to mimo zdarzających się od czasu do czasu większych, nie do końca przewidywalnych niespodzianek po stronie wydatków lub przychodów. Metoda jest banalnie prosta i polega na połączeniu źródła, którym jest arkusz śledzenia comiesięcznych przychodów i wydatków, z arkuszem podsumowującym i agregującym te dane, który można nazwać w skrócie: obrazem wartości netto.

Olbrzymia przydatność połączenia obu metod to jeden z głównych powodów, przez które nie stawiam na żadne gotowe aplikacje do budżetowania (którym dodatkowo nie dowierzam ze względu na poziom bezpieczeństwa powierzanych informacji finansowych). Większość z nich jest dobra na początek, kiedy dopiero budujemy obraz swoich finansów, chcemy dostrzec przecieki pieniędzy i szukamy źródeł oszczędności. Kiedy jednak dojdziemy do optymalnego dla nas poziomu wydatków i wewnętrzny autopilot powoli przejmie kontrolę na tyle dobrze, że z zamkniętymi oczami możemy przewidzieć kolejne miesiące, pojawia się problem śledzenia całości majątku (lub w wielu przypadkach: zadłużenia), którego zmiany wartości są w dużej mierze wypadkową pomiędzy śledzonymi co miesiąc przychodami i wydatkami. Jeśli znasz absolutnie bezpieczną i kompleksową aplikację do śledzenia budżetu domowego i wartości netto (tiaaa…), chętnie ją wypróbuję, a w międzyczasie pozwolę sobie trzymać sprawdzonych sposobów. I tak ubiegłomiesięczne wydatki na poziomie 98.000 zł nie wpłynęły znacząco na naszą wartość netto, ponieważ nasz majątek powiększył się o mieszkanie o podobnej wartości (w praktyce nieco mniej, bo 98.000 zł zawiera cenę transakcyjną, podatek PCC, opłaty notarialne, nieco zakupów budowlanych, oraz miesięczne utrzymanie mojej rodzinki :)). Dzięki temu to, o co nam finalnie chodzi, czyli wartość netto, nie ucierpiała mimo olbrzymich wydatków:

budzet2_4VI 2014 nie przyniósł żadnej rewolucji jeśli chodzi o naszą wartość. To znak, że tych 98.000 nie przejedliśmy 🙂

Wnioski, które można wyciągnąć z historyjki „jak wydawać, żeby nie żałować” są na tyle wymowne, że warto je spisać:

– nie oddzielaj klasycznego śledzenia wydatków i przychodów (standardowa definicja „budżetu domowego”) od swojej wartości netto – obie kwestie są nierozerwalnie powiązane, a jedna w sporym stopniu wynika z drugiej.

– wpływ comiesięcznych oszczędności na wzrost wartości netto jest przydatny zarówno dla początkujących ciułaczy, jak i inwestorów z długoletnim doświadczeniem. Ci pierwsi będą z wypiekami na twarzy śledzili proces swojego wychodzenia z długów i budowania pierwszych przyczółków stabilności finansowej, natomiast drudzy bardzo szybko mogą zgrubnie ocenić, czy ich inwestycje w ostatnim miesiącu przyniosły zyski czy straty (a więc – czy wartość netto zmieniła się bardziej niż wynika to tylko z oszczędności). Zarówno jedni, jak i drudzy bardziej lub mniej świadomie będą próbowali określić swoją pozycję na drodze do niezależności finansowej (polecam wpis o jej etapach, jeśli jeszcze nie miałeś okazji przeczytać).

– po raz kolejny widać zgubny wpływ kredytów. Kupując dobro (względnie zło :)) konsumpcyjne na kredyt, nie wydajesz od razu dużych kwot. Nawet auto za kilkadziesiąt tysięcy nie musi powodować widocznych zmian w wykresie wartości netto czy w poziomie wydatków. Ot – nabyłeś coś, za co przez najbliższe lata będziesz płacił co miesiąc określoną kwotę i wszystko jest cacy. Nie widzisz jednak tego, co dostrzegalne po kupnie za gotówkę: nagłego, poważnego zachwiania w poziomie wydatków i dziury, która zwykle ujawnia się na wykresie wartości netto. Wyjeżdżając z salonu autem za 60.000, możesz śmiało wpisać co najmniej 65.000 po stronie wydatków (ubezpieczenie? komplet opon? lakier metallic? Zawsze znajdzie się coś, co wyraźnie podwyższy planowany poziom wydatków) i co najwyżej 50.000 po stronie wzrostu stanu posiadania – taki wyjazd z salonu to droga impreza 🙂 Osobiście polecam jeszcze większy konserwatyzm i posiadany przeze mnie samochód ma zawsze wartość 0 zł w zestawieniu przedstawiającym wartość netto.

