Temat dzisiejszego wpisu to nic nowego dla stałych czytelników bloga: we wcześniejszych wpisach przybliżyłem zarówno temat budżetowania, jak i pojęcie wartości netto. Ostatnio jednak zdarzyło się coś, co uświadomiło mi nierozerwalność obu tych kwestii, która niekoniecznie jest tak oczywista, jak by się mogło wydawać. A wszystkiemu winne jest nasze podsumowanie wydatków za poprzedni miesiąc, które w sumie wyniosły…
Nie ma co… wydatki całkiem spore jak na jeden miesiąc. Ewentualne wyjaśnienia dotyczące inwestycji mieszkaniowej sfinansowanej powyższymi środkami zostawię sobie na kiedy indziej – teraz ważniejsze jest co innego: czasami stanie się coś, co mocno zniekształci dotychczasowy obraz przychodów i rozchodów. Coś, co całkowicie wypaczy dotychczasowy, niemal idealnie równy, comiesięczny poziom wydatków:
Sam chyba przyznasz, że nawet znacznie mniejszy wydatek może bardzo poważnie zachwiać całym rocznym bilansem i skłania do pytania o sens prowadzenia zestawień, wyciągania średnich i prognozowania przyszłości. Bo jak mają się dotychczasowe 2.500 zł do niemal 100.000 zł, które ubyły z naszego konta w kwietniu? Ano nijak, dlatego naturalnym wnioskiem jest ten, że samo prowadzenie budżetu domowego, jakkolwiek zasadne i przydatne, absolutnie nie wystarcza do stwierdzenia, czy jesteś na dobrej drodze do niezależności finansowej (nieważne czy całkowitej, czy częściowej).
Na szczęście jest bardzo prosty sposób na kontrolowanie własnej sytuacji finansowej, i to mimo zdarzających się od czasu do czasu większych, nie do końca przewidywalnych niespodzianek po stronie wydatków lub przychodów. Metoda jest banalnie prosta i polega na połączeniu źródła, którym jest arkusz śledzenia comiesięcznych przychodów i wydatków, z arkuszem podsumowującym i agregującym te dane, który można nazwać w skrócie: obrazem wartości netto.
Olbrzymia przydatność połączenia obu metod to jeden z głównych powodów, przez które nie stawiam na żadne gotowe aplikacje do budżetowania (którym dodatkowo nie dowierzam ze względu na poziom bezpieczeństwa powierzanych informacji finansowych). Większość z nich jest dobra na początek, kiedy dopiero budujemy obraz swoich finansów, chcemy dostrzec przecieki pieniędzy i szukamy źródeł oszczędności. Kiedy jednak dojdziemy do optymalnego dla nas poziomu wydatków i wewnętrzny autopilot powoli przejmie kontrolę na tyle dobrze, że z zamkniętymi oczami możemy przewidzieć kolejne miesiące, pojawia się problem śledzenia całości majątku (lub w wielu przypadkach: zadłużenia), którego zmiany wartości są w dużej mierze wypadkową pomiędzy śledzonymi co miesiąc przychodami i wydatkami. Jeśli znasz absolutnie bezpieczną i kompleksową aplikację do śledzenia budżetu domowego i wartości netto (tiaaa…), chętnie ją wypróbuję, a w międzyczasie pozwolę sobie trzymać sprawdzonych sposobów. I tak ubiegłomiesięczne wydatki na poziomie 98.000 zł nie wpłynęły znacząco na naszą wartość netto, ponieważ nasz majątek powiększył się o mieszkanie o podobnej wartości (w praktyce nieco mniej, bo 98.000 zł zawiera cenę transakcyjną, podatek PCC, opłaty notarialne, nieco zakupów budowlanych, oraz miesięczne utrzymanie mojej rodzinki :)). Dzięki temu to, o co nam finalnie chodzi, czyli wartość netto, nie ucierpiała mimo olbrzymich wydatków:
Wnioski, które można wyciągnąć z historyjki „jak wydawać, żeby nie żałować” są na tyle wymowne, że warto je spisać:
– nie oddzielaj klasycznego śledzenia wydatków i przychodów (standardowa definicja „budżetu domowego”) od swojej wartości netto – obie kwestie są nierozerwalnie powiązane, a jedna w sporym stopniu wynika z drugiej.
– wpływ comiesięcznych oszczędności na wzrost wartości netto jest przydatny zarówno dla początkujących ciułaczy, jak i inwestorów z długoletnim doświadczeniem. Ci pierwsi będą z wypiekami na twarzy śledzili proces swojego wychodzenia z długów i budowania pierwszych przyczółków stabilności finansowej, natomiast drudzy bardzo szybko mogą zgrubnie ocenić, czy ich inwestycje w ostatnim miesiącu przyniosły zyski czy straty (a więc – czy wartość netto zmieniła się bardziej niż wynika to tylko z oszczędności). Zarówno jedni, jak i drudzy bardziej lub mniej świadomie będą próbowali określić swoją pozycję na drodze do niezależności finansowej (polecam wpis o jej etapach, jeśli jeszcze nie miałeś okazji przeczytać).
– po raz kolejny widać zgubny wpływ kredytów. Kupując dobro (względnie zło :)) konsumpcyjne na kredyt, nie wydajesz od razu dużych kwot. Nawet auto za kilkadziesiąt tysięcy nie musi powodować widocznych zmian w wykresie wartości netto czy w poziomie wydatków. Ot – nabyłeś coś, za co przez najbliższe lata będziesz płacił co miesiąc określoną kwotę i wszystko jest cacy. Nie widzisz jednak tego, co dostrzegalne po kupnie za gotówkę: nagłego, poważnego zachwiania w poziomie wydatków i dziury, która zwykle ujawnia się na wykresie wartości netto. Wyjeżdżając z salonu autem za 60.000, możesz śmiało wpisać co najmniej 65.000 po stronie wydatków (ubezpieczenie? komplet opon? lakier metallic? Zawsze znajdzie się coś, co wyraźnie podwyższy planowany poziom wydatków) i co najwyżej 50.000 po stronie wzrostu stanu posiadania – taki wyjazd z salonu to droga impreza 🙂 Osobiście polecam jeszcze większy konserwatyzm i posiadany przeze mnie samochód ma zawsze wartość 0 zł w zestawieniu przedstawiającym wartość netto.
– przed zakupem czegoś „większego”, polecam wykonać dodatkowe ćwiczenie. Oprócz oczywistej oczywistości, czyli przespania się dzień, tydzień czy miesiąc (w zależności od kalibru wydatku) przed zakupem, proponuję przed kliknięciem „kupuję” odjąć wymaganą kwotę od własnego stanu posiadania. Jeśli ten ubytek jest dla Ciebie akceptowalny, a potencjalny blask zachcianki nie przygasł mimo wyrwy w portfelu, to właśnie otrzymałeś kolejny argument do zrealizowania swojego planu.
A Ty? Czy również regularnie aktualizujesz swoją wartość netto? Czy miałeś podobne doświadczenia jeśli chodzi o jednorazowe, duże zakupy? Jak się wtedy czułeś? Sami mieliśmy sporo wątpliwości czy angażować się w tą inwestycję – w końcu w grę wchodziły spore pieniądze. Ale w końcu wygrało opanowanie i świadomość, że to inwestycja, a nie przejedzenie „stu kawałków”. Jak każda inwestycja, może okazać się stratna, chociaż zdecydowanie bardziej prawdopodobny jest zgoła inny scenariusz, dlatego sam przelew wykonywałem już z całkowitym spokojem.