– przed zakupem czegoś „większego”, polecam wykonać dodatkowe ćwiczenie. Oprócz oczywistej oczywistości, czyli przespania się dzień, tydzień czy miesiąc (w zależności od kalibru wydatku) przed zakupem, proponuję przed kliknięciem „kupuję” odjąć wymaganą kwotę od własnego stanu posiadania. Jeśli ten ubytek jest dla Ciebie akceptowalny, a potencjalny blask zachcianki nie przygasł mimo wyrwy w portfelu, to właśnie otrzymałeś kolejny argument do zrealizowania swojego planu.

A Ty? Czy również regularnie aktualizujesz swoją wartość netto? Czy miałeś podobne doświadczenia jeśli chodzi o jednorazowe, duże zakupy? Jak się wtedy czułeś? Sami mieliśmy sporo wątpliwości czy angażować się w tą inwestycję – w końcu w grę wchodziły spore pieniądze. Ale w końcu wygrało opanowanie i świadomość, że to inwestycja, a nie przejedzenie „stu kawałków”. Jak każda inwestycja, może okazać się stratna, chociaż zdecydowanie bardziej prawdopodobny jest zgoła inny scenariusz, dlatego sam przelew wykonywałem już z całkowitym spokojem.

58 komentarzy do “Budżet domowy a wartość netto.

  1. JOE Odpowiedz

    Brakuje mi wartości osi Y wykresu 😉 … tak żeby móc wyliczyć wskaźnik tempa wzrostu :p

  2. Psychiatra Odpowiedz

    Jestem głęboko rozczarowany. Spodziewałem się postu o tym jak postanowiliście zamieszkać w namiocie postawionym w publicznym parku. Jaka oszczędność i radość dla (tfu) Matki Natury chyba nie trzeba pisać! Nie zapominajmy o słynnych 7% rocznie.

    • justyna Odpowiedz

      🙂 też uważam że autor momentami przesadza a już ten kosz z brudnymi, śmierdzącymi pieluchami przyprawia mnie o mdłości. Ile tam musi być bakterii, takie zleżałe, wałkujące się w swoim smrodzie całymi dniami pieluchy…fuj…jak to można ubrać dziecku?

  3. Adam Odpowiedz

    Nie jestem zwolennikiem prowadzenia budżetu. Owszem, niektórym może to pomóc uzmysłowic sobie na co wydają pieniądze. Ale na tych 3-4 miesiącach obserwacji lepiej rzecz zakończyć.
    Tym zaś, dla których swoistym hobby stało się zbieranie pieniędzy, może to dodatkowo szkodzić. Chęć przycinania i przycinania rozchodów, „uszczęlniania”, bicia rekordów może sprawić, iż staniemy się kimś na wzór Hetty Green.
    W każdym razie edukację dzieci i leczenia rodziny wolałbym nie budzetować. I wolę nawet lekko się zagubic w obliczeniach, ile na to poszło w ostatnim czasie. Ech! Niestety, mam za dobrą pamięć do liczb i wszystko pamiętam.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      A widzisz – wydaje mi się, że to dość subiektywne. Po podsumowaniu zeszłego roku i odkryciu, że znowu obniżyliśmy średniomiesięczne wydatki stwierdziliśmy, że żadnych rekordów bić nie mamy zamiaru, a wręcz – możemy nieco poluzować pasa. I bardzo niedługo właśnie to zrobimy – poświęcimy kilkaset złotych miesięcznie na absolutnie dobrowolny cel, który prawdopodobnie mocno zwiększy odczuwaną na co dzień satysfakcję z prowadzonego życia. Wiem – znowu tajemniczo, ale obiecuję napisać o tym za miesiąc-dwa.

  4. stock Odpowiedz

    Ameryki tu nie odkryłeś… Początek tego wpisu, w połączeniu z poprzednimi Michała Szafrańskiego, pokazuje bezsensowność robienia budżetu według sztywnych reguł. Zaliczać mieszkanie kupione inwestycyjnie do wydatków? Tak samo wydatkiem będzie przelew na rachunek maklerski czy nawet konto oszczędnościowe.

    W ogóle moim zdaniem prowadzenie budżetu domowego ma jakiś sens jedynie na początku drogi, gdy chcemy zidentyfikować ile i na co wypływa. U Ciebie, jak i u innych zaawansowanych osób, to po prostu sztuka dla sztuki. Sam nigdy nie prowadziłem budżetu domowego i nie zamierzam zaczynać, bo – podobnie jak nasz znajomy bloger MMM – sprowadzam zastanawianie się nad sensem wydawania do każdej, pojedynczej transakcji. Za zdecydowanie bardziej pożyteczne na tym wyższym poziomie uważam za to śledzenie wartości netto i robię to regularnie.

    Co do wykazywania wartości samochodu jako 0 – to zależy do czego służy nam wartość netto. Jeśli pokazuje, ile nam brakuje do wolności finansowej – założenie jest słuszne. Ale jeśli służy nam np. do stwierdzenia, czy jesteśmy w stanie w nagłej sytuacji spłacić kredyt hipoteczny, warto raczej przyjąć jakąś wartość, nawet niższą niż rynkowa, ale przecież większą od zera.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Wartość netto wyznaczam właśnie w kontekście wolności finansowej – stąd m.in. zerowanie wartości auta.

      Dla mnie te 2-3 minuty dziennie poświęcone na spisywanie wydatków (+ 30 min raz w miesiącu) to niewiele za informacje, które otrzymuje. Korelacja oszczędności vs. zyski/straty z inwestycji, koszty utrzymania dziecka, wpływ poważniejszych decyzji finansowych na wartość netto w dłuższym terminie to tylko przykłady. Ponieważ szufladkuję wydatki w minimalną liczbę kategorii, nie jest to pracochłonne i nie rozbijam każdego rachunku na kilka kategorii.

      PS Ameryki nie odkryłem chyba w żadnym we wpisów – generalnie piszę o rzeczach raczej podstawowych. Co nie znaczy, że powszechnie znanych i rozumianych.

    • Tomek Odpowiedz

      Mieszkanie kupione w celach inwestycyjnych? Z tego co z zrozumiałem, to mieszkanie zostało kupione w celu zamieszkania w nim, czyli zdecydowanie bardziej konsumpcyjnym, a nie inwestycyjnym.

      Dla tych co ciągle widzą prostą zależność: mieszkanie – inwestycja, na której się nie traci, polecam szerzej spojrzeć np. poczytać blog w domach z betonu…

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Ja wystarczająco szeroko spojrzałem na rynek kapitałowy żeby stwierdzić, że to również nie magiczna maszynka do zarabiania pieniędzy. Jeśli sparzę się również na rynku nieruchomości, będzie trzeba szukać dalej. A mieszkanie kupione w celach mieszanych – za jakiś czas pewnie napiszę więcej.

      • stock Odpowiedz

        Wolny w drugim akapicie sam określa to jako inwestycję. Poza tym z zestawienia wydatków wynika, że już jedno ma. Więc Twój zarzut kompletnie nietrafiony.

        Swoją drogą blog w domach z betonu rzeczywiście godny polecenia.

  5. JOE Odpowiedz

    A ja zadam konkretne pytanie. W jakim wieku osiągneliście wartość netto na poziomie miliona zł ? Ewentualnie kiedy przewidujecie że taki „stan” nastąpi. Ciekaw jestem wyników na próbie uświadomionych obywateli jakimi niewątpliwie są czytelnicy tego bloga ( i jemu podobnych ). U mnie to 35 lat.

    • Adam Odpowiedz

      Sądzę, że znacznie przeceniasz bogactwo typowego czytelnika tego bloga.
      Odpowiadam: przypuszczalnie nigdy nie osiągnę takiej wartości netto. Powinno się zaś udać kiedyć w przyszłości wspólnie z żoną. Mam 38 lat.

      • JOE Odpowiedz

        A mi się wydaje że typowy czytelnik tej kategorii blogów będzie bogatszy niż przeciętny widz telewizyjny…

        • Adam Odpowiedz

          W tym masz pewnie rację. Ale od tego spostrzeżenia do posiadania miliona złotych droga jeszcze nader daleka.
          .
          W ewentualnych obliczeniach momentu osiągnięcia miliona należy brać pod uwagę dzisiejszy milion. Bo taki inflacyjny (szczególnie jeśli w którymś momencie inflacja wystrzeli) to faktycznie pewnie wielu ciułaczy w końcu osiągnie.
          .
          A możesz zdradzić w ogólnym zarysie, jaki miałeś patent na zostanie milionerem? Spadek po przodkach, wygrana na loterii, świetna praca, trafione inwestycje?

          • JOE

            Już w czasach liceum pracowałem w wakacje na budowach. Później studia dzienne, stypendium socjalne, naukowe, dorabianie w różnych pracach dorywczych. Zawsze jednak wydawałem mądrze pieniądze ale nie sknerzyłem, mieszkałem w akademiku i imprezowałem 🙂 Zawsze jednak miałem oszczędności i generowałem dodatnie przepływy. Na 3 roku studiów dziennych zatrudniłem się na pół etatu. Po skończeniu studiów ( po 7 latach bo kujonem nigdy nie byłem) praca na pełnym etacie mnie znudziła i pojechałem zobaczyć stany. Tam w ciągu dnia pracowałem fizycznie a wieczorami naprawiałem amerykanom komputery. Życie amerykańskie bardzo łatwe lekkie i przyjemne ale ciągle więcej zarabiałem niż wydawałem. Samochody tanie używane a nie nowe z salonu na kredyt jak większość amerykanów i polaków oczywiście. Po 2 latach powrót do kraju, szukanie pracy, zniechęcenie polskimi realiami. Nastąpiła decyzja o rozpoczęciu własnego biznesu. Raz jest lepiej raz gorzej, pracy więcej niż na etacie ale ogólnie wydaje mi się warto. Ale kluczem wg mnie jest nie popadanie w zbyt eksluzywne życie w związku z wyższymi dochodami.

          • D.

            Bardzo ciekawa historia, potwierdzająca że ciężka praca i rozsądne wydatki to dobra droga do bogactwa.
            Musisz jednak wziąć pod uwagę że to blog o wolności finansowej – w sytuacji w której ktoś osiągnie tę wolność bez wartości netto równej miliona złotych to w sumie nie ma powodu do dalszego zarabiania. Dobrym przykładem jest tu geoarbitraż.

          • wolny Autor wpisu

            Czyli w skrócie: ciężka praca już w czasie, kiedy inni się jeszcze na całego bawili plus wydawanie mniej niż się zarabia. Czy to nie proste? 🙂

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Przeciętny czytelnik jest młody – i chyba przede wszystkim stąd wynika nikła liczba 'krezusów’ wśród czytelników. Poza tym moje poglądy są często sprzeczne z wizją świata tych, którzy zasmakowali dobrobytu. Chociaż kto wie – być może jakaś grupka niezależnych finansowo by się znalazła, tyle że siedzi cicho i nie komentuje 🙂

        Ale wracając do początku mojego komentarza: młodość czytelników to wielka zaleta, ponieważ odpowiednie rozpoczęcie dorosłego życia, kariery zawodowej i dokonane już na początku racjonalne wybory doprowadzą wielu tam, gdzie i ja mam nadzieję się znaleźć.

  6. Gosia Odpowiedz

    Kurczę… Już kilka razy się zastanawiałam i stwierdziłam, że póki nie posiadamy własnego mieszkania i kredytu to nie muszę liczyć naszej wartości netto. Ale tym wpisem chyba mnie przekonałeś. Zapisując wydatki widzę jak co miesiąc rośnie kategoria oszczędności, ale mam też sprzęt AGD na raty, więc dobrze byłoby widzieć tą zależność. No i przede wszystkim wprawić się w tej sztuce przed kredytem hipotecznym i mieszkaniem 🙂
    Dzięki i pozdrawiam!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      I nadal nie „musisz” liczyć wartości netto – wszystko zależy od tego, czy takie wyliczenia będą Cię do czegoś motywowały, pokazywały dotychczasowe postępy i mniej więcej określały czas osiągnięcia wyznaczonych celów finansowych. Spróbuj się zmierzyć z pierwszym wyznaczeniem wartości netto, a po jakimś czasie zrób to ponownie – i obserwuj efekty. I pamiętaj – nic na siłę 🙂

  7. eMCi Odpowiedz

    Bardzo trafna uwaga, budżet bez wartości netto, to tylko połowa obrazu,
    aczkolwiek nie uwzględniał bym w zestawieniu miesięcznym inwestycji. Chyba, że budżet nie tylko spisujesz po fakcie, a planujesz z rocznym wyprzedzeniem, ale wtedy również jedynie sprawdzisz czy inwestycję zrealizowałeś zgodnie z planem.
    Osobiście jestem za prowadzeniem budżetu, mimo że po kilku miesiącach może się wydawać, że temat mamy w jednym palcu. Po pierwsze, „wydaje się”, nie oznaczą „jest”. Np. wczoraj obniżyłem abonamenty za internet i dwa telefony o 30%, co wcześniej wydawało mi się abstrakcją. Wystarczyły informacja, nieco szczęścia i małe negocjacje. Budżet do poprawki i jedna rata hipoteki rocznie nadpłacona 🙂 Po drugie, po kilku miesiącach nie prowadzenia budżetu, tracimy ścisłą kontrolę i może się okazać, że np regularnie przestrzelamy o 200-300 miesięcznie i nasze planu nie dopinają się. Gdy nieco zmęczyło mnie prowadzenie budżetu, postanowiłem dać sobie dwa miesiące przerwy i obecnie lekko go udoskonalam.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dla mnie to już tak naturalne, że sam nie wiem jak bym zareagował na przerwę w budżetowaniu. Może i mi by się przydało takie ćwiczenie na zasadzie sprawdzenia, jak reaguję na lekką utratę kontroli nad finansami.

  8. K Odpowiedz

    Prowadziłem budżet ponad rok, jednak najzwyczajniej mnie to znudziło/zmęczyło i dałem sobie spokój (również w powodu inwestycji których zwroty były dość ciężkie „do zaksięgowania”, tak jak widać u Ciebie na przykładzie – inwestycje potrafią mocno zafałszować wynik). Dlatego myślałem o tym żeby budżet prowadzić raz na 3-4 miesiące, tak dla kontroli czy nie zapędzam się w jakieś dziedzinie wydatków. Ale teraz zainteresowałeś mnie tym comiesięcznym szacowaniem wartości netto, to chyba coś dla mnie :).

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Spróbuj – to naprawdę ciekawe uczucie, kiedy nie tylko czujesz, ale i widzisz, że idziesz w kierunku, który sobie wyznaczyłeś, a codzienne wybory odnoszą właściwe skutki.

  9. Kasia Odpowiedz

    Hej! Sledze blogi finansowe od niedawna i pierwszy raz wppadlam na artykul o tym zeby dla dla wlasnej rodziny liczyc wartonsc netto! Do tej port znalam tylko net debt z zakresu finansow przedsiebiorstwa… Mozesz zdradzic jaka wyszla Ci stopa wzrostu?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Niestety – takich informacji nie udzielam – przynajmniej na razie. Zresztą stopa zwrotu jest ciężka do obliczenia i daje tylko częściowy obraz – jeśli bierzemy pod uwagę wiele inwestycji, a do tego wartość netto rośnie nie tylko dzięki nim, ale również (a czasem – przede wszystkim) – dzięki oszczędzaniu, to taka jedna liczba niesie mało informacji.

      • Kasia Odpowiedz

        Myślę, że przy obecnych stopach procentowych rośnie przede wszystkim dzięki oszczędzaniu… Swoją drogą dla tych leniuchów, którym nie chce spisywać się wszystkich wydatków, jest szybsza i łatwiejsza metoda. Raz na miesiąc wystarczy „z grubsza” wycenić wszystkie swoje aktywa (np. mieszkanie, samochód, lokaty, akcje, stan konta w banku…), odjąć saldo kredytów i tadam! Mamy wartość netto. Nie trzeba przeklepywać wszystkich rachunków do excela:)

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Do samej wartości netto wystarczy zrobić jak piszesz. Tylko żeby się dowiedzieć, skąd wziął się taki wzrost/spadek wartości netto i w jakim stopniu wynika z oszczędności, a w jakim z inwestowania, musisz zagłębić się w szczegóły.

  10. D. Odpowiedz

    Proste i genialne!
    Na pewno uwzględnię wartość netto w swoim budżecie, gdy tylko zacznę go prowadzić… Bo na chwilę obecną wiem z dostatecznym przybliżeniem, na co wydaję pieniądze. A taki budżet pozwoliłby mi zaoszczędzić kilka złotych miesięcznie, odmawiając sobie kawy czy batonika. A po 30 latach na oprocentowaniu 5% w skali roku… Nie, to nie ma sensu 😀 Ale w przyszłości to co innego.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Kilka złotych miesięcznie i szybko miałbyś na kolejną wyprawę rowerową – pamiętam, że potrzebujesz wyjątkowo mało na takie wojaże 🙂

  11. Łukasz Odpowiedz

    Wiele osób pisze, że nie prowadzi budżetów bo wiedzą na co wydają i jak zaczną prowadzić to trochę zaoszczędzą.
    Kurcze, dziwny jestem ale ja spisuję wydatki, przychody i wartość netto nie po to by oszczędzać, ale by po prostu się nie pogubić i wiedzieć ile mam. Oszczędzanie mam gdzieś zaszyte w genach i nie potrzebuję do tego Excela bo potrafię sobie narzucić rozsądne wydawanie pieniędzy bez tego.
    Jeżeli ktoś ma przychody z kilku źródeł (a w zasadzie chyba każdy ma więcej niż jedno, np. praca podstawowa, prezenty, odsetki, fuchy, sprzedaż zbędnych rzeczy etc.) to bez notatek nawet nie wie jakie ma przychody, a w związku z tym zwykle i koszty…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Poruszyłeś ważną kwestię – budżet bowiem jest nie tylko do spisywania wydatków, ale i przychodów. 2 pensje, czasami jakaś premia, dodatek, lub w drugą stronę – niższe wynagrodzenie ze względu na chorobę itp – już samo to wystarczy, żeby co miesiąc przychody nie były powtarzalne. A brak informacji o tym, ile się zarabia to już potencjalne zagrożenie dla samego siebie 🙂

  12. Ola Odpowiedz

    A ja wraz z mężem prowadzę budżet domowy już od 4 lat. Uważam, że poprzez budżetowanie możemy wiele powiedzieć nie tylko o naszych możliwościach finansowych, ale również o historii oraz przekroju wydatków w czasie. Ostatnio nawet z ciekawości przeglądałam dane archiwalne i była to dla mnie bardzo ciekawa lektura, uświadomiłam sobie przy okazji, że wiele rzeczy zdążyłam zapomnieć, a niektóre nadinterpretować – stanowi to dowód na to, że może nam się wydawać, że pamiętamy nasze dochody i wydatki, ale prawda jest taka, że to tylko złudzenie.Osobiście nie wyobrażam sobie nie zapisywania wydatków, gdyż jest to potężne narzędzie do kontroli i planowania. Prowadzenie rejestru wydatków to nie to samo co odmawianie sobie przyjemności, to raczej świadome dysponowanie środkami. Naszym celem jest osiągnięcie pewnej niezależności finansowej i taki rejestr jest niezbędny. Jesteśmy na dobrej drodze, nasza wartość netto wygląda lepiej niż naszych rówieśników na dorobku, ale ciągle jest o co walczyć 🙂 Pozdrawiam!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Super komentarz – przemawia przez Ciebie rozsądek i od razu widać, że budżetowanie wcale nie musi być narzędziem do oszczędzania czy jakimś batem na samego siebie. Ja również nie wyobrażam sobie nie wiedzieć na czym stoję, na co mogę sobie pozwolić i jakie konsekwencje miałyby pewne – potencjalnie niekorzystne – zdarzenia, chociażby w życiu zawodowym.

  13. Kosmatek Odpowiedz

    A mi się sprawdza sposób taki, że nie notuję na co wydaję, ale po prostu:
    – wypłacam pieniądze większe w bankomacie
    – z gotówki finansuję wszelkie wydatki na życie – od zakupów, po dentystę
    – do tego oczywiście przelewy z opłatami stałymi.

    Chodzi mi o to, że to co wyciągnięte z bankomatu, traktuję jako przejedzone. I nie wnikam na co i jak, szkoda mi na to energii. Raz na parę miesięcy, z historii rachunku, wydatki i dochody przepisuję, podpisując oględnie (miejscem zarobku – pensja/dzieło/coś-tam itp., rodzajem wydatku – bankomat/zakupy/garaż/telefon itd.). Ma to tę zaletę, że bank w którym mam konto nie bardzo wie na co wydaję forsę i nie zasypuje mnie ofertami kredytów, promocjami itp.

    Gdy w skali miesiąca/kwartału zaczynam wydawać więcej, zapalają mi się żółte i czerwone lampki i szukam uzasadnień zakupów.
    Prawdopodobnie bowiem w miesiącu następnym wydam mniej. Zresztą, chyba już to tu gdzieś w komentarzu pisałem…

    Miłego dnia!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Większa anonimowość przy zakupach gotówką (poprzedzonych wyciągnięciem jej z bankomatu) to niewątpliwy plus. Ostatnio dosłownie natychmiast po puszczeniu przelewu za jakieś zakupy budowlane wyskoczył mi komunikat na stronie banku w stylu „Większe wydatki? To nie powód, żeby rezygnować z przyjemności”. Tiaaa….

  14. lwi Odpowiedz

    Zauważ, że to nie był budżet domowy, tylko zestawienie przepływów gotówkowych.

    Zakup mieszkania to inwestycja i w zasadzie sama operacja powinna być po prostu transferem gotówki (a nie wydatkiem) na konto typu inwestycyjnego. Bilans, tak jak napisałeś się nie zmienia.

    Jest polski program, który to liczy – ePortfel (darmowy, nie łączy się z Internetem), poniżej screen z modułu startowego:
    http://s28.postimg.org/ftegyvj6l/Print_Scr.jpg (zwróć uwagę jak sensowny jest już sam podział kont – informuje np. o płynności).
    Program jest niestety stosunkowo trudny w obsłudze (są 2 tutoriale video, które obowiązkowo trzeba obejrzeć), moim zdaniem jednak warto. Inne znane mi programy służą wyłącznie do rejestrowania przepływów gotówkowych. ePortfel ma za to osobne moduły do budżetowania (tu sobie sprawdzisz wpływ kredytów na przyszły majątek), do rejestrowania wydatków oraz sensownie rozwiązaną obsługę inwestycji.

    Arkusz kalkulacyjny ma wady arkusza – jest podatny na błędy i niewygodny dla dużych baz danych.

    Wartość netto to chyba nieco zapożyczone z USA słowo:) W Polsce już mamy odpowiednie – bilans lub majątek netto.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jeszcze nie wiemy dokładnie, jakie będą „losy” tego mieszkania, także na razie to „prawdopodobnie inwestycja” 🙂 Ale masz rację – pieniędzy wydanych na inne inwestycje nie zaliczam do wydatków zawartych w budżecie domowym. W przypadku mieszkania jest jednak nieco trudniej: jest bowiem cena transakcji, PCC, opłaty notarialne, cała masa sprzętów i materiałów budowlanych, własny czas i praca włożona w wyposażenie, związane z mieszkaniem comiesięczne obciążenia… wydaje mi się, że w takim przypadku dużo ciężej rozgraniczyć inwestycję od kosztów standardowo wchodzących w skład budżetu domowego.

      • lwi Odpowiedz

        Użyłem żargonu z programu ePortfel – kotno inwestycyjne to po prostu aktywa – i tak w zasadzie powinieneś do tego podejść. Bez względu na to czy będziesz tam mieszkał, wynajmował czy też będzie stało puste.

        Możesz jeszcze użyć programu Microsoft Money. W tym programie jest nawet specjalne konto dla domu – konto jest typu assets. Czyli jedynie transferujesz tam gotówkę i ewentualnie za kilka lat robisz sobie aktualizację wyceny aktywa („update current value”).

        Co do Twojego budżetu domowego i rozgraniczania wydatków to przyznam się, że nie za bardzo rozumiem co masz na myśli. Generalnie w „budżetowaniu” chodzi o to żeby rejestrować wszystkie przepływy gotówkowe. Jakie później wybierzesz sobie zestawienie/podsumowanie to już zależy tylko od Ciebie. Po to są kategorie i różne rodzaje kont, żeby zestawić sobie cokolwiek z czymkolwiek. Także to jest tylko sprawa decyzji w momencie tworzenia raportu.

        P.S. Cena mieszkania – to będzie z podatkami, notariuszem, wyposażeniem itp. czyli „ready to move” – gotowe do zamieszkania. Wartość mieszkania to jego wartość rynkowa.

  15. Paweł Odpowiedz

    Ja robię to tak:
    Co miesiąc tworzę w excelu nowy arkusz – „bilans – miesiąc – rok”
    Kategorie mam podzielone na:
    – Dochody
    – Wydatki
    – Aktywa pieniężne (lokaty, konta, gotówka)
    – Aktywa inne (nieruchomości, działki itp.)
    – Pasywa (kredyty)
    – Wartość netto (Aktywa pieniężne+Aktywa inne-Pasywa)

    Zawsze widzę wszystko, nawet jak wydam duże pieniądze na inwestycję to pomimo że w wydatkach mam dużą kwotę to wartość netto nie zmienia się. Gdy wydam dużą kasę na głupotkę to wartość netto spada. Dla mnie tak samo jak Ty Wolny piszesz inny sposób prowadzenia budżetu bez uwzględniania wartości netto jest bezużyteczny. Nie rozumiem dlaczego gotowe programy nie mają takich opcji, chyba jest jakaś nisza na rynku do zagospodarowania 🙂

    Wydatki spisuję codziennie. Za wszystko płace kartą, gdy dodam wydatek do excela, to w banku przy wydatku dodaję tag „rozliczone” i wszytko wtedy mam pod kontrolą, wiem które wydatki już dodałem do exleca a które nie. Bez tego tagowania było by to trochę utrudnionę ze względu na to że z żoną mamy konto wspólne i ona też płaci kartą. Poza tym niektóre płatności pojawiają się na wyciągu dopiero po kilku dniach, A tak jest wszystko czarno na białym.

    Poza tym prowadząc budżet w ten sposób fajnie jest się cofnąć o kilka lat wstecz i zobaczyć jak to kiedyś bywało i czy idziemy dobrą drogą 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „Zawsze widzę wszystko” – no no, a myślałem że to ja jestem maniakiem kontrolowania stanu swoich finansów 🙂 Chyba jednak nieco mniej restrykcyjnie podchodzę do budżetowania – dla przykładu, nie widzę sensu każdorazowego logowania się na stronę banku i potwierdzania, że wydatek zaksięgowałem.

      I masz całkowitą rację – spojrzenie na zestawienie sprzed kilku lat to naprawdę ciekawe przeżycie!

  16. Wojtek Odpowiedz

    Pytanie tylko jak zakup nieruchomości (inny niż w celach zarobkowych/inwestycyjnych) ma się do niezależności finansowej? Wartość netto może i będzie taka sama, ale na pewno nie przybliży nas do 4 poziomu NF;) Ba, zakup nieruchomości to zwykły zakup konsumpcyjny, bo czym się on różni od innych zakupów? A i sama wartość netto nie zawsze odzwierciedla prawdziwą wartość naszych zasobów.

    • D. Odpowiedz

      Jeśli możesz i chcesz żyć bez domu – to wtedy dom jest zbędnym dobrem konsumpcyjnym. Jeżeli bardziej opłaca Ci się wynajem, lub jest o wiele bardziej wygodny – to tak jak powyżej. I tak samo jest też w przypadku gdy zamieniasz dom na lepszy/większy.
      Ale większość ludzi jest zmuszona kupić dom, na którym więcej straci, a niżeli zyska.

      Co innego jak po użytkowaniu sprzedajesz dom z zyskiem, lub zwraca ci się on dzięki zaoszczędzeniu pieniędzy przeznaczanych wcześniej na opłacanie wynajmowanego lokum.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dopiero co na własnej skórze przekonałem się, że ile sytuacji, tyle możliwych scenariuszy. Bez większego rozpisywania się: kupiliśmy mieszkanie w celach inwestycyjno-mieszkaniowych i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, oba cele będą równocześnie spełnione. O szczegółach może więcej za jakiś czas.

  17. Kamil Odpowiedz

    „Nawet auto za kilkadziesiąt tysięcy nie musi powodować widocznych zmian w wykresie wartości netto czy w poziomie wydatków. Ot – nabyłeś coś, za co przez najbliższe lata będziesz płacił co miesiąc określoną kwotę i wszystko jest cacy. Nie widzisz jednak tego, co dostrzegalne po kupnie za gotówkę: nagłego, poważnego zachwiania w poziomie wydatków i dziury, która zwykle ujawnia się na wykresie wartości netto.”

    Przy obliczaniu wartości netto nie ma znaczenia czy kupujesz za gotówkę czy na kredyt. Zobowiązanie w momencie jego nabycia powinno być odejmowane od stanu posiadania (wartości netto). Można się sprzeczać, czy np. przy kredycie hipotecznym należy liczyć wartość kapitału pozostałego do spłaty (jeżeli istnieje możliwość spłaty przed terminem bez odsetek), czy z całością należnych odsetek, ale mimo wszystko takie zobowiązanie należy uwzględniać przy obliczaniu wartości netto w momencie jego powstania. Nie ma znaczenia, że spłacamy je w ratach.

  18. Karolina Odpowiedz

    bardzo interesujący wpis, do tej pory nie prowadziłam domowego budżetu. Później zastanawiałam się – ile pieniędzy i gdzie nagle „znikło”, teraz wiem, że to był błąd. Od tego miesiąca prowadzę domowy budżet i daje mi to ogromną satysfakcję oraz wiele informacji, które pozwalają oszczędzić pieniądze i ograniczyć wydatki.

  19. Komik Odpowiedz

    Ten blog umiera czy jak? Czestotliwosc wpisów słaba strasznie, a z tego co obserwuję to większość jest powieleniem tematów z bloga Szafrańskiego, który w sposób precyzyjny i naprawde wyczerpujący rozprawia się z takimi tematami…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      To Twój pierwszy komentarz na blogu i od razu takie domysły? Nie umiera – spokojnie. Aktualnie bardzo angażuje mnie remont, na którym mogę zaoszczędzić (i nauczyć się) więcej niż wynoszę z bloga, więc priorytety chwilowo są nieco inne. Piękna pogoda też raczej nastraja do wycieczek rowerowych, a nie siedzenia przed monitorem.
      Skoro tematy poruszane przeze są dla Ciebie powieleniem tego, co pisze Michał, zapraszam do niego – po co tracisz czas na czytanie czegoś po raz kolejny…

  20. Komik Odpowiedz

    Twój blog poleca Michał u siebie – stad trafiłem, może warto czymś się odróżnić, podjąć temat którego Michał mie poruszał jeszcze u siebie?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Nie wiem czy żartujesz czy nie… absolutnie nie uważam, żebym duplikował wpisy Michała czy powielał to, o czym pisze.

  21. BJK Odpowiedz

    Nie sprawdzam swojej wartości netto co miesiąc, bo generalnie byłaby zbyt podatna na różne wahania rynkowe – sprawdzenie kursu walut czy cen surowców mineralnych posiadanych w przysłowiowej skarpecie dzień później może zmienić naszą wartość netto o nawet kilka procent. Co jakiś czas sprawdzam co i jak, wiem też, że jestem na plusie 🙂
    PS. A czy robiąc wartość netto bierzesz pod uwagę właśnie, że zazwyczaj wynik transakcyjny jest 5-10-15% niższy od szacunkowej wartości? Bo moim zdaniem to też ma niebanalny wpływ na sumę wartości, zwłaszcza dla osób oscylujących w okolicach zera…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dla mnie to comiesięczne sprawdzenie to okazja do sprawdzenia kursów, których na co dzień nie śledzę – waluty, surowce itp.

      Co do pytania, to nie – nie obniżam wyniku i nie zamierzam tego robić – wydaje mi się, że jest on i tak mocno orientacyjny i może posłużyć jako wskaźnik tego, czy idziemy w dobrą stronę czy jako baza do dalszych, bardziej konkretnych wyliczeń.

  22. Filip0 Odpowiedz

    ja przy okazji mojej inwestycji, ktora oczywiscie przeanalizowalem z moim doradca finansowym, dowiedzialem sie, ze nawet na zakupach mozna oszczedzac;) niby taka glupotka a jednak moj portfel juz to odczul… w ogole bardzo duzo ciekawych rzeczy mozna dowiedziec sie w kancelarii finansowej;) polecam kazdemu taka wizyte, w Warszawie szczegolnie kancelarie Pyffel&Partners

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